Wysłany: Nie 22:43, 25 Kwi 2010
Temat postu:
- Jeśli to kolejna twoja sztuczka, to daruj sobie, dziewucho. – Steiner spojrzał na nią spode łba.
- Nie sztuczka – westchnęła dziewczyna. – Chciałabym… porozmawiać. Tylko tyle.
- Na jaki temat? – zapytał Steiner. – Tylko oszczędź mi swoich wylewnych, chwytających za serduszko uczuć, bo ich nie kupię. Zlecono mi zadanie i je wykonam.
- Wiem – skrzywiła się. – Nie wiem o czym. Pójdziesz, czy może powinnam wysłać zaproszenie? – uśmiechnęła się lekko.
- Balia z wodą będzie dostarczona do pokoju. I nie będę ci towarzyszyć. – odparł zimno.
- Dlaczego?
- Chyba wiesz. – mruknął bez żadnych uczuć. – Jesteś towarem, a ja mam cię dostarczyć na miejsce. Nic więcej. Za to mi płacą, żebyś dotarła tam cała i zdrowa. I tylko to mnie interesuje.
- A ty od razu coś sobie pomyślałeś – westchnęła. – Chcę porozmawiać, przecież nic się nie stanie, prawda?
- Możemy porozmawiać, jak wyjdziesz z balii. Przecież nic się nie stanie, prawda? – sparafrazował ją.
- Prawda – skinęła mu głową. – Ale skąd wiesz, że na przykład nie spróbuję się utopić czy coś? Wiem, że cię oszukałam, byłam niemiła, uciekłam… Przepraszam.
- Widziałem, jak zależy ci na własnym życiu… na pewno nie spróbujesz się zabić. – uśmiechnął się Steiner. – Nie musisz mnie przepraszać, jestem tylko twoim ochroniarzem. Jestem człowiekiem, który ma cię dowieźć z punktu A do punktu B. Nic więcej.
- A jeśli cię bardzo ładnie poproszę? Nie możemy tych ostatnich dni spędzić miło? Tylko porozmawiajmy…
Steiner westchnął.
- Porozmawiamy, jak wyjdziesz z balii, dobrze? Jeśli już tak nalegasz… Choć wydaje mi się to dziwne, biorąc pod uwagę to, co wyczyniałaś ostatnio. – założył ręce na piersi.
- Zgoda – skinęła głową. – Tylko proszę, powiedz karczmarzowi, żeby woda była naprawdę ciepła a nie ledwo podgrzana.
- Zrobi się. – skinął jej głową, a gdy miał wychodzić z pokoju odwrócił się. – Miło, że zaczęłaś prosić, a nie żądać… - otworzył drzwi i nim zdążyła odpowiedzieć, zniknął za nimi.
Niebawem w pokoju pojawili się dwa tyczkowaci posługiwacze z balią pełną gorącą wodą i dzbanem mleka, który dodali do ciepłej cieczy. Steiner spojrzał na kobietę.
- Masz to, co chciałaś. – wskazał balię. – Odwrócę się, a ty weź kąpiel.
- Myślałam, że wyjdziesz – zauważyła zdziwiona.
- Chyba nie myślisz, że zostawię cię samą w pokoju, gdzie masz do dyspozycji okno, którym możesz uciec. – uśmiechnął się. – Nie martw się, nie będę podglądać. Niejedną już kobietę widziałem w życiu, więc widok nagiego ciała nie robi na mnie wielkiego wrażenia. – usiadł na łóżku. – Bierz się za kąpiel, Mariso. – odwrócił głowę.
- Okno? – spojrzała na ścianę, po czym wyjrzała przez okiennice. – Nie chciałam uciekać, trochę tu wysoko mimo wszystko…
- Jak to mówią w Kislevie – ‘dla chcącego nic trudnego’, poza tym sto razy słyszałem już, że nie chcesz uciekać. A potem musiałem ci te pomysły wybijać z głowy. Tym razem nie chce mi się nigdzie stąd ruszać, dlatego zostanę… choćbyś się potem musiała skarżyć Marii de Raifeisen, że twój ochroniarz widział twoje cycki. – uśmiechnął się.
- Jakoś twoja obecność mi tu nie przeszkadza, chciałam porozmawiać – odpowiedziała i wzięła się za rozbieranie. Po kilku chwilach już wchodziła do gorącej wody. – Kąpiel z mlekiem… Ochraniałeś już jakieś szlachcianki?
- Kilka. – odparł. – Nie sprawiały takich problemów jak ty… może dlatego, że nie musiały wychodzić za mąż za karłowatego pokurcza. – mruknął.
- Los mnie pokarał – westchnęła ciężko. – Ale wypadki chodzą po ludziach. Może jeszcze wyjdę na swoje – puściła mu oczko, ale nie patrzył w jej stronę. – Ładna ta ściana? – zapytała z rozbawieniem w głosie.
- Piękna, widzę lasy Ostlandu. – uśmiechnął się do siebie zerkając przed siebie. – A co do losu, to nie każdy ma to, czego chce… chyba sama tego właśnie doświadczasz. – zerknął w jej stronę, widząc jak zanurza piersi w ciepłej, parującej wodzie. Najciekawsze było to, że nawet patrząc na jej ciało, nie czuł pożądania które na jego miejscu czuł by każdy lepszy zabijaka.
- Uff… uff… gorąca… - westchnęła z ulgą i podniosła wzrok, napotykając jego spojrzenie. Przez chwilę widział zmieszanie i zawstydzenie wymalowane na jej twarzy, zaraz jednak uśmiechnęła się niepewnie. – Uważasz, że ten przedmiot jest przeklęty? – zapytała, by wejść na jakiś wygodny temat.
- Chyba nie myślisz inaczej? – rzucił podchodząc do balii i opierając się o nią. Spojrzał na nią. Jej wspaniałe, choć nie za duże piersi o brązowych sutkach rzucały mu się w oczy. – Jeśli chcesz, to się odwrócę. Choć chyba wiesz, że nie będziesz bardziej bezpieczna niż przy mnie, Mariso…
W odpowiedzi dziewczyna nabrała czerwonych wypieków na twarzy, po czym zanurzyła się pod wodę. Gdy znów wypłynęła, nadal się w nią wpatrywał.
- Wiem – odpowiedziała, odgarniając włosy do tyłu i dłońmi ocierając twarz z wody. – Z jednej strony się cieszę, że ktoś taki jak ty mnie ochrania, czasami jednak przeklinam, bo jesteś chyba nawet za dobry – pokazała mu język i roześmiała się, kryjąc lekkie zdenerwowanie.
- Twój ojciec wiedział co robi, wynajmując moje usługi. – powiedział Steiner. – Zresztą, nie sądzę by znalazł takiego profesjonalistę na twoich ziemiach… Większość z tych, którzy mianują siebie ochroniarzami pewnie już by cię zgwałciło, Mariso. Dlatego jest moim priorytetem dostarczyć cię na miejsce całą i zdrową. Mam swoje zasady.
-Wiem, wiem, możesz spocząć – machnęła ręką z rozbawieniem i sięgnęła po mydło. – Mimo wszystko wydaje mi się, że spędzenie nocy z tobą by było przyjemnością – puściła mu oczko. – Nie musisz być taki śmiertelnie poważny. Uśmiechaj się więcej, masz wtedy takie urocze zmarszczki koło oczu i wyglądasz łagodniej.
- Nie płacą mi za uśmiechanie się, tylko za to, by nie stała ci się krzywda, Mariso. – powiedział Kurt. – Jak widzisz, na razie chyba idzie mi całkiem dobrze. I zamierzam dowieźć cię na miejsce w jednym kawałku.
- Ciąąągle to powtarzasz… A ja nie jestem ani głucha, ani głupia, ani tym bardziej stara. Sklerozy nie mam, Kurt – zmarszczyła nosek. – Skoro już tu stoisz, mogłabym cię prosić o umycie mi pleców? Trochę mnie bolą ramiona po tym jak mi dłonie związałeś i spadłam z konia.
- Niech będzie, ale łapki przy sobie. – uśmiechnął się lekko, wziął od niej mydło, po czym namydlił małą gąbkę i delikatnie szorował jej plecy. Musiał przyznać, że były bardzo zgrabne, podobnie jak reszta jej miękkiego ciała. – Czyli nie będziesz już sprawiać żadnych problemów? – zapytał zwieszając wzrok na niewielkim pieprzyku przy linii kręgosłupa.
- Nie będę – westchnęła.
- Mam nadzieję. – powiedział. – Akurat tak się składa, że ja nie jestem twoim wrogiem, chcę cię tylko chronić przed tym wszystkim, co chce cię zranić bądź zabić. Tak trudno to zrozumieć?
- Nie, nie trudno – odpowiedziała w podobnym tonie jak poprzednio. – Tylko że ja nie chcę wyjść za dziecko, to chyba też dość łatwo zrozumieć? – odwróciła nieznacznie głowę w jego stronę.
- Łatwo, ale wiesz dobrze, że ani ja ani ty nie możemy z tym nic zrobić. – rzucił. – Wiem, że szlacheckie pochodzenie wiąże się z takimi dziwnymi sytuacjami jak wydawanie córki za dziecko, dlatego cieszę się, że nie jestem szlachcicem. Poza tym nie od dziś słyszy się o takich rzeczach… Jak to się u was nazywa? Transakcja wiązana? Wzmocnienie wpływów obu rodów?
- Coś takiego – jęknęła. – I tak nie dam rady uciec, a potem mnie wszystko boli, więc już nie będę próbować. A jak się oboje postaramy, to może reszta podróży minie w miłej i przyjemnej atmosferze. Co ty na to?
- Myślę, że to całkiem możliwe. – uśmiechnął się lekko oddając jej gąbkę. – Reszta kąpieli należy do ciebie. Poczekam przed drzwiami, zawołaj mnie, gdy skończysz. – odszedł od balii, a po chwili zniknął za drzwiami. Miał zamiar sprawdzić, czy dziewczyna naprawdę mówiła prawdę odnośnie zaprzestania ucieczek. Zresztą, tyle razy już za nią gonił, że kolejny raz nie zrobiłby różnicy.
Jeszcze przez ponad kwadrans się pluskała, w końcu jednak woda wystygła i bardzo niechętnie z niej wyszła, drżąc na całym ciele. Zamknęła okno, owinęła się w ręcznik, drugim owinęła włosy i weszła pod koc, by się wygrzać.
- Kurt, skończyłam! – zawołała po chwili, gdy sobie przypomniała, że przecież on ciągle stoi za drzwiami i czeka. Sięgnęła po książkę.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Steiner. Spojrzał na nią, a następnie podszedł do okna, wyjrzał na zewnątrz i zamknął je dobrze. To samo zrobił z drzwiami a klucz włożył do kieszeni spodni. Następnie położył się na łóżku obok Marisy i nakrył kocem.
- Nie czytaj za długo, jutro pewnie czeka nas ciężki dzień. – powiedział zamykając oczy.
- Wątpię, bym zasnęła – odparła leniwie, przekładając książkę do drugiej ręki i dłonią poprawiając ręcznik. – W pokoju obok jest przeklęty przedmiot, który znajduje się w posiadaniu wyjątkowo dziwnego i nieodpowiedzialnego kupca. Oraz jego niebezpiecznej żony… - wzdrygnęła się. – Nie martwi cię to? – spojrzała na niego.
- Póki nie ma to z nami większego związku, niech robią sobie z tym co chcą. – odparł spokojnie Steiner. – Zresztą, nasze drogi niebawem i tak się rozejdą, a co ten… ekscentryczny Tileańczyk będzie dalej robił z tą czaszkę, to już nie nasza sprawa, Mari.
- Mari? – uniosła do góry prawą brew.
- A nie podoba ci się ten skrót? – spojrzał na nią. – Wracaj do książki, bo pewnie ciekawa. Co to za tytuł? Coś od Williama Kinga, tego pisarza z Albionu?
- A to ty potrafisz czytać? – palnęła. – Ciekawe… - zamyśliła się. – Nie, to nie jest nic od tego pisarza z Albionu, to zbiór poezji pewnego barda. Ballady o miłości, wierności, przyjaźni i taki tam. Pewnie cię nie zainteresuje.
- Niespecjalnie. – powiedział. – Myślałaś, że wszyscy ochroniarze to bezmózgie gobliny, które potrafią tylko mieczem machać? Jak widzisz nie należę do ogółu. – uśmiechnął się lekko.
- No właśnie widzę i mnie to trochę zdziwiło – odpowiedziała szczerze, po czym podała mu książkę. – Poczytasz? Masz ładny głos… Proszę.
Steiner wziął do ręki książkę, przewertował ją oceniając zawartość, po czym wybrał pierwszy wiersz na jaki natrafiły jego palce. Odchrząknął i zaczął czytać pewnym, głębokim głosem.
- Każdy ma swojego anioła, nawet na ziemi, pozwól tylko nim być dla ciebie! Otrzeć twoje gorzkie łzy, pocieszyć w każdym smutku, pomóc, nawet kiedy już nie wierzysz, że ktoś do ciebie wyciągnie rękę. Pozwól komuś zapłakać, kiedy, wie że może cię stracić, czasami tak niewiele brakuje, by przestać wierzyć. Ale prawdziwa przyjaźń nie zna granic, nawet przez chwilę nie zapomina! – Kurt skończył i zapadła niezręczna cisza. Chwilę później westchnął i oddał Marisie książkę. – Ten bard musiał być w wielkiej potrzebie miłości i przyjaźni. Pewnie każdą karczemną dziewuchę łapał na takie teksty. – ochroniarz uśmiechnął się do dziewczyny.
- Ty to umiesz zepsuć dobre wrażenie – prychnęła. – Mimo wszystko pięknie czytasz – lekko dotknęła jego policzka i uśmiechnęła się. – Idziemy spać?
- Idziemy, późno już. – uśmiechnął się do niej, po czym zdmuchnął płomień świecy stojącej na małej szafce między ich łóżkami.
* * *
Poranek następnego dnia przywitał ich potężną ulewą, która trwała mniej więcej do południa, co nie było na rękę Orlandoniemu, chcącemu jak najszybciej upłynnić skradziony przedmiot. Dopiero po obiedzie przejaśniło się, więc Tileańczyk postanowił wybrać się w miasto wraz z Castinąą. Marisa również na to nalegała, chcąc kupić sobie jakieś nowe suknie do podróży, więc Steiner zgodził się, choć średnio mu się ten pomysł podobał.
Po śmierdzących fekaliami, wodą morską i stęchłym powietrzem Altdorfie chodzili jakieś trzy godziny, w pewnym momencie rozdzielając się na dwa zespoły – Tileańczycy poszli załatwiać swoje sprawy, a ochroniarz i szlachcianka zwiedzali sklepy z sukniami. W końcu wszyscy spotkali się na powrót na głównym rynku pod fontanną. Luca nie był zbyt zadowolony, gdyż nie udało mu się sprzedać przedmiotu, natomiast Marisa jak najbardziej – kupiła bowiem trzy piękne suknie.
Powrót do karczmy nie należał jednak do najszczęśliwszych. Najpierw w głównej sali dostrzegli porozbijane stoły, kufle i talerze, co mogło wskazywać na jakąś bitkę, a co gorsza, gdy tylko weszli do swoich pokojów od razu wiedzieli, że zostały splądrowane. Cały dobytek walał się po podłodze, wszystkie meble zostały przetrząśnięte i rozrzucone po pomieszczeniach. Luca i Steiner od razu zbiegli na dół, by przepytać karczmarza.
- Ktoś był w naszych pokojach i zapewne je ograbił. Wiesz coś na ten temat, puta? – wypalił Tileańczyk, który niemal aż zagotował się ze złości.
- Wybacz panie, ale jakąś godzinę temu wybuchła taka awantura, jakiej żem dawno tutaj nie widział. Wszyscy moi pracownicy wzięli się za uspokajanie gości i usuwanie szkód. Zresztą, sami chyba widzicie. – wskazał dłonią na zdewastowany lokal. – Tych dwóch sukinsynów od których to się zaczęło, już w życiu nie wpuszczę do środka… Niech ich syfilis weźmie!
- Ci, którzy sprowokowali bójkę… jak wyglądali? – zapytał Kurt.
- Jeden to łysy krasnolud, z wytatuowanym na głowie młotem, a drugi człowiek, kawał chłopa z długimi blond włosami i brodą zaplecioną w warkocze. Nie wyglądali na tutejszych. Poszło o Katerinę, moją kelnerkę, ten człowiek chciał ją wziąć siłą… - karczmarz pokręcił głową. – Jak tylko wszyscy zaczęli się bić, to ci dwaj się zmyli… nawet nie wiem, w którą stronę poleźli… Wszystko zniszczone, skąd ja wezmę pieniądze, żeby zrobić remont. – gospodarz schował twarz w dłoniach.
Steiner dał dyskretny znak głową Orlandoniemu i odeszli kawałek na bok.
- Mam dziwne przeczucie, że ci, co zrobili tu zadymę, są w jakiś sposób związani z naszymi pokojami. – mówił szeptem.
- Naprawdę w to wierzysz? Przecież bójki w karczmach zdarzają się wszędzie… Przyjdzie jeden z drugim, popiją, zobaczą kawałek ładnej dupy i awantura gotowa. – Luca rozłożył ręce.
- Nie sądzę. Pamiętasz tego typa z wczorajszego wieczora?
- Achaaaa… - Luca uśmiechnął się kiwając głową. – Myślisz, że gość ich wynajął, żeby odwrócili uwagę, a on tymczasem przeleciał po naszych pokojach?
- Nie inaczej. – mruknął Steiner. – To nie wygląda na normalny rabunek, a ty masz coś, co chcą mieć inni. Mówiłem, że ta czaszka sprowadzi na nas kłopoty.
- Nie dramatyzuj, Steiner. Póki co, nic się nie stało.
- To samo powiesz, jak zabiją ci żonę? – mruknął ochroniarz, po czym wyminął Orlandoniego i skierował się na górę. Luca naśladując sposób jego mówienia ruszył powoli za nim.