Wysłany: Wto 15:50, 14 Wrz 2010
Temat postu:
Wszyscy
Kader rozglądnął się na wszystkie strony, jednak zewsząd śnieg sypał jednakowo...
Chuchnął w dłonie, by mieć choćby złudzenie ciepła.
- Myślę... - zwrócił się do osób stojących dookoła. - Że w takiej sytuacji powinniśmy trzymać się razem... przynajmniej do najbliższego miasta. Korzyści z takiego przedsięwzięcia są chyba oczywiste. Swoją drogą, nazywam się Kader... ale wszyscy mówią do mnie "Trójka".
- Jestem, za. Raz już współpracowaliśmy, - powiedział Owen, odnosząc się do ich udziału w karczemnej bójce, gdy stanęli po tej samej stronie - to i teraz możemy.
- Jestem Owen. Sądzę, że nie powinniśmy się zatrzymywać - oznajmił.
Elfka nic nie odpowiedziała, jedynie rozejrzała się dookoła i odeszła kawałek, by przykucnąć i przyjrzeć się śladom. Spojrzała w niebo, jakby próbując się rozeznać w kierunku i przewidzieć nadchodzącą pogodę. Jej mina nie zdradzała żadnych myśli, bądź targających kobietą uczuć. Na tle śniegu była niemal niewidoczna.
Kader, widząc poczynania elfki, gwizdnął do niej głośno.
- Te, panna. - powiedział podchodząc doń. - Upuściłaś tu coś, czy próbujesz coś wywęszyć? Jak to pierwsze to chętnie pomogę... - roześmiał się.
W odpowiedzi jedynie zobaczył jej plecy, gdy się odwróciła i odeszła kawałek. Nie była pewna, o czym rozmawiają ludzie, ale też nie była tym zbytnio zainteresowana. Chwilę się kręciła, próbując ustalić i obrać kierunek, jednak w końcu jedynie usiadła na pokrytym grubą warstwą śniegu kamieniu.
Trójka podrapał się po głowie. Nie był zbyt dobry z elfologii i tak właściwie zastanawiał się, czy ta tutaj w ogóle go rozumie...
Słyszał kiedyś, że to nieobliczalne dzikusy, które potrafią rzucić się na człowieka właściwie bez powodu...
Gdyby nie to, że za nim stał cały tłumek innych osób, pewnie spróbowałby ją zabić... w końcu raz się żyje... a mogła mieć przy sobie coś cennego, nie?
Otrząsnął się z zamyślenia i znów podszedł do elfki.
- CZY-TY-MNIE-RO-ZU-MIESZ?! - powiedział bardzo powoli i bardzo wyraźnie.
Na jej twarzy nie pojawił się ani uśmiech, ani grymas. Patrzyła mu pewnie w oczy, lecz nie odezwała się ani słowem.
Kader westchnął, splunął na bok i zrezygnował z dalszych prób. Wrócił do reszty.
- Jak na mój gust, głuchoniema. - powiedział, wskazując kciukiem na elfkę. - Albo idiotka.
Na widok poczynań banity, oraz jego końcowych słów wieńczących całe przedsięwzięcie, druga z kobiet roześmiała się dźwięcznie. Burza zadbanych, czystych blond loków okalała jej młodą, bladą twarz, a odziana była nad wyraz bogato. Futrzany płaszcz z kapturem w kształcie nie różnił się wiele od tego noszonego przez elfkę, jednak wykonany był w sposób bardziej elegancki, bardziej kolorowy i wystawny, niekoniecznie jednak dający zbyt wielką możliwość na zręczne w nim podrygiwania.
- A czegoś się spodziewał po elfie? – zapytała nieprzyjemnym, choć nadal rozbawionym głosem. Najwyraźniej pojęcie o elfach miała podobne co on, czyli skromne, a i w obecności nikogo nader, w jej mniemaniu, ważnego, odpuściła sobie odpowiednie na taką chwilę maniery. Odzianą w czerwoną rękawiczkę dłonią odgarnęła już nie odrobinę, a całą hałdę śniegu z ramienia. Jeżeli dłużej będą tak stać na środku, wkrótce bardziej przypominać będą bałwany.
- Nazywam się Aurora Gaillard, moi bracia, Cyprian i Fabian... Nie mam najbledszego pojęcia gdzie się podziali, mieliśmy dziś wyruszyć dalej szlakiem na miasto...
Krasnolud był w paskudnym nastroju. Głowa nareszcie przestała boleć, ale na domiar złego wpakował się w jakąś śnieżycę i spotkał na swojej drodze tych podróżnych z karczmy. Hargin nie cierpiał takiej pogody, choć jego gruba skóra nie odczuwała tak mrozu i zimna jak te człeczyny i elfia pizdeczka. Żołnierz rozejrzał się po okolicy i warknął coś pod nosem – śnieg tak zacinał, że nie było praktycznie nic widać. „Że też ci się zachciało marszu, bo żeś zobaczył kawałek słońca, Harginsson. Jesteś idiotą.”, pomyślał i splunął.
- Zostaw wąskodupą, człeczyno. – rzucił szorstkim, gardłowym głosem do mężczyzny, który przedstawił się jako Kader. – Walczyłem ramię w ramię z ich rodzajem wiele razy, i o ile wojownicy z nich nieźli, choć do krasnoludów im daleko, to rozmówcy żadni. Uważają się za lepszych od innych, więc się nie sil na powitania. Jam jest Hargin Harginsson, z klanu Kruszących Kamień, żołnierz Armii Imperium. – uderzył się silnie w pierś. – I ruszmy swoje dupska, zanim tutaj zamarzniemy i odnajdzie nas za parę dni jakiś patrol straży zamienionych w sople lodu. – żachnął się, poprawiając kaptur. – Ja idę przed siebie, może ta nawałnica w końcu ustanie, albo odnajdę miejsce, gdzie będę mógł przeczekać. Ktoś się wybiera w stronę Wolfenburga?
Zerknął po obliczach zebranych zawieszając lufę swego garłacza na jednym z szerokich ramion.
Właściwie gdyby Hargin chciał, mógłby przy takiej pogodzie maszerować bez przerwy jakieś trzy, cztery dni, ale zamierzał dotrzeć do garnizonu świeży i wypoczęty, a nie zjebany jak paczka gwoździ. A podróż z tymi człeczynami mogła mu się nawet opłacić, wszak nie od dzisiaj było wiadomo, że w kupie raźniej, a kupy nikt nie ruszy. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli i wytężył wzrok, wypatrując choćby zarysu traktu. Niestety, nic takiego nie dostrzegł. Oczekując odpowiedzi reszty, strzepnął z kaptura zalegający na nim śnieg i ponownie mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Pogoda była iście epicka…
Kader poprawił kaptur na głowie i raz jeszcze chuchnął sobie w dłonie.
- I ja się wybieram do Wolfenburga... - powiedział. - Ruszmy wreszcie dupy, póki czuję palce u stóp... Idźmy... gdziekolwiek. Przecież i tak, prędzej czy później gdzieś dojdziemy, nie?
- Stojąc w miejscu z pewnością zamarzniemy - zauważył Owen. Po czym, wraz z innymi ruszył w dalszą drogę. Nie omieszkał oczywiście podjąć małej wymiany zdań z uroczą blondynką, która przedstawiła się jako Aurora.
- Trochę to dziwne, że się rozdzieliliście. Czyżby zgubili się po drodze? - zagadał retorycznie. - No więc... To oni wyruszyli bez ciebie, czy ty bez nich? - spytał i posłał kobiecie delikatny uśmiech.
- Um... Nie wiem, prawdę powiedziawszy. Wolfenburg miał być naszym następnym przystankiem, po prawdzie nieco rada jestem, że ta zamieć zwolniła naszą podróż. Ale możliwe, że tam ich znajdę
Owen doszedł do wniosku, że to Aurora wyruszyła wcześniej, ale najwyraźniej chciała, aby bracia ją dogonili. Mężczyzna postanowił nie zadawać dalszych pytań, które mogły być odebrane jako zbyt nachalne. Nie mniej jednak, mimo mrozu i niesprzyjających warunków pogodowych, nie zamierzał tak szybko rezygnować z rozmowy z uroczą blondynką.
- Wolfenburg jest dość duże, ale na pewno się odnajdziecie. Jeśli i oni tam zawitają. - powiedział. - Jakieś plany na to, co potem? - spytał niewinnie.
- Oh... - wyraźnie straciła szlachecki blask w oku gdy zdejmowała z lewej dłoni rekawiczkę. Drobny, złoty pierścień z brylantem wielkości dorodnego migdału zdobił jej drobny palec serdeczny - Wychodzę za mąż... Prawdę mówiąc, niezbyt mi się do tego pali, tak prawdę mówiąc. Ech, może powinnam skorzystać z okazji i... jak to mówią? Dać nogę? Uh, mojemu ojcu napewno by się to nie spodobało...
Mężczyzna niebardzo wiedział co odpowiedzieć, na takie wyznanie. Kobieta była zaręczona... ale wyglądało na to, że nie kochała narzeczonego zbyt mocno. Czyżby małżeństwo kojarzone przez rodziców? Czyżby ta kobieta, która z nim właśnie rozmawiała była jakąś księżniczką? Drogi pierścionek zaręczynowy mógł potwierdzać hipotezę.
- Jesteś z królewskiego rodu? - spytał zaciekawiony.
- Nie, ale moja matka uważa, że wychodząc za *szanownego pana Mussena* skutecznie się do tego przybliżymy - burknęła dziewoja, tonem jasno oznajmiającym, że wszelka dalsza dyskusja powinna przynajmniej na jakiś czas wstrzymana, by móc spokojnie ruszyć do miasta.
- Rozumiem - odpowiedział Owen i wysilił się na niemrawy uśmiech. Wyglądało na to, że sytuacja Aurory jest skomplikowana, a i ona sama miała już dość rozmowy na ten temat, pewnie prawie tak, jak tej zimowej pogody... Choć wcześniej sama zaczęła temat i pochwaliła się niezwykłym okazem pierścionka. Wyglądało na to, że sprawa wymaga przemyślenia... Dalej jechali już w milczeniu.
Pozostając jedynie na granicy wzroku, elfka śledziła tę dziwną drużynę.