Wysłany: Nie 21:51, 23 Lip 2006
Temat postu:
-Dalej? -spytał Zik ocierając usta rękawem -dalej moja droga, było tak:
Weszliśmy do głównej sali. Porażała swą wspaniałością i przepychem. Mój towarzysz również był zachwycony. Cały rząd marmurowych kolumn, posadzka wykładana marmurem.. przepych i bogactwo. Jednak wolał coś mniej zwracającego na siebie uwagę. Ruszyliśmy więc obejrzeć wyspę. Obeszliśmy wzdłuż brzegów całą, pokazałem mu nawet majaczący w oddali ląd Okaryny. Mieliśmy właśnie wracać gdy coś dziwnego zaczęło się dziać z moim towarzyszem. Oczy mu rozbłysnęły a skóra stała się blada jak pergamin.
-Więc wydało się - odezwał się do mnie spokojnym głosem, spogladając jednak w przestrzeń przed sobą - poznałeś mój mały sekret.. W świetle księżyca błysnęły jego kły. Usłyszałem swe własne myśli krzyczące jedno słowo: wampir!
Zik dyskretnie objął Myosotis ramieniem i uśmiechnął się. Nim jednak zdążyła coś powiedzieć, kontynuował swą opowieść.
-Zacisnąłem mocniej dłonie na twardym dębowym kiju i cofnąłem się odruchowo, jednocześnie sięgając do sakwy i mocując na jego końcach kija wyjęte stamtąd srebrne ostrza. On zaś stał, wyprostowany, nie zwracając w ogóle uwagi na moje poczynania ciągnął dalej.
-Dla jednych to dar, dla innych klątwa - jego głos był spokojny, jednak wszystkie moje myśli skupione były tylko na tym w które miejsce zadać pierwszy cios. W miarę jednak jak mówił, stan gotowości do walki ustępował powoli coraz większemu zdumieniu. Przeistoczony, jak rzekł, przez brata, żył długo z owym wątpliwym darem. Miał już dość ścigania ofiar, i bycia ściganą ofiarą. Zacząłem powoli rozumieć. Rejs w jedną stronę, wyspa, odizolowanie od świata. Miejsce gdzie nikt go nie znajdzie, i gdzie on będzie mógł żyć w jedności z naturą, bez obawy, że kogoś skrzywdzi. Ta wyspa jednak zbyt blisko zamieszkałych osad była by mógł tu zostać. Opuściłem ostrza i ruszyliśmy w milczeniu na łódź.
Zik westchnął zamyślając się, po chwili jednak ciągnął dalej.
-Rejs dłużył się niemiłosiernie. On stał na dziobie wpatrzony w dal, ja zaś przy sterze. Załoga pochowała się pod pokład zauważywszy prawdziwą tożsamość pasażera. Nieznośne milczenie przerywało jeno wycie wiatru i szum fal. Przepłynęliśmy obok Trisnic, minęliśmy Wężowe Wyspy, Przylądek Południa, aż dotarliśmy w końcu do Jhelom. Stamtąd po uzupełnieniu zapasów ruszyliśmy ponownie na północ. Po kilku klepsydrach dotarliśmy do małej wysepki. Czas dla mego pasażera najwyższy, gdyż noc zaczęła blednąć, i lada chwila znad lasu miały przebłysnąć promienie słoneczne.
Zik umilkł, za to odezwało się stłumione przez dzban gulgotanie. Opróżnił dzban do końca i chwycił kolejny, patrząc z wdzięcznością na Myosotis.