Autor / Wiadomość

[WFRP 2.0] Krew i Dusza [Ouzaru vs. Serge]

Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:47, 25 Kwi 2010     Temat postu:


Gdy wrócili do pokoju zajmowanego przez Tileańczyków, Marisa i Castinaa doprowadzały pomieszczenie do porządku. Ustawiły szafki i poukładały część przedmiotów.
- Co zginęło? – zapytał Steiner.
- Najciekawsze jest to, że nic. – powiedziała Castinaa. – Były nasze pieniądze, pistolety Luci, mój złoty medalik…
- Moje sakwy z rzeczami osobistymi. – wtrąciła Marisa.
- I nic nie zginęło? Dosłownie nic?
- Nic. – szlachcianka pokręciła głową.
- Mówiłem ci! – Kurt posłał Luce karcące spojrzenie.
- Co mu mówiłeś? – zapytała Cas siadając na łóżku.
- Nasz wspaniały ochroniarz uważa, że włamał się do nas ten świr z wczorajszego wieczora. I że chodzi mu o czaszkę. – Luca uśmiechnął się rozbrajająco.
- A widzisz to inaczej? – Steiner założył dłonie na piersi.
- To Altdorf, złociutki. Tutaj takie rzeczy się po prostu zdarzają… Nie dopisuj sobie do tego scenariusza, bo nie jesteś Detlefem Sierckiem, a to nie jest dramat, skoro nic nie zginęło. – rzucił Orlandoni.
- Zdarza się, że ktoś się włamuje i zabiera wszystko… a nie, że się włamuje i wszystko zostawia. Najwyraźniej chodziło mu o konkretną rzecz, nie dociera to do ciebie?! – Kurtowi zaczęły puszczać nerwy.
- I uważasz, że ci, co zrobili na dole zadymę, mieli z tym coś wspólnego?
- Dokładnie. – mruknął Kurt. – Bierz swoje pistolety, Orlandoni. – Kurt poprawił miecz i pistolet.
- Po co?
- Bo idziemy poszukać tych dwóch idiotów. – Steiner uśmiechnął się krzywo wychodząc z pokoju.
- Uważajcie na siebie – powiedziała Cas, gromiąc męża chłodnym wzrokiem. – Jestem pewna, że Steiner ma rację. Więc jak tylko pan wróci, panie Orlandoni, porozmawiamy sobie…
- Na jaki temat, kochanie? – zapytał Luca, uśmiechając się rozbrajająco. – Przecież nie robię nic złego.
- Jakaś nowość? Wolałabym, żebyś jednak to oddał do jakiejś świątyni. Jeszcze dzisiaj.
- Ciekaw jestem, czy też byś wolała, żebym został spalony na stosie przez Sigmarytów? Nie wiem, czy wiesz, ale to są nawiedzone skurczybyki.
- Nie musisz im oddawać tego do rąk własnych, najdroższy. Skoro umiesz coś skądś wynieść, z wniesieniem nie powinieneś mieć problemu. Więc załatwisz to jeszcze dzisiaj, a Kurt tego dopilnuje. Prawda, panie Steiner? – spojrzała na ochroniarza.
- Postaram się, choć to nie należy do moich obowiązków – odparł mężczyzna.
- Przestań wykorzystywać do tego postronnych ludzi, Cas. Gdzie jak nie w stolicy znajdziemy osoby, które zapłacą za to majątek?
- A ty chcesz powtórkę z rozrywki z Purpurową Dłonią? – syknęła. – Dobrze wiesz, że nikt o dobrych zamiarach i uczciwym sercu by się nie połasił na ten przeklęty przedmiot. A może wolisz sprzedać to wprost do Czerwonej Korony?
- Nie jestem kapłanem Sigmara, kochanie, więc nie interesuje mnie, gdzie to trafi…
- No pewnie! Bo los Imperium i naszych dzieci jest ci zupełnie obojętny! Jakbyśmy mało już przeszli przez tych kultystów, nie? – przerwała mu, wybuchając gniewem.
- Przeszliśmy na tyle dużo, że nie zamierzam przejmować się jakimiś ludźmi z Imperium – odpowiedział spokojnie Luca. – Jakbyś nie zauważyła, to właśnie ci ludzie z Imperium, których tak bronisz, chcieli nas swego czasu zabić.
- A ty chcesz im dać do ręki kolejną broń. Brawo, panie Orlandoni! Widzę, że z wiekiem tracisz resztki rozumu i zdrowego rozsądku… Albo to odniesiesz do świątyni, albo szukaj sobie drugiej żony – skrzyżowała przedramiona na piersi. – Bo ja z Chaosem współpracowała nie będę!
- Z wiekiem wyostrza mi się punkt widzenia, pani Orlandoni – ukłonił się teatralnie. – I kto tu mówi o współpracy z Chaosem? Po prostu mam przy sobie coś, co może zainteresować i kultystów i kapłanów – roześmiał się.
- Więc kapłanom to oddasz. A jak tego nie zrobisz, to ja to zrobię. Dobrze wiesz, że nie miałbyś najmniejszych szans ze mną – prychnęła.
- Trochę się zmieniło od ostatniego czasu, Kotku. Jak ty spędzałaś czas na wychowywaniu naszych dzieci w Luccini, to ja walczyłem na szlakach z chaosem, żeby poszerzyć kontakty naszych fabryk z Imperium. – odparł Luca. Wyciągnął z sakwy sporą czaszkę i pokazał Cas. – Sprzedam to za dobrą cenę, bo naprawdę sporo roboty kosztowało mnie dostanie tego. A ty się nie gap. – spojrzał na czaszkę i schował ją z powrotem do torby. Kobieta pacnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Zadaję się z cholernym idiotą… - mruknęła pod nosem, po czym opuściła pokój.
- Jak nam powiedział kapłan… ‘nie opuszczę cię aż do śmierci’? Czy jakieś inne głupoty? – Luca podrapał się po głowie. – No nieważne, zbierajmy się, Kurt.
- Czekałem, aż skończycie… Twoja baba to ostra kobieta.
- Tylko ci się wydaje. – puścił mu oko, po czym wyszedł z pokoju a po chwili dało się słyszeć imię Tileanki na korytarzu, wykrzykiwane przez Orlandoniego.

* * *

- Od kiedy to zostawiasz Marisę z obcymi ludźmi? – zapytał Luca przeciskając się między ludźmi na ulicy i próbując zrównać się ze Steinerem. Smród panujący na zewnątrz przyprawiał go o odruchy wymiotne.
- Nie jest z obcą osobą, tylko z twoją żoną… Która, z tego co zaobserwowałem, ma więcej oleju w głowie niż ty. – rzucił Kurt patrząc przed siebie.
- Ponoć przeciwieństwa się przyciągają. – skwitował kupiec.
- Ja się tylko dziwię, gdzie ona miała rozum, gdy wiązała się z takim hochsztaplerem jak ty, Luca.
- Bez mocnych słów proszę, jestem poważnym kupcem z Luccini. – Orlandoni uśmiechnął się przebiegle. – A co do rozumu mojej małżonki, to swego czasu chyba zostawiła go na beczce, gdzieś w Wittgendorfie. – chrząknął, przypominając sobie pewne wydarzenia.
- Gdzie? – Steiner zezował na niego, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi.
- Oj, nieważne, długo by opowiadać. – Luca machnął ręką. – Poza tym nie opowiada się o intymnych sferach życia, nawet jeśli związane są z beczkami.
- Jesteś dziwny, Orlandoni… Wszyscy Tileańczycy tacy są? Bo im dłużej przebywam z tobą i Marisą, tym wydaje mi się to całkiem logiczne.
- Nie, Steiner, ja jestem jedyny w swoim rodzaju. Jedyny. – Luca uśmiechnął się przebiegle.

Ochroniarz zaczepił przechodnia wypytując o człowieka i krasnoluda. Początkowo niewiele mieli na ten temat informacji, ale im więcej pytali, tym bardziej rozjaśniała się cała sytuacja. Okazało się bowiem, że obaj zabijacy są dość znani w okolicy z picia i wszczynania bójek w gospodach, a wszystkie tropy prowadziły do karczmy „Pęknięta Beczka”, w której zwykle spędzali czas robotnicy miejscy a także pracownicy gildii przewoźników. Luca i Kurt dotarli tam bez większych problemów. Akurat zaczynało padać.

Gospoda mieściła się na parterze sześciopiętrowego budynku i posiadała zaledwie jedną izbę. Gdy tylko ochroniarz i kupiec znaleźli się w środku, goście przybytku odwrócili się, obrzucając ich taksującym spojrzeniem. Bystre oczy Tileańczyka bez problemu zlokalizowały cele ich poszukiwań. Łysy krasnolud i wielki człowiek siedzieli na końcu sali, nieopodal kontuaru. W powietrzu unosił się zapach tytoniu, piwa i sfermentowanego wina. Niski strop okalały wiszące na łańcuchach kaganki rozświetlające nieco tę marną gospodę. Luca klepnął Steinera w plecy wskazując mu wzrokiem krasnoluda i człowieka.

- Załatwiamy to spokojnie, czy na siłę? – spytał spokojnie Luca.
- A jak wolisz? – mruknął Steiner.
- Mnie tam wszystko jedno, mam doświadczenie i w jednym i w drugim. – Orlandoni wzruszył ramionami. – Może najpierw z nimi pogadam, a jak będą się stawiać, to ty się nimi zajmiesz. Gra?
- Idealnie. – Kurt pochylił głowę.

Obaj mężczyźni ruszyli w kierunku stolika zajmowanego przez dwóch osobników. Wciąż czuli na sobie spojrzenia gości, a ci, którzy się tutaj zebrali, nie wyglądali zbyt przyjemnie, zwłaszcza, że dla zwykłego zjadacza chleba dystyngowanie ubrany śniady mężczyzna i odziany w kirys wojownik mogli zdradzać bogatego kupca i jego ochroniarza. Niemal cały stolik zajmowany przez poszukiwanych zajmowały puste kufle i butelki, a obaj wyglądali na nieźle wstawionych i nie zwracali zbytniej uwagi na Steinera i Orlandoniego.
- Hej, wiara, ktoś do was! – zakrzyknął ktoś z tyłu. – Pewnie w sprawie tej roboty, coście na niej zarobili!
- A cóż to za robota, panowie? – zapytał Luca, ostentacyjnie zwieszając dłoń na rękojeści pistoletu. – Widzę, że się dzisiaj bawimy pełną gębą. Co powiecie na kolejkę piwa?
Łysy krasnolud uniósł lekko głowę, a jego oczy mówiły, że jest już na niezłym rauszu.
- Złyszałeś, Siegrfied… oni się o chobote nas pytają… - obaj, jak jeden mąż wybuchnęli śmiechem. Chwilę potem, krasnolud się opanował. – Chobota jak każda… jak to zawsze w porcie… jedni coś przynoszą, drudzy wynoszą, nic specjalnego… - wzruszył ramionami i zanurzył usta w kuflu pełnym piwa.
- Nargond ma rację… nie cierpię tej roboty. – dodał mężczyzna. Po chwili znowu parsknęli perlistym śmiechem. – A pifem nie pochardzimy, panofie.
- A co wiecie na temat dzisiejszej bójki w ‘Trzech Koronach’? – wtrącił Steiner.
- A so to? Przesłuchanie? – odparł w miarę trzeźwo krasnolud.
- Nie, ale interesuje nas to, że podczas tej bójki, ktoś ograbił nasze pokoje. – Kurt zwinął dłonie w pięści patrząc na podpitego długobrodego.
- Nie nasza sprafa, człowiechu. – mruknął Siegfried.
- Mogę pomóc wam sobie przypomnieć. – ochroniarz zmarszczył brwi.
- Spróbuj. – Siegfried chwiejnym krokiem wstał od stolika. Przewyższał Steinera wzrostem co najmniej o głowę i ze dwa razy wagą.
- Spokojnie, Kurt. – Luca stanął między nimi z uniesionymi na wysokości torsu ochroniarza rękoma. – Nie uderzysz go.
- Dlaczego?
- Bo ja to zrobię. – Orlandoni odwinął się, po czym z całej siły uderzył Siegfrieda w twarz, a ten zatoczył się do tyłu uderzając o ścianę.

Steiner nie wiedział, co się stało dalej, gdyż skoncentrował się na podnoszącym się niezdarnie z siedziska krasnoludzie. Jeden potężny kopniak w tors Nargonda sprawił, że długobrody wywalił się do tyłu razem z krzesłem, a Kurt nie pozwolił mu się podnieść wymierzając trzy celne uderzenia w twarz. W karczmie zawrzało, jednak żaden z gości nie wtrącał się w bójkę przyglądając widowisku.

Orlandoni uchylił się przed nieudolnym ciosem podpitego blondyna i sam wyprowadził uderzenie pod żebra, które doszło celu. Siegfried zawył z bólu, a Orlandoni poprawił prawym sierpowym w twarz, posyłając mężczyznę na deski. Kupiec syknął z bólu otrzepując dłoń, jakby włożył ją przed chwilą w ogień.
- Z czego ty masz szczękę, puta? Ze stali? – odwrócił się w kierunku Steinera, który podnosił z podłogi krasnoluda ze zmasakrowaną twarzą. Uśmiechnął się szeroko. – Nieźle ci poszło, Kurt!
- Lepiej niż tobie. – ochroniarz roześmiał się. – Co się stało, Luca? Rączka boli?
- Odwal się, od dawna się z nikim nie biłem. – mruknął patrząc na bełkoczącego coś pod nosem Siegfrieda. – Mam go dobić?
- Myślę, że ma dosyć. – rzucił spokojnie Kurt.
- Dwa uderzenia na takiego byka. – Luca błysnął zębami. – Jestem coraz lepszy. Niech się tylko Castinaa dowie.
- Na pewno wybuduje ci pomnik… - mruknął leniwie Kurt ciągnąc krasnoluda za ubranie w kierunku wyjścia z gospody. Orlandoni zrobił to samo z Siegfriedem, choć jemu nie szło już tak dobrze.

Wyrzucenie obu rzezimieszków przed „Pękniętą Beczkę” nie stanowiło większego problemu dla obu mężczyzn. Ani gospodarz, ani zgromadzeni w środku goście nie oponowali, gdy Orlandoni i Steiner wychodzili z karczmy razem z dwoma zabijakami. Na zewnątrz lało jak z cebra i tylko niewielki dach budynku dawał schronienie przed deszczem.

- Masz nam coś do powiedzenia… Nargond? – Steiner chwycił krasnoluda z rozbitym nosem i pochylił się nad nim.
- O co ci chodzi, człeku… - mruknął długobrody, przewracając oczami, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje.
- O dzisiejszą bitkę w ‘Trzech Koronach”. Nie sądzę, żeby to był przypadek! – warknął Kurt. – Gadaj o co chodzi, albo będziesz musiał długo zbierać na jakiegoś dobrego konowała, który poskłada ci nos do kupy!

Siegfried próbował się podnieść, jednak Luca chwycił za pistolet i zdzielił go rękojeścią przez głowę. Mężczyzna od razu stracił przytomność, a Steiner spojrzał na kupca z politowaniem.
- No co? Ja tu tylko sprzątam. – odrzekł Orlandoni wtykając pistolet za pas. Spojrzał na krasnoluda. – Lepiej powiedz co wiesz, bo ten człowiek to największy rzeźnik, jakiego znam. Kiedyś widziałem, jak z uszu i zębów człowieka, który dobrał się do jego kobiety zrobił sobie naszyjnik, odciął powieki i usta, a teraz trzyma je w specjalnym kuferku, susząc je i dodając od czasu do czasu do zupy. Ciebie też może spotkać ten los. – Orlandoni pokiwał głową z całą pewnością, podczas gdy Steiner spojrzał na niego z wyrazem twarzy wskazującym na stwierdzenie „za jakie grzechy?”.

- No dobra, dobra! – odezwał się krasnolud oblizując krew wypływającą z nosa. - Ta awantura w karczmie była ustawiona…
- Przez kogo? – zapytał Steiner.
- Nazywa się Solveig Hurdun i jest znaną w niektórych kręgach złodziejką. – odparł Nargond. – Naszym zadaniem było odwrócenie uwagi gości od pokojów na górze. Po robocie spotkaliśmy się z nią w „Koguciej Arenie”, to taka karczma, gdzie można obstawiać walki kogutów. Tam odebraliśmy pieniądze.
- Hola, hola. – wtrącił się Luca. – A skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę?
- Nikt mi nie zapłacił za to, żebym trzymał gębę na kłódkę. – wypalił krasnolud. – A poza tym tego chędożonego babsztyla nikt tutaj nie lubi.
- Jak wygląda? – Steiner przycisnął krasnoluda do ziemi.
- To tyczka, nie baba, chuda jak szkapa. Z tyłu to nawet na faceta wygląda. Rozumiecie, nie ma za co złapać. – Nargond wyszczerzył żółte zęby. – Pod okiem ma szkaradną bliznę, mówi bardzo niskim głosem. Zwykle nosi się na czarno i jak mówią, lubi pracować dla bogatych zleceniodawców i za dobrą sumę podejmie się każdej kradzieży.
- Znajdziemy ją w „Koguciej Arenie”?
- Właśnie tak. – krasnolud skinął głową.
- Jeśli nas okłamałeś, wrócimy tutaj i nie będzie to miłe spotkanie. – mruknął ochroniarz zostawiając długobrodego w spokoju. Skinął na Lucę, po czym obaj ruszyli w drogę powrotną. Wciąż padało, ale była to raczej lekka mżawka niż mocny deszcz.

- Co teraz, Steiner. – Luca założył swój kapelusz z piórkiem.
- Zamierzam odnaleźć tę Solveig, czy jak jej tam. Trzeba będzie o nią popytać.
- Chyba nie wiesz, jakie niepisane zasady panują w światku złodziejskim, człowieku, więc cię uświadomię. – Tileańczyk uśmiechnął się spod wąsa. – W półświatku wszyscy trzymają się razem, nie ufają obcym, a rozpytywanie o nią ‘na mieście’ może przysporzyć nam tylko problemów, ze skrytobójstwem włącznie. Lepiej będzie się przejść do tej gospody i poczekać, aż się sama pojawi.
- Dobra, wracajmy do ‘Koron’, tam pomyślimy, co zrobić dalej.
Orlandoni jedynie skinął mu głową, po czym znowu zniknęli w tłumie ludzi. Nie minęło dużo czasu, jak wrócili do karczmy. Większość rozwalonych stołów i ław była już wyniesiona, a kelnerki uwijały się przy zamiataniu podłogi i zbieraniu większych odłamków po talerzach czy kuflach. Przy szynku stała Castinaa, popijając coś spokojnie. Kurt widząc ją tu na dole, szybko do niej podszedł.
- Gdzie Marisa? – zapytał, mierząc kobietę dziwnym wzrokiem. W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- A gdzie ma być? Cały czas u siebie, nie wychodziła nawet na chwilę – rzuciła obojętnie. Ochroniarz zaniepokojony tym, co usłyszał, wbiegł po schodach na górę i mało nie wpadł na idącego z wiadrami młodego chłopaka. Wparował do pokoju.
- Auć! – syknęła Marisa, po czym włożyła palec do ust. – Mógłbyś na przyszłość pukać? Wystraszyłeś mnie i przez ciebie się ukułam igłą w palec…
Steiner rozejrzał się po pokoju. Jego mokre koszule i spodnie wisiały na krzesłach, a szlachcianka siedziała na łóżku wygodnie oparta o ścianę, szyjąc coś.
- Pewnie się bałeś, że uciekłam? – zgadywała.
- Powiedzmy, że byłem zaniepokojony. – Steiner odetchnął z ulgą. Gdyby uciekła pod jego nieobecność, pewnie by jej już nie znalazł. – Co porabiasz? Jadłaś coś?
- Nie jadłam, zajęta jestem. Ceruję twoje koszulę i piorę, bo przecież każda jedna miała gdzieś dziurę i plamy krwi – zmarszczyła czoło, na powrót skupiając się na kawałku materiału. – Szybciej by było kupić nowe, ale w taką pogodę nie mam zamiaru wychodzić. Nie wiedziałam też za ile raczysz wrócić, więc się czymś zajęłam, by mi się nie nudziło… Wiersze znam już na pamięć – dodała beznamiętnym tonem, żeby ukryć fakt, iż robi coś dla niego i to jeszcze z własnej woli.
- Dziękuję, ale nie musiałaś. – uśmiechnął się lekko. – Przyzwyczajony jestem do tego, że moje koszule albo są dziurawe w kilku miejscach, albo poplamione. Wiesz, taka praca. – puścił jej oko, po czym wyciągnął z torby czerwone jabłko, obrał je nożem i wręczył dziewczynie. – Zjedz, bardzo dobre.
- Nie musisz dziękować, nie było nic innego do roboty – odparła olewczym tonem wzruszając ramionami i sięgnęła po cząstkę jabłka. – Ale skarpetki kupimy nowe – dodała po chwili i uśmiechnęła się szeroko.
- Myślałem, że też mi zacerujesz i upierzesz, tak dobrze ci idzie – odpowiedział z uśmiechem i ugryzł jabłko.
- Zapomnij! Najwyżej NAJPIERW je upiorę, a dopiero POTEM zaceruję – zaśmiała się.
- Myślałem, że na odwrót… - rzucił poważnym tonem i roześmiał się, widząc jej przerażoną minę.
- No nawet tak nie żartuj – zmarszczyła nosek. – Chcesz, bym nie mogła zasnąć w nocy? A tak na poważnie, to moglibyśmy tu zostać nim pogoda się poprawi? Najwyżej zmienić karczmę na lepszą i bezpieczniejszą…
- Luca mówił, że ta karczma jest dobra, ale myślę, że trzeba ją zmienić ze względu na bezpieczeństwo. – powiedział Kurt. – To, że przetrzepali nam pokoje, nie jest przypadkiem. Dotarliśmy z Tileańczykiem do ludzi, którzy zostali wynajęci przez pewną złodziejkę, żeby wywołać burdę na dole. Chyba chodziło jej o czaszkę, którą Orlandoni ma przy sobie. Chcemy do niej dotrzeć, zanim ona znów spróbuje wykraść ten cholerny przedmiot.
- A niech go ukradnie – szlachcianka wzruszyła ramionami. – Myślałam, że póki to nie na nic wspólnego z nami, to się nie będziesz angażował w sprawy innych? Może zamiast jej szukać, moglibyśmy miło spędzić ten wieczór? Tańczysz?
- Nie angażuję, ale coś mi mówi, że to jakaś grubsza sprawa. Skoro to złodziejka, to znaczy, że z całą pewnością ktoś ją wynajął do tego zadania, bo skąd mogłaby wiedzieć o tym, że Luca ma przy sobie ten przeklęty przedmiot? Nie afiszował się przecież. – powiedział Kurt. – Nie tańczę, Mariso, a tym bardziej nie mam ochoty na zabawę.
Dziewczyna zrobiła mocno niepocieszoną minę.
- I znowu chcesz mnie zostawić samą? Co ja będę robić cały dzień, jak ty się szlajasz za jakimiś podejrzanymi osobami? Ucieknę, jak mnie tak będziesz ciągle zaniedbywał – odwróciła głowę na bok, obrażając się na niego.
Steiner westchnął i uniósł głowę w górę a jego spojrzenie mówiło ‘za jakie grzechy’. Podszedł do łóżka Marisy.
- Znajdziemy tę złodziejkę, a potem będę się z tobą bawił do rana. Pasuje? – skrzywił się lekko.
- Obiecujesz? – zerknęła na niego z ukosa.
- Obiecuję – odparł zrezygnowany.
- Mam tu poczekać, czy iść z tobą?
- Będę się czuł pewniej, jeśli pójdziemy tam wszyscy. – powiedział ochroniarz. – Tylko bez żadnych bohaterskich czynów, jak przyjdzie co do czego.
- Przecież wiesz, że nie będę…
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Oboje uśmiechnęli się do siebie, a chwilę potem do pokoju wpadł Luca zapraszając ich na podwieczorek. Tileańczyk zamówił ciasto śliwkowe i kompot, na które kobiety niemal się rzuciły. Opanowując się, Marisa poprawiła się na krześle, po czym ukroiła kawałek placka i nałożyła ochroniarzowi na talerz. Małżeństwo ukradkiem wymieniło zdziwione spojrzenia, po czym Luca rozlał kompot do kubków.

- Chyba się przejaśnia – zauważyła dziewczyna, wskazując na okno. – Czyli zaraz się zbieramy? – zapytała, pochylając się w stronę Kurta i uśmiechając czarująco. Wolała, kiedy byli dla siebie mili i musiała przyznać, że zaczynała go lubić.
- Tak myślę, chyba że Luca ma co innego w planach.
- Mi pasuje, Cas już została wprowadzona w temat. – powiedział Tileańczyk.
- Co nie znaczy, że mi się to podoba. – mruknęła kobieta patrząc na męża. – Jak to się skończy, to sobie porozmawiamy panie Orlandoni.
- Nie wątpię, Iskierko. – chwycił ją pod stołem za udo.
- Zachowuj się, albo nie ręczę za siebie. – Castinaa chwyciła szklankę z kompotem.
- No dobrze, przecież żartowałem. – Luca wyszczerzył się.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach