Wysłany: Nie 0:48, 27 Cze 2010
Temat postu:
Jessica Lee
Dziesięć lat temu…
- Tak? – mężczyzna odebrał telefon i odezwał się zaspanym głosem. – Halo? Kto tam? – zapytał, gdy nikt się nie odzywał. Po chwili doszedł go cichy szloch.
- Wujku Mario…
- Jessie? Co się stało? Czemu do mnie dzwonisz o trzeciej w nocy? Wszystko w porządku? – Mario zaczął się dopytywać, lecz szybko zamilkł, by dziewczyna mogła odpowiedzieć.
- Wszyscy nie żyją… - powiedziała i rozpłakała się.
- Jesteś w domu? Zostań tam, nigdzie się nie ruszaj. Już po ciebie jadę, Słoneczko.
* * *
Posiadłość Salvatore Salieri była ogromna i z daleka budziła respekt, tak jak i jej właściciel. Postawny Włoch, głowa rodziny i mafii, spoglądał na nią z góry, gładząc się po idealnie ogolonej brodzie.
- I co to ma być, Mario? – zapytał w końcu, nie kryjąc swej irytacji. – Zająłeś się przygarnianiem sierot? Cholera jasna, długo tolerowałem twoje dziwactwa, ale to już jest za wiele! – uniósł pięść, by uderzyć nią w swoje udo. Idealnie skrojone spodnie od garnituru nieco się zagięły, a on pieczołowicie zaczął je przygładzać i rozprostowywać.
- Nic się nie dzieje samo z siebie, Sal. – odparł dumnie Mario. – Jej rodzice byli moimi przyjaciółmi, a skoro ona teraz została sama, mam w obowiązku zapewnić jej dobrą przyszłość. Sam wiesz, o co mi chodzi, bracie. Chyba nie muszę tutaj przypominać naszego dzieciństwa? – poprawił garnitur.
- Daruj sobie – Salvatore skrzywił się, po czym wstał i w kilku pewnych krokach podszedł do blond dziewczyny. Przez chwilę oglądał ją z każdej strony, ujął jej brodę w dwa palce i obrócił głowę Jessici w bok. – Może jednak znajdzie się dla niej jakieś miejsce… - mruknął.
- Wiedziałem, że tak będzie – powiedział Mario. – Oby to było godne miejsce, Sal. Nie pozwolę jej posłać do jednego z naszych burdeli. Nie zasługuje na to, jej rodzice okazali mi swego czasu wiele serca. I prędzej zdechnę, niż pozwolę, by stała się jej jakaś krzywda.
Starszy brat od razu odstąpił od dziewczyny i syknął, jakby się sparzył.
- No bez przesady, przecież nigdy bym tak nawet nie pomyślał – skłamał, mierząc Mario jadowitym wzrokiem. – Zostanie tutaj, ale będzie pod moją opieką. Będzie wykonywać wszystkie polecenia, a jej życie … - nie musiał kończyć, bo i tak było wiadomo, o co mu chodzi. – Jak się nazywasz, dziecko? – zerknął na blondynkę.
- Jessica Lee – odpowiedziała, dygocząc ze strachu.
- Nie! Jesteś Salieri i masz o tym pamiętać! – ryknął, a dziewczyna aż podskoczyła w miejscu. – Mario, zaprowadź ją do pokoju i wyjaśnij wszystko. Cesar – załatw wszelkie formalności… to ma być legalna adopcja. Ja teraz mam ważniejsze sprawy na głowie.
To mówiąc odwrócił się do nich tyłem, ruchem ręki odprawił i splótł dłonie na plecach, powolnym krokiem udając się na balkon.
Rok później…
- Negocjacje trwają już dobrą godzinę, a Ivanow jest wciąż nieugięty – mruknął Cesar.
- To… źle? – zgadywała Jessica.
- Nawet bardzo źle. Ten ruski skurwysyn myśli, że może nam dyktować warunki. Odkąd nasza pralnia, którą twoi rodzice mieli u siebie w piwnicy, przestała działać, ciągle mamy z nim problemy. Tym razem zawyża cenę o ponad dwa miliony za zwykłe przewiezienie towaru – mruknął. – No ale ciebie nie powinno to interesować – dodał pośpiesznie, widząc malujące się na jej twarzy zaciekawienie.
Dziewczyna chciała o coś jeszcze zapytać, gdy telefon w korytarzu zaczął dzwonić. Szybko został odebrany przez Cesara i Włoch wymienił z kimś kilka zdań w swoim języku.
- Jess, skocz do gabinetu i powiedz ojcu, że jest do niego bardzo ważny telefon – powiedział zasłaniając słuchawkę i skinieniem głowy wskazał jej drzwi.
- Ale przecież mówił, żeby mu nie przeszkadzać pod żadnym pozorem – oponowała.
- Dlatego wysyłam tam ciebie, przecież tobie nic nie zrobi, a mnie by powiesił za jaja. No, leć! Powiedz, że stary Chang dzwoni.
Skinęła głową i wzięła głębszy wdech. Bała się swego nowego ojca, co chwilę miewał niekontrolowane napady złości i wolała być wtedy jak najdalej od niego. Zapukała cicho, odczekała chwilę i uchyliła nieznacznie drzwi.
- Osiem.
- Więcej jak pięć nie dostaniesz, a nawet tyle to nie jest war… Jessico! Chyba wyraźnie mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać! – warknął, zrywając się na równe nogi.
- Tak, wybacz mi, proszę. Ale jest ważny telefon do ciebie – powiedziała. – Stary pan Chang dzwoni – dodała pospiesznie. Zerknęła w bok, lecz widząc chłodne oczy postawnego Rosjanina, szybko uciekła spojrzeniem w drugą stronę.
- Przekaż Cesarowi, żeby powiedział panu Changowi, iż już idę – mruknął Salvatore, poprawiając mankiety. Kiedy tylko dziewczyna zniknęła za drzwiami, ukłonił się nieznacznie. – Zaraz wracam.
- Kto to był? – zapytał Rosjanin, nie kryjąc swojego zaciekawienia.
- Moja córka, Jessica. Przybrana – odparł spokojnie mężczyzna, zerkając na swego gościa z ukosa.
- Ile ma lat? Wygląda bardzo… młodo – zauważył.
- Jakieś szesnaście, o ile się nie mylę. A teraz wybacz, niestety pan Chang ma już swoje lata i nie cierpi czekać – Salieri uśmiechnął się cierpko. Ivanow poderwał się z krzesła, złapał mężczyznę za nadgarstek i pochylił w jego stronę.
- Niech już ci będzie pięć milionów. Ale chcę ją – wskazał na drzwi i oblizał usta. – Dziś w nocy.
- Hmm… - Włoch zastanowił się, gładząc po brodzie i przetarł policzek. – To moja córka. Prawnie i formalnie należy do mojej rodziny, Ivanow.
- Cztery i pół, niżej nie zejdę.
- Zgoda – podał mu dłoń.
Telefon był jedynie pretekstem, nie od dziś Salvatore wiedział, że Rusek miał słabość do nieletnich dziewczynek. Trochę żałował, że nie dostał Jessici pod swoje skrzydła, kiedy była młodsza, bo mógłby znacznie lepszą cenę wytargować, ale dobre było i to.
* * *
Czuła się okropnie, wręcz podle. Na samą myśl robiło się jej niedobrze i miała ochotę rzygać. Jak oni mogli to zrobić? Wszystko ją bolało… Siedziała przy stole, tępo gapiąc się w talerz z płatkami owsianymi i szklankę soku pomarańczowego. Blond włosy zakrywały jej twarz, by ukryć rozgoryczenie i zniesmaczenie.
- Twój ojciec jest z ciebie bardzo zadowolony, Jessie – powiedział Cesar, podchodząc do niej i kładąc jej dłoń na ramieniu. – Przysyła ci mały prezent.
Postawił obok talerza dziewczyny małe pudełeczko, po czym wyszedł z jadalni. Przez dłuższą chwilę je ignorowała, w końcu wstała od stołu i udała się do siebie do pokoju. Pudełeczko schowała do kieszeni.
* * *
- Wiesz, po co cię wezwałem?
- Nie.
- Nie? – uniósł do góry prawą brew.
- Nie, ojcze – poprawiła się szybko.
- Cel uświęca środki, Jessico. To jedna z głównych zasad, którymi się kieruje nasza rodzina. Twoja rodzina – odparł, pochylając się w jej stronę. – Rozumiesz, co ona oznacza?
- Tak.
- Tak? – mruknął.
- Tak, ojcze…
- Żadna cena nie jest za wysoka. Wczoraj zapłaciłem za ciebie najwyższą cenę. Ivanow był niezwykle zadowolony i udało nam się dobić świetnego targu.
- No nie wątpię, że był… - mruknęła pod nosem.
- Naucz się tych dwóch zasad, a zajdziesz wysoko.
- Zajdę wysoko jako dziwka? – skrzywiła się i szybko pożałowała swoich słów, gryząc się w język.
- Mało wiesz o życiu, Jessico. Kiedyś przypomnisz sobie moje słowa i dojdziesz do wniosku, że miałem rację – uśmiechnął się. – Kiedyś będziesz mi wdzięczna, córko. Pamiętaj, że wygrywają najsilniejsi, a każda oznaka słabości, czyni cię gorszym wśród tych, dla których musisz być silna.
- Dobrze… ojcze – odparła i w duchu odetchnęła z ulgą, że jej się nie oberwało za wcześniejsze stwierdzenie. – Czy mogę już iść?
- Możesz – skinął głową. – Jutro Cesar zabierze cię do fryzjera, kosmetyczki i do SPA. I zaczniesz z nim lekcje.
- Lekcje? – zdziwiła się.
- Zobaczysz – uśmiechnął się, po czym ją odprawił.
Teraz...
Tahir kupił kilka kanapek i jakieś soczki, a po wyjściu ze sklepu przywitali ich jacyś opancerzeni żołnierze. Arab uniósł brew w górę i spojrzał na nich.
- Macie panowie miętówki? Bo nie zauważyłem w środku. – nim się spostrzegli, z niebywałą szybkością dobył sejmitar i uderzył nim w powietrze, posyłając wiązkę plazmy w zgromadzonych. – Slice, bracie, pokaż im co potrafią twoje Glocki.
W myślach wciąż miał ich zadanie. Musieli je wykonać, bo taki był teraz sens nie-życia Araba.
Póki co Jessica otrząsnęła się ze wspomnień i wycofała kilka kroków, stając za Victorem. Mogła się zamienić w dym i z łatwością uniknąć ewentualnego postrzału, ale z sobie tylko znanych powodów tego nie uczyniła.
- Będę cię wspierać - powiedziała, tworząc coś na kształt dymnej tarczy. Może nie powinni byli się zabawiać na zapleczu? Znów była zmęczona i tym razem nawet obolała, czuła, iż nie na wiele się tym razem przyda. Co innego Victor. On już po kilku minutach był jak nowonarodzony. Farciarz cholerny…
Słowa Tahira były dla Alexandra niczym balsam dla uszu, bowiem od chwili gdy tylko zobaczył wycelowane w nich lufy karabinów, krew w nim zawrzała. Może w innym wypadku nie zareagowałby tak ochoczo, lecz starcie z Sentinelami i Madrox działający mu na nerwy sprawiły, że musiał przelać krwi.
- Kochanie, ja jestem w stanie unikać pocisków karabinowych.
Odpowiedział Jessice uśmiechając się zadziornie pod nosem, po czym błyskawicznym ruchem wyrwał Glocki z kabury wyrzucając ramiona szeroko na boki i ułamek sekundy później wciskając spusty obu pistoletów. Łuski szybowały w powietrzu, kiedy Slice zataczał ramionami okręgi aż do chwili, w której skrzyżował je, a w magazynkach zabrakło amunicji. Wszystkie 72 naboje zdolne powalić na ziemię jednym strzałem niejednego osiłka opuściły swe dotychczasowe miejsce ku uciesze Victora.
James miał ochotę strzelić Slice’owi w plecy, ale Jessica stanęła mu na linii strzału. Jej nie chciał zranić, więc i tym razem musiał się wstrzymać... przynajmniej na chwilę.
Widząc co się dzieje, natychmiast wrócił się do sklepu.
- Acha... - zdążyła powiedzieć niepewnie Jessica, widząc, co wyprawia jej mężczyzna. Aż się kobiecie gorąco zrobiło i zupełnie zapomniała cokolwiek robić. Stała jak słup soli, z otwartymi oczami i ustami, przyglądając się temu z podziwem.