Autor / Wiadomość

[WFRP 2.0] Krew i Dusza [Ouzaru vs. Serge]

Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:59, 30 Lip 2008     Temat postu:


Steiner warknął pod nosem jakąś obelgę i chwycił się za żebra, jednocześnie widząc jak zad wierzchowca Marisy znika za wielkimi drzwiami stajni. Niech on tylko dorwie tę dziewkę, to popamięta, że z Kurta Steinera nie stroi się żartów. Podniósł się chwiejnie na nogi po czym wspiął niezdarnie na swego rumaka i bez siodła, ale z determinacją nakazującą mu dopaść Marisę, wyjechał pędem ze stajni. Szlachcianka nie zdążyła jeszcze zniknąć za zakrętem, więc ochroniarz ruszył za nią nie czekając ani sekundy dłużej.

Rudowłosa obejrzała się za siebie i dostrzegła Steinera. Jego twarz i sposób w jaki poganiał konia nie wróżyły nic dobrego. Co prawda odległość między nimi wynosiła jakieś piętnaście metrów, ale kobieta miała wrażenie że z każdą chwilą się zmniejsza. Sosnowy i świerkowy las otaczał ich z obu stron piaszczystego traktu. Kurt coś do niej wołał, jednak nie słuchała go zupełnie, klepiąc raz po raz piętami boki swego wierzchowca. W pewnej chwili rudowłosa zdała sobie sprawę że jeszcze z taką prędkością konno nie jechała – co prawda ojciec opłacał jej nauki jazdy i umiała wiele, ale nigdy przed nikim nie uciekała galopem. W jej sercu zagościła nutka przerażenia.

Kurt dawał upust swoim nerwom i wykrzykiwał jakieś niecenzuralne słowa, mając nadzieję, że Marisa w końcu się opamięta i zatrzyma wierzchowca. Nic z tego; pędziła na złamanie karku oglądając się co jakiś czas za siebie, jakby sprawdzała czy jej Zly Ochroniarz wciąż za nią jedzie. W pewnym momencie zwolniła wierzchowca i odbiła w leśną ścieżkę. 'No to pięknie', warknął Kurt i skierował wałacha za dziewczyną, akurat w momencie gdy znikała mu z pola widzenia za jakimiś wysokimi krzakami.

Marisa obejrzała się za siebie. Pomysł z odbiciem w leśną ścieżkę wydawał się być dobry – minęła kilka wysokich krzaków i rozłożystych drzew, a Kurta nadal nie było widać. Zwolniła więc nieco i obejrzała po raz kolejny uśmiechając się do siebie. Nie zdążyła w pełni obrócić głowy, a jedynie odruchowo zasłonić twarz rękoma, gdy przywaliła z impetem w solidną gałąź i spadła z konia wprost do małego bajorka obok wielkiej sosny. Wynurzyła się szybko łapiąc powietrze i ocierając oczy. Była cała mokra, ubłocona i co najgorsze śmierdziała czymś. Zdała sobie sprawę że wygląda okropnie. Wyczołgała się z bajorka i wtedy usłyszała nadjeżdżającego Kurta.

Ochroniarz nadjechał nagle i niespodziewanie dla Marisy – przynajmniej to zdołał wyczytać z jej ubłoconej twarzyczki. Nie mógł się opanować i wybuchnął śmiechem, a zaraz po tym zeskoczył z konia i pomógł wstać młodej kobiecie.

- Zabieraj te łapska... - wyszarpnęła mu ramię, patrząc na jego rozbawioną minę.
- Jednak Sigmar jest łaskawy - wreszcie znalazłaś się tam, gdzie twoje miejsce, podstępna dziewucho – mruknął Kurt i sięgnął do plecaka, gdy Marisa klapnęła ciężko obok drzewa. Rzucił jej koc i jakąś ścierkę – Wytrzyj się tym, a potem przebierz, bo jeszcze się przeziębisz...

- Nie przebiorę. - zaprotestowała. - Nie widzisz że mój koń gdzieś uciekł? Jesteś aż takim prostakiem? - rzuciła z miną rozpuszczonego dziecka. - Tam miałam wszystkie swoje rzeczy na zmianę. W ogóle tam miałam wszystkie rzeczy...

Kurt zmarszczył brwi i gwizdnął charakterystycznie. Odgłos rozniósł się po okolicy, i po chwili, biegnąc między drzewami zjawił się wierzchowiec Marisy.

- Zguba się znalazła – uśmiechnął się ochroniarz. - A teraz się przebierz.
- Dobrze, panie 'zaradny' – burknęła Marisa wstając. - Zaraz wracam.
- Wiem – odparł pewnie Kurt nie spuszczając jej z oczu.

Marisa pokręciła głową, po czym z sakiew wiszących przy bokach konia wyciągnęła jakąś purpurową suknię. Skryła się za drzewem i po kilku chwilach pomrukiwania pod nosem, z których Kurt wyłapał między innymi 'jak tu zimno' czy 'głupi ochroniarz' zaprezentowała mu się w nowej szacie uwydatniającej najbardziej jej figurę i niczego sobie biust.

- Dobrze – rzekł beznamiętnie Kurt. - A teraz najważniejsze.

Wyciągnął z plecaka dłuższy kawałek sznura, po czym podszedł do niczego nie spodziewającej się Marisy i zaczął wiązać jej ręce.

- Ale... co ty robisz... jak śmiesz! - syknęła ze stanowczością w głosie. Była tak zaskoczona, że nawet nie protestowała, gdy Kurt zakładał kolejne więzy. - Jestem szlachcianką, zawiśniesz za to!
- Możliwe. – Kurt uśmiechnął się do niej jakby jej słowa nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia. - Na razie jednak jesteś obiektem chronionym i póki jesteś ze mną, będę robił wszystko co potrzebne bym dostarczył cię całą i zdrową do markiza, zresztą, za to płaci mi twój ojciec i sam powiedział że mam używać wszelkich środków byś dotarła na miejsce w jednym kawałku. - zauważył nutę zdziwienia na twarzy dziewczyny. - Co, zdziwiona? Wiem jak traktowałaś poprzednich swoich ochroniarzy i jak kończyli. Wiedz, że ze mną nie pójdzie ci tak łatwo.

Gdy skończył wiązać jej dłonie, wsadził ją na wierzchowca i rzekł.

- Nie kombinuj ze sznurem. To węzeł marynarski refowy – sama nie oswobodzisz się z niego nawet po stu latach prób. – puścił jej oczko. - To taki środek zapobiegawczy, żebyś znowu nie wywinęła jakiegoś numeru. A teraz, wracamy na szlak.

Dosiadł swego rumaka i trzymając wierzchowca Marisy za uzdę wrócili po chwili na trakt. Akurat w momencie, gdy przejeżdżał nim bogato odziany mężczyzna w dziwnym kapeluszu z piórem na głowie. Smagłej cery, szczupły, ogolony, wypachniony i dobrze odziany zdradzał południowca albo Tileańczyka. Zza wysokiego pasa wyglądały dwa pistolety, przy pasie spoczywał długi rapier, jak zauważył Kurt o finezyjnej głowni. Nieznajomy od razu zwrócił uwagę na spętaną dziewczynę i postawnego mężczyznę prowadzącego jej rumaka.



- Witajcie szanowni państwo – mężczyzna uśmiechnął się szeroko ukazując rządek białych zębów. - Cóż za niesamowite zrządzenie losu, że spotykam tutaj, w takiej dziczy dwójkę przedstawicieli mojej rasy. Sam Sigmar postawił mi was chyba na drodze, od dawna z nikim słowa nie zamieniłem. - Tileańczyk świdrował pewnym wzrokiem Kurta i Marisę, zatrzymując dłużej spojrzenie na dziewczynie i na jej pętach. - Ach, gdzie moje maniery. Nazywam się Antonio DiNatale - kupiec, pisarz, radca, a w wielkim skrócie człowiek wielu specjalności. Do usług! – zamachał swym kapeluszem w teatralny sposób i ukłonił się kobiecie w siodle. - A was jak zwą, drodzy państwo? I dokąd zmierzacie? - Antonio zawiesił ostentacyjnie dłoń na jednym z pistoletów.

- Kurt Steiner – mruknął ochroniarz patrząc podejrzliwie na mężczyznę. Coś mu w nim nie pasowało, na razie jednak nie mógł odgadnąć cóż to było. - A to mój więzień, Marisa Verinos. Wiozę ją na proces do Altdorfu. - specjalnie nie podał pełnego nazwiska kobiety. Gdy ta chciała się odezwać, Kurt szturchnął ją w ramię.

- Więzień? - zapytał Tileańczyk. - Cóż tak piękna kobieta – tu skłonił się raz jeszcze rudowłosej. - uczyniła złego, że jest pańskim więźniem?

- To wiedźma! - rzucił Kurt najbardziej przekonująco jak tylko potrafił. Mało wyszukana bajeczka, ale to pierwsze co wpadło mu do głowy.- Oddawała cześć Mrocznym Potęgom w Blutdorfie. Tropiłem ją od wielu miesięcy. Jestem łowcą czarownic.

Tileańczyk przyjął te informacje na zimno, z kamiennym wyrazem twarzy. Myślał nad czymś przez chwilę, po czym odezwał się do Marisy.

-Jest panienka tak piękna i zbratała się z siłami Chaosu? - splunął teatralnie – Incredibile... dlaczego tak wspaniałe kobiety są zwykle najbardziej niebezpieczne.- pokręcił głową patrząc w jej oczy. - Mimo tych okoliczności, miło mi panienkę poznać.- uśmiechnął się zawadiacko.

Gdy Steiner chciał się odezwać, w słowo w końcu weszła mu Marisa.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:32, 30 Lip 2008     Temat postu:


- Nie jestem żadną wiedźmą! - oburzyła się. - Nazywam się Marisa Verinos ESTARI i jestem córką szlachcica!
Kurt wyciągnął w stronę dziewczyny dłoń, ale ta tylko mu kłapnęła zębami tuż przed palcami. Posłała mu spojrzenie, które oznaczało, by nawet nie próbował jej uciszyć.
- Jak widzisz, ten prostak przetrzymuje mnie siłą. Uwolnij mnie, a udowodnię, kim jestem. I wierz mi, że z czarownicą niewiele mam wspólnego... - zwiesiła głos, co chwila gromiąc spojrzeniem Kurta. Gdyby mogła, obdarłaby go żywcem ze skóry za to upokorzenie. Miała nadzieję, że ten przystojny mężczyzna okaże się pomocny, inaczej już było po niej.

- Nie słuchaj jej, panie! - warknął Steiner patrząc na kupca. - Niejednego mężczyznę już tak zwiodła, a potem kończył w jeden sposób... z podciętym gardłem, złożony na ołtarzu skurwiałego Khorna – Kurt splunął teatralnie. - Jestem łowcą czarownic w służbie Sigmara – na potwierdzenie tych słów wyciągnął spod napierśnika srebrny łańcuszek zakończony Ghalmarazem – młotem Sigmara. - Ona musi spłonąć w Altdorfie i nikt mi w tym nie przeszkodzi.

Tileańczyk patrzył na Marisę nieco zniesmaczony, skrzywił się zwłaszcza mocno gdy usłyszał że wszyscy którzy jej uwierzyli kończyli na ołtarzu. Skinął Steinerowi i rzekł.

- Cóż, skoro ona jest wrogiem Imperium i wyznawczynią Chaosu, jest też moim wrogiem i trzeba ją bezwzględnie spalić na stosie by dać przykład tego, co staje się z przeciwnikami Sigmara i innych praworządnych Bogów. - wygłosił swoją przemowę i poprawił kapelusz. - A co do celu waszej podróży, to ja również zmierzam do Altdorfu, więc możemy podróżować wspólnie. Jak to mówią w waszym kraju – 'razem raźniej', czy jakoś tak. Poza tym mam do załatwienia w stolicy pewne interesy i miło mi będzie prowadzić z państwem... przepraszam, z panem mości łowco, miłą konwersację – skłonił się głową. - Bo z pomiotem Chaosu nie zamierzam się dogadywać, mimo że to wyjątkowo ponętny pomiot. – Luca Orlandoni, bo tak naprawdę nazywał się ów 'człowiek wielu specjalności', zrobił teatralną minę zniesmaczonego.

- Dobrze, możesz z nami jechać, panie DiNatale – mruknął Steiner choć nie był zbyt zadowolony z tego faktu. Ten gość był podejrzany od początku, jak tylko pojawił się na szlaku. I jeszcze to jego krasomówstwo – zagadał by na śmierć największego dowódcę na tych ziemiach. „Coraz ciekawiej”, pomyślał Kurt i skierował rumaki w odpowiednim kierunku.

Gdy ochroniarz odwrócił swój wzrok, a Marisa obdarzyła Tileańczyka nieprzyjemnym spojrzeniem, ten uśmiechnął się jedynie spod wąsa i puścił jej oczko, jadąc z nią ramię w ramię. Zdziwiła się trochę i nie kryjąc zmieszania, uśmiechnęła się do niego. Nie była pewna, skąd pochodzi, ale warto było spróbować.

- Jestem tym, kim powiedziałam - zaczęła mówić po tileańsku. - A ten miły jegomość nie jest żadnym łowcą, tylko moim ochroniarzem, który ma mnie doprowadzić do przyszłego męża. Zdenerwował się, bo mu uciekłam, ale chyba każda by tak postąpiła! Mam wyjść za czternastoletniego smarkacza...
Spojrzała się na kupca w nadziei, że w prawdę uwierzy i zrozumie jej słowa.

- To straszne co mówisz, pani – rzucił, odpowiadając w ojczystym języku. Wyglądało na to, że jej wierzy. - Postaram się oswobodzić cię z więzów tego tyrana byś nie dotarła na miejsce swej podróży. Na razie zachowajmy pozory...

- Nie musicie ich zachowywać – mruknął Kurt, nie odwracając się do Marisy i kupca. - Tak się składa, że mamusia była Tileanką i świetnie rozumiem ten język – na jego twarzy wykwitł szczery uśmiech. Kupiec nawet nie widział, kiedy w dłoni ochroniarza pojawił się pistolet wycelowany w jego korpus. - Jeśli zamieszasz pan kopać pode mną dołki, to lepiej od razu zmień kierunek i cel swej podróży, bo ze mną ci się nie uda.

- Spokojnie, przyjacielu – powiedział DiNatale. - Wybacz moje słowa, ale po prostu jestem skołowany i nie wiem komu mam wreszcie wierzyć. Ty mówisz że jesteś łowcą, ona że jej ochroniarzem. Mam mętlik w głowie. I nie celuj we mnie jeśli możesz, bo to źle na mnie działa, wracają stare traumy – teatralnie zaczął wachlować się dłonią. - Jestem tylko prostym kupcem, nie zastrzelisz mnie przecież...

- Prostym kupcem, tak? A po ci te dwa pistolety za pasem?
- spytał pogardliwie Steiner.

- No wiesz... każdy się musi bronić na trakcie, czyż nie? - Luca udawał obrażonego. - Jeśli nie wierzysz, to mnie przeszukaj i wtedy będziesz wiedział, że wiozę z sobą do Altdorfu umowę do podpisania z pewną firmą produkującą gumowe żelki, najnowszy wynalazek halflińskich kucharzy. Chcę je dystrybuować do Tilei i...

- Dobra, dobra, wierzę ci...!
- krzyknął Steiner i schował broń. - Tylko bez sztuczek w dalszej części podróży, bo ubiję jak psa.

- Skończyliście już?
- mruknęła Marisa, patrząc się wściekle raz na jednego, raz na drugiego mężczyznę. - Nie muszę dowodzić mej niewinności i racji, gdyż wszystko się wyjaśni, jak już dotrzemy na miejsce. Kurt, chciałabym zobaczyć, jak mnie na stos wrzucisz - uśmiechnęła się jadowicie - bo jakoś sobie tego nie wyobrażam.
W jej rudej, ślicznej główce zaczął się powoli rodzić kolejny plan i już się nie mogła doczekać, kiedy go wprowadzi w życie.

- Póki co, panowie, możecie mi umilić podróż i te nieznośne niewygody. Nie pogardzę jakąś miłą historyjką lub pieśnią. Śpiewa pan? - zapytała kupca. - Ja owszem. Moglibyśmy razem coś zanucić.

- Ależ oczywiście, pani
– DiNatale skinął jej głową. - Tak się składa że mam przy sobie mandolinę i coś dla panienki zagram. No, Esteban – zwrócił się do swego wierzchowca i klepnął go po szyi kilka razy. - Prowadź mnie sam, staruszku. Teraz twój pan zagra [link widoczny dla zalogowanych].

Kupiec chwycił w dłonie mandolinę i koncentrując się na strunach zaczął grać wspaniałą melodię...

Steiner był pod wrażeniem słuchając muzyki wychodzącej spod palców kupca. W jej skutek wrócił myślami do dzieciństwa, zobaczył uśmiechniętą twarz ojca, wspomniał zabawy z siostrą, swoją pierwszą miłość... W tym, co grał DiNatale było coś magicznego, coś, co nie pozwalało oderwać się ani na chwilę od wartko płynącej melodii. Coś nostalgicznego i refleksyjnego... co sprawiło, że Kurt przeniósł się na chwilę w czasie do młodzieńczych lat. Gdy Antonio skończył, Steiner skinął mu głową i rzekł.

- Jestem pod wrażeniem talentu... Sam pan to napisał? - spytał.
- Tak... w dwudzieste urodziny, gdy moja najukochańsza zdradziła mnie z przyjacielem – powiedział Luca. - Jak to mówią, najlepsza muzyka płynie prosto z serca i cieszę się że i na was zrobiła wrażenie. Panience się podobało? - spytał, uśmiechając się do nie zawadiacko. Musiała przyznać, że był nie tylko przystojny, ale i utalentowany.

- To było piękne! - westchnęła i poprawiła się w siodle. Skrępowane ręce trochę jej w tym przeszkadzały i gdy zaczęła się szamotać z nieposłuszną suknią, zsunęła się z grzbietu swego wierzchowca. Szybko się czegoś złapała, ale widać było, iż lada moment może spaść.
Tileańczyk zerknął w stronę ochroniarza, jednak ten z niewzruszoną miną patrzył, jak szlachcianka walczy z siłami grawitacji.
- Niech to! - warknął po tileańsku i schował instrument, jednocześnie jedną ręką łapiąc dziewczynę.

Marisa pisnęła, gdy szorując paznokciami po siodle zsunęła się z niego i zaczęła spadać. Pomoc nadeszła jednak zbyt późno i mężczyzna nie był w stanie jej utrzymać. Trzymając za atłasową suknię został siłą pociągnięty w dół i wylądował na szlachciance. Rękoma osłonił jej głowę, gdy konie przechodziły obok i po chwili poderwał się szybko, pomagając Marisie wstać.
- Mogłeś się zatrzymać albo chociaż zwolnić! - zawołała do Kurta kaszląc i niezdarnie wstając. Chciała się otrzepać, jednak nie była w stanie i to ją jeszcze bardziej rozzłościło. Lekko potargana, z jakimiś śmieciami we włosach, zaczynała przypominać czarownicę...

- Mogłem – rzucił szyderczo Kurt. - Ale skoro ty mnie miałaś w dupie w stajni, dlaczego miałbym się tobą przejmować. Mam cię tylko dowieźć na miejsce... To wszystko... Jak RZECZ – położył nacisk na ostatnie słowo. - A teraz zbieraj tyłek bo tylko nas opóźniasz.

- Wzgardziłeś mną
- syknęła i pozwoliła, by ich nowy towarzysz doprowadził jej suknię do porządku. - Wolisz mnie oddać jakiemuś smarkaczowi, bo co? Nie jestem dość dobra, dla Wielkiego Wojownika?! - wrzasnęła, kipiąc aż ze złości i gestykulując skrępowanymi dłońmi. - Jesteś zwykłym materialistą, Kurt, a mogłam dać ci więcej, niż pieniądze mego ojca! - tupnęła nogą i odwróciła się do ochroniarza plecami. Na twarzy miała czerwone wypieki, a jej złociste oczy pałały chęcią mordu.

- Taaak, nie jesteś zbyt dobra dla Wielkiego Wojownika, bo jesteś jeszcze dzieckiem... Może nie fizycznie, ale psychicznie. Więc będziesz tworzyć świetną parę z markizem de Raiffeisen. - Kurt nie mógł ukryć rozbawienia i podśmiewał się pod nosem, gdy Marisa zbierała się na nogi. - I nie mogłaś mi dać więcej niż własną dupę, a to nie jest cenniejsze niż pieniądze twego ojca. Zbieraj się!

- Felix Maria de Raiffeisen, mój czternastoletni narzeczony
- wyjaśniła, zwracając się do zmieszanego i skołowanego Tileańczyka, który bardzo uważnie przysłuchiwał się tej wymianie zdań. - Chyba czarownica nie musi nic więcej dodawać, prawda?
Nie czekając na odpowiedź dumnie podeszła do swego konia i korzystając z pomocy Luci usadowiła się w siodle.

- Czarownica niech siada na dupie i się więcej nie odzywa! - warknął Steiner wyraźnie rozjuszony. - Mam cię dość, dziewucho i mam nadzieję, że Raiffeisen odpowiednio się tobą zajmie.
- Ale...
- Tileańczyk chciał coś powiedzieć.
- Zamknij się pan – mruknął ochroniarz i skierował oba rumaki w kierunku prowadzącym do Altdorfu.

- Tak... będę z nim układać zamki z klocków... - prychnęła pod nosem i spojrzała się na kupca. - Mówiłam, trzeba mi było od razu uwierzyć.
Gdy mężczyzna otworzył usta, by coś odpowiedzieć, ona jedynie pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się lekko. Póki co wszystko szło zgodnie z planem i wierzyła, że prędzej czy później uda jej się coś wskórać. O ile wcześniej Kurt nie straci cierpliwości i nie odstrzeli Marisie rudego łba. Było to bardzo prawdopodobne i w sumie takie rozwiązanie także dziewczynie odpowiadało.

- Najpierw dostaniesz w skórę... - rzucił Kurt i zsiadł z rumaka.
Pewnym krokiem podszedł do Marisy, pociągnął ją za ramię, odciągając kilka metrów od kupca i rumaków, a następnie przełożył przez kolano, podciągnął jej suknię i wymierzył kilka siarczystych klapsów w jej tyłek, tak, że aż się zaczerwienił. Następnie postawił ją przed sobą i chwycił za szyję – To cię nauczy szacunku dla starszych, dziecko... a jeśli nie, to są inne sposoby. A teraz WRACAJ-NA-SWEGO-KONIA... - wysyczał i doprowadził ją do rumaka.

Orlandoni przypatrywał się z niemą nienawiścią temu, co wyczyniał Steiner, jednak nie zareagował. Mężczyzna był niebezpieczny i nieobliczalny w swym gniewie, dlatego kupiec wolał poczekać na bardziej dogodny moment, by pokazać, że czarnowłosy się myli co do dziewczyny. Ta jednak nie odezwała się do nich ani słowem, tylko mruczała coś pod nosem o znieważeniu, zawiśnięciu na gałęzi, i biczowaniu aż do nieprzytomności. Lubiła patrzeć na dobrą chłostę.

Tyłek ją piekł i bolał, była oszołomiona tym, co się stało. Jeszcze nigdy nikt jej tak nie potraktował. Obiecała sobie, że nie tknie jedzenia ani picia, prędzej zdechnie z głodu i pragnienia, niż da mężczyźnie satysfakcję. Przeklinała niewygodne siodło na wszystkie wymyślne sposoby, jakie jej tylko przyszły do głowy.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:09, 31 Lip 2008     Temat postu:


- Spokój, dziewucho... – Kurt uśmiechnął się do niej szyderczo wsiadając na swego rumaka.

Wyruszyli niemal natychmiast. Droga była spokojna, a opowieści Tileańczyka umilały nieco czas spętanej węzłami kobiecie i działały na nerwy ochroniarzowi. Czegóż to nie przeżył południowiec – ścigali go kultyści Chaosu, co się Purpurową Dłonią zwali, w jakimś miasteczku w Ostlandzie stracił przyjaciółkę elfkę, jego żona urodziła na jakimś parostatku bliźniaki – można by z tego było napisać kilka książek. Książek dla niewidomych, pomyślał Kurt przysłuchując się kolejnym, zapewne wyssanym z palca opowiastkom DiNatale.

Przed wieczorem do trójki dołączyli jeszcze strażnicy w barwach stolicy. Nawet jeśli w mijanych przez nich lasach byli jeszcze bandyci czy mutanci to nikt nie odważył się zaatakować grupy złożonej z piętnastu zbrojnych.
- Nie myślcie, że porzucamy służbę – rzekł po dołączeniu do nich Andreas Schmeichel, sierżant strażników. – Po tym jak rozbiliśmy bandę zielonych dwa dni temu a teraz bandytów w okolicznych lasach, okolica powinna być spokojna. Wracamy by nakłonić Imperatora aby przysłał tu więcej ludzi. Macie szczęście że nic wam się nie stało, chyba sam Sigmar nad wami czuwa.

- Tak, Sigmar... - mruknął Kurt w odpowiedzi. Oczywiście w pierwszej kolejności sprzedał im bajeczkę o wiedźmie i łowcy czarownic, którą łyknęli bez zadawania pytań. Dobrze, bo nie zamierzał znów tłumaczyć po co, jak i gdzie.

Im bliżej Altodrfu, tym szlak zrobił się ludniejszy, bezpieczniejszy. Sporo podróżnych zdaje się dołączyło na gościniec bocznymi drogami. Minął ich oddział książęcych dragonów. Błyskający kirysami, w zdobionych kitami hełmach i z pistoletami w olstrach śpiewali powiewając niebieskimi płaszczami:

Jadzie wojak jadzie, zbroją pobrzękuje
Uciekaj dziewczyno, nuż cię pocałuje
A niech pocałuje, kto jemu zabrania
Wszak on własną piersią ojczyznę zasłania!


Po siedmiu godzinach drogi z półgodzinnym popasem dotarli do małego miasteczka zwanego Grevenmor. Dni były długie i było jeszcze jasno.
Przejechali wpierw małą rzeczkę na przeprawie przez którą sprytnie ustanowiono punkt kontrolny. Miejscowi wojacy pobierali tu myto na zasadzie szylinga od nogi. Antonio DiNatale zapłacił więc za całą trójkę i wjechali do miasteczka.

Stokilkadziesiąt drewnianych i kamiennych domów nie ogrodzone murem było skupione wokół małego ryneczku. Przy nim to stała solidna dwupiętrowa karczma, z kuszącym szyldem w kształcie skrzyżowanego z szaszłykiem kufla piwa. Napis poniżej głosił: „Pod pachą hobbita”.

W środku pełno było żołnierzy, awanturników oraz podróżnych. Po dłuższym oczekiwaniu jednak, spożytkowanym na zadbanie o pozostawione w rozległej stajni za budynkiem konie, dla osobliwej trójki podróżnych zwolniło się miejsce. DiNatale zafundował Marisie i Kurtowi do wyboru po kuflu piwa lub kubku wina oraz skromny lecz sycący posiłek. Prycze wynajął dla całej grupy we wspólnej sali. Poza nią zresztą był na górze jeden tylko wolny dwuosobowy pokój za okrągłe dwie korony. Siedzieli w zatłoczonej i zadymionej sali i rozkoszowali się ciepłem, posiłkiem oraz po prostu inną pozycją niż na końskim grzebiecie. Widząc, że Marisa ze zwieszoną głową ani myśli zjeść jajecznicę, Steiner rzekł.

- Zjedz to, Mariso, od rana nie miałaś nic w ustach.
- Herr Kurt ma rację, panienko – wtrącił się Orlandoni przerzuwając posiłek. - Myślę że powinna panienka spróbować tej wyśmienitej jajecznicy, normalnie niebo w gębie jak to się u was mówi. Bon apetit, bella Marisa – uśmiechnął się do niej szczerze i podsunął jej talerz.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:19, 01 Sie 2008     Temat postu:


W odpowiedzi dziewczyna jedynie odwróciła głowę i mocniej zacisnęła wargi. Postanowiła sobie, że nie będzie w ogóle otwierać ust i póki co udawało jej się to. Kurt już dawno zapomniał, co to jest cisza, niestety obecność Tileańczyka nie pozwoliła mu się nią cieszyć. Najpierw musiał wysłuchiwać narzekania szlachcianki, a teraz pierdolenia kupca. Sigmar jednak nie był łaskawy. Zmarszczył brwi i chwycił ją za twarz, tak, by spojrzała mu prosto w oczy. Coraz bardziej denerwowały go jej szczeniackie wybryki.

- Nie będziesz jeść? Nie to nie, ja cię zmuszał nie będę, rób co chcesz – mruknął i zaczął pałaszować zawartość swojego talerza.

- Zupełnie nie ma pan wyczucia, panie Steiner... - Tileańczyk pokręcił głową. - Z kobietą trzeba delikatnie, taktownie, miło...
- Panie Tileańczyk? Masz pan talerz i żarcie? To radzę wsuwać bo stygnie – skwitował Steiner.

Luca jeszcze przedrzeźniał go chwilę, a następnie spojrzał na Marisę i uśmiechnął się do niej szeroko, puszczając ukradkiem oczko. Dokończył swój posiłek i odstawiając talerz, rzekł do towarzyszy:

- Wybaczcie na chwilę mili państwo, ale piwo chce chyba wyjść. Wracam za kilka chwil. Pani – ukłonił się nisko Marisie i oddalił najpierw w kierunku baru, a następnie zniknął za bordowym parawanem po przeciwnej stronie sali.

W tym czasie Marisa bawiła się, szurając talerzem po blacie stołu. Pochylony nad swą porcją ochroniarz przez chwilę łypał na nią okiem, w końcu tracąc cierpliwość, walnął pięścią w stół.
- Przestańże! - ryknął na dziewczynę, zwracając na siebie uwagę kilkunastu osób.

Szlachcianka zrobiła przepraszającą minę i niepostrzeżenie przesunęła talerz bliżej krawędzi. Przetrzymując wzrok mężczyzny na swoich oczach, wywaliła całe jedzenie na jego spodnie. Poderwał się, bluzgając, a ona szybko zanurkowała między gości karczmy.

Nie uszła daleko, gdy czyjaś ręka wylądowała jej na tyłku, a za chwilę jakiś podpity jegomość usadowił ją sobie na kolanach.
- Zrobię, co tylko zechcesz, tylko zróbmy to teraz - szepnęła mu do ucha, widząc, że Kurt już się zbliża.

Steiner był zdenerwowany. Nie, to za małe słowo. On był wkurwiony i zamierzał dać upust swym nerwom, nieważne na kim. Pecha miał ten jegomość, któremu Marisa usiadła na kolanach. Nim tamten zdążył coś z nią zrobić, Kurt szarpnął dziewczynę za ramię, a gdy tamten, nawet całkiem nieźle zbudowany brodaty mężczyzna wstał, ochroniarz uderzył go czołem prosto w nos – ostatnimi czasy miał w tym niezłą wprawę. Coś gruchnęło i mężczyzna zalał się krwią.

Steiner chciał go jeszcze dobić na podłodze, ale nagle podniósł się niespodziewany gwar i ruda oraz jej ochroniarz zobaczyli jak zza parawanu wyskakuje niczym poparzony kupiec DiNatale dzierżąc w dłoniach swoje dwa pistolety. Za nim, jak zjawy, toczyło się trzech cholernie dużych łysych mężczyzn. I nie wyglądali na takich co się zlękną chuderlawego Tileańczyka.

- No to pięknie – rzucił Kurt niby do Marisy. - Teraz będę niańczył dwoje dzieci. - pokręcił głową patrząc jak rozwija się sytuacja.


***

Tileańczyk zaklął w duchu. 'Trza był zostać w Luccini', pomyślał. 'Nawet tłuczenie kuflami po łbie z ręki Castinyy było by lepsze niż to gówno w które się ostatnio pakuję. Nie jesteś dla mnie łaskawy, Ranaldzie. I za co? za te wszystkie datki na twoje świątynie?'. Luca zmarszczył brwi i cofnął się kilka kroków nim dostrzegł, że za nim jest już tylko ściana.

- Ranaldzie, znów żeś przeciw mnie? - spytał w ojczystym patrząc wciąż na przeciwników. - Spadać bo zabiję jak psy - wycedził przez zęby widząc zbliżających się wyrostków.

- Najpierw oddasz to co nasze – mruknął szorstko największy z nich. - Wiedzieliśmy, że takiemu skurwielowi jak ty się nie ufa, Orlandoni!

- Herr Steiner, hilfe, hilfee! - Tileańczyk spojrzał na Kurta i uśmiechnął się rozpaczliwie napotykając jego twarde spojrzenie.

***

Dziewczyna niewiele myśląc zdzieliła swego ochroniarza z barku między łopatki i choć niewiele poczuł, jeszcze bardziej go rozdrażniła. Obejrzał się za nią i zaklął pod nosem widząc, że rudowłosa pcha się wprost do walczących. Sięgnął dłonią po pistolet, lecz go nie znalazł.
- Niech to szlag! - warknął.
Wszyscy zaczęli się wycofywać, odgradzając go od podopiecznej i Tileańczyka. Kilka osób zaczęło się tłuc po mordach i w ciągu kilku chwil w karczmie zrobił się totalny chaos.

Marisa, pomimo nadal skrępowanych dłoni, dzielnie dzierżyła pistolet i zgrabnie wymijała ludzi na swej drodze. Gdy stanęła już koło Luci, podniosła spluwę nad głowę i pociągnęła za spust. Huk wystrzału rozniósł się po całej karczmie, ogłuszając na chwilę ją i kupca. Trzej łysi mężczyźni przez kilka uderzeń serca stali zdziwieni i zaskoczeni pojawieniem się rudej dziewki, lecz zaraz rzucili się do walki.

Szybkim, płynnym ruchem chwyciła dzban piwa stojący na ladzie i chlusnęła złocistym płynem w przeciwników. Pierwszego zdzieliła nim dodatkowo w łeb, rozbijając naczynie na łysej, durnej pale.
- Daj ręce - zawołał szybko Tileańczyk i gdy Marisa mu je podała, w pośpiechu zaczął przecinać jej więzy.
- Cholera, kto to tak zasupłał? - irytował się, jednocześnie unikając kilku ciosów.

- Ja! - rozległ się znajomy głos Steinera i Luca zdołał jedynie podnieść głowę i zrobić głupią minę, gdy kufel pełen piwa wylądował na jego głowie. Orlandoni osunął się na ziemię, przewracając oczami na lewo i prawo.

- Ty... ty... dlaczego to zrobiłeś? – Marisa uderzała pięściami po napierśniku Steinera. - Jesteś bez serca!

- Może i jestem, mam cię chronić, a ten gość próbował cię oswobodzić – nie mogłem do tego dopuścić. - Kurt uchylił się przed ciosem jakiegoś gościa i zapoznał swoją pięść z jego brzuchem. Następnie wziął na wpół przytomnego Tileańczyka na ramię, Marisę za dłoń i lawirując między bijącymi się w końcu dotarli na schody. Steiner obrzucił jeszcze chłodnym spojrzeniem całą tłukącą się salę i wraz z dziewczyną oraz mruczącym coś południowcem zniknęli na piętrze.

Pokój, który wynajął Luca, był średnią izbą z jednym dużym łóżkiem i dwoma mniejszymi po jego bokach. Niewielka komoda, stolik i parawan były wszystkim, na co mogli tutaj liczyć. Marisie już się oczy świeciły na myśl o nocy w wygodnym, dwuosobowym łóżku i ciepłej kąpieli.
Ochroniarz rzucił kupca na jedną pryczę, a sam usiadł na drugiej, przy oknie. Dziewczyna zaraz podeszła do trzymającego się za głowę Tileańczyka i troskliwie się nim zajęła.

- Krwawisz - powiedziała z przejęciem w głosie.
Spojrzał na swoją dłoń, która istotnie była pokryta karmazynową cieczą i skrzywił się lekko.
- Nic mi nie będzie, to tylko drobne rozcięcie. - uśmiechnął się na siłę. Kurt coś prychnął, lecz nie zwrócili na niego uwagi.

Marisa wzięła miskę i nalała do niej trochę wody z dzbana, razem z niewielką ściereczką miały służyć do odświeżenia się i umycia. Tym razem przydały się do obmycia rany. Klęcząc przy Luce ostrożnie się nim zajęła. Następnie, nie czekając na podziękowanie i zbywając jego słowa machnięciem ręki, udała się za parawan, by się przebrać. Na kąpiel musiała poczekać, aż się burda skończy. Chwilę się mocowała z nadciętymi więzami, w końcu jednak udało jej się oswobodzić. Doskonale wiedziała, że zaraz ją Kurt znowu skrępuje, ale inaczej nie dałaby rady zająć się wieczorną toaletą przed snem...
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 13:56, 03 Sie 2008     Temat postu:


Steiner ze stoickim spokojem przyglądał się temu, co robi dziewczyna. Tileańczyk zdążył podciąć więzy, dzięki czemu Marisa się uwolniła. Bez słowa obserwował ją i leżącego na łóżku DiNatale, czy raczej Orlandoniego, jak nazwał go jeden z drabów. Coś tu śmierdziało i Kurt wiedział nawet co – południowiec po prostu nie mówił im całej prawdy o sobie. Ochroniarz postanowił to jednak zostawić na jutro; teraz Antonio, jeśli tak się naprawdę nazywał, miał większy problem – dostał kuflem tak mocno że jutrzejszy ból głowy będzie dużo mocniejszy niż ten obecny.

Ochroniarz stał koło okna, oparty o jego framugę. Nie odzezwał się nawet wówczas, gdy dwóch tyczkowatych pachołków karczmarza przyniosło balię pełną gorącej wody i rudowłosa za nim zniknęła. Widząc że zostali na chwilę sami Tileańczyk podniósł się z łóżka i spojrzał na ochroniarza.

- Ma pan celne oko, panie Steiner – uśmiechnął się delikatnie, wciąż przykładając opatrunek do głowy.

- A pan niezłą wytrzymałość, panie... Orlandoni? - zapytał Kurt i skrzyżował ręce na piersi. - Bo chyba tak ma pan na nazwisko, prawda?
- Tak, wiem, skłamałem. - Tileańczyk uniósł lewą rękę w górę - Jestem Luca Orlandoni, nazwiska DiNatale używam zwykle gdy kogoś poznam i nie jestem pewien czy można mu zaufać. Wie pan, taki środek ostrożności. Jak widać moja prawdziwa tożsamość wypłynęła szybciej niż myślałem – Luca zmarszczył brwi. - A co tej wytrzymałości, to powiedzmy, że już nie raz zarobiłem kuflem przez łeb – uśmiechnął się delikatnie, jakby na wspomnienie jakiejś sytuacji.

- Co to byli za ludzie? - spytał Steiner widząc, że Orlandoni wcale nie jest aż tak poszkodowany na jakiego wyglądał. Trzeba mu było przyznać, że miał spore talenty aktorskie. - I dlaczego cię gonili, LUCA...

- Powiedzmy że zdobyłem coś, co można by sprzedać za całkiem niezłe pieniądze. Niestety, ci tutaj okazali się kiepskimi negocjatorami, oferowali zaledwie połowę tego, co mogę wyciągnąć z tego cudeńka. - Orlandoni sięgnął nagle do swej wypchanej po brzegi torby i wyciągnął spory przedmiot zawinięty w białe płótno. Po chwili odsłonił swoją zdobycz. - Piękny, nie?

Przedmiotem okazał się gruby, mosiężny łańcuch z zawieszoną na nim dużą, złowrogo wyglądającą czaszką pokrytą plugawymi znakami, z pewnością należącymi do jednego z Bogów Chaosu. Od tego czerepu biło coś nieprzyjemnego, jakaś tajemnicza siła, przez którą Steinerowi jeżyły się włosy na plecach. Gdy chciał coś powiedzieć, pojawiła się Marisa – z mokrymi włosami wyglądała jeszcze seksowniej niż zwykle. Pachniała olejkami.

- A cóż to jest, Luca? - widząc że Tileańczyk zrobił zdziwioną minę, dziewczyna rzuciła od niechcenia. - Słyszałam waszą rozmowę, chłopcy i wiem już jak się naprawdę nazywasz. Skąd to masz? - wskazała głową na czaszkę.

- Według legend jest to ertefakt kryjący energię życiową demona Kazrona Krwiopluja. A zdobyłem go... no cóż, powiedzmy że ktoś nie był na tyle bystry by zauważyć że zniknął jego naszyjnik – Luca puścił oczko Marisie.

- Skoro to demoniczny artefakt, nie sądzę by bezpiecznym było trzymać go tutaj. Od Chaosu lepiej trzymać się jak najdalej. – powiedział Steiner. - Poza tym skąd wiesz, że ktoś już za tobą nie jedzie by go odzyskać?

- Spokojnie, Kurt, zanim ktokolwiek się zorientował że naszyjnik Kazrona zniknął, byłem daleko od ewentualnego pościgu. Pojadę z wami do Altdorfu, może tam uda się go sprzedać za rozsądną cenę.

- Radziłbym ci oddać go Sigmarytom – wtrącił ochroniarz.
- I zostać spalonym na stosie za czczenie Chaosu? Nie, dziękuję. Bo jakoś nie sądzę by uwierzyli mi, że znalazłem ten naszyjnik w krzakach, albo kupiłem w sklepie w Middenheim. A chcę jeszcze trochę pożyć, mam rodzinę na utrzymaniu – Luca uśmiechnął się rozbrajająco. - Zrobię tak jak mówiłem, może w stolicy ktoś da mi za niego tyle ile żądam.

Steiner wzruszył ramionami i nie odezwał się więcej. Orlandoni zawinął przedmiot w płótno i schował do torby. Położył się na łóżku przyciskając ją mocno do siebie; wyglądało na to, że nie zamierza się z nią rozstawać nawet podczas snu. Widząc że rozmowa na ten temat raczej nie ma sensu z upartym Tileańczykiem, Kurt wyciągnął kawałek sznura ze swej sakwy i podszedł do Marisy.

- Rączki, skarbie...
- Ale Kurt, czy to naprawdę potrzebne? Obiecuję, że będę grzeczna. - obdarzyła go błagalnym spojrzeniem.
- Twoje obietnice już dawno przestały mieć znaczenie. To dla twojego i naszego dobra. - powiedział spokojnie.

Dziewczyna uniosła nieśmiało obie ręce, a Kurt skrępował ją zakładając kilka skomplikowanych węzłów. Gdy położyła się na łóżku, to samo zaczął robić z jej stopami.

- Hej, tak się nie umawialiśmy! - warknęła niepocieszona.
- To na wypadek, gdyby zachciało ci się gdzieś podróżować w nocy. - uśmiechnął się krzywo. - Nic ci się nie stanie, jak pośpisz tak kilka nocy.
- Jesteś okrutny, wiesz? – zrobiła obrażoną minę.
- Wiem, i dlatego jeszcze oboje żyjemy.

Posłała mu pełen jadu, wymuszony uśmiech, po czym obróciła się do niego plecami. Kurt rozdział się do pasa i legł na łóżku stojącym pośrodku tych, zajmowanych przez Tileańczyków. Jakieś dziwne myśli nie pozwoliły mu spokojnie ułożyć się do snu, jednak po około godzinie i on poddał się woli Morra i zagościł na jego wieczerzy w Krainie Snów.

**

- Steiner, do cholery, obudź się! - podenerwowany głos Orlandoniego i ostre szarpnięcie za ramię wyrwały ochroniarza ze snu. Spojrzał na Tileańczyka, wyglądał na nieco obruszonego.

- Co się dzieje? Coś z Marisą? - spytał podrywając się na równe nogi i chwilę później uspokoił się, widząc że dziewczyna jeszcze słodko śpi na łóżku obok. Wyjrzał przez okno; na zewnątrz było już całkiem jasno, a z dołu dochodziły wspaniałe zapachy przygotowywanych potraw.

- Ten naszyjnik, patrz – Orlandoni wskazał palcem w kąt sali. Tam, przy ścianie stała czaszka z wymalowanymi plugawymi znakami, a obok niej leżał mosiężny łańcuch. Wszystko wyglądało tak, jakby czerep im się przypatrywał. - Miałem ją cały czas w torbie, a gdy się obudziłem, stała właśnie tam.

- Chyba to uderzenie kuflem całkiem poprzestawiało ci w głowie. - Steiner pokręcił czarną czupryną.
- Mówię prawdę. - rzekł najzupełniej poważnie Luca. - Gdy wstałem parę minut temu czaszka już tam była. Myślisz że sam bym ją tam przeniósł a potem budził cię zdenerwowany? - zapytał Luca.
- Tak, tak właśnie myślę, bo chyba chcesz żebyśmy się podniecali twoją zabawką bardziej niż ty sam i w dodatku uwierzyli że to coś skrywa energię życiową jakiegoś demona. Nie przeczę, że to przedmiot należący do Chaosu, ale myślę że trochę przesadzasz, chłopie. - powiedział Steiner po czym narzucił na siebie koszulę i lekką kolczugę. - A najlepiej zrób tak, jak mówiłem wczoraj – zawieź to do świątyni Sigmara, albo po prostu podrzuć, jeśli tak bardzo boisz się o swoją głowę. Oni już będą wiedzieli co zrobić z tym czymś pod ścianą.

- Nigdy!! - warknął Orlandoni i podszedł do ściany by zabrać przedmiot. Zawinął czaszkę w płótno i schował do troby. - Sprzedam ją temu, kto da więcej. I w dupie mam czy to należy do Chaosu czy do sióstr Shallya'nek. A teraz wybacz, ta konwersacja bardzo pobudziła mój żołądek. Spotkamy się na dole. - Luca z obrażonym wyrazem twarzy przerzucił torbę przez ramię i trzasnął drzwiami tak mocno, że aż podłoga się zatrzęsła. Po chwili Steiner słyszał jak kupiec piorunem zbiega po schodach.

- Co za człowiek... - Kurt pokręcił głową.
- Na pewno ma lepsze serce niż ty. I potrafi się zachować wobec damy. – odezwała się Marisa przeciągając się na tyle na ile mogły pozwolić jej węzły. Ziewnęła i patrząc na Steinera wyzywająco rzekła. - Może zdjął byś mi te pęta z kostek? Już mam ich dość, pewnie podrażniły mi skórę na stópkach...

Kurt zrobił co chciała, oswobodził również jej dłonie, ale jak sam zastrzegł, tylko na czas śniadania i póki nie wyruszą w dalszą drogę. Dwa kwadranse trwało nim zeszli do Orlandoniego siedzącego przy stoliku w kącie sali i dumającego nad pustymi talerzami. Ochroniarz zamówił naleśniki z serem i dzban soku wysłuchując jak Luca wciska Marisie bajeczkę o poruszającej się czaszce. Po kilku chwilach posiłek wjechał na stół. Zjedli ze smakiem, a widok i zapach naleśników sprawił, że nawet szlachcianka przestała prowadzić strajk głodowy.

Wyruszyli krótko przed południem w momencie gdy niebo już na dobre zasnuły czarne chmury przynosząc z sobą rzęsisty deszcz. Droga wiła się między usytuowanym po obu stronach szlaku lasem, który po kilku godzinach drogi ustąpił miejsca rozległym polom. W trakcie podróży Orlandoni namiętnie dyskutował z Marisą o różnych sprawach.

Nie niepokojeni brnęli piaszczystym traktem, mijając od czasu do czasu kilka mniejszych bądź większych wiosek. W krótszych i dłuższych odstępach czasu mijali wozy kupieckie a także małe grupki konnych. Deszcz przestał padać, jednak ciężkie, stalowe chmury wisiały wciąż nad ich głowami.

Kilka kolejnych godzin minęło nim przywitały ich czarne mury Altdorfu, największego miasta Imperium. Wraz z zapadającym szybko zmierzchem, witani podejrzliwymi spojrzeniami strażników wjechali przez zachodnią bramę miasta. Przedmieścia przywitały ich czteropiętrowymi budynkami, zamieszkiwanymi najczęściej przez biedniejszą cześć społeczeństwa – świadczyć mógł o tym odpadający tynk, pourywane okiennice w niektórych domach, czy po prostu tutejszy 'element' szwendający się po ulicach. Dotarcie do centrum miasta zajęło im nieco ponad godzinę wąskimi, brudnymi i zatłoczonymi jak na tę porę uliczkami Altdorfu. Marisa zauważyła, że niemal wszystkie budynki w stolicy przylegają do siebie i budowane są na tę samą wysokość – czterech pięter. Kurt wyjaśnił jej szybko, że ziemia w Altdorfie jest bardzo doroga i jedyną możliwością powiększania domostw jest dobudowywanie kolejnych pięter. W międzyczasie minęli przedstawicieli niemal wszystkich ras – od gnomów, przez elfy, krasnoludy czy spieszące się gdzieś ogry. Ludzie, zajęci własnymi sprawami, zupełnie nie zwracali na nich uwagi, choć poprzez tłum można było wychwycić spojrzenia osób, które za samą twarz mogły by dostać po sto lat w kamieniołomach.

- Co za smród – Orlandoni zasłonił twarz chusteczką i podał jedną z nich Marisie. - Nawet w najgorszej dzielnicy Luccini nie śmierdzi tak jak tutaj.

- Przywykniesz, Luca – mruknął szorstko ochroniarz, choć musiał przyznać że odór zgniłego mięsa i warzyw unoszący się w powietrzu był naprawdę trudny do zniesienia. - Zatrzymamy się w gospodzie „Pod Płonącym Stołem”, mają dobre ceny i żarcie, byłem tam już kiedyś.

Skierowali swe wierzchowce w kierunku dzielnicy kupieckiej i podróżowali nie nie pokojeni póki Steiner nie wpadł na pomysł dotarcia do karczmy na skróty, przez ciemne uliczki Atdorfu. Tam, w jednej z nich drogę zastąpiło im siedmiu odzianych w czerń mężczyzn z mieczami w dłoniach. Po chwili, na jednym z balkonów pobliskiego budynku dostrzegli chudego, łysego mężczyznę o ziemistej niemal barwie skóry. Wskazał palcem na Orlandoniego.

- Masz coś co należy do mnie, człowiecze! Oddasz mi to, a obiecuję że twa śmierć będzie szybka. W przeciwnym razie czekają cię męczarnie i błagania o litość.

- Pierdol się! - warknął Luca i dobył zza pasa dwóch pistoletów. Mierzył w tyczkowatego.

- Spodziewałem się tego – odrzekł ze spokojem w głosie mężczyzna na balkonie. Zagwizdał, a balkonu po przeciwnej stronie ulicy wychylił się zakapturzony mężczyzna z ciężką kuszą na ramieniu. Bełt skierowany był w Marisę.

- Albo oddasz zaraz to, co należy do mnie, albo dziewczyna za chwilę zginie...

- I co robimy Steiner? - spytał po cichu Luca rozglądając się nerwowo po obu balkonach.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:10, 03 Sie 2008     Temat postu:


Na chwilę zapadła cisza. Mężczyzna z kuszą celował w zupełnie nieprzejętą tym Marisę, Kurt czuł, jak mu się krew zaczyna gotować przez tego Tileańczyka, a Luca czekał na decyzję ochroniarza. Lub jakąkolwiek pomoc. Niestety wyglądało na to, że zostanie z problemem sam.

- Chwila, my go nawet nie znamy, wasze sprawy załatwiajcie sobie między sobą, a nas w to nie mieszajcie - warknął Kurt i szarpnął za lejce, zmuszając wierzchowca szlachcianki, by stanął bliżej niego. - A ty - zwrócił się do Orlandoniego - nawet mnie nie proś o pomoc, bo sam się w to gówno wpakowałeś. Marisa, ruszamy!

Dziewczyna otworzyła usta, by zaprotestować, uzbrojeni w miecze osobnicy postąpili krok do przodu, by uniemożliwić dwójce wycofanie się. Mężczyzna na balkonie coś krzyknął, a kusznik...
- Strzelaj! Strzelaj do cholery!
...a kusznik zniknął.
- To znowu jakieś twoje cholerne sztuczki, Orlandoni?! Brać ich! Zabić wszystkich!
Zgodnie z rozkazem, rzucili się do ataku. Steiner błyskawicznie dobył swego miecza i zeskoczył z konia, Luca wycelował i strzelił w mężczyznę na balkonie. Odgłos dwóch wystrzałów był ogłuszający, koń Marisy wierzgnął niespokojnie, wyrzucając dziewczynę z siodła. Nim pierwszy z mieczy zdołał opaść na głowę bezbronnej, przerażonej dziewki, dwóch napastników leżało w kałuży własnej krwi.

Dwa sztylety wystawały z ich krtani, Luca nie mógł tego pomylić, nie mógł nie rozpoznać. Na chwilę stanął jak wryty, rozglądając się na boki.
- Iskierko?! - zawołał.
Odpowiedziały mu kolejne dwa ostrza, które bezbłędnie pozbawiły życia następnych zbirów. Steiner w tym czasie wykończył jednego i gdy ilość przeciwników zaczęła drastycznie maleć, rzucili się oni do ucieczki.
- Jeszcze się policzymy, Orlandoni! Znalazłem cię raz, znajdę cię już zawsze! - wykrzykiwał mężczyzna. - Ciebie i twoją rodzi...!
- Czyżby?
- słodki, kobiecy szept zaskoczył go tak samo, jak faliste ostrze sztyletu na gardle. - Powtórz, bo nie dosłyszałam... Groziłeś memu mężowi i naszym dzieciom, tak?

Nie czekała na odpowiedź.



- W co tym razem się wpakowałeś?! - wrzeszczała Luci nad głową. - Czy ja nie mogę cię choć raz puścić samego, byś zaraz nie ściągał na siebie kłopotów?!
Piękna czarnowłosa kobieta, ubrana w długą, intensywnie czerwoną suknię, wymachiwała rękoma i groziła Tileańczykowi w jego ojczystej mowie. Steiner aż uniósł ze zdziwienia brwi, słysząc, jaką ta kobieta miała wyobraźnię. Czerwona szata mocno opinała się na jej ponętnie wyrzeźbionym ciele. Największą uwagę przyciągały piersi kobiety oraz uwydatniony, zaokrąglony brzuszek.



- Może przestałbyś się gapić tej pani w dekolt i pomógł mi wstać? - szlachcianka posłała pełne pogardy i nienawiści spojrzenie Kurtowi, który z lekkim zażenowaniem stwierdził, że dziewczyna miała trochę racji. To nie była jego wina, dwie duże i jędrne piersi tak uroczo podskakiwały, gdy Tileanka gestykulowała. Odkaszlnął i podciągnął Marisę za dłonie do pionu.
- Luca, ekhm, może byś tak nas sobie przedstawił? - ochroniarz mruknął niechętnie.
- A to niby z jakiej racji? - szybko wypaliła czarnowłosa, nie dając Orlandoniemu dojść do głosu. - Dobrze słyszałam, że chciałeś mego męża zostawić samego przeciwko tamtej bandzie!

- Bez nerwów, mógł chyba trochę pomyśleć, nim się w to wpakował. A ja muszę chronić dupę tej dziewczyny i to jest moim priorytetem, poza tym...
- Wyjaśniłbyś to później naszym dzieciom, dlaczego zostały bez ojca?
- kobieta weszła mu w słowo. Kurt nie odpowiedział, nie miał zamiaru się kłócić z tą krzykaczką. Cóż, Luca miał godną siebie żonę.
- Iskierko... - Orlandoni położył rękę na jej ramieniu i odwrócił w swoją stronę, spoglądając ukochanej głęboko w oczy.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:55, 02 Wrz 2008     Temat postu:


- Iskierko... - Orlandoni położył rękę na jej ramieniu i odwrócił w swoją stronę, spoglądając ukochanej głęboko w oczy. - Bez jakiego ojca? Przecież żyję jeszcze i nic mi się nie stało. – pocałował ukochaną i mimowolnie zawiesił wzrok na jej obfitym biuście – Cholera, rośnie jak na drożdżach – skwitował krótko, robiąc głupią minę, gdy żona zjadała go wzrokiem. - Jak się czujesz, Misiaczku? - spytał niepewnie

- Mężczyźni... - prychnęła Marisa, kręcąc z niezadowoleniem nosem. Jej nikt się na cycki nie gapił.
- Czuję się bardzo dobrze, Panie Orlandoni, ale proszę łaskawie ruszyć swoją dupę, bo jesteśmy na terenie Gildii Zabójców i zapewne twoi towarzysze nie będą się z tym zbyt dobrze czuć. Więc - zmierzyła go morderczym wzrokiem. - Czego chciał od ciebie tamten dupek?
Widać było, że aż kipiała ze złości, choć Kurt dostrzegał ciepło w jej spojrzeniu, troskę i miłość do męża.

- Nie mam pojęcia kochanie, czego on chciał. – Orlandoni rozłożył teatralnie ręce. - Mówił, że mam coś co należy do mnie... Hmmm, może mu chodziło o ciebie, kotku... ale teraz to jesteś moja, więc pewnie nie. – Luca zamiótł nogą i zrobił głupią minę udając, że szuka w myślach czego mógłby chcieć. - Hmm, nie mam pojęcia, skarbeńku... A tak w ogóle to co ty tutaj robisz? Powinnaś siedzieć w domu, niedługo rodzisz – objął ją w pasie i pocałował namiętnie.
Ich towarzysze odwrócili na chwilę wzrok, ale najwidoczniej para Tileańczyków w ogóle nie przejmowała się i nie krępowała w okazywaniu sobie uczuć.

- Acha - skwitowała wyjaśnienia męża. Nie dopytywała się więcej, poznała go już na tyle, by wiedzieć, że jak nie chce, to nie powie. I w żaden sposób nie zdoła go do tego zmusić. Widać nie było to aż tak istotne. - Co robię? Akurat brat jechał tutaj z jakąś dostawą wina, więc się zabrałam, żeby móc się z tobą szybciej zobaczyć, wiesz, trochę mi było smutno samej... a odkąd się rozprawiliśmy z tym durnym kultem, to drogi są na tyle bezpieczne, że mogłam sobie spokojnie pozwolić na taki wypad i nie martw się, mam jeszcze czas, a ty chyba nie chciałbyś przegapić tego momentu, co? - wyrzuciła z siebie potok słów, aż ciężko było nadążyć. Zaczerpnęła tchu, odrzuciła włosy do tyłu i pogładziła się po brzuszku.

Kurt ze zdziwieniem słuchał słów żony Orlandoniego i z trudem ukrywał swoją głupią minę – okazało się, że wszystko to, o czym kupiec mówił podczas ich wspólnej drogi, było prawdą i rzeczywiście zmierzył się z kultem... co więcej, miał przy sobie swoją żonę. Ochroniarz jedynie mógł przypuszczać jak odważna to była kobieta i jakie naprawdę skrywała umiejętności, bo i sam Luca, jak i jego żona z pewnością byli postaciami osobliwymi.
- Widzisz, to się nazywa miłość – mruknął do szlachcianki. - Przyjechała za nim aż z Tilei... ucz się co to prawdziwe uczucie, szacunek i poświęcenie, dziewucho... Jeśli Sigmar pozwoli, sama go doświadczysz.

Gdy Kurt i Marisa rozmawiali, Tileańczyk chwycił żonę za dłoń i pomógł jej usiąść na beczce stojącej akurat na chodniku. Przyklęknął przy niej i gładząc ją po brzuszku powiedział, uśmiechając się serdecznie.
- Pamiętasz naszą beczkę w Wittgendorfie, kochanie? To był nasz pierwszy raz. - chwilę później zmienił temat. - Nie powinnaś się teraz przemęczać, a już na pewno nie ryzykować życiem swoim i naszego bobasa. Zabieram cię do najlepszego hotelu w mieście... W 'Trzech Koronach' jeszcze powinny być miejsca. - podniósł się do pionu i spojrzał na Kurta. - Jedziemy do hotelu, dotrzymacie nam towarzystwa?

Steiner skinął głową i spojrzał na Marisę.
- Nie próbuj żadnych sztuczek... - mruknął.
- Przecież nic nie robię - odburknęła.
Była wyraźnie niezadowolona z faktu, iż nie znajdowała się w centrum uwagi otaczających ją mężczyzn. Zwłaszcza Luci, który wcześniej zdawał się być jej przychylny, a teraz był zajęty swoją żoną.

- Spokojnie, Luca - spojrzenie Castinyy złagodniało, delikatnie pogładziła go po policzku. - Czuję się świetnie, tak samo nasz maluszek. Gdyby było inaczej, nigdzie bym nie jechała. Ale widać dobrze się stało, bo bez naszej pomocy moglibyście sobie nie poradzić. - Widząc zdziwione spojrzenie Orlandoniego, uśmiechnęła się. - No chyba nie myślałeś, że sama załatwiłam ich wszystkich i z brzuchem przedostałam się z jednego balkonu na drugi? Oj, Promyczku, Arienati ma jeszcze wielu życzliwych znajomych. Ludzie z Gildii na moją prośbę sprawdzali, kiedy pojawisz się w mieście i zaraz dali mi znać, gdy przeszliście przez bramę. Na szczęście towarzyszyli mi i kiedy się okazało, że wpadłeś w pułapkę, byliśmy gotowi się tym zająć... - wyjaśniła powoli, co chwila zerkając na Kurta i Marisę.

- Moja ukochana żona... zawsze tam, gdzie jej potrzebuję. Mimo to nie pochwalam, że się wychylasz i ryzykujesz, nawet jeśli masz tutaj zaufanych znajomych. – ucałował ją w dłonie i charakterystycznym gwizdem zawołał konia. Stary wierzchowiec zjawił się od razu przy Tileańczykach. - Wsiadaj, skarbie, Esteban poniesie cię do karczmy. Ja się przejdę i będę twoim przybocznym. – uśmiechnął się zawadiacko i puścił jej oczko. - Steiner, jedźcie za nami, za niecały kwadrans powinniśmy być w 'Trzech Koronach'.

- I dobrze... - mruknął ochroniarz. - Nam wszystkim przyda się odpoczynek. - spojrzał na Marisę i klepnął piętami boki swego wierzchowca.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 14:50, 07 Sty 2009     Temat postu:




ROZDZIAŁ II: OGIEŃ I CIEŃ

Altdorf, stolica Imperium, a zarazem jego chluba. Jednak mało kto wspomina o jego ciemnej stronie. Za wspaniałymi pomnikami, budowlami i pałacami, wzniesionych dzięki umiejętnościom ich budowniczych, za bogaczami, arystokratami, pięknymi alejami, za wspaniałą sztuką oraz genialną myślą architektoniczną, inżynierską, za wszystkimi tymi wspaniałościami, bogactwem i przepychem kryje się świat ukryty, o którym nikt nie mówi i nie wspomina.

Zatłoczonymi ulicami stolicy, mijając dwa miejscowe targowiska czwórka podróżnych dotarła wreszcie do bogatszej dzielnicy miasta, gdzie przepych i pięknie wykończone budynki kontrastowały z obskurnymi, śmierdzącymi alejami i przylegającymi do siebie popękanymi budynkami biedoty Altdorfu.

Kierowani przez Lucę szybko odnaleźli gospodę 'Trzy Korony' znajdującą się w Starej Dzielnicy, jednej z bogatszych rejonów miasta. Luksusowe wykończenie gospody zrobiło na Marisie ogromne wrażenie. Draperie koloru kawy z mlekiem z aksamitu obrobiono złotymi nićmi, na podłogach spoczywały miękkie wykładziny i skóry egzotycznych zwierząt. Na każdym stole znajdował się biały obrus, pośrodku którego stały małe wazony z kwiatkami. Wygodne fotele wykończone były finezyjnymi, wyglądającymi na elfie wzorami. Ktokolwiek urządził to miejsce, musiał mieć sporo pieniędzy i wybitne poczucie gustu. W środku pełno było gości – począwszy od takich, którzy wyglądali na uczonych bądź magów, skończywszy na kilku strudzonych podróżnych, którzy najwidoczniej byli przy pieniądzu.

- Pięknie tu... - rzuciła Marisa rozglądając się po pomieszczeniu. - Zostaniemy tu na noc, prawda, Kurt? - spojrzała na swego ochroniarza.
- Zostaniemy... - Steiner spojrzał na nią podejrzliwie. - Bez sztuczek, dziewucho...
- Racja, pięknie – przytaknął Luca próbując rozładować napinającą się atmosferę. - A na piętrze jest jeszcze małe kasyno i...

Nie dokończył, gdyż zarobił łokciem pod żebra od Castinyy.
- Ała, kochanie, za co? Przecież nie będę grać... - zrobił kwaśną minę i rozcierał obolałe miejsce.
- Ani mi się waż, najdroższy... – rzuciła Cas uśmiechając się chłodno. - Wiesz, jak to się ostatnio skończyło...
- Wiem, kochanie, wiem.... - Luca zrobił głupią minę. - Chodźmy się czegoś napić i zjeść. Ja stawiam. - rzucił kupiec i objąwszy Cas w pasie ruszył z pozostałymi do wolnego stolika pod ścianą jednocześnie gestem dłoni wzywając kelnerkę.

***

Nie minęło dziesięć minut a na stół wjechały pożywne, ciepłe dania i dwa dzbany – jeden z piwem dla mężczyzn, drugi z sokiem dla ciężarnej Cas i Marisy. Zajęci rozmową szybko jednak dostrzegli siedzącego nieopodal łysego, tyczkowatego mężczyznę, który przyglądał im się nieśmiało od czasu do czasu. Widząc, że jego nachalne spojrzenia zostały odkryte, odłożył książkę na stół i powolnym krokiem zbliżył się do stolika zajmowanego przez Steinera i jego towarzyszy. Na wszelki wypadek Kurt zbliżył się bardziej do siedzącej obok Marisy i położył dłoń na rękojeści miecza.

- Wybaczcie, że tak się wam przyglądałem podróżni, ale dzisiejszej nocy miałem wizję i ten oto wielmożny pan – wskazał palcem na Lucę. - posiadał w tym widzeniu potężny, spaczony Chaosem przedmiot. Trzeba go za wszelką cenę zniszczyć! Nie wolno wam go posiadać... Przyniesie wam śmierć!- mężczyzna podniósł głos, co zwróciło uwagę kilku gości gospody.

Luca dopił piwo i spojrzał na chudzielca.
- Uspokój się człowieku i idź precz od naszego stolika. Nie mamy żadnych spaczonych przedmiotów, a ty chyba powinieneś się leczyć na głowę, bo od tego czytania chyba coś ci się poprzestawiało. I won, bo zaraz zawołam ochronę, która będzie mniej kulturalna...

- Będziecie przeklęci! - syknął mężczyzna po czym szybkim krokiem wrócił do swego stolika, zabrał swoje rzeczy i trzaskając drzwiami opuścił lokal.

- Trzeba przyznać, że potrafisz z pokerową miną kłamać komuś w żywe oczy, Luca... - Steiner uśmiechnął się lekko stukając się z Orlandonim kuflami.

- To po tatusiu.– odparł rozbawiony Luca.

Wziął łyk piwa i dostrzegł zabójczy wzrok Castinyy na sobie. Wiedział już, że zaraz zostanie solidnie przepytany przez żonę. 'Oby tylko kufle nie były w użyciu', pomyślał i zrobił głupią minę patrząc na Cas.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:48, 09 Lut 2009     Temat postu:


Morderczy wzrok małżonki dość jasno mówił Luce, że będzie gorąco, o ile szybko się nie wytłumaczy. Zapewne teraz Kurt miał niezły ubaw, po ty jak wkopał Tileańczyka. Castinaa zmrużyła oczy, głośno odstawiła kubek na stół i odwróciła się całym ciałem w stronę męża.
- Zatem, panie Orlandoni, jakiegoż to spaczonego Chaosem przedmiotu pan NIE posiada? - zapytała wściekle. Nim zdążył coś odpowiedzieć, zaczęła nawijać: - No naprawdę, nie spodziewałam się tego po tobie! Niebawem rodzę, a ty się zajmujesz takimi niebezpiecznymi rzeczami? Mało ci było ostatnio? Hm? Kochanie, nawet nic nie mów i się nie tłumacz, chyba wolę nie wiedzieć, co robisz, kiedy jedziesz w swoich interesach!
Szlachcianka uniosła lekko brew i spojrzała się na parę Tileańczyków, dość dobrze znała temperament południowych kobiet i bała się, że Cas zaraz wybuchnie prawdziwą złością.
- No, słucham, co masz mi do powiedzenia? - warknęła zabójczyni.

Luca pociągnął cztery łyki swego piwa i spojrzał z głupawym uśmieszkiem na swoją żonę. Jej wzrok sprawił, że uśmiech szybko zamienił na krótki, teatralny kaszel. Cas walnęła go dłonią w ramię, a Luca spojrzał jej w oczy i rzekł:

- No tak jakoś wyszło kochanie, że jestem w posiadaniu jakiegoś przedmiotu naznaczonego przez Chaos. Ale zaraz ci wszystko wytłumaczę... - dodał, gdy już otwierała usta. - Widzisz, rodzisz niebawem, a ja zamierzałem sprzedać tę czaszkę na łańcuchu, żeby mieć pieniądze na nasze kochane dzieciaczki. Przecież wiesz, że robię wszystko, żeby wam niczego nie brakowało... Mój plan jest naprawdę dobry, myślę, że w Altdorfie dadzą nam za ten artefakt wiele pieniędzy - rzucił, dopijając piwo i zezując na żonę.

- Albo skończymy w ciemnej alejce z poderżniętym gardłem - dodał beznamiętnie Kurt. - Wybacz, Castinoo, ale twój mąż nie dość że igra z najgorszymi typami stolicy, to jeszcze ze strażą i łowcami czarownic... Jeśli by go złapali, płoniemy wszyscy... - Ochroniarz utkwił wzrok w barmanie.

- Nie złapią go - westchnęła i po chwili jej wyraz twarzy ze zrezygnowanego zmienił się na podirytowany. - Wiem, że robisz to dla nas, ale chyba już dość się namęczyliśmy, żeby oczyścić nasze życie z Chaosu? Nie zapominaj, że mało tego nie przypłaciliśmy życiem... Jeśli będziesz miał niewiele szczęścia, w Altdorfie ktoś cię podpierdoli do Inkwizycji i tak jak mówi Kurt, zrobi się bardzo gorąco. A jeśli osoba, która chętnie odkupi od ciebie przedmiot będzie jakimś... Chyba sam się domyślasz. Nie chcę później walczyć z typem uzbrojonym w magiczny przedmiot Chaosu - wyjaśniła, krzywiąc się. - Na litość boską, przecież świetnie sobie poradzimy i bez takich drastycznych środków! Dobrze wiesz, że do szczęścia wystarcza mi twoja miłość i niczego więcej nie pragnę... Nie chcę, by coś ci się stało! - Utkwiła błagalne spojrzenie w oczach męża. Położyła dłoń na jego dłoni i delikatnie pogładziła.

- Spokojnie, kochanie. – Luca przytulił ją i pocałował delikatnie. Następnie spojrzał jej w oczy i rzekł. - Czy ja cię kiedyś zawiodłem? Pamiętaj, że Ranald jest zawsze po mojej stronie, inaczej już dawno by mnie nie było na tym świecie. A wiele razy obiecywałem sobie i tobie, że moja rodzina będzie mieć wszystko to, czego ja nie miałem w młodości... I dlaczego nie zarobić na Chaosie? Nie martw się, przecież wiesz, że mam głowę na karku i nie dam się złapać. Chyba, że ktoś nas podpierdoli... - Spojrzał wymownie na Kurta.

- Gdybym miał to zrobić, to stało by się już dawno, Tileańczyku – mruknął ochroniarz. - Poza tym znam ich... najpierw bym was sprzedał, a potem płonął razem z wami na palu. Nie, dziękuję... I nie nazywaj mnie sprzedawczykiem, bo następnym razem będziesz musiał odpierać moją stal, nie słowa...

- Wybacz, Steiner, to był tylko żart...
- Luca puścił mu oczko, po czym spojrzał na żonę i pogładził ją dłonią po twarzy. - Będzie dobrze, obiecuję. Sprzedamy to i wrócimy do Tilei. Teraz nie mogę się wycofać, skarbie... Wiele ryzykowałem dla tego naszyjnika, musi się opłacić.

Kobieta westchnęła. Nie chciała, żeby jej ukochany się wplątał w coś niebezpiecznego. Momentalnie posmutniała. Skoro podjął decyzję, to nawet stalowym kuflem by mu tego nie wybiła z głowy, a obrażać się też nie było w jej stylu. Zawsze była mu lojalna i teraz także nie miała zamiaru go zostawić samego. Zwłaszcza teraz...

- Naprawdę mi się to nie podoba - stwierdziła, unikając troskliwego spojrzenia Luci. - A jeśli to będzie emanowało Spaczeniem i zaszkodzi naszemu maleństwu? Albo tobie...? - zapytała zmartwiona. Sięgnęła po kubek, przez chwilę obracała go w dłoniach i w końcu odstawiła, wzdychając. - Przepraszam, ale chyba pójdę się położyć. Jeśli możesz, to przemyśl to jeszcze raz i zastanów się dobrze. Jeśli tylko będziesz nas kochać, to niczego nigdy nie zabraknie ani dzieciom, ani mnie. A pieniądze przychodzą i odchodzą, jak sobie tego Ranald życzy. Tylko prawdziwe uczucia są stałe.

Marisa drgnęła nieznacznie, jakby nagle krzesło zrobiło się cholernie niewygodne. Spojrzała się ukradkiem na Kurta, jak zwykle poważnego, spokojnego i takiego surowego z tym swoim stanowczym spojrzeniem.

Od razu wychwycił jej spojrzenie. Dopił piwo i szepnął dziewczynie do ucha.
- Widzisz, Mariso, możesz się od niej uczyć, czym są prawdziwe uczucia i lojalność wobec mężczyzny, którego się kocha. - Jego wyraz twarzy wciąż pozostawał niewzruszony.

Luca chwycił Cas za dłoń i pocałował, patrząc jej w oczy.

- Jeśli ty idziesz, kochanie, to ja też. Nie zamierzam zostawiać cię samej... I naprawdę nie martw się, wszystko będzie dobrze. Nie sądzę, by ten przedmiot był spaczony, mam go z sobą już sporo czasu i nie czuję się inaczej. Sprzedamy go jutro, zgarniemy pieniądze i wrócimy do domu, obiecuję ci to, Iskierko. – Pocałował ją namiętnie.

Przez chwilę kobieta rozpływała się w ramionach męża, a Marisa jakby zapadła się pod ziemię. Czuła się nieswojo, wolała, żeby takie wyznania i okazywanie sobie uczuć zostawili na później, gdy będą już sami. Odwróciła wzrok i przez chwilę gapiła się bezmyślnie na plamę piwa na stole. Gdy tylko Tileańczycy się pożegnali i poszli do pokoju, ona także wstała.

- Wiesz, chyba idę się wykąpać - rzuciła obojętnie, choć dało się wyczuć w jej głosie jakąś zmianę. Jakby zakłopotanie. Ciężko jej było uwierzyć, że oni naprawdę się tak kochają, że to wszystko nie jest tylko kłamstwem na pokaz. W głębi serca zazdrościła, że mają siebie. Jeszcze raz zerknęła na Kurta i żałowała, że była dla niego niemiła. Tak to chyba miałaby się teraz do kogo przytulić.

- Kurt, słuchaj... ja przepraszam za wszystko, naprawdę - bąknęła, gapiąc się gdzieś w bok. - Czy byłoby to dużym problemem, gdybym cię poprosiła, żebyś mi towarzyszył? Proszę.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:43, 25 Kwi 2010     Temat postu:


- Jeśli to kolejna twoja sztuczka, to daruj sobie, dziewucho. – Steiner spojrzał na nią spode łba.
- Nie sztuczka – westchnęła dziewczyna. – Chciałabym… porozmawiać. Tylko tyle.
- Na jaki temat? – zapytał Steiner. – Tylko oszczędź mi swoich wylewnych, chwytających za serduszko uczuć, bo ich nie kupię. Zlecono mi zadanie i je wykonam.
- Wiem – skrzywiła się. – Nie wiem o czym. Pójdziesz, czy może powinnam wysłać zaproszenie? – uśmiechnęła się lekko.
- Balia z wodą będzie dostarczona do pokoju. I nie będę ci towarzyszyć. – odparł zimno.
- Dlaczego?
- Chyba wiesz. – mruknął bez żadnych uczuć. – Jesteś towarem, a ja mam cię dostarczyć na miejsce. Nic więcej. Za to mi płacą, żebyś dotarła tam cała i zdrowa. I tylko to mnie interesuje.
- A ty od razu coś sobie pomyślałeś – westchnęła. – Chcę porozmawiać, przecież nic się nie stanie, prawda?
- Możemy porozmawiać, jak wyjdziesz z balii. Przecież nic się nie stanie, prawda? – sparafrazował ją.
- Prawda – skinęła mu głową. – Ale skąd wiesz, że na przykład nie spróbuję się utopić czy coś? Wiem, że cię oszukałam, byłam niemiła, uciekłam… Przepraszam.
- Widziałem, jak zależy ci na własnym życiu… na pewno nie spróbujesz się zabić. – uśmiechnął się Steiner. – Nie musisz mnie przepraszać, jestem tylko twoim ochroniarzem. Jestem człowiekiem, który ma cię dowieźć z punktu A do punktu B. Nic więcej.
- A jeśli cię bardzo ładnie poproszę? Nie możemy tych ostatnich dni spędzić miło? Tylko porozmawiajmy…
Steiner westchnął.
- Porozmawiamy, jak wyjdziesz z balii, dobrze? Jeśli już tak nalegasz… Choć wydaje mi się to dziwne, biorąc pod uwagę to, co wyczyniałaś ostatnio. – założył ręce na piersi.
- Zgoda – skinęła głową. – Tylko proszę, powiedz karczmarzowi, żeby woda była naprawdę ciepła a nie ledwo podgrzana.
- Zrobi się. – skinął jej głową, a gdy miał wychodzić z pokoju odwrócił się. – Miło, że zaczęłaś prosić, a nie żądać… - otworzył drzwi i nim zdążyła odpowiedzieć, zniknął za nimi.

Niebawem w pokoju pojawili się dwa tyczkowaci posługiwacze z balią pełną gorącą wodą i dzbanem mleka, który dodali do ciepłej cieczy. Steiner spojrzał na kobietę.
- Masz to, co chciałaś. – wskazał balię. – Odwrócę się, a ty weź kąpiel.
- Myślałam, że wyjdziesz – zauważyła zdziwiona.
- Chyba nie myślisz, że zostawię cię samą w pokoju, gdzie masz do dyspozycji okno, którym możesz uciec. – uśmiechnął się. – Nie martw się, nie będę podglądać. Niejedną już kobietę widziałem w życiu, więc widok nagiego ciała nie robi na mnie wielkiego wrażenia. – usiadł na łóżku. – Bierz się za kąpiel, Mariso. – odwrócił głowę.
- Okno? – spojrzała na ścianę, po czym wyjrzała przez okiennice. – Nie chciałam uciekać, trochę tu wysoko mimo wszystko…
- Jak to mówią w Kislevie – ‘dla chcącego nic trudnego’, poza tym sto razy słyszałem już, że nie chcesz uciekać. A potem musiałem ci te pomysły wybijać z głowy. Tym razem nie chce mi się nigdzie stąd ruszać, dlatego zostanę… choćbyś się potem musiała skarżyć Marii de Raifeisen, że twój ochroniarz widział twoje cycki. – uśmiechnął się.
- Jakoś twoja obecność mi tu nie przeszkadza, chciałam porozmawiać – odpowiedziała i wzięła się za rozbieranie. Po kilku chwilach już wchodziła do gorącej wody. – Kąpiel z mlekiem… Ochraniałeś już jakieś szlachcianki?
- Kilka. – odparł. – Nie sprawiały takich problemów jak ty… może dlatego, że nie musiały wychodzić za mąż za karłowatego pokurcza. – mruknął.
- Los mnie pokarał – westchnęła ciężko. – Ale wypadki chodzą po ludziach. Może jeszcze wyjdę na swoje – puściła mu oczko, ale nie patrzył w jej stronę. – Ładna ta ściana? – zapytała z rozbawieniem w głosie.
- Piękna, widzę lasy Ostlandu. – uśmiechnął się do siebie zerkając przed siebie. – A co do losu, to nie każdy ma to, czego chce… chyba sama tego właśnie doświadczasz. – zerknął w jej stronę, widząc jak zanurza piersi w ciepłej, parującej wodzie. Najciekawsze było to, że nawet patrząc na jej ciało, nie czuł pożądania które na jego miejscu czuł by każdy lepszy zabijaka.
- Uff… uff… gorąca… - westchnęła z ulgą i podniosła wzrok, napotykając jego spojrzenie. Przez chwilę widział zmieszanie i zawstydzenie wymalowane na jej twarzy, zaraz jednak uśmiechnęła się niepewnie. – Uważasz, że ten przedmiot jest przeklęty? – zapytała, by wejść na jakiś wygodny temat.
- Chyba nie myślisz inaczej? – rzucił podchodząc do balii i opierając się o nią. Spojrzał na nią. Jej wspaniałe, choć nie za duże piersi o brązowych sutkach rzucały mu się w oczy. – Jeśli chcesz, to się odwrócę. Choć chyba wiesz, że nie będziesz bardziej bezpieczna niż przy mnie, Mariso…
W odpowiedzi dziewczyna nabrała czerwonych wypieków na twarzy, po czym zanurzyła się pod wodę. Gdy znów wypłynęła, nadal się w nią wpatrywał.
- Wiem – odpowiedziała, odgarniając włosy do tyłu i dłońmi ocierając twarz z wody. – Z jednej strony się cieszę, że ktoś taki jak ty mnie ochrania, czasami jednak przeklinam, bo jesteś chyba nawet za dobry – pokazała mu język i roześmiała się, kryjąc lekkie zdenerwowanie.
- Twój ojciec wiedział co robi, wynajmując moje usługi. – powiedział Steiner. – Zresztą, nie sądzę by znalazł takiego profesjonalistę na twoich ziemiach… Większość z tych, którzy mianują siebie ochroniarzami pewnie już by cię zgwałciło, Mariso. Dlatego jest moim priorytetem dostarczyć cię na miejsce całą i zdrową. Mam swoje zasady.
-Wiem, wiem, możesz spocząć – machnęła ręką z rozbawieniem i sięgnęła po mydło. – Mimo wszystko wydaje mi się, że spędzenie nocy z tobą by było przyjemnością – puściła mu oczko. – Nie musisz być taki śmiertelnie poważny. Uśmiechaj się więcej, masz wtedy takie urocze zmarszczki koło oczu i wyglądasz łagodniej.
- Nie płacą mi za uśmiechanie się, tylko za to, by nie stała ci się krzywda, Mariso. – powiedział Kurt. – Jak widzisz, na razie chyba idzie mi całkiem dobrze. I zamierzam dowieźć cię na miejsce w jednym kawałku.
- Ciąąągle to powtarzasz… A ja nie jestem ani głucha, ani głupia, ani tym bardziej stara. Sklerozy nie mam, Kurt – zmarszczyła nosek. – Skoro już tu stoisz, mogłabym cię prosić o umycie mi pleców? Trochę mnie bolą ramiona po tym jak mi dłonie związałeś i spadłam z konia.
- Niech będzie, ale łapki przy sobie. – uśmiechnął się lekko, wziął od niej mydło, po czym namydlił małą gąbkę i delikatnie szorował jej plecy. Musiał przyznać, że były bardzo zgrabne, podobnie jak reszta jej miękkiego ciała. – Czyli nie będziesz już sprawiać żadnych problemów? – zapytał zwieszając wzrok na niewielkim pieprzyku przy linii kręgosłupa.
- Nie będę – westchnęła.
- Mam nadzieję. – powiedział. – Akurat tak się składa, że ja nie jestem twoim wrogiem, chcę cię tylko chronić przed tym wszystkim, co chce cię zranić bądź zabić. Tak trudno to zrozumieć?
- Nie, nie trudno – odpowiedziała w podobnym tonie jak poprzednio. – Tylko że ja nie chcę wyjść za dziecko, to chyba też dość łatwo zrozumieć? – odwróciła nieznacznie głowę w jego stronę.
- Łatwo, ale wiesz dobrze, że ani ja ani ty nie możemy z tym nic zrobić. – rzucił. – Wiem, że szlacheckie pochodzenie wiąże się z takimi dziwnymi sytuacjami jak wydawanie córki za dziecko, dlatego cieszę się, że nie jestem szlachcicem. Poza tym nie od dziś słyszy się o takich rzeczach… Jak to się u was nazywa? Transakcja wiązana? Wzmocnienie wpływów obu rodów?
- Coś takiego – jęknęła. – I tak nie dam rady uciec, a potem mnie wszystko boli, więc już nie będę próbować. A jak się oboje postaramy, to może reszta podróży minie w miłej i przyjemnej atmosferze. Co ty na to?
- Myślę, że to całkiem możliwe. – uśmiechnął się lekko oddając jej gąbkę. – Reszta kąpieli należy do ciebie. Poczekam przed drzwiami, zawołaj mnie, gdy skończysz. – odszedł od balii, a po chwili zniknął za drzwiami. Miał zamiar sprawdzić, czy dziewczyna naprawdę mówiła prawdę odnośnie zaprzestania ucieczek. Zresztą, tyle razy już za nią gonił, że kolejny raz nie zrobiłby różnicy.

Jeszcze przez ponad kwadrans się pluskała, w końcu jednak woda wystygła i bardzo niechętnie z niej wyszła, drżąc na całym ciele. Zamknęła okno, owinęła się w ręcznik, drugim owinęła włosy i weszła pod koc, by się wygrzać.
- Kurt, skończyłam! – zawołała po chwili, gdy sobie przypomniała, że przecież on ciągle stoi za drzwiami i czeka. Sięgnęła po książkę.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Steiner. Spojrzał na nią, a następnie podszedł do okna, wyjrzał na zewnątrz i zamknął je dobrze. To samo zrobił z drzwiami a klucz włożył do kieszeni spodni. Następnie położył się na łóżku obok Marisy i nakrył kocem.
- Nie czytaj za długo, jutro pewnie czeka nas ciężki dzień. – powiedział zamykając oczy.
- Wątpię, bym zasnęła – odparła leniwie, przekładając książkę do drugiej ręki i dłonią poprawiając ręcznik. – W pokoju obok jest przeklęty przedmiot, który znajduje się w posiadaniu wyjątkowo dziwnego i nieodpowiedzialnego kupca. Oraz jego niebezpiecznej żony… - wzdrygnęła się. – Nie martwi cię to? – spojrzała na niego.
- Póki nie ma to z nami większego związku, niech robią sobie z tym co chcą. – odparł spokojnie Steiner. – Zresztą, nasze drogi niebawem i tak się rozejdą, a co ten… ekscentryczny Tileańczyk będzie dalej robił z tą czaszkę, to już nie nasza sprawa, Mari.
- Mari? – uniosła do góry prawą brew.
- A nie podoba ci się ten skrót? – spojrzał na nią. – Wracaj do książki, bo pewnie ciekawa. Co to za tytuł? Coś od Williama Kinga, tego pisarza z Albionu?
- A to ty potrafisz czytać? – palnęła. – Ciekawe… - zamyśliła się. – Nie, to nie jest nic od tego pisarza z Albionu, to zbiór poezji pewnego barda. Ballady o miłości, wierności, przyjaźni i taki tam. Pewnie cię nie zainteresuje.
- Niespecjalnie. – powiedział. – Myślałaś, że wszyscy ochroniarze to bezmózgie gobliny, które potrafią tylko mieczem machać? Jak widzisz nie należę do ogółu. – uśmiechnął się lekko.
- No właśnie widzę i mnie to trochę zdziwiło – odpowiedziała szczerze, po czym podała mu książkę. – Poczytasz? Masz ładny głos… Proszę.
Steiner wziął do ręki książkę, przewertował ją oceniając zawartość, po czym wybrał pierwszy wiersz na jaki natrafiły jego palce. Odchrząknął i zaczął czytać pewnym, głębokim głosem.
- Każdy ma swojego anioła, nawet na ziemi, pozwól tylko nim być dla ciebie! Otrzeć twoje gorzkie łzy, pocieszyć w każdym smutku, pomóc, nawet kiedy już nie wierzysz, że ktoś do ciebie wyciągnie rękę. Pozwól komuś zapłakać, kiedy, wie że może cię stracić, czasami tak niewiele brakuje, by przestać wierzyć. Ale prawdziwa przyjaźń nie zna granic, nawet przez chwilę nie zapomina! – Kurt skończył i zapadła niezręczna cisza. Chwilę później westchnął i oddał Marisie książkę. – Ten bard musiał być w wielkiej potrzebie miłości i przyjaźni. Pewnie każdą karczemną dziewuchę łapał na takie teksty. – ochroniarz uśmiechnął się do dziewczyny.
- Ty to umiesz zepsuć dobre wrażenie – prychnęła. – Mimo wszystko pięknie czytasz – lekko dotknęła jego policzka i uśmiechnęła się. – Idziemy spać?
- Idziemy, późno już. – uśmiechnął się do niej, po czym zdmuchnął płomień świecy stojącej na małej szafce między ich łóżkami.

* * *

Poranek następnego dnia przywitał ich potężną ulewą, która trwała mniej więcej do południa, co nie było na rękę Orlandoniemu, chcącemu jak najszybciej upłynnić skradziony przedmiot. Dopiero po obiedzie przejaśniło się, więc Tileańczyk postanowił wybrać się w miasto wraz z Castinąą. Marisa również na to nalegała, chcąc kupić sobie jakieś nowe suknie do podróży, więc Steiner zgodził się, choć średnio mu się ten pomysł podobał.

Po śmierdzących fekaliami, wodą morską i stęchłym powietrzem Altdorfie chodzili jakieś trzy godziny, w pewnym momencie rozdzielając się na dwa zespoły – Tileańczycy poszli załatwiać swoje sprawy, a ochroniarz i szlachcianka zwiedzali sklepy z sukniami. W końcu wszyscy spotkali się na powrót na głównym rynku pod fontanną. Luca nie był zbyt zadowolony, gdyż nie udało mu się sprzedać przedmiotu, natomiast Marisa jak najbardziej – kupiła bowiem trzy piękne suknie.

Powrót do karczmy nie należał jednak do najszczęśliwszych. Najpierw w głównej sali dostrzegli porozbijane stoły, kufle i talerze, co mogło wskazywać na jakąś bitkę, a co gorsza, gdy tylko weszli do swoich pokojów od razu wiedzieli, że zostały splądrowane. Cały dobytek walał się po podłodze, wszystkie meble zostały przetrząśnięte i rozrzucone po pomieszczeniach. Luca i Steiner od razu zbiegli na dół, by przepytać karczmarza.

- Ktoś był w naszych pokojach i zapewne je ograbił. Wiesz coś na ten temat, puta? – wypalił Tileańczyk, który niemal aż zagotował się ze złości.
- Wybacz panie, ale jakąś godzinę temu wybuchła taka awantura, jakiej żem dawno tutaj nie widział. Wszyscy moi pracownicy wzięli się za uspokajanie gości i usuwanie szkód. Zresztą, sami chyba widzicie. – wskazał dłonią na zdewastowany lokal. – Tych dwóch sukinsynów od których to się zaczęło, już w życiu nie wpuszczę do środka… Niech ich syfilis weźmie!
- Ci, którzy sprowokowali bójkę… jak wyglądali? – zapytał Kurt.
- Jeden to łysy krasnolud, z wytatuowanym na głowie młotem, a drugi człowiek, kawał chłopa z długimi blond włosami i brodą zaplecioną w warkocze. Nie wyglądali na tutejszych. Poszło o Katerinę, moją kelnerkę, ten człowiek chciał ją wziąć siłą… - karczmarz pokręcił głową. – Jak tylko wszyscy zaczęli się bić, to ci dwaj się zmyli… nawet nie wiem, w którą stronę poleźli… Wszystko zniszczone, skąd ja wezmę pieniądze, żeby zrobić remont. – gospodarz schował twarz w dłoniach.

Steiner dał dyskretny znak głową Orlandoniemu i odeszli kawałek na bok.
- Mam dziwne przeczucie, że ci, co zrobili tu zadymę, są w jakiś sposób związani z naszymi pokojami. – mówił szeptem.
- Naprawdę w to wierzysz? Przecież bójki w karczmach zdarzają się wszędzie… Przyjdzie jeden z drugim, popiją, zobaczą kawałek ładnej dupy i awantura gotowa. – Luca rozłożył ręce.
- Nie sądzę. Pamiętasz tego typa z wczorajszego wieczora?
- Achaaaa… - Luca uśmiechnął się kiwając głową. – Myślisz, że gość ich wynajął, żeby odwrócili uwagę, a on tymczasem przeleciał po naszych pokojach?
- Nie inaczej. – mruknął Steiner. – To nie wygląda na normalny rabunek, a ty masz coś, co chcą mieć inni. Mówiłem, że ta czaszka sprowadzi na nas kłopoty.
- Nie dramatyzuj, Steiner. Póki co, nic się nie stało.
- To samo powiesz, jak zabiją ci żonę? – mruknął ochroniarz, po czym wyminął Orlandoniego i skierował się na górę. Luca naśladując sposób jego mówienia ruszył powoli za nim.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach