Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 11, 12, 13  Następny
Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:17, 03 Lip 2010     Temat postu:


Shadowdeath and Arabian Knight [feat. MG]

Zdążyła jedynie zobaczyć, jak drzwi się otwierają i pojawia się w nich Slice, gdy znów zostali przeniesieni. Tym razem poszło lepiej, choć nie obyło się bez paskudnego uczucia wywracania żołądka na lewą stronę.
- Więc jednak idzie się do tego jakoś przyzwyczaić – stwierdziła Jess, biorąc głębszy wdech, by nie zwymiotować. Rozejrzała się na boki. – Jak nie koniec świata, to jebana pustynia!

- Nie narzekaj, mogła być kolejna apokalipsa. – mruknął Arabian Knight.
- Nie narzekam, tylko się wkurzam – burknęła w odpowiedzi. – Gorąco i słońce daje po oczach, ale tobie to pewnie odpowiada? Jak w domu? – zapytała, uśmiechając się krzywo.
- Nawet lepiej. – stwierdził z pewnością w głosie. – Tylko zaczyna mnie wkurzać, że ojciec przekazał mi Dziedzictwo Rycerzy. Nie sądziłem nawet w najśmielszych snach, że tak się to skończy… O ile się skończyło… - mruknął i rozejrzał się po pustyni mrużąc lekko oczy. Temperatura bynajmniej nie robiła na nim wielkiego wrażenia, ale szukał odpowiedzi, po co się tutaj znaleźli.
- Dziedzictwo? – zapytała zdziwiona, ale od razu przeszła do dalszego pytania. – Też masz wątpliwości co do tego, czy naprawdę zginąłeś?
- Tylko głupiec nie ma wątpliwości. – odparł. – Już od pewnego czasu analizuję to, co się stało, nim tutaj trafiłem i wydaje mi się to co najmniej dziwne. Jeśli ktoś nie sfabrykował rzeczywistości, to powinienem żyć i zamarkować cios Terraxa…
Wciąż wpatrywał się w pustynię przed sobą. Skoro się tutaj znalazł, nie mógł ufać niczemu, co widział. Zwłaszcza, że całość wydawała się dość dziwna.
- Chyba widziałeś, jaki refleks ma Slice i jak szybko się regeneruje? I widziałeś, jak błyskawicznie potrafię się zmienić w dym czy działać na facetów. Nadal wydaje mi się nieco dziwne, co pokazała mi Polaris i jest sprzeczne ze wszystkimi zasadami, jakie wyznawaliśmy w drużynie. Że Madrox zginął to się nie dziwię – zaśmiała się.
- Jakby nie patrzeć, w jakimś stopniu w swoich światach jesteśmy superbohaterami. Ewentualnie byliśmy, jeśli to, co pokazuje nam Timebroker jest prawdą… A jeśli nie, niech Allach ma ją w opiece. – mruknął, spoglądając na Jess.
- Aż mam ciarki na plecach, jak tak mówisz – uśmiechnęła się szeroko i chciała coś dodać, gdy pojawiła się Polaris. Jessica wysłuchała Lorny, po czym prychnęła. – Naprawdę jesteście debilami poddając nas testom. Powiedz mi, paniusiu, jakbym się uparła zabić tego dzieciaka, kto by mnie powstrzymał? – zapytała, mrużąc lekko oczy.
- Oszczędzaj się, Shadow. – rzucił Arabian Knight. – Myślę, że gdybyś podniosła na chłopca rękę, to zostałabyś szybko zastąpiona kimś innym… kimś słabszym niż ty… coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to gra, w której jesteśmy tylko pionkami, które można wymienić na lepszy model… Popatrzcie na to, co się stało z Madroxem… Nawet nie wiemy, gdzie teraz jest… Prawda, Polaris?

Lorna początkowo uśmiechała się jedynie, a po dłuższej chwili odrzekła.
- To ty tak uważasz, Tahir.

- A ty kurwa myślisz, że zbędziesz nas jakimś swoim głupkowatym uśmiechem i odpowiedzią na odwal się? Do cholery jasnej, dziwko, weź się w końcu zastanów! Nie jesteśmy jakimiś idiotami, co nie potrafią myśleć i kojarzyć faktów! Możesz mnie odesłać tu i teraz, bo wiem, że Wade nigdy by mnie nie zabił – rzuciła pewnie, wpatrując się Lornie prosto w oczy.

- To chyba mało wiesz o rzeczywistości, droga Jessie. – odparła Lorna zerkając na swe paznokcie. Chwilę potem przeniosła wzrok na Shadow. – Nie ma powodu, by się unosić. Zostaliście wybrani i takimi będziecie, póki nie zdarzy się inaczej. Naprawdę zależy ci, żebym cię odesłała i żebyś zginęła w swoim świecie? Dla mnie to żaden problem. Każdego można zastąpić. – uśmiechnęła się dziko patrząc w oczy Jessici.

- Bo na tym to polega, nie? Wyrywacie sobie ludzi z ich światów i życia, by wmawiać, że nie żyją i popychać na coraz to niebezpieczniejsze misje.

- Sama się prosiłaś. – powiedziała Lorna i machnęła ręką.

Naglę Shadow poczuła niewyobrażalny ból głowy i na chwilę straciła orientację. Zapanowała ciemność, a gdy kobieta wróciła do siebie, dzwoniło jej w uszach i z trudnością łapała równowagę.

- Chyba nie chcesz się naprawdę przekonać, jak zastrzelił cię Wade, prawda? – rzuciła spokojnie Polaris.

- Pierdol się, dziwko – jęknęła, łapiąc się za głowę i starając utrzymać w pionie. Widziała, jak piasek faluje jej pod nogami, zbliża i oddala. Miarka się przebrała i Shadow zmieniła się w dym, rzucając w stronę Lorny.

Polaris kiwnęła tylko palcem, a Shadow została odrzucona w tył niewidzialną siłą. Od razu wróciła do swojej postaci, a z nosa ciekła jej stróżka krwi. Rany na jej ciele otworzyły się nagle, krwawiąc.

- Wielu było takich, co chciało pokonać Timebroker’ów. Nie jesteś pierwsza, a ja nie jestem ostatnia. – rzuciła enigmatycznie Lorna. – Pogódź się z rzeczywistością.

- Wystarczy. – Arabian Knight stanął między dwoma kobietami wyciągając ręce w ich kierunku. – Nie trzeba się bić w tym momencie. Wygląda na to, że nie mamy wyboru.

- Jesteście Exiles, jesteście bohaterami ze swoich rzeczywistości. Praworządnymi, czy nie, to nie moja działka, by oceniać. – odparła Polaris. – Jesteście tutaj, by naprawiać światy. Pogódźcie się z tym! To jest wasze przeznaczenie!

Jessica chciała chyba coś dodać. Podniosła się nieznacznie, opierając na łokciu i syknęła cicho, gdy z jej przedramienia chlusnęła krew.
- Jebana żyła – mruknęła Shadow, po czym obróciła się na plecy i warknęła na całe gardło. – KURWA!

Nagle pojawił się przy niej Hellion i pomógł jej wstać.
- Jessie, uspokój się, proszę. – powiedział ciepło. – Byłem świadkiem, gdy w mojej rzeczywistości twój mąż, Warren zginął, a ty straciłaś wszelką chęć do życia, więc chociaż tutaj nie daj mi poczuć tego, co czułem, gdy się od wszystkich odwróciłaś u mnie… A wiesz, że byłaś moją nauczycielką Wu-Shu? – chłopak uśmiechnął się szeroko, starając rozładować atmosferę.
- Angel? – zapytała, łapiąc się za głowę. – Już sobie wyobrażam tę kupę pierza w łóżku, Fuj.
- Kochaliście się jak żadna inna para w X-Men. – Hellion uśmiechnął się delikatnie. – Iceman też próbował do ciebie podbijać, ale wybrałaś Angela. Mieliście i macie córeczkę. Profesor Xavier objął ją specjalną opieką, odkąd Warren odszedł…
- Spoko, w świecie Slice’a jestem żoną Gambita, a w moim niczyją. Więc się nie sugeruj.
- Trudno się nie sugerować, skoro wyglądasz jak Jessie z mojej rzeczywistości. Tego, kto wymyślił inne wymiary powiesiłbym za jaja. – mruknął Hellion.
- Ja też – dodała Shadowdeath, po czym zerknęła na Polaris. – Ale jej głowa by mi wystarczyła. Hej, paniusiu! Przydałby nam się jakiś urlop i odpoczynek. Czy macie zamiar rzucać nas z jednego świata do drugiego, a kto nie wyrobi i odpadnie, zostanie zastąpiony przez świeżego frajera?

- Nie wyglądacie mi na zbyt poszkodowanych, pomijając jego. – odparła, wskazując palcem na Cyclopsa. – Arabian Knight ma chyba odpowiednie umiejętności, by go postawić na nogi, prawda? Poza tym będziecie robić to, co wam każemy. A jeśli nie… cóż, żadne z was nigdy więcej nie zobaczy słońca. – Lorna uśmiechnęła się krzywo.
- Kiepska groźba, skoro ponoć już nie żyjemy – odparła słodko Jess.
- Kiepska odpowiedź dla kobiety, którą zabił jej własny facet. – rzuciła spokojnie Polaris. – Czy nie widzicie, że daliśmy wam drugą szansę? Pewnie większość by nam dziękowała, ale nie wy, czyż nie? – nim ktokolwiek się odezwał, Lorna wystawiła dłoń stopując ich przemyślenia. – Nie męczcie się, co ma być zrobione, i tak będzie zrobione…
- Spoko. Dziękujemy wielce za zrobienie z nas niewolników – Shadowdeath uniosła do góry prawą brew. – Chcę, żebyśmy po każdej misji mogli odpocząć. Przespać się, wziąć kąpiel i zregenerować siły oraz umysły. Jak nie, możesz mnie odesłać, bo nie będę biegać jak jakiś postrzelony pies.
- Nie jesteście niewolnikami, każdy z was ma wolną wolę. – Lorna usadowiła się wygodnie w fotelu, jakby wygłaszała kazanie. – Gdyby tak nie było, bylibyście sterowani, a tak nie jest… Skoro zginęliście w swoich wymiarach, możecie zrobić to w każdym kolejnym – od was zależy reakcja na daną sytuację. Sami podejmujecie decyzje, sami działacie. A co do odpoczynku, to wszystko w swoim czasie.

Jessica znów miała zamiar zabrać głos, gdy gestem dłoni powstrzymał ją Arabian Knight.
- Więc dobrze, będziemy wykonywać polecenia Tallusa i twoje. Co w zamian? Co się stanie, gdy skończymy „naprawianie” innych światów?

- To zależy, jak sobie poradzicie. Póki co, idzie wam nieźle. – odrzekła Polaris. – Oby tak dalej.

- Mów za siebie, Teddy – mruknęła, odwracając się do zebranych plecami. Skoro Scott mógł się zachowywać jak dupek i mieć drużynę głęboko, to czemu ona miała postępować fair? Od tej pory nie miała zamiaru nikomu nic ułatwiać. Dłonią zakryła ranę na przedramieniu, mocno przyciskając i próbując powstrzymać krwawienie. Nadal miała przed oczami lufę pistoletu Deadpoola i jakoś nie chciało jej się prosić Arabiana o uleczenie. Wolałaby zostać odesłana i choćby spróbować zareagować w tamtym momencie. – Kiedy kolejna misja? To cholerne słońce wysusza mi skórę – burknęła.

- Nie jesteś tu sama. – odparła Lorna. – Scott nie wygląda najlepiej, ale to od was zależy, co z tym zrobicie. Ja jestem tylko obserwatorem. – uśmiechnęła się dziwnie.

- To spadaj, bo nam psujesz widoki. – odrzekł Julian.
- Patrz i się nie wpierdalaj – dodała Jessica.
- Dajcie spokój. – wtrącił Arabian Knight. – Co by się nie działo, i tak jest zaplanowane, czyż nie, Lorno?

- To twoja wizja, Tahir. – odparła Polaris. – Zrobicie, co będziecie uważać za słuszne dla was.

- To ja chcę kurwa hamburgera z podwójnym serem. – wtrącił Hellion.

Pozostali zaśmiali się gromko przerywając głuchą ciszę pustyni.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:54, 03 Lip 2010     Temat postu:


Shadowdeath & Cyclops feat. Polaris & Hellion

Cyclops ze spokojem przyglądał się całej sytuacji, choć w jego wnętrzu ciągle wrzało, po tym jak usłyszał, że to wszystko było tylko testem. Już miał zareagować gdy Jessica została odepchnięta przez Polaris, jednak zastanowił go fakt posiadania takiej mocy przez Lornę.

- Nie jesteś Polaris, tylko my widzimy cię pod taką postacią? - zapytał Summers.
- Jestem Polaris, ale jako Timebroker mogę wiele różnych rzeczy. - uśmiechnęła się kobieta. - Chyba nie powinieneś mieć z tym problemu. Jestem tu po to, byście wykonawali to, co narzuci wam Los.
- Ok, załóżmy że ci wierzę. Czy możesz mi powiedzieć coś więcej o rzeczywistości, którą właśnie opuściliśmy? - zmienił temat Cyclops.
- Nie sądzę, by ci to było do czegokolwiek potrzebne, Scott. - zaśmiała się Lorna.
- Ale czy mogłabyś jedynie zaspokoić moją ciekawość? - drążył dalej.
- Nie mamy tyle CZASU, jeśli wiesz, o co mi chodzi. - uśmiech nie schodził z jej ust.
- Ponoć dla ciebie czas nie istnieje? Przynajmniej tak wywnioskowałem z ostatniego spotkania.
- Ale moja cierpliwość owszem... poza tym nie sądzę, byśmy mieli o czym rozmawiać. Każde z nas zna tutaj swoją rolę i miejsce. Więc nie rób z siebie mądrzejszego, niż jesteś, Cyclops. - odparła zupełnie spokojnie.
- Nie jestem też tak głupi jak udaję. Czekasz na pytania, a teraz kończy ci się cierpliwość. Załóżmy, że postanowiłem iść na pewną formę współpracy, by jakoś wydostać się z tego gówna. Nie sądzisz, że należą się nam odpowiedzi, a nie puste słówka? W końcu mamy odwalać brudną robotę. - emocje powoli wychodziły na zewnątrz.
- I na tym powinniście się skupić. - skwitowała Lorna. - W końcu po coś zostaliście tutaj sprowadzeni, czyż nie? Ja nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, tak jak wy, pełnię tutaj tylko jakąś rolę.
- Może się zamienimy, tym razem ja poudaję kogoś, kto coś wie, ale nie powie? - zaproponował. - Jeśli sama faktycznie nie znasz odpowiedzi, to kto może ich udzielić?
- Ja byłam kiedyś jedną z was. - odparła najspokojniej rozkładając ręce i uśmiechając się ciepło. Wydawało się, jakby wiedziała, jaką rolę tutaj odgrywa i że nikt nie jest w stanie wyprowadzić jej z równowagi. - Więc zmień ton i podejście, Scott. Zajmij się czymś innym, bo na tym etapie naszej współpracy niewiele się zmieni, prócz tego, że zostaniecie przerzuceni w inną rzeczywistość.
Summers podniósł ręce do góry w geście rezygnacji.
- Po co próbować się dogadać, skoro zmuszacie nas do działania. Typowe. - westchnął. - Wszyscy jesteście tacy sami, macie wielkie plany, uknute gdzieś w głębi chorych umysłów i uważacie, że każdy podąży waszym śladem.
- To brzmi prawie jak Xavier.
- Jak Xavier z jeszcze bardziej przerośniętym ego. - kopnął piasek.

- Co za wkurwiający babsztyl - mruknęła Jessica, stojąc obok drużyny. W środku aż ją nosiło i gdyby miała jakąkolwiek szansę, zapewne zaatakowałaby jeszcze raz. - DLATEGO nigdy nie lubiłam być pod rozkazami!
- Macie podobne charaktery, ty też za dużo nie mówisz o sobie i lubisz pomiatać innymi. - stwierdził Cyclops.
- Jak nikt nie pyta, to co mam mówić? - burknęła. - Ty nie mówisz, nawet jak się ciebie o coś pytam, więc się nie przypierdalaj o szczegóły, Scott. Chcesz coś wiedzieć? To jazda.
Mężczyzna chciał się zdobyć na jakąś złośliwość, ale w końcu zrezygnował.
- Czemu jesteś taka wyrachowana? Idziesz po trupach do celu, nie masz skrupułów. - zapytał, nie chcąc jej obrazić, tylko raczej z troski, widocznie wciąż miała na niego wpływ.
Pytanie nieco zdziwiło i zaskoczyło Jessica, przez chwilę jedynie wpatrywała się w Scotta mrugając oczami. A potem parsknęła śmiechem.
- Naprawdę taka jestem? To pewnie przez mafię, tam wszyscy tacy byli, więc to dla mnie normalne. Powiedz, czemu niemal w każdej rzeczywistości zachowujesz się jak dupek, skarbie? - zapytała słodkim głosem.
- To coś w stylu prawda albo wyzwanie? - zapytał. - Jeśli to moja kolej, to chyba mogę jedynie powiedzieć, że nie jestem zwierzęciem stadnym. Byłaś w mafii?
- A ty byłeś w stadzie? - uśmiechnęła się złośliwie. - Salieri to rodzina włoska, która trzęsła całym Chicago. To teraz wyzwanie?
- Jak chcesz. - odpowiedział krótko. - W każdym bądź razie twoja kolej.
- No w sumie. Hmm... Jednak wybieram prawdę - uśmiechnęła się, po czym stanęła koło niego i nachyliła się w stronę Scotta. - Jak ci się podobał pocałunek?
Cyclops delikatnie drgnął, a jej obecność teraz działała na niego już zdecydowanie mocniej niż by sobie życzył.
- Chętnie bym go powtórzył. - odpowiedział tak, by tylko ona słyszała.
- Acha - odparła kobieta, która też poczuła to samo, co on. Przez chwilę musiała ze sobą walczyć, w końcu resztką silnej woli zmieniła się w dym i odleciała kawałek, siadając pod palmą. - Zawołajcie mnie, jak skończycie się pierdolić z Polaris! - zawołała jedynie.

- Ja to bym z chęcią. - rzucił wesoło Hellion, ale widząc, że nikt nie podjął żartu, usiadł z powrotem na rozgrzanym piasku.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:53, 04 Lip 2010     Temat postu:


Jessica and Tahir

Arabian Knight musiał poukładać sobie kilka rzeczy w głowie, póki miał ku temu sposobność. Wysłuchał ze stoickim spokojem rozmowy Jessici i Scotta z Lorną, a gdy skończyli, podszedł do Shadow.

- Chyba przyda ci się pomoc. – wyciągnął sejmitar.
- Chcesz skrócić moje męczarnie? – puściła mu oczko. Doskonale wiedziała, o co mężczyźnie chodzi.
- To nawet nie są męczarnie. – odparł. – Chcę ci pomóc, przecież dobrze wiesz…
- No wiem, wiem. Mimo wszystko śmierć z twojej ręki mogłaby być niezwykle słodka i przyjemna.
- Nie zanosi się na to. Poza tym, nie sądzę, byś nadstawiła swe piękne oblicze pod moje ostrze. – uśmiechnął się do niej ciepło. Allachu, jak ona przypominała mu Carol.
- Zależy pod które – wypaliła i roześmiała się, choć coraz mocniej krwawiące rany bardzo jej dokuczały. Każde nacięcie, którego nabawiła się w czasie walki z Sentinelami, było teraz znacznie głębsze, szersze i dłuższe, niż godzinę temu. Z przedramienia wciąż płynął potok czerwonej cieczy, choć Jess z całej siły przyciskała dłoń w tym miejscu.
- Myślę, że jest już jedno pod które chcesz wpadać. – zripostował żartobliwie. – Chodź tu, królewno, trzeba szybko zatamować te rany.

Sejmitar zapulsował bladym, błękitnym światłem, gdy Arabian przyłożył klingę do nacięć na skórze kobiety. Kilka chwil wystarczyło, by nie było po nich śladu.
- Tak lepiej, zupełnie jak nowa. – ocenił swoją robotę Tahir i schował broń z powrotem do pochwy.
- Dziękuję – powiedziała bardzo cicho, zupełnie jakby nie lubiła używać tego słowa. Zerknęła w stronę Slice’a, który od wyjścia ze sklepu nie odezwał się do niej. – Zdziwiłbyś się, jak niektóre rzeczy się szybko zmieniają.
- Myślę, że wiele wiem na ten temat. – zerknął w stronę, w którą przed chwilą spoglądała Shadow i wrócił wzrokiem do kobiety. – Mam nadzieję, że już się uspokoiłaś? Nie ma sensu rozmawiać z Lorną, moim zdaniem jest tak samo nierealna, jak to, co nas otacza. Dlatego chcę się skupić na ważniejszych sprawach, jak na przykład wypoczynku… Nie wierzę, byśmy mieli łatwiej w kolejnych ‘zadaniach’.

Tahir rozejrzał się po okolicy. W tych klimatach, nawet jeśli były tylko urojeniem, czuł się naprawdę świetnie.
- Podoba ci się tu, co? – zapytała, bezbłędnie odczytując jego spojrzenie.
- Musiałem opuścić mój kraj, gdy tak naprawdę tego nie chciałem… Odkąd przyjechałem do Stanów, każdy miał mnie za terrorystę. – rzucił. – Albo idiotę, który po angielsku umie tylko powiedzieć ‘thank you’. Było wiele sytuacji, w końcu Iron-Man i U.S. Agent zwrócili na mnie uwagę… Co nie zmienia faktu, że tęsknię za takimi krajobrazami i gorącymi piaskami.
- Zawsze możesz wybrać się na jakąś wycieczkę – zauważyła. – Nie martw się, mniej więcej wiem, jak się czułeś. Mnie każdy ma za infantylną idiotkę, bo jestem blondynką – zaśmiała się. – I też tęsknię za domem – dodała bardzo cicho.
- To chyba ty obracasz się w towarzystwie idiotów, za przeproszeniem. Tutaj pokazujesz, że masz więcej w sobie wiary i siły, niż niejeden mężczyzna. Bardzo cenię takie kobiety. – uśmiechnął się. – I chyba każdy tęskni za domem. Choć sądzę, że dla nas już za późno na powrót…
- A ja się dziś utwierdziłam w przekonaniu, że jednak mogę nadal żyć u siebie, skoro panna P. mnie nie odesłała – powiedziała wesoło. – No ale nie ma co o tym gadać teraz.

Wstała i usiadła z drugiej strony palmy, bo jakimś cudem cień się tam przeniósł i zrobiło się jej za gorąco. Zerknęła na niebo, zasłaniając oczy dłonią i mrużąc oczy. W tej chwili wolałaby być nad jakąś wodą i popływać, niż smażyć się na ruszcie bez oleju.
- W moim kraju było takie powiedzenie, na przedmieściach… póki jesteś coś wart – żyjesz. Myślę, że to samo tyczy się tej sytuacji. – odrzekł Arabian spoglądając przed siebie. – Wstępując do Ultimates, nawet w najczarniejszych snach nie sądziłem, że stanie się coś takiego. Ale Allach znaczy moje ścieżki i ufam memu panu. – wykonał niezrozumiały dla Jessici gest dłonią na wysokości czoła i ust. Nie komentowała tego, sama nie wierzyła w żadnego boga ani nic z tych rzeczy.
- Jaki jest twój świat? – zapytała nagle, żeby nieco zmienić temat.
- Myślę, że znośny, przynajmniej dla mnie. – powiedział. – Charles Xavier został prezydentem i ustanowił prawo równości między ludźmi i homo superior. Wszelkie wynaturzenia są ścigane przez S.H.I.E.L.D. i H.A.M.M.E.R., dwie rządowe supergrupy. Poza tym wciąż są Avengers, X-Men i my, Ultimates… Ogólnie panuje pokój.

- H.A.M.M.E.R.? W mojej rzeczywistości to skończeni skurwysyni i często z nimi współpracowaliśmy – zaśmiała się. – No cóż, wiele rzeczy się różni. Może jednak misje będą nieco zabawne. Spotkać Wolverine’a, który zajmuje się niańczeniem studentów, bądź Spider-Mana, złoczyńcę.
- Wybacz moją powagę, ale mi się to nie podoba… Wolałbym być u siebie, tak jak i wy, myślę… - mruknął. – Mam swoje podejrzenia, tak jak i ty i zamierzam póki jest to możliwe pozostać przy życiu, by to wyjaśnić. Nie wydaje ci się, że jesteśmy tylko pionkami w tej grze?
- Ja bym to raczej nazwała niewolnikami, ale tak. To chyba jest z góry zaplanowane i ktoś się nieźle bawi naszym kosztem. Oby potem nie wpadł w moje ręce, Salieri są znani ze swego okrucieństwa – zacisnęła pięść.
- Jeśli tak będzie, możesz na mnie liczyć. Allach wybacza – Tahir nigdy. – powiedział z powagą w głosie. – Nie trzeba być profesorem uczelni, by widzieć, że coś tu nie gra jak trzeba… Wszystko się wyjaśni z czasem, wierzę w to…

- Mhm, zabrzmiało poważnie – uśmiechnęła się i odwróciła w stronę Tahira, by dyskretnie wciągnąć nozdrzami jego zapach. Przypominał rozgrzany złotym słońcem piasek. – Chyba powinieneś już iść – zauważyła, odwracając głowę w drugą stronę.
- Iść? Uświadom mnie, ale chyba możemy rozmawiać, prawda? – zapytał, spoglądając w stronę Slice’a, bo nim mogła się w tym momencie przejmować Jess.
- Skoro chcesz… - odpowiedziała niemrawo. Doskonale wiedziała, jak może się skończyć taka zwykła rozmowa. Będą myśleć o sobie, oglądać się za sobą… - Opowiesz mi coś o sobie? – zapytała, wciąż patrząc się w innym kierunku.
- Myślę, że to nie czas, by ranić brata krwi. – uśmiechnął się, wyłapując spojrzenie Victora. – Idę zaczerpnąć sił na medytacji… Gdyby coś się działo, to… i tak się spotkamy w jednym miejscu. Pamiętaj, że będę miał cię na oku i nie pozwolę, by zdarzyła ci się krzywda.
Ukłonił się lekko, po czym odszedł spod palmy zostawiając za sobą odciski stóp na miałkim piasku.

- Tja… - mruknęła do siebie Jess, wracając do swoich rozmyślań. Podciągnęła nogi do siebie i oparła brodę na kolanach. Zaczęła się bawić piaskiem, przesypując go z dłoni do dłoni.

* * *

Kiedyś…

Z początku bardzo za sobą tęsknili, a Shatterstar dzwonił niemal co godzinę, by chociaż usłyszeć jej głos. Rozmawiali długo, ale o niczym konkretnym. Po tygodniu coraz rzadziej się odzywał, w końcu nawet cały dzień czekała na krótki telefon. Czuła, jak to silne i obezwładniające uczucie słabnie z każdą chwilą. Dzwonek komórki oznajmił, że Shatterstar dzwoni.
- Co tam u ciebie, kochanie? – zapytała, uśmiechając się do słuchawki. – Wracasz już?
- Nie, Jess, chyba nie… - westchnął mężczyzna.
- Ale jak to?
- Te zaręczyny to była pomyłka, Jessie, wątpię, żebyśmy byli razem. Minęły dwa tygodnie i jestem pewien, że jednak cię nie kocham. Wybacz. Pierścionek możesz zatrzymać, nie będę już wracał do miasta, więc powiedz szefowi, by poszukał kogoś na moje miejsce.
- …
- Jesteś tam? Ech, wybacz, muszę lecieć. Trzymaj się!
- …

Teraz...

"I tak za każdym razem" - pomyślała Shadow, wzdychając ciężko. Dlaczego jej innym 'wcieleniom' udało się ułożyć jakoś życie, a ona miała ciągle z tym problem? Może dzięki swojej mocy mogła się otoczyć nawet całym stadem mężczyzn, ale także przez nią była niezwykle samotna. Przez kilka lat nauczyła się, że ani miłość ani wierność tak naprawdę nie istnieją, bo wszystko zależy od pierdolonej chemii.

Raz jeszcze zerknęła w stronę Slice'a i znów poczuła to ukłucie żalu w sercu, że się do niej nie odzywa.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:07, 05 Lip 2010     Temat postu:


Slice & Shadowdeath

Miał tego dość. Za dużo kłótni, niepotrzebnych nikomu scysji i nieporozumień. Wystarczyła mu cała ta afera z Madroxem, która tak im się przysłużyła jak atomówka w Hiroshimie rozwojowi kulturalnemu zamieszkującej tam ludności, by na długi czas zamknął nie tylko gębę, lecz również by zamknął się sam w sobie. W takich chwilach jak ta nie dbał o nikogo poza sobą, nawet gdy był kompletnie świadomy tego, że kogoś ranił. Nawet kiedy tą osobą była Jessica siedząca tuż obok niego...

Cała ta rozmowa z Polaris sprawiła, że Slice zagotował się w tempie nieosiągalnym chyba dla wszystkich innych członków drużyny i gdyby nie fakt, że nie uczestniczył w tej rozmowie, najpewniej pokusiłby się o rękoczyny tak samo, jak Shadow. Ba, widząc przebieg całego zajścia zaciśnięte do tej pory w pięści ręce zadrżały, palce wyprostowały się i rozcapierzyły gotowe chwycić za miecze bądź pistolety, lecz nic takiego się nie stało. Bezsilność jaka go ogarnęła nieomal wycisnęła z gardła mutanta ryk wściekłości i nienawiści, od którego powstrzymał się jedynie ostatkiem silnej woli. Nienawidził tego uczucia, lecz nie był głupi, by atakować kogoś, to machnięciem ręki mógł go zamienić w kupkę dymiącego popiołu albo cholera wie co jeszcze. I nagle poczuł się taki malutki, nic nie znaczący. Jak pionek w grze, w której nie ma nic do powiedzenia...

Bodźcem, który otworzył mu oczy były rany Jess po jej spotkaniu z mocą Polaris, lecz Victor wciąż musiał stoczyć walkę z samym sobą. Z jednej strony jej cierpienie sprawiało, że miał ochotę rozszarpać Timebroker'a na kawałki gołymi rękoma, z drugiej jednakże chciał oddalić się od tego miejsca jak najbardziej, zostać samemu, z dala od tego wszystkiego. Wygrała opcja numer trzy, w której to podbiegł do Shadowdeath przełamując tym samym słabości i wady własnego charakteru. Dla kogoś kto go nie znał było to wszystko totalnie niezrozumiałe, ale on nie był perfekcyjny. Takie "przełamanie się", było dla niego samego osobistym sukcesem na miarę zwycięstwa Igrzysk Olimpijskich, szkoda tylko, że udawało mu się wygrywać tak rzadko...
- Nic Ci nie jest?
Zapytał z wyraźną troską w głosie wodząc przy tym wzrokiem od jej leczonych przez Tahira ran do oczu kobiety i z powrotem.

- Nie, nic – odparła zaskoczona. Miała nic więcej nie mówić, ale widząc przejęcie na jego twarzy, westchnęła cicho. – Ja tak mam. Jeśli zostanę ranna, nawet lekko i zamienię się w dym, wszystkie rany stają się głębsze i szersze. I tak za każdym razem. Więc mogę się tylko zaciąć lekko na ręce, a po kilku zamianach… zresztą sam widziałeś.
Uznała, że jakieś wyjaśnienie mu się przyda, po czym wróciła do poprzedniej pozycji. Oparła brodę na kolanach i gapiła się na piasek.

Slice przełknął nerwowo ślinę nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Prawdę mówiąc wizja tego, co miałoby się stać Jessice po kilkunastu kolejnych zdaniach wprawiła go w taki szok, że mężczyzna poczuł, jak jakaś niewidzialna siła ściska mu żołądek.
- Czy to znaczy, że umierasz?
Zapytał.

- Nie, jeśli tylko Tahir uleczy każde moje nawet najmniejsze skaleczenie, to nic mi nie będzie… - odpowiedziała spokojnie, uśmiechając się ciepło. – Szkoda, że nie umiem tak jak Sandman. On potrafił się uleczyć, gdy się zmieniał.

Głośne westchnienie pełne ulgi, a po nim następujący uśmiech dały jasno do zrozumienia, że mutant się uspokoił, przynajmniej na razie.
- Muszę dbać i chronić Cię, żeby nie stawała Ci się więcej krzywda.
Powiedział z ciepłym uśmiechem na ustach.

- Czasami niewiele można zrobić, bo kto mógł przewidzieć, że akurat w tym jednym budynku będą jeszcze szyby w oknach? – zapytała wesoło. – Nie przejmuj się, jak będzie źle, to przestanę się zamieniać. Mogę tworzyć dym bez potrzeby zamieniania się w niego. Mam jeszcze kilka sztuczek w zanadrzu – puściła mu oczko.

- Nie waż się zostawiać mnie samego...
Mruknął jej jeszcze do ucha, po czym liznął ją w ucho czubkiem języka i zaśmiał się cicho dla rozweselenia atmosfery.

- Nawet mi to przez myśl nie przeszło – uśmiechnęła się lekko, jakby bez przekonania i oparła głowę o jego ramię. – W następnym świecie poszukamy sklepu z ciuchami? Bo trochę niewyjściowo wyglądam – mruknęła, zerkając na swój podarty i zakrwawiony strój.

- Jak dla mnie wyglądasz świetnie. Taka mieszanka seksu, barbarzyńskiej drapieżności i dzikości.
Odparł śmiejąc się tym razem głośniej, choć ekspresję wesołości nieco powstrzymywał z uwagi na głowę Jess opartą o jego ramię.

- Ale jak trafimy na kogoś, z kim byśmy musieli współpracować, to raczej nie wyglądam na osobę, której umiejętnościom można zaufać – odparła cicho. – Bleh, przydałby się prysznic… A tu chuj, tylko jebany piasek.

- To zależy, o jakich umiejętnościach mówimy...
Odpowiedział wyszczerzając zęby w dwuznacznym, czy też raczej cholernie jednoznacznym uśmiechu poruszając przy tym brwiami w górę i w dół. Na słowa odnośnie piasku rozejrzał się wokół. Przypominało mu to Saharę, a raczej to, co widział na zdjęciach. Jedynie żółte, spalone słońcem morze piachu.
- Trza poprosić Polaris. Może da nam przy okazji wolny pokój, pejcz, kajdanki i pół wolnego dnia.

- I prysznic… - kobieta jęknęła. – Myślę, że jakbyś ją ładnie poprosił, to coś byś wskórał ze swoim urokiem osobistym.
Włosy Jessici zmieniły kolor na czarny, a ona zamilkła na chwilę, odpływając gdzieś myślami.

- W sumie, czemu by nie.
Mruknął cicho wyswabadzając się delikatnie z jej objęć, po czym wstał i bezceremonialnie podszedł do Polaris stając naprzeciw niej.
- Trochę się namęczyliśmy i chcielibyśmy nieco odpocząć. Możemy prosić o jakiś prysznic, świeże ubrania, sprzęt do uzupełnienia, porządne jedzenie i parę godzin odpoczynku? Nie jesteśmy robotami, niestety, a odpoczynek jest nam bardziej, niż potrzebny.
Powiedział do Timebrokera ze szczerą nadzieją, że może jednak uda mu się coś wskórać.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:20, 05 Lip 2010     Temat postu:


Temperatura w szeregach drużyny była nie mniej wysoka, niż ta panująca na pustyni. Na szczęście szybko udało się jakoś uspokoić sytuację, a każdy z was zajął się czym innym. Slice, który nie odezwał się słowem, gdy Cyclops, Jess i Hellion kłócili się z Lorną, w końcu wypalił z nietypowym pomysłem. Polaris jedynie uniosła prawą brew i uśmiechnęła się lekko. Przez chwilę widać było, że nad czymś się zastanawia, ale w końcu się odezwała.

- Miałam dla was inne plany, ale niech wam będzie. Skoro tak ładnie prosisz, Slice. – Timebroker machnął od niechcenia ręką, a grunt nieopodal was zaczął się rozstępować, tworząc wielki lej, jak po uderzeniu bomby.

Za chwilę wypełnił się błękitną, przecinaną perlistymi promieniami słońca wodą, na brzegu której wyrosło nagle kilkanaście palm i krzewów. Jakby tego było mało, jakby malowany dłonią wspaniałego malarza, przycumowany do niewielkiego mostu zmaterializował się wielki jacht z basenem i palmami na pokładzie.



- Oto wasza baza wypadowa, całkiem nieźle mi wyszła, prawda? – Lorna wstała z fotela by przyjrzeć się swojemu dziełu. – Macie czas do zachodu słońca, czyli jakieś – spojrzała na dziwny zegarek na przegubie dłoni. – Siedem godzin. Mądrze je wykorzystajcie. Odwiedzę was później.

Po tych słowach zdematerializowała się zostawiając was samych nad brzegiem wielkiego jeziora na środku pustyni.

Nie zastanawiając się długo ruszyliście na pokład. Julian już po chwili zniknął gdzieś rozkoszując się widokami, a wy zeszliście na dół, by odszukać kajuty. Szybko odnaleźliście drzwi z tabliczkami przedstawiającymi wasze imiona kodowe. Gdy weszliście do środka, okazało się, że pokoje urządzone są na modłę tych z waszego poprzedniego życia, co bardzo ucieszyło zwłaszcza Jessicę i nieco zasmuciło Scotta. Na drzwiach pozostawione były mapki, z których wynikało, że na pokładzie znajduje się wszystko, co jest niezbędne do prowadzenia normalnego życia – trzy jadalnie, kuchnia, wielka sala bankietowa, kilka łazienek, sauna, jacuzzi, a także kilka innych pomieszczeń, których zastosowań mogliście się jedynie domyślać. Wszystko było klimatyzowane i czuliście się tutaj zdecydowanie lepiej niż na zewnątrz, chociaż Tahirowi wysoka temperatura zupełnie nie przeszkadzała.

Wyglądało na to, że mieliście kilka godzin tylko dla siebie, warto się więc było rozejrzeć i ich nie zmarnować. Hellion już zaczął korzystać z okazji i niektórzy z was mijali go taplającego się w basenie, gdy podśpiewywał pod nosem jakąś piosenkę.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:51, 05 Lip 2010     Temat postu:


Jessica Salieri

Musiała przyznać, że zarówno oaza jak i jacht zrobiły na niej nieziemskie wrażenie. Przepiękny, głęboki błękit i chód bijący od wody. Kobieta westchnęła cicho i ruszyła za resztą, by pozwiedzać łajbę. Jednak gdy zobaczyła drzwi z napisem „Shadowdeath”, szybko za nimi zniknęła, głośno oznajmiając.
- Będę później!



Ku zaskoczeniu Jessici wszystko w środku wyglądało tak, jak w jej mieszkaniu niedaleko bazy Six Pack. Pod ścianą stało kilka płaskich kartonów z meblami do skręcenia i ogólnie w pomieszczeniu panował przyjemny porządek. Książki stały równo poukładane na półkach koło drzwi, w rogu znajdowała się obszerna szafa na ubrania, obok niej komoda i szufladowiec, na którym kobieta postawiła małą toaletkę z okrągłym lusterkiem. Ćwierć pomieszczenia zajmowało łóżko pokryte kilkoma dużymi, białymi tkaninami i całą masą poduszek, nad którym wisiało niewielkie lustro. Przez okna wpadało dużo światła, a firanki były podwinięte do góry, dając piękny widok na otaczającą jacht wodę. Teraz podobało się tutaj Jessice nawet bardziej.

Wyjęła z szafy czyste ubrania, wzięła ręcznik i opuściła pokój, by udać się na poszukiwania łazienki. Dzięki mapce umieszczonej na drzwiach szybko takową znalazła. Małą, czystą – z wanną i prysznicem. By nie marnować czasu na wylegiwanie się w wodzie, szybko wskoczyła pod prysznic i jeszcze szybciej się umyła. Z przyjemnością spłukała z siebie zaschniętą krew oraz bród poprzednich misji. Jej włosy nadal były czarne, nawet gdy je porządnie umyła szamponem i zawinęła w ręcznik.

Po kilku minutach wyszła, przebrała się w suche ubrania i udała na górę, by szybciej wyschnąć w słońcu. Zdążyła raz rozczesać włosy, gdy już prawie były suche. Póki co widziała jedynie Helliona, który moczył się w basenie, więc wróciła pod pokład i odszukała pokój z tabliczką „SLICE”. Zapukała dwa razy i poczekała, bujając się na piętach w przód i w tył. Po dłuższym oczekiwaniu nic się nie stało, więc wróciła się na pokład i zagadała Helliona.
- Nie widziałeś, gdzie poszedł Slice?
- Widziałem. – chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym wskazał kierunek. – Miał ze sobą całą tackę drinków, więc chyba zapowiada się jakaś impreza w jacuzzi! Można się wbić?
- Zapomnij – pokazała mu język. – To impra dla VIPów.
Idąc we wskazanym kierunku szybko trafiła na kolejne zejście pod pokład, gdzie znajdowały się łaźnie i SPA. Idąc za głosem pluskania i bąbelków, szybko znalazła Victora moczącego tyłek w jednym z jacuzzi.



- No! Tu jesteś! – prychnęła, przekrzywiając głowę w bok i uśmiechając się lekko. Włosy zostawiła sobie czarne, ale przynajmniej była czysta i ubrana w coś świeżego. Ciemne spodnie i taki sam stanik (chyba od kostiumu kąpielowego) ładnie się zgrały z kolorem jej skóry.



Jessica zamieniła się w dym i poczekała, aż ciuchy z niej opadną, a następnie pojawiła się naprzeciwko Victora w jacuzzi, wyciągając się wygodnie.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:29, 05 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops feat. Shadowdeath

Scott zachwiał się na moment gdy ziemia osunęła się pod jego nogami, ale po chwili został telekinetycznie pochwycony przez Polaris, podobnie jak reszta Exiles. To co zobaczył potem trochę zaskoczyło go ogromem. Luksusowy jacht, pełen wygód spowodował, że poczuł się nieswojo. Tak jakby znów wrócił do Instytutu, w którego korytarzach znajdowały się drogie dzieła sztuki, a wszystko ozdabiał marmur. Wszyscy wyruszyli by przeprowadzić rekonesans. Ich kajuty znajdowały się dość blisko siebie. Gdy Cyclops otworzył drzwi do swojej spodziewał się, że wnętrze nie będzie odbiegało od reszty, jednak srogo się zawiódł. Szybko wszedł do środka i trzasnął drzwiami.

***

Emma i Scott leżeli odwróceni do siebie plecami. W końcu White Queen podniosła się i podeszła do okna.

*- Wiele kłamstw wypełnia dziś te korytarze, Scott. Więcej niż to normalne dla takich jak my. Logan prowadzący grupę Bóg wie gdzie, ubrania splamione krwią z pralni... - mówił Beast.*

Mężczyzna wstał i również podszedł do okna, obejmując ją.

*... Gdy wrócę, porozmawiamy. Słyszysz mnie? Te sekrety nas zabiją.*

- Emma... ja...
- Przestań!
- Emma, Hank miał rację.
- Scott, proszę przestań...
- Nie. Emma, musimy porozmawiać. I nie ze względu na innych. Musimy to zrobić dla nas, ponieważ...
- Powiedziałam przestań! Nie zrobię tego teraz Scott. Nie dla ciebie. Dla nikogo. Więc jeśli chcesz wyżalić się Henry'emu, to droga wolna. Tylko nie mieszaj mnie w to. Zrozumiałeś?

Summers stał przez chwilę w miejscu, po czym wyszedł z sypialni trzaskając drzwiami.

- Przepraszam... - szepnęła White Queen roniąc łzę.

***

Po wzięciu prysznica postanowił przebrać się do innych ciuchów i pozwiedzać jacht. W końcu wszystko było lepsze niż jego ciasny pokój. Szukał towarzystwa, ale nie wśród reszty mutantów.



W końcu trafił do pomieszczenia gdzie znajdowało się kilka stolików i barek. Było tam sporo alkoholi, ale on nie szukał czegoś wykwintnego, raczej czegoś co go sponiewiera. Wybrał jakąś tanią wódkę. Czas mijał. W końcu opróżnił całą butelkę, którą rzucił gdzieś w kąt. Ruszył w stronę górnego pokładu.

Kilka kroków dalej wpadł na zaskoczoną Jessicę, która nie tyle była niezadowolona ze spotkania go, co nieco zaniepokojona. Od razu wyczuła od niego alkohol.
- Już imprezujesz? I to tak beze mnie? – pogroziła mu palcem. – Nie widziałeś Victora?

Cyclops zupełnie zdębiał widząc Emmę Frost i jej siostrę bliźniaczkę. Z trudem skupił wzrok, a następnie odwołał się do resztek rozsądku.
- Nie fidziałem... - wybełkotał.

- Aleś się wstawił – Jess uniosła prawą brew do góry i złapała Scotta w pasie, by go oprzeć o ścianę. – Do zachodu słońca jeszcze kupa czasu, a ty już jesteś narąbany. Lepiej, żeby cię Lorna nie zobaczyła w takim stanie. Może lepiej wróć do swojej kajuty i prześpij się?

- Z całym szacunkieem, nie ma do czego fracać, pani kapitan. - skrzywił się. Silniej poczuł jej zapach, gdy pomogła mu utrzymać się na nogach i mimowolnie oparł rękę na jej ramieniu.

- Pani kapitan? – zdziwiła się Jessica i wzdrygnęła się, gdy przeszedł ją dziwny dreszcz. – Chyba za dużo wypiłeś. Odprowadzę cię… - westchnęła. Skoro wszystkie kajuty były obok siebie, jego zapewne była w tym samym korytarzu i znajdzie ją bez problemu.

Do pokoju Scotta dotarli po kilku minutach, które nie były łatwe dla nich obojga. Z niemałym trudem Jessica wepchnęła Cyclopsa do kajuty. Chciała ułożyć go na łóżku, ale gdy próbowała oboje stracili równowagę i padli obok siebie na niezbyt wygodnym materacu.

- Stary, ale ty tu masz syf – kobieta kaszlnęła, gdy coś na kształt kurzu uniosło się z posłania. – Później tu trochę posprzątamy, nie chcę, żeby jakieś robactwo przelazło do mojego pokoju – skrzywiła się i pokazała mu język.

- To nie moja fina, najwyraśniej podpadłem... - mruknął do niej. Nie licząc się z konsekwencjami i będąc bardzo mało świadomym zaczął zbliżać swoje usta do jej ust. Jego ręka przesunęła się po jej biodrze. Prawdopodobnie gdyby był trzeźwy, zdołałby się powstrzymać, ale dzięki wódce i mutacyjnej zdolności Shadowdeath zamiast mózgu włączyły się inne mechanizmy.

W odpowiedzi kobieta na chwilę zamarła, nie wiedząc, co ma zrobić. Czuła dokładnie to samo co Scott i żałowała, że także się czegoś mocniejszego nie napiła. Jej myśli zaczęły niebezpiecznie krążyć wokół tematyki łóżkowej i choć starała się skupić na Victorze, niewiele to dawało. Resztką silnej woli nieco się odsunęła, mało nie spadając z materaca.
- Pójdę już – wypaliła, po czym nie czekając na jego odpowiedź zerwała się na równe nogi.

Cyclops wyciągnął rękę, aby ją zatrzymać. Był zbyt słaby by wstać i mógł tylko patrzeć jak Jessica wychodzi z jego pokoju i zamyka drzwi.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:20, 05 Lip 2010     Temat postu:


Tahir and Shadow feat. Hellion

Przez chwilę obserwował, jak Jessica i Slice rozmawiają i uśmiechnął się do siebie, gdy kobieta oparła głowę na ramieniu mężczyzny. Wyglądało na to, że chwilowo doszli do jakiegoś porozumienia i bardzo go to cieszyło. W końcu Slice podszedł do Lorny i ku zaskoczeniu Tahira, kobieta zgodziła się spełnić prośbę jego brata.

Może to było dziwne, ale ucieszył się, że zostaną tu trochę dłużej i to miejsce zostanie ich „bazą wypadową”. Wciągnął rozgrzane powietrze nosem, rozkoszując się specyficznym zapachem piasku i wody. Wraz z resztą zszedł pod pokład i zaraz trafił tam na kajutę z wypisanym swoim imieniem kodowym. Ich towarzyszka od razu zamknęła się u siebie, więc on także tymczasowo zajrzał do swojego pokoju. W środku było dokładnie tak samo, jak u niego w mieszkaniu.



W powietrzu unosił się gryzący dym kadzidełek oraz starych mebli, którym zaciągnął się i odetchnął z ulgą. Wreszcie nie czuł Jessici i mógł się nieco rozluźnić. Co jakiś czas nachodziła go ochota, by zabrać kobietę na małą wycieczkę dywanem, ale nic z tym nie robił. Leżał na łóżku, z ramionami założonymi za głowę i wpatrywał się w sufit. Przez jakąś godzinę medytował, w końcu wziął odprężającą kąpiel, przebrał się w świeże ubrania i poszedł na pokład, by jeszcze nacieszyć się słońcem. Cały swój ekwipunek, włącznie z turbanem, zostawił w pokoju i pozwolił, by przydługie włosy suszyły mu się na gorącym wietrze.



Na górze spotkał jedynie Helliona, który siedział w jacuzzi koło basenu i popijał jakiś niebieski drink.

- Gdzie się wszyscy podziali? – zapytał, podchodząc i rozglądając się na boki.
- A co mnie to kurwa obchodzi? Wszyscy mnie olewają, odkąd wszedłem do tego pierdolonego basenu! – wypalił podirytowany. Widząc lekkie zdziwienie na twarzy Arabiana, dodał mrukliwym tonem. – Jessica i Victor mają jakąś imprezę dla VIPów, a Scotta jakiś czas temu widziałem zalanego w trupa, jak próbował wyjść z baru.
- Zamierzasz tu siedzieć do przybycia Lorny?
- A co mam robić? Każdy już się sobą zajął i zostaliśmy tylko my dwaj. Nie miej żalu, ale w facetach nie gustuję. – burknął Hellion.
- Ależ ja się wcale nie gniewam. – odparł rozbawiony Tahir. – Gdyby ktoś mnie szukał, przekaż proszę, że jestem u siebie i medytuję przed kolejną misją. – stwierdził i odwrócił się.
- Ktoś czyli Jess? – zapytał Julian, uśmiechając się od ucha do ucha.
Arabian drgnął lekko i zatrzymał się, odwracając w stronę chłopaka.
- Ktoś czyli ktokolwiek. – sprostował chłodno. To, że ją uleczył i chwilę pogadali, nic nie oznaczało. Choć sam przed sobą przyznał, iż miło by mu było spotkać Shadow nawet tylko na chwilę przed misją, to mimo wszystko nie miał zamiaru spoufalać się z kobietą swego brata krwi.
- Spoko, przekażę. – odparł chłopak i machnął ręką.

Hashim ukłonił się nieznacznie i wrócił pod pokład, by w zaciszu swej kajuty oddać się medytacji i rozmyślaniom. Po głowie cały czas kołatała mu się Jessica i choć z całej siły próbował o niej nie myśleć, jej słodki zapach wciąż za nim chodził. Był tak intensywny, jakby stała obok niego…

- Tahir? – pukanie do drzwi sprawiło, że momentalnie poderwał się z łóżka. Od razu rozpoznał głos Jessici.
- Tak? Coś się stało? – zapytał, wpuszczając ją do pokoju.
Kobieta najpierw się rozejrzała, potem przymknęła oczy i odetchnęła głęboko duszącym zapachem kadzidełek.
- Ładnie tu masz, o wiele ładniej niż Scott. U niego to chyba rodzina karaluchów mieszka pod łóżkiem – wzdrygnęła się. W odpowiedzi Hashim uśmiechnął się nieznacznie. Był zaskoczony jej wizytą. – No nieważne. Przyszłam, bo trafiłam na jadalnię i pomyślałam, że może jesteś głodny. Mają tam wyjebany szwedzki stół, bar sałatkowy i całą masę koktajli ze świeżych owoców.
- To miło, że o mnie pomyślałaś. – odpowiedział, skupiając spojrzenie na jej niebieskich oczach. – Zmieniłaś kolor włosów. – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak, kiedyś same tak robiły – Jess ujęła kosmyk w dwa palce i przyjrzała mu się.
- Czemu?
- W zależności od nastroju. Aktualnie jestem w podłym – puściła mężczyźnie oczko.
- Coś się stało?
- Nie… tak po prostu – odpowiedziała wymijająco.
- Chodzi o Lornę i jej gierki? Jeśli tak, to mój nastrój też nie jest zbyt optymistyczny. Ale staram się cieszyć chwilą, póki jeszcze mam okazję.
- Coś w tym jest – westchnęła ciężko. Nie była do końca pewna, co ją wprawiło w kiepski nastrój. Slice? Polaris? A może upierdliwe wspomnienia? Na pewno nie był to Scott, on ją jedynie nieco nastraszył i rozbawił. – No ale ładnie tutaj – zmienia temat. – W każdym razie tobie się powinno podobać.
- Już mi się podoba. Prawie jak w domu… - uśmiechnął się delikatnie.
- Będziesz… wybierał się na jakiś spacer? – zapytała nieśmiało. Czuła, jak w środku ją nosi i ma ochotę coś zrobić. Najchętniej powalczyć lub choćby poćwiczyć.
- Nie sądzę, by tu było cokolwiek wartego zwiedzania. – roześmiał się. Jessica zrobiła nieco zawiedzioną i zasmuconą minę.
- No skoro tak… W takim razie przejdę się sama.
- Jeśli chcesz, to mogę ci towarzyszyć. W sumie i tak nie mam nic innego do roboty.
- Nie musisz się zmuszać – uśmiechnęła się niemrawo. – Pogadamy później.
To mówiąc wyszła z pokoju Tahira, a w głowie kotłowało jej się dużo nieprzyjemnych myśli. Czemu faceci tacy byli? Jak już nie mogli z nią iść do łóżka, to nawet nie chcieli chwilę pogadać. A Jessie uwielbiała rozmawiać. Nawet o głupiej pogodzie czy karaluchach pod łóżkiem Scotta.

Tahir jedynie wzruszył ramionami, gdy kobieta wyszła i ułożył się wygodnie na łóżku – zamierzał solidnie wypocząć, bo kolejne godziny poza ich jachtem nie zapowiadały się różowo. Jessica miała Victora, więc to z nim mogła iść na spacer i zrobić cokolwiek… Arabian po prostu korzystał z chwili relaksu i wytchnienia. Na przyjemności przyjdzie czas później.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:08, 08 Lip 2010     Temat postu:


Shadowdeath & Cyclops

Nie była w nastroju na rozmowę ani nic więcej, więc ułożyła się wygodnie w jacuzzi i przymknęła oczy, relaksując się. Nie miała zamiaru pić z Victorem drinków. Wiedziała, że jak ma paskudny humor, to picie jedynie pogłębi dołka lub kurwicę i będzie nieciekawie. Zresztą Scott był najlepszym tego przykładem. Przez jakąś godzinkę się zdrzemnęła, potem wyszła z wody i poszła się przejść po jachcie. Znalazła jadalnię ze szwedzkim stołem i masą koktajli, zjadła coś na szybko i poszła odwiedzić Arabiana. Miała ochotę na spacer, ale mężczyzna najwidoczniej uważał, że wszędzie powinna chodzić za rączkę z Victorem.

Wpadła na chwilę do swojego pokoju, otworzyła szufladę szafeczki, która stała przy łóżku i wyjęła dwa z blisko setki Kinder Bueno White. Następnie sięgnęła do drzwiczek niżej i wybrała jedną butelkę spośród trzech tuzinów niebieskiego, czerwonego i pomarańczowego POWERADE’a. Tak przygotowana mogła siedzieć na pustyni nawet pół dnia.

Skwar lał się z nieba, a ona systematycznie brnęła przed siebie, zostawiając ślady swoich stóp na piasku. W torbie plażowej miała duży koc, jakieś olejki do i po opalaniu oraz książkę. Jako że nikt nie chciał jej towarzyszyć, wybrała się sama z misją opalenia i zamierzała leżeć na piasku aż Lorna się nie pojawi.

Scott po kilku godzinach snu w końcu wstał. Uznał, że przyda mu się kolejny prysznic, gdyż dalej czuć go było alkoholem. Następnie wyszorował zęby i założył inne ubranie - białe krótkie spodenki, czerwoną hawajską koszulę z kwiecistym wzorem i japonki. Czuł się podle i niestety dalej tak wyglądał. Miał sobie za złe, że znowu sięgnął po butelkę. Miał też dziwne wrażenie, że rozmawiał z Jessicą, ale nie do końca wszystko pamiętał. Zdecydował się w końcu by wyjść na pokład. Tam spotkał Helliona, który tym razem zamiast pływać w basenie wygrzewał się na leżaku.
- Widziałeś gdzieś Shadowdeath? - zapytał.

- A co, ja jakaś sekretarka jestem? - burknął Hellion opuszczając niżej okulary i zerkając na Scotta. - Co chwila ktoś ją szuka, i tylko widzę jak się kręcicie po pokładzie i zakłócacie mi odpoczynek. - westchnął. - Chyba się na kogoś obraziła i z tego co widziałem poszła na pustynię... I to chyba było kilka godzin temu... nie śledzę, gdzie wszyscy łażą, chcę odpocząć, do kurwy nędzy.
Nałożył okulary z powrotem na oczy i założył ręce za głową napinając bicepsy. Widać było, że nie chce, by mu przeszkadzano.

Summers wzruszył ramionami. W tej chwili przydałby mu się latający dywan Tahira, ale nie zamierzał go pożyczać ani przeszkadzać Persowi. Podszedł do burty, jednak nigdzie nie zauważył Jessici. Zszedł z pokładu i ruszył w stronę, gdzie zauważył jakieś ślady.

Po niecałym kwadransie zauważył kawałek kolorowego koca na jakiejś większej wydmie. Jessica miała stąd doskonały widok na jacht i już od dłuższego czasu widziała, że Scott idzie w jej stronę. Przywołała nieco dymu, by zrobić sobie bikini i obróciła się na brzuch, obserwując go. Gdy podszedł bliżej, pomachała mu.

- Victor ma miesiączkę? - zapytał mężczyzna gdy podszedł bliżej. Żałował, że nie zabrał ze sobą koca, gdyż piasek był nagrzany i póki co nie mógł usiąść obok Shadowdeath. - Czy po prostu potrzebujesz chwili spokoju i po prostu ci przeszkadzam?
- Nie, myślę, że to ty masz chcicę – odpowiedziała spokojnie i jakby z lekkim dystansem. – Pewnie nie pamiętasz?

Scott został skutecznie zbity z tropu.
- Czego nie pamiętam? - zapytał, usiłując sobie przypomnieć co takiego mógł zrobić, czego teraz mógłby żałować na tyle, by Jessica to wypomniała.

- Ech, Scott… - zerknęła na niego. – Chyba naprawdę mocno byłeś najebany. Trzeba będzie posprzątać ten burdel u ciebie w pokoju i przewietrzyć, mam trochę mebli do skręcenia, to się te śmieci przebierze i poupycha po szufladach – zaproponowała. – Już nie będę wypominać tego, że próbowałeś mnie całować.

- Przyzwyczaiłem się do takiego umeblowania. - stwierdził, spuszczając lekko głowę. - Naprawdę nie musisz się przejmować. A co do tego, co zrobiłem, to chyba należą ci się przeprosiny.

- Daj spokój – machnęła ręką. – Żyję. Mamy jeszcze trochę czasu, można się zająć twoim śmietnikiem, kotku.
To mówiąc wstała i zaczęła zbierać koc.
- Chyba nie będę zaprzątał ci tym głowy, serio. - był dalej zakłopotany.
- Sprzątniesz to swój pokój, Scott, żeby rodzina karaluchów nie przeniosła się do mnie – kobieta posłała mu szeroki uśmiech.

- Jeśli ci to bardzo przeszkadza, to mogę się tym zająć. - nie odwzajemnił uśmiechu, tylko odwrócił się w stronę statku i powoli zaczął iść drogą powrotną.
- Owszem, przeszkadza, bo mam pokój obok ciebie – mruknęła i poszła za nim. – Byś poczekał chwilę! – zawołała, przebierając szybko nogami po obsuwającym się piasku. Złapała go za ramię i pociągnęła z taką siłą, że stanęli twarzą w twarz. – I co teraz, panie uciekający? – posłała mu wyzywające spojrzenie.

Scott poczuł bardzo silnie jej zapach. Całe szczęście był bardziej trzeźwy, niż ostatnio i udawało mu się z trudem powstrzymywać przed podjęciem jakiegoś działania. Z drugiej strony nie miał na tyle silnej woli by się odsunąć.
- Chyba mamy pat. - powiedział cicho.

- Chodź, zrobimy u ciebie porządek, postawimy kilka mebli i od razu poczujesz się lepiej – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się ciepło. – Uwielbiam wkręcać śrubki, więc nie każ się prosić!

- Może przy okazji załatwimy coś jeszcze? - zapytał, nim zdążył ugryźć się w język.
- Załatwimy? – Jess zapytała zbita z tropu. Cały czas myślała o śrubkach i pytanie Scotta totalnie ją zaskoczyło. – No co tam chcesz, chodź już – pociągnęła go w stronę jachtu. W głowie już sobie układała plan, co skręci i gdzie postawi.


Szła bardzo szybko, zapadając się po kostki w piasku i zsuwając z wielkiej wydmy. Takie chodzenie było bardzo męczące, więc po kilku metrach zatrzymała się, wciskając Summersowi w ręce torbę z kocem.
- Potrzymaj, w takim tempie to my tam nigdy nie dojdziemy – burknęła. – Cholerny piasek. Zaraz zrobię odpowiedni środek transportu na pustynię…
Po tym stwierdzeniu zmieniła się w czarny jak noc dym i zaczęła podwajać a potem potrajać swoją objętość. Nie minęło dużo czasu, gdy przybrała kształt wielkiego, ponad dwumetrowego skorpiona, utwardziła strukturę i zwróciła swoje czarne ślepia w stronę Cyclopsa. Wielki ogon wisiał złowieszczo nad mężczyzną. Czekała, aż się wdrapie na jej grzbiet i gdy tylko to uczynił, błyskawicznie ruszyła do jachtu.

Trzeba przyznać, że Scott był bardzo zaskoczony nową formą Jessici, jednak bez dłuższego zastanawiania się dosiadł olbrzymiego skorpiona.
- Normalnie bardziej mi się podobasz, ale chyba muszę jakoś wytrzymać. - chyba po raz pierwszy od kilku godzin niepewnie się uśmiechnął.

Choć droga na wydmę zajęła kwadrans, z powrotem byli w pięć minut. Ledwo doszli do kładki prowadzącej na pokład, a skorpion powoli rozpłynął się w gęsty dym. Przez chwilę Scott był zawieszony w czymś miękkim, po czym uniósł się do góry i został postawiony obok basenu. Zaraz też pojawiła się Shadowdeath.
- No, tak było znacznie szybciej, czyż nie? – rzuciła wyraźnie zadowolona z siebie.
- Tak, choć wolałbym normalny spacer. - mrugnął okiem.
- Jak komuś powiesz, że mnie ujeżdżałeś na pustyni, to cię zamorduję! - zaśmiała się.
- Obawiam się, że coś może mi się wymsknąć w obecności Victora. - odpowiedział.
- Ależ ty go nie lubisz - powiedziała, unosząc do góry jedną brew. - Albo aż tak bardzo chcesz zginąć - dodała, uśmiechając się złośliwie.
- Może jedno i drugie?
- Kiepskie podejście - westchnęła. - Ale popracujemy nad tym, w końcu jesteśmy “drużyną” i musimy “trzymać się razem”, nie?
- Zawsze liczyłem na to, że trafi mi się seksowna terapeutka. - spojrzał na nią wymownie.
- No to trafiła ci się najlepsza - skwitowała i klepnęła go w tyłek. - Chodźmy, niedługo pojawi się Lorna, a ja chcę już coś poskręcać...


Zeszli na dół do kajut, Jess podała mężczyźnie jeden sporej wielkości karton z deskami do skręcenia szufladowca i poszli do niego. Różnica między ich pokojami była uderzająca…
- Mamy jeszcze trochę czasu, więc zabierajmy się do roboty – wydała polecenie i zaczęła otwierać karton.
- Jak chcesz. - powiedział mężczyzna, siadając obok Jessici i pomagając w otwarciu pudełka oraz wyciągnięciu elementów. W jego ręce wpadła instrukcja obsługi, którą rzucił w kąt. - To chyba niepotrzebne.
- Bynajmniej. Znam ją na pamięć - powiedziała, po czym ugryzła się w język. By nie wyjść na jakąś wariatkę, szybko chwyciła dwa kawałki szuflady i zaczęła je ze sobą skręcać. - Śrubki są moje, Scott. Ty możesz później powbijać gwoździe... I przytrzymać te dwie dechy, żeby się ładnie docisnęły.
- Jasne. - przesunął się bliżej, by pomóc, ale wiązało się to też z tym, że silniej na siebie oddziaływali. Całe szczęście starał się skupić bardziej na pracy niż na Jessice. Czując jego zapach, na chwilę straciła orientację co ma robić, ale na szczęście śrubokręt bardzo je pomógł. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie, jak w swoim świecie wykończyła Summersa.
- Powiedz, czemu mieszkasz w takim czymś? - zagadała.
- Chyba z braku lepszej opcji. - wyjaśnił. - Instytut praktycznie nie istnieje, zresztą i tak rzadko tam bywałem, przynajmniej pod koniec. Mówi się trudno.
- Scott, którego znałam, był BARDZO za Xavierem i dowodził X-Men. Ciągle musieliśmy walczyć przeciwko sobie - powiedziała spokojnie. - Był sam, miał swoją drużynę, którą dowodził i siedział w Instytucie, prowadząc jakieś zajęcia czy szkolenia. Oddał się całkowicie temu, co robił, zapominając o sobie. To też nie jest dobre podejście.
- Jak widać, nie w każdej rzeczywistości popieram pokojowe współistnienie ludzi i mutantów. Tak swoją drogą, to szkoda, że walczyliśmy przeciw sobie. - dodał.
- No szkoda, w końcu Six Pack dostał zlecenie na ciebie i to ja musiałam cię zabić. Ale powiem szczerze, że bardzo to nam później ułatwiło życie.
- Brzmi groźnie. Mam nadzieję, że nie chcesz tego powtórzyć? - zapytał, udając przerażenie.
- Już nie jestem w Six Pack - zauważyła. - I teraz jesteśmy po jednej stronie. Więc zasadniczo nie mam powodów, chyba że mi takowych dostarczysz.
- A co musiałbym zrobić? - zapytał. - Hmm, chyba jednak nie chcę wiedzieć.
- To może zmienimy temat? - zapytała, odkładając szufladę i biorąc się za drugą. - Masz ochotę coś opowiedzieć o sobie, skoro to terapia? Hm?
- Zależy, co byś chciała wiedzieć?
- A nie wiem... Jakoś... Rzadko mam okazję z kimś tak po prostu pogadać - skrzywiła się, dokręcając kolejną śrubkę.
- Ja nie tyle rzadko, co prawie w ogóle, więc... - westchnął. - Powiedz, co chcesz wiedzieć, to przynajmniej będę miał jakiś punkt do rozpoczęcia.
- Hmm... W takim razie może o tym, jak to było z X-Menami? Zawsze mnie ta grupa interesowała...

- Cóż... Nie należałem do X-Men od początku, więc nie wiem jak to wyglądało wtedy. Gdy odszedłem z Bractwa Mutantów nie chciałem dołączać do kolejnej grupy. Aż trafiła się historia z Proteusem. W skrócie: było nieprzyjemnie i o mało nie załatwiłem Chucka. Tak jakoś wyszło, że zostałem na dłużej, mimo faktu, że atmosfera wybitnie nie sprzyjała. Jakiś czas dowodził Beast, a potem na jednej z misji ja go zastąpiłem... No i zrobiła się kaszana. - zaczął opowieść. - Ogólnie to długa historia. W moim świecie nie robiliśmy nic nadzwyczajnego, ot kopaliśmy tyłki złym gościom i zbieraliśmy ochrzan od zwykłych ludzi.
- Hmm... - Jessica na chwilę odłożyła swoją robotę i zamyśliła się. - Bractwo kojarzę, u nas też było i nawet swego czasu chcieli mnie zwerbować, ale tam same cioty były. Nie licząc Deadpoola, którego namówiłam, by dołączył do nas. U mnie było mniej więcej tak - gdzie się nie pojawiliśmy, tam na wszelki wypadek byli wysyłani X-Men, żeby poprzeszkadzać - zaśmiała się. - Ogólnie to właśnie my robiliśmy za tych złych gości - puściła mu oczko. - Ale oczywiście nie zawsze. To zależało wyłącznie od zadania - wyjaśniła.
Powoli zbliżali się do końca składania szufladowca i zaczęła się rozglądać po pokoju. Może to ona była wygodnicka, ale nie mogła pojąć, jak ktoś mógł tak mieszkać.
- Musiało być wygodnie, prawda? Żadnej odpowiedzialności, wszystko można było zrzucić na zleceniodawców... W Bractwie było podobnie, choć niespecjalnie bawiło mnie podkładanie bomb czy tego typu sprawy.
Cyclops zaczął wbijać gwoździe, co szło dość sprawnie. W sumie żałował, że praca poszła tak szybko. W ciągu ostatnich kilku lat był po prostu samotny, a teraz miał cholerny problem, by znowu przyzwyczaić się do czyjejś obecności.
- Było wygodnie i płacili nam zajebiście dobrze - posłała mu szeroki uśmiech. - Najpierw ktoś chciał, żebyśmy kogoś zabili. Gambit puszczał plotkę, że jest zlecenie na Pana X. Pan X. kontaktował się z nami, oferował dwa razy więcej kasy, za ochronę jego dupy i za zabicie zleceniodawcy. Interes się kręcił... Do czasu aż Kelly wpadł na pomysł, żeby superbohaterowie ujawnili się ze swoimi danymi osobowymi. My byliśmy przeciwko, X-Men opowiedzieli się za ustawą - wzruszyła ramionami. Summers na pewno domyślał się, co było dalej.
- Byłaś szczęśliwa? - zapytał trochę jakby wyrwanie z kontekstu, choć akurat taka myśl wpadła mu do głowy po tym, co opowiedziała Jessica.
- Hmm? - spojrzała na niego zdziwiona. Zamyśliła się nad pytaniem i odpowiedzią, po chwili dochodząc do niezbyt ciekawych wniosków. - Nie mam pojęcia... Szczęście to pojęcie względne. Żyłam, miałam dach nad głową i jakiś cel. No i przyjaciół...
Summers tylko kiwnął głową nie komentując tego. Dokończyli składanie mebla i przesunęli go pod jedną ze ścian.
- Ciekawe, co będę trzymał w środku. - powiedział.
- Byle nie poćwiartowane zwłoki Victora - rzuciła.
- Myślę, że ciekawie by tam wyglądały. - zaśmiał się.
- Masz ciekawy gust jeśli chodzi o wystrój... - uniosła do góry brew i rozejrzała się na boki. - Dobra, teraz czas to przebrać. Co nie jest potrzebne - sru! do wywalenia. Resztę pochowa się w szufladach.
- Wątpię, czy znajdziesz coś, co wyda ci się potrzebne. - również ogarnął wzrokiem kajutę. - Zresztą nie ma tu za wiele jak widać.
- No w sumie... Hmm... Coś się pomyśli. Najwyżej wyniesie się kilka rzeczy z innych pomieszczeń - puściła mu oczko.
- Ale... - zawahał się na moment. - Nie, to raczej nie przejdzie. Chyba się przyzwyczaiłem do minimalistycznego wystroju.
- Daj spokój! Przecież to klitka więzienna a nie pokój - prychnęła. - Pobądź sobie u mnie, a od razu będziesz chciał mieć normalne miejsce, gdzie można wypocząć, zrelaksować się i zaprosić kogoś. Serio.
- Lepiej mnie nie zapraszaj, bo wprowadzę się na stałe... A wiesz, że to całkiem dobry pomysł?
- Zaprosić czy wprowadzić na stałe? - zapytała, odkładając śrubokręt i resztę narzędzi do drewnianego pudełka.
- A co wolisz?
- Yyy... - Jess nie wiedziała, co odpowiedzieć. Bez wsparcia “śrubkowego” znów poczuła się tak dziwnie w środku. - Może przedyskutujemy to później? - zaproponowała, starając się ukryć zmieszanie i lekkie zdenerwowanie.
- Ehe, jasne. - powiedział odwracając wzrok. - Anyway, dzięki za pomoc.
- Nie ma za co - odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się nieznacznie. - Teraz zasłużyłam na nagrodę... Idę po batonika i drinka - stwierdziła, wstając z podłogi i otrzepując się. - Jaki masz kolor oczu? - wypaliła.
- Chętnie bym ci pokazał. - podszedł do okna kajuty, które otworzył i wyjrzał na zewnątrz.
- Zmienię się w dym i wtedy możesz dać czadu - uśmiechnęła się szeroko. - Pasi?
- No nie wiem. Jesteś pewna, że to bezpieczne? Nie chcę aby znowu otwarły się twoje rany, by stała ci się krzywda. - powiedział.
- Nie martw się, jak jestem w postaci dymu, to moje ciało jest odporne na wszelkie ataki - zarówno fizyczne jak i psychiczne. Dopiero gdy muszę tę strukturę utwardzić, robi się problem - uspokoiła go.
- Skoro jesteś pewna...
Jessica zamieniła się w dym i wyleciała za okno. Scott spojrzał w jej stronę i zdjął okulary. Przez chwilę jeszcze miał zamknięte oczy, ale w końcu oprócz słońca na pustyni pojawiło się kolejne źródło światła.
Gdy tylko Scott założył okulary, Jess wleciała do środka i wróciła do swojej postaci. Tak jak go zapewniła, promienie przeleciały przez nią i nie zrobiły jej krzywdy.
- Zanim ich kolor się zrobił czerowny, jestem niemal pewna, że były brązowe. Taki ciepły, głęboki brąz... Jak kora drzewa - uśmiechnęła się ciepło.
- Nie przywiązuję do tego wielkiej wagi. - powiedział tylko.
- A mi tam się podobały. I ja bym była ciekawa na twoim miejscu - zastanowiła się na głos. - No dobra, hmm, chyba nie będę ci już więcej zawracać głowy. Dobrze, że już wytrzeźwiałeś - rzuciła, otwierając drzwi i wychodząc. Po chwili jednak zajrzała do środka. - Acha, jednak nie jesteś takim dupkiem i palantem jak myślałam - powiedziała jakby przepraszającym tonem.
Dalej patrząc przez okno tylko pomachał jej ręką na pożegnanie. Czas ich pobytu na statku miał się ku końcowi, dlatego postanowił przebrać się w nowy uniform, który znalazł w szafie. Potem wyszedł na pokład i usiadł gdzieś w okolicy rufy, gdzie nikt mu nie przeszkadzał. Nareszcie mógł też odpocząć od tego, jak działa na niego Jessica.
Kobieta z kolei zaszyła się w swojej kajucie i biła z różnymi myślami. Wciąż chodziło jej po głowie, jak zabiła Scotta ze swojej rzeczywistości i ten niedawny pocałunek. Westchnęła ciężko... Nienawidziła swych mocy. Miała ochotę znowu pobyć w jego towarzystwie.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:38, 08 Lip 2010     Temat postu:


Slice & Shadowdeath

Humor Jessici z całą pewnością nie był najlepszy i nawet mimo kilku drinków lekko otępiających zmysły Victora, wciąż wiedział, że coś jest nie tak. Gdyby było inaczej, to już w pierwszej chwili rzuciłaby się na niego z wizją dzikiego, perwersyjnego seksu w głowie co do którego nie musiałaby go przekonywać ani przez chwilę. Tymczasem kobieta najzwyczajniej w świecie wyciągnęła się naprzeciw niego w jacuzzi.
- Chcesz drinka? Zamierzam się uwalić na szybko, a po takim “alkoholu” szybko wytrzeźwieję.
Powiedział wyciągając do niej rękę ze szklanką, w którym znajdował się drink “Long Island”.
- Nie, dzięki - pokręciła przecząco głową i uchyliła jedno oko, by na niego spojrzeć. - Alkohol w tej chwili by jedynie mi zaszkodził na nastrój. Swoją drogą, Scott już się najebał.
- Scott mnie nie interesuje.
Odparł dosyć kwaśno, po czym cofnął rękę i opróżnił połowę zawartości szklanki. Po chwili odstawił ją na tacę obok pozostałych kilku i zapytał wyraźnie zatroskanym głosem.
- Co się stało?
- Nic, Polaris mnie wkurwia - odparła szybko. - Nie wolisz odpocząć? Przespać się czy coś...? Ponoć jest jeden mutant, który śpi jedynie 3h na dobę i cały czas chodzi jak po dzbanku kawy i kilogramie czekolady. Gromadzi w ciele energię kosmiczną czy coś... I wali blastami z dłoni. Ty też nie musisz spać za dużo?
- Havok, brat Summersa. Słyszałem, że koleś wybucha jak jebana atomówka gdy zbierze w sobie za dużo energii, więc lata w jakimś śmiesznym, obcisłym wdzianku a’la domina w lateksie.
Odpowiedział wyszczerzając zęby z nadzieją, że Shadow rozbawi ten żart równie mocno, co jego samego. Jeżeli jednak nie, to na wszelki wypadek, by uniknąć krępujących sytuacji odpowiedział jej.
- Jako żołnierz przyzwyczaiłem się do spania po pięć, góra sześć godzin i nie sprawia mi to żadnego problemu. Poza tym jakoś nie czuję się specjalnie senny, raczej zmęczony.
Jessica uśmiechnęła się lekko.
- Nie, nie o Alexa mi chodziło. Ten mutant nazywa się... hmm... Ghettoblasta - przeciągnęła się. - Jason czy jakoś tak, DJ. Raz byłam u niego na imprezie. No ale nieważne. Ja lubię dużo spać, więc jeśli nie masz nic przeciwko... - przymknęła oczy.
- Nigdy o nim nie słyszałem...
Mruknął tylko w odpowiedzi. Więcej odzywać się nie zamierzał, bo skoro Jess chciała się przespać, to ostatnią rzeczą jaką miał zamiar zrobić, było przerwanie jej chwili odpoczynku. W sumie po chwili sam poszedł w jej ślady, choć uprzednio dokończył “Long Island”.

* * *

Nie była pewna, ile spała. Victor nadal drzemał, więc wyszła z wody i udała się w sobie tylko znanym kierunku - znikając tym samym na kilka godzin.




Kiedy się obudził, chwilę po tym jak Shadowdeath opuściła jacuzzi, Victor uniósł powieki i skonstatował, że kobiety już nie ma, a on został całkowicie sam. Chwilę jedynie zastanawiał się co dalej, ale tyłek już wystarczająco mocno mu się odmoczył, więc wstał, wytarł się, zabrał swoje drinki i ruszył do pokoju. Dobrze mu już znane wnętrze pokoju przywitało go swoją przytulnością i Slice natychmiast skierował swe kroki w stronę przepastnego, miękkiego fotela stawiając tacę na niewielkim stoliczku stojącym tuż obok, odpalił Playstation 3, wielką plazmę i radośnie oddał się rozgrywce w Gran Turismo 5.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach