Wysłany: Nie 16:14, 20 Cze 2010
Temat postu:
James Madrox feat. Cyclops, Shadowdeath & Slice
Walka nie poszła mu najlepiej... bez sprawnej ręki, jego kopie nie były w stanie zagrozić przeciwnikom, którzy podczas walki nie zwrócili na nie szczególnej uwagi. W sumie rozumiał to, bo co mogły oznaczać typowe kopniaki i ciosy lewą ręką, w obliczu zagrożenia jakie stanowili pozostali. Nie zagroził przeciwnikom, a nawet jeśli udało mu się rozproszyć ich uwagę, to w dość nieznacznym stopniu. Nie tracił jednak ducha. Wiedział, że jak będzie w pełni sprawny i dostanie odpowiednią broń w odpowiedniej ilości, to cała sprawa będzie zupełnie inaczej wyglądała.
Gdy było już po wszystkim drużyna się roszeszła, a James chciał z nimi porozmawiać o tym co zaszło i co mogliby zrobić dalej. James miał tą przewagę, że mógł porozmawiać z kilkoma osobami na raz, a wystarczyło w tym celu stworzyć parę swoich kopii, z których każda mogła pomówić z inną osobą.
Rozmowę zaczął od Charlesa, który spytał wprost, czy jest coś co mogą dla nich zrobić.
- Przydała by mi się pomoc medyczna. - powiedział spokojnie James wskazując lewą ręką na prawą, która wisiała na temblaku.
Jeden z Jamesów podszedł do Cyclopa.
- Cześć. Wszystko gra? - zagadał na początek.
-Kilka godzin temu zginąłem, potem zostałem wskrzeszony i wrzucony w wir wydarzeń, w których raczej nie chciałem wziąć udziału. Do tej pory widziałem już kilka osób, których miałem nadzieję nie spotkać. - wzrokiem podążył w stronę Cerebro. - Poza tym wszystko w porządku.
- Taa, niezłe bagno. Ale chyba możemy się cieszyć, że to nas wybrano. Że tak właściwie nie umarliśmy. Wybrano nas, abyśmy naprawiali zło w światach o których istnieniu nie wiedzieliśmy. Naprawdę, z doświadczenia wiem, że bronienie niewinnych daje człowiekowi wiele szczęścia. Robimy coś naprawdę ważnego. - James powiedział pewnym siebie głosem, jakby spotykał się z tym na codzień.
Cyclops parsknął śmiechem.
-Ja w to nie wierzę. Mieszanie się do cudzych interesów i podążanie za jakąś "wielką sprawą" nigdy nie przynosi korzyści. - wyjaśnił swój punkt widzenia. - Sprowadza tylko jeszcze więcej zła i krzywdy.
James zdziwił się nieco postawą kolegi.
- Naprawdę nie uważasz, że obalenie Shadow Kinga nic nie znaczy? - powiedział spokojnie i posłał rozmówcy badawcze spojrzenie... oraz lekki uśmiech.
-A co ze szkodami, które wyrządził do tej pory? Wiesz jaka teraz będzie reakcja homo sapiens? Zrównają to miejsce z ziemią, gdy tylko ktoś na ulicy powie na głos, kto odpowiada za ten cały bałagan.
Taka wizja nieco zaskoczyła Jamesa. W jego rzeczywistości nie miało by to prawa mieć miejsca. Konflikt między mutantami i ludźmi?? Niemożliwe... chociaż.
- Nie będzie tak źle, zresztą zostawmy to tutejszym... A powiedz mi, czy w twojej rzeczywistości ludzie mają coś przeciwko mutacji?
-W mojej rzeczywistości X-Men stoją na czele rządu USA. - powiedział ironicznie. - To jasne, że ludzie mają coś przeciwko. Słyszałeś o Sentinelach? To takie ogromne żelastwa stworzone specjalnie do eksterminacji każdego, kto różni się trochę zestawem genów.
James był nie tyle zdziwiony, co poruszony... jak mogło do czegoś takiego dojść?
- Nie słyszałem o takich maszynach. U mnie mutanci współpracują z rządem... no, w większości. Bronimy ludzi, zwalczamy katastrofy naturalne, terroryzm i oczywiście takich jak Shadow King. Nie wiem dlaczego u ciebie ludzie wymyślili takie rzeczy. U ciebie mutanci nie są przydatni?
-Podobnie jak u ciebie, jesteśmy poróżnieni. Magneto ma swoją wersję, Charles Xavier swoją. Ale ludzie wrzucili wszystkich do jednego worka i mają nas za terrorystów czy coś w tym stylu.
Brwi Madroxa uniosły się do góry. Po chwili zrobił lekko kwaśną minę. - U mnie ludzie są nieco mądrzejsi w tej kwestii - powiedział spokojnie.
- No ale zmieńmy może temat. Pomyślałem, ze przydało by nam się lepiej poznać. Nam wszystkim. Głównie chodzi mi o nasze moce i doświadczenie. Abyśmy lepiej współpracowali w takich akcjach, jak ta która miała dziś miejsce.
- To raczej nie jest filozofia. Strzelam laserami z oczu, Shadowdeath zamienia się w dym, Pers ma dość ciekawy sejmitar i kilka asów w rękawie, ty się kopiujesz, a Slice ma przerośnięte ego. Chyba tyle.
- No cóż. Chodziło mi raczej o sprawdzenie swoich możliwości w akcji. O naszą współpracę. - rzekł James mając nadzieję, ze mimo trudności przekona Cyclopa do zmiany nastawienia na bardziej optymistyczny.
-Każdy powinien dbać o siebie. - stwierdził Summers. - Żeby współpracować powinno nam zależeć na sobie nawzajem. A niestety w tej kwestii nie możecie na mnie liczyć.
- Dlaczego? - zdziwił się James. - Wiesz, nam zależy na tobie. - dodał cicho.
-Jedyne, co łączy naszą piątkę to podobna sytuacja, w której się znaleźliśmy. Ale to nie oznacza, że zostaniemy zespołem. Jeśli chcecie działać wspólnie, to droga wolna, bawcie się w superbohaterów. Ja chcę tylko załatwić, to co trzeba, a potem wymyślić jak wydostać się z tego bagna.
James był nieco zrezygnowany i niezadowolony z postawy jaką przybrał Cyclop. Z tego co zrozumiał musiało to wynikać z realiów świata z którego pochodził... w tej sytuacji:
- Spróbuj nie myśleć o tym jak o bagnie. Wiem, sam użyłem takiego określenia, ale nie uważam aby tak było. Z tego co mówisz twoja rzeczywistość nie jest najlepsza. Zobacz, że dzięki temu co nam dano możemy zobaczyć inne, bardziej dla nas przyjazne. A dzięki pomaganiu uczynimy je jeszcze lepszymi i może zamiast wracać do swojego starego osiądziesz w bardziej tolerancyjnym społeczeństwie.
-Jasne, teraz pobawmy się w wizytę u psychologa. - mruknął Summers. - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale rzeczywistości, które będziemy odwiedzać raczej nie będą w szczycie rozkwitu, a będą zmierzać ku zagładzie, tak jak ta.
Morale to ciężka sprawa. James potrafił się w tej kwestii utrzymać na fali, nawet mimo postrzału. Niestety Cyclop zdawał się chyba sądzić, że umarli i trafili do jakiegoś czyśćca, czy czegoś w tym stylu, w co niegdyś wierzyli chrześcijanie.
- Nie, no co ty? Wcale nie musi tak być. Naprawdę, zachowaj trochę optymizmu. - powiedział spokojnie James. Miał nadzieję, że przynajmniej z czasem Summers zmieni zdanie.
- Ta, jasne... - zakończył rozmowę Scott.
James uśmiechnął się do niego niewyraźnie i skinął głową na pożegnanie. Mimo szczerych chęci nie udało mu się przekonać cyclopa do zmiany podejścia... może kiedyś.
James zniknął tak jak stał - jego kopia wróciła do oryginału absorbując wspomnienia z odbytej rozmowy.
Widząc rozmawiających ze sobą towarzyszy - Jessicę i Victora, nie chciał im za bardzo przeszkadzać. Nie wypadało przerywać innym rozmowę, więc zwyczajnie wstrzymał sie przed podejściem do nich... trochę. Szybko zrozumiał, że nie zamierzają się rozdzielić. nie czekał długo - przez moment wyglądało na to, że skończyli rozmawiać, albo przynajmniej tak mu się wydawało. Uznał więc, że teraz może z nimi porozmawiać.
James podszedł do Slica i ShadowDeath.
- Wszystko gra? - zagadał na początek.
Slice widząc, jak w ich stronę idzie James, bądź też jedna z jego kopii, nie ruszył się z miejsca, nie chciał bowiem puszczać dłoni Jessici. Zresztą, skoro miał do nich jakiś interes, to tym bardziej nie musiał wychodzić mu naprzeciw.
- Tak, jak najbardziej. A tam?
Zapytał ruchem podbródka wskazując Cerebro i wszystkich obecnych tam mutantów.
- Gadają. A Tallus milczy. - powiedział krótko James. - Ale chciałem pogadać o naszej walce. - powiedział poważniejąc nieco i patrząc na oboje rozmówców. - Nie dość, że nie byłem w pełni władzy, to jeszcze moja dywersja całkowicie się nie powiodła. Sorry, ale Van Dame nie jestem, aby samymi kopnieciami poradzić sobie z mutancim przeciwnikiem.
Słysząc słowa Madroxa, Victor westchnął ciężko na krótką chwilę spoglądając na Shadowdeath, po czym zwrócił się do mężczyzny mówiąc głosem spokojnym i stonowanym.
- Słuchaj James, walka to nie bezmyślna rozpierdalanka. Musimy współpracować i myśleć, działać tak, żeby wykorzystać jak najlepiej zdolności każdego z nas. Nie jesteśmy wszechstronnie uzdolnieni. W końcu Ciebie nie wykorzystamy jako głównego atakującego, a ze mnie raczej marny będzie telepata, bo nie mam takiego daru. Myślę, że z czasem współpraca będzie szła nam lepiej, jak tylko lepiej się poznamy.
Swą długą wypowiedź zakończył delikatnym, sympatycznym uśmiechem.
- Na pewno. - powiedział optymistycznie James. - Trochę mam żal do naszej pani Timebroker, że od razu rzuciła nas na głęboką wodę. Powinniśmy byli odbyć jakiś trening... choć oczywiście możliwe, że to wszystko jest symulacja, ale jakoś w to wątpię. - powiedział poruszając lekko ranną ręką i robiąc krzywą minę. Rana musiała dostatecznie dawać o sobie znać, aby była tylko symulacją. - Ja najlepiej sobie radzę z bronią palną. - powiedział. - Zwykle mam ponad tuzin pistoletów, czy czegoś w tym stylu. Tak, aby każda kopia miała uzbrojenie, bo kopie strzelają jak ślepakami. - rzekł spokojnie wyjaśniając do czego był przyzwyczajony i zapewne dlaczego ciężko mu było się przystosować.
- A tak ogólnie to myślę, że z bronią mógłbym być głównym atakującym. Może nieco bardziej w znaczeniu szpicy, albo zwiadu, bo wysyłając swoje kopie niewiele ryzykuje.
- Współpraca przede wszystkim. A potem już wszystko przyjdzie z czasem i będziemy działać jak drużyna. Musimy się tylko zgrać.
Powiedział wyjątkowo optymistycznym tonem Slice, wyraźnie pozytywnie nastawiony do przyszłości. Kto wie, może faktycznie tak uważał w głębi ducha, a może to Shadowdeath tak na niego wpływała dając mu nadzieję, że jeszcze wszystko się może ułożyć po ich jak najlepszej myśli? Kto by to tam wiedział.
- Zgadzam się i sądzę, że aby to się lepiej sprawdzało powinniśmy się trochę poznać. Głównie o tym jakie kto posiada moce i w jakich dziedzinach ma doświadczenie. - powiedział, czy też zaproponował spokojnie i uśmiechnął się do obojga rozmówców.
- Rozmawialiśmy już o tym z Jessie i wspólnie doszliśmy do wniosku, że Polaris powinna dać nam nieco czasu wolnego na odpoczynek i regenerację, nim rzuci nas do kolejnego wymiaru. Poznamy się wtedy lepiej, nieco zżyjemy i może nawet zaufamy sobie. W końcu mamy walczyć razem, nasze życia zależą od tego, jak dobrze będziemy współdziałać a ja jakoś nie zamierzam dołączać do szeregów umarłych.
Odparł dość wesołym, nieco może nawet żartobliwym tonem spoglądając przy tym na Jess, a uśmiech na jego ustach poszerzył się jeszcze bardziej, niż do tej pory.
James też uśmiechnął się lekko. Widać było, że nie tylko On o tym pomyślał. Teoretycznie to oni już umarli... choć tak naprawdę zostali sprowadzeni na sekundę zanim do tego doszło, więc nie nadal mieli coś do stracenia i tak należało podchodzić do sprawy.
- Przydadzą się wspólne treningi. - rzekł kiwając lekko głową. - Tam, gdzie byliśmy czas nie istnieje... podobno... więc nie powinno być problemów ze strony naszej zielonej szefowej.
- O naszych mocach rozmawialiśmy już wcześniej - przypomniała Jessica, która w końcu postanowiła dołączyć się do rozmowy. Głos miała miły, spokojny i zadowolony. Mocniej ścisnęła dłoń Victora, który wprawiał ją w taki (mimo wszystko) dobry nastrój. - I nie wiem, czy to jest zależne od Polaris. Jeśli jakiś świat wymaga ratowania, to chyba jest podobnie jak z pożarem, że przecież nie poczeka. Wydaje mi się, że po prostu nam zaufała, skoro każdy z nas ma już nieco doświadczenia na koncie i jest naprawdę zajebisty - dodała, zerkając na Slice'a i uśmiechając się do niego szeroko.
Albo w wyniku otrzymanych informacji, albo z powodu tego co właśnie zaobserwował, James był teraz w niespecjalnie dobrym nastroju. Nie mniej jednak udało mu się to zamaskować i przez moment wyglądał jakby po prosu myślał.
- Ale mówiła też, że tam czas nie istnieje. Więc chyba może nas wysłać nie tylko gdzie chce, ale i w dowolnym punkcie czasoprzestrzeni.
- O ile to zależy od niej, przecież sama coś wspominała na temat tego, ze swego czasu również była jedynie marionetką... Czy coś w ten deseń - odpowiedziała blondynka, zamyślając się. - Wybacz, ale nie pamiętam już - wzruszyła bezradnie ramionami.
- No w zasadzie tak. Ale nie zaszkodzie powiedzieć, że przydał by się nam jakiś wspólny trening. - zauważył James.
- Jeśli ją jeszcze spotkamy - zaśmiała się kobieta. Zerknęła na Victora, który zamilkł na chwilę. Nie spodziewała się, że umie być tak miły i sympatyczny. - Ach, Slice, miałeś rację - wtrąciła, zwracając się bezpośrednio do niego. - Nie jesteś do niego podobny. Jesteś lepszy.
- Jest naszym timebroker'em, więc wydaje mi się, że raczej za prędko nas nie zostawi. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Powiedział spokojnym głosem z pewną, choć niedużą, dozą pewności siebie. Jednakowoż drugie zdanie raczej wymruczał pod nosem do siebie, niźli skierował je do Jess i Jamesa. Słysząc zaś słowa Shadow spojrzał na nią czujnym wzrokiem, a po krótkiej chwili wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i szepnął jej do ucha...
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i również szeptem odpowiedziała coś towarzyszowi. Wymienili między sobą długie spojrzenia.
- Mam nadzieję ją spotkać, bo przydałby nam się jakiś pewny odpoczynek - dorzuciła głośniej.
James poczuł się jak trzecie koło przy motocyklu - jak to się mawiało w jego rzeczywistości.
- Ja w każdym bądź razie potrzebuje broni. Sądzę, że powinna mi ją zapewnić. - rzekł spokojnie zerkając na broń, którą dostał Slice... i którą się z nim podzielił.
Slice odpowiedział Jessie, a ona w odpowiedzi skinęła mu głową. Cóż, niegrzeczne to nieco było z jego strony, że odwracał się do mężczyzny plecami, acz najwyraźniej mieli z Shadowdeath jakąś ważną sprawę do obgadania. W każdym bądź razie po chwili, słysząc słowa Madroxa, Victor obrócił głowę w jego stronę i odparł.
- Myślę, że akurat nie będzie z tym problemów. Zawsze możesz iść teraz do Forge'a i zapytać, czy nie dałby Ci jakiejś zabawki jak mnie.
James zrozumiał aluzję, choć nie odpowiadała mu ona do końca i zrobił nieco kwaśną minę.
- Taak, lepiej pójdę i zapytam od razu. W każdej chwili możemy stąd zniknąć. - powiedział spokojnie.
- Myślę, że to dobry pomysł - rzuciła Jessie, nabierając ciekawych rumieńców na twarzy. - Nie będziemy cię zatrzymywać. Powodzenia - dodała pospiesznie.
James z nieco skwaszoną miną wysilił się na uśmiech i skinął lekko głową. Zaraz potem zwyczajnie zniknął i niczym smuga światła pomknął w kierunku Cerebro... musiała to być jedna z jego kopii, która właśnie wróciła do oryginału.
Gdy kopie powróciły do oryginału Madroxa, wzbogacając jego wiedzę o nowe informacje. Ponownie zabrał on głos, prosząc o potrzebne mu rzeczy:
- Przydała by mi się broń. Najlepiej kilka pistoletów, może jakiś karabin plazmowy - rzekł spokojnie patrząc na jedną z takich broni, trzymaną przez swego właściciela. - Może coś na naboje usypiające. - zastanowił się głośno.