Autor / Wiadomość

[Warhammer] Colwear Weiskir

I jak ?? Czy Colwear to

5 - facet z którym byś wychylił/wychyliła kufelek a może i coś jeszcze
100%  100%  [ 4 ]
4 - facet z którym byś wychylił/wychyliła kufelek ale to wszystko
0%  0%  [ 0 ]
3 - facet z którym byś wychylił/wychyliła kufelek jeśli to on stawia
0%  0%  [ 0 ]
2 - facet z którym byś nie wychylił/wychyliła kufeleka bo tak
0%  0%  [ 0 ]
1 - facet któremu byś chętnie przywalił/przywaliła kufelkiem
0%  0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 4
Kairon Askariotto




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:16, 14 Kwi 2006     Temat postu: [Warhammer] Colwear Weiskir


Colwear Weiskir - przyjaciel wszystkich co lubią zjeść

Historia:
W pomieszczeniu panował lekki półmrok chociaż promienie słoneczne przedzierały się przez karmazynowe zasłony, które lekko zwiewnie falowały poruszone delikatnym dotykiem wiatru. W powietrzu mieszała się woń morskiej wody, przyniesionej przez poranną bryzę oraz smażonej ryby, której to już tylko resztki spoczywały na talerzu umieszczonym w końcu biurka. Dawało się słyszeć dźwięki fal rozbijających się o nadbrzeże i kadłub okrętu.
Na podłodze leżał niewielkich rozmiarów czerwono-złoty dywanik, na którego krańcu stało biurko, na którym to leżała mała sterta papierzysk a przy nich mała lampka oliwna. Jedną ze ścian zdobił gobelin przedstawiający morze sztormowe, na pozostałych porozwieszane były mapy morskie, które to od czasu do czasu zafalowały po wpływem podmuchu wiatru.
W końcu dobrze zbudowany mężczyzna o jasnych, krótko przystrzyżonych włosach i bystrym spojrzeniu oczu, których barwa przypominała kolor mórz północnych, siedzący za biurkiem skinął ręką by jego gość usiadł na krześle naprzeciw niego. Odziany był w lekkie zwiewne ubranie, barwy jasnej oliwki, typowe dla kapitana okrętu, który akurat dokował w porcie.
Ów gość nie zastanawiał się zbyt długo, więc skorzystał z zaproszenia i usiadł na bogato wykończonym drewnianym krześle obitym miękką czerwona skórą cielęcą.
Był on przedstawicielem rasy nizołczej, Mierzył około stu czterdziestu centymetrów wzrostu i zdawał się być przeciętnej budowy, lecz to były tylko pozory. Stosunkowo krótko obcięte, zaczesane do tyłu włosy barwy ciemnej miedzi, mocno kontrastowały z jego błękitnymi oczyma. Wizerunku dopełniały krótkie bokobrody i leciutki uśmieszek, który zadawał się nie schodzić z jego twarzy. Odziany był w skórzany strój podróżniczy z wieloma bocznymi kieszonkami barwy piaskowej, na to zarzucony miał płaszcz rozpięty z kapturem i rękawami. Dodatkowo ma pas zapinany dużą zdobiona klamrą z obszernymi torebkami po bokach, których zawartość tylko Bóg i On sam zna. W lewym ręku trzymał skórzana torbę o typowo lekarskiej budowie, lekko brązowawej barwie z krótkimi uchwytami wykonanymi z twardej skóry. Teraz siedział na tym krześle a torba spoczywała, niczym ukochane zwierzątko domowe na jego kolanach.
Dwóch mężczyzn w końcu poczęło rozmawiać, co raz gestykulując. W końcu takie oto słowa padły z ust niższego z dwójki.
- Więc chcesz po prostu wiedzieć kim jestem, co tu robię oraz co umiem.- Zmierzył marynarza wzrokiem groźnym, chyba jednym jaki miał w swym asortymencie.
- Dobra, niech Ci będzie, wszak i tak nie mam wyboru. Dobra od czego by tu zacząć. - To mówiąc zamyślił się, uniósł głowę lekko w górę kierując swój wzrok na zasłonę falująca na wietrze i drapiąc się po brodzie. Trwał tak przez dłuższą chwilę, by po niej niczym rażony piorunem niemalże wyskoczyć w górę z radości.
- Wiem od czego zacząć, już wiem. - To mówiąc nizołek zeszedł z krzesła i począł chodzić w tę i z powrotem po sali mówiąc tonem spokojnym, w którym dało się jednak wyczuć, iż niski człowieczyna jest jakby nieobecny.
- A więc mam 34 lata, pochodzę z Mousillon, mieszkamy tam odkąd dziad mego dziada tam zamieszkał. Był on wówczas poszukiwaczem przygód jak to mawiali wtedy, lecz znużyły go ciągłe wędrówki wiec się postanowił osiedlić a że prócz walki znał się na gotowaniu wybrał żywot kucharza. I tak teraz wszyscy jego potomkowie kultywują te tradycje kucharskie dziad mego ojca, ojciec mego ojca, mój ojciec oraz ja i mój brat. Każdy po kolei odziedziczał tajniki sztuki kulinarnej doskonaląc przepisy przodków. Me dzieciństwo spędziłem niemal całe w kuchni u boku ojca, podpatrując jak gotuje. A robił to z niebywałą pasją, pasją którą docenialiśmy nie tylko my, ale i nasi klienci. Gdy nie byliśmy w kuchni nabieraliśmy ogłady, uczono nas już wtedy zasad etykiety, jakże potrzebnej w naszym zawodzie. Tak, to były piękne lata. - Tu przerwał na chwile i przetarł rękawem oczy, w których nie jedna łza się pojawiła.
- No, ale lećmy z opowieścią dalej, wszak niedługo popołudnie będzie a ja nie lubię deserów nie jadać. - Niziołek uśmiechnął się serdecznie a i mężczyzna siedzący za biurkiem odpowiedział tym samym.
- Wszystkie te lata upłynęły w błogiej rozkoszy, niepojmowania, tego co nas otacza. W dzień zabawy w kuchni, a wieczorem opowieści mego prapradziada. Był wyjątkowym niziołkiem, gdy w końcu nas opuścił bardzo mi go zabrakło. Zdobywaliśmy swe wykształcenie pod bacznym okiem ojca i dziadka. W wolnym czasie rzucaliśmy sobie z bratem nożami do celu. A o swych umiejętnościach w tej dziedzinie będziemy mogli porozmawiać kiedy indziej. Lecz nie ma co roztrząsać się nad tym co i jak, zapewniam Cię, iż dyplom mistrza kucharskiego zdobyłem uczciwą pracą. To jak tu trafiłem wiązało się pośrednio z odejściem dziadka, Harolda Weiskir na emeryturę. Otóż ktoś musiał odziedziczyć posadę ojca, w tym celu ojciec mój, Garet Weiskir urządził konkurs kulinarny, ten co miał go wygrać miał objąć jego posadę a przegrany no cóż. - Tu przerwał na chwilę i pogrążył się w zamyśleniu, jego brwi się lekko zbiegły, twarz posmutniała. Lecz już po kilku sekundach, kilku wiatru powiewach na twarz młodziaka powróciła werwa i humor, po czym kontynuował on swą opowieść. – Konkurs wygrałem o przysłowiowy włos, pieczeń cielęca w marynacie winnej z sosem grzybowo-miętowym trafiły na podniebienia jurorów. Pamiętam słowa brata które wtedy powiedział do mnie do dziś.
-Nigdy nie będziesz nikim więcej niż kucharzem. -
Dzień później w domu mnie już nie ujrzeli od tego czasu minęło już prawe pięć lat a ja nawet nie wiem co się tam dzieje.
- Te słowa powiedział z wyraźnym żalem nie tle co w głosie co w sercu.
- Ale to mało ważne, powiedziałem sobie, że udowodnię im, że nawet kucharz może dokonać wielkich rzeczy. To ta myśl mnie podtrzymywała i dalej trzyma. - Tu uśmiechnął się nieśmiało, a jego oczy zapłonęły ogniem pewności siebie.
- Przez prawie dwa i pół roku tułałem się po świecie, pół Brtoni, stało przed mymi stopami, Brionne, Bordelaux, Anguille, Couronne w tym prawie pół roku na Morzach Chaosu. Łapałem się czego tylko mogłem, choć tylko, albo aż kucharzem byłem i jestem. I to może właśnie z tego powodu tak chętnie mnie zabierano, w końcu zrobić coś smacznego z trzech rzep, garści kaszy, wody korzonków i dwóch szczurów to nie lada wyzwanie. - Tu znowuż uśmiech twarz jego ozdobił.
- Później trafiłem tu do Marinburga a dokładniej do Kleinmoot, tu zwolniłem tępa, byłem już nieco zmęczony, ale nie miałem dość. Zaciągałem się gdzie mnie chcieli. Tu minęły mi kolejne przeszło dwa lata. - Głośne westchnie przerwało opowieść niziołka, któremu także musiało lekko zaschnąć w gardle, bowiem ten podszedł do krzesła i powoli zaczął otwierać swą torbę. Po chwili wyjął z niej mała buteleczkę, odkorkował i pociągnął łyczka, następnie podał ją człowiekowi, który również skosztował trunku, po czym oddał butelkę niziołkowi i zapytał się go.
- Cóż to, wiele lat pływałem po różnych krainach, ale tego jeszcze nie piłem, pachnie niczym wina południowe, ale ma smak rumu i podobna mu moc, jednak nie jest to on. - Mężczyzna mierzył cały czas niskiego mężczyznę wzrokiem, lecz teraz robił to szczególnie uważnie. Ten jednak raczył sobie nic z tego nie robić i jakby nigdy nic, pociągnął raz jeszcze łyczka kolejnego z butelki, po czym zakorkował ją i schował do torby. Następnie zamknął ja staranie i dopiero odpowiedział mężczyźnie, patrząc mu w twarz.
- To nasz rodzinny trunek, nieco zmieniony o moje doświadczenia, których nabrałem przez te ostatnie pięć lat. Wracając jednak do mej opowieści, mam nadzieje, że Cię nie znudziła zbytnio, a nawet jeśli to wiedz, że już do końca się zbliżamy- Tu po raz kolejny uśmiech zawitał na twarz małego mężczyzny.
- Nie całe dwa tygodnie temu wróciłem z Gór Szarych, miałem ochotę trochu odpocząć, w gildii piekarzy miałbym prace niemalże pewną. I było by tak za pewne gdyby nie wieść, która mych uszu dosięgła w dniu wczorajszym. Nie mogłem przepuścić takiej okazji, wyprawa do Lustrii.. Nie miąłem nic do stracenia, a co najwyżej mnie nie wezmą, powiedziałem sobie i tak oto jestem, tu przez Panem, Colwear Weiskir, z rodu Weiskir, Mistrz Kucharski. -
Tymi słowami nizołek zakończył swą mowę, podszedł do krzesła wziął swa torbę i stanął przed kapitanem po drugiej stronie biurka. Patrzeli na siebie, mierzyli się wzrokiem, chłodna bryza wpadła do pokoju, mapy zafalowały a dwóch mężczyzn stało naprzeciw siebie, w milczeniu. W końcu kapitan wstał z krzesła i obszedł powoli biurko, stanął nie dalej niż pół metra od Colweara, milczeli i jedynymi dźwiękami rozrywającymi tą jakże nieznośna ciszę były łopoczące co jakiś czas mapy i fale rozbijające się o kadłub. Colwear wyraźnie niecierpliwił się, walczył z sobą, aby nie wyjść z pokoju, ale to by wtedy oznaczało poddanie się, ale cóż mógł teraz zrobić, powiedział co miał powiedzieć, czekał. W końcu kapitan przykucnął nieco tak że teraz ich oczy były na jednej wysokości. Oczy Colweara były pełne determinacji a oczy człowieka pełne spokoju. Kapian podał rękę Colwearowi, uśmiechnął się, tak jak ojcowie uśmiechają się do swego dziecka i rzekł, spokojnym i ciepłym głosem.
- Jesteś pełen determinacji chłopcze, musi Ci bardzo zależeć na tym, a więc dobrze witamy na pokładzie Mistrzu Kucharstwa, witamy na wyprawie do Lustrii.
I tak miała zacząć się największa przygoda jego życia, niestety tylko miała, bowiem tego też wieczoru niezwykle szczęśliwy z siebie niziołek pił w umór w lokalnej gospodzie i najzwyczajniej w świecie przespał odpływ floty, która miała mu zapewnić sławę i powodzenie u kobiet.

Osobowość:
Colwear jest osobą, która zna swoje miejsce, lecz nie lubi bardzo gdy ktoś mu mówi co i jak ma robić, chociaż nawet i wtedy zdolny jest do zaciśnięcia zębów oraz odejścia w pokoju. Nie robi jednakże tego za często, bowiem zwykle zębem za ząb odpowiada i chociaż do kompromisu zwykle dąży zdarza mu się stanowisko dyktatora zająć w niektórych sytuacjach. Jest szczery, raczej mówi to co myśli, choć i w tej dziedzinie zdarza się mu robić wyjątki. Lubi ludzi otwartych, pozytywnie nastawionych do świata i do innych, chętnie z nimi dyskutuje na różne tematy, nie lubi takich co myślą, że pozjadali wszystkie rozumy, ludzi wyniosłych i pysznych.


Ekwipunek:
Poza skórzanym odzieniem i płaszczem, które nosi torbę "lekarską" trzymaną zazwyczaj w lewym ręku oraz pasie z małymi torebkami. Posiada on jeszcze, komplet własnych noży i tasaków kucharskich, chochle do zup, komplet sztućców dla sześciu osób to wszystko w torbie swej trzyma, lecz to nie wszystka jej zawartość. Dopełniają ją książka kucharska, która ma jeszcze kilka stron pustych, mały garnuszek oraz pałkę i butelkę nalewki jego własnej roboty. Zioła i inne przyprawy pochowane ma po małych torebkach przy pasie jego. Do tego dochodzi jeszcze dziesięć wyważonych noży do rzucania włożonych to jednej z toreb przy pasie.


Wygląd:
Był on przedstawicielem rasy nizołczej. Mierzył około stu czterdziestu centymetrów wzrostu i zdawał się być przeciętnej budowy, lecz to były tylko pozory. Stosunkowo krótko obcięte, zaczesane do tyłu włosy barwy ciemnej miedzi, mocno kontrastowały z jego błękitnymi oczyma. Wizerunku dopełniały krótkie bokobrody i leciutki uśmieszek, który zadawał się nie schodzić z jego twarzy. Odziany był w skórzany strój podróżniczy z wieloma bocznymi kieszonkami barwy piaskowej, na to zarzucony miał płaszcz rozpięty z kapturem i rękawami. Dodatkowo ma pas zapinany dużą zdobiona klamrą z obszernymi torebkami po bokach. W lewym ręku trzymał skórzana torbę o typowo lekarskiej budowie, lekko brązowawej barwie z krótkimi uchwytami wykonanymi z twardej skóry.
Zobacz profil autora
fds
Pechowy Wiewiór



Dołączył: 15 Mar 2006
Posty: 319
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 1:31, 15 Kwi 2006     Temat postu:


Very Happy O rany! Świetna postać, jeśliby tylko dopracować sam tekst (3 literówki i czasem brak przecinków) to byłoby genialne. Ale szczerze mówiąc, piszę to jedynie dlatego że nie mam do czego się przyczepić Wink

PS: Wielka szkoda, że w opcjach nie dałeś możliwości dania oceny "6" postać zasłużyła na nią. W takim wypadku jestem zmuszony dać jedynie "5".
Zobacz profil autora
Kairon Askariotto




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 11:22, 15 Kwi 2006     Temat postu:


6 nie dałem bo brakło pomysłu na komentarzyk Razz a szkoda jak widać Razz

Dziękuje za zwrócenie uwagi na literówki takie tam poprawiłem, ale obaczymy czy wszystkie Razz


P.S. To nim chcę zagrać z wami tu w Idylli więc raczej głód wam nie grozi Very Happy
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:29, 15 Kwi 2006     Temat postu:


Zgadzam się z fds'em, jak na razie najlepsza postać (najlepiej dopracowana i przemyślana) jaką tu przeczytałam Smile Tekst choć tasiemcowaty... czyta się szybko, łatwo, lekko i płynnie. Duży plus Smile
Zobacz profil autora
CoB
Panna Migotka



Dołączył: 19 Mar 2006
Posty: 359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod bramy

PostWysłany: Sob 22:28, 15 Kwi 2006     Temat postu:


Niziołek, a do tego kuchmistrz to coś co lubię. Ciekawie napisana historia postaci - w stylu jaki najbardziej lubię - dialogów. Dobrze, że w samej historii zawarte jest tak wiele informacji - wysyłałeś może tą postać jako Bn-a gdzieś w świat? :> Ja chętnie skorzystam z niej u siebie na sesji - o ile nie obowiązują prawa autorskie? Very Happy (Ale DnD, bo Młota nie prowadzę)

6
Zobacz profil autora
Gem




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam gdzie konczy sie dzien a zaczyna noc...

PostWysłany: Sob 23:19, 15 Kwi 2006     Temat postu:


Jak dla mnie postać "very good"... Czytało mi sie dobrze i bez dłuższej chwili zastanowienia nad nią (co lubie robić gdy czytam, a w tym wypadku nie miało większego wpływu na ocene Razz ) Z czystym sumieniem daję "5"
Zobacz profil autora
Kairon Askariotto




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 2:34, 16 Kwi 2006     Temat postu:


Dziękuje za pozytywne komentarze Very Happy wszystkie co do joty Wink

CoB nie nigdzie nie wysłałem Colweara to jego pierwsze publicze wystąpienia nie licząc pewnej sesji, martwej zreszta już od wielu meisięcy Sad gdzie nie było czasu, by chochle w ruch zbytnio poszły.
Prawa autorskie ... no niewiem zastanowie się jeszcze Wink .. pomyśleć trzeba będzie wkrótce nad patentowaniem postaci to może coś zarobie RazzVery Happy
A jaszcze jedno nie ma 6-ki jest tylko 5-ka Razz, ale widze że chyba powienienem dać tu tą 6-kę


Ale niech zostanie jak jest nie che mi się zmieniać Razz
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)


 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach