Wysłany: Pią 19:16, 14 Kwi 2006
Temat postu: [Warhammer] Colwear Weiskir
Colwear Weiskir - przyjaciel wszystkich co lubią zjeść
Historia:
W pomieszczeniu panował lekki półmrok chociaż promienie słoneczne przedzierały się przez karmazynowe zasłony, które lekko zwiewnie falowały poruszone delikatnym dotykiem wiatru. W powietrzu mieszała się woń morskiej wody, przyniesionej przez poranną bryzę oraz smażonej ryby, której to już tylko resztki spoczywały na talerzu umieszczonym w końcu biurka. Dawało się słyszeć dźwięki fal rozbijających się o nadbrzeże i kadłub okrętu.
Na podłodze leżał niewielkich rozmiarów czerwono-złoty dywanik, na którego krańcu stało biurko, na którym to leżała mała sterta papierzysk a przy nich mała lampka oliwna. Jedną ze ścian zdobił gobelin przedstawiający morze sztormowe, na pozostałych porozwieszane były mapy morskie, które to od czasu do czasu zafalowały po wpływem podmuchu wiatru.
W końcu dobrze zbudowany mężczyzna o jasnych, krótko przystrzyżonych włosach i bystrym spojrzeniu oczu, których barwa przypominała kolor mórz północnych, siedzący za biurkiem skinął ręką by jego gość usiadł na krześle naprzeciw niego. Odziany był w lekkie zwiewne ubranie, barwy jasnej oliwki, typowe dla kapitana okrętu, który akurat dokował w porcie.
Ów gość nie zastanawiał się zbyt długo, więc skorzystał z zaproszenia i usiadł na bogato wykończonym drewnianym krześle obitym miękką czerwona skórą cielęcą.
Był on przedstawicielem rasy nizołczej, Mierzył około stu czterdziestu centymetrów wzrostu i zdawał się być przeciętnej budowy, lecz to były tylko pozory. Stosunkowo krótko obcięte, zaczesane do tyłu włosy barwy ciemnej miedzi, mocno kontrastowały z jego błękitnymi oczyma. Wizerunku dopełniały krótkie bokobrody i leciutki uśmieszek, który zadawał się nie schodzić z jego twarzy. Odziany był w skórzany strój podróżniczy z wieloma bocznymi kieszonkami barwy piaskowej, na to zarzucony miał płaszcz rozpięty z kapturem i rękawami. Dodatkowo ma pas zapinany dużą zdobiona klamrą z obszernymi torebkami po bokach, których zawartość tylko Bóg i On sam zna. W lewym ręku trzymał skórzana torbę o typowo lekarskiej budowie, lekko brązowawej barwie z krótkimi uchwytami wykonanymi z twardej skóry. Teraz siedział na tym krześle a torba spoczywała, niczym ukochane zwierzątko domowe na jego kolanach.
Dwóch mężczyzn w końcu poczęło rozmawiać, co raz gestykulując. W końcu takie oto słowa padły z ust niższego z dwójki.
-
Więc chcesz po prostu wiedzieć kim jestem, co tu robię oraz co umiem.- Zmierzył marynarza wzrokiem groźnym, chyba jednym jaki miał w swym asortymencie.
-
Dobra, niech Ci będzie, wszak i tak nie mam wyboru. Dobra od czego by tu zacząć. - To mówiąc zamyślił się, uniósł głowę lekko w górę kierując swój wzrok na zasłonę falująca na wietrze i drapiąc się po brodzie. Trwał tak przez dłuższą chwilę, by po niej niczym rażony piorunem niemalże wyskoczyć w górę z radości.
-
Wiem od czego zacząć, już wiem. - To mówiąc nizołek zeszedł z krzesła i począł chodzić w tę i z powrotem po sali mówiąc tonem spokojnym, w którym dało się jednak wyczuć, iż niski człowieczyna jest jakby nieobecny.
-
A więc mam 34 lata, pochodzę z Mousillon, mieszkamy tam odkąd dziad mego dziada tam zamieszkał. Był on wówczas poszukiwaczem przygód jak to mawiali wtedy, lecz znużyły go ciągłe wędrówki wiec się postanowił osiedlić a że prócz walki znał się na gotowaniu wybrał żywot kucharza. I tak teraz wszyscy jego potomkowie kultywują te tradycje kucharskie dziad mego ojca, ojciec mego ojca, mój ojciec oraz ja i mój brat. Każdy po kolei odziedziczał tajniki sztuki kulinarnej doskonaląc przepisy przodków. Me dzieciństwo spędziłem niemal całe w kuchni u boku ojca, podpatrując jak gotuje. A robił to z niebywałą pasją, pasją którą docenialiśmy nie tylko my, ale i nasi klienci. Gdy nie byliśmy w kuchni nabieraliśmy ogłady, uczono nas już wtedy zasad etykiety, jakże potrzebnej w naszym zawodzie. Tak, to były piękne lata. - Tu przerwał na chwile i przetarł rękawem oczy, w których nie jedna łza się pojawiła.
-
No, ale lećmy z opowieścią dalej, wszak niedługo popołudnie będzie a ja nie lubię deserów nie jadać. - Niziołek uśmiechnął się serdecznie a i mężczyzna siedzący za biurkiem odpowiedział tym samym.
-
Wszystkie te lata upłynęły w błogiej rozkoszy, niepojmowania, tego co nas otacza. W dzień zabawy w kuchni, a wieczorem opowieści mego prapradziada. Był wyjątkowym niziołkiem, gdy w końcu nas opuścił bardzo mi go zabrakło. Zdobywaliśmy swe wykształcenie pod bacznym okiem ojca i dziadka. W wolnym czasie rzucaliśmy sobie z bratem nożami do celu. A o swych umiejętnościach w tej dziedzinie będziemy mogli porozmawiać kiedy indziej. Lecz nie ma co roztrząsać się nad tym co i jak, zapewniam Cię, iż dyplom mistrza kucharskiego zdobyłem uczciwą pracą. To jak tu trafiłem wiązało się pośrednio z odejściem dziadka, Harolda Weiskir na emeryturę. Otóż ktoś musiał odziedziczyć posadę ojca, w tym celu ojciec mój, Garet Weiskir urządził konkurs kulinarny, ten co miał go wygrać miał objąć jego posadę a przegrany no cóż. - Tu przerwał na chwilę i pogrążył się w zamyśleniu, jego brwi się lekko zbiegły, twarz posmutniała. Lecz już po kilku sekundach, kilku wiatru powiewach na twarz młodziaka powróciła werwa i humor, po czym kontynuował on swą opowieść. –
Konkurs wygrałem o przysłowiowy włos, pieczeń cielęca w marynacie winnej z sosem grzybowo-miętowym trafiły na podniebienia jurorów. Pamiętam słowa brata które wtedy powiedział do mnie do dziś.
-Nigdy nie będziesz nikim więcej niż kucharzem. -
Dzień później w domu mnie już nie ujrzeli od tego czasu minęło już prawe pięć lat a ja nawet nie wiem co się tam dzieje. - Te słowa powiedział z wyraźnym żalem nie tle co w głosie co w sercu.
-
Ale to mało ważne, powiedziałem sobie, że udowodnię im, że nawet kucharz może dokonać wielkich rzeczy. To ta myśl mnie podtrzymywała i dalej trzyma. - Tu uśmiechnął się nieśmiało, a jego oczy zapłonęły ogniem pewności siebie.
-
Przez prawie dwa i pół roku tułałem się po świecie, pół Brtoni, stało przed mymi stopami, Brionne, Bordelaux, Anguille, Couronne w tym prawie pół roku na Morzach Chaosu. Łapałem się czego tylko mogłem, choć tylko, albo aż kucharzem byłem i jestem. I to może właśnie z tego powodu tak chętnie mnie zabierano, w końcu zrobić coś smacznego z trzech rzep, garści kaszy, wody korzonków i dwóch szczurów to nie lada wyzwanie. - Tu znowuż uśmiech twarz jego ozdobił.
-
Później trafiłem tu do Marinburga a dokładniej do Kleinmoot, tu zwolniłem tępa, byłem już nieco zmęczony, ale nie miałem dość. Zaciągałem się gdzie mnie chcieli. Tu minęły mi kolejne przeszło dwa lata. - Głośne westchnie przerwało opowieść niziołka, któremu także musiało lekko zaschnąć w gardle, bowiem ten podszedł do krzesła i powoli zaczął otwierać swą torbę. Po chwili wyjął z niej mała buteleczkę, odkorkował i pociągnął łyczka, następnie podał ją człowiekowi, który również skosztował trunku, po czym oddał butelkę niziołkowi i zapytał się go.
-
Cóż to, wiele lat pływałem po różnych krainach, ale tego jeszcze nie piłem, pachnie niczym wina południowe, ale ma smak rumu i podobna mu moc, jednak nie jest to on. - Mężczyzna mierzył cały czas niskiego mężczyznę wzrokiem, lecz teraz robił to szczególnie uważnie. Ten jednak raczył sobie nic z tego nie robić i jakby nigdy nic, pociągnął raz jeszcze łyczka kolejnego z butelki, po czym zakorkował ją i schował do torby. Następnie zamknął ja staranie i dopiero odpowiedział mężczyźnie, patrząc mu w twarz.
-
To nasz rodzinny trunek, nieco zmieniony o moje doświadczenia, których nabrałem przez te ostatnie pięć lat. Wracając jednak do mej opowieści, mam nadzieje, że Cię nie znudziła zbytnio, a nawet jeśli to wiedz, że już do końca się zbliżamy- Tu po raz kolejny uśmiech zawitał na twarz małego mężczyzny.
-
Nie całe dwa tygodnie temu wróciłem z Gór Szarych, miałem ochotę trochu odpocząć, w gildii piekarzy miałbym prace niemalże pewną. I było by tak za pewne gdyby nie wieść, która mych uszu dosięgła w dniu wczorajszym. Nie mogłem przepuścić takiej okazji, wyprawa do Lustrii.. Nie miąłem nic do stracenia, a co najwyżej mnie nie wezmą, powiedziałem sobie i tak oto jestem, tu przez Panem, Colwear Weiskir, z rodu Weiskir, Mistrz Kucharski. -
Tymi słowami nizołek zakończył swą mowę, podszedł do krzesła wziął swa torbę i stanął przed kapitanem po drugiej stronie biurka. Patrzeli na siebie, mierzyli się wzrokiem, chłodna bryza wpadła do pokoju, mapy zafalowały a dwóch mężczyzn stało naprzeciw siebie, w milczeniu. W końcu kapitan wstał z krzesła i obszedł powoli biurko, stanął nie dalej niż pół metra od Colweara, milczeli i jedynymi dźwiękami rozrywającymi tą jakże nieznośna ciszę były łopoczące co jakiś czas mapy i fale rozbijające się o kadłub. Colwear wyraźnie niecierpliwił się, walczył z sobą, aby nie wyjść z pokoju, ale to by wtedy oznaczało poddanie się, ale cóż mógł teraz zrobić, powiedział co miał powiedzieć, czekał. W końcu kapitan przykucnął nieco tak że teraz ich oczy były na jednej wysokości. Oczy Colweara były pełne determinacji a oczy człowieka pełne spokoju. Kapian podał rękę Colwearowi, uśmiechnął się, tak jak ojcowie uśmiechają się do swego dziecka i rzekł, spokojnym i ciepłym głosem.
-
Jesteś pełen determinacji chłopcze, musi Ci bardzo zależeć na tym, a więc dobrze witamy na pokładzie Mistrzu Kucharstwa, witamy na wyprawie do Lustrii.
I tak miała zacząć się największa przygoda jego życia, niestety tylko miała, bowiem tego też wieczoru niezwykle szczęśliwy z siebie niziołek pił w umór w lokalnej gospodzie i najzwyczajniej w świecie przespał odpływ floty, która miała mu zapewnić sławę i powodzenie u kobiet.
Osobowość:
Colwear jest osobą, która zna swoje miejsce, lecz nie lubi bardzo gdy ktoś mu mówi co i jak ma robić, chociaż nawet i wtedy zdolny jest do zaciśnięcia zębów oraz odejścia w pokoju. Nie robi jednakże tego za często, bowiem zwykle zębem za ząb odpowiada i chociaż do kompromisu zwykle dąży zdarza mu się stanowisko dyktatora zająć w niektórych sytuacjach. Jest szczery, raczej mówi to co myśli, choć i w tej dziedzinie zdarza się mu robić wyjątki. Lubi ludzi otwartych, pozytywnie nastawionych do świata i do innych, chętnie z nimi dyskutuje na różne tematy, nie lubi takich co myślą, że pozjadali wszystkie rozumy, ludzi wyniosłych i pysznych.
Ekwipunek:
Poza skórzanym odzieniem i płaszczem, które nosi torbę "lekarską" trzymaną zazwyczaj w lewym ręku oraz pasie z małymi torebkami. Posiada on jeszcze, komplet własnych noży i tasaków kucharskich, chochle do zup, komplet sztućców dla sześciu osób to wszystko w torbie swej trzyma, lecz to nie wszystka jej zawartość. Dopełniają ją książka kucharska, która ma jeszcze kilka stron pustych, mały garnuszek oraz pałkę i butelkę nalewki jego własnej roboty. Zioła i inne przyprawy pochowane ma po małych torebkach przy pasie jego. Do tego dochodzi jeszcze dziesięć wyważonych noży do rzucania włożonych to jednej z toreb przy pasie.
Wygląd:
Był on przedstawicielem rasy nizołczej. Mierzył około stu czterdziestu centymetrów wzrostu i zdawał się być przeciętnej budowy, lecz to były tylko pozory. Stosunkowo krótko obcięte, zaczesane do tyłu włosy barwy ciemnej miedzi, mocno kontrastowały z jego błękitnymi oczyma. Wizerunku dopełniały krótkie bokobrody i leciutki uśmieszek, który zadawał się nie schodzić z jego twarzy. Odziany był w skórzany strój podróżniczy z wieloma bocznymi kieszonkami barwy piaskowej, na to zarzucony miał płaszcz rozpięty z kapturem i rękawami. Dodatkowo ma pas zapinany dużą zdobiona klamrą z obszernymi torebkami po bokach. W lewym ręku trzymał skórzana torbę o typowo lekarskiej budowie, lekko brązowawej barwie z krótkimi uchwytami wykonanymi z twardej skóry.