Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:26, 21 Cze 2010     Temat postu:


Shadowdeath & Cyclops

Byli akurat z Victorem w środku rozmowy, gdy znów zostali wessani do innej rzeczywistości. Szczęście, że nie kilka minut wcześniej, Jessie pomyślała. Wyłapała dziwne spojrzenie Teddy’ego, gdy wyrównywała wciąż przyspieszony oddech i już wiedziała, że się wszystkiego domyślił. Nie przejęła się tym zbytnio, tylko puściła mu oczko.

Potem rozejrzała się po nowej rzeczywistości i zaczęła żałować, że się tu przenieśli. Przecież to wyglądało gorzej, niż chwilę temu!
- A to co, kurwa?! Koniec świata? – burknęła. Czerwone policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone i tym razem było to spowodowane nie Victorem, a złością.

Jeśli Cyclops zdawał sobie sprawę z tego co zaszło między Slicem i Shadowdeath, to nie dawał po sobie niczego poznać.
- Pewnie spodziewałaś się łąki i jednorożców? - rzucił w stronę Jessici.
- Tak się składa, że nie lubię jednorożców, zwłaszcza różowych – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. Po chwili westchnęła cicho i przetarła twarz, widać było, iż jest naprawdę nieźle zmęczona. Poczuła, jak Victor łapie ją za rękę.
- Poszukam drogi na dół – powiedział.
- Tylko uważaj na siebie – rzuciła szybko i ucałowała go w policzek. Dość niechętnie, ale w końcu puściła jego dłoń.

- Lepiej idź z nim, bo się zgubi. To nie dziwne, skoro myśli tylko mięśniami. - wtrącił ironicznie Summers.
Jessica odwróciła się błyskawicznie w stronę Scotta i bez najmniejszego uprzedzenia uderzyła w niego falą dymu. Doskonale pamiętała, że nie przepuszcza powietrza i nie zależało jej na tym, czy mężczyzna się udusi, czy nie. I tak go nigdy nie lubiła. Widząc jednak, że Cyclops w żaden sposób się nie broni ani nie reaguje, puściła go po kilku dłuższych sekundach. Nic nie powiedziała, jedynie posłała mu pełne złości i obrzydzenia spojrzenie.
W odpowiedzi na jej spojrzenie tylko się uśmiechnął.
- Od nienawiści do miłości jest krótka droga, mon cherie. - powiedział parodiując Gambita.
- Ponoć – prychnęła, a emocje powoli zaczęły z niej opadać. – Ale dla własnego bezpieczeństwa radzę ci takie uwagi zachować dla siebie, Scott.
Summers tylko wzruszył ramionami i ruszył za Arabian Knightem na dół.

* * *

Widok Sentineli nie poprawił kobiecie nastroju, aż za dobrze ich znała ze swojej rzeczywistości. Rząd wspomagał nimi Superbohaterów, którzy ścigali innych Superbohaterów, by ci ujawnili swoją tożsamość…
- Coś w tym jest, ciemnooki – odpowiedziała Arabianowi, kładąc dłonie na biodrach. Już wiedziała, co zamierza zrobić. Właściwie dokładnie to samo, co zwykle. – Szkoda, że nie ma z nami Gambita, przydałby się teraz.
Zawsze załatwiali to w ten sposób, że ona tworzyła coś na kształt ogromnej włóczni, Remy ją ładował swoją energią, a Jess posyłała pocisk w sam środek (bądź głowę) Sentinela. Po krótkim „bum!” zostawała jedynie kupa złomu. Była pewna, że bez niego i tak sobie poradzi, wystarczy tylko zrobić nieco grubszą włócznię. Zresztą roboty miały taki piękny, świecący się punkt na swojej klacie, w który lubiła celować. Chyba specjalnie go tam umieszczono, by nikt nie pudłował…
- W takim razie ten jest mój – wskazała na następnego Sentinela.
Widząc Sentinela, Cyclops podobnie jak Shadowdeath rozważył standardowe wyjście z sytuacji.
- Jeśli możesz to podrzuć mnie na górę, Jess. - powiedział mężczyzna.
- A magiczne słowo? - zapytała, unosząc do góry prawą brew.
- Szybko.
- Skoro się upierasz – odparła, uśmiechając się złośliwie. Po chwili otoczyła go chmurą dymu, dość mocno ścisnęła i wykonała ruch pięścią, jakby coś rzucała. I właściwie to rzuciła, ale Scotta na ramię Sentinela. – Baw się dobrze! – zawołała.

Summers z trudem złapał równowagę, chwytając się głowy Strażnika.
- No cóż, brzydalu, czas na lobotomię.



Skoro Jednooki był zajęty, Jessica obrała sobie następną robo-szmatę za cel i zaczęła tworzyć przed sobą ogromne ilości gęstego dymu. Ten wił się i wirował, przybierając owalny kształt.

Promienie Cyclopsa przeszyły głowę Sentinela paląc i niszcząc elektronikę. Wielki robot zaczął się chwiać, a Summers wziął rozbieg i zeskoczył z niego, licząc na to, że ktoś z zespołu zadba o miękkie lądowanie.

- Fuck – warknęła Jessie i wykonała szybki ruch ręką, posyłając zgromadzony przez siebie dym w miejsce, gdzie Scott powinien lądować. Mężczyzna bezpiecznie wpadł w coś, co zmieniło już swój stan skupienia na niemal płynny. Shadow rozproszyła szybko prowizoryczny ‘materac’, by mutant się nie udusił w jego środku. – Cały i zdrowy? – upewniła się.

- Wiedziałem, że się o mnie troszczysz. - powiedział na tle malowniczej eksplozji, którą spowodował walący się Sentinel.
- Troszczę? Po prostu blondynki nie dość, że są głupie, to mają jeszcze krótką pamięć, Summers – odparła. – A teraz z łaski swojej przestań mi przeszkadzać, bo mam już dosyć obsługiwania cię – prychnęła, odwracając się w stronę jednego ze stojących robotów. Znów zaczęła tworzyć dym i widać było, iż jest podirytowana faktem, że musi zaczynać od początku.
- Będę to miał na uwadze! - dla potwierdzenia kiwnął głową.
Kobieta burknęła coś pod nosem, ale mimo wszystko uśmiechnęła się lekko. Takie potyczki słowne i gierki również ją bawiły, a Scott niewątpliwie zapunktował w jej oczach.
- Masz szczęście, że nie jestem aż tak mściwą suką, jaką powinnam być – dodała nieco ciszej.
- Wtedy przynajmniej nie miałbym żalu, że kleisz się do gościa, który niedługo zacznie szczotkować zęby sześć razy dziennie. - mrugnął okiem.
- A masz? – zapytała szczerze zdziwiona. Jego stwierdzenie tak ją zaskoczyło, że niemal się zdekoncentrowała.
- Być może, ale to chyba nie jest odpowiedni moment na dłuższą dyskusję. - wskazał na Sentinela, który właśnie przymierzał się do ataku.

By nie tracić więcej czasu na głupie gadki, Shadowdeath skoncentrowała się, a dym, który utworzyła, zaczął nabierać kształtów i utwardzać się. Nie minęło dużo czasu, gdy kobieta stworzyła coś, co nieco przypominało przerośnięty i zbyt gruby oszczep. Uniosła dłonie do góry, unosząc swój twór i wyrzuciła je do przodu, posyłając pocisk wprost na Sentinela. Widziała, że zaraz może ją zaatakować, ale nie ruszyła się nawet o centymetr. Nie mogła, musiała się upewnić, że dobrze nakieruje oszczep i trafi centralnie w sam środek.
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Wto 9:55, 22 Cze 2010     Temat postu:


James Madrox


James nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy widział zniszczone miasto. Jak mieszkańcy tego świata mogli dopuścić to takich zniszczeń? Po co to komu?
Sam James nie był pacyfistą, wszak główną jego umiejętnością było używanie broni palnej, ale coś takiego ledwo mieściło mu się w głowie... wprost zabrakło mu słów na to, aby opisać co teraz myśli... choć przewinęła się tam słynna scena na plaży z filmu "Planeta małp".
- A to co, k***a?! Koniec świata? – usłyszał słowa Jessici i chyba najlepiej opisywały to co musiało się tu stać.
Ale jeśli wszystko uległo zniszczeniu i nie ma już żywego ducha, to po co oni tu przybyli? Czyżby się spóźnili? Podobno tam gdzie spotkali Panią Timebroker nie istniał czas - dlaczego więc, nie przybyli tu wcześniej, aby zapobiec katastrofie?
Trudno było pomyśleć, aby mieli zapobiec czemuś gorszemu...
- Chyba się spóźniliśmy. - mruknął cicho James. Po takim widoku zdecydowanie nie był w nastroju do żartów.
Chłopaki znaleźli drogę na dół... istotnie powinni zwiedzić okolicę i dowiedzieć się czegoś... czegokolwiek.
Dowiedzieli się, że mutanci nie są tu mile widziani, gdy "powitały" ich przerośnięte roboty...


14 miesięcy wcześniej...

Agent Madrox miał wziąć udział w experymencie, testowania nowych czujników. Miał się właśnie udać na spotkanie i wsiadł do czarnej limuzyny z przyciemnianymi szybami. Obok niego usiadł jego przyjaciel i bezpośredni przełożony, którego mundur zdobiły gwiazdki będące odznaczeniem wojskowym. Gdy tylko ruszyli generał zabrał głos.
- Nastąpiła zmiana rozkazów. - powiedział spokojnie.
- Więc jednak? - zagadał Madrox.
- Tak, nie możemy być pewni co do ich przeznaczenia i musimy załatwić wstrzymanie projektu.
- Ale mamy autoryzację z góry? - James chciał mieć pewność.
- Tak i za kwadrans będziesz miał tego pewność. A tymczasem wprowadzę Cię w plan...
Rozmawiali jeszcze przez co najmniej piętnaście minut uzgadniając wszystkie szczegóły. Plan wydawał się Maroxowi przemyślany i choć nie był specem od używania techniki do celów związanych z genetyką, to jednak w pełni zrozumiał o co chodzi.
Wtedy to zatrzymali się i do limuzyny wsiadło dwóch mężczyzn, w czarnych garniturach, którzy wyglądali jak ojciec i syn. Widząc starszego mężczyznę James i generał natychmiast by wstali, ale ponieważ byli w samochodzie musieli darować sobie honory.
- Panie prezydencie. - przywitał się James, a jego wojskowy przyjaciel uśmiechnął się nieznacznie.
- Agencie Madrox, generale Striker. - powitał ich prezydent.
Drugi mężczyzna, okazał się... kobietą. Jeśli obecność Mystique miała rozwiać ewentualne wątpliwości Jamesa, co do prawdziwości tożsamości prezydenta, to on wcale takowych nie miał.
Ruszyli dalej, wyjaśniając sobie co, jak i dlaczego. Nadal pozostawało kilka pytań na które nie znali odpowiedzi, ale należało działać.
Gdy dojeżdżali James skopiował się, gdyż kopia miała być podobno mniej podatna niż oryginał. William Striker, przyczepił jej małe urządzenie wielkości kalkulatora, do kieszeni koszuli. Gdy skopiowany Madrox zapiął swoją letnią kurtkę, nic nie było widać.
James został w limuzynie mając do dyspozycji barek... z którego jednak nie skorzystał, wybierając inną rozrywkę, jaką było radio z wiadomościami i prognozą pogody.
Jego kopia natomiast udała się, wraz z pozostałymi, do specjalnie strzeżonego budynku, gdzie testowano nowe technologie. Po wszelkich przedstawieniach się z paroma osobami i doktorem prowadzącym badania James wszedł do specjalnego pomieszczenia, gdzie stały najzwyklejsze skrzynie., choć z nieznaną zawartością. Zadaniem Jamesa było ukryć się tam przed nowym rodzajem czujników, które właśnie testowano.
...
Kilkanaście minut potem wypuszczono go i dołączył do pozostałych w samą porę aby usłyszeć podsumowanie eksperymentu.
- Nie rozumiem. Czujniki powinny były wykryć mutację. - dziwił się doktor, który wyglądał na zestresowanego.
- Ale nie wykryły. Zresztą wcale ich nie potrzebujemy. - głos zabrał prezydent USA, więc nikt nie śmiał mu przerywać. - Charles Xavier potrafi namierzyć mutantów nawet na drugim krańcu globu, a takie czujniki nie są nam do niczego potrzebne... zwłaszcza, że wymagają aż takich poprawek. Zajmie się pan czymś innym, a ten projekt zamykamy, doktorze Trask. - oznajmił prezydent i nikt nie miał już nic do powiedzenia...


Obecnie

James zdał sobie ostatecznie sprawę, że jego wymiar musi być jakąś utopią, zarówno dla mutantów, jak i dla ludzi. Na szczęście nie miał jednak czasu na zastanawianie się w co go wpakowano. Czuł się... jak na wojnie, choć od II Wojny Światowej nie było w jego świecie żadnych konfliktów zbrojnych... To w jego świecie, najwidoczniej mieszkańcy innych rzeczywistości nie myśleli racjonalnie i nie uczyli się na błędach swych przodków... tak przynajmniej odbierał to Madrox.
Roboty robiły duże wrażenie swoimi rozmiarami i siłą ognia, co musiało być jednym z zamiarów projektantów... choć dziwiło go, że miały formę humanoidalną - postać owadopodobna miała jego zdaniem dużo większe szanse zaistnienia. Nie było jednak czasu na analizę przeciwnika - musiał działać.
Teoretycznie przypadało po jednego robota na każdego z nich, ale może powinni działać razem? Jessica zaczęła ustalać coś ze Scotem, który wcześniej chyba twierdził, że nie widzi specjalnie opcji na współpracę i każdy powinien działać samodzielnie... Przynajmniej tak się wydawało Jamesowi... A może Cyclops zmienił zdanie?
Tak czy inaczej zajęli się jednym z robotów, a James wziął na siebie innego. Skopiował się na maksymalną ilość, a jego kopie rozproszyły się po terenie, nieomal otaczając jednego z robotów.
Kopie strzelające ze zwykłej broni palnej, nie wyrządzały przeciwnikom krzywdy, gdyż znikały przy zderzeniu z celem ledwo go nadwyrężając... Strzelba na pociski plazmowe mogła się jednak okazać skuteczna nawet będąc tylko kopią.
James i jego kopie zajęły pozycję pod lekką osłoną - jedynym co znalazł, były jakieś gruzy, ale i to było dobre. Następnie James'owie rozpoczęli ostrzał, a korzystając z wizjera snajperskiego wszyscy mogli bez trudu trafiać w głowę robota... skuteczność oryginału nie budziła obaw Copy-mana, ale czy kopie wyrządzą jakieś szkody - tego nie mógł być pewien.
Oczywiście siedzenie zbyt długo w jednym miejscu nie było dobrym posunięciem, więc po pokaźnej pierwszej salwie, zarówno Madrox jak i jego kopie, w krótkich przerwach prowadzonego ostrzału, przemieszczali się między "kryjówkami".
Co "przerwę", przynajmniej jedna kopia zerkała jak radzą sobie pozostali i oczywiście na to co robią pozostałe roboty. W razie czego aby nie przegapił chwili gdyby ktoś potrzebował pomocy, no i po prostu warto było oriętować się na całym polu walki, a nie tylko na swoim kawałku.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:34, 22 Cze 2010     Temat postu:


Slice('n'dice)

Znów niewiele brakowało żeby się porzygał i bynajmniej nie zrobiłby tego z radości, lecz tak jak poprzednim razem udało mu się powstrzymać przed odruchami wymiotnymi, co skończyło się jedynie na nudnościach. Lecz o tych niedogodnościach Victor prędko zapomniał, albowiem postapokaliptyczny krajobraz rodem z Fallouta uderzył w niego z siłą młota, który pieprznął go prosto w twarz niemal zwalając mutanta z nóg.
- Pięknie kurwa, pięknie...
Nie czas jednak był na złorzeczenia, jęki i wyrazy niezadowolenia. Po coś ich tu wysłano, a im szybciej wykonają zadanie, tym prędzej trafią do kolejnego wymiaru. I oby następny był ładniejszy od dwóch poprzednich...

Słowa Arabian Knight'a sprawiły, że popatrzył na niego nic nie wyrażającym wzrokiem, po chwili zaś uśmiechnął się do niego uroczo, zatrzepotał powiekami i głosem przesadnie słodkim odparł.
- Tahir, kochanie, czyżbyś był zazdrosny? Mam jeszcze sporo siły w lędźwiach, więc zanim reszta zejdzie tutaj na dół...
Przerwał w pół zdania celowo, chcąc, by muzułmanin sam domyślił się o co może mu chodzić, choć każdy tępak wywnioskowałby to z jego słów ociekających wręcz dwuznacznością. Lecz czy miałby zamiar mu odpowiedzieć, czy też nie i tak nie byłoby mu to dane. Dzięki wyczulonym zmysłom jako pierwszy wiedział, że mają towarzystwo, a choć nie powiedział ani słowa, to szczęk dobywanych adamantytowych kling powinien wystarczyć za wszelkie ostrzeżenia.
- Cholera, teraz już wiem, czemu od Transformers zawsze wolałem Gwiezdne Wojny...
Mruknął do siebie pod nosem patrząc na jednego, a już po chwili na pięciu Sentineli stojących wokół nich.
Arabowi jako pierwszy odpowiedział Alexander, który prawdę mówiąc miał po raz kolejny powiedzieć to samo, co tuż po wyrzuceniu z tunelu.
- Myślę, że najlepszym wyjściem będzie, jeśli wyślemy je na szybki recykling.
Mówiąc to zakręcił katanami młynka tak szybkiego, że ciemne ostrza stały się jedynie świszczącymi, niemal niewidocznymi plamami. Chwilę później, idealnie koordynując się z resztą drużyny, Slice skoczył do przodu ile sił w nogach ciesząc się jak małe dziecko z prezentu gwiazdkowego. Biegnąc skoncentrowany był na swoim celu, chcąc wykorzystać swą szybkość, refleks i zdolności walki połączone z akrobatyką.
- SLICE'N'DICE!!
Wydarł się na całe gardło przelatując pomiędzy nogami Sentinela, po czym jego głos utonął w ogólnym harmidrze, choć słowa mężczyzny brzmiały mniej więcej jak "Na pohybel skurwysynom!". Jednakże co do bardziej istotnych informacji. Victor zamierzał wbijając katany w pancerz robota i wykorzystując zdolności akrobatyczne, wspiąć się po nim w górę, aż dotrze do łba który chciał wybebeszyć z tego, co się w nim znajdowało.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 15:17, 23 Cze 2010     Temat postu:


Żadne z was nie chciało i nawet nie myślało o tym, żeby się poddać, więc walka była nieunikniona. Pierwsi w bój ruszyli Arabian Knight i Slice, którzy z kocią zwinnością, niewiarygodną szybkością dostali się niemal w tym samym momencie na dwa Sentinele. Roboty ‘zgłupiały’ na moment i zaczęły się ostrzeliwać, co finalnie doprowadziło do tego, że przeciwnik Araba odstrzelił sobie niemal jedną rękę, a cel Slice’a próbując pomóc swojemu towarzyszowi, odstrzelił mu głowę. Chwilę później sam padł na ziemię pod ostrzami Victora, które odcięły mu mechaniczny łeb.

Cyclops w tym czasie również nie próżnował i z pomocą Shadow rozniósł w pył kolejnego z Sentineli. Jessice udało się posłać sklecony z dymu pocisk w korpus następnego robota, który doszedł celu i sprawił że ten wybuchł. Niestety, kobieta nie mogła zatriumfować, gdyż ostatni stojący robot, który mierzył się z Madroxem strzelił w nią ze swojego działka, a wiązka plazmy wrzuciła kobietę przez szybę jednego z rozpadających się budynków.

Madrox nie radził sobie tak, jakby sobie tego życzył, zresztą, nie po raz pierwszy odkąd został Exile. Skopiowana broń nie wyrządzała robotowi absolutnie żadnej krzywdy, bo jaką mogła zrobić zwykła atrapa? Ponadto Sentinel był bardziej skoncentrowany na mutancie, a James musiał się sporo namachać, by odskakiwać przed jego atakami. Strzały z broni plazmowej nie dość że zwracały uwagę Sentinela na oryginalnego Madroxa, to jeszcze z tej odległości niewiele robiły wielkiemu, opancerzonemu robotowi. W końcu do walki włączyli się pozostali mężczyźni i po chwili wspólnymi siłami powalili ostatniego Sentinela.

Dopiero gdy opadł kurz i nieco adrenalina, dostrzegli, że Jessici nie ma z nimi. Z budynku obok dochodziły dziwne odgłosy, brzmiące jak przekleństwa. Shadow miała powody do złości, bo gdy wstała i spojrzała w jakieś stare lustro, pojawił się przed nią obraz nędzy i rozpaczy. Nie pamiętała kiedy ostatnio wyglądała tak niewyjściowo. Mogła już sobie doliczyć kilka kolejnych blizn do kolekcji.



* * *

Chwilowo był spokój, nic się nie działo, jednak wiedzieliście że to tylko kwestia czasu, aż zjawią się kolejni strażnicy. Istotnie, po dłuższej chwili dobiegł was łoskot od strony ruin jednego z budynków, a wszyscy przyjęliście pozycje bojowe. Zdziwienie na waszych twarzach było bezcenne, gdy z cienia wyszedł mężczyzna, którego niektórzy z was kojarzyli z własnych rzeczywistości.



- Piękna robota, panowie. Dawno nikt sobie tak dobrze z nimi nie poradził. – powiedział mężczyzna, a właściwie cyborg, bo właśnie nim był Vision. – Nie widziałem was tutaj… Kim jesteście?

Wyjaśniliście mu wszystko, pytając przy okazji o świat, w którym się znaleźliście. Vision skrzywił się nieco, ale po chwili wyjaśnił.
- Trafiliście w miejsce, w którym Ustawa o Rejestracji Mutantów została uchwalona. Armia Sentineli powstała, by ją wprowadzić w życie. Czystki mutantów i super-istot trwały przez lata, ostatecznie "usunięto" wszystkich ludzi z nawet najmniejszymi zmianami genomu. Nadzieja jednak nie opuściła tego świata. Oracle przepowiedziała kilka lat temu wybawienie. Sześcioletni David Richards, syn Franklina Richardsa oraz Rachel Summers, stanie się kiedyś najpotężniejszym mutantem na Ziemi. O ile będzie mu dane dorosnąć…

Nim zdążyliście zapytać, dlaczego miałoby nie być mu dane, Tallus na ręce Arabian Knighta odezwał się ponownie i wyświetlił informację o celu misji. Arab spojrzał na wyświetlacz i przeczytał na głos.
- Uratować Davida Richardsa z obozu koncentracyjnego.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:38, 23 Cze 2010     Temat postu:


Shadowdeath & Slice

Pierwszym który zauważył zniknięcie Jessici był nie kto inny, jak Victor. Gdy tyko powalili ostatniego z Sentineli zaczął się rozglądać za kobietą mając wyjątkowo paskudne myśli. Szybko jednak, słysząc jej przekleństwa, schował katany do pochew na plecach i pobiegł co sił w nogach, by sprawdzić czy nic jej nie jest. Usłyszał jeszcze strzępki rozmowy z Visionem, lecz prawdę mówiąc na chwilę obecną miał inne priorytety. Gdy w końcu zobaczył Shadow uśmiechnął się szeroko, a po chwili zagwizdał cicho z uznaniem idąc powoli ku niej.
- Mrrrrrr, kochanie, chyba częściej musisz zbierać łomot.
Powiedział cichym głosem szczerząc zęby w łobuzerskim uśmiechu, bezwstydnie przy tym patrząc na jej pośladki.

- Cicho bądź, Alex - mruknęła, obmywając ranę na twarzy. Woda lała się ciurkiem z brudnego kranu i kobieta zastanawiała się, jakim cudem w takiej ruderze nadal stał zlew. Nie mówiąc już o szybie, przez którą wleciała. - Rozwaliliście tego śmiecia? - zapytała podirytowanym tonem.

- Jasne. Leży wybebeszony na zewnątrz. Jak chcesz, będziesz mogła wziąć sobie kawałek kabelka na pamiątkę, a może nawet zrobić z niego gustowny pasek.

- Myślałam, że sam mi skombinujesz jakąś seksowną bieliznę...

- Jeśli w następnym wymiarze będzie choć odrobinę mniej postapokaliptycznie, to skoczymy do sklepu i sprawdzimy, co i jak na Tobie leży...
Odpowiedział podchodząc do niej, po czym dał Shadow klapsa w tyłek śmiejąc się cicho i ściskając jej pośladek.

- Masz szczęście, że nie jestem za bardzo poobijana, bo bym ci oddała - odparła, uśmiechając się złośliwie. - Widziałeś, jak urządziłam Scotta?

- Och, naprawdę?
Zapytał udając przejętego tylko po to, by w następnej chwili w istnym wyrazem złośliwej satysfakcji i premedytacji zsunąć rękę w dół, między jej uda, pocierając mocno to, co się tam znajdowało.
- Tak, widziałem latającego Cycka...
Mruknął dość obojętnie, o wiele bardziej zainteresowany jej ranami.
- Pokaż mi się...

- To nic takiego
- burknęła. - Lekkie zadrapania - uśmiechnęła się niepewnie.
Westchnęła cicho, czując, jak wzbiera w niej pożądanie. Zaczynała mieć ochotę na coś więcej, ale w tym momencie było to całkowicie niewskazane. Zwłaszcza, że w każdej chwili mógł ktoś przyjść i sprawdzić, czemu ich jeszcze nie ma.
- Czemu Cycek cię nie lubi?

Mimo jej zapewnień Slice i tak obejrzał jej rany uważnie wprawnym okiem kogoś, kto odniósł już nie jedno zranienie, po czym pokiwał lekko głową. Był nawet w stanie kompletnie na te kilka chwil powstrzymać się od lubieżnych gestów, dotyku czy słów, całkowicie skupiony na oględzinach. Zaraz też odpowiedział na jej słowa wprost, bez zbędnych ceregieli jak to miał w zwyczaju.
- Summers zachowuje się tak, jakby on był dziwką, a wszyscy wokół alfonsami bez ustanku dymającymi go w dupę. Ja rozumiem, że nikt tu nie jest normalny na umyśle, ale jego aspołeczne pierdolenie doprowadza mnie czasem do nerwicy.

Kochanie, podnieca mnie, jak tak mówisz - rzuciła rozbawiona Jess. - Myślę, że może być zazdrosny, tylko nie wiem, czemu... - wzruszyła bezradnie ramionami. - Mnie wkurwia Madrox. Jest nam tu potrzebny jak piąte koło u wozu, nic nie potrafi dobrze zrobić i... - ugryzła się w język.

- ... i myślę, że mój miecz pierwszy znajdzie drogę do jego tyłka.
Dokończył za nią Victor, śmiejąc się przy tym cicho z rozbawienia. Nie ma co, udaną mieli drużyną, każdy każdemu dogryzał nie licząc ich dwojga i Araba, z którym może tylko mu się wydawało, a może naprawdę zaczynał się powoli dogadywać. Widząc, że mężczyzna skończył oględziny, Jessica rzuciła.

- I jak, panie doktorze? Będę żyć?
- Nie wiem, musiałbym przeprowadzić jeszcze dogłębne badanie, ale trwa ono dobrych kilka minut i potrzebna jest ciasna współpraca pacjenta...
Mówił idealnie parodiując lekarza z jednego z licznych seriali, który wydaje diagnozę śmiertelnie choremu pacjentowi dając mu promyk nadziei w ostatniej możliwej dla niego kuracji.

- Ciasna? Myślę, że dałoby się to załatwić - odparła Jessica, uśmiechając się uroczo. - Ale nie wydaje ci się, że powinniśmy wrócić do reszty? Przecież oni to bez nas zgoiną, Alex - westchnęła ciężko.
Gdyby znów zniknęli na kwadrans, potem mogłoby się zacząć gadanie, a ona nie należała do zbyt cierpliwych czy wyrozumiałych osób. O czym przekonał się Summers, gdy go zaatakowała, a potem rzuciła nim w Sentinela. Doskonale wiedziała, że na każdą uwagę zwględem Victora czy jej związku z nim będzie reagować agresją.

Napięcie na twarzy Slice'a wyrażało bezwzględną, brutalną walkę jaką toczył sam ze sobą, a którą wygrać mógł nie kto inny, jak... on. I wygrał, a jakże, co poskutkowało po raz kolejny jego powstrzymaniem się od porywów jakie nim targały. W sumie, jakby nie patrzeć, już po raz drugi w krótkim czasie oparł się efektowi działania jej mocy.
- Chodźmy do nich, zanim zaparzą herbatę, upieką ciasteczka, przywdzieją sukieneczki i zaczną o nas plotkować.
Rzekł śmiejąc się dla lekkiego rozładowania gorącej atmosfery i ująwszy Jessicę za rękę, pociągnął ją w stronę reszty drużyny.

- Dzielny jesteś - poklepała go po policzku. - Wynagrodzę ci to później, Alex - dodała, puszczając mu oczko. Jak postanowili, tak też zrobili i już po chwili para mutantów dołączyła do pozostałej trójki członków ich grupy oraz „miejscowego”.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:44, 23 Cze 2010     Temat postu:


Cyclops feat. Madrox

Cyclops zwrócił się do Visiona:
- Zaraz, zaraz. Powiedziałeś Rachel Summers?
- Tak, twoja córka... a właściwie córka Cyclopsa, który zginął kilka miesięcy temu w walce z Sentinelami. Rachel została gdzieś uprowadzona, możliwe, że tam, gdzie jest obecnie David... - nagle przeniósł wzrok na Arabian Knight'a i Shadow. - Wasze tutejsze wersje też nie żyją. - odparł zupełnie beznamiętnie i popatrzył na Summersa.
- Córka? Moja i...? - zaczął zaskoczony Scott.
- ... Jean Grey oczywiście. - Vision dokończył zdanie Cyclopsa. - Zawsze uważałem, że inne wymiary nie mogą się różnić tak bardzo, ale widzę po tobie, że jednak jesteś całkiem zielony jeśli chodzi o te informacje. - cyborg pokręcił głową.
Jeśli Cyclops był zaskoczony faktem, że w tej rzeczywistości ma córkę, to już całkowicie zdezorientowało go to, kim okazała się matka.
-Jean? Aa... ale Logan? - próbował to sobie poukładać.
- Logan? Logan nigdy nie był z Jean. Niemal od początku stał na czele S.H.I.E.L.D., a potem, gdy weszła uchwała o rejestracji sprzedał swoje usługi Kelly'emu - razem z Punisherem, Garrisonem Kane'em, Deadpool'em i innymi zaczęli polować na mutantów i nad-ludzi. To nasi najwięksi wrogowie. - streścił mu Vision.
- To chyba tak szybko do mnie nie dotrze. - stwierdził. - Gdzie znajduje się ten obóz?
- Przenoszą go co jakiś czas, by ci, z którymi walczą, nie mogli go odkryć. Ale dzisiaj mamy szczęście. - Vision podszedł do jednej z odciętych głów sentinela i przyłożył do niej dłoń. Przez chwilę wyglądał jakby skanował komputer i zapewne rzeczywiście tak było. Wkrótce potem odwrócił się w kierunku Exiles. - Lasy na północ od Nowego Jorku, mam dokładną mapę.

Cyclops tylko skinął głową. Rozejrzał się dookoła, szukając jakiegoś środka transportu. Jego uwagę przykuł leżący kilkanaście metrów Harleya Davidson. Podszedł do motocykla i spróbował go odpalić, jednak próby zakończyły się niepowodzeniem.
- Madrox, znasz się na tym? - zwrócił się do Multiple Mana.
James spojrzał w kierunku Cyclopsa. Natychmiast pokiwał potwierdzająco głową i uśmiechnął się niemrawo... bardzo niemrawo.
- Tak. - powiedział. Wstał i ruszył w kierunku motocykla, aby przyjrzeć mu się z bliska. Zaczął go oglądać pod względem stanu technicznego. - Ostatnie parę lat uczyłem się za kilku. Kopiowałem się i każda z kopii czegoś się uczyła, a potem wraz z kopią wchłaniałem tą wiedzę. Głównie treningi bojowe i z tym związane, ale uczyłem się wszystkiego co może się przydać wliczając nawet grę na pianinie. Jeździłem już chyba każdym możliwym pojazdem i to nie mało. Zasady ich działania, mechanika jest częścią tego co wiem.
- Więc? Jakiś pomysł? - zapytał Summers.
- Daj mi chwilkę. - powiedział spokojnie James, dokładnie oglądając pojazd. Rekonesans wykazał, że od uderzenia o ziemię, albo jakiegoś silnego ciosu, motocykl miał wypięte cewki na silniku. Wystarczyło je włożyć i odpowiednio ustawić, co też James niezwłocznie uczynił.
- To powinno wystarczyć. - powiedział spokojnie i obejrzał jeszcze raz motocykl. - Możemy go odpalić, powinien ruszyć.
- Nic wielkiego. Ale obawiam się, że możesz mieć problem z zatankowaniem paliwa. - powiedział Madrox. Miasto było zniszczone, więc znalezienie stacji benzynowej było by cudem... co nie tyczyło się oczywiście znalezienia benzyny.
Summers sprawdził stan benzyny, jednak w baku był jeszcze spory zapas.
- Dam sobie radę. - nacisnął pedał gazu i ruszył w stronę wskazaną przez Visiona.

Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 20:07, 23 Cze 2010     Temat postu:


Arabian Knight feat. Shadow

Hashim już dawno nie czuł się tak wspaniale. Każdy mięsień pracował dając mu niesamowitą satysfakcję, gdy pokonywał kolejne metry w drodze do łba wielkiego robota. Chwyt nadal był pewny, a żelazne, choć może niepozorne bicepsy i tricepsy zdawały egzamin. W pewnym momencie Tahir zerknął obok widząc, że Victor radzi sobie równie dobrze. Uśmiechnął się nawet przez chwilę w myślach dostrzegając potencjał tego chłopaka. Jeśli Allach da, muszą się kiedyś spróbować na jakimś wzgórzu, bez sprzętu. A jeśli da więcej, zgrają się niesamowicie na polu bitwy.

Arabian był w swoim żywiole wykonując finezyjne uskoki i akrobacje przed działkiem Sentinela. Niosło go doświadczenie i przekonanie, że robot nie jest w stanie zrobić mu krzywdy. Powiedzenie „Słonia nie obchodzi, gdy mucha bzyczy” nabierało w tym momencie nowego znaczenia – takiego, że ‘słoń’, którym był bez wątpienia Sentinel, na skutek akrobacji Tahira odstrzelił sobie jedną z rąk. To jeszcze bardziej pobudziło Hashima do działania. Niewiele jednak czasu minęło, gdy zaatakowany przez Slice’a robot rozbił niemal w pył adwersarza Araba. Tahir z uśmiechem na twarzy i tą samą kocią zwinnością opadł na nogi i podszedł do Victora.

- Kolejna świetna robota, Victorze. – przyłożył sejmitar do ust, ucałował jego klingę i wykonał charakterystyczny ruch w geście oddania Slice’owi szacunku za tę akcję. – Allach da, a będziemy nie do przebicia, bracie krwi.
Uśmiechnął się lekko i schował miecz do pochwy. Mężczyzna nic nie odpowiedział, rozglądając się za swoją towarzyszką, a Tahir dostrzegł specyficzny błysk zmartwienia w jego oku.

Kolejne chwile nie wymagały żadnego komentarza, więc Arabian poświęcił je na zebranie sił, które z pewnością przydadzą się w kolejnych minutach. Slice po chwili wrócił do punktu zero razem z Shadow, która zdrowo tym razem oberwała.

- يا إلهي ، ماذا حدث؟ - wyrzucił z siebie po arabsku, ale za chwilę przeszedł na angielski, podbiegając do Jessici. – Wszystko w porządku? Nie wyglądasz za dobrze. – spojrzał na bliznę zdobiącą jej twarz. – Mogę pomóc, jeśli chcesz.
Dobył swego sejmitara, a ten zapulsował bladym, błękitnym światłem.

- Nic mi nie jest, tylko będę mieć kolejne cholerne blizny do kolekcji. Jeszcze trochę i nawet z moimi zdolnościami żaden facet na mnie nie spojrzy – kobieta skrzywiła się, dotykając krwawej pręgi na policzku.
- Tak jak powiedziałem, mogę ci pomóc. – odparł Tahir. – Ten sejmitar posiada moc, która może sprawić, że rany znikną. Całkowicie.
Arabian spojrzał jej w oczy. W odpowiedzi skinęła mu głową.
- Do dzieła więc… i miejmy nadzieję, że po raz ostatni już oberwałam. – mruknęła.
Arabian Knight przyłożył obuch sejmitara do policzka kobiety, a blade niebieskie światło nabrało mocy. Chwilę później mężczyzna odłożył broń, a po ranie nie został nawet ślad.
- I po wszystkim. Póki żyję, nic nie zaszkodzi twojej urodzie. – uśmiechnął się lekko.
- Dzięki, ratujesz mi życie… może nie zostanę starą panną… choć mam nadzieję, że to ostatni taki raz.
- Starą panną na pewno nie zostaniesz. – odbił spojrzenie Slice’a.

Tallus w końcu wyznaczył im zadanie, a po tym, co powiedział Vision, Tahir utwierdził się w przekonaniu, że skoro nie żyje w swojej rzeczywistości, w TEJ rzeczywistości również i pewnie w kilku innych, to tym bardziej nie ma nic do stracenia.

- Jesteśmy tutaj razem, niektórzy nazwaliby nas drużyną, ale mówię tylko za siebie… Pomogę ci, Vision, oswobodzić Davida. Choć myślę, że inni i tak nie mają wyboru…

Jego wypowiedź przerwał warkot silników motocykla. Arabian jedynie widział oddalającą się postać Cyclopsa w kierunku, o którym mówił Vision.
- I to tyle, jeśli chodzi o drużynę… - pokręcił głową. Chwilę później rozwinął swój magiczny dywan, który zafalował w powietrzu. Mężczyzna gestem wskazał na niego. – Zapraszam, zmieści nas wszystkich. Przecież ten szaleniec nie myśli racjonalnie i trzeba mu pomóc… - wskazał palcem szlak, którym podążył Cyclops. – Prowadź, Vision…
Arabian jako pierwszy zasiadł na swoim dywanie zapraszając pozostałych.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:49, 23 Cze 2010     Temat postu:


Jessica Salieri

Atak drugiego Sentinela nieco ją zaskoczył, choć nawet jakby się go spodziewała, niewiele mogłaby zrobić. Przecież musiała stać w miejscu i się nie ruszać, póki pocisk nie dosięgnie celu… Gdy oberwała i siła uderzenia ją odrzuciła do tyłu wprost na szybę, Jessica przeklinała w myślach Jamesa. Przecież każdy inny się uporał ze swoim przeciwnikiem, tylko on jeden musiał dać plamę i przez niego oberwała. Była tak wściekła, że miała ochotę iść tam od razu i mu nawtykać, co o nim myśli. Z trudem zebrała się z podłogi, wyciągnęła z ramienia i uda kawałek szkła, po czym dojrzała na ścianie nieco potłuczone lustro.
- Cholera jasna! – warknęła, uderzając pięścią w ścianę. – To mnie urządził, sukinsyn! – dodała i tylko ona mogła wiedzieć, kogo tyczyły się te słowa.

Odkręciła kurek i poczekała chwilę. W rurze coś zabulgotało, po czym z kranu poleciał strumień chłodnej, nieco brunatnej wody. Po paru uderzeniach serca kolor zmienił się na czystszy, a Jessica nabrała płynu w dłonie i ochlapała sobie twarz. Przez chwilę szczypało, a ciepła krew spłynęła po jej policzku.
- Zajebiście! – oglądała ranę w lustrze, delikatnie badając ją palcami. – Głęboka, pewnie zostanie po niej niezła blizna… Pierwsza na twarzy, no kurwa mać!!!
Póki co nie chciała wracać do drużyny, musiała się doprowadzić do jakiegoś stanu ‘używalności’, a przede wszystkim obmyć rany. Jeszcze wiele przekleństw wydobyło się z ust mutantki, nim w budynku pojawił się Slice. Nie chciała, by oglądał ją w takim stanie, ale najwidoczniej kilka zadrapań i podarty kostium nie zniechęciły go. Chyba nawet wręcz przeciwnie.

* * *

Pomoc Tahira okazała się dla niej wybawieniem. Przez chwilę myślała, żeby poprosić o wyleczenie pozostałych ran, ale musieli się spieszyć, a to nie było aż takie ważne. Mogła spokojnie poczekać. Miała jedynie nadzieję, że Victor nie będzie zazdrosny czy coś. W końcu Arabian rzucił kilka uwag, które mogły się mężczyźnie nie spodobać… Mimo wszystko nic się nie stało, a Jessica odetchnęła z ulgą.
- Widzisz, jeszcze przez jakiś czas będę wyglądać jak człowiek – uśmiechnęła się do Slice’a. – I jak dobrze pójdzie, nie będziesz musiał się wstydzić za mnie, kotku – posłała mu całusa. – No chyba że znowu dam ciała. To druga misja i już drugi raz oberwałam. Zaczyna mnie to wkurwiać…

Może było to nie na miejscu, ale wygląd był dla Jessici bardzo ważny, tak samo jak reputacja profesjonalistki. Nie rozumiała, czemu wcześniej nie miała takich problemów z obrywaniem. Pewnie dlatego, że grupa – do której należała – była znacznie lepiej zgrana. Po odejściu Cable’a i Domino była jeszcze bardziej dopasowana, gdyż każdy działał na własną rękę i swoimi sposobami, a mimo wszystko ochraniali się nawzajem. I ufali sobie. Mając ze sobą Deadpoola, Gambita i Deadeye’a czuła się bezpiecznie. Podobnie było teraz przy Victorze i Tahirze. Była przekonana, że w trójkę daliby sobie świetnie radę.

Na zaproszenie Arabiana uśmiechnęła się lekko.
- Zawsze się zastanawiałam, jak to działa i jakie to uczucie, Aladynie – puściła mu oczko, po czym wyciągnęła dłoń, by pomógł jej się dostać na ‘pokład’. Gdy ich dłonie się spotkały, Jess zbeształa się w myślach, że nie założyła rękawiczek. Dziwny dreszcz przebiegł kobiecie po plecach. Wychwyciła nieco zmieszane spojrzenie, po czym Hashim odchrząknął i niemal od razu się odwrócił. Musiał poczuć dokładnie to samo, ale idealnie nad sobą zapanował. Jessica stanęła z tyłu, objęła się ramionami i zerknęła w przeciwnym kierunku. Nie chciała kusić losu, ani tym bardziej wzbudzać zazdrości w Victorze. Misją w ogóle się nie przejmowała…
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Czw 17:49, 24 Cze 2010     Temat postu:


Madrox & Shadowdeath

Walka znowu poszła niespecjalnie. James nie miał doświadczenia w walce z takimi robotami. Okazało się, że czujniki skubańca, wśród kilku otrzymywanych jednocześnie postrzałów odczytały ten który faktycznie coś mu robił. Gdyby rozstrzeliwany człowiek trafił przed pluton egzekucyjny, a tylko jeden egzekutor miałby ostrą amunicję, to człowiek (i nie jeden mutant) nigdy by się nie domyślił która osoba w plutonie właśnie go postrzeliła. Madrox dał się zaskoczyć... znowu.
James nie był ofiarą, która sobie nie radziła. Przywykł jednak do walki z nieco bardziej zwykłym przeciwnikiem, podczas której każda z jego kopii otrzymywała broń... ostatnio testował nawet specjalną osłonę pola siłowego, która sprawiała, że ciężko było zranić jego kopię. Tym razem nie dysponowali zapleczem zasobów... a ich przeciwnik miał wszystkiego pod dostatkiem.
Na szczęście jakoś poszło.


Gdy James doprowadził motocykl do stanu używalności, sądził, że Cyclops... właściwie nie był pewien co myślał. Na pewno nie spodziewał się, że mężczyzna odjedzie jak gdyby nigdy nic, zostawiając po sobie jedynie tumany wzburzonego pyłu, którym przez moment jego towarzysze zmuszeni byli oddychać. Nikogo nie zabrał ze sobą... nawet Jessici.
Zaraz potem okazało się jednak, że dysponowali innym środkiem transportu i to dość niezwykłym - latający dywan iście bajkowego pochodzenia. Nie byli zmuszeni iść pieszo.


Podczas rozmowy, słysząc słowa Visiona, James zrozumiał, że ma wreszcie okazję dowiedzieć się co tu się u licha działo. Vision był dobrym źródłem informacji o wydarzeniach z tego świata i mógł wyjaśnić mu coś czego nie był w stanie zrozumieć - jak u licha do tego wszystkiego doszło?!
- Zaczekaj. Wróć do tej ustawy o rejestracji. Od niej się wszystko zaczęło? Co dokładnie mówiła? - zagadał zaintrygowany James, gdy tylko Scott skończył z nim rozmawiać.

Słysząc pytanie Madroxa, Jessica cicho jęknęła.
- Masz szczęście, że jej nie znasz... - westchnęła. - Rząd wymyślił sobie, że dla bezpieczeństwa wszystkich ZWYKŁYCH ludzi, mutanci powinni być rejestrowani. Jak się nazywają, gdzie mieszkają, jakie posiadają moce. Zgadnij po co? Żeby potem móc ich zabić - skrzywiła się. - W moim świecie ta ustawa nie przeszła, zamiast tego chcieli wprowadzić inną. Prezydent wymyślił sobie, że każdy Super-Hiper-Zajebisty-Bohater ma ujawnić swoją twarz i tożsamość. To też miałoby okropne konsekwencje. Wyobraź sobie, że teraz każdy twój wróg zna twoje nazwisko i twoich bliskich - skrzywiła się.

James skrzywił się nieco. Zastanowił się chwilę i westchnął. - Nie rozumiem waszych rzeczywistości. Dlaczego mutacja miała by zagrażać zwykłym ludziom?... W mojej ludzie radośnie przyjęli wiadomość, że ludzkość weszła na kolejny szczebel ewolucji. Świętowali. 6 kwietnia, to święto mutacji i cały świat imprezuje. Jak w sylwestra... Mógłbym powiedzieć coś więcej, ale... - machnął ręką... w sumie to nie wiedział, czy to co miało miejsce w jego świecie kogokolwiek interesuje. Wolał wrócić do rozmowy.
- Czyli w twojej rzeczywistości nawet super-bohaterowie mają wrogów? Wrogów, którzy nie są przestępcami?

- Jesteś mutantem, to jesteś jakimś chorym wynaturzeniem i wyrzutkiem. Ludzie się boją, bo nie wiedzą, czym jest ta mutacja. Nikt cię nie obsłuży w sklepie, jeśli jesteś niebieski… Nie przyjmą cię do lekarza, nawet śmiertelnie rannego, jeśli masz ogon. Mutanci są jawnie dyskryminowani – puściła mu oczko. – Na szczęście są osoby takie jak Magneto, które z tym walczą. Dlatego nigdy nie wstąpiłam do X-Men i nie podążałam ścieżką wizji Xaviera. Skoro jesteśmy wyżej w ewolucji, czemu mamy się płaszczyć przed ludźmi i im usługiwać? Czy jaskiniowcy służyli swym kuzynom z drzewa? Małpom? Czy teraz ludzie są niewolnikami małp? Sorry, ale coś takiego nie przejdzie i ja się nigdy z tym nie zgodzę – prychnęła. – Dla mnie zwykli ludzie są właśnie takimi małpami. A co do wrogów, to na dobrą sprawę zwykła sprzedawczyni może wyciągnąć strzelbę spod blatu i strzelić ci w łeb, jeśli odkryje, że jesteś ‘inny’. I nic jej za to nie zrobią, no chyba że dadzą medal.

Madrox złapał się za czoło słysząc słowa kobiety. Po chwili dotarło do niego, jak ludzie mogą być... nieludzcy i ograniczeni.
- Domyślam się, że generał Lensherr, nie daje sobie dmuchać w kaszę... - westchnął na myśl o starym przyjacielu. - U mnie każdy ma mutanta w rodzinie. Jak nie bliskiej to dalszej. Tak nienawiść o jakiej mówisz... no może zostawmy to. Powiedz mi co się dalej u ciebie działo ?

- Nic specjalnego, powstawały takie grupy jak moja, gdzie mutanci robią za najemników. Walczyliśmy z każdym, przede wszystkim dla kasy i świętego spokoju. Im miałeś lepszą renomę, tym mniej osób podskakiwało… zwłaszcza ludzi – wzruszyła ramionami. – Wynajmował nas i rząd i ugrupowania ekstremistyczne, i mutanci i ludzie. Kurwa, wszyscy nas wynajmowali – zaśmiała się. – Nie można było nigdy odmawiać zleceń, ani tym bardziej okazywać jakichś słabości. Trzeba było dawać klientom jasno do zrozumienia, że jesteśmy najlepsi i jak nam się coś nie spodoba, to nie zawahamy się zabić każdego, kto stanie na naszej drodze. No i byliśmy najlepsi, nawet jak Cable odszedł. Byliśmy, póki ten kutas nie postanowił mnie zastrzelić! – splunęła, myśląc o Wilsonie.

- A co poszło nie tak? - zdziwił się James. Nie rozumiał dlaczego ktoś... ktokolwiek miałby zastrzelić Jessicę.
- Też bym chciała to wiedzieć – odparła niemrawo. – Zastrzelił mnie mój własny facet, z mojej własnej drużyny. Mieliśmy umowę, przysięgę krwi, że nigdy nie będziemy stawać przeciwko sobie i żadna cena nie będzie odpowiednia, by wziąć zlecenie na przyjaciela. Ale Deadpool widział białe króliczki, więc co ja się dziwię? – westchnęła zrezygnowana.

- Rozumiem, choć u mnie mówi się białe myszki. - odparł James. Uznał też, że warto jakoś wypowiedzieć się na temat tego co spotkało Jessicę. Z tego co właśnie usłyszał... Musiało to być bolesne.
- Przykro mi. - powiedział z niezadowoloną miną. - Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. - dodał natychmiast.
- Nie, nie rozumiesz. On NAPRAWDĘ widział białe króliczki… - uśmiechnęła się lekko. – Nim szliśmy do łóżka, zawsze je wyganiał z sypialni. Raz mnie rozłożył na łopatki… Całujemy się, a on podrywa się nagle i rzuca „Wypierdalaj!” Pytam się, czy chodzi mu o mnie, a on na to, że o tego przeklętego królika. „No gapi się na mnie i mnie rozprasza!” – zaśmiała się, cytując Wade’a. Mimo wszystko nieco tęskniła za tymi jego jazdami. – Może i lepiej, że mnie zabił. Przynajmniej dzięki temu jestem tutaj i poznałam Victora – to mówiąc położyła dłoń na ramieniu Slice’a.

W pierwszej chwili James nie bardzo wiedział co powiedzieć. Jak jej własny mężczyzna mógł ją zastrzelić? Nawet jeśli miał swego rodzaju halucynacje... czy coś w tym stylu.
- No cóż. Grunt to umieć znaleźć jakieś plusy. - rzekł i westchnął. - Ja jakoś nie potrafię dostrzec niczego dobrego w swojej śmierci. Nie wiem kto mnie zabił i dlaczego. - zastanowił się na głos.

- Powiem ci szczerze, że ja nie jestem do końca pewna, czy aby naprawdę zginęłam – powiedziała spokojnie. – Tak samo Slice. Czy Arabian. Nawet Cyclops. Nie wydaje ci się, że osoby takie jak my raczej ciężko zabić? – zapytała, uśmiechając się szeroko. – No ale nieważne. Teraz trzeba się skupić na uratowaniu tego szczeniaka, żeby jak najszybciej przenieść się dalej. Mam nadzieję, że następny świat będzie miał coś takiego jak sklepy i apteki… Jak tak dalej pójdzie, to będę mieć zupełnie wysuszoną skórę bez mojego balsamu – westchnęła ciężko. – Nie mówiąc już o paskudnych bliznach i siniakach…

- Rozumiem, że o piękno trzeba dbać, aby je utrzymać - mruknął James uśmiechając się uwodzicielsko, po czym dostrzegł spojrzenie Slice'a.



- Ja bym coś zjadł, z warunkiem w umowie, że tego nie zwrócę. - powiedział chcąc zmienić ten lekko niewygodny temat. Kobieta zaśmiała się. Rzeczywiście z tymi podróżami to było nieciekawie pod tym względem.
- Nie marudź, teraz przynajmniej wszyscy wiemy, jak się czują ciężarne kobiety – odparła, uśmiechając się szeroko. – Jak tak dalej pójdzie, to Lorna zafunduje nam niezłą dietę odchudzającą. Przynajmniej nie będę się musiała martwić o linię.

- Ano. Osobiście nie chcę tu siedzieć, ani chwili dłużej niż to będzie konieczne, ale poprzednio nie było czasu, aby coś zjeść i strawić. - zauważył James. - Tutaj może być też problem z samym jedzeniem, nie wiem, czy mamy zaplecze.
Jessica jedynie wzruszyła ramionami, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Głos zabrał natomiast Vision.
- Po drodze będziemy mieć jakiś sklep, tam kupimy coś dla was, jeśli jesteście głodni i spragnieni. Mi to akurat niepotrzebne. – uśmiechnął się jakby na siłę.
- Przyda się. Wiesz, ile białka potrzeba, by utrzymać to ciało w dobrej formie? I dosłownie formie… - uśmiechnęła się szeroko, nabierając powietrza i wypinając nieco biust. Wiedziała, że androidowi to ‘wisi’, ale miała nadzieję, że mimo wszystko załapie, o co jej chodzi. James natomiast załapał i zauważył prezentację wdzięków... dość szybko jednak spojrzał przed siebie i teraz już patrząc na wprost rozkoszował się lotem na dywanie; nie ryzykował tym samym dalszego gapienia się tam gdzie nie wypada, czy też nawiązania kontaktu wzrokowego ze Slicem... choć co zdążył przyuważyć to już należało do niego.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:57, 24 Cze 2010     Temat postu:


Nie oponował, kiedy Tahir użył mocy swej broni do uleczenia Jess. W zasadzie ucieszył się z tego, bowiem gdyby wiedział o owej zdolności jaką posiadał jego sejmitar, już dawno sam by poprosił o tego rodzaju przysługę. Nie oponował również, gdy arab pomógł wsiąść kobiecie na swój latający dywan, choć momentalnie wyłowił jej zmieszany wyraz twarzy, który nastąpił w chwili zetknięcia się ich dłoni. Chyba jedynie wcześniejsze słowa wojownika powstrzymały go od jakiejkolwiek słownej interwencji, choć zdecydowanie nie był w stanie powstrzymać nagłego napięcia się wszystkich mięśni jego ciała. Dla rozładowania emocji postanowił odpowiedzieć teraz Arabian Knight'owi na jego wcześniejszy zwrot.
- To dla mnie wielkie wyróżnienie być nazywanym przez Ciebie bratem krwi. Postaram się zasłużyć na ten tytuł moimi czynami albowiem widzę, że honorowy z Ciebie wojownik.
To powiedziawszy skłonił przed nim głowę i wygodniej rozlokował się na powierzchni dywanu siadając tuż obok Jessici w taki sposób, że stykali się ze sobą bokami.

Rozmowie kobiety, jego kobiety, z Madroxem przysłuchiwał się ze spokojem, w pewnym momencie nawet zaczął poświęcać jej nieco mniej uwagi. Rozglądał się przy tym na boki "podziwiając" wszechobecną demolkę.
I wszystko by było w porządku, gdyby nie jeden uśmiech i jedno spojrzenie za wiele... Poczuł znajomy adrenalinowy zastrzyk, poczuł jak wszystko zwalnia, dźwięki ulegają zniekształceniu, a percepcja wyostrza do poziomu niemożliwego do opisani. Unikanie kul to jedno, a strzelenie komuś w pysk z szybkością porównywalną do mrugnięcia okiem, w dodatku o sile taranu SWAT, to drugie. Slice poderwał się z klęczek na równe nogi w ułamku sekundy, po czym zawirował i potężnym kopem z obrotu posłał swą stopę w kierunku szyi Madroxa w tylko jednym, jedynym celu...
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach