Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:08, 22 Lip 2010     Temat postu:


Arabian Knight, Gambit, Hellion, Shadowdeath & Slice

Widząc krwawiącego Gambita, zrobiło jej się trochę przykro i od razu przypomniały się Jessice stare czasy. Posłała Victorowi lekki uśmiech, po czym podeszła do Remy’ego i ukucnęła przy nim.
- Podziurawiony jak zawsze - rzuciła, zmuszając swój ton głosu, by był bardziej rozbawiony niż zmartwiony. - Kule wyszły na wylot? - zapytała.
Gambit dźwignął lekko ranne ramię i wysyczał jakąś obelgę po francusku.
- Ta u góry przeszła na wylot... w nodze wciąż jest. - odparł patrząc na Jessicę. Przez chwilę kobieta patrzyła jak zahipnotyzowana w czerwone tęczówki mutanta. - Jeśli się tym ktoś nie zajmie, może być źle. W X-Jet’cie są odpowiednie narzędzia, ale nie sądzę, żebym tam dotarł o własnych siłach, mon amis. Noga drętwieje...
- Ja się tym zajmę, wyciągnę kulę - zaproponowała kobieta. Widząc zdziwienie na twarzy Remy’ego, szybko dodała. - Tyle razy cię zszywałam i wyciągałam różne paskudztwa z twoich ran, że mogłabym być pielęgniarką polową w Iraku - puściła mu oczko. - Gotowy? Czy wolisz, bym się tym zajęła na pokładzie?
- Zrób to teraz.. i tak chyba nic gorszego mnie tutaj nie spotka. - Remy przewrócił oczami, po czym zacisnął zęby i wysyczał. - Zaczynaj.
Chwycił się mocno jakiegoś wygrzebanego spod śniegu konaru drzewa, by mieć na czym wyładować swój ból.
- Spokojnie, na znieczulaniu też się znam, słonko! - zaśmiała się. - O ile Slice nie będzie miał nic przeciwko - zerknęła w stronę Victora i posłała mu pytające spojrzenie. - Endorfiny znieczulają. Wystarczy jeden mały pocałunek i Remy prawie nic nie poczuje... - wyjaśniła.
Czekając na odpowiedź mutanta, przywołała nieco dymu na swą dłoń i zmieniła palce w coś na kształt długich i niezwykle cienkich szponów. Jej włosy przybrały czarną barwę i chyba tym razem nie było to spowodowane nastrojem, tylko skupieniem.



Widząc jednak, że Slice ma dość nieciekawą minę, skinęła mu jedynie głową.
- No dobra, to zrobimy to nieco inaczej.
Przyłożyła obie dłonie do nagiej skóry nogi Gambita i poczekała, aż mężczyzna się nieco rozluźni. Pocałunek zadziałałby od razu, a tak to trzeba było nieco poczekać. Nie miała zamiaru robić niczego, co nie spodobałoby się Victorowi. Bardziej jej zależało na nim niż na kimkolwiek innym. Choć przeszedł ją miły i przyjemny dreszcz, szybko zapanowała nad tym i skupiła się tylko i wyłącznie na wyciąganiu kuli. Myślała o Alexandrze, by nie dopuścić do siebie jakichś niestosownych myśli. Odwróciła się na chwilę do niego, wpatrując głęboko w oczy i posłała ciepły uśmiech. Zapanowała nad sobą i była z siebie cholernie dumna!

Nie było sposobu na to, aby jego mina była “ciekawa”, biorąc pod uwagę co Shadowdeath miała na myśli uczynić. Mimo wszystko wciąż za słabo się znali, a jego zaufanie do kobiety nie było bez skazy, aby mógł z niezachwianą wiarą pozwolić jej na całowanie kogokolwiek. Oboje wiedzieli jak działa jej moc, więc Victor wolał nie kusić losu. Poza tym był wobec niej kurewsko wręcz zazdrosny, co tym bardziej potęgowało jego i tak już nie najlepszy humor związany z ucieczką Deadpoola. W sumie przez cały proces wyciągania kuli nie odezwał się ani trochę, lecz mimo wszystko chciał pomóc i na wszelki wypadek przytrzymał mocno nogę Gambita dociskając ją do ziemi, żeby przypadkiem nie ruszył nią odruchowo w kluczowym momencie. Kiedy skończyli, Slice położył dłoń na przedramieniu Jess i uśmiechnął się do niej ciepło dając jej tym samym znać, że sam również jest z niej dumny. Przechyliła lekko głowę, policzkiem dotykając do jego dłoni i zastygła tak na chwilę, rozkoszując się doznaniami.
- Proponuję się szybko zebrać do X-Jeta i zmyć stąd. Przynajmniej wiemy, dokąd uciekł Deadpool - powiedziała spokojnie, starając się opanować drżenie i lekkie podniecenie w głosie. - Tahir, możesz już uleczyć Gambita. Najlepiej będzie, jeśli to on zajmie się pilotowaniem...
Nie musiała chyba dodawać, że wolałaby w spokoju posiedzieć obok Victora przez całą drogę do Szkocji. No może nie do końca posiedzieć, ale...
Tahir nie wtrącał się, ani nawet nie odzywał, zerkając jedynie od czasu do czasu na to, co robi z Gambitem Jessica. Widząc, jak kobieta zagłębia dłoń w jego ranie stwierdził jedynie, że nie chciałby się znaleźć na jego miejscu. Cajun trzymał się jednak dzielnie, a jego twarz nie zdradzała żadnych oznak bólu. Pozwalając Shadow robić, co do niej należy, Arabian Knight rozejrzał się po okolicy z obnażonym sejmitarem - już dawno zdążył się przekonać, że trzeba spodziewać się wszystkiego, zwłaszcza w sytuacjach, które nieco uspokajają instynkt. Zerknął w stronę Helliona, który przeskakiwał z nogi na nogę i rozcierał dłonie. Gdy Araba doszły słowa Jess, Hashim podszedł do Remy’ego i przyłożył sejmitar do jego rany. Broń momentalnie zapulsowała jasnym światłem. Chwilę później po ranie nie było śladu.
- Jessica ma rację, zbierajmy się do X-Jeta, tym razem naprawdę nie ma czasu do stracenia. - stwierdził. - Kierunek Szkocja, Tantallon Castle.
Rzucił od siebie, po czym gestem dłoni wymusił na Gambicie, by ten pokazał im, gdzie zostawił odrzutowiec X-Men.

Z trudem i pomocą Arabiana Gambit ciężko dźwignął się do góry. Sejmitar zapulsował raz jeszcze, by uleczyć ranę na barku i byli gotowi do drogi. Remy wydawał się być lekko zamroczony i jakby nieprzytomny, co jakiś czas zerkał na Jessicę, jednak w końcu się opamiętał i wskazał pozostałym kierunek.
- Intrygująca moc, cherie. Moja żona takiej nie miała. - stwierdził, gdy Jessica przechodziła obok niego. Kobieta nic nie odpowiedziała.
W końcu, po jakichś dziesięciu minutach, dotarli do odrzutowca i weszli na pokład. Remy pewnie zasiadł za sterami, kazał wszystkim zająć miejsca i zapiąć pasy. Hellion usiadł obok niego, w fotelu drugiego pilota, gdyż jak się okazało, w swojej rzeczywistości był szkolony właśnie do tej funkcji. Kilka sekund później wzbili się w powietrze, obierając kierunek na Szkocję.

- I obyśmy dorwali tam tego sukinsyna...
Dopowiedział nieco złowróżbnym głosem Victor, dając tym samym wszystkim do zrozumienia, jak bardzo chce dopaść nie tylko Deadpoola, ale i tego, który zamierzał użyć wirusa. Poza tym nie puszczał ręki Jessici ani na chwilę, zaś kiedy wstali ujął ją za dłoń i jak gdyby nigdy nic poprowadził do X-Jeta, idąc u jej boku. Po zajęciu miejsc w środku poczekał, aż Remy asystowany przez Helliona wzniosą samolot w powietrze, a kiedy odrzutowiec wystrzelił wprzód, Slice dał dość subtelny znak Shadow, by za nim podążyła, po czym zaciągnął ją na sam koniec samolotu, gdzie zamknęli się w wiadomym chyba dla wszystkich celu. W końcu parę rzeczy musiał jej wynagrodzić, między innymi swoją śmierć, zły humor, czy uleganie impulsom.

Tahir jedynie pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem. Wszystko wracało do normy.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:21, 23 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

- Odcięli zasilanie!
- Kurwa mać! Teraz nic nie trzyma tych zwierząt w celach!

- Nie zbliżać się! To że nie ma prądu nie znaczy, że nie mogę wysadzić waszych implantów!
- Nie, jeśli nie mają ich w głowach, człowieczku. - wtrąciła się Scarlet Witch. - Abrakadabra.

***

Mutant nie miał pojęcia ile czasu znowu minęło, ale gdy w końcu się obudził, za oknem przestało padać. Po raz kolejny spróbował się podnieść i z trudem, bo z trudem, ale jakoś mu się udało. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakichś ubrań, ale nic takiego w pobliżu nie zobaczył. Opierając się o pobliską szafkę wstał i zrobił kilka kroków w stronę następnego mebla, który posłużył mu jako podpora. Tym sposobem dotarł aż do drzwi pokoju, w którym przebywał. Otwarł je i wyszedł na korytarz.
- Ilse? - zawołał.

Kobieta wychyliła głowę z pomieszczenia, które znajdowało się w głębi korytarza. W dłoni miała ręcznik i wycierała nim właśnie dłonie. Widząc Scotta, zdziwiła się i uniosła obie brwi.
- Scott? Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś wychodzić z łóżka, rany się otworzą! - krzyknęła, po czym stanowczym krokiem podeszła do mężczyzny i ujęła go pod ramię. - Oszalałeś? Wracamy do łóżka! Znaczy ty wracasz... - poprawiła się.

- Chwila, moment. Bez nerwów. - próbował ją uspokoić. - Szału nie ma, ale czuję się już lepiej. I stęskniłem się za twoim towarzystwem. Choć chyba ostatnio nie byłem zbyt rozmowny.

- Wyglądasz, jakbyś wrócił z dwudniowej imprezy. Co najmniej. - stwierdziła rudowłosa, prowadząc Cyclopsa z powrotem do pokoju. - Stęskniłeś się za moim towarzystwem? Przecież rozmawialiśmy zaledwie chwilę... Choć w sumie rzeczywiście nie byłeś zbyt wylewny.
Wprowadziła Scotta do pokoju i pomogła mu położyć się z powrotem w łóżku.- Jestem w trakcie robienia obiadu. Może zjesz ze mną? - zapytała, uśmiechając się ciepło.

- Jeśli to nie problem, to chętnie. Coś się działo, gdy znowu odpłynąłem? - zainteresował się. - Gdzie jest Tina?

- Tina pilnuje surowego kurczaka. - kobieta uśmiechnęła się serdecznie. - Nic się nie działo, a miało się coś dziać? Ktoś cię szuka? Ta sama osoba, która cię postrzeliła? - dopytywała się. - Póki co nie zawiadomiłam policji, ale jeśli coś ci grozi, może powinnam to zrobić. - zasugerowała, marszcząc lekko brwi.

- Raczej nikt za mną nie szedł. Wszystkim zajęli się moi... powiedzmy, że znajomi. - wyjaśnił. - To długa historia. Tak czy siak jesteśmy tu bezpieczni.

- Znajomi? Więc pewnie się o ciebie martwią, nie chcesz ich jakoś zawiadomić? W przedpokoju jest telefon, może chcesz zadzwonić? - zapytała z troską w głosie. - Nie chcę być wścibska, ale co się tak naprawdę stało?

- Chyba nie jestem zbyt towarzyskim typem, więc podejrzewam, że teraz dobrze się bawią beze mnie. - powiedział. - Co do tego, co się stało, to... cóż, chyba jestem ci to winien. Należę do pewnej grupy, która strzeże porządku czy coś w tym guście. Gramy rolę “tych dobrych”. Nie chcę cię zbytnio straszyć, ale tak się składa, że w niepowołane ręce wpadł pewien wirus, który docelowo miał zamienić ludzi w mutantów, ale okazuje się, że działanie ma trochę inne i homo sapiens raczej nie będą zbyt ruchliwi po zaaplikowaniu Facade.
Kobieta postawiła oczy, po czym przyłożyła dłoń do ust powstrzymując niemy krzyk. Przez chwilę nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić, co powiedzieć, i nawet przyłożyła Scott’owi dłoń do czoła, by sprawdzić czy nie gorączkuje. Jego temperatura była jednak jak najbardziej w porządku.
- Więc zróbmy coś, zawiadom kogoś... Kogokolwiek, jeśli to jest tak poważne jak mówisz. A ci twoi znajomi... jak mogli cię zostawić samego. - weterynarz pokręciła głową. - Nie rozumiem tego... Może jednak zadzwonię na policję?

- Sprawą zajmują się fachowcy, a przynajmniej za takich się uważają. - wyjaśnił. - Szczerze mówiąc, to to zadziałało trochę na odwrót, to znaczy ja zostawiłem ich, bo uważam, że wykonanie zadania jest ważniejsze niż wylizanie się z ran. Miałem nadzieję, że dam radę dostać się do samolotu, ale chyba trochę się przeliczyłem.
Ilse przez chwilę się zamyśliła i zmarszczyła brwi.
- Echhh... ciężka sytuacja jak widzę... Słyszałam o was, że podejmujecie się trudnych zadań, niektórzy z was są nawet powiązani z rządem, ale to naprawdę jakaś grubsza sprawa. Myślę, że powinnam kogoś zawiadomić, skoro chodzi o całą ludzkość. Co sądzisz, Scott? - kobieta wstała, a jej twarz zdradzała konsternację.

- Policja to raczej kiepski pomysł. Bardziej przydaliby się Avengers czy coś w tym guście. - stwierdził Summers. - Ale nie powinnaś się tym martwić. Jak tylko poczuję się lepiej to spróbuję czegoś się dowiedzieć.

- Dobrze, zatem odpoczywaj. - skinęła mu głową i wstała od łóżka. - Mam obiad do dokończenia, będę trochę hałasować mikserem, więc zamknę drzwi, byś mógł w spokoju się przespać. Później do ciebie zajrzę, gdybyś czegoś potrzebował, to wołaj.
Uśmiechnęła się i opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Cyclops mógł znów pogrążyć się w regenerującym śnie.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:20, 26 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

Obudziłeś się z temperaturą. Śniła ci się Jean – elegancko ubrani staliście razem na jakimś tarasie widokowym, obserwując zachód słońca nad zatoką otoczoną zielonymi wzgórzami i delektując się zimnym szampanem. Wokół słyszałeś śpiew mew i czułeś niemal namacalnie podmuch morskiej bryzy niosącej zapachy morza.

Nie wiedziałeś, ile dokładnie czasu spałeś, teraz to było jednak mało istotne. Wszystkie mięśnie paliły ostrym bólem i ciężko było ci się choćby ruszyć. Zawołałeś Ilse. Raz, drugi. Za trzecim razem drzwi pokoju otworzyły się i pani weterynarz weszła w towarzystwie dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn w białych kitlach. Podeszli do ciebie i szarpnęli cię z łóżka. Próbowałeś się oswobodzić, jednak ich mocne dłonie zaciskały się na twoich ramionach niczym stalowe pierścienie.
- To dla twojego dobra, Scott. Wiem, że jesteś mutantem, ale to co opowiadasz, nie może być prawdą. Ci panowie ci pomogą. – powiedziała kobieta.

Warknąłeś coś pod nosem, a następnie opadłeś nagle z sił. Gorączka najwyraźniej rosła, a nogi i ręce odmawiały posłuszeństwa. Nagle poczułeś się jak szmaciana lalka – chciałeś się ruszyć, coś zrobić, ale ciało nie wykonywało poleceń głowy. Zlany zimnym potem zostałeś przetransportowany do stojącego pod domem vana z napisem „Krankenwagen” na boku.

Sanitariusze położyli cię na przenośnym, złożonym wewnątrz ambulansu łóżku i próbowali przypiąć cię pasami. Jednego z nich ostatkiem sił zdzieliłeś w gębę, a cios, patrząc na twój stan, był naprawdę silny, bo mężczyzna aż zatoczył się do tyłu i stracił równowagę. W odpowiedzi drugi odwdzięczył ci się tym samym i zobaczyłeś tylko mroczki przed oczami.
- Bądź spokojny, a nic ci się nie stanie. Nie jesteśmy tutaj by z tobą walczyć, Summers. – mruknął sanitariusz od którego otrzymałeś cios. Po chwili poczułeś, jak samochód rusza spod domu weterynarz.

Może byś powalczył i się stąd wyrwał, ale twój stan pokazywał, że nie zaszedłbyś daleko, a Ilse z pewnością drugi raz by ci nie pomogła. Westchnąłeś więc i pozwoliłeś przypiąć pasami ręce i nogi. Jeden z sanitariuszy wyciągnął z torby przy siedzeniu strzykawkę z jakimś płynem i podszedł do ciebie. Spojrzałeś na niego bez słowa.
- Spokojnie, to ci pomoże. – wyjaśnił. - Gdybyśmy chcieli cię zabić, już byś nie żył…
Mężczyzna nie był delikatny i chyba robił to pierwszy raz w życiu. Gdy robił zastrzyk, drugi z nieznajomych sięgnął po jakieś elektroniczne urządzenie, na które zdecydowanie nie mógłby sobie pozwolić żaden sanitariusz. Wiedziałeś już, że kroi się coś większego.

Chwilę później mężczyzna włączył coś przypominającego przenośny projektor i na holografie wyświetliła ci się dobrze znana twarz.



To był Nick Fury, w twojej rzeczywistości dowódca S.H.I.E.L.D. Patrząc po jego obliczu wyraźnie zdałeś sobie sprawę, że nie był w dobrym nastroju.
- Czy was już całkiem popierdoliło, Summers?! To była nasza operacja! – warknął pułkownik czekając zapewne na jakieś słowa wyjaśnienia.. – W środku był nasz pieprzony człowiek!!


Exiles (Shadow, Arabian, Hellion & Slice) feat. Gambit

Pierwszy w kokpicie pojawił się Slice, a delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, założył ręce za głowę i wyciągnął nogi przed siebie. Dopiero po jakimś kwadransie Jessica dołączyła do reszty, a wyglądała jak po przejściu drugiej wojny światowej. Zaciekawiony Hellion, słysząc ze ktoś się znowu kręci, zerknął do tyłu. Widząc Shadow szturchnął Gambita łokciem. Nie mógł się powstrzymać przed komentarzem.
- Wypadła z odrzutowca? – rzucił rozbawiony.
- Nie, raczej zderzyła się z pędzącym tirem. – sprostował Remy, unosząc do góry prawą brew i znacząco zerkając na Victora. Chwilę później obaj panowie wybuchnęli śmiechem.

* * *

Dotarcie do zamku Tantallon nie zajęło wiele czasu – Cajun wyznaczył odpowiedni rękaw powietrzny wprowadzając dane do komputera pokładowego i mniej więcej w półtorej godziny pojawiliście się na miejscu. By nie wzbudzać podejrzeń, wylądowaliście trzy kilometry wcześniej i resztę trasy pokonaliście pieszo.



Oświetlony budynek w stylu wiktoriańskim zrobił na niektórych niesamowite wrażenie. Księżyc stał już niemal w zenicie, a wokół głównego wejścia do rzekomej siedziby Kościoła Odrodzenia kręciło się kilku ubranych w garnitury mężczyzn. Z bramkarzami Kruncha nie mieliście żadnych problemów, wystarczyło tylko zaskoczenie, precyzja i cisza.

Nie napotykając na dalsze problemy, niczym zjawy wpełzliście do wnętrza zamku.

W środku niewiele się działo, a po przeczesaniu parteru, który okazał się nieźle rozbudowany, dziwne dźwięki doszły was z okolicy piwnic. Nie czekając, wybraliście się tam, zachowując wszelką ostrożność. Kręte schody prowadzące na niższe poziomy, doprowadziły was do ogromnego laboratorium, gdzie zainstalowali się najwyraźniej ludzie Antona Kruncha. Wszędzie widać było komputery, urządzenia elektroniczne i tuby pełne zielonego płynu. Wśród masy ludzi w białych płaszczach, żołnierzy i innych osób dostrzegliście Deadpoola, rozmawiającego z jakimś niewysokim, siwym mężczyzną w garniturze. Zamierzaliście coś zrobić, jednak słysząc odgłos kroków za sobą odwróciliście się.

Żołnierze, których zobaczyliście przed sobą, zapewne nauczeni doświadczeniem, pociągnęli za spusty broni a waszymi ciałami wstrząsnął elektryczny ból. Potem nastała ciemność.

* * *

Kilka godzin później…

Obudziliście się w jednej celi z uczuciem karuzeli w żołądku, jednak zamiast krat wyjścia broniła zielona, przezroczysta energia. Pokoju pilnowało dwóch żołnierzy mających was cały czas na oku. Nie byliście w komplecie. Brakowało Slice’a. Nim jednak zdołaliście powiązać fakty, po drugiej stronie celi pojawił się mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze. To był ten sam, z którym rozmawiał Deadpool.



- No proszę, moje śpiące królewny się wreszcie obudziły. – wycedził z wyraźnym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. – Najwyższa pora bo już grubo po dziesiątej. Jak pewnie wiecie, bądź nie, nazywam się Anton Krunch i mam zamiar zrobić porządek na świecie. Będziecie pierwszymi, którzy się temu przysłużą. Jak się czujecie?
- Spierdalaj, homme! – warknął Gambit, próbując się podnieść.
- Och, nie bądź taki bezpośredni, młodzieńcze. Jeszcze będziesz miał swoją szansę.
- Jak tylko lepiej się poczuję, dopadnę cię staruchu. Radziłabym ci wtedy być na innym kontynencie. – mruknęła Shadow.
- Nie sądzę. – odparł rozbawiony przywódca Kościoła Odrodzenia. – Tak się składa, że gdy tutaj dotarliście, dostaliście dożylnie środek, który zatrzyma akcję waszych serc w momencie, gdy użyjecie swoich zdolności.
- Blefujesz… - syknął Hellion unosząc ku niemu wzrok.
- Sprawdźcie sami, nie krępujcie się. Przecież wasza koleżanka może bez problemu przejść w swojej formie gazowej przez tę ścianę plazmy, czyż nie? – roześmiał się, widząc konsternację na waszych twarzach. – Co tacy zdziwieni? Odrobiłem po prostu lekcje… Możesz mnie dopaść tu i teraz, Jessico… Masz niepowtarzalną szansę…
- Gdzie Slice? – zapytała kobieta.
- Masz na myśli swego towarzysza? – Anton z przebiegłym uśmiechem na twarzy odwrócił się w kierunku wielkiego laboratorium, na które mieliście widok i machnął ręką dając znak swoim ludziom. Chwilę później waszym oczom ukazał się Victor. Najwyraźniej pozbawiony przytomności, przypięty kajdanami za ręce i nogi wyglądał jak ukrzyżowany Jezus.
- Jesteś chory! – wycedził Julian.
- Na komplementy przyjdzie czas, chłopcze. Wasz przyjaciel będzie pierwszym, który przetestuje na sobie działanie wirusa. A teraz wybaczcie.

Anton przetarł chusteczką twarz i ruszył w kierunku maszynerii przygotowującej Slice’a do finałowej części eksperymentu. Nieopodal, oparty o ścianę stał Deadpool pogwizdując hymn USA.

Shadow, widząc Slice w takim stanie, nie wytrzymała i ruszyła, nawet za cenę swego życia, w kierunku Kruncha. Jakież było wasze zdziwienie, gdy kobieta bez najmniejszych problemów pokonała zieloną barierę i wydostała się z celi. Gambit w mgnieniu oka uderzył swymi kartami powalając dwóch żołnierzy Kościoła.

Zaalarmowany tym wydarzeniem Krunch nacisnął guzik znajdujący się na ścianie i po chwili w wielkiej sali pojawiło się dziesięciu żołnierzy służących staruszkowi. Części z nich, jednym machnięciem ręki Hellion odebrał broń. Trzeba było działać!

Slice

Obudziły cię jakieś hałasy i gdy oczy przyzwyczaiły się do światła, dostrzegłeś nieopodal swoich towarzyszy szarżujących na żołnierzy Kościoła Odrodzenia. Odwróciwszy wzrok, po lewej, zobaczyłeś jak Deadpool dobywa swych mieczy. Szarpnąłeś się, a kajdany, którymi byłeś przypięty powoli puściły. Wystarczyło kilka szarpnięć, byś był wolny… Zwłaszcza, że miałeś z pewnym panem rachunki do wyrównania…
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:59, 26 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

- Scott, radzisz sobie? - zapytała Jean Grey.
- Poza tym, że czasem wciąż słyszę w głowie myśli Davida? - powiedział z przekąsem. Ręce oparł o balustradę i wpatrywał się gdzieś w horyzont. - Poza tym jest ok. Dobrze, że Charles dał nam urlop.
- Tak... - kobieta zbliżyła się do niego i położyła dłoń na jego dłoni. - Dobrze, że pomimo wszystko zdecydowałeś się zostać.

***

- To dla twojego dobra, Scott. Wiem, że jesteś mutantem, ale to co opowiadasz, nie może być prawdą. Ci panowie ci pomogą. – powiedziała kobieta.
Cyclops spojrzał na nią z mieszaniną gniewu i żalu.
- Jak mogłaś...

Próbował walczyć, jednak próba postawienia oporu skończyła się dość nieprzyjemnie. W końcu mężczyźni w białych kitlach wstrzyknęli mu jakiś specyfik, a chwilę potem zaaranżowali rozmowę z Furym.

- Czy was już całkiem popierdoliło, Summers?! To była nasza operacja! – warknął pułkownik Fury czekając zapewne na jakieś słowa wyjaśnienia. – W środku był nasz pieprzony człowiek!!

- Też się cieszę, że pana widzę, sir. - Cyclops powiedział ironicznie. - Zanim posądzisz mnie o coś, o czym nie mam zielonego pojęcia, to najpierw rozjaśnij trochę sytuację.

- Rozjaśnij sytuację?! Nie ja się wpierdalam komuś tam, gdzie nie trzeba!! Więc może ty mi powiedz, co robiłeś z kolesiami i koleżankami z cyrku w miejscu, gdzie my prowadziliśmy operację! - warknął Fury. - Przez was wszystko spaliło na panewce... I jeszcze rozjebałeś mojego człowieka!!!
Był zdecydowanie wkurzony. Wcześniej Cyclops nie widział go w takim stanie.

- Czekaj, czekaj... Mówisz o akcji z Deadpoolem? - mutant zapytał retorycznie. - Gdyby twoi ludzie nie zaczęli do mnie celować, to raczej nie wziąłbym ich za żołnierzy Kruncha.

- Gdybyś się nie wpierdalał ze swoim cyrkiem na kółkach, to teraz mielibyśmy Deadpoola i wirus. A tak mamy trochę trupów, rannego agenta i ciebie! - Fury nie spuszczał z tonu. - Masz mi coś do zaoferowania, Summers??!!

- Wybacz, że nie wpadłem na to, że S.H.I.E.L.D. zainteresuje się sprawami mutantów. - Cyclops nie zamierzał odpuścić. - Obwinianie mnie w niczym tutaj zresztą nie pomoże. Jeśli masz jakieś informacje, a wiem że masz, dotyczące pobytu Kruncha, to możemy się dogadać i zaatakować razem.

- Zaatakować razem? - Fury parsknął śmiechem. - Przecież ty wyglądasz jak ostatnie nieszczęście. Mój człowiek inwigilował struktury Kościoła Odrodzenia od trzech miesięcy, a teraz leży w śpiączce, bo ktoś mu przyjebał promieniami optycznymi... To będzie cud, jeśli przeżyje. Zadowolony jesteś z siebie Summers? Chciałeś zgrywać bohatera, to ci się nie udało...

- W takim razie po kiego chuja tyle zachodu? Oboje wiemy, że chcesz czegoś, inaczej odstawiłbyś mnie do szpitala dla czubków. - powiedział z przekąsem.

- Oczywiście, że chcę. - odparł Fury. - Chcę wiedzieć, gdzie jest Deadpool z wirusem. Bo niestety mój człowiek, nie jest w stanie mi tego powiedzieć, zgadnij dlaczego? Nasz wywiad oznajmił mi, że twoi kolesie odlecieli ze Szwajcarii, ale nie mogliśmy ich namierzyć przez te pieprzone klamoty Xaviera.... Więc jeśli coś wiesz, to mi lepiej powiedz! - warknął pułkownik.

- Deadpool nie ma już wirusa. Idę o zakład, że ma go Krunch. - stwierdził. - Co do reszty, to niestety nie jestem w stanie pomóc.

- Miło, że nas oświeciłeś, Summers. - zadrwił Fury, a po chwili przeszedł w poważny ton. - Wiem, do cholery, że Deadpool nie ma tego wirusa, bo to Krunch go wynajął, żeby go zdobył. Nasz człowiek był blisko odkrycia miejsca spotkań i prac nad aplikacją tego wirusa. Ale wy musieliście wszystko spierdolić... A tak w ogóle, to nie widziałem cię wcześniej wśród tych przebierańców... No ale nieważne. Wiesz coś, co może nam pomóc odnaleźć Gniazdo?

- Znam kogoś, to może wiedzieć...
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 2:26, 29 Lip 2010     Temat postu:


Slice

Szło im nad wyraz gładko, lecz nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi, tak samo zresztą, jak reszta członków grupy. Wszyscy byli zbyt skupieni na uchronieniu ludzkości od zagłady i nabuzowani adrenaliną, by zwrócić uwagę na niemal całkowicie oczywisty fakt, że idą wprost w pułapkę. W zasadzie to on, jako chyba najlepiej przeszkolony pod kątem tego typu misji, powinien był dostrzec tak oczywiste przesłanki, lecz był albo zbyt głupi na to, albo jego zmysły się ostatnio stępiły.
Widząc żołnierzy spodziewał się kul, ale Krunch okazał się nad wyraz dobrze przygotowany na ich przybycie. Starał się walczyć z obezwładniającymi impulsami elektrycznymi, lecz kolejna seria po prostu zwaliła go na podłogę niczym zdechłego niedźwiedzia powalonego podczas szarży.

Zmysły Slice'a zaczęły działać na chwilę przed tym, nim począł odzyskiwać świadomość w żółwim tempie. Mimo to udało mu się wychwycić jedno bardzo istotne zdanie mówiące o tym, że Jess grozi niebezpieczeństwo. Kiedy wybudził się ze "snu", potrząsnął głową na boki, by nieco oprzytomnieć i niemal natychmiast skonstatował, że jest skuty niczym Jezus na krzyżu. Pospiesznie ogarnął wzrokiem to, co znajdowało się przed nim, a gdy dotarło do nieco w ułamku sekundy to, co widział, na chwilę serce zamarło mu w piersi. Jego towarzysze walczyli, lecz to Shadowdeath przyciągnęła jego uwagę całkowicie tak, że na chwilę niemal kompletnie zapomniał o Deadpool'u. Jeszcze nigdy nie widział, by używała swoich mocy tak intensywnie, a to nie mogło prowadzić do niczego dobrego. Slice poczuł, jak wzbiera w nim gniew, gniew prędko przeradzający się w furię, zmieniający go w sterowane instynktem "coś" nastawione jedynie na zabijanie. Warcząc głucho szarpnął się raz, a po chwili drugi, lecz kajdany nadal trzymały. Wtedy to skupił całą swą siłę, napiął mięśnie i szarpnął z taką siłą, że łańcuchy puściły niczym sznurki, a pod wpływem owej siły kajdany na rękach najzwyczajniej w świecie się rozpadły. Mutant spadł na ziemię lądując miękko na ugiętych nogach, po czym błyskawicznie skoczył do przodu biegnąc ile tylko sił, by dopaść Deadpool'a, nim ten zrobi krzywdę któremuś z jego przyjaciół. To nic, że nie miał broni. Nadal potrafił równie mocno i skutecznie przywalić pięścią lub kopniakiem, wszak w walce wręcz też był świetnie wyszkolony.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:56, 29 Lip 2010     Temat postu:


Vic & Jess

Wspólne chwile z Victorem nieco zregenerowały jej siły i poprawiły nastrój, choć ciało wydawało się być skrajnie zmęczone. Różne myśli i uczucia kotłowały się w głowie kobiety, a ona sama nie była ich pewna. Kiedy zerkała na ubierającego się Slice’a, nie mogła zaprzeczyć, iż wiele dla niej znaczy. Choć zapewne było to efektem jedynie intensywności relacji między nimi… Gdy złapał jej spojrzenie, uśmiechnęła się do niego tak delikatnie, że ledwo zauważył ruch warg kobiety. Przyglądała mu się w zamyśleniu.



- Wracaj do drużyny, bo pomyślą, że się zajechaliśmy na śmierć - rzuciła wesoło. - Ja zaraz przyjdę.

Slice czuł się kompletnie odświeżony, jakby odpoczywał cały tydzień nie robiąc nic poza leżeniem w jacuzzi i popijaniem drinków. Rozsadzała go pozytywna energia, czuł się, jakby narodził się na nowo i pomyśleć, że była to zasługa ledwie paru chwil spędzonych z Jess. Mężczyzna dopiął swą kamizelkę, wygładził ubranie jeszcze raz, dłonią zmierzwił włosy, by wyglądały na zwichrzone, po czym odpowiedział blondynce.
- Prędzej pomyślą, że zajechałem Ciebie. A jak wrócę do nich sam, to zaczną się martwić o własne tyłki.
Odpowiedział jej ze śmiechem, opierając się barkiem o ścianę pomieszczenia. Jak to dobrze, że dźwięk silników odrzutowca zagłuszał coś więcej, niż tylko ich rozmowę, inaczej reszta drużyny mogłaby się poczuć mocno zażenowana tym, co by usłyszeli. Victor mrugnął jeszcze wesoło jednym okiem do Shadow i wyszedł, wracając do reszty drużyny.

Właściwie to się nie przejmowała tym, co inni będą sobie wyobrażać, po prostu chciała pobyć sama i trochę pomyśleć o tym wszystkim. Kiedy wyciągała Gambitowi kulę z nogi, udało jej się zapanować nad sobą i tą nieznośną mocą, więc wyglądało na to, iż mogłaby tak samo robić względem Slice’a. Ale nie mogła. Nie była w stanie i chyba nawet nie chciała próbować. Pierwszy raz naprawdę się obawiała, żeby nikomu nic się nie stało, a zwłaszcza jemu.

* * *

Nie wszystko potoczyło się tak, jakby tego chcieli i dali się podejść jak nowicjusze… Nawet nie zdążyli się zdziwić czy wkurzyć, jak było już po nich. Pobudka nie należała do najmilszych, gdyż znaleźli się w czymś, z czego jak się wydawało nie ma ucieczki. Mężczyzna, dla którego Deadpool ukradł wirusa, gadał coś, że jak użyją mocy, to ich serca się zatrzymają… Jessica nie była pewna, czy blefuje czy nie.
- Gdzie Slice? - zapytała.
- Masz na myśli swego towarzysza? - Anton z przebiegłym uśmiechem na twarzy odwrócił się w kierunku wielkiego laboratorium, na które mieliście widok i machnął ręką dając znak swoim ludziom. Chwilę później ich oczom ukazał się Victor. Najwyraźniej pozbawiony przytomności, przypięty kajdanami za ręce i nogi, wyglądał jak ukrzyżowany Jezus.
- Jesteś chory! - wycedził Julian, a Jessie jedynie zasłoniła usta dłonią, by stłumić odgłos przerażenia.
- Na komplementy przyjdzie czas, chłopcze. Wasz przyjaciel będzie pierwszym, który przetestuje na sobie działanie wirusa. A teraz wybaczcie.

- Nie… - Jessica szepnęła, wpatrując się w nieprzytomnego mężczyznę, a jej głos zadrżał. - Nie możesz znowu zginąć…
Spojrzała bezradnie na Tahira, po czym wzrok Shadow zrobił się bardziej przepraszający. Pokręciła głową. Musiała coś zrobić, cokolwiek. Już raz straciła Victora i teraz nie mogła dopuścić do powtórki, nawet za cenę własnego życia. Jej uczucia do mężczyzny z każdą wspólnie spędzoną chwilą stawały się mocniejsze, a ona sama nie była pewna, czy to jedynie „zasługa” mocy, czy może naprawdę się zakochała.

- Nie i chuj! - warknęła, zwracając na siebie uwagę wszystkich i na chwilę zatrzymując starucha.

Przymknęła oczy, gotowa na nagły ból w klatce piersiowej i zmieniła się w dym. Przez chwilę nic się nie stało, a zachęcona tym Jessica przeleciała przez dziwną barierę i od razu zaatakowała stojących najbliżej strażników. Reszta drużyny poszła w jej ślady.

Miała zamiar trzymać Deadpoola z dala od Victora, tak samo jak resztę, by czasem nic mu się nie stało. Gambit mówił, że wirus zabija ludzi, ale mimo wszystko wolała nie ryzykować. Pozostając wciąż w formie gazowej, atakowała w każdym możliwym kierunku, naginając swoje moce do granicy wytrzymałości. Gdyby Wade próbował zaatakować Slice’a, bądź Alex sam się oswobodził i na niego rzucił, plan był prosty. Otoczyć ciało Deadpoola dymem, utwardzić i przytrzymać najdłużej jak się da, by Victor mógł go rozwalić. Gdyby nie dała rady, chciała chociaż zasłonić mu twarz, uniemożliwiając oddychanie czy widzenie.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 12:49, 31 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

Dotarcie do Xaviera zajęło wam trochę czasu, mimo, że odrzutowiec S.H.I.E.L.D. dawał z siebie wszystko podczas podróży. Teraz liczyła się każda minuta, a Fury wciąż utrzymywał z tobą kontakt nawet na pokładzie samolotu.

W końcu pojawiliście się w Bostonie, bo, jak się okazało, tutaj mieściła się szkoła dla uzdolnionej młodzieży Charles’a Xaviera. Tam spotkałeś się z Fury’m twarzą w twarz – pułkownik był zdecydowanie lepiej zbudowany, niż w twoim wymiarze; właściwie wyglądałeś przy nim jak chłopiec z gimnazjum. Profesor X natomiast od razu wiedział, że nie ma do czynienia z oryginalnym (w jego mniemaniu) Cyclopsem, a po wyjaśnieniach Fury’ego we trójkę udaliście się na niższe poziomy Instytutu, gdzie znajdowała się Cerebra (tak przynajmniej mówił na urządzenie Chuck, choć ty znałeś je pod nieco inną nazwą).

Ze zlokalizowaniem Gambita, Shadow, Helliona i Slice’a nie było najmniejszego problemu. Okazało się, że cała twoja drużyna znajdowała się obecnie w… Szkocji, w zamku Tantallon nieopodal miasta North Berwick. Gdy tylko Fury dostał te informacje, chwycił za telefon i wybrał numer z listy kontaktów.

- Tony? Tu Fury. Potrzebuję Iron-Mana w Szkocji… Zamek Tantallon, sprawa wagi państwowej. – przez chwilę Nick wsłuchiwał się w słowa po drugiej stronie. – No i co z tego, że masz spotkanie. Jeśli tam nie polecisz, to czeka nas wojna chemiczna, albo bóg wie co jeszcze. Jako jedyny dostaniesz się tam szybciej niż my… Zatrzymaj wszystkich na których natrafisz. Chodzi o wirus Facade, więcej informacji wyślę ci na komputer twojego pancerza jak już będziemy w drodze na miejsce. Liczę na ciebie. – mężczyzna po drugiej stronie musiał się zgodzić, bo Fury zakończył rozmowę z lekkim uśmiechem na twarzy. Chwilę później spojrzał na Cyclopsa i Xaviera.

- Pożyczysz nam Blackbirda, prawda, Chuck? – Fury sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej cygaro.
- Jeśli to sprawa wagi państwowej. – odparł profesor.
- Wiedziałem, że to powiesz. – rzucił Nick i przeniósł wzrok na ciebie. – Zbieraj dupsko, Summers, lecisz z nami…


Exiles (Shadow, Slice, Hellion, Arabian Knight) feat. Gambit

Zaatakowaliście niczym tygrysy, nacierając na zaskoczonych żołnierzy Kruncha. Naukowcy, którzy zasiadali przy komputerach, by przetestować wirus na Victorze, dali nogę pierwsi zostawiając was sam na sam z adwersarzami. Również cały mózg tej operacji, czyli prezes Kościoła Odrodzenia zniknął gdzieś nagle. Deadpool jednak najwyraźniej nie zamierzał opuścić pola walki, gdyż dobył swe miecze i ruszył w kierunku szamotającego się w kajdanach Slice’a. Zapewne zamierzał raz na zawsze uregulować jakieś zaszłości.

Tyle widzieliście, otoczeni żołnierzami w białych zbrojach. Przedzieraliście się przez nich, jak nóż wchodzący w masło i pierwszy raz działaliście jak prawdziwa drużyna. Tahir położył dwóch wiązką plazmy swego sejmitara, a jego dywan osłonił Jessicę przed całym magazynkiem, który zużyło dwóch kolejnych bandziorów. Kobieta nie miała najmniejszego problemu, by zamienioną w wielką maczugę dłonią posłać ich w krainę snów. Hellion i Gambit również współpracowali zadziwiająco dobrze – Remy wysadził w powietrze trzech wojaków Kruncha, natomiast Julian testował na nich prawa fizyki. Trzymaliście się blisko siebie, osłaniając się wzajemnie i atakując.

W końcu Jessica przedarła się przez zastęp posiłków, które nagle pojawiły się w sali i ruszyła w kierunku Slice’a i Deadpoola. Gdy dojrzała, że Victor jakimś cudem oswobodził się i unika spadających katan Wilsona, poczuła niejaką ulgę. Mężczyzna radził sobie dobrze, a walka przebiegała w miarę wyrównany sposób, mimo że Slice nie miał broni.

Shadow zareagowała niemal natychmiast, zmieniając się w dym i oplatając szczelnie głowę Wade’a. Ten przez chwilę miotał się, próbując ściągnąć z siebie utwardzoną maź, co szybko wykorzystał Slice, odbezpieczając jeden z granatów przy pasie najemnika. Jessica uwolniła jego głowę, a Arabian zawinął Deadpoola swoim dywanem, by ten nie mógł się ruszyć. Shadow natomiast utworzyła ogromną bańkę z czarnego dymu, która ogarnęła całe skrępowane ciało Wilsona.

Po chwili, wewnątrz bańki nastąpił wybuch, a całe laboratorium zatrzęsło się w posadach.

Jessica niemal natychmiast powróciła do własnej postaci, uderzając bezwładnie o podłogę. Kobieta nie ruszała się, z jej nosa i ust płynęła krew. Nim Slice zdołał do niej dobiec, nad blondynką otworzył się portal srebrnej energii i Shadow została odesłana, tak samo jak w przypadku Madroxa… Po Deadpool’u została tylko dymiąca papka – mężczyzna został rozerwany na strzępy, a żołnierze, którzy z wami walczyli widząc to po prostu rzucili broń, kapitulując.

Jakby tego było mało, nagle ściana za wami zawaliła się z hukiem, a przed sobą ujrzeliście kogoś, kogo już dobrze znaliście z własnych rzeczywistości. Choć tutaj miał inaczej pomalowaną zbroję, wiedzieliście, że to Iron-Man.



- W imieniu rządu USA, zostajecie aresztowani za terroryzm chemiczny. Nie ruszać się! – wyrzucił w waszym kierunku prawą rękę, a na przedramieniu pojawiło się niewielkie działko gotowe do strzału.

Tymczasem Slice dostrzegł za szybą na piętrze przemykającego ku wyjściu zdenerwowanego Kruncha.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:19, 31 Lip 2010     Temat postu:


Tahir

Wszystko potoczyło się niemal błyskawicznie. Tahir dobył swego sejmitara i nakazał mentalnie dywanowi, by miał oko na Jessicę. Wkrótce walka rozpoczęła się na dobre, a sejmitar Araba rzucał kolejne półksiężyce energii w przeciwników, roznosząc ich w pył. Hashim działał niczym zaprogramowany robot, co chwilę zerkając w stronę Slice’a, oddzielonego od reszty drużyny rzeką szumowin w białych kombinezonach. Knight próbował się do niego przedrzeć jednak nie było to możliwe – chmara przeciwników uniemożliwiała jakiekolwiek zbliżenie się do brata krwi, mimo iż zdecydowanie i pewnie przerzedzali szeregi wroga.

W końcu stało się coś, do czego Tahir nie chciał dopuścić. Cóż jednak mógł zrobić, by zatrzymać Jessicę, przed tym co zrobiła? Deadpool został rozerwany na strzępy a Arabian, nim zdążył zbliżyć się do kobiety, ta została odesłana z tego wymiaru. Hashim zacisnął zęby i pięści, próbując opanować emocje. Czyżby Shadow podzieliła los Madroxa? Niemożliwe, przecież to nie mogło się tak skończyć… Ale z drugiej strony, skoro to był ten sam strumień energii…

Arabian Knight wykonał gestem dłoni religijny znak swego ludu i uklęknął w miejscu, gdzie wcześniej leżała Jessica wspierając się na swoim sejmitarze. Nie znali się długo, ale zdążył ją bardzo polubić. Zwłaszcza, że po raz kolejny stracił kogoś, na kim mu zależało.

- Mam nadzieję, że jest ci lepiej tam, gdzie teraz jesteś, Jess… - mruknął, pocierając dłonią miejsce, skąd zniknęła kobieta.
Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. To był Hellion. Chłopak miał minę, jakby właśnie się dowiedział, że zabili mu matkę. Nie powiedział nic, tylko poklepał Tahira po plecach, a następnie odszedł kawałek dalej. Młody najwyraźniej również przeżywał stratę koleżanki z drużyny. Nagle Arabian przywołał w myślach Summersa – może gdyby ten pieprzony egoista był z nimi, nie doszłoby do tej tragedii? Jeśli Cyclops wciąż żył, Hashim miał zamiar przy najbliższej okazji, gdy tylko się spotkają, pokazać mu, co myśli o jego samotnych eskapadach. Lorna ustanowiła ich jako drużynę… jako Exiles… więc do kurwy nędzy, niech będą tą drużyną. Zwłaszcza, że ktoś, na kim mu zależało, właśnie poświęcił się dla sprawy.

Chwilę później nie było już czasu na rozmyślanie co dalej. Razem ze ścianą do pomieszczenia wparował… Iron-Man. Miał trochę dziwną zbroję na sobie, ale Tahir zrzucił to na karb wymiaru w którym się znajdują. Gdy Arabian już się ucieszył, że kawaleria przybyła, Tony stwierdził, że są aresztowani.

- Tony, to nie tak. Nie jesteśmy żadnymi terrorystami. My jesteśmy tymi dobrymi. – odparł Tahir na słowa Starka. – Chcieliśmy odzyskać wirusa, by ludzkości nie stała się krzywda. To jest… skomplikowane.
Darował sobie gadki na temat tego, że są z innych wymiarów i że bronią innych, by te nie runęły w nicość. Przecież i tak nikt by nie uwierzył.
- Skąd mnie znasz? – zapytał Tony, wciąż celując w niezidentyfikowanych osobników.
- Mówiłem, że to skomplikowane. – powiedział Tahir. W końcu musiał o tym nadmienić. – Jesteśmy z innej rzeczywistości, naprawiamy światy… W moim wymiarze jesteś dowódcą Avengers i dlatego się znamy osobiście. Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale taka jest prawda. Prawdziwy boss, który pociąga za wszystkie sznurki pewnie teraz opuszcza cały kompleks. Musimy go dorwać!
- Na razie zostaniecie tutaj, dopóki nie pojawi się S.H.I.E.L.D. – rzucił Stark.
- Wybacz, Tony, ale nie jestem w nastroju, żeby negocjować! Nie ma na to czasu! – warknął Tahir. – Straciliśmy przed chwilą koleżankę, która poświęciła się, by uratować wasz świat przed wirusem Facade, a my mamy tu najwyraźniej coś jeszcze do zrobienia. Tak naprawdę szukacie niejakiego Antona Kruncha, bo to on pociąga za wszystkie sznurki.
- Arabian Knight ma rację. – wtrącił Hellion. – Nie jesteśmy wrogami. Prawdziwy wróg pewnie się właśnie stąd ulatnia!
- Dostałem jasne polecenie. Macie tutaj zostać! – Iron-Man nie ustępował.
- Nie widzisz, że ci kolesie…. – Hashim wskazał na żołnierzy w białych uniformach. – nie są naszymi sprzymierzeńcami? Nie współpracujemy z nimi. Gdy zginął Deadpool, który wykradł wirusa, oni rzucili broń… Mamy ten sam cel, Tony!
Iron-Man przez chwilę wciąż trzymał na muszce Exiles, po czym opuścił rękę.
- Powiedzmy, że wam wierzę. Gdzie jest zatem ten cały Krunch?
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:30, 31 Lip 2010     Temat postu:


Slice

Victor w tej chwili był prawdziwym tygrysem, bowiem w bojowym szale ryknął głośno, gdy puściły kajdany a on uwolnił się ze stalowych okowów szarżując na Deadpool'a z mordem wymalowanym na twarzy. Trójka żołnierzy Kruncha, która wyszła mu naprzeciw, nie miała wiele szczęścia w starciu z rozwścieczonym do granic możliwości mutantem. Na nic zdały się serie z karabinów wycelowane w mężczyznę, bowiem Slice właśnie osiągnął nowy poziom swych zdolności, przewyższający wszystko, co do tej pory potrafił. Unikając zwinnie wszystkich pocisków błyskawicznie skrócił dystans przechodząc do walki w zwarciu. Pierwszy żołnierz otrzymał potężne uderzenie otwartą dłonią w pierś, czemu towarzyszył głośny chrzęst pękającej zbroi, mostka i żeber mężczyzny, zaś siła uderzenia odrzuciła go dobre trzy metry w tył. Lecz na tym nie koniec. Błyskawicznym ruchem wyrwał karabin najbliższemu z żołnierzy posyłając w jego pierś serię pozostałych w magazynku naboi, po czym rzucił w trzeciego bezużytecznym karabinem dezorientując go na krótką chwilę. Wystarczająco długą, by Slice dobiegł do niego i potężnym kopnięciem z wyskoku skręcił mu kark.
Teraz pozostał mu jedynie Deadpool, sprawca wszystkich ich kłopotów i całego tego zamieszania. Prawdę powiedziawszy Vic był w tej chwili tak nabuzowany adrenaliną, że jedynym co dostrzegał był Wilson, a jego ciało działało niemalże instynktownie, choć mózg niczym superkomputer przetwarzał wszystko z prędkością światła. Tym razem ich pojedynek wyglądał na wyrównany, co musiało zaskoczyć mutanta w czerwonym stroju, pamiętającego na pewno ich ostatnie spotkanie, podczas którego blondyn nie był dla niego żadnym wyzwaniem. Pierwszego cięcia uniknął zgrabnym półpiruetem, podczas którego dłonią odbił drugie przedramię Deadpool'a, samemu przejmując tym samym inicjatywę i przechodząc do ataku. W pewnym momencie udało mu się nawet trafić Wilsona pięścią w twarz na chwilę wybijając go z rytmu, gdy wtedy Shadow oplotła jego głowę, a on z wrednym uśmieszkiem na ustach oderwał zawleczkę jednego z granatów odskakując gwałtownie w tył.
To co wydarzyło się potem najpierw wprawiło go w radość, która po chwili zmieniła się w rozgoryczenie i rozpacz na widok rannej i nieprzytomnej Jess. Cały szał go opuścił, poczuł jaki jest zmęczony, a do tego poczuł się tak przybity, że stał tępo wpatrując się w podłogę w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu leżała blondynka, nim zniknęła zupełnie jak Madrox. W tym momencie Slice poczuł, jak w oczach zbierają mu się łzy, zaś ręce drżą niekontrolowanie i nawet pojawienie się Iron-Mana nie było w stanie zmienić tego stanu rzeczy. Mężczyzna tępo przysłuchiwał się rozmowie Starka, Helliona i Tahira, w międzyczasie z całkowicie otępiałym wyrazem twarzy podchodząc do płonącej kupki mięsa jaka pozostała po Deadpool'u. Wygrzebał z niej dwa podłużne, ubabrane spalonym mięsem kształty, którymi okazały się być adamantytowymi katanami Wade'a. W tej chwili, z pobielałą twarzą, Alexander wyglądał naprawdę upiornie, gdy spojrzał na Iron-Mana mówiąc.
- Tam.
Wraz z pojedynczym słowem jakie popłynęło z jego ust, wskazał jedną z katan na sylwetkę Kruncha, który właśnie znikał za szybą zmierzając w stronę wyjścia. Żałoba i chęć zemsty nie czyniły z niego zbyt rozmownego typa, a w tej chwili jedyne czego pragnął do szczęścia, to głowa tego szalonego sukinsyna na talerzu. I zamierzał sam po nią sięgnąć. Nie mówiąc już nic, nie chcąc tracić więcej czasu, ruszył sprintem za uciekającym Krunchem ściskając mocno w dłoniach miecze z taką siłą, że mimo wszystko z jego dłoni popłynęła krew, gdyż pozbawiony drewniano-skórzanego oplotu miecz wrzynał mu się w ciało.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:11, 31 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

Pierwszym, co rzuciło Scottowi w oczy był fakt, że tutejszy Instytut Xaviera wyglądał trochę inaczej i mieścił się w innej okolicy. Na miejscu znajdował się już Nicholas Fury, który rozmawiał z Profesorem X. Charles Xavier widząc Cyclopsa uśmiechnął się delikatnie i poprosił go na krótką rozmowę na osobności.
- Twoje oczy, Scott. Czy są otwarte? - zapytał.
- Proszę nie zaczynać. Nie wiem, co wyczytał pan w mojej głowie, ale nie zna mnie pan. Nie jestem taki sam jak mój odpowiednik z tej rzeczywistości. - Cyclops chciał zakończyć rozmowę, jednak Xavier nie dał się zbyć.
- Widzę, przez co przeszedłeś i dlaczego zgubiłeś drogę, którą powinieneś podążać. Nie chcę robić ci żadnych wyrzutów, choć to co robisz przeczy moim naukom. Myślę jednak, że już zbyt długo błąkasz się w mroku własnej przeszłości i powinieneś zastanowić się, czy to co robisz jest słuszne. - widząc, że Summers milczy, Profesor kontynuował dalej. - To wyjdzie na dobre zarówno tobie, jak i twoim nowym towarzyszom.

Po chwili oboje wrócili do Fury'ego, który powoli zaczynał się niecierpliwić. Razem zjechali windą na pierwszy poziom podziemi, gdzie znajdował się pokój z urządzeniem zwanym Cerebra. Dzięki zdolnościom Xaviera udało im się odnaleźć pozostałych Exiles. Szef S.H.I.E.L.D. postanowił zadzwonić po Iron Mana i przedstawić mu sytuację. Cyclops nie oponował, gdyż sam uważał, że przyda się dodatkowa pomoc z zewnątrz, a Tony Stark wydawał się najlepszym wyborem w tej sytuacji.

- Pożyczysz nam Blackbirda, prawda, Chuck? – Fury sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej cygaro.
- Jeśli to sprawa wagi państwowej. – odparł profesor.
- Wiedziałem, że to powiesz. – rzucił Nick i przeniósł wzrok na Scotta. – Zbieraj dupsko, Summers, lecisz z nami…
- Chyba czas wrócić do roboty. - stwierdził Cyclops. Xavier odprowadził ich do samolotu. Gdy Scott wchodził na pokład na chwilę się odwrócił w stronę Profesora, ale nic nie powiedział, a jego wyraz twarzy nie zdradzał żadnych emocji. Podczas podróży rozważał słowa, które wcześniej usłyszał.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach