Wysłany: Wto 20:17, 08 Cze 2010
Temat postu:
Slice, Arabian Knight & Madrox feat. Shadowdeath
- Nieco wkurzająca sytuacja - blondynka, która przedstawiła się jako Jessica Salieri, odezwała się do niego.
- Tylko odrobinę. - odburknął mężczyzna prostując się w pełni, a w jego głosie nie dało się nie wyczuć nutki sarkazmu. Mimo tego na jego twarzy malował się spokój, jakby ktoś nagle wyssał z niego wszystkie emocje, choć te akurat tliły się w jego oczach.
- Niezła kolekcja, czyżbyś się wybierał na wojnę? - zapytała, uśmiechając się krzywo. Ten cały arsenał przypominał jej jedną osobę, której by teraz najchętniej wypruła flaki... - Jak się do ciebie zwracać? Skoro mamy razem ratować światy i takie tam, to warto się zapoznać - mruknęła, krzyżując przedramiona.
- Slice - odpowiedział krótko zupełnie ignorując jej wcześniejsze pytanie. Zaraz też cofnął się cztery kroki w tył i najpierw sprawdził, czy pistolety i peemy daje się łatwo wyciągnąć z kabur, po czym przystąpił do popisowej części swego "wystąpienia", a mianowicie zdolności władania katanami. Ze zgrzytem metalu trącego o metal błyskawicznie dobył obu mieczy, a następnie zakręcił nimi takiego młynka, że stalowe klingi zmieniły się wraz z nadgarstkami mężczyzny w rozmyte smugi. Równie szybko jak ich dobył, ponownie wsunął je do pochew na plecach zwanych saya i z krzywym uśmieszkiem na ustach zwrócił się do Shadowdeath - Wygląda na to, że tak.
- Nieźle - skwitowała. Zmieniła się w dym i oplotła go sobą, coraz bardziej zaciskając i zmieniając swój stan skupienia na nieco twardszy. Gdy dosięgła jego twarzy, szybko zauważył, iż jej gazowa forma w ogóle nie przepuszcza powietrza. Ale za to ładnie pachniała. Od pewnego czasu ciało kobiety wytwarzało znacznie większą ilość feromonów, niż do tej pory. Niemal każdy facet, którego spotykała na swej drodze, zwracał uwagę na delikatny i słodki zapach, który wokół siebie roztaczała.
Vic znał jej moce, więc nie wydawał się ani odrobinę zaskoczony czy przerażony ich nagłą manifestacją. Nadto, jako doskonale wytrenowany komandos był w stanie wstrzymać oddech na przeszło dwie minuty, więc jedyne co postanowił uczynić, to stanie w bezruchu czekając, aż Shadowdeath wróci do swej normalnej, ludzkiej formy.
- Nie wydajesz się zdziwiony... - rzuciła kobieta, przyglądając mu się. - Znamy się? Znaczy... w twoim świecie, Slice.
- Jessica „Shadowdeath” Salieri, lat 33, żona Gambita, matka dwojga dzieci, chłopca i dziewczynki, instruktorka sztuk walki i strategii w szkole profesora Xaviera. Choć nadal nie wiem, czemu tej posadki nie dał mnie, skoro za każdym razem spuszczałem Ci łomot ku uciesze Rogue. - Odpowiedział niemal jednym tchem uśmiechając się przy tym szelmowsko, jakby tego typu odzywka, mająca na celu wprawienie jej w osłupienie, była dla niego doskonałą rozrywką. Najbardziej mógł go ucieszyć fakt, iż osiągnął cel. Przez chwilę Shadow jedynie wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ustami i oczami.
- Eee... - blondynka dość długo nie wiedziała, co ma powiedzieć. - Żona Gambita?! - wypaliła w końcu. - Cholera, a zawsze się miałam za inteligentną babkę... - westchnęła. - Czyli u ciebie jestem z X-Menami? Ciekawe. W moim świecie też jest ktoś do ciebie podobny. Łazi w czerwonym stroju, nazywa się Deadpool i był moim facetem. No i właśnie kilka minut temu mnie zabił - dodała spokojnie.
- Ano... - mruknął pod nosem mrugając do niej wesoło, po czym odpowiedział niemal natychmiast. - Słyszałem kiedyś o nim, choć przyjemności nie miałem. Ponoć strasznie zalazł Wolverine’owi za skórę, ciągle tylko gadał bez sensu i... w sumie to wszystko co słyszałem na jego temat z ust Logana. Poza tym muszę przyznać, masz fajniejszy tyłek od Jess którą znam, a i cycki ci tak nie obwisły od karmienia dzieci... - zakończył swą wypowiedź akcentem mocnym jak uderzenie Colossusa prosto w pysk, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Jednak jesteś BARDZO do niego podobny - skwitowała kobieta, po czym podeszła bliżej, stając z nim twarzą w twarz. - Pod kostiumem wyglądają nawet lepiej - dodała i wciągnęła powietrze nosem, chłonąc jego zapach. Na chwilę przymknęła oczy, uśmiechnęła się i powoli podniosła powieki. Moc, którą posiadała, miała jedną wadę. Sama była bardziej wrażliwa i podatna na zapachy mężczyzn. Zupełnie nie potrafiła nad tym panować…
- Myślę, że jednak lepiej od niego używam mojego języka... - szepnął tylko kobiecie na ucho tak, by nikt poza nimi nie mógł tego usłyszeć. Uwielbiał wprost prowokować, a gra jaką podjęła Shadowdeath sprawiła, że poczuł się w swoim żywiole. Czasem nazywano go Tank, właśnie z racji na to, że parł niepowstrzymanie do przodu, gdy tylko podłapał odpowiedni "grunt" do zabawy.
- Załatwmy naszą misję jak najszybciej i będziemy mogli przetestować cię w boju, żołnierzyku - odparła, uśmiechając się szeroko. Najwidoczniej bawiła się tak samo dobrze jak i on.
- Uważaj, Mgiełko, bo jak raz nadziejesz się na mój miecz, to żadna siła cię z niego nie ściągnie... - mruknął jej do ucha, by po chwili delikatnie musnąwszy ustami szyję Jessici wyminąć ją, specjalnie ocierając się przy tym o kobietę. Następnie wrócił do pozostałych, by móc uczestniczyć w odbywającej się rozmowie.
- Mrrrau - Shadow zamruczała pod nosem jak kotka i zaraz poszła za nim. Była ciekawa, czy ktoś jeszcze zaprezentuje swoje umiejętności, wolała wiedzieć, z kim przyjedzie jej współpracować. Stanęła z boku, skrzyżowała przedramiona na piersiach i przez chwilę uśmiechała się do siebie zadowolona z rozmowy z nowopoznanym towarzyszem broni. Zabawne, ale gdy pomyślała o „broni”, przyszedł jej na myśl wspomniany przed chwilą przez niego „miecz”. Zachichotała cicho pod nosem, wyłapując przy okazji spojrzenie kolesia w turbanie.
* * *
- Arabian Knight, zgadza się? – zapytała, podchodząc do niego i podając mu dłoń. – Może to nieco nieelegancko, ale może mógłbyś zaprezentować nam swoje moce?
- Skoro tutaj jestem, to mówi chyba samo za siebie, czyż nie? – odparł pytaniem na pytanie. – Jak przyjdzie pora, to zaprezentuję. Nie zwykłem się popisywać, nie jestem w cyrku… Chyba. – dodał po chwili.
- Jak tam wolisz – wzruszyła ramionami. – Zawsze to lepiej wiedzieć, z kim się współpracuje, żeby było wiadomo, na kim w danej sytuacji można polegać.
- Myślę, że każdy powinien przede wszystkim polegać na sobie, droga pani. A potem się zobaczy, kto co potrafi. – uśmiechnął się zawadiacko. – Nic nam nie da rozmawianie o naszych zdolnościach nie popierając ich odpowiednimi umiejętnościami, gdy przyjdzie co do czego. Tak zostałem wyszkolony i tego zamierzam się trzymać. – ukłonił się kurtuazyjnie.
- Spoko – skwitowała z kwaśnym uśmiechem na ustach. Wolała wiedzieć, co koleś z ręcznikiem na głowie potrafi, gdyby przyszło się im zmierzyć z czymś niebezpiecznym. No ale skoro nie chciał, nie zamierzała się go prosić. – Jaka jest ziemia, z której pochodzisz? – zapytała z wyraźną nutką ciekawości w głosie. - Znasz mnie?
- Nie, nigdy cię nie spotkałem… Możliwe, że tam skąd pochodzę w ogóle nie istniejesz… - odparł. – A uniwersum skąd pochodzę nie różni się zbytnio od innych, więc chyba nie ma co o tym rozmawiać. I tak nie ma to najmniejszego znaczenia w obecnej sytuacji… Lepiej zastanówmy się co zrobić, by wrócić tam skąd przybyliśmy, jeśli to w ogóle możliwe…
- Wątpię, by to było możliwe, chyba że chcesz wracać do trumny – odparła wesoło. – Nie jesteś zbyt rozmowny.
- Trafiłem w inny wymiar, jeśli tak to można nazwać. Nie sądzę by ktokolwiek inny był rozmowny w tej sytuacji. Jeśli nie możemy się stąd wydostać, będziemy musieli wykonywać polecenia tej pani. – wskazał na Polaris. – Średnio mi to pasuje… Ale jeśli nie ma innego wyjścia…
- Zamiast być trupami, jesteśmy niewolnikami – puściła mu oczko. – Ja tak to widzę.
- Ja widzę to jako drugą szansę… - odparł. – Ktoś dał nam drugie życie, jeśli można to tak nazwać. Nie wiem jak reszta, ale ja zamierzam z tej szansy skorzystać jak należy. Nawet jeśli to by oznaczało podróże czasoprzestrzenne. – sam do końca nie wiedział o co chodzi z tymi podróżami, ale skoro zostali wybrani, nie było większego wyboru.
- Druga szansa brzmi lepiej niż niewolnicy – zamyśliła się na głos. – Ale i tak na jedno wychodzi, bo będziemy musieli robić to, co nam każą. No ale dobra, przynajmniej na coś jeszcze się przydam – dodała. Rozmowa z tym kolesiem nie była tak miła i przyjemna jak ze „Slice’em”, a szkoda. – Pogadamy jeszcze później, Prince of Persia – puściła mu oczko.
- Że kto?
- A taki fajny typek z gry – uśmiechnęła się szeroko.
- Spoko – odparł tak samo, jak ona wcześniej.
* * *
- Madrox – Jessica uśmiechnęła się lekko do mężczyzny o łagodnych rysach twarzy. – Kojarzę twoje nazwisko, jednak nigdy nie miałam przyjemności… cię poznać – odkaszlnęła. Miała nadzieję, że chociaż Maddie okaże się lepszym rozmówcą niż Prince of Persia, jak już ochrzciła w myślach arabusa.
- Mów mi James, Jessico. Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział mężczyzna i przyjaźnie... a może uwodzicielsko, uśmiechnął się do kobiety. - Ciekawa zdolność - pochwalił widząc cały pokaz jaki zademonstrowali.
- Nic takiego, a jakie ty posiadasz moce? Pytam z ciekawości, bo może się to przydać, gdybyśmy wpadli w jakieś kłopoty. Ty już wiesz, iż mogę zmienić się w dym - puściła mu oczko. Miała nadzieję, że chociaż on nie będzie robił wielkiej tajemnicy z tego, jak objawia się jego mutacja.
- Oczywiście, zgranie zespołu i wiedza o tym co kto potrafi jest bardzo ważne - powiedział James. Przy okazji tej myśli miał nadzieję, że dane im będzie odbyć wspólnie jakiś trening, zanim wybiorą się na prawdziwą akcję.
- Ja potrafię się skopiować - oznajmił mężczyzna. Zaraz potem "rozdwoił się" zrobił zdecydowany krok w bok, podczas gdy druga jego wersja pozostała w miejscu, w którym stał. Było go dwóch i wyglądali jak identycznie ubrani bracia bliźniacy.
- Jeden z nas jest kopią - powiedział, ten, który cały czas stał w miejscu.
- A drugi oryginałem - dodał drugi.
- I może nas być więcej - rzekł jeszcze ten pierwszy, a na potwierdzenie jego słów drugi zrobił krok do przodu pozostawiając siebie za sobą. Teraz było go trzech i wszyscy uśmiechali się tajemniczo do blondynki.
- Wow – stwierdziła, od razu mając jakieś dziwne myśli w głowie. Odkaszlnęła i uśmiechnęła się szeroko. – Interesujące. Nawet bardzo. A co się stanie, jak się zabije oryginał? Klony też giną?
- Tego nie wiem... - zastanowił się głośno mężczyzna na przedzie, po czym uśmiechnął się i dodał - umarłem tylko raz, kilka minut temu.
- Pech chciał, ze akurat nie miałem kopii i nie dało się tego sprawdzić - drugi rozłożył bezradnie ręce, a trzeci uśmiechnął się słysząc dowcip... choć własna śmierć zwykle nie bywała zabawna.
- Ale nasze kopie czasem giną, co nie ma specjalnie wpływu na oryginał - powiedział ponownie pierwszy.
- No cóż, mam nadzieję, że się nieprędko przekonamy, jak to wygląda w praktyce. Skoro każdy z nas już raz zginął, warto nie powtarzać tego błędu drugi raz. Mógłbyś być znowu jeden? To trochę rozprasza – poprosiła.
- Tak oczywiście - odpowiedział pierwszy mężczyzna, a pozostałe dwie jego kopie wskoczyły w niego niczym duchy opanowujące czyjeś ciało. - Obecnie może mnie być ośmiu, ale wiem, że nie jest to ostatecznie ograniczająca mnie liczba - powiedział z uśmiechem. - Oprócz mocy mam też kilka zwykłych umiejętności. Uczyłem się za pięciu - powiedział szczerze rozbawiony.
- Byłbyś niezłym kryminalistą. Obrabować siedem banków i jednocześnie być na jakiejś wystawnej imprezie, gdzie setka osób da ci alibi – blondynka zamyśliła się na głos. – Fajna sprawa, Maddie.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Takie coś nie przyszło mu nigdy do głowy... choć gdy był nastolatkiem to z tym alibi... porzucił stare wspomnienia i skupił się na teraźniejszości. - To ciekawe, ale ja nigdy nawet nie pomyślałem, aby łamać prawo. Wprost przeciwnie, bronię go... no, broniłem - powiedział spokojnie i uśmiechnął się do dziewczyny.
- Czy ty napadałaś na banki? Mogłabyś ze swoją mocą - zapytał spoglądając na nią badawczym wzrokiem.
- Jestem najemnikiem, więc robiłam to, co ludzie mi zlecali – wzruszyła ramionami. – Kradzieże, morderstwa, ochronę. Wszystko. Ale to już dawne dzieje, moja grupa nieco się uszczupliła po odejściu Cable’a i Domino. Z szóstki została nas czwórka, do tego Deadpool nieco się pokłócił z Gambitem i takie tam… - westchnęła. – Czym dokładnie się zajmujesz?
- Chyba żadnego z nich nie znam. Może pod innymi imionami, przykro mi - powiedział spokojnie James, jego głos nie zdradzał żalu, gdyż w sumie niczym nie zawinił. - Pracowałem w D.W.A. jako agent. Walka z przestępcami i innymi, poważniejszymi zagrożeniami dla ludzi. Wszystkiego po trochu, zwiadowca, pilot, saper. Moje kopie nadają się na dywersję... żeby nie powiedzieć mięso armatnie. Daje sobie z tym radę - zakończył z uśmiechem.
- No to szczęście, że się nie spotkaliśmy po przeciwnych stronach barykady, bo byłoby gorąco, złotko – puściła mu oczko. – No to w sumie tyle, co chciałam wiedzieć. Cyclopsa znam, więc z nim nie będę gadać – zerknęła w stronę Scotta, krzywiąc się lekko. – Dzięki za miłą rozmowę.
James uśmiechnął się szczerze słysząc opinię dziewczyny, w jego rzeczywistości mogli by istotnie być przeciwnikami.
W pierwszej chwili nie do końca rozumiał, jak Jessica może znać mężczyznę z dziwnymi okularami. Wydawało mu się, ze każde z nich pochodzi z innej rzeczywistości... szybko doszedł jednak do wniosku, że mogą być one podobne do siebie i "zawierać" swoje odpowiedniki ich osób.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział z uśmiechem. - Ufam, że jeszcze nie raz porozmawiamy... i nie tylko - rzekł tajemniczo z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- Zobaczymy, wszystko zależy od ciebie – odparła na odchodnym. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i odprowadził koleżankę wzrokiem.
* * *
Po dwóch dość ciekawych rozmowach Jessica była gotowa do drogi. Widziała, że Polaris rozmawia z Cyclopsem, więc nie miała zamiaru przeszkadzać. Podeszła do Slice’a, póki co z nim się najlepiej dogadywała.
- Tęskniłeś? – zapytała, uśmiechając się szeroko. – Mówiła już coś o tym, kiedy wyruszamy? – wskazała na Lornę.
- Zdążył mi zmięknąć, ale cóż to dla ciebie za problem... - Mruknął jakby od niechcenia uśmiechając się szelmowsko unosząc w krzywym uśmieszku lewy kącik ust wyżej, niż prawy. Do tego ten diabelny błysk w oczach sprawiał, że pewnie nie jedną kobietę przyprawił o dreszcz przyjemności. Nie dając jej jednak zbyt wiele czasu na zastanowienie, czy też ripostę odpowiedział na drugie pytanie Jessici - Nie wiem, chyba zaraz. Wszyscy zdają się być gotowi, a ja tak prawdę mówiąc nie słuchałem o czym rozmawiają.
- No to zajebiście, nie należę do zbyt cierpliwych osób, wolę działać – odparła, kładąc dłonie na biodrach. – I, oczywiście, żaden problem – dodała spokojnie, jakby mówiła o robieniu naleśników.
- Dziwi mnie, że moje spodnie jeszcze są zapięte... - mruknął nieco skonsternowany marszcząc brwi i spoglądając w dół na klamrę od paska jednocześnie drapiąc się po porośniętej starannie przyciętą bródką szczęce. - Ale to najwidoczniej musi poczekać, żeby pozostali nie byli zazdrośni.
- Wątpię, by ich to jakoś specjalnie obchodziło – rzuciła, zerkając przez ramię na pozostałych. – Trawa ma ten minus, że jest w niej pełno mrówek. Więc będziesz musiał poczekać na bardziej sprzyjające warunki, żołnierzyku.
- Dzięki, że tak się troszczysz, żeby mrówki nie pogryzły mi tyłka. Szkoda by go było... - powiedział nieco zadziornym tonem głosu, po czym wyminął ją idąc w stronę grupy. Zdążył jeszcze, korzystając z ich nieuwagi, dać Shadowdeath błyskawicznego klapsa w tyłek, po czym podejść do reszty ze spokojem wymalowanym na twarzy.
- No, szkoda by było – szepnęła, zerkając na jego pośladki i uśmiechnęła się pod nosem do siebie. Może jednak to całe zamieszanie i śmierć nie będą takie złe?
Widząc, że Polaris skończyła rozmawiać ze Scottem, uniosła do góry dłoń.
- Hej, możemy już zaczynać? – zapytała głośniej, by Lorna ją usłyszała i zwróciła na nią swoją uwagę.