Wysłany: Śro 23:24, 26 Lip 2006
Temat postu:
Zmęczony Albatros wiózł swego pana stępem przez las, było już późne popołudnie. Nagle przystanął i parsknął.
-Co się stało przyjacielu? -Zik mruknął cicho do ucha wierzchowca. Koń nie zdążył w żaden sposób zareagować na pytanie gdy z tyłu usłyszeli warknięcie. Obrócił się dobywając broni i znieruchomiał. Na trakcie stał barczysty ork z napiętą kuszą wymierzoną w jeźdźca. Zik warknął z wściekłością i wypuścił z dłoni broń, która upadła na ziemię. Ork kiwnął głową na niego by się obrócił. Gdy to uczynił, zaklął szpetnie widząc drugiego orka, o głowę przewyższającego poprzedniego. Czerwone przekrwione ślepia patrzały z nienawiścią na mężczyznę.
-My się znów spotkać, Zik. Ty tym razem nie ujść. Ghazkull zrobi z twoja głowa zabawke. -roześmiał się chrapliwie chwytając przewieszony przez plecy dwuręczny topór -chwytaj swoją broń, a mój bratek pilnować coby ty ścierwo nie robić sztuczek. Złaź z konia!
Zik zeskoczył z wierzchowca i schylił się po broń, nie spuszczając wzroku z przeciwnika.
-Chodź tu tchórzu, ludzkie ścierwo! -ork splunął w kierunku Zika, lecz z powodu odległości dzielących obydwu jasne było że trafić ni nawet sięgnąć nie miał szans. Warknął, zacharczał i rozszerzył nozdrza. Zacisnął łapska na drzewcu topora i ruszył biegiem na Zika biorąc potężny zamach. Zik zmrużył oczy, ścisnął mocniej kordelas i skurczył się jakby, w oczekiwaniu. Gdy ork był już blisko, mężczyzna skoczył w przód, robiąc przewrót tuż pod nogami napastnika. Ostrze topora minęło Zika o centymetry, on sam zaś próbował ciąć przeciwnika w brzuch, jednak dostał potężnego kopa i został odrzucony w kierunku drzew. Widząc że Ghazkull bierze kolejny zamach, Zik przeturlał się szybko w bok i gdy ostrze opadło z wielką siłą w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą leżał i utkwiło w korzeniu drzewa. Zik wstał szybko i ruszył na orka. Ten widząc że nie zdoła wyrwać topora przed spodziewanym ciosem, ryknął przeraźliwie, powodując iż Zik zawachał się na chwilę zdezorientowany.
-Dez darag! -wrzasnął do swojego kompana i rzucił się między drzewa. Zik odruchowo padł na ziemię, w ostatniej chwili unikając postrzału bełtem z kuszy. Powstał szybko i skoczył za Ghazkullem w las. Chwilę potem dał się słyszeć głośny ryk i wszystko ucichło. Zik wracał pośpiesznie do traktu zaniepokojony o konia. Pod ręką trzymał jakiś przedmiot w skórzanym worku. Widząc już prześwity między drzewami i konia stojącego na trakcie, przyśpieszył kroku.
-Dakar gej! -usłyszał warknięcie gdzieś z krzaków. Zatrzymał się posłusznie i przeklinał pod nosem swoją bezmyślność.
-Dakar dez Ghazkull, dagad dez dakar! -wycharczał ork patrząc z nienawiścią na Zika.
-Dagad dez Ghazkull, gadad dez dakar, dagad dez zejdad uruk! -wycedził przez zęby Zik, nieco na wyrost zważywszy na sytuację w jakiej się znajdował. Ork skwitował jego groźby głośnym śmiechem. Zik odwrócił się tyłem do orka, który uniósł kuszę do strzału. W tym samym momencie dało się słyszeć rżenie konia, głuchy odgłos podwójnego kopnięcia, dźwięk jakby coś ciężkiego padało na ziemię, a potem tylko odgłosy kopyt to bijących w ziemię, to znów nieco bardziej głuche, jakby na coś miękkiego stąpały. Do tego co parę chwil głuchy trzask jakby pękających konarów.. W końcu oddalający się tentent końskich kopyt.
Zik zdecydował się w tym momencie odwrócić. Ujrzał tylko znikającego między drzewami czarnego rumaka. Na ziemi zaś w miejscu gdzie stał przed chwilą ork, była jakaś bezkształtna kupa mięsa i plama czarnej posoki. Popatrzał na resztki orka, splunął z obrzydzeniem, i ruszył ze swoim tobołkiem do Albatrosa, by na nim dalej zmierzać do zamku.