Wysłany: Pon 21:17, 28 Cze 2010
Temat postu:
Jessica Salieri
Siedem lat temu…
- Cel uświęca środki. Żadna cena nie jest zbyt wysoka, by ją zapłacić dla rodziny – dziewczyna odpowiedziała na zadane przez ojca pytanie.
- Dokładnie. Dziś poznasz kolejną zasadę. Jedność i lojalność w rodzinie są najważniejsze, a najsłabsze ogniwa należy bezwzględnie eliminować. Ceną za zdradę jest śmierć. Czy to rozumiesz?
- Tak, ojcze – odparła niemal automatycznie.
- Zatem wiesz, co należy zrobić – podał jej pistolet i mijając ją, pogładził po głowie. Wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi, a po chwili rozległ się odgłos strzału.
- Nie sądziłem, że to zrobi, don Salvatore – powiedział Cesar nie kryjąc swego zaskoczenia. – Do tej pory była bardzo blisko Mario. Bliżej niż z tobą.
- Owszem, ale Mario nas zdradził, a za zdradę płaci się najwyższą cenę. Jessica jest Salieri w każdym calu i to rozumie. Od teraz będzie bez skrupułów wypełniać moją wolę, podążać za każdym moim słowem – uśmiechnął się. To powiedziawszy wrócił do pokoju i nawet nie patrząc na krwawiące zwłoki brata, od razu zwrócił się do córki. – Od dziś zajmiesz miejsce Mario. Będziesz nadzorować… nasze finanse.
Finanse, czyli „pranie brudnych pieniędzy”, ale o takich rzeczach się nie mówiło głośno. Nawet rodzina musiała zachowywać pozory.
- To dla mnie wielki zaszczyt i wyróżnienie, dziękuję, że mi ufasz.
- Zasłużyłaś na to. Jutro odwiedzisz starego pana Changa, mam dla ciebie pewne zadanie.
- Jakie?
- Słyszałem od Cesara o twych… - urwał, jakby jakieś słowo nie chciało mu przejść przez gardło.
- Zdolnościach? – podpowiedziała.
- Tak, zdolnościach. Mutancich. Chang jest stary i nie do końca zorientowany w sytuacji, a jego syn jest mi niezwykle przychylny. Gdyby doszedł do władzy, nasze interesy by szły znacznie szybciej i płynniej. Problem w tym, że nie można starego Changa od tak sobie zabić.
- Byłabym w stanie to zrobić i nie pozostawić na jego ciele żadnych śladów.
- Doskonale! – Salvatore zaczął zacierać ręce. – Zajmiesz się więc tym jutro wieczorem. Wyślę cię do Changa jako upominek, by przypomnieć o kończącym się kontrakcie w dokach.
- Udusi się i pomyślą, że jego serce nie wytrzymało.
- Na pewno. Zwłaszcza że młodszy Chang będzie uprzedzony i nikt nie sprawdzi, co tak naprawdę się wydarzyło.
Jessica skinęła głową, a po chwili ojciec podał jej mokrą chusteczkę. Dziewczyna posłała mu pytające spojrzenie.
- Wytrzyj broń, by nie było na niej twoich odcisków palców.
Dwa lata później…
Światła przed posiadłością paliły się już od pewnego czasu, gdy Jessica wróciła do domu. Była padnięta i wyczerpana, ale musiała przyznać, że dzień był niezwykle owocny. Zaprowadziła porządek w dwóch fabrykach i przypomniała gnojkom z ulicy, kto tak naprawdę jest szefem. Czy raczej szefową. Bawił ją fakt, iż bali się jej bardziej niż ojca. Może zaważył na tym fakt, iż była mutantem?
Cicho weszła po schodach, by nie obudzić Salvatore i już miała wejść do pokoju, gdy zauważyła, iż drzwi są lekko uchylone. Ostrożnie zajrzała do środka, mając broń w pogotowiu. Widząc Cesara siedzącego u niej na łóżku jedynie odetchnęła z ulgą i schowała pistolet pod kurtkę na plecy. Wcisnęła go za pasek od spodni i poprawiła nieco, by jej nie uwierał. Chciała się odezwać, ale zauważyła, że mężczyzna coś grzebie przy pościeli. Zmarszczyła brwi, przyglądając się, jak wącha jej koszulkę nocną i wtula się w nią. Wezbrało w niej obrzydzenie i złość, ale nic nie zrobiła. Czekała, obserwując go.
Po jakichś trzech minutach odłożył koszulkę pod poduszkę i zaczął się zbierać do wyjścia, więc wykorzystała ten moment, by się w końcu pojawić.
- Och, Cesar – uśmiechnęła się sztucznie. – Czy ojciec mnie potrzebuje?
- N..nie – zająknął się. – Przyszedłem sprawdzić, czy już wróciłaś i czy może nie potrzebujesz pomocy.
- Pomocy? Niby z czym? – prychnęła, otwierając szeroko drzwi i patrząc na niego wyczekującym wzrokiem. – Dobranoc.
- Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz? – zapytał zmieszany i odkaszlnął.
- Niby czego?
- No nie wiem…
- Ja właśnie też nie wiem, bo gdybym czegokolwiek potrzebowała, to bym cię zawołała. Teraz chcę spać. Wyjdź – powiedziała stanowczym głosem. W spojrzeniu i zachowaniu Cesara było coś niepokojącego, coś co sprawiało, że miała ochotę z miejsca go zastrzelić.
- Powiedzieć ci coś ciekawego? – zapytał nagle.
- Co takiego? – mruknęła.
Uśmiechnął się lekko, widząc iskrę zainteresowania w jej oczach. Podszedł, zamknął drzwi i stanął blisko. Zbyt blisko, jak na gust Jessici.
- Śliczna z ciebie dziewczyna.
- I to niby jest ta ciekawa rzecz? – uniosła do góry prawą brew. – Jeśli to wszystko, co masz mi do powiedzenia, to dobranoc.
- Nie! Nie, poczekaj. Powiem ci coś bardzo ważnego, coś o twoich rodzicach, jeśli pozwolisz mi zostać u siebie na noc… - ściszył głos i spojrzał jej głęboko w oczy. Widziała, jak źrenice mu się kurczą i rozszerzają, a gałki niespokojnie drżą.
- O moich rodzicach? – powtórzyła zdziwiona i odsunęła się od niego.
- Tak. Powiem ci wszystko, ale najpierw…
Przycisnął ją do ściany i zaczął całować po szyi, jednocześnie podnosząc jej bluzkę. Jessica bez wahania sięgnęła po broń i zdzieliła nią mężczyznę w skroń. Cesar zatoczył się pół kroku, po czym upadł na podłogę, trzymając się za głowę. Gdy uniósł wzrok, zobaczył lufę wycelowaną w swoje gardło.
- Trzymaj ręce przy sobie. Ojciec ci nie mówił, że nie wolno ci mnie tknąć? Nie dam ci mnie zhańbić. Co wiesz o moich rodzicach?
- Nic ci nie powiem – mruknął, a w odpowiedzi dziewczyna kopnęła go w brodę. Kiedy on się podnosił, Jessica ze stoickim spokojem przykręcała tłumik do lufy. Ledwo mężczyzna wstał, a zasłoniła mu dłonią usta i przestrzeliła kolano.
- Mówiłeś coś o mojej rodzinie, ale ci nieładnie przerwałam. Więc zamieniam się w słuch. Nie radzę krzyczeć, bo stracisz swoje klejnoty.
Na potwierdzenie swych słów przystawiła lufę do krocza mężczyzny i mocno przycisnęła. Zaraz po tym zabrała dłoń.
- Kurwo… - syknął i od razu dostał w twarz. – Salvatore kazał zabić twoich rodziców… - wydyszał. – Widział twoje zdjęcie i wiedział, że się spodobasz Ivanowowi.
- Nie wierzę ci.
- A niby czemu miałbym cię okłamywać? – spróbował się uśmiechnąć, jednak jego twarz wykrzywił grymas bólu.
- Zatem mówisz prawdę?
- Tak.
Padł martwy, a z czerwonej dziury między oczami popłynęła stróżka krwi.
Dwa dni później, w innej części miasta…
- I niby mam uwierzyć, Frank, że to nie twoja sprawka? Cała rodzina Salieri nie żyje – zapytał Fury.
- Nie miałem z tym nic wspólnego – odparł Punisher. – Przynajmniej jedną robotę mam z głowy…
Tydzień później…
Kolejny kieliszek wódki odnalazł drogę do jej gardła i żołądka, choć dłoń już z trudem trzymała naczynie. Skinęła na barmana, by polał jeszcze jedną kolejkę, jednak straciła równowagę i zwaliła się jak długa na podłogę uderzając głową o kontuar.
- Wszystko w porządku, panienko? – zapytał młody, dobrze zbudowany barman i wyjrzał zza szynku. – Kimkolwiek jest ten dupek, nie warto sobie psuć zdrowia. Będą lepsi…
Jessica westchnęła ciężko, łapiąc się za głowę i z trudem wstała. Gdyby tylko była bardziej ‘sprawna’, chyba odstrzeliłaby mu ten durny łeb. Nie była w nastroju na żarty.
- W porządku – mruknęła, utrzymując pozycję pionową jedynie dzięki taboretowi.
- Jessica Salieri – usłyszała za swoimi plecami i zamarła. Szybko dobyła broni, odwróciła się i wycelowała w kierunku, z którego doszedł ją głos. Postawny siwy mężczyzna bez najmniejszego problemu ją rozbroił. – Chcę jedynie porozmawiać. Nazywam się Cable i mam dla ciebie ofertę.
- Pierdol się! – warknęła.
- Not yet, sweetheart. Najpierw porozmawiamy.
To mówiąc skinął na wysokiego i również dobrze zbudowanego mężczyznę z długimi włosami. Gdy brunet na nią spojrzał, w jego oku dostrzegła dziwny błysk energii. Wziął ją pod ramię, ciągnąc w stronę stolika i posadził na krześle.
- Czego ode mnie chcecie? – zapytała, trzymając się za obolałą głowę.
- Ja i moi towarzysze obserwujemy cię od jakiegoś czasu. Masz umiejętności, które mogą nam się przydać – odparł Cable posyłając barmana jednym spojrzeniem na zaplecze. – Mój kompan to Shatterstar, moja prawa ręka w Six Pack. Zbieramy grupę najemników, którzy nie mają nic do stracenia i nie boją się podjąć nawet samobójczych wyzwań. A z tego co widzę, nie należysz do kobiet, które się czegoś boją – w jego głosie zabrzmiała jakby nutka humoru.
- Boją? Ja nawet nie znam takiego słowa – prychnęła. – Daj mi wytrzeźwieć i pogadajmy o tym jutro.
- Jasne, będziemy w południe, zrób herbatę – Cable uśmiechnął się zimno i opuścił lokal, zostawiając Jess sama na sam z pustymi stolikami. Towarzysz podążył za nim.
- Upiekę też ciasteczka – mruknęła do siebie.
- Milusio – odrzekł Shatterstar i posłał jej krzywy uśmiech znikając za drzwiami knajpy.
Teraz…
Patrząc na Arabiana miała wrażenie, jakby znów była w Six Pack i gadała z Shatterstarem. Pod względem umiejętności, wartości i zachowania byli do siebie bardzo podobni, a to dawało jej pewną przewagę w dogadywaniu się z nim. Kobieta szybko doszła do słusznych wniosków i wiedziała już, z kim powinna trzymać. W trójkę – ze Slicem i Arabianem – byliby główną siłą tej drużyny. Cyclops sobie świetnie poradził z Legionem i prawdopodobnym było, że bez jego udziału by z nim nigdy nie wygrali, ale jego aktualne zachowanie było sprzeczne z tym, co ojciec wpajał jej do głowy i budziło wątpliwości kobiety. Jessica póki co postanowiła poczekać, jak się rozwiną sprawy i nie działać pochopnie. Nie miała pewności, że uda im się zakończyć misję, jeśli któreś z nich zginie. Nie wiedziała też, czy w trójkę by sobie poradzili.
Była w idealnej sytuacji i pozycji – miała za sobą Slice’a (czy to może raczej on miał ją), a wiadomym było, że Tahir pójdzie za Victorem. Wykorzystując swoje moce mogła więcej osób przeciągnąć na ich stronę, jedynym problemem była zazdrość jej nowego partnera. Gdyby mężczyzna chciał i miał nieco inne podejście do tematu, mogłaby z łatwością owinąć sobie wszystkich wokół palca. Ale z jakiegoś dziwnego względu chciała być mu całkowicie wierna…