Autor / Wiadomość

[Warhammer] Zdarzyło się wczoraj...

Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:01, 27 Sie 2010     Temat postu: [Warhammer] Zdarzyło się wczoraj...


WARHAMMER: ZDARZYŁO SIĘ WCZORAJ
Story by Serge




W tym roku, 2526 Anno Sigmari, Ulriczeit był wyjątkowo bezlitosny dla podróżujących szlakami Imperium. Sypało śniegiem niemal od początku miesiąca, co w znacznym stopniu utrudniało podróże i wyłączyło część szlaków z używalności. Biały puch zalegał wszędzie, a wysokie mrozy sprawiały, że lepiej było się zaszyć gdzieś w ciepłej karczmie, bądź domu, i z grzańcem pod ręką przeczekać zimowy okres. Oczywiście ci co musieli, i tak podróżowali, bez względu na pogodę, choć było to niezmiernie utrudnione i przedłużało znacząco jakiekolwiek wyprawy. O szczęściu mogli mówić ci, którzy docierali z jednego miejsca w drugie jedynie z odmrożonymi kończynami, gdyż aura była bezlitosna i kładła trupem co słabszych i nieprzygotowanych wędrowców.

Z takiego obrotu sprawy, późnym popołudniem dwudziestego dnia miesiąca, niezmiernie cieszył się Otto Gruber, właściciel karczmy „Pod Pijanym Wieprzem” gdzieś na szlaku w Ostlandzie. Nazwa gospody może i nie była zbyt wyszukana, ale oddawała całkowity obraz klienteli i bywalców lokalu. A dziś Otto nie mógł narzekać, zacierając dłonie za szynkiem i zerkając na wypełnioną niemal po brzegi salę. Dziękował w duchu Ulrykowi, że Wilczy Wojownik zesłał tak mroźną zimę w tym roku – to z pewnością poprawi finanse firmy i zapewni jej przetrwanie.

Piętrowa gospoda była ciemna i zadymiona. Pod niskim stropem wisiało kilka kaganków, nie dawały one jednak dostatecznie dobrej widoczności na zebrane w karczmie towarzystwo. Lepiej spisywał się kominek, na którym piekł się zarumieniony już spory zając. Płomienie ochoczo lizały rozciągniętego na ruszcie zwierzaka, a oliwa którą został polany spływała do ognia podsycając go i rozświetlając nieco bardziej pomieszczenie. Za oknem sypał gęsty śnieg, w kominie zawodził wiatr. Jak na dość wczesną porę zdążyło się już zrobić ciemno, w oddali dało się słyszeć wycie wilka. Każdy, kto miał choć trochę rozumu wiedział, że ruszanie się w taką pogodę z ciepłej karczemnej izby nie było mądrym posunięciem.

Niektórzy z was mieli zamiar opuścić już główną salę i udać się na spoczynek, gdy waszą uwagę przykuło zamieszanie przy jednym ze stolików. Sześciu wielkich, choć już nieco podpitych mężczyzn stało nad szczupłą kobietą o elfickich rysach, zajadającą w milczeniu jakąś potrawę.
- Nie chcemy tutaj takich jak ty! – krzyknął przysadzisty, pijany mężczyzna przy mieczu i zaczął coś niezrozumiale bełkotać, gestykulując dłońmi.
- Już, Hans, wystarczy. – w rozmowę wtrącił się gruby oberżysta, podchodząc do zabijaki z wyciągniętymi rękami. – Nie strasz mi gości.
- Tobie to pasuje! – wybełkotał pijany blondyn. – Zarabiasz sobie na tych podróżnych grube pieniądze. Ale nie na mnie. – uderzył się niezdarnie pięścią w tors. – Każdy z nich jest skażony! – powiedział, wskazując palcem na elfkę. – Mogła przynieść z sobą zarazę. Nie powinniśmy pozwalać korzystać długouchym z naszej oberży! Ani żadnemu innemu dziwakowi! – mówiąc to, omiótł wzrokiem salę zatrzymując na chwilę wzrok na rudobrodym krasnoludzie.

Z gardeł połowy klientów wyrwał się pijacki okrzyk. Niektórzy z zebranych, siedzący z żonami i dziećmi, rozglądali się nerwowo na boki. Wyraźnie czuli narastającą w sali wrogość. Zachęcony tym pijany zbir, kopnął z całej siły siedzącego najbliżej mężczyznę trzymającego na rękach małą dziewczynkę. Nie trzeba było długo czekać, gdy dziecko rozpłakało się, widząc krwawiącego z nosa ojca.
- To spotka każdego, kto się choć krzywo na mnie spojrzy! – wybełkotał po raz kolejny.
- Przestań, Hans, chyba już za dużo wypiłeś jak na jeden wieczór. – wtrącił się Gruber, robiąc ostrożny krok w kierunku zbira. – Idź do swojego pokoju i się prześpij, co?
Pijaczyna chwycił za sztylet przy pasie i wycelował jego ostrze wprost w gospodarza.
- Jeszcze krok, a wypatroszę cię jak tego wieprza co go masz w szyldzie nad drzwiami, skurwielu! – warknął, a po chwili skierował broń w stronę siedzącej za stołem elfki. – Powiesimy ją! Tak dla przykładu! Żeby się wiadomość rozniosła, że nie potrzebujemy tutaj nikogo z tych brudasów!

Zbir skinął na swych ludzi i czterech z nich dobyło mieczy ruszając w stronę niewinnej kobiety…
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:59, 27 Sie 2010     Temat postu:


Hargin



Potężnie zbudowany krasnolud odziany w zielony, gruby płaszcz i skórznię siedział przy jednym ze stolików wsuwając leniwie zamówioną jajecznicę. Szczerze mówiąc nie miał na nią ochoty, ale liczył, że chociaż ona pozwoli mu pozbyć się uporczywego bólu głowy, który kotłował się w niej niemal od dwóch dni. Musiał przyznać sam przed sobą, że przesadził na weselu brata; w końcu po kilku beczkach Stouta mieszanego ze spirytusem braci z Karak Varn niejeden krótkobrody by padł, nie mówiąc już o starszych krasnoludach. Czuł się jak wysrany z dupy, a musiał wracać do oddziału. Psia mać! Miał tylko nadzieję, że uda mu się wytrzeźwieć, zanim stanie przed sierżantem Thoringsonnem. Odruchowo przejechał dłonią po czole – miał mocną głowę jak każdy krasnolud, ale taka dawka alkoholu powaliła by stado byków. Nie pamiętał już, kiedy aż tak przesadził i cieszył się, że mimo wszystko może się poruszać o własnych siłach.

Z drugiej strony czego miał żałować? To było wesele brata, więc uczcił je tak, jak należy. Przypominał sobie momenty, gdy obaj z Hargrimem podbijali do Asterii, jednak ona wybrała starszego brata z klanu Kruszących Kamień. Zresztą, Hargin się nie dziwił, w końcu Hargrim był sierżantem tarczowników w Karak Azgal, a to oznaczało dobre życie i prestiż dla jego ukochanej. Nie od dziś było wiadomo, że krasnoludzkie kobiety wybierają sobie na mężów tych, którzy w ich oczach budują przyszłość i niosą chwałę dla rodu.

Krasnolud skrzywił się, popijając zimne mleko. Łeb napierdalał go tak, jakby przy kolejnym mrugnięciu oczami miał eksplodować. Aż sam się sobie dziwił, że potrafił tyle wypić – ponoć król Barundin, gdy się upił na stypie po ojcu napieprzał wszystkich, którzy przyszli go budzić po dwóch dniach. To musiał być dopiero epicki kac… chociaż Hargin stwierdził, że pewnie król czuł się podobnie do niego w tamtej chwili. Albo jeszcze gorzej, co go nieznacznie pocieszało.

Z rozmyślań wyrwał go głos jakiegoś ludzkiego paparucha, który coś krzyczał o jakimś powieszeniu i wskazywał na elfią kobietę. Hargin czuł obrzydzenie do wielu człeczyn – zwykle działali bez zastanowienia, targani niepotrzebnymi emocjami, a przede wszystkim nie mieli honoru i żadnych ideałów, którym mogli hołdować i podług nich działać. Zerknął kątem oka na elfkę, która cały czas zachowywała spokój – mimo, że jego pobratymcy mieli wyrobione zdanie na temat długouchych, on zdążył się przekonać, zwłaszcza, gdy walczyli z pieprzoną armią Archaona, że te chudziny potrafią walczyć i mimo podziałów, gdy zajdzie potrzeba, mogą walczyć ramię w ramię z khazadami i utrzymać pole.

- Weź się odpierdol, człeczyno, bo mnie głowa boli i nie mam zamiaru słuchać twojego pierdolenia. – warknął szorstkim głosem Hargin podnosząc się z siedziska i kładąc dłoń na rękojeści garłacza leżącego na stole. – Albo się uspokoisz, albo wpierdolę ci tyle ołowiu w dupsko, że cię sucza matka na pogrzebie nie pozna…

Rudobrody po chwili zaklął w myślach, gdy głowa zapulsowała tępym bólem. Wkurwianie krasnoluda na kacu to nie był dobry pomysł. Jeśli tylko by się zbliżyli, bądź cokolwiek chcieli robić, Hargin zamierzał złapać za naładowaną broń i wygarnąć do tego pijanego blondynka, który myślał, że jest panem gospody.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 1:36, 28 Sie 2010     Temat postu:


Kader "Trójka"



Banita nie lubił zimy. Ba, kto lubił? Nikt nie jeździł gościńcami, to i nie było kogo okradać… I jak tu wyżyć w takich warunkach? Dla przydrożnego rabusia, takiego jak Kader, istniały dwie opcje… albo więcej, ale on o nich nie słyszał.

Pierwsza z nich zakładała zaszyć się na zimę w jakimś mieście i zmienić zawód z przydrożnego na miejski, co być może się sprawdzało, jednak Kader nie miał ochoty testować swojego szczęścia w sprawdzaniu, czy lokalna straż go złapie, czy nie.

Postanowił zamiast tego zaciągnąć cię do… uczciwej pracy. Otóż to, robił za wykidajłę w niejakiej karczmie „Pod Pijanym Wieprzem”. Przybytek był ulokowany na szlaku, toteż Kader wierzył, że nie będzie miał za dużo roboty. Bo i kto rusza na szlak zimą, żeby zawędrować do takiej gospody.

Teraz przeklinał w myślach własną naiwność, bowiem niemal każdego wieczora były tłumy i czasami musiał reagować. Na szczęście w większości przypadków byli to „chojracy”, którzy miękli na sam widok jego miecza.

Tego wieczora jednak mężczyzna wyjątkowo obawiał się, że jednak przyjdzie mu wykonać prawdziwą interwencję…
Kundel, którego trzymał karczmarz by pozbywać się odpadków i ku radości jego córki, jak zwykle siedział przy stoliku Kadera. Jak zwykle próbując wyżebrać coś z jego kolacji.
- Nie ma mowy. Nie dzisiaj. – powiedział wykidajło do „wielkich i smutnych psich ślepi”. Przez chwilę patrzył się na psa, który świetnie udawał biednego i zagłodzonego. Kundel zaczął merdać ogonem w oczekiwaniu na coś do jedzenia.

Po iście heroicznej, wewnętrznej batalii stoczonej z samym sobą, Kader chwycił ostatni kawałek mięsa i wepchnął go sobie do ust.
Pies przestał merdać ogonem – mężczyzna uśmiechnął się z triumfem, po czym nieoczekiwanie musiał wysłuchać wywodu przysadzistego pijaka na temat wieszania elfów i patroszenia gospodarza.

Ten ostatni po chwili spojrzał niezwykle wymownie na Kadera, ale ten twardo siedział przy swoim stoliku wzruszając ramionami w geście bezradności.

Czego on ode mnie oczekuje do cholery? Że heroicznie rzucę się na tą szóstkę zaplutych pijaków? Przerobią mnie na naleśnik… przy odrobinie szczęścia.

Po następnej chwili do dyskusji dołączył się rudowłosy krasnolud, który zdawał się mieć zamiar zrobić to, co należało do obowiązków Kadera.
Wykidajło był bardzo ciekaw jak się sprawy potoczą. Upewnił się, że jego szabla jest na swoim miejscu i był przygotowany interweniować, gdyby sprawa nabrała jeszcze większych rumieńców.

Albo pomóc krasnoludowi w razie gdyby pijacy zdecydowali się nań rzucić. Co dwie pary jaj to nie jedna…
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Sob 12:45, 28 Sie 2010     Temat postu:



Owen

Przybył do tej podrzędnej karczmy prawie dwa tygodnie temu. Nie zamierzał zostawać tutaj na tak długo, niestety zmusiła go do tego panująca na zewnątrz pogoda. Ujmując to innymi słowy, siedząc tutaj wybierał mniejsze zło.

Początkowo nie był specjalnie zachwycony powoli tworzącym się w zajeździe tłokiem. Spędzał czas w głównej sali tylko dlatego, że było w niej cieplej niż w wynajmowanym przez niego pokoju, co było konsekwencją panującego na zewnątrz mrozu, nieszczelności w ścianach i wielkości kominków.
Na szczęście po trzech dniach zagościła tu, a następnie utknęła podobnie jak on, pewna grupa wśród której znalazł towarzystwo do gry. Dwaj mężczyźni, nie wyróżniający się niczym specjalnym, oprócz kilkudniowego zarostu i zapachu tytoniu.
Poker był subtelną grą, przy której godziny szybko mijały, a zmrok nadchodził zanim grający dochodzili do wniosku, że czas na jakieś drugie śniadanie. Stawka nie była wysoka, wręcz symboliczna skoro wynosiła zaledwie jednego pensa, a efektem tego na stole nie znajdywało się zwykle najwyżej kilka szylingów. Nikomu to nie przeszkadzało, wszak chodziło o zabicie czasu, a nie o poważny hazard. Owen wygrywał tyle, że raptem połowa tego wystarczała na opłacanie pobytu i przy odpowiednich posiłkach zakrapianych piwem, do utrzymania się w tym przybytku. Niewiele, ale zawsze coś.
Sytuacja ta uległa skromnej zmianie, gdy trzy dni temu do karczmy zawitał jakiś brzuchaty kupiec i wraz z córką dosiedli się do gry. Mężczyzna ten nie grał kartami lecz pieniędzmi, kilkakrotnie wystraszając jego młodych towarzyszy wysoką stawką, choć czasami zaskakiwał siłą swojej karty. Jego córka zaś, grała dla odmiany ostrożnie i wchodziła do gry tylko gdy miała dobrą rękę. Z początku Owen niewiele wygrywał, ale po rozgryzieniu tego, dopasowywał się do sytuacji i choć nadal rzadziej zgarniał zgromadzoną na stole pulę, niż gdy grali wcześniej we trzech, to ta zwykle była znacznie większa.

Tego dnia, nie różniącego się niczym specjalnym od poprzednich, szykowało się właśnie kolejne słabe rozdanie. Grę przerwało czyjeś nadzwyczaj głośne i wulgarne gadanie. Ktoś w karczmie najwidoczniej za dużo wypił, a następnie uznał, że mu się nudzi i musi poszukać kłopotów.
Słysząc groźby pijaka, Owen odłożył trzymane w ręku karty na stół.
- Odpadam - powiedział cicho do współgraczy - i radzę zabrać co swoje ze stołu, zanim ten przewróci się na podłogę. - dodał równie cicho.
Nie tracąc czasu, profilaktycznie zgarnął swoje srebrne i miedziane monety do torby. Nie raz już brał udział w karczemnej bójce i dobrze wiedział, że po jej zakończeniu mało który stolik stał tak jak powinien. Jego współgracze mieli jeszcze chwilę na dokończenie rozdania, zanim pójdą w jego ślady... lub też nie, to już zależało od nich.
Sam Owen postanowił interweniować, aby obronić całkowicie niewinną kobietę i w miarę możliwości uniknąć nadchodzącej rozróby.
Wstał i spoglądając na podchmielonego awanturnika powiedział głośno:
- Radzę się szybko uspokoić! Ja tu jestem przedstawicielem Imperialnego Prawa i jeśli już ktoś będzie wisiał, to właśnie wy! Tak dla przykładu, za groźbę mordu i awantury! - ostrzegł rzezimieszków. Oczywiście taki był z niego stróż prawa, jak z królika uczta dla pięciu osób. Nie mniej jednak tak to wyglądało, a jegomość do którego mówił z pewnością nie mógł tego stwierdzić.
W razie gdyby doszło do kłopotów, trzymał dłoń blisko rękojeści miecza, aby nie tracić ani sekundy na jego dobywaniu.
Zobacz profil autora
Suryiel




Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:01, 28 Sie 2010     Temat postu:


Aurora Josephine Gaillard


Nie było ucieczki.

Z której strony by na tą sytuacje nie patrzyła, była w potrzasku, z zerowymi szansami na wyjście z tego wszystkiego obronna ręką. Nie podczas gdy cały czas, nieustannie była pod bacznym okiem tych dwóch...śmierdzących, ohydnych...

- Auroro, proszę, przestań patrzeć na nas takim wzrokiem, czuje się jakbyś chciała nas co najmniej wypatroszyć. – odparł wesoło Cyprian, pociągając zdrowego łyka ze swego kufla. Był to mężczyzna w sile wieku, o długich, jasnych blond włosach upiętych w zgrabnego, czystego kuca, odziany w piękny, kolorowy, płaszcz, który sam z siebie zdawał się krzyczeć o swym szlacheckim pochodzeniu. Siedzący obok niego, nieco wyższy i młodszy młodzieniec, o równie jasnych włosach był do niego tak podobny, że jasnym było iż oby dwóch łączą więzy rodzinne. I on miał na sobie świetnej jakości odzienie, choć nie takie kolorowe, jakby przystosowane specjalnie do podróży po imperialnym trakcie, gdzie opowiadanie wszem i wobec o swym bogactwie, to zapraszanie zbójców do siebie na popołudniową herbatkę.

- Wiemy doskonale, że ciężko to znosisz, w końcu to chyba...pierwszy? Pierwszy raz kiedy ojciec nie chciał słuchać twoich humorów, ale Auroro... Siostro nasza kochana, i jedyna, obawiam się, że tupanie nogą i zadzieranie nosa niespecjalnie dużo ci teraz da. – odpowiedział młodszy z braci, Fabian, starając się delektować podanym mu gulaszem, o którym można by powiedzieć tylko tyle, że rpzynajmniej zawierał w sobie śladowe ilości mięsa.- Stary Mussen nie jest aż taki zły. Jest...no... Stary, więc, jakby nie patrzeć, z grzaniem łoża mężowi nie będziesz musiała się przesadnie starać! Zresztą, Luis zna go osobiście, dwie zimy temu pomagał mu liczyć podatek.

Luis był najmłodszym z braci Aurory. Nie podążył, jak Cyprian i fabian, ścieżką wojskową, miast tego całkowicie poświęcił się liczbom i najlepsze co można było o nim stwierdzić to to, że rpzynajmniej miał jako takie pojęcie którą stroną trzyma się szpadę.

- Oooch tak, pocieszyłeś mnie bracie, na pewno. – syknęła Aurora, która do tej pory siedziała do swych braci bokiem, ze skrzyżowanymi na swych piersiach rękoma, całą sobą dając im popis tego, jak bardzo jest nań obrażona. – Nie rozumiem jednak, czemu ty, Cyprianie, dostałeś małżonkę, która mieszkała ledwo dzień drogi od naszego dworku, poza tym jest całkiem ładna i MŁODA, a ja... A ja muszę jechać, przez ten... cuchnący wygwizdów, do jakiegoś starca, który dostał na wojnie tyle razy w głowę, że dziw iż jeszcze pamiętał drogę do domu! Wytłumacz mi to!

- Cóż... – Fabian podrapał się po brodzie, obserwując kątem oka innych gości gospody, którzy nie do końca podpadali pod jego ideał współtowarzysza posiłku. Nawet jeżeli byli oni w zestawie z gulaszem. – Gregory Mussen jest bogaty i, przede wszystkim wpływowy. Sara jest...ładna i trochę głupia, jeżeli już musisz wiedzieć, więc nie dziw się już, że wolę pół roku siedzieć w wojsku, niż przy niej. Poza tym, wydziwiasz i wybrzydzasz, milion panien w twoim wieku i z twoim majątkiem zagryzłyby się, żeby dostać taką partię jak ty...

- Oh, mogę im wszystkim nawet dopłacić, by go sobie wzięły... – zaczęła Aurora, jednak reszta jej wypowiedzi utonęła w krzykach pijaka, który właśnie wdał się w dysputę z karczmarzem. Szlachcianka wyciągnęła szyje, by lepiej widzieć, a przede wszystkim lepiej słyszeć, jednak Fabian szybko położył dłoń na jej ramieniu i przycisnął ją lekko, dając swej siostrze do zrozumienia, że to nie jest najlepszy moment, by kobiety takie jak ona, zabierały głos.

- Whoa! *Panowie*, radzę nie przesadzać! – krzyknął Cyprian, gdy nagle wszyscy zaczęli sięgać po broń. Dziwnie to wyglądało, dwóch szlachciców i szlachcianka w tak podrzędnej karczmie, jednak w tej chwili zarówno starszy, jak i młodszy z braci sięgnęli po swe szpady. – Nikt nikogo nie będzie zabijał, a już na pewno nie z twojego polecenia, wieśniaku.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:09, 30 Sie 2010     Temat postu:


Elfka

Nie tylko lasy, ale również trakt stał się dość nieprzyjazny w tę pogodę i była zmuszona zatrzymać się na jakiś czas pod ludzkim zadaszeniem. Ciężko powiedzieć, by cieszyła się z takiego towarzystwa i obrotu spraw. Ledwo weszła do gospody i zajęła miejsce przy jednym ze stolików, gdy zaczęły się kłopoty. Wyłapywała ledwo co drugie słowo w tym ich śmiesznym, drażniącym uszy języku, ale rozumiała ogólny sens – nie była tu mile widziana. Mężczyzna wykrzykiwał coś, wskazując na nią palcem, a ona nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.



Miała na sobie białą skórznię, takie same spodnie i buty, a na ramiona zarzucony płaszcz w niemal identycznej barwie zimowej, gdzieniegdzie jedynie przetykany lekką szarością. Odnosiło się wrażenie, że gdyby stanęła na tle śnieżnej zaspy, stałaby się niewidoczna dla ludzkich oczu. Jej włosy również były białe, ale ciężko było określić, czy to ich naturalna barwa, czy tylko maskujący zabieg kosmetyczny.

W końcu w karczmie zrobiło się dość głośno i coraz to inni mężczyźni zaczynali się przekrzykiwać. Elfka zmarszczyła brwi, dochodząc do wniosku, iż zaczyna mieć tego hałasu dosyć. Wstała, zarzuciła kaptur białego płaszcza na głowę i skierowała się w stronę wyjścia. Burza śnieżna nie była taka zła, gdy miało się do wyboru towarzystwo ludzi i krasnoluda.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:08, 31 Sie 2010     Temat postu:


Prowodyr całej sytuacji, widząc, że za elfką wstawili się niektórzy goście karczmy, opuścił swój sztylet, ale tylko na chwilę. Chyba nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie stawał w jej obronie. Gdy tylko długoucha poderwała się z miejsca, blondyn chwycił ją za obszyty futrem kaptur płaszcza i pociągnął do siebie.
- A ty gdzie się wybierasz, dziwko!

Zdziwił się, gdy kobieta z gracją kota zostawiła w jego rękach płaszcz, oswobadzając ręce i przyjmując pozycję do walki. Odwróciła się i z całej siły kopnęła zbira w twarz posyłając go w objęcia pobliskiego stolika, gdzie jacyś najemnicy grali w karty. Mężczyzna zwalił się na niego ciężko, a nieznajomi poderwali się do pionu i wrzucili go na stolik obok. Nie trzeba było długo czekać, gdy cała gospoda zaczęła się tłuc między sobą. Hargin zapewne tylko na to czekał, Kader już mniej. Kobiety i dzieci uciekły na schody, a mężczyźni rozegrali w głównej sali swoiste mordobicie. Po kilku chwilach udało się opanować sytuację, jednak kilka stołów nadawało się już tylko na opał. A kilka gęb zdecydowanie przypominało rozdeptane jabłko.

Najbardziej pobici okazali się agresorzy, którzy chcieli powiesić elfkę. Również dwóch braci Aurory nie czuło się najlepiej – obaj mieli podbite oczy i rozbite wargi, ale na szlachciance chyba nie robiło to większego wrażenia. Hargin i tajemnicza elfka wyszli ze starcia bez szwanku, Owenowi któryś z bywalców rozbił nos.

W końcu główna sala opustoszała, zwiastując nadejście snu. Została nawet długoucha, która wcześniej nie zamierzała zagościć w karczmie na dłużej.

* * *




Ranek przyniósł z sobą poprawę pogody i słońce, które wdzierało się nachalnie przez okiennice wynajętych pokoi. Dla wielu gości oznaczało to powrót na szlak, inni z pewnością zamierzali pozostać w karczmie, aż nadejdzie upragniona odwilż. Nie wszystkich jednak było stać na takie wygody, a niektórzy musieli wyruszyć, by dbać o swoje własne interesy.

Elfki już nie było, gdy większość pojawiła się przy stolikach. Krasnolud Hargin wyruszył krótko po śniadaniu, tak samo jak i Kader, którego szef Gruber wysłał do pobliskiego miasta, by ten sprawdził u źródła, co dzieje się z transportem sera, który miał być w „Wieprzu” jakieś dwa… tygodnie temu. Pewnie wysłałby donoszącego żarcie Petera, gdyby młodzian po ostatniej bójce nie miał połamanych żeber i mógł się swobodnie poruszać.


* * *

Rozpogodzenie było nader przypadkowe, gdyż blisko południa ciężkie, stalowe chmury przyniosły ze sobą niesamowitą zawieję śnieżną. Sypiący zewsząd biały puch, nie dość że wdzierał się do oczu jakby próbował wymierzyć podróżnym jakąś karę, to ograniczał widoczność do własnej dłoni, wyciągniętej przed siebie. Wyglądało to tak, jakby sam rozdrażniony czymś Ulryk postanowił odegrać się na podróżujących szlakami ku Wolfenburgowi.




Pogoda zwiastowała koniec świata, gdy po kolei, na niewielkiej polance, pojawił się krasnolud, wykidajło z karczmy, tajemnicza elfka, przystojny wojownik i kobieta widziana ostatniego wieczora w „Wieprzu”. Niestety, towarzyszących jej mężczyzn nigdzie nie było widać. Północny wiatr hulał między drzewami strzepując z nich biały puch, a śnieg ciął ich po obliczach, gdy zebrali się w niewielkim kręgu. W takich warunkach ciężko było o czymkolwiek porozmawiać i cokolwiek uzgodnić, choć najwyraźniej nie mieli teraz wyboru. Zwłaszcza, że sami nie wiedzieli, gdzie się znajdują, bowiem sypiący śnieg zdążył zatrzeć wszelkie ślady dostępnych traktów. W którą stronę nie spojrzeli, wszędzie widzieli białą ścianę puchu. Jedynym logicznym posunięciem było zostać w grupie, gdyż tak było bezpieczniej.

A śnieg sypał nadal.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:50, 14 Wrz 2010     Temat postu:



Wszyscy

Kader rozglądnął się na wszystkie strony, jednak zewsząd śnieg sypał jednakowo...
Chuchnął w dłonie, by mieć choćby złudzenie ciepła.
- Myślę... - zwrócił się do osób stojących dookoła. - Że w takiej sytuacji powinniśmy trzymać się razem... przynajmniej do najbliższego miasta. Korzyści z takiego przedsięwzięcia są chyba oczywiste. Swoją drogą, nazywam się Kader... ale wszyscy mówią do mnie "Trójka".
- Jestem, za. Raz już współpracowaliśmy, - powiedział Owen, odnosząc się do ich udziału w karczemnej bójce, gdy stanęli po tej samej stronie - to i teraz możemy.
- Jestem Owen. Sądzę, że nie powinniśmy się zatrzymywać - oznajmił.

Elfka nic nie odpowiedziała, jedynie rozejrzała się dookoła i odeszła kawałek, by przykucnąć i przyjrzeć się śladom. Spojrzała w niebo, jakby próbując się rozeznać w kierunku i przewidzieć nadchodzącą pogodę. Jej mina nie zdradzała żadnych myśli, bądź targających kobietą uczuć. Na tle śniegu była niemal niewidoczna.

Kader, widząc poczynania elfki, gwizdnął do niej głośno.
- Te, panna. - powiedział podchodząc doń. - Upuściłaś tu coś, czy próbujesz coś wywęszyć? Jak to pierwsze to chętnie pomogę... - roześmiał się.

W odpowiedzi jedynie zobaczył jej plecy, gdy się odwróciła i odeszła kawałek. Nie była pewna, o czym rozmawiają ludzie, ale też nie była tym zbytnio zainteresowana. Chwilę się kręciła, próbując ustalić i obrać kierunek, jednak w końcu jedynie usiadła na pokrytym grubą warstwą śniegu kamieniu.

Trójka podrapał się po głowie. Nie był zbyt dobry z elfologii i tak właściwie zastanawiał się, czy ta tutaj w ogóle go rozumie...
Słyszał kiedyś, że to nieobliczalne dzikusy, które potrafią rzucić się na człowieka właściwie bez powodu...
Gdyby nie to, że za nim stał cały tłumek innych osób, pewnie spróbowałby ją zabić... w końcu raz się żyje... a mogła mieć przy sobie coś cennego, nie?

Otrząsnął się z zamyślenia i znów podszedł do elfki.
- CZY-TY-MNIE-RO-ZU-MIESZ?! - powiedział bardzo powoli i bardzo wyraźnie.

Na jej twarzy nie pojawił się ani uśmiech, ani grymas. Patrzyła mu pewnie w oczy, lecz nie odezwała się ani słowem.

Kader westchnął, splunął na bok i zrezygnował z dalszych prób. Wrócił do reszty.
- Jak na mój gust, głuchoniema. - powiedział, wskazując kciukiem na elfkę. - Albo idiotka.

Na widok poczynań banity, oraz jego końcowych słów wieńczących całe przedsięwzięcie, druga z kobiet roześmiała się dźwięcznie. Burza zadbanych, czystych blond loków okalała jej młodą, bladą twarz, a odziana była nad wyraz bogato. Futrzany płaszcz z kapturem w kształcie nie różnił się wiele od tego noszonego przez elfkę, jednak wykonany był w sposób bardziej elegancki, bardziej kolorowy i wystawny, niekoniecznie jednak dający zbyt wielką możliwość na zręczne w nim podrygiwania.
- A czegoś się spodziewał po elfie? – zapytała nieprzyjemnym, choć nadal rozbawionym głosem. Najwyraźniej pojęcie o elfach miała podobne co on, czyli skromne, a i w obecności nikogo nader, w jej mniemaniu, ważnego, odpuściła sobie odpowiednie na taką chwilę maniery. Odzianą w czerwoną rękawiczkę dłonią odgarnęła już nie odrobinę, a całą hałdę śniegu z ramienia. Jeżeli dłużej będą tak stać na środku, wkrótce bardziej przypominać będą bałwany.
- Nazywam się Aurora Gaillard, moi bracia, Cyprian i Fabian... Nie mam najbledszego pojęcia gdzie się podziali, mieliśmy dziś wyruszyć dalej szlakiem na miasto...

Krasnolud był w paskudnym nastroju. Głowa nareszcie przestała boleć, ale na domiar złego wpakował się w jakąś śnieżycę i spotkał na swojej drodze tych podróżnych z karczmy. Hargin nie cierpiał takiej pogody, choć jego gruba skóra nie odczuwała tak mrozu i zimna jak te człeczyny i elfia pizdeczka. Żołnierz rozejrzał się po okolicy i warknął coś pod nosem – śnieg tak zacinał, że nie było praktycznie nic widać. „Że też ci się zachciało marszu, bo żeś zobaczył kawałek słońca, Harginsson. Jesteś idiotą.”, pomyślał i splunął.

- Zostaw wąskodupą, człeczyno. – rzucił szorstkim, gardłowym głosem do mężczyzny, który przedstawił się jako Kader. – Walczyłem ramię w ramię z ich rodzajem wiele razy, i o ile wojownicy z nich nieźli, choć do krasnoludów im daleko, to rozmówcy żadni. Uważają się za lepszych od innych, więc się nie sil na powitania. Jam jest Hargin Harginsson, z klanu Kruszących Kamień, żołnierz Armii Imperium. – uderzył się silnie w pierś. – I ruszmy swoje dupska, zanim tutaj zamarzniemy i odnajdzie nas za parę dni jakiś patrol straży zamienionych w sople lodu. – żachnął się, poprawiając kaptur. – Ja idę przed siebie, może ta nawałnica w końcu ustanie, albo odnajdę miejsce, gdzie będę mógł przeczekać. Ktoś się wybiera w stronę Wolfenburga?

Zerknął po obliczach zebranych zawieszając lufę swego garłacza na jednym z szerokich ramion.
Właściwie gdyby Hargin chciał, mógłby przy takiej pogodzie maszerować bez przerwy jakieś trzy, cztery dni, ale zamierzał dotrzeć do garnizonu świeży i wypoczęty, a nie zjebany jak paczka gwoździ. A podróż z tymi człeczynami mogła mu się nawet opłacić, wszak nie od dzisiaj było wiadomo, że w kupie raźniej, a kupy nikt nie ruszy. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli i wytężył wzrok, wypatrując choćby zarysu traktu. Niestety, nic takiego nie dostrzegł. Oczekując odpowiedzi reszty, strzepnął z kaptura zalegający na nim śnieg i ponownie mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Pogoda była iście epicka…

Kader poprawił kaptur na głowie i raz jeszcze chuchnął sobie w dłonie.
- I ja się wybieram do Wolfenburga... - powiedział. - Ruszmy wreszcie dupy, póki czuję palce u stóp... Idźmy... gdziekolwiek. Przecież i tak, prędzej czy później gdzieś dojdziemy, nie?

- Stojąc w miejscu z pewnością zamarzniemy - zauważył Owen. Po czym, wraz z innymi ruszył w dalszą drogę. Nie omieszkał oczywiście podjąć małej wymiany zdań z uroczą blondynką, która przedstawiła się jako Aurora.
- Trochę to dziwne, że się rozdzieliliście. Czyżby zgubili się po drodze? - zagadał retorycznie. - No więc... To oni wyruszyli bez ciebie, czy ty bez nich? - spytał i posłał kobiecie delikatny uśmiech.
- Um... Nie wiem, prawdę powiedziawszy. Wolfenburg miał być naszym następnym przystankiem, po prawdzie nieco rada jestem, że ta zamieć zwolniła naszą podróż. Ale możliwe, że tam ich znajdę
Owen doszedł do wniosku, że to Aurora wyruszyła wcześniej, ale najwyraźniej chciała, aby bracia ją dogonili. Mężczyzna postanowił nie zadawać dalszych pytań, które mogły być odebrane jako zbyt nachalne. Nie mniej jednak, mimo mrozu i niesprzyjających warunków pogodowych, nie zamierzał tak szybko rezygnować z rozmowy z uroczą blondynką.
- Wolfenburg jest dość duże, ale na pewno się odnajdziecie. Jeśli i oni tam zawitają. - powiedział. - Jakieś plany na to, co potem? - spytał niewinnie.
- Oh... - wyraźnie straciła szlachecki blask w oku gdy zdejmowała z lewej dłoni rekawiczkę. Drobny, złoty pierścień z brylantem wielkości dorodnego migdału zdobił jej drobny palec serdeczny - Wychodzę za mąż... Prawdę mówiąc, niezbyt mi się do tego pali, tak prawdę mówiąc. Ech, może powinnam skorzystać z okazji i... jak to mówią? Dać nogę? Uh, mojemu ojcu napewno by się to nie spodobało...
Mężczyzna niebardzo wiedział co odpowiedzieć, na takie wyznanie. Kobieta była zaręczona... ale wyglądało na to, że nie kochała narzeczonego zbyt mocno. Czyżby małżeństwo kojarzone przez rodziców? Czyżby ta kobieta, która z nim właśnie rozmawiała była jakąś księżniczką? Drogi pierścionek zaręczynowy mógł potwierdzać hipotezę.
- Jesteś z królewskiego rodu? - spytał zaciekawiony.
- Nie, ale moja matka uważa, że wychodząc za *szanownego pana Mussena* skutecznie się do tego przybliżymy - burknęła dziewoja, tonem jasno oznajmiającym, że wszelka dalsza dyskusja powinna przynajmniej na jakiś czas wstrzymana, by móc spokojnie ruszyć do miasta.
- Rozumiem - odpowiedział Owen i wysilił się na niemrawy uśmiech. Wyglądało na to, że sytuacja Aurory jest skomplikowana, a i ona sama miała już dość rozmowy na ten temat, pewnie prawie tak, jak tej zimowej pogody... Choć wcześniej sama zaczęła temat i pochwaliła się niezwykłym okazem pierścionka. Wyglądało na to, że sprawa wymaga przemyślenia... Dalej jechali już w milczeniu.

Pozostając jedynie na granicy wzroku, elfka śledziła tę dziwną drużynę.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:08, 14 Wrz 2010     Temat postu:


Podróż w taką pogodę była istną mordęgą. Nie dość, że śnieg sypał wam w twarze niemal zupełnie ograniczając widoczność, to na domiar złego konie i kuc co jakiś czas odmawiały współpracy, próbując zawrócić, gdy tonęły w zaspach śniegu. Stalowoszare niebo wisiało nisko nad okolicą i nie zapowiadało poprawy pogody, a wy błądziliście po zasypanym szlaku tracąc zupełnie orientację w terenie. Wszędzie, gdzie się obejrzeliście, widzieliście tylko białą ścianę puchu i niknących pod nią własnych towarzyszy.

Nie wiedzieliście, ile minęło dokładnie czasu, ale w końcu, gdy opady nieco zelżały, dostrzegliście na horyzoncie coś, co wyglądało z daleka na jakiś budynek – ciężko było to stwierdzić z tej odległości, gdyż śnieg wciąż sypał przesłaniając widoczność. Gnani wizją ciepłej izby i być może strawy, pogalopowaliście przez zaspy co sił w końskich nogach i wyjeżdżając na niewielką polanę ujrzeliście budowlę wyglądającą na świątynię Morra. Świadczyć o tym mógł czarny kruk na szpicy najwyższej wieży i niewielki cmentarz umiejscowiony po lewicy świętego miejsca.



Niektórzy z was wiedzieli, że Morryci raczej nie byli gościnnymi i rozmownymi braciszkami, jednak nie pozostawało wam nic innego, jak zapytać bądź poprosić o schronienie, gdyż wieczór zbliżał się nieubłaganie, a im bliżej zmroku, temperatura stawała się coraz niższa. Tylko szaleniec chciałby w taką pogodę nocować gdzieś na szlaku. Bądź całkowity idiota.

Podjechaliście wyżej i pierwszym, co dostrzegliście, była zaschnięta, spora plama krwi na dwuskrzydłowych, ciężkich drewnianych drzwiach. Jedno ze skrzydeł było lekko uchylone, a tuż obok niego leżał mężczyzna w mnisich, czarnych szatach. Był strasznie chudy, blady i martwy – jego brzuch został rozerwany na strzępy, a wypływające z niego wnętrzności zastygły na wieki na trzaskającym mrozie. Widząc zwłoki w takim stanie, nie wszyscy utrzymali śniadanie w trzewiach - Aurora mimochodem zwróciła zawartość swojego żołądka, a Owen z ledwością się powstrzymał, mimo iż był dość doświadczonym najemnikiem.

Nagle dostrzegliście, że śnieg niemal przestał sypać, a wokół zapanowała nienaturalna cisza. Nawet wiatr ustał i wydawało się, jakby w tym miejscu towarzyszył wam tylko las i zmarli ukryci głęboko pod ziemią na pobliskim cmentarzu.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)


 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach