Wysłany: Czw 16:08, 08 Lip 2010
Temat postu:
Shadowdeath & Cyclops
Nie była w nastroju na rozmowę ani nic więcej, więc ułożyła się wygodnie w jacuzzi i przymknęła oczy, relaksując się. Nie miała zamiaru pić z Victorem drinków. Wiedziała, że jak ma paskudny humor, to picie jedynie pogłębi dołka lub kurwicę i będzie nieciekawie. Zresztą Scott był najlepszym tego przykładem. Przez jakąś godzinkę się zdrzemnęła, potem wyszła z wody i poszła się przejść po jachcie. Znalazła jadalnię ze szwedzkim stołem i masą koktajli, zjadła coś na szybko i poszła odwiedzić Arabiana. Miała ochotę na spacer, ale mężczyzna najwidoczniej uważał, że wszędzie powinna chodzić za rączkę z Victorem.
Wpadła na chwilę do swojego pokoju, otworzyła szufladę szafeczki, która stała przy łóżku i wyjęła dwa z blisko setki Kinder Bueno White. Następnie sięgnęła do drzwiczek niżej i wybrała jedną butelkę spośród trzech tuzinów niebieskiego, czerwonego i pomarańczowego POWERADE’a. Tak przygotowana mogła siedzieć na pustyni nawet pół dnia.
Skwar lał się z nieba, a ona systematycznie brnęła przed siebie, zostawiając ślady swoich stóp na piasku. W torbie plażowej miała duży koc, jakieś olejki do i po opalaniu oraz książkę. Jako że nikt nie chciał jej towarzyszyć, wybrała się sama z misją opalenia i zamierzała leżeć na piasku aż Lorna się nie pojawi.
Scott po kilku godzinach snu w końcu wstał. Uznał, że przyda mu się kolejny prysznic, gdyż dalej czuć go było alkoholem. Następnie wyszorował zęby i założył inne ubranie - białe krótkie spodenki, czerwoną hawajską koszulę z kwiecistym wzorem i japonki. Czuł się podle i niestety dalej tak wyglądał. Miał sobie za złe, że znowu sięgnął po butelkę. Miał też dziwne wrażenie, że rozmawiał z Jessicą, ale nie do końca wszystko pamiętał. Zdecydował się w końcu by wyjść na pokład. Tam spotkał Helliona, który tym razem zamiast pływać w basenie wygrzewał się na leżaku.
- Widziałeś gdzieś Shadowdeath? - zapytał.
- A co, ja jakaś sekretarka jestem? - burknął Hellion opuszczając niżej okulary i zerkając na Scotta. - Co chwila ktoś ją szuka, i tylko widzę jak się kręcicie po pokładzie i zakłócacie mi odpoczynek. - westchnął. - Chyba się na kogoś obraziła i z tego co widziałem poszła na pustynię... I to chyba było kilka godzin temu... nie śledzę, gdzie wszyscy łażą, chcę odpocząć, do kurwy nędzy.
Nałożył okulary z powrotem na oczy i założył ręce za głową napinając bicepsy. Widać było, że nie chce, by mu przeszkadzano.
Summers wzruszył ramionami. W tej chwili przydałby mu się latający dywan Tahira, ale nie zamierzał go pożyczać ani przeszkadzać Persowi. Podszedł do burty, jednak nigdzie nie zauważył Jessici. Zszedł z pokładu i ruszył w stronę, gdzie zauważył jakieś ślady.
Po niecałym kwadransie zauważył kawałek kolorowego koca na jakiejś większej wydmie. Jessica miała stąd doskonały widok na jacht i już od dłuższego czasu widziała, że Scott idzie w jej stronę. Przywołała nieco dymu, by zrobić sobie bikini i obróciła się na brzuch, obserwując go. Gdy podszedł bliżej, pomachała mu.
- Victor ma miesiączkę? - zapytał mężczyzna gdy podszedł bliżej. Żałował, że nie zabrał ze sobą koca, gdyż piasek był nagrzany i póki co nie mógł usiąść obok Shadowdeath. - Czy po prostu potrzebujesz chwili spokoju i po prostu ci przeszkadzam?
- Nie, myślę, że to ty masz chcicę – odpowiedziała spokojnie i jakby z lekkim dystansem. – Pewnie nie pamiętasz?
Scott został skutecznie zbity z tropu.
- Czego nie pamiętam? - zapytał, usiłując sobie przypomnieć co takiego mógł zrobić, czego teraz mógłby żałować na tyle, by Jessica to wypomniała.
- Ech, Scott… - zerknęła na niego. – Chyba naprawdę mocno byłeś najebany. Trzeba będzie posprzątać ten burdel u ciebie w pokoju i przewietrzyć, mam trochę mebli do skręcenia, to się te śmieci przebierze i poupycha po szufladach – zaproponowała. – Już nie będę wypominać tego, że próbowałeś mnie całować.
- Przyzwyczaiłem się do takiego umeblowania. - stwierdził, spuszczając lekko głowę. - Naprawdę nie musisz się przejmować. A co do tego, co zrobiłem, to chyba należą ci się przeprosiny.
- Daj spokój – machnęła ręką. – Żyję. Mamy jeszcze trochę czasu, można się zająć twoim śmietnikiem, kotku.
To mówiąc wstała i zaczęła zbierać koc.
- Chyba nie będę zaprzątał ci tym głowy, serio. - był dalej zakłopotany.
- Sprzątniesz to swój pokój, Scott, żeby rodzina karaluchów nie przeniosła się do mnie – kobieta posłała mu szeroki uśmiech.
- Jeśli ci to bardzo przeszkadza, to mogę się tym zająć. - nie odwzajemnił uśmiechu, tylko odwrócił się w stronę statku i powoli zaczął iść drogą powrotną.
- Owszem, przeszkadza, bo mam pokój obok ciebie – mruknęła i poszła za nim. – Byś poczekał chwilę! – zawołała, przebierając szybko nogami po obsuwającym się piasku. Złapała go za ramię i pociągnęła z taką siłą, że stanęli twarzą w twarz. – I co teraz, panie uciekający? – posłała mu wyzywające spojrzenie.
Scott poczuł bardzo silnie jej zapach. Całe szczęście był bardziej trzeźwy, niż ostatnio i udawało mu się z trudem powstrzymywać przed podjęciem jakiegoś działania. Z drugiej strony nie miał na tyle silnej woli by się odsunąć.
- Chyba mamy pat. - powiedział cicho.
- Chodź, zrobimy u ciebie porządek, postawimy kilka mebli i od razu poczujesz się lepiej – powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się ciepło. – Uwielbiam wkręcać śrubki, więc nie każ się prosić!
- Może przy okazji załatwimy coś jeszcze? - zapytał, nim zdążył ugryźć się w język.
- Załatwimy? – Jess zapytała zbita z tropu. Cały czas myślała o śrubkach i pytanie Scotta totalnie ją zaskoczyło. – No co tam chcesz, chodź już – pociągnęła go w stronę jachtu. W głowie już sobie układała plan, co skręci i gdzie postawi.
Szła bardzo szybko, zapadając się po kostki w piasku i zsuwając z wielkiej wydmy. Takie chodzenie było bardzo męczące, więc po kilku metrach zatrzymała się, wciskając Summersowi w ręce torbę z kocem.
- Potrzymaj, w takim tempie to my tam nigdy nie dojdziemy – burknęła. – Cholerny piasek. Zaraz zrobię odpowiedni środek transportu na pustynię…
Po tym stwierdzeniu zmieniła się w czarny jak noc dym i zaczęła podwajać a potem potrajać swoją objętość. Nie minęło dużo czasu, gdy przybrała kształt wielkiego, ponad dwumetrowego skorpiona, utwardziła strukturę i zwróciła swoje czarne ślepia w stronę Cyclopsa. Wielki ogon wisiał złowieszczo nad mężczyzną. Czekała, aż się wdrapie na jej grzbiet i gdy tylko to uczynił, błyskawicznie ruszyła do jachtu.
Trzeba przyznać, że Scott był bardzo zaskoczony nową formą Jessici, jednak bez dłuższego zastanawiania się dosiadł olbrzymiego skorpiona.
- Normalnie bardziej mi się podobasz, ale chyba muszę jakoś wytrzymać. - chyba po raz pierwszy od kilku godzin niepewnie się uśmiechnął.
Choć droga na wydmę zajęła kwadrans, z powrotem byli w pięć minut. Ledwo doszli do kładki prowadzącej na pokład, a skorpion powoli rozpłynął się w gęsty dym. Przez chwilę Scott był zawieszony w czymś miękkim, po czym uniósł się do góry i został postawiony obok basenu. Zaraz też pojawiła się Shadowdeath.
- No, tak było znacznie szybciej, czyż nie? – rzuciła wyraźnie zadowolona z siebie.
- Tak, choć wolałbym normalny spacer. - mrugnął okiem.
- Jak komuś powiesz, że mnie ujeżdżałeś na pustyni, to cię zamorduję! - zaśmiała się.
- Obawiam się, że coś może mi się wymsknąć w obecności Victora. - odpowiedział.
- Ależ ty go nie lubisz - powiedziała, unosząc do góry jedną brew. - Albo aż tak bardzo chcesz zginąć - dodała, uśmiechając się złośliwie.
- Może jedno i drugie?
- Kiepskie podejście - westchnęła. - Ale popracujemy nad tym, w końcu jesteśmy “drużyną” i musimy “trzymać się razem”, nie?
- Zawsze liczyłem na to, że trafi mi się seksowna terapeutka. - spojrzał na nią wymownie.
- No to trafiła ci się najlepsza - skwitowała i klepnęła go w tyłek. - Chodźmy, niedługo pojawi się Lorna, a ja chcę już coś poskręcać...
Zeszli na dół do kajut, Jess podała mężczyźnie jeden sporej wielkości karton z deskami do skręcenia szufladowca i poszli do niego. Różnica między ich pokojami była uderzająca…
- Mamy jeszcze trochę czasu, więc zabierajmy się do roboty – wydała polecenie i zaczęła otwierać karton.
- Jak chcesz. - powiedział mężczyzna, siadając obok Jessici i pomagając w otwarciu pudełka oraz wyciągnięciu elementów. W jego ręce wpadła instrukcja obsługi, którą rzucił w kąt. - To chyba niepotrzebne.
- Bynajmniej. Znam ją na pamięć - powiedziała, po czym ugryzła się w język. By nie wyjść na jakąś wariatkę, szybko chwyciła dwa kawałki szuflady i zaczęła je ze sobą skręcać. - Śrubki są moje, Scott. Ty możesz później powbijać gwoździe... I przytrzymać te dwie dechy, żeby się ładnie docisnęły.
- Jasne. - przesunął się bliżej, by pomóc, ale wiązało się to też z tym, że silniej na siebie oddziaływali. Całe szczęście starał się skupić bardziej na pracy niż na Jessice. Czując jego zapach, na chwilę straciła orientację co ma robić, ale na szczęście śrubokręt bardzo je pomógł. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie, jak w swoim świecie wykończyła Summersa.
- Powiedz, czemu mieszkasz w takim czymś? - zagadała.
- Chyba z braku lepszej opcji. - wyjaśnił. - Instytut praktycznie nie istnieje, zresztą i tak rzadko tam bywałem, przynajmniej pod koniec. Mówi się trudno.
- Scott, którego znałam, był BARDZO za Xavierem i dowodził X-Men. Ciągle musieliśmy walczyć przeciwko sobie - powiedziała spokojnie. - Był sam, miał swoją drużynę, którą dowodził i siedział w Instytucie, prowadząc jakieś zajęcia czy szkolenia. Oddał się całkowicie temu, co robił, zapominając o sobie. To też nie jest dobre podejście.
- Jak widać, nie w każdej rzeczywistości popieram pokojowe współistnienie ludzi i mutantów. Tak swoją drogą, to szkoda, że walczyliśmy przeciw sobie. - dodał.
- No szkoda, w końcu Six Pack dostał zlecenie na ciebie i to ja musiałam cię zabić. Ale powiem szczerze, że bardzo to nam później ułatwiło życie.
- Brzmi groźnie. Mam nadzieję, że nie chcesz tego powtórzyć? - zapytał, udając przerażenie.
- Już nie jestem w Six Pack - zauważyła. - I teraz jesteśmy po jednej stronie. Więc zasadniczo nie mam powodów, chyba że mi takowych dostarczysz.
- A co musiałbym zrobić? - zapytał. - Hmm, chyba jednak nie chcę wiedzieć.
- To może zmienimy temat? - zapytała, odkładając szufladę i biorąc się za drugą. - Masz ochotę coś opowiedzieć o sobie, skoro to terapia? Hm?
- Zależy, co byś chciała wiedzieć?
- A nie wiem... Jakoś... Rzadko mam okazję z kimś tak po prostu pogadać - skrzywiła się, dokręcając kolejną śrubkę.
- Ja nie tyle rzadko, co prawie w ogóle, więc... - westchnął. - Powiedz, co chcesz wiedzieć, to przynajmniej będę miał jakiś punkt do rozpoczęcia.
- Hmm... W takim razie może o tym, jak to było z X-Menami? Zawsze mnie ta grupa interesowała...
- Cóż... Nie należałem do X-Men od początku, więc nie wiem jak to wyglądało wtedy. Gdy odszedłem z Bractwa Mutantów nie chciałem dołączać do kolejnej grupy. Aż trafiła się historia z Proteusem. W skrócie: było nieprzyjemnie i o mało nie załatwiłem Chucka. Tak jakoś wyszło, że zostałem na dłużej, mimo faktu, że atmosfera wybitnie nie sprzyjała. Jakiś czas dowodził Beast, a potem na jednej z misji ja go zastąpiłem... No i zrobiła się kaszana. - zaczął opowieść. - Ogólnie to długa historia. W moim świecie nie robiliśmy nic nadzwyczajnego, ot kopaliśmy tyłki złym gościom i zbieraliśmy ochrzan od zwykłych ludzi.
- Hmm... - Jessica na chwilę odłożyła swoją robotę i zamyśliła się. - Bractwo kojarzę, u nas też było i nawet swego czasu chcieli mnie zwerbować, ale tam same cioty były. Nie licząc Deadpoola, którego namówiłam, by dołączył do nas. U mnie było mniej więcej tak - gdzie się nie pojawiliśmy, tam na wszelki wypadek byli wysyłani X-Men, żeby poprzeszkadzać - zaśmiała się. - Ogólnie to właśnie my robiliśmy za tych złych gości - puściła mu oczko. - Ale oczywiście nie zawsze. To zależało wyłącznie od zadania - wyjaśniła.
Powoli zbliżali się do końca składania szufladowca i zaczęła się rozglądać po pokoju. Może to ona była wygodnicka, ale nie mogła pojąć, jak ktoś mógł tak mieszkać.
- Musiało być wygodnie, prawda? Żadnej odpowiedzialności, wszystko można było zrzucić na zleceniodawców... W Bractwie było podobnie, choć niespecjalnie bawiło mnie podkładanie bomb czy tego typu sprawy.
Cyclops zaczął wbijać gwoździe, co szło dość sprawnie. W sumie żałował, że praca poszła tak szybko. W ciągu ostatnich kilku lat był po prostu samotny, a teraz miał cholerny problem, by znowu przyzwyczaić się do czyjejś obecności.
- Było wygodnie i płacili nam zajebiście dobrze - posłała mu szeroki uśmiech. - Najpierw ktoś chciał, żebyśmy kogoś zabili. Gambit puszczał plotkę, że jest zlecenie na Pana X. Pan X. kontaktował się z nami, oferował dwa razy więcej kasy, za ochronę jego dupy i za zabicie zleceniodawcy. Interes się kręcił... Do czasu aż Kelly wpadł na pomysł, żeby superbohaterowie ujawnili się ze swoimi danymi osobowymi. My byliśmy przeciwko, X-Men opowiedzieli się za ustawą - wzruszyła ramionami. Summers na pewno domyślał się, co było dalej.
- Byłaś szczęśliwa? - zapytał trochę jakby wyrwanie z kontekstu, choć akurat taka myśl wpadła mu do głowy po tym, co opowiedziała Jessica.
- Hmm? - spojrzała na niego zdziwiona. Zamyśliła się nad pytaniem i odpowiedzią, po chwili dochodząc do niezbyt ciekawych wniosków. - Nie mam pojęcia... Szczęście to pojęcie względne. Żyłam, miałam dach nad głową i jakiś cel. No i przyjaciół...
Summers tylko kiwnął głową nie komentując tego. Dokończyli składanie mebla i przesunęli go pod jedną ze ścian.
- Ciekawe, co będę trzymał w środku. - powiedział.
- Byle nie poćwiartowane zwłoki Victora - rzuciła.
- Myślę, że ciekawie by tam wyglądały. - zaśmiał się.
- Masz ciekawy gust jeśli chodzi o wystrój... - uniosła do góry brew i rozejrzała się na boki. - Dobra, teraz czas to przebrać. Co nie jest potrzebne - sru! do wywalenia. Resztę pochowa się w szufladach.
- Wątpię, czy znajdziesz coś, co wyda ci się potrzebne. - również ogarnął wzrokiem kajutę. - Zresztą nie ma tu za wiele jak widać.
- No w sumie... Hmm... Coś się pomyśli. Najwyżej wyniesie się kilka rzeczy z innych pomieszczeń - puściła mu oczko.
- Ale... - zawahał się na moment. - Nie, to raczej nie przejdzie. Chyba się przyzwyczaiłem do minimalistycznego wystroju.
- Daj spokój! Przecież to klitka więzienna a nie pokój - prychnęła. - Pobądź sobie u mnie, a od razu będziesz chciał mieć normalne miejsce, gdzie można wypocząć, zrelaksować się i zaprosić kogoś. Serio.
- Lepiej mnie nie zapraszaj, bo wprowadzę się na stałe... A wiesz, że to całkiem dobry pomysł?
- Zaprosić czy wprowadzić na stałe? - zapytała, odkładając śrubokręt i resztę narzędzi do drewnianego pudełka.
- A co wolisz?
- Yyy... - Jess nie wiedziała, co odpowiedzieć. Bez wsparcia “śrubkowego” znów poczuła się tak dziwnie w środku. - Może przedyskutujemy to później? - zaproponowała, starając się ukryć zmieszanie i lekkie zdenerwowanie.
- Ehe, jasne. - powiedział odwracając wzrok. - Anyway, dzięki za pomoc.
- Nie ma za co - odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się nieznacznie. - Teraz zasłużyłam na nagrodę... Idę po batonika i drinka - stwierdziła, wstając z podłogi i otrzepując się. - Jaki masz kolor oczu? - wypaliła.
- Chętnie bym ci pokazał. - podszedł do okna kajuty, które otworzył i wyjrzał na zewnątrz.
- Zmienię się w dym i wtedy możesz dać czadu - uśmiechnęła się szeroko. - Pasi?
- No nie wiem. Jesteś pewna, że to bezpieczne? Nie chcę aby znowu otwarły się twoje rany, by stała ci się krzywda. - powiedział.
- Nie martw się, jak jestem w postaci dymu, to moje ciało jest odporne na wszelkie ataki - zarówno fizyczne jak i psychiczne. Dopiero gdy muszę tę strukturę utwardzić, robi się problem - uspokoiła go.
- Skoro jesteś pewna...
Jessica zamieniła się w dym i wyleciała za okno. Scott spojrzał w jej stronę i zdjął okulary. Przez chwilę jeszcze miał zamknięte oczy, ale w końcu oprócz słońca na pustyni pojawiło się kolejne źródło światła.
Gdy tylko Scott założył okulary, Jess wleciała do środka i wróciła do swojej postaci. Tak jak go zapewniła, promienie przeleciały przez nią i nie zrobiły jej krzywdy.
- Zanim ich kolor się zrobił czerowny, jestem niemal pewna, że były brązowe. Taki ciepły, głęboki brąz... Jak kora drzewa - uśmiechnęła się ciepło.
- Nie przywiązuję do tego wielkiej wagi. - powiedział tylko.
- A mi tam się podobały. I ja bym była ciekawa na twoim miejscu - zastanowiła się na głos. - No dobra, hmm, chyba nie będę ci już więcej zawracać głowy. Dobrze, że już wytrzeźwiałeś - rzuciła, otwierając drzwi i wychodząc. Po chwili jednak zajrzała do środka. - Acha, jednak nie jesteś takim dupkiem i palantem jak myślałam - powiedziała jakby przepraszającym tonem.
Dalej patrząc przez okno tylko pomachał jej ręką na pożegnanie. Czas ich pobytu na statku miał się ku końcowi, dlatego postanowił przebrać się w nowy uniform, który znalazł w szafie. Potem wyszedł na pokład i usiadł gdzieś w okolicy rufy, gdzie nikt mu nie przeszkadzał. Nareszcie mógł też odpocząć od tego, jak działa na niego Jessica.
Kobieta z kolei zaszyła się w swojej kajucie i biła z różnymi myślami. Wciąż chodziło jej po głowie, jak zabiła Scotta ze swojej rzeczywistości i ten niedawny pocałunek. Westchnęła ciężko... Nienawidziła swych mocy. Miała ochotę znowu pobyć w jego towarzystwie.