Wysłany: Sob 20:25, 17 Paź 2009
Temat postu:
Ziemia zadrżała. Błysnęło. Strzeliło dźwiękiem przypominającym eksplodujący fajerwerek. Całe pomieszczenie wypełniła pomarańczowoczerwona mgła, śmierdziało popsutym grejfrutem. Pod stołem zmaterializowała się postać. Brudny facet ubrany w wieśniackie łachy. Zarost miał conajmniej dwuletni. Kaszlał, smarkał. Koleś miał ręce zakute w stalowe kajdany, trzymał w prawej dłoni pomięty i mokry zwój z wypisanym za pomocą ust i węgla algorytmem zaklęcia, ale wprawne oko profesjonalisty mogłoby dostrzec w nim błąd składni. W drugiej dłoni dzierżył miksturę w blaszanej piersiówce, z którego otwartego korka wypełzła dżdżownica, na etykiecie widniał napis "Konsolideus Interpretitas". Data ważności minęła trzy lata temu.
- Aaachh, czy ja żyję? - Zapytał się sprawca zamieszania, mając nadzieję że ktoś jest w pobliżu. Był półprzytomny. Podejrzewał że może stracić zaraz przytomność. Zobaczył różowego smoka, który usiadł przy stole tak, że widział co ma pod spódnicą. Stół zamienił się w fortepian. Smok zagrał Vivaldiego od tyłu podśpiewując sobie radośnie. Facet wiedział, że to tylko przywidzenia, że musi się położyć, odpocząć i przyzwyczaić się do innego typu powietrza, którego już nie wdychał od dawna. Wymagało to czasu. Nie wiedział, czy zdoła to przeżyć.
---
Obudził go piskliwy śmiech i dziwna ciecz spływająca mu na twarz. Węch jeszcze nie wrócił mu do normy, ale odczuwał już temperaturę, płyn był ciepły. Gdy przestało mu się wylewać na twarz, otarł ją rękawem, spróbował wstać, rozejrzał się najpierw na lewo. Był pod ścianą. Stół, z którego prawdopodobnie go wyciągnięto, już nie wyglądał jak fortepian. Obrócił się w prawo. Spojrzał na małego karła, który właśnie zasuwał rozporek śmiejąc się okrutnie. Nastała chwila milczenia...
- Ty mały Goblinie, chochliku, jak ci tam było, ty mały... skur...
Zrezygnował z ataku, był zbyt zmęczony by wziąć większy zamach, nie mówiąc o powstaniu i ściganiu małego stworka.
- Widziałeś kogoś? Jest tu ktoś?
- Zaka żem widział.
- Znajdź go i i i... albo nie... nie pokażę się przed elfiakiem w tym stanie. Znasz jakieś zaklęcia? Nie? Czy nie chcesz mówić? Muszę znaleźć się w łaźni jak najszybciej. Aaachhh...
Facet znów zemdlał.
Obudził się w swojej prywatnej łaźni w lochach pałacu. Był oparty o ścianę małego basenu. Kryształ Ognia stojący pośrodku ogrzewał wodę. Mężczyzna położył na nim nogi. Powierzchnia kryształu była przyjemnie gładka. Obserwując jego światło zastanawiał się jakim cudem się tu znalazł. Dla chochlika był zbyt ciężki. Spojrzał na okno łaźni, zobaczył w oddali wieżę południową. Tego zegara tu nie było - pomyślał - Niebrzydka rzecz.
Obserwował jego tarczę i znów zakręciło mu się w głowie.
Śnił o dawnych czasach. O bitwie, w której rysował Bastardem pułapkę przy okazji wciskając kit przeciwnikowi bełkocząc straszliwie.
Obudził się w fotelu. Kajdan już nie miał W ręku trzymał lśniącego Bastarda opartego końcem ostrza o posadzkę.
- Zaiste, dziwne, co się ze mną dzieje? - powiedział sam do siebie. Uniósł głowę, zobaczył system luster wywieszony na ścianach, sufitach. Oprócz zegara widział siebie. Ogolonego.
- Jeśli już dojdę do siebie, muszę pozwiedzać, i odnaleźć starych druhów. - Czuł jakby nie był sobą, przecież on był całkowicie wyczerpany, a mimo to dziwnym sposobem wracał do normalnego stanu. Zgadywał, co może się stać po następnym omdleniu.