Wysłany: Czw 17:49, 24 Cze 2010
Temat postu:
Madrox & Shadowdeath
Walka znowu poszła niespecjalnie. James nie miał doświadczenia w walce z takimi robotami. Okazało się, że czujniki skubańca, wśród kilku otrzymywanych jednocześnie postrzałów odczytały ten który faktycznie coś mu robił. Gdyby rozstrzeliwany człowiek trafił przed pluton egzekucyjny, a tylko jeden egzekutor miałby ostrą amunicję, to człowiek (i nie jeden mutant) nigdy by się nie domyślił która osoba w plutonie właśnie go postrzeliła. Madrox dał się zaskoczyć... znowu.
James nie był ofiarą, która sobie nie radziła. Przywykł jednak do walki z nieco bardziej zwykłym przeciwnikiem, podczas której każda z jego kopii otrzymywała broń... ostatnio testował nawet specjalną osłonę pola siłowego, która sprawiała, że ciężko było zranić jego kopię. Tym razem nie dysponowali zapleczem zasobów... a ich przeciwnik miał wszystkiego pod dostatkiem.
Na szczęście jakoś poszło.
Gdy James doprowadził motocykl do stanu używalności, sądził, że Cyclops... właściwie nie był pewien co myślał. Na pewno nie spodziewał się, że mężczyzna odjedzie jak gdyby nigdy nic, zostawiając po sobie jedynie tumany wzburzonego pyłu, którym przez moment jego towarzysze zmuszeni byli oddychać. Nikogo nie zabrał ze sobą... nawet Jessici.
Zaraz potem okazało się jednak, że dysponowali innym środkiem transportu i to dość niezwykłym - latający dywan iście bajkowego pochodzenia. Nie byli zmuszeni iść pieszo.
Podczas rozmowy, słysząc słowa Visiona, James zrozumiał, że ma wreszcie okazję dowiedzieć się co tu się u licha działo. Vision był dobrym źródłem informacji o wydarzeniach z tego świata i mógł wyjaśnić mu coś czego nie był w stanie zrozumieć - jak u licha do tego wszystkiego doszło?!
- Zaczekaj. Wróć do tej ustawy o rejestracji. Od niej się wszystko zaczęło? Co dokładnie mówiła? - zagadał zaintrygowany James, gdy tylko Scott skończył z nim rozmawiać.
Słysząc pytanie Madroxa, Jessica cicho jęknęła.
- Masz szczęście, że jej nie znasz... - westchnęła. - Rząd wymyślił sobie, że dla bezpieczeństwa wszystkich ZWYKŁYCH ludzi, mutanci powinni być rejestrowani. Jak się nazywają, gdzie mieszkają, jakie posiadają moce. Zgadnij po co? Żeby potem móc ich zabić - skrzywiła się. - W moim świecie ta ustawa nie przeszła, zamiast tego chcieli wprowadzić inną. Prezydent wymyślił sobie, że każdy Super-Hiper-Zajebisty-Bohater ma ujawnić swoją twarz i tożsamość. To też miałoby okropne konsekwencje. Wyobraź sobie, że teraz każdy twój wróg zna twoje nazwisko i twoich bliskich - skrzywiła się.
James skrzywił się nieco. Zastanowił się chwilę i westchnął. - Nie rozumiem waszych rzeczywistości. Dlaczego mutacja miała by zagrażać zwykłym ludziom?... W mojej ludzie radośnie przyjęli wiadomość, że ludzkość weszła na kolejny szczebel ewolucji. Świętowali. 6 kwietnia, to święto mutacji i cały świat imprezuje. Jak w sylwestra... Mógłbym powiedzieć coś więcej, ale... - machnął ręką... w sumie to nie wiedział, czy to co miało miejsce w jego świecie kogokolwiek interesuje. Wolał wrócić do rozmowy.
- Czyli w twojej rzeczywistości nawet super-bohaterowie mają wrogów? Wrogów, którzy nie są przestępcami?
- Jesteś mutantem, to jesteś jakimś chorym wynaturzeniem i wyrzutkiem. Ludzie się boją, bo nie wiedzą, czym jest ta mutacja. Nikt cię nie obsłuży w sklepie, jeśli jesteś niebieski… Nie przyjmą cię do lekarza, nawet śmiertelnie rannego, jeśli masz ogon. Mutanci są jawnie dyskryminowani – puściła mu oczko. – Na szczęście są osoby takie jak Magneto, które z tym walczą. Dlatego nigdy nie wstąpiłam do X-Men i nie podążałam ścieżką wizji Xaviera. Skoro jesteśmy wyżej w ewolucji, czemu mamy się płaszczyć przed ludźmi i im usługiwać? Czy jaskiniowcy służyli swym kuzynom z drzewa? Małpom? Czy teraz ludzie są niewolnikami małp? Sorry, ale coś takiego nie przejdzie i ja się nigdy z tym nie zgodzę – prychnęła. – Dla mnie zwykli ludzie są właśnie takimi małpami. A co do wrogów, to na dobrą sprawę zwykła sprzedawczyni może wyciągnąć strzelbę spod blatu i strzelić ci w łeb, jeśli odkryje, że jesteś ‘inny’. I nic jej za to nie zrobią, no chyba że dadzą medal.
Madrox złapał się za czoło słysząc słowa kobiety. Po chwili dotarło do niego, jak ludzie mogą być... nieludzcy i ograniczeni.
- Domyślam się, że generał Lensherr, nie daje sobie dmuchać w kaszę... - westchnął na myśl o starym przyjacielu. - U mnie każdy ma mutanta w rodzinie. Jak nie bliskiej to dalszej. Tak nienawiść o jakiej mówisz... no może zostawmy to. Powiedz mi co się dalej u ciebie działo ?
- Nic specjalnego, powstawały takie grupy jak moja, gdzie mutanci robią za najemników. Walczyliśmy z każdym, przede wszystkim dla kasy i świętego spokoju. Im miałeś lepszą renomę, tym mniej osób podskakiwało… zwłaszcza ludzi – wzruszyła ramionami. – Wynajmował nas i rząd i ugrupowania ekstremistyczne, i mutanci i ludzie. Kurwa, wszyscy nas wynajmowali – zaśmiała się. – Nie można było nigdy odmawiać zleceń, ani tym bardziej okazywać jakichś słabości. Trzeba było dawać klientom jasno do zrozumienia, że jesteśmy najlepsi i jak nam się coś nie spodoba, to nie zawahamy się zabić każdego, kto stanie na naszej drodze. No i byliśmy najlepsi, nawet jak Cable odszedł. Byliśmy, póki ten kutas nie postanowił mnie zastrzelić! – splunęła, myśląc o Wilsonie.
- A co poszło nie tak? - zdziwił się James. Nie rozumiał dlaczego ktoś... ktokolwiek miałby zastrzelić Jessicę.
- Też bym chciała to wiedzieć – odparła niemrawo. – Zastrzelił mnie mój własny facet, z mojej własnej drużyny. Mieliśmy umowę, przysięgę krwi, że nigdy nie będziemy stawać przeciwko sobie i żadna cena nie będzie odpowiednia, by wziąć zlecenie na przyjaciela. Ale Deadpool widział białe króliczki, więc co ja się dziwię? – westchnęła zrezygnowana.
- Rozumiem, choć u mnie mówi się białe myszki. - odparł James. Uznał też, że warto jakoś wypowiedzieć się na temat tego co spotkało Jessicę. Z tego co właśnie usłyszał... Musiało to być bolesne.
- Przykro mi. - powiedział z niezadowoloną miną. - Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. - dodał natychmiast.
- Nie, nie rozumiesz. On NAPRAWDĘ widział białe króliczki… - uśmiechnęła się lekko. – Nim szliśmy do łóżka, zawsze je wyganiał z sypialni. Raz mnie rozłożył na łopatki… Całujemy się, a on podrywa się nagle i rzuca „Wypierdalaj!” Pytam się, czy chodzi mu o mnie, a on na to, że o tego przeklętego królika. „No gapi się na mnie i mnie rozprasza!” – zaśmiała się, cytując Wade’a. Mimo wszystko nieco tęskniła za tymi jego jazdami. – Może i lepiej, że mnie zabił. Przynajmniej dzięki temu jestem tutaj i poznałam Victora – to mówiąc położyła dłoń na ramieniu Slice’a.
W pierwszej chwili James nie bardzo wiedział co powiedzieć. Jak jej własny mężczyzna mógł ją zastrzelić? Nawet jeśli miał swego rodzaju halucynacje... czy coś w tym stylu.
- No cóż. Grunt to umieć znaleźć jakieś plusy. - rzekł i westchnął. - Ja jakoś nie potrafię dostrzec niczego dobrego w swojej śmierci. Nie wiem kto mnie zabił i dlaczego. - zastanowił się na głos.
- Powiem ci szczerze, że ja nie jestem do końca pewna, czy aby naprawdę zginęłam – powiedziała spokojnie. – Tak samo Slice. Czy Arabian. Nawet Cyclops. Nie wydaje ci się, że osoby takie jak my raczej ciężko zabić? – zapytała, uśmiechając się szeroko. – No ale nieważne. Teraz trzeba się skupić na uratowaniu tego szczeniaka, żeby jak najszybciej przenieść się dalej. Mam nadzieję, że następny świat będzie miał coś takiego jak sklepy i apteki… Jak tak dalej pójdzie, to będę mieć zupełnie wysuszoną skórę bez mojego balsamu – westchnęła ciężko. – Nie mówiąc już o paskudnych bliznach i siniakach…
- Rozumiem, że o piękno trzeba dbać, aby je utrzymać - mruknął James uśmiechając się uwodzicielsko, po czym dostrzegł spojrzenie Slice'a.
- Ja bym coś zjadł, z warunkiem w umowie, że tego nie zwrócę. - powiedział chcąc zmienić ten lekko niewygodny temat. Kobieta zaśmiała się. Rzeczywiście z tymi podróżami to było nieciekawie pod tym względem.
- Nie marudź, teraz przynajmniej wszyscy wiemy, jak się czują ciężarne kobiety – odparła, uśmiechając się szeroko. – Jak tak dalej pójdzie, to Lorna zafunduje nam niezłą dietę odchudzającą. Przynajmniej nie będę się musiała martwić o linię.
- Ano. Osobiście nie chcę tu siedzieć, ani chwili dłużej niż to będzie konieczne, ale poprzednio nie było czasu, aby coś zjeść i strawić. - zauważył James. - Tutaj może być też problem z samym jedzeniem, nie wiem, czy mamy zaplecze.
Jessica jedynie wzruszyła ramionami, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Głos zabrał natomiast Vision.
- Po drodze będziemy mieć jakiś sklep, tam kupimy coś dla was, jeśli jesteście głodni i spragnieni. Mi to akurat niepotrzebne. – uśmiechnął się jakby na siłę.
- Przyda się. Wiesz, ile białka potrzeba, by utrzymać to ciało w dobrej formie? I dosłownie formie… - uśmiechnęła się szeroko, nabierając powietrza i wypinając nieco biust. Wiedziała, że androidowi to ‘wisi’, ale miała nadzieję, że mimo wszystko załapie, o co jej chodzi. James natomiast załapał i zauważył prezentację wdzięków... dość szybko jednak spojrzał przed siebie i teraz już patrząc na wprost rozkoszował się lotem na dywanie; nie ryzykował tym samym dalszego gapienia się tam gdzie nie wypada, czy też nawiązania kontaktu wzrokowego ze Slicem... choć co zdążył przyuważyć to już należało do niego.