Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 11, 12, 13  Następny
Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:17, 27 Cze 2010     Temat postu:


Arabian Knight, Cyclops, Shadowdeath

Choć wolała tego uniknąć, była zmuszona zmienić się w dym, by nie dać się znowu zranić. Kilkakrotnie znikała i pojawiała się, a za każdym razem lekkie nacięcia na skórze pogłębiały się. Opatrunki zrobione przez Slice’a nasiąknęły krwią i zaczęły się odklejać od skóry. W czasie walki słyszała słowa Arabiana, ale miała nieco ważniejsze sprawy na głowie niż niańczenie i pilnowanie Madroxa.

Kiedy już wszyscy żołnierze leżeli pokonani, Shadow odetchnęła z ulgą. Rany piekły i bolały niemiłosiernie, była pewna, że tym razem nie obejdzie się bez pomocy Tahira. Póki co jednak mężczyzna był zajęty, a skoro Slice również poszedł „załatwić sprawy” ze zdrajcą, nie miała zamiaru się wtrącać. Widząc jednak, że Scott szykuje się do walki, położyła mu dłoń na ramieniu.
- Bogowie, Scott, co ci się stało? – zapytała, choć sama również nie wyglądała za dobrze. – Madrox nas zostawił, choć ma karabin i mógłby wspomóc towarzyszy w starciu… A Tahir najwidoczniej nie przepada za tchórzami czy tym bardziej zdrajcami – uśmiechnęła się krzywo. – Ja się nie zamierzam wtrącać, ty chyba również nie powinieneś.

Jej słowa zabrzmiały jak stwierdzenie a nie pytanie. Starała się, być pewną siebie i silną, by nie dać mu choć cienia wątpliwości co do swojej postawy.
- Sejmitar Tahira potrafi uleczyć rany, więc może uspokój się, żeby Arabian mógł ci pomóc? – posłała mu dość miły uśmiech i dłonią dotknęła jego policzka. Wiedziała, jak jej dotyk działa na mężczyzn i miała zamiar to wykorzystać teraz, by nieco ostudzić emocje mutanta. Sytuacja w drużynie wciąż była napięta i to ją martwiło.

Zerknęła przez ramię na żołnierzy, wolała mieć ich na oku, by nie sprawili im jakiejś niemiłej niespodzianki.

* * *

Cyclops spojrzał przez szybę do środka sklepu i oprócz Slice'a i Madroxa zobaczył tam także sprzedawcę.
- A może po prostu próbował ratować cywila, kiedy reszta zadbała tylko o siebie? - zapytał, zupełnie ignorując kwestię swoich ran. - Zresztą czegokolwiek nie zrobił, nie pozwolę na lincz. - dodał.

- Skoro poszedł ratować cywila, który był zupełnie bezpieczny, to czemu nam nic nie powiedział, hm? – mruknęła. – Już, nie bycz się, tylko daj Tahirowi działać. Musisz być zdrowy i pełen sił, jeśli chcemy zakończyć tę misję. A linczu nie będzie, chyba… Madrox i Slice muszą coś między sobą wyjaśnić. Powiedzmy że James nie umie się zachowywać jak gentleman.

- Ciekawe od kiedy zależy ci na gentlemańskim zachowaniu. - mruknął Summers, a potem po raz kolejny zwrócił się do Persa. - Przesuń się sprzed tych cholernych drzwi, zanim nie przelecisz przez nie na drugi koniec tego sklepu.

- Spróbuj szczęścia, Summers. Szybko się przekonasz, że to błąd. – Tahir patrzył i mówił do niego ze spokojem w głosie i w oczach. – Zastanów się, czy chciałbyś ratować kogoś, kto mógłby zostawić twoją wnuczkę na pewną śmierć… Mogę ci pomóc z tymi ranami… Tylko zacznij myśleć… Trzeźwo.
Dodał uśmiechając się lekko i dobył sejmitara podając mu go.
- Wolę to, niż stać po stronie kogoś, kto zostawi wnuka Scotta Summersa z tej rzeczywistości w celu załatwienia prywatnych porachunków. - odpowiedział nie przyjmując sejmitara.
- Jesteś uparty, bo chyba nie podoba ci się ta cała sytuacja, nie? – westchnęła Jessica. – Sam nas wcześniej zostawiłeś. Chcesz ratować tego dzieciaka sam? Zobacz, jak teraz wyglądasz. Kto cię zaatakował? Nie strzelaj fochów, bo to ważna informacja. Zacznij się zachowywać jak facet z jajami, a nie obrażony smarkacz – prychnęła.

- Jessica ma rację – najpierw nas zostawiłeś i miałeś w dupie, co się stanie z drużyną, a teraz wtrącasz się, chociaż nie wiesz, jaka jest sytuacja. Kto uczynił cię tutaj mędrcem i tym, który ma rację ponad wszelką wątpliwość? – Arabian zapytał go spokojnie. – Jeśli chcesz ratować swojego wnuka, wnuczkę, czy co tam jest do uratowania, powinieneś trzymać się z nami… a nie udawać samotnego mściciela, który wie wszystko najlepiej. Słabo cię wyszkolili w twojej rzeczywistości. Cyclops, którego ja znam, jest mądrym i prawym dowódcą. – podał Summersowi po raz kolejny sejmitar.

- Kto uczynił cię tutaj sędzią, który będzie oceniał kto zasługuje na karę, a kto nie? - zapytał Arabian Knighta, zupełnie ignorując Jessicę.

- A kto ciebie nim uczynił, że się tak wymądrzasz? Jesteś hipokrytą, jeśli myślisz, że teraz będę brać pod uwagę słowa osoby, która się wypięła na resztę drużyny i postanowiła załatwiać własne sprawy swoimi sposobami. Zobacz jak ty wyglądasz – nawet nie był byś godnym przeciwnikiem dla mnie. – odparł spokojnie Tahir. – I żeby była jasność, nie zamierzam się z tobą bić. Chcę ci pomóc, ale jeśli mnie zmusisz, nie pozostawisz mi innego wyboru. – dywan zafalował za Arabianem i ustawił się w dziwnej pozycji.

- Ja nikogo nie osądzam i nie wykonuję wyroku. I nie ja będę zaraz potrzebował pomocy, więc lepiej zmień zdanie. - powiedział. Dotknął ręką wizjera, jednak skierował wzrok na ścianę robiąc w niej sporą dziurę, aby wejść do środka sklepu.

Jessica jedynie wzruszyła ramionami i po chwili Scott zaczął się dusić. Potrafiła tworzyć dym na odległość i teraz towarzysze mieli okazję się o tym przekonać.
- Nie chcesz naszej pomocy po dobroci, to załatwimy to siłą. Wybacz, skarbie, ale nie pozwolę ci się wykrwawić – mruknęła kobieta. Dym oplótł jego dłonie, przytrzymując je razem, by nie mógł strzelać. – Teddy, mógłbyś? – zapytała, pozwalając Summersowi wziąć wdech.

- Najpierw niech się uspokoi… potem możemy rozmawiać o leczeniu. – odparł Tahir.
- Mogę cię prosić, żebyś mu pomógł? Zanim się żołnierze obudzą lub pojawią następni. Jesteśmy silni tylko jako drużyna, co chyba najlepiej widać po jego stanie – rzuciła Shadow.

- No właśnie po nim dokładnie widać, że ma drużynę gdzieś, a chce grać pierwsze skrzypce. – odparł Tahir, obserwując szarpiącego się Scotta. Podszedł do niego i uklęknął, patrząc mu w twarz. – Przyrzekasz na swojego wnuka, że będziesz spokojny, jeśli ci pomogę? Pokiwaj głową na tak lub nie.
By pomóc mężczyźnie podjąć właściwą decyzję, Jessica ujęła twarz Cyclopsa w obie dłonie i delikatnie pocałowała w usta.
- Nie jesteśmy twoimi wrogami, Scott – szepnęła. – Naprawdę chcę ci pomóc, nie walcz z nami. Proszę…
Mężczyzna najpierw poczuł przyjemny dreszcz rozkoszy i podniecenia, a gdy go pocałowała, aż mu się w głowie zakręciło. Serce zabiło Cyclopsowi niemal dwa razy szybciej i był całkowicie otumaniony przez kotłujące się w nim emocje. Nie zareagował, wpatrując się w Shadow jak w obrazek, a jego oczy zaszły lekką mgłą.
- Myślę, że on już nie odpowie. Lecz go, Tahir, proszę – westchnęła Jessica, kładąc dłoń na jego policzku, by endorfiny złagodziły ból.

- Obyś miała rację. – mruknął i przyłożył rozpalony błękitnym światłem sejmitar do ran mutanta. Przygotowany był na to, że gdy wyjdzie z letargu, znowu mogą mieć z nim problemy. Ale skoro kobieta się upierała… Już zdążył poinformować szarfę i dywan o swoich planach, gdyby Scott był niegrzeczny…
- Dziękuję – posłała Tahirowi miły uśmiech i niewiele brakowało, a jego również by dotknęła. Na szczęście w ostatniej chwili się powstrzymała i jedynie zerknęła gdzieś w bok. Nie podobało jej się to wszystko, a zwłaszcza postawa drużyny. Czemu Scott był taki uparty? Czemu trzeba było uciekać się do podstępów i siły, by mu pomóc? Westchnęła cicho i skrzywiła się, gdy jej własne rany dały o sobie znać. Wiedziała, że jak znów się zamieni w dym, będzie jeszcze gorzej.
- Warto się stąd zmywać, Książę Persji – zasugerowała. – Slice! – zawołała mężczyznę.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 2:01, 28 Cze 2010     Temat postu:


Slice

Drzwi trzasnęły... I zostali sam na sam w sklepie, nie licząc sprzedawcy, który widząc wcześniejsze "spotkanie" Tahira z Jamesem najzwyczajniej uległ panice i zwiał na zaplecze, dodatkowo szczerze przerażony miną Victora. A minę miał, delikatnie mówiąc, niezbyt przyjemną. Gdyby mógł zabijać samym spojrzeniem, najpewniej trup słałby się gęsto. Lecz miast tego jedynie spoglądał zimnym wzrokiem na leżące na ziemi Madroxa przez dłuższą chwilę nie odzywając się ani słowem. W końcu jednak przemówił głosem oschłym, zimnym jak lud, nie kryjąc przy tym swojej niechęci do mutanta obitego wcześniej dość solidnie przez Arabian Knight'a.

- Powinienem pozbawić Cię głowy, ale nie jesteś godzien honorowej śmierci. Nie jesteś nawet godzien tego, bym wyjmował broń, choć bez problemu zabiłbym Cię gołymi rękoma. A wierz mi, mało rzeczy boli tak, jak pęknięta wątroba albo nerka, która przypomina budyń. Nie jesteś nawet wart splunięcia, a sprowadzenie Cię tutaj przez Polaris było najgłupszą decyzją, jaką mogła zrobić.

W trakcie jak mówił, jego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia i pogardy, które poznać można było również po sposobie w jaki patrzył na CopyMen'a. Nie zamierzał już spędzać w jego towarzystwie więcej czasu, bo ledwie nad sobą panował. Poza tym z tego co słyszał możliwe, że jego obecność będzie bardziej potrzebna na zewnątrz, dlatego postanowił wyjść ze sklepu. Ostatnie spojrzenie w twarz Jamesa i Slice obrócił się do niego tyłem ruszając ku drzwiom wyjściowym odgradzającym go od towarzyszy.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:17, 28 Cze 2010     Temat postu:


Jessica Salieri

Siedem lat temu…


- Cel uświęca środki. Żadna cena nie jest zbyt wysoka, by ją zapłacić dla rodziny – dziewczyna odpowiedziała na zadane przez ojca pytanie.
- Dokładnie. Dziś poznasz kolejną zasadę. Jedność i lojalność w rodzinie są najważniejsze, a najsłabsze ogniwa należy bezwzględnie eliminować. Ceną za zdradę jest śmierć. Czy to rozumiesz?
- Tak, ojcze – odparła niemal automatycznie.
- Zatem wiesz, co należy zrobić – podał jej pistolet i mijając ją, pogładził po głowie. Wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi, a po chwili rozległ się odgłos strzału.

- Nie sądziłem, że to zrobi, don Salvatore – powiedział Cesar nie kryjąc swego zaskoczenia. – Do tej pory była bardzo blisko Mario. Bliżej niż z tobą.
- Owszem, ale Mario nas zdradził, a za zdradę płaci się najwyższą cenę. Jessica jest Salieri w każdym calu i to rozumie. Od teraz będzie bez skrupułów wypełniać moją wolę, podążać za każdym moim słowem – uśmiechnął się. To powiedziawszy wrócił do pokoju i nawet nie patrząc na krwawiące zwłoki brata, od razu zwrócił się do córki. – Od dziś zajmiesz miejsce Mario. Będziesz nadzorować… nasze finanse.
Finanse, czyli „pranie brudnych pieniędzy”, ale o takich rzeczach się nie mówiło głośno. Nawet rodzina musiała zachowywać pozory.
- To dla mnie wielki zaszczyt i wyróżnienie, dziękuję, że mi ufasz.
- Zasłużyłaś na to. Jutro odwiedzisz starego pana Changa, mam dla ciebie pewne zadanie.
- Jakie?
- Słyszałem od Cesara o twych… - urwał, jakby jakieś słowo nie chciało mu przejść przez gardło.
- Zdolnościach? – podpowiedziała.
- Tak, zdolnościach. Mutancich. Chang jest stary i nie do końca zorientowany w sytuacji, a jego syn jest mi niezwykle przychylny. Gdyby doszedł do władzy, nasze interesy by szły znacznie szybciej i płynniej. Problem w tym, że nie można starego Changa od tak sobie zabić.
- Byłabym w stanie to zrobić i nie pozostawić na jego ciele żadnych śladów.
- Doskonale! – Salvatore zaczął zacierać ręce. – Zajmiesz się więc tym jutro wieczorem. Wyślę cię do Changa jako upominek, by przypomnieć o kończącym się kontrakcie w dokach.
- Udusi się i pomyślą, że jego serce nie wytrzymało.
- Na pewno. Zwłaszcza że młodszy Chang będzie uprzedzony i nikt nie sprawdzi, co tak naprawdę się wydarzyło.
Jessica skinęła głową, a po chwili ojciec podał jej mokrą chusteczkę. Dziewczyna posłała mu pytające spojrzenie.
- Wytrzyj broń, by nie było na niej twoich odcisków palców.

Dwa lata później…

Światła przed posiadłością paliły się już od pewnego czasu, gdy Jessica wróciła do domu. Była padnięta i wyczerpana, ale musiała przyznać, że dzień był niezwykle owocny. Zaprowadziła porządek w dwóch fabrykach i przypomniała gnojkom z ulicy, kto tak naprawdę jest szefem. Czy raczej szefową. Bawił ją fakt, iż bali się jej bardziej niż ojca. Może zaważył na tym fakt, iż była mutantem?

Cicho weszła po schodach, by nie obudzić Salvatore i już miała wejść do pokoju, gdy zauważyła, iż drzwi są lekko uchylone. Ostrożnie zajrzała do środka, mając broń w pogotowiu. Widząc Cesara siedzącego u niej na łóżku jedynie odetchnęła z ulgą i schowała pistolet pod kurtkę na plecy. Wcisnęła go za pasek od spodni i poprawiła nieco, by jej nie uwierał. Chciała się odezwać, ale zauważyła, że mężczyzna coś grzebie przy pościeli. Zmarszczyła brwi, przyglądając się, jak wącha jej koszulkę nocną i wtula się w nią. Wezbrało w niej obrzydzenie i złość, ale nic nie zrobiła. Czekała, obserwując go.

Po jakichś trzech minutach odłożył koszulkę pod poduszkę i zaczął się zbierać do wyjścia, więc wykorzystała ten moment, by się w końcu pojawić.
- Och, Cesar – uśmiechnęła się sztucznie. – Czy ojciec mnie potrzebuje?
- N..nie – zająknął się. – Przyszedłem sprawdzić, czy już wróciłaś i czy może nie potrzebujesz pomocy.
- Pomocy? Niby z czym? – prychnęła, otwierając szeroko drzwi i patrząc na niego wyczekującym wzrokiem. – Dobranoc.
- Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz? – zapytał zmieszany i odkaszlnął.
- Niby czego?
- No nie wiem…
- Ja właśnie też nie wiem, bo gdybym czegokolwiek potrzebowała, to bym cię zawołała. Teraz chcę spać. Wyjdź – powiedziała stanowczym głosem. W spojrzeniu i zachowaniu Cesara było coś niepokojącego, coś co sprawiało, że miała ochotę z miejsca go zastrzelić.

- Powiedzieć ci coś ciekawego? – zapytał nagle.
- Co takiego? – mruknęła.
Uśmiechnął się lekko, widząc iskrę zainteresowania w jej oczach. Podszedł, zamknął drzwi i stanął blisko. Zbyt blisko, jak na gust Jessici.
- Śliczna z ciebie dziewczyna.
- I to niby jest ta ciekawa rzecz? – uniosła do góry prawą brew. – Jeśli to wszystko, co masz mi do powiedzenia, to dobranoc.
- Nie! Nie, poczekaj. Powiem ci coś bardzo ważnego, coś o twoich rodzicach, jeśli pozwolisz mi zostać u siebie na noc… - ściszył głos i spojrzał jej głęboko w oczy. Widziała, jak źrenice mu się kurczą i rozszerzają, a gałki niespokojnie drżą.
- O moich rodzicach? – powtórzyła zdziwiona i odsunęła się od niego.
- Tak. Powiem ci wszystko, ale najpierw…
Przycisnął ją do ściany i zaczął całować po szyi, jednocześnie podnosząc jej bluzkę. Jessica bez wahania sięgnęła po broń i zdzieliła nią mężczyznę w skroń. Cesar zatoczył się pół kroku, po czym upadł na podłogę, trzymając się za głowę. Gdy uniósł wzrok, zobaczył lufę wycelowaną w swoje gardło.
- Trzymaj ręce przy sobie. Ojciec ci nie mówił, że nie wolno ci mnie tknąć? Nie dam ci mnie zhańbić. Co wiesz o moich rodzicach?
- Nic ci nie powiem – mruknął, a w odpowiedzi dziewczyna kopnęła go w brodę. Kiedy on się podnosił, Jessica ze stoickim spokojem przykręcała tłumik do lufy. Ledwo mężczyzna wstał, a zasłoniła mu dłonią usta i przestrzeliła kolano.
- Mówiłeś coś o mojej rodzinie, ale ci nieładnie przerwałam. Więc zamieniam się w słuch. Nie radzę krzyczeć, bo stracisz swoje klejnoty.
Na potwierdzenie swych słów przystawiła lufę do krocza mężczyzny i mocno przycisnęła. Zaraz po tym zabrała dłoń.
- Kurwo… - syknął i od razu dostał w twarz. – Salvatore kazał zabić twoich rodziców… - wydyszał. – Widział twoje zdjęcie i wiedział, że się spodobasz Ivanowowi.
- Nie wierzę ci.
- A niby czemu miałbym cię okłamywać? – spróbował się uśmiechnąć, jednak jego twarz wykrzywił grymas bólu.
- Zatem mówisz prawdę?
- Tak.
Padł martwy, a z czerwonej dziury między oczami popłynęła stróżka krwi.

Dwa dni później, w innej części miasta…

- I niby mam uwierzyć, Frank, że to nie twoja sprawka? Cała rodzina Salieri nie żyje – zapytał Fury.
- Nie miałem z tym nic wspólnego – odparł Punisher. – Przynajmniej jedną robotę mam z głowy…

Tydzień później…

Kolejny kieliszek wódki odnalazł drogę do jej gardła i żołądka, choć dłoń już z trudem trzymała naczynie. Skinęła na barmana, by polał jeszcze jedną kolejkę, jednak straciła równowagę i zwaliła się jak długa na podłogę uderzając głową o kontuar.

- Wszystko w porządku, panienko? – zapytał młody, dobrze zbudowany barman i wyjrzał zza szynku. – Kimkolwiek jest ten dupek, nie warto sobie psuć zdrowia. Będą lepsi…
Jessica westchnęła ciężko, łapiąc się za głowę i z trudem wstała. Gdyby tylko była bardziej ‘sprawna’, chyba odstrzeliłaby mu ten durny łeb. Nie była w nastroju na żarty.
- W porządku – mruknęła, utrzymując pozycję pionową jedynie dzięki taboretowi.
- Jessica Salieri – usłyszała za swoimi plecami i zamarła. Szybko dobyła broni, odwróciła się i wycelowała w kierunku, z którego doszedł ją głos. Postawny siwy mężczyzna bez najmniejszego problemu ją rozbroił. – Chcę jedynie porozmawiać. Nazywam się Cable i mam dla ciebie ofertę.
- Pierdol się! – warknęła.
- Not yet, sweetheart. Najpierw porozmawiamy.
To mówiąc skinął na wysokiego i również dobrze zbudowanego mężczyznę z długimi włosami. Gdy brunet na nią spojrzał, w jego oku dostrzegła dziwny błysk energii. Wziął ją pod ramię, ciągnąc w stronę stolika i posadził na krześle.
- Czego ode mnie chcecie? – zapytała, trzymając się za obolałą głowę.
- Ja i moi towarzysze obserwujemy cię od jakiegoś czasu. Masz umiejętności, które mogą nam się przydać – odparł Cable posyłając barmana jednym spojrzeniem na zaplecze. – Mój kompan to Shatterstar, moja prawa ręka w Six Pack. Zbieramy grupę najemników, którzy nie mają nic do stracenia i nie boją się podjąć nawet samobójczych wyzwań. A z tego co widzę, nie należysz do kobiet, które się czegoś boją – w jego głosie zabrzmiała jakby nutka humoru.
- Boją? Ja nawet nie znam takiego słowa – prychnęła. – Daj mi wytrzeźwieć i pogadajmy o tym jutro.
- Jasne, będziemy w południe, zrób herbatę – Cable uśmiechnął się zimno i opuścił lokal, zostawiając Jess sama na sam z pustymi stolikami. Towarzysz podążył za nim.
- Upiekę też ciasteczka – mruknęła do siebie.
- Milusio – odrzekł Shatterstar i posłał jej krzywy uśmiech znikając za drzwiami knajpy.


Teraz…

Patrząc na Arabiana miała wrażenie, jakby znów była w Six Pack i gadała z Shatterstarem. Pod względem umiejętności, wartości i zachowania byli do siebie bardzo podobni, a to dawało jej pewną przewagę w dogadywaniu się z nim. Kobieta szybko doszła do słusznych wniosków i wiedziała już, z kim powinna trzymać. W trójkę – ze Slicem i Arabianem – byliby główną siłą tej drużyny. Cyclops sobie świetnie poradził z Legionem i prawdopodobnym było, że bez jego udziału by z nim nigdy nie wygrali, ale jego aktualne zachowanie było sprzeczne z tym, co ojciec wpajał jej do głowy i budziło wątpliwości kobiety. Jessica póki co postanowiła poczekać, jak się rozwiną sprawy i nie działać pochopnie. Nie miała pewności, że uda im się zakończyć misję, jeśli któreś z nich zginie. Nie wiedziała też, czy w trójkę by sobie poradzili.

Była w idealnej sytuacji i pozycji – miała za sobą Slice’a (czy to może raczej on miał ją), a wiadomym było, że Tahir pójdzie za Victorem. Wykorzystując swoje moce mogła więcej osób przeciągnąć na ich stronę, jedynym problemem była zazdrość jej nowego partnera. Gdyby mężczyzna chciał i miał nieco inne podejście do tematu, mogłaby z łatwością owinąć sobie wszystkich wokół palca. Ale z jakiegoś dziwnego względu chciała być mu całkowicie wierna…
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Pon 23:00, 28 Cze 2010     Temat postu:


James Madrox


Trzy lata temu...


James siedział bezpiecznie w pojeździe zwanym "M5 Abrams". Nieco ponad dwadzieścia minut temu, jego kopie udały się wraz z innymi agentami do podziemnego schronu, który miał zostać zneutralizowany. Jakiś doktorek, wymyślił experymenty genetyczne, wszczepiając gen X do zwierzęcych płodów... tak przynajmniej to przedstawiano, gdyż wyjaśnienie tego co tam się robiło, zajmowało pół godziny. Efektem manipulacji były bestie, których istnienie należało zakończyć, zaś ich twórców powstrzymać.
Łączność została zerwana, co było częścią zabezpieczenia schronu, ale nikt nie robił z tego powodu afery. Wszak oni stanowili tu nie tylko prawo, ale i siłę.
W pewnym momencie, winda towarowa mogąca pomieścić duży samolot, wjechała na powierzchnię. Przyjechał nią pokaźnych rozmiarów potwór. Z wyglądu przypominał żółwia na słoniowych nogach, rozmiarami zaś dom na kolumnach. Główna siła uderzeniowa zeszła na dół, a sprowadzenie ich z powrotem mogło dłuuugo potrwać...
Gdy oprócz tego okazało się, że stworzenie jest silnie opancerzone i najwidoczniej pluje samo zapalającą się substancją. Sytuacja nie wyglądała najlepiej.
Słysząc przez radio, raporty z pola walki James postanowił działać.
- Tu Madrox, wkraczam do akcji. - zakomunikował i ruszył pełną szybkością.
- Odmawiam, zostań na miejscu. - oznajmił czyiś głos... w zaistniałym zamieszaniu ciężko było mieć pewność co do czegokolwiek.
James jednak nie usłuchał rozkazu i podjechał zatrzymując pojazd właściwie już pod stworzeniem. Było tak jak myślał - istota była silnie opancerzona, ale na brzuchu miała swój słaby punkt. Celny strzał wyrwał jej kawał ciała opryskując krwią całą okolicę, a w tym i jego czołg. Zaraz potem wszystko to stanęło w płomieniach. Drugi strzał wycelowany został tuż przy jednej z nóg i wywołał brak równowagi u stwora, który poważnie poraniony padł na ziemię.
Coś silnie wstrząsnęło pojazdem, zaś z niejednego panelu posypały się iskry. Na zewnątrz, czołg stał już w płomieniach.
Nie tyle czujniki, co nawet temperatura wskazywała na to, że pojazd się pali. I bez tego Madrox wiedział, że musi się stamtąd zbierać. Abrams jednak nie reagował na polecenia.
Kiedy James wyjrzał przez właz, zauważył, że wszystko się pali. Nie miał jednak czasu się o siebie martwić. Chwycił CKM i pociągnął serią po podbródku giganta, który zaraz potem padł na ziemię. Trochę się oparzył od przegrzanej broni, ale zbytnio go to teraz nie interesowało.
Teraz można już było zadbać o siebie... ale okazało się, że nie ma gdzie nawet postawić nogi. Wycofanie się bez narażania swoich nie tyle butów, co całego siebie na spalenie, było niemożliwe. Na szczęście dla niektórych chodzenie było przeżytkiem. Agentka Karolina Dean podleciała do niego i zabrała go w powietrze przetransportowując w bezpieczne miejsce.
- Dzięki - powiedział uśmiechnięty młodzieniec, gdy już wylądowali na trawie.
- Do usług - odpowiedziała kobieta, odwzajemniając uśmiech. - Dobra robota - rzekła spoglądając na niego z podziwem.
- Normalka - odparł James i puścił do niej oczko. Nie należeli nawet do tego samego gatunku, ale mimo to nie było przeciwwskazań przed małym flirtem.

Jakiś czas później, gdy Iceman zadbał o pożar wokoło, a także o oparzoną dłoń Jamesa, dwóch mężczyzn podeszło do Copymen'a.
- Miałeś siedzieć bezpiecznie w czołgu, a nie strugać bohatera - powiedział spokojnie mężczyzna w mundurze generała.
- I patrzeć jak ten żółwio-smok zabija naszych ludzi? - odparł spokojnie James, przedstawiając swój punkt widzenia.
- Gdyby coś ci się stało, stracilibyśmy twoje kopie w schronie. Nie wiedziałeś jak wyglądała sytuacja na dole.
- Gdyby było źle, to któraś by do mnie wróciła, a nic takiego nie nastąpiło. Zresztą poszło całkiem nieźle.
- Tutaj młody ma rację - powiedział drugi mężczyzna. Co jak co, ale wstawiennictwo Logana sporo znaczyło... no i faktycznie miał rację.
- No dobra. Tylko napisz z tego ładny raport - rzekł jeszcze generał, kończąc tym samym temat.


Obecnie

Sytuacja w tej "drużynie", przedstawiała się zupełnie inaczej, niż te do których Madrox był przyzwyczajony. Tutaj działanie zespołowe nie miało miejsca i każdy dbał tylko o siebie.
Gdy po raz kolejny doszło do walki, James nie miał najmniejszego zamiaru ryzykować, zarówno dla wstrętnego zdrajcy który bez żadnego powodu uderzył go w tył głowy a potem jeszcze groził bronią, jak i dla tych którzy takie zachowanie uznali za zupełnie normalne i ani trochę się za nim nie wstawili.
Z w miarę bezpiecznego miejsca obserwował pole walki, gotów włączyć się w razie potrzeby, ale okazało się to zbędne.
Gdy już wychodził, Arabian Knight wparował do środka i w dobitny sposób dał Jamesowi do zrozumienia, że w tym konflikcie całkowicie popiera Slice'a. Oczywiście ostatecznie oznaczało to, że ta ekipa to zwykła banda najgorszych zbirów bez odrobiny honoru. Gatka Slice'a też jawnie świadczyła o poziomie jego intelektu i honoru. Czy ten idiota naprawdę sądził, że po tamtym zdradzieckim ataku James przełknie wszystko i będzie udawał, że nic się nie stało?
Jeśli Polaris, chciała mieć bandę psychopatów, to oni byli dobrym wyborem, a on jako jedyna praworządna tu osoba nie bardzo pasował. W grupie niegodziwych i plugawych diabłów, w której się znalazł, niczym anioł nie pasował do pozostałych. Wszystko to było wręcz śmiechu warte...
James od początku starał się działać zespołowo - gdy jeszcze byli zespołem i w żadnym wypadku nie atakował swoich, gdyż było to fundamentem każdej drużyny. Niestety okazało się, że inni tacy nie byli.
James śmiał się z tego głośno. Zważywszy na sytuację było to co najmniej dziwne, ale sam James ubawił się po pachy. Przy takim zachowaniu mutantów, obozy koncentracyjne były chyba naturalną koleją rzeczy... a może w innych rzeczywistościach mutacja wpływała także na umysł, czyniąc "ich gatunek" gwałtownym, porywczym i zdecydowanie nie myślącym racjonalnie. Takich jak ci dwaj powinno się zamykać w specjalnych obozach. Z takim zachowaniem, w jego rzeczywistości już dawno gnili by w więzieniu, albo co bardziej prawdopodobne wąchali kwiatki od spodu.
Tak, czy inaczej priorytety uległy zmianie. Ich misja uratowania dzieciaka mogła poczekać, zaś wyrównanie porachunków, czyli najlepiej zabicie Slice'a i Araba powinno odbyć się przy pierwszej okazji. Po tym co tu się stało, nie miał już najmniejszych powodów się wahać - ci dwaj byli wrogami wszelkich zasad moralnych i koniecznie należało to załatwić.

James podniósł się z trudem i opłukał usta wodą mineralną, którą następnie przełknął. Zaśmiał się głośno, na myśl o tych wszystkich rzeczywistościach, w których takie gnidy panoszą się nieodpowiedzialnie używając swych mocy. Chyba jego rzeczywistość jako jedyna miała w sobie coś co potocznie nazywało się rozumem i człowieczeństwem... a może i sprawiedliwością...


James załadował broń i ruszył w stronę wyjścia.
Tutaj on sam musiał tu wymierzyć sprawiedliwość. Nie tyle za siebie co za wszystkich, których te dwa indywidua mogły kiedyś zdradzić. Już widział jak zabrali się za Cyclopsa, więc pewny już był że miał rację. Jessica pewnie była kolejna na liście. Musiał ich bronić! Jakoś poradzą sobie we trójkę.

Stali tyłem i zajęci byli rozmową. Podszedł do nich niezauważenie, wycelował i bez ostrzeżenia strzelił w plecy Slice'a i natychmiast potem w Arabian Knight'a.
- Lubicie zdradzać swoich?! Atakować od tyłu i obezwładniać ich?! Macie to samo z nawiązką! I już nigdy nikogo nie zdradzicie!! Scotta, Jecssici, nikogo!! - rzekł głośno strzelając kolejne salwy w jednego i drugiego. Strzelał tak aby ich zabić, gdyż obaj sami tak właśnie się zachowywali zdradzając i atakując swoich... znacząca różnica polegała na tym, że James miał ku temu powody i zmuszony był to zrobić w obronie reszty drużyny.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:46, 30 Cze 2010     Temat postu:


Madrox z całą pewnością nie wiedział, że Slice posiada wyostrzone zmysły, poza tym otworzone przez niego drzwi od sklepu zwróciły uwagę reszty eXiles. Mimo wszystko James wycelował i strzelił w odwracającego się Slice’a. Plazma uderzyła w korpus mężczyzny i ten został nieco odrzucony siłą strzału.

Z Arabianem Madrox nie miał tak prosto – widząc, co się stało ze Slice’em, Tahir zdążył zastawić się dywanem, który po chwili wchłonął uderzenie energii. Zdziwiony CopyMan zdołał tylko dostrzec lufy broni leżącego Slice’a celującego w jego stronę. Potem rozległa się seria strzałów i James padł na kolana chwytając się za rany na klatce piersiowej. Nim zetknął się z betonem, otworzył się portal, który przeniósł go z tej rzeczywistości.

Chwilę później na jego miejscu pojawił się nieznajomy mężczyzna. Przez moment przyglądał się towarzystwu, po czym rzekł.
- Lorna przysyła mnie jako wsparcie. Tamten już chyba nie zatańczy. – powiedział do pozostałych. – Jestem Julian, choć inni mówią na mnie Hellion. – błysnął zębami.



- Rozumiem, że macie jakieś zatargi między sobą, ale jeśli chcecie pomóc, to wreszcie się stąd ruszmy, bo czas ucieka. – wtrącił Vision, po czym odwrócił się, a jego peleryna zafalowała na wietrze gdy odchodził spod sklepu.

- Powiało chłodem. – wzdrygnął się teatralnie nowy nabytek eXiles zerkając na oddalającego się Visiona. – Czyli z tego, co mi wyjaśniła Polaris, rozumiem, że też nie żyjecie? Nie ma to jak kłaść się do tej samej trumny, której nie zmierzysz w centymetrach… Cholera, Scott, przecież byłeś moim nauczycielem taktyki. – Helion uśmiechnął się rozbrajająco widząc Cyclopsa. – Kto cię tak urządził?

* * *

Dywan niósł ich szybko i w kierunku, który znał tylko Vision i obecnie Arabian Knight. Cyclops dochodził do siebie po tym, jak Tahir użył na nim swego sejmitara a Shadowdeath pocałowała rozluźniając nieco emocje Scotta. Każde z was myślami było teraz gdzie indziej, zwłaszcza, że rozmyślaliście o sytuacji jaka miała miejsce z Madroxem i o nowym towarzyszu. W końcu, bez żadnych perypetii dotarliście w okolice obozu koncentracyjnego położonego w lesie nieopodal Nowego Jorku.

Grube, kamienne mury stanowiły kontrast z lasem świerkowym otaczającym cały kompleks. Z wejściem tam ‘od kuchni’ nie mieliście żadnych problemów, dzięki dywanowi Tahira. Vision szybko odnalazł barak, w którym znajdował się David Richards, a także inne dzieci pojmane przez zwolenników programu. Miejsce w którym się znaleźliście wyglądało z wewnątrz jak jakiś żłobek, albo raczej przedszkole – wszędzie było kolorowo, a wszelkiej maści zabawki którymi bawiły się te dzieciaki odsuwały z pewnością ich myśli od tego, jak się tutaj znalazły. Wyglądało to dla was co najmniej dziwnie.

Jonas odnalazł wzrokiem sześcioletniego bruneta o delikatnej twarzy, który bawił się akurat lokomotywą w kącie baraku. Gdy do niego podeszliście, Tallus na dłoni Arabiana odezwał się nagle. Wojownik spojrzał na niego i zamarł na chwilę unosząc wzrok ku wam.

- Co tam masz, chłopie? Wykonaliśmy zadanie? – zapytał Hellion krzyżując ramiona na piersiach.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:26, 30 Cze 2010     Temat postu:


Shadowdeath

Zaraz po tym, jak zawołała, Slice pojawił się i nie miał zbyt ciekawej miny. Właściwie wyglądał na tak wkurzonego, że na wszelki wypadek Jessica nic się nie odzywała. Nie wiedziała, czy to Madrox go tak wkurzył, czy może widział, jak całuje Scotta, ale wolała trzymać się na bezpieczny dystans kilku kroków. Choć przy Victorze żadna odległość nie była dostatecznie daleka i bezpieczna…

Nawet jakby chciała zapytać, czemu jest taki wkurzony, nie miała szansy. Madrox wyskoczył ze sklepu i zaczął strzelać, co ją cholernie zdziwiło i zaskoczyło. Może nie tyle sam atak, co słowa, które wykrzykiwał i fakt, iż strzelał towarzyszom w plecy. On? Taki prawy i nieskazitelnie czysty? Zupełnie jej się to nie mieściło w głowie, ale może te podróże międzywymiarowe były bardziej szkodliwe, niż myślała. Pewnie zetknięcie się z dwoma zupełnie różniącymi się od jego światami trochę poprzestawiało Jamesowi klepki, w końcu nie każdy musiał dobrze znosić takie zmiany i widoki.
- Osz, kurwa… - szepnęła, widząc, jak Slice wpakował kolesiowi cały magazynek w klatę. Teraz naprawdę się cieszyła, że stała kawałek dalej.

- A jemu co odbiło? – zapytała, gdy pojawił się jakiś koleś. – Eee… Siema. Robisz za wsparcie zamiast Madroxa? – upewniła się. – Ten przystojniak to Victor, Slice. Pan w turbanie to Tahir, Arabian Knight. Ja jestem Jessica Salieri, Shadowdeath. Scotta już znasz – przedstawiła na szybko.

- Witam – Hellion uśmiechnął się rozbrajająco. – Polaris mi streściła mniej więcej o co chodzi, i że mam wam pomagać… Chociaż widzę, że wy sobie nieźle radzicie odsyłając swoich w zaświaty…

- To nie do końca tak jak myślisz – Jessica rzuciła słodkim głosem. – Jak jeden z rodziny zdradza towarzyszy i zaczyna im strzelać w plecy, jedynym słusznym wyjściem jest natychmiastowa egzekucja.

- Whatever, chociaż Cyclops nieco inaczej nas uczył w X-Men – Julian wzruszył ramionami.

- Nie wątpię. Nie oczekuj za wiele od naszego Scotta, lubi się odwracać dupą do drużyny i działać na własną rękę, kiedy powinno się współpracować – dodała, krzywiąc się. – Ale widzę, że się niepotrzebnie martwiłam jego kondycją. Następnym razem damy mu zginąć za własną głupotę i Polaris wymieni go na jakiegoś fajnego i bystrego kolesia.

- No wiesz, drugiego takiego jak ja to nie znajdzie – Hellion roześmiał się.

Kobieta jedynie uśmiechnęła się lekko i nic nie odpowiedziała. Lepiej mieć w drużynie luzaka niż nieudacznika, pomyślała.

- Zbierajmy się. Byłoby miło, gdybyś po drodze powiedział nam coś o swoich mocach, ja ci streszczę, co potrafimy. Naszym celem jest znalezienie i uratowanie wnuka Cyclopsa z obozu, o ile dobrze pamiętam.

Po Madroxie została jedynie plama krwi i nieprzyjemne wspomnienie, które – była pewna – niedługo minie. Drużyna weszła na dywan, by po chwili udać się w kierunku wskazanym przez Visiona.

- Jasne, z chęcią, skoro i tak nie żyję, to co mi zależy. – wzruszył kolejny raz ramionami. – Moja moc to szeroko pojęta telekineza… Chyba wiecie, na czym to polega, nie? A jak nie wiecie, to się dowiecie w swoim czasie. – uśmiechnął się.
- No nie, zupełnie, jesteśmy debilami, wiesz? – westchnęła ciężko i przewróciła oczyma.
- Zakładając, że wszyscy zginęliśmy i wykonujemy zadania dla jakiejś paniusi w zieleni, to coś w tym jest, blondyna. – skinął jej głową.
- A ty już na wstępie chcesz mi podpaść? – zapytała, mrużąc lekko oczy.
- A jesteśmy w rzeczywistości, gdzie wyrażanie własnego zdania na dany temat jest karalne? Przepraszam, moja wina. – zaśmiał się i wystawił dłonie. – Chyba zasługuję na karę, pani oficer.
- Nie, tym razem ci wybaczę – mruknęła. – I módl się, by Slice był tak samo wyrozumiały.
- Spoko. – Hellion wzruszył ramionami po raz trzeci. Ciekawa zbieranina to była… nawet ciekawsza niż ostatnio. – To panie Al., masz pan gdzieś dżina w zanadrzu? Bo by nam się przydał.
- Żeby ci wyczarował mózg? – zaproponowała. – Ja mogę robić za dżina – dodała, uśmiechając się lekko i zmieniła swoją dłoń w dym.
- Chyba jako efekty specjalne po pożarze. – chrząknął pod nosem. – A tak swoją drogą, fajna moc. Przydatna.
- Taaa… - mruknęła. Ten typek zaczynał jej działać na nerwy. Zachowywał się jak gówniarz i na takiego wyglądał, już chyba wolała Madroxa. On przynajmniej siedział cicho i gdzieś z boku.

Wolała się już nie wdawać w dyskusje z Hellionem, bo to groziło kalectwem umysłowym i kurwicą. Przez chwilę się nawet zastanawiała, jak szybko Polaris mogłaby go zastąpić, ale nic póki co nie mówiła. Jedynie westchnęła ciężko na zasadzie „litości… bogowie, dajcie mi cierpliwość” i ze skwaszoną miną kontynuowała podróż. Na próbę położyła dłoń na dłoni Victora, by sprawdzić, czy to na nią się gniewa i przez nią był/jest taki wkurzony.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:58, 30 Cze 2010     Temat postu:


Cyclops

- Scott? Słuchasz mnie? - zapytał łysy mężczyzna na wózku inwalidzkim. - Powiedziałem, że te urządzenie nazywa się Cerebro. To jeden z moich najważniejszych projektów, nad którymi pracowałem: superkomputer służący do detekcji i lokalizacji mutantów. I jest stworzony dla ciebie, człowieka który mnie zastąpi jako przywódcę X-Men.
- Zastąpi pana?
- Oczywiście tymczasowo. Mam pilne sprawy, które wymagają poświęcenia im uwagi. Póki nie wrócę, cóż... to wszystko twoje.
- Profesorze, ja... nie jestem pewien czy mogę się zgodzić. Nie byłem pewien czy to powiedzieć, ale myślałem o odejściu z drużyny. Rozmawiałem z lekarzami o uleczeniu moich oczu...
- Scott, musisz mnie teraz posłuchać. Ty i ja urodziliśmy się z bardzo specjalnym darem. Nie chodzi o nasze moce, ale umiejętność przewodzenia ludziom. Inspirowania ich. Ten dar, nasz dar, wiąże się z dużą odpowiedzialnością dla całej ludzkości, ludzi i mutantów. Potrzebuję cię, Scott. I oni także. I jeśli to zrobisz, jeśli zaufam ci w trakcie mojej nieobecności... musisz mieć oczy szeroko otwarte. Musisz być w pełni przygotowany na ryzyko, odpowiedzialność i straty, których możesz doświadczyć. Twoje oczy, Scott. Czy są otwarte?

***

Był zupełnie zaskoczony zachowaniem Madroxa. Nie wierzył, że jeszcze przed chwilą stanął w jego obronie, właściwie wydawało mu się to teraz całkiem dziwne, ale tłumaczył to szokiem, którego doznał.

Nie trwało długo, nim przed ich oczami z portalu wyskoczył jakiś młody chłopak w czerwono-białym stroju. Był najmłodszy z zebranych i widocznie dopisywał mu dobry humor, pomimo faktu że niedawno zginął.
- Cholera, Scott, przecież byłeś moim nauczycielem taktyki. – Helion uśmiechnął się rozbrajająco widząc Cyclopsa. – Kto cię tak urządził?
- Możemy uznać, że wyszedłem trochę z formy. - odpowiedział Summers. Kątem oka spojrzał na Jessicę, która teraz stała kilka kroków obok. Jesli do tej pory był tylko lekko zazdrosny i rzadko dawał to po sobie poznać, to teraz powoli to uczucie stawało się chorobliwe, jednak miał nadzieję, że z czasem mu przejdzie. Zwłaszcza, że gdzieś w jego głowie ciągle kołatała się Jean Grey, którą niedawno zobaczył.

Shadowdeath rozmawiała teraz z Hellionem.
- To nie do końca tak jak myślisz – Jessica rzuciła słodkim głosem. – Jak jeden z rodziny zdradza towarzyszy i zaczyna im strzelać w plecy, jedynym słusznym wyjściem jest natychmiastowa egzekucja.
- Whatever, chociaż Cyclops nieco inaczej nas uczył w X-Men – Julian wzruszył ramionami.
- Nie wątpię. Nie oczekuj za wiele od naszego Scotta, lubi się odwracać dupą do drużyny i działać na własną rękę, kiedy powinno się współpracować – dodała, krzywiąc się. – Ale widzę, że się niepotrzebnie martwiłam jego kondycją. Następnym razem damy mu zginąć za własną głupotę i Polaris wymieni go na jakiegoś fajnego i bystrego kolesia.
- Jessica na ogół nie jest taka miła, razem z Persem podejrzewamy, że gdy nikt nie widzi, warzy ze Slice'm jakieś dziwne mikstury w swoim domku na kurzej nóżce. - postanowił się odgryźć.
Helion zaśmiał się, zerkając raz na kobietę, raz na swego dawnego nauczyciela.
- To wasza baza wypadowa? - zapytał, uśmiechając się głupkowato. - Nie zrozumcie mnie źle, ale mając już latający dywan, to naprawdę świetna opcja. Czym mnie jeszcze zaskoczycie? Ów Slice chowa Hefalumpa w kieszeni?

Po uleczeniu najbardziej poważnych ran poczuł się zdecydowanie lepiej. Z braku innej perspektywy na podróż wsiadł z resztą zespołu na latający dywan.

***

- Scott, czy zdecydowałeś?
- Profesorze, jeśli zaakceptuję ofertę, to musi pan coś zrozumieć. Będę podejmował decyzje zgodnie z moim własnym osądem. I te decyzje mogą się panu nie spodobać. Moje oczy są otwarte, ale czy są pańskie?
- Tak.
- W takim razie zgadzam się. Poprowadzę X-Men. Poprowadzę ich wszystkich.

***

Gdy dotarli na miejsce trzymał się gdzieś z boku, obserwując sytuację. Nie za bardzo wiedział jak zachować się w obecności wnuka swojego odpowiednika z tej rzeczywistości. Nagle odezwał się Tallus.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:21, 01 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops & Shadowdeath

Przez chwilę lecieli w milczeniu, a Jessica jedynie przyglądała się Scottowi ze skwaszoną miną. Mimo wszystko lepiej było, że znów byli „w komplecie”, bo takie rozdzielanie się nikomu nie wyszło na dobre.
- Scott, zdradzisz, kto cię zaatakował? Pytam, żeby wiedzieć, na co się szykować w najbliższym czasie – zagadała po chwili.

- Wolverine i Sabretooth. - odpowiedział, zatajając to, że widział z nimi Jean Grey. - Trochę starsi i lepiej wyszkoleni, niż ci z mojej rzeczywistości.

- Że starsi i lepiej wyszkoleni, to się nie dziwię… Skoro tutaj Cyclops ma już wnuka, a świat nie jest zbyt przyjazny – skwitowała. – Mam nadzieję, że więcej nie będziesz sam chodził, bo jak widzisz, czasami można się władować w niezłe gówno. Szczęście, że Tahir ma swój mieczyk, bo inaczej byłoby z tobą krucho.

- Pożyjemy zobaczymy. - wzruszył ramionami.
- Dobrze by było pożyć – puściła mu oczko. – Polaris się nie pierdoli. Ktoś padnie, to przysyła kolejnego „walking-dead”… - mruknęła.
- Średnio mi zależy. Ale to już chyba zdążyłaś zauważyć.
- Nie da się nie zauważyć – uniosła do góry brew. – W moim świecie Scott był zupełnie inny. Walczył do końca. A ty wydajesz się kimś, kto poddał się już dawno temu i to na samym starcie. No ale wiadomo, każdy się różni… Ponoć w rzeczywistości Slice’a – wskazała na niego kciukiem – jestem żoną Gambita. Chore…

- Widocznie miał dla kogo walczyć. - powiedział prawie szeptem. Po chwili dodał już normalnym tonem. - Z tego wynika, że w żadnej z rzeczywistości nie masz gustu jeśli chodzi o facetów.
Jessica uśmiechnęła się krzywo na celną ripostę, po czym pogroziła mu palcem.
- Przyznaję, że Gambit to chyba najgorszy z możliwych wyborów – odpowiedziała wymijająco, by nie wdawać się w dyskusję odnośnie Slice’a. Wciąż chodziło jej po głowie stwierdzenie, które Cyclops rzucił w czasie walki z Sentinelami.

- Mam wrażenie, czy chcesz coś jeszcze dodać? – zapytał zerkając w stronę Slice’a.
- O gustach się nie dyskutuje, Scott – odpowiedziała obojętnie. – Zresztą co mam się rozgadywać, skoro ty tak niewiele mówisz?
- Nie mam nastroju na spowiedź. Ale w razie czego będę wiedział komu mogę się wyżalić. - zripostował Cyclops.
- Oczywiście, przytulę cię do piersi, pogłaszczę i dam się wypłakać – odpowiedziała ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. – W ramach zachęty możesz powiedzieć coś o swoim świecie. Chyba nie jest taki idylliczny jak rzeczywistość Madroxa?
Czerwonooki mutant westchnął.
- Ostatnio nie byłem na bieżąco, ale Instytut został ponownie zniszczony przez Hellfire Club, X-Men są w rozsypce, a protesty przeciw mutantom się nasilają i cholera wie, czy wszystko nie zmierza w tym kierunku. - wskazał ręką na okolicę. - To tak w skrócie.
- Milusio – skomentowała i uśmiechnęła się tryumfalnie. W końcu udało się jej namówić Cyclopsa do powiedzenia czegokolwiek. – A mieliście u siebie pomysł, żeby wszyscy bohaterowie ujawnili swoją tożsamość? – zapytała jeszcze. – U mnie była niezła burda przez tę ustawę, masa przyjaciół i sojuszników zaczęła nagle walczyć między sobą, gdy jedni byli za wprowadzeniem tego, a inni woleli chronić swoje dane.

- Nope. - odrzucił krótko. - Ale to też jedna z możliwości na dalszy rozwój wypadków. Senator Kelly ma różne "wspaniałe" pomysły w zanadrzu.
- Jak zawsze. Widać to jedno się nie zmienia – mruknęła.
Rozmowa za sztywnym Summersem nie była taka zła, ale mimo wszystko lepiej jej się rozmawiało z Victorem. Żałowała, że mężczyzna milczy, zaczynało kobiecie brakować jego głosu.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:16, 01 Lip 2010     Temat postu:


Arabian Knight

Był w szoku… Zdążył się już przekonać, że Madrox był tchórzliwym szczurem, który zostawił ich na polu walki i okazał się zupełnie nieprzydatny, ale to była przesada. Żeby strzelać towarzyszom w plecy?! Tahir załatwił z nim swoje porachunki po męsku, w cztery oczy. I to przy użyciu pięści, a przecież mógł mu ściąć głowę swoim sejmitarem. A on? Zakradł się do nich podstępnie jak żmija i zachował się nawet gorzej niż tchórz czy zdrajca. Nie miał na to słów.

- Teraz żałuję, że go nie zabiłem wcześniej, jak miałem ku temu okazję. – mruknął do siebie Hashim mrużąc oczy.

Jedyną pozytywną stroną tego wszystkiego było to, że przynajmniej Scott nieco otrzeźwiał i przestał się dziwnie zachowywać. Choć może z tą trzeźwością to była lekka przesada, gdyż wydawał się być nieźle zamroczony po pocałunku Shadow. Musiał sobie zapamiętać, by nigdy nie dopuścić do podobnej sytuacji, nie lubił tracić przytomności umysłu.
W drużynie pojawiła się nowa młoda osoba, która – jak miał nadzieję Tahir – okaże się również godniejszym ich towarzyszem.

Wsiedli na dywan i wywiązała się rozmowa, której przysłuchiwał się uważnie. Raz na jakiś czas zerkał w stronę Slice’a, który od wyjścia ze sklepu niewiele się odzywał i wyglądał na zdenerwowanego. Tahir nie miał pewności, czy to ze względu na Madroxa, czy może Shadow.
- Wszystko w porządku, bracie? – zapytał, gdy Jessica skończyła rozmawiać ze Scottem i Julianem. Na chwilę się odwrócił, by spojrzeć na towarzyszy. Dość szybko doszli do siebie i pogodzili się zarówno ze zdradą jak i śmiercią Madroxa. I chyba się im nie dziwił.

Dolecieli na miejsce bez żadnych przeszkód i bardzo szybko odnaleźli chłopca. Arabian nie miał wątpliwości, że należy uwolnić wszystkich, gdyż trzymanie dzieci w takim miejscu było po prostu nieetyczne. Sam jako dzieciak wychowywał się we wcale nie lepszych warunkach i nie mógł dopuścić do tego, by jakieś inne maluchy spotkał podobny los. Jemu się udało, a one? Raczej nie miały większych szans…

Z rozmyślań wyrwał go, który odezwał się nagle. Wojownik spojrzał na niego i zamarł na chwilę unosząc wzrok ku towarzyszom.
- Co tam masz, chłopie? Wykonaliśmy zadanie? – zapytał Hellion krzyżując ramiona na piersiach.
Nie wiedział, co ma mu odpowiedzieć. Był w szoku… Otworzył usta, starając się coś powiedzieć, jednak żadne słowa nie opuściły jego gardła.


Drużyna Pierścienic

Arabian Knight raz jeszcze spojrzał na Tallus i zbladł. Wyglądało na to, że ktoś tutaj robi sobie niemiłe jaja.
- Zabić Davida Richardsa. – wypalił do pozostałych i spojrzał na nich dobywając sejmitar. – Po moim trupie, jeśli ktoś ma taki pomysł…

- Kurwa, wiedziałem...
Mruknął pod nosem Victor, lecz zrobił to na tyle głośno, że pozostali byli w stanie go usłyszeć.
- Nie wiem co tu się do cholery dzieje, ale na pewno nie będę zabijał jakiegoś dziecia...
Urwał nagle, przełknął nerwowo ślinę i powiedział do pozostałych.
- A co jeśli ten chłopak, który ponoć ma być najpotężniejszym mutantem na Ziemi, sprowadzi zagładę na ten świat za wszystkie swoje krzywdy i mamy temu zapobiec póki czas?

Cyclops był cholernie zaskoczony i spojrzał z niedowierzaniem na Arabian Knighta, a potem na resztę.
- Niech nikt nawet nie próbuje. - powiedział. David mógł nie być jego wnukiem, ale był wnukiem Scotta Summersa z tej rzeczywistości, a to coś znaczyło.

- A chcecie tu zostać na zawsze? – zapytała Shadow. – Jeśli by to był jakiś miły i przyjazny świat, to spoko, ale mi się tu za cholerę nie podoba. Przemyślcie, skoro Tallus tego chce, to musi mieć to jakiś cel. Ja go zabiję szybko i bezboleśnie, nawet nie poczuje – zaproponowała.

- Spokojnie, trzeba pomyśleć. – odezwał się Julian. – Nie wpadłem w tę dziurę czasoprzestrzenną po to, by zabijać dziecko. Więc popieram zdanie pana z baśni 1001 nocy, tego gentlemana z brodą i mojego nauczyciela. Uspokój się blondyna. Jest 4:1.

- Nie interesuje mnie to, czy zniszczy ten świat czy nie. - zwrócił się do Victora. - Uwolnijmy lepiej te dzieciaki, żadne z nich nie powinno tu żyć.
Gdy usłyszał to, co powiedziała Jessica, w wizjerze pojawił się czerwony błysk, jednak Cyclops nie odpowiedział.
- Może istnieje szansa by ratować światy nie tylko na sposób przewidziany przez Timebrokerów? Przecież zawsze jest inne wyjście. - dodał po chwili.

- Może jest. Róbcie co chcecie – wzruszyła ramionami, umywając od tego ręce. – Jakby coś, to wiecie, gdzie mnie szukać.
To mówiąc zmieniła się w dym i poleciała na zewnątrz pilnować, czy nikt nie idzie i rozeznać się w sytuacji. Była zdania, że trzeba dzieciaka zabić, ale skoro cztery osoby się przy tym upierały, to ona to pierdoliła. Niech robią co chcą i zobaczą, jak na tym wyjdą.

Sytuacja była delikatnie mówiąc beznadziejna. Warunkiem wydostania się z tego wymiaru było zabicie dziecka, na co jedynie Shadow była w stanie się zgodzić, choć on sam również miał co do tego wątpliwości. Nie zamierzał już tego w żaden sposób komentować, bowiem mogło to jedynie doprowadzić do scysji, czego póki co miał dość i jedyne słowa jakie padły z jego ust brzmiały następująco.
- Jesteśmy w dupie panowie i pani.
Po tych słowach poszedł do Jess chcąc ją nieco uspokoić. W końcu on doskonale ją rozumiał i nawet po części przyznawał jej rację.

- Nie możemy tego zrobić, spróbujemy znaleźć inne rozwiązanie. – powiedział Arabian. – Na pewno nie będę dzieciobójcą i nikt mnie do tego nie zmusi… Co więcej, nie pozwolę, by ktokolwiek w moim otoczeniu zabił dziecko. Nie radziłbym się przekonywać, do czego jestem zdolny…
Mruknął zerkając na znikającą za drzwiami Jessicę.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:46, 03 Lip 2010     Temat postu:


Sytuacja nieco się skomplikowała, gdy Tallus nakazał zabić Davida Richardsa. Jak się szybko okazało, tylko Jessica nie miała skrupułów by wykonać to zadanie, jednak pozostali Exiles stanęli w obronie sześciolatka… Nawet Victor, który do tej pory wydawał się innym raczej bezwzględnym i nie zwracającym na nic uwagi zabójcą stwierdził, że nie zabije dziecka.

Gdy tylko Shadow opuściła barak, Tallus znów się odezwał. Arabian zerknął na niego i odczytał komunikat.
- Misja zakończona.

Nim zdołaliście cokolwiek powiedzieć otworzył się wielki pierścień teleportacyjny, który wchłonął wszystkie dzieci w drewnianym budynku, a następnie także i was.

* * *

Podróż znów do miłych nie należała, ale już zaczynaliście się do tego przyzwyczajać, co dało się zauważyć po tym, że nikt z was nie zwymiotował. Spojrzeliście po sobie, a potem na otoczenie.



Jak okiem sięgnąć wokół was rozpościerała się ogromna pustynia, a szczypiące w oczy słońce stało wysoko na horyzoncie. Zupełnie nie wiedzieliście, gdzie jesteście. I wtedy niespodziewanie pojawiła się Lorna. Klasnęła trzy razy w dłonie i uśmiechnęła się pod nosem.

- Brawo, zdaliście ten egzamin. – powiedziała w końcu. – Sądziłam, że w drużynie znalazło się dwóch zimnych morderców, na szczęście sytuacja z Davidem pokazała, że nie do końca.

- Więc to był jakiś pieprzony test? – odezwał się Julian. – Cholera, chcę mieć w końcu szansę się rozerwać, a nie sprawdzać, kto kim jest. – telekinetyk przysiadł na gorącym piasku.

- Spokojnie, będziesz ją mieć. – odparła spokojnie Polaris. – My mieliśmy poważne powody sądzić, że David stanie się w przyszłości tyranem, więc należało go uwolnić, by Vision z pozostałymi ocalałymi mutantami mógł przypilnować chłopaka i wychować na porządnego dowódcę. Macie chwilę na odsapnięcie… jakieś pytania przed kolejnym zadaniem?

Nagle za zielonowłosą zmaterializował się spory skórzany fotel, w którym kobieta zasiadła zakładając nogę na nogę i uśmiechając się dziwnie.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach