Wysłany: Sob 14:02, 17 Cze 2006
Temat postu:
Karlesnopresktagnetdepilnusanaelpip
Goblin przyglądał się ze znudzeniem świnkom. Robiły to co zwykle - wylegiwały się w błocie. Ze znudzeniem przeszedł za ogrodzenie, zostawiając je same. Skierował swoje drobne kroczki do obory, po resztki dla świń. Po drodze wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące z klasztoru - zapewne trwała tam w najlepsze uczta.
"Cumulusy dzisiaj nisko się wznoszą... Będzie burza... Muszę karmić świnki szybciej, Makbet boi się huku piorunów..."
Pan Bu przyspieszył kroku i wszedł do śmierdzącej obory. Zmarszczył nos, wziął wiadro z resztkami z wczorajszej uczty i szybkim krokiem wrócił do świnek.
Wtedy spostrzegł że zapomniał wziąć z sobą książki...
Już wiedział co się z nią stanie... Podszedł do zagrody i jego oczom ukazał się straszny widok. Wieprze darły zębiskami jego księgę na strzęby nie omieszkując się głośno chrumkać i kwiczeć.
"Są tak żądne wiedzy... Moje małe świnki..." - pomyślał wzruszony. Wrzucił jeszcze świniom jedzenie z wiaderka i podniósł się taki jazgot, jak od świątynnej sali, gdzie kapłani ucztowali w najlepsze...
Bu oparł się o płotek i znudzony przyglądał się świniom. Zawsze podobały mu się łaty Pandory, była taka "inna" w tym świńskim motłochu... Wieprze pewnie też to widziały, bo kiedy tylko nie jadły, lub nie spały, zajmowały się biedną Pandorą... Czasami Bu musiał siłą je odganiać, kiedy biedna świnka chciała mieć chwilę spokoju... To tak bardzo przypominało zachowanie ludzi...
Kolejna chmura przysłoniła na chwilę słońce. Nad ziemią przeszedł cień... Karlesnopresktagnetdepilnusanaelpip spojrzał na chmury... Jedna z nich przypominała mu goblina... Jakże podobnego, a zarazem innego od niego. Przez chwilę zatęsknił do domu...
By odegnać od siebie takie myśli, zamknął zagrodę i wyruszył w kierunku biblioteki klasztornej. Wszedł do klasztoru, była tam trochę chłodniej niż na zewnątrz, gdzie panowała niemiłosierna duchota. Odetchnął trochę zatęchłym powietrzem i ignorując odgłosy uczty dochodzące z prawego skrzydła, skierował się wprost do lewego. Przeszedł przez małe drzwi i długim korytarzem z wyliniałym dywanem, kiedyś czerwonym, teraz szarym, skierował się na małe dwuskrzdłowe drzwi (z czego jedno skrzydło było zerwane z zawiasów). Drzwi były dawnymi czasy zdobione wspaniałymi obrazami, ale teraz były na wpół spruchniałe. Bu przeszedł przez nie i wszedł do małej biblioteki. W jego nozdrza uderzył zapach starego papieru i pergaminów... Zapach, który ukochał pełnią swego życia...
Rozejrzał się po 4 regałach. Już dawno przeczytał wszystkie książki, więc nie wiedział co wybrać... Przerzucał okładkę za okładką, patrzył na grzbiety w poszukiwaniu czegoś ciekawego... Jednak nic takiego nie znajdował. W końcu podszedł do jednego z częściej używanych regałów i już sięgał po "Podręczny atlas chwastów", kiedy to do jego uszu dotarło znaczące chrząknięcie...
Odwrócił się przestraszony i...
- Co Ty tu robisz śmierdzielu!? - krzyknął na niego najwyższy kapłan. Był cały purpurowy, pewnie od ilości alkoholu i brzuch wylewał mu się spod szat. Jeśli Bu nie wiedział skąd TEN osobnik wziął się teraz w bibliotece, jego wątpliwości rozwiało pojawianie się za kapłanem dziewki, ludzkiej dziewki. Jak dla Goblina była brzydka, jednakże humanoid już wiedział co się święci. Szybko, z opuszczonymi po głowie uszami wyszedł stamtąd... Zapomniał wziąć książki...
Wyszedł na zewnątrz i smutno westchnął... Był od dzieciństwa poniżany i na niego spadały najgorsze razy. Usiadł przed zagrodą dla świń, przy czym odwrócił wzrok, bo widać było, że świnie, jak kapłani, miały teraz ochotę na...
Ból egzystencjalny Karlesnopresktagnetdepilnusanaelpip przysłonił mu sygnały z zewnątrz. To była jedna z chwil, kiedy czuł się niewolnikiem... Był to codzienny rytuał, każdy dzień zaczynał się dla Bu od unoszenia się dumą, co potem opadało, aż w końcu, wieczorem, wszystko się odwracało. Goblin czuł wtedy, że nikomu nie jest potrzebny i nikt nie ma zamiaru się z nim zadawać. Wiedział, że to nie świat dla niego, był wyrzutkiem. Był nikim....
W oddali rozległ się huk gromu, niebo poczerniało od chmur...
- Małe, do obory! - krzyk Goblina rozległ się, w końcowej fazie zostając zduszonym przez kolejny grom. Bu złapał wierzbową witkę i jął zaganiać świnie do obórki, byleby zdążyć przed deszczem. O ile on chciał znaleźć się tam szybko, o tyle świnie, raczej nastawione anarchistycznie do swego pana, za nic miały sobie pierwsze ciężkie krople deszczu, wznoszące kurz w powietrze. Karlesnopresktagnetdepilnusanaelpip spojrzał na nie z wyrzutem i zaczął je okładać po zadach witką, by ruszyły kopytka z tego miejsca.
Kiedy rozpadało się już na dobre, a i Ptaki Gromu poczęły ze sobą walczyć ze zdwojoną mocą, Gioblin, cały przemoczony, dotarł wraz ze swoim oddziałem do zagrody. Zagnał świnie do koryta i zmęczony zamknął na rygiel drzwi pomieszczenia. Położył się na świerzym sianku i przymknął powieki...
Posta dokończę później... chyba, że mg (który niemiłosiernie się obija
), coś napisze