Wysłany: Sob 23:33, 26 Sie 2006
Temat postu:
Kiedy Zik tylko udał się w stronie stajni, Myosotis oparła twarz o dłonie pogrążając się w zamyśleniu. Dlatego też, gdy do izby karczmy wleciał sokół i wydał z siebie krótki krzyk, dziewczyna aż spadła z krzesła. Ptak popatrzył na nią z jakby zdziwieniem i niesmakiem w oczach, znowu skrzeknął. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Gurgol przez chwilę przyglądał się ptakowi w osłupieniu, by po chwili podbiec do stołu i zacząć gulgotać coś nerwowo. Minęło sporo czasu, w którym to stwór i ptak wymieniali się nawzajem gulgotem i skrzekiem, jakby pochłonięci konwersacją.
Kiedy wreszcie skończyli, ptak rozłożył skrzydła, skrzeknął raz jeszcze, jakby na pożegnanie i wyleciał przez otwarte drzwi wkrótce stając się tylko czarnym punktem na tle wschodzącego słońca.
Gurgol wyraźnie posmutniał, zabulgotał coś pod nosem. I podał rękę wstającej Myosotis, by zaraz potem przytulić się do niej i pogłaskać współczująco po głowie. Zdezorientowana i zszokowana całą sytuacją dziewczyna błędnym wzrokiem spojrzała na zielone stworzenie.
Zielone. Jak CoB.
-
Gurgolku… Co się stało?- spytała, jakby w nadziei, że oczy stwora kłamią, że to wszystko to nieprawda. Gurgol zaskrzeczał coś pod nosem i wykonał kilka gestów dłońmi.
-
Gurgolku… Czy ten ptak wiedział coś o…- Myosotis zbladła jak nigdy. Gurgol spróbował naśladować rechot żaby. Myosotis, co wydawało się niemożliwe, zbladła jeszcze bardziej.
-
Co się… gdzie on jest?- wyszeptała z rozpaczą w oczach. Gurgol przez chwilę zamyślił się, zagulgotał coś. Zezłościł się, machnął łapą i spróbował jeszcze raz.
-
Gldszeł ła bławsze. Gnie wkłuci.- wybełkotał po chwili skupienia. Dziewczyna wstała nagle. Odeszła kilka kroków do tyłu, błędnym, wystraszonym wzrokiem popatrzyła po sali kiwając przecząco głową. Zobaczyła klapkę w drzwiach. Tą dla CoB’a. Potem stanął przed nią jej rodzinny dom w płomieniach. Mama i tato. Mama tak biała. A tato… Tato leżał gdzieś przed domem, jego głowa po drugiej stronie uliczki.
Myosotis odwróciła się napięcie i wybiegła do kuchni karczmy, tam otworzyła jedną z beczek z wodą, wsadziła do niej głowę, by już pod wodą krzyknąć z całych sił
-
NIE!- pęcherze uchodzącego powietrza łaskotały jej policzki. Dziewczyna osunęła się w końcu, tuląc do drewnianej beczki i łkając jak zranione dziecko. Jak dziecko, które straciło kogoś ze swojej własnej winy.