Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:02, 09 Sie 2010     Temat postu:


Jess & "Gambit"

Przez dłuższą chwilę Shadow była jakby w szoku po pocałunku, gdyż zupełnie nic nie poczuła. Czyżby jej druga moc także przestała działać? Co gorsza, zaczęła odczuwać smutek i przygnębienie, jakby jej ktoś serce wypełnił ciężką, ciepłą kluchą. Do tego w ustach zrobiło się jakoś tak słodko i niedobrze...
- No i już się od niego uzależniłam, szlag by to... - mruknęła pod nosem.
Niedobór i nieobecność Slice’a sprawiały, że coraz gorzej się czuła. Smutek, złość, przygnębienie i agresja kotłowały się w niej. Przez chwilę się kręciła niespokojnie, w końcu zerknęła na zamyślonego Namora.
- A ty co tak dumasz, co? - warknęła. - Byś mnie lepiej zabrał do moich przyjaciół!

- Obawiam się, że to niemożliwe. - odparł mężczyzna. - Chociaż podejrzewam, że mogą znajdować się w pałacu jakiś dzień drogi na południe stąd. Widzisz to wszystko. - przejechał ręką wokół. - Te lasy otaczają całą okolicę i ciągną się kilometrami... Nigdzie się nie wybieram. No chyba, że do mojej wioski. Możesz iść ze mną, albo tu zostać i się zgubić, cherie... Poza tym zawsze jest szansa, że trafisz na czerwonego brzydala, albo jakieś głodne zwierzę. - uśmiechnął się krzywo.

- Ty już nie bądź taki “hop do przodu”! - Doskoczyła do niego i złapała pod gardłem, unosząc mężczyznę nieco do góry. Może jej moce nie działały, ale nadal była niezwykle silna i szybka. - Skoro mnie tu sprowadziłeś, to mnie odprowadzisz do mojej drużyny!
Już go miała trzasnąć w gębę, gdy nagle zrobiło się jej tak smutno, że zamiast tego puściła go i się rozpłakała.

- Sama sobie ich szukaj, wariatko! - warknął Gambit, po czym roztarł dłonią szyję. - Nic tu po mnie, miłego błąkania się po lesie. Nara!

Mówiąc to, skierował się w stronę krzaków nieopodal.
- Poczekaj! - zawołała za nim. - To moje moce szaleją... Poziom endorfin spadł... - Zerknęła na swoje trzęsące się dłonie. W piersi serce jej się tak kołatało, jakby miało zamiar wyskoczyć i czmychnąć w las. - Proszę, pomóż mi ich znaleźć, bo bez Slice’a nie wytrzymam... Albo chociaż zaprowadź mnie do tej swojej wioski i pokaż, jak dojść do pałacu - poprosiła.
Fala gorąca uderzyła ją, a po chwili zrobiło się kobiecie cholernie słabo. Zachwiała się, po czym usiadła, by się nie przewrócić i złapać oddech.

Gambit westchnął, odgarnął kosmyk włosów z twarzy i przyklęknął przy kobiecie.
- Pójdziemy teraz do mojej wioski, odpoczniesz, dojdziesz do siebie, a potem zobaczymy, co da się zrobić w sprawie twoich przyjciół, dobrze? - zawiesił dłoń na jej ramieniu uśmiechając się lekko. “A potem zrobisz mi dobrze”, pomyślał i od razu jego twarz rozpromieniła się.

- Nie muszę odpoczywać, tylko odzyskać moce, żeby poziom endorfin wrócił do normy - wyjaśniła. Złapała go za dłoń, jednak nadal nic nie czuła.
- No jak uważasz, cherie. Pamiętaj tylko, że jestem przy tobie. - położył sobie dłoń na piersi i pochylił się nad kobietą robiąc usta w “dziubek”. Widząc jednak, że kobieta nie zrozumiała o co mu chodzi, odchrząknął dwa razy i poprawił buty. - No dobra, to się zbierajmy. Może wszystko będzie z tobą dobrze, zanim wrócimy do wioski. W końcu to kawałek drogi.
- Wątpię.
Wstała, wciąż rozmyślając o Victorze i czując, jak z każdą chwilą coraz bardziej za nim tęskni. Ruszyła za mężczyzną, który był teraz jej jedyną nadzieją na to, by znów się zobaczyć z ukochanym.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:15, 09 Sie 2010     Temat postu:


Cyclops

Trzeba było przyznać, że gdyby nie nieoczekiwany ratunek, to prawdopodobnie w niedługim czasie byłoby po nich. Całe szczęścia zostali przeniesieni z dala od Daredevila, wszyscy poza Jessicą i martwym Hellionem. Cyclops rozejrzał się po bogato wystrojonym pomieszczeniu, zerknął przez okno na ogród, a gdy drzwi się otwarły spojrzał w kierunku wchodzących Storm i Cable'a. Trójka eXiles została zaproszona do rozgoszczenia się, z czego Scott skorzystał, zajmując miejsce na krześle.

- Przepraszam, że ściągnęłam was tutaj w tak dyskretny sposób, ale nie sądziłam, że będziesz chciał pojawić się tu osobiście, drogi mężu. – Storm/Jean Grey spojrzała na Cyclopsa i posłała mu szeroki uśmiech.
- Kopę czasu minęło, Havok. – odezwał się Cable, uśmiechając lekko. – Dobrze znów cię widzieć w jednym kawałku... Was też, chłopaki.
- Cieszę się, że przyprowadziłeś z sobą Taskmastera… – spojrzała na Slice’a. – … i Moon Knighta. – skinęła głową Tahirowi. – Z pewnością się przydacie, gdyż zadanie nie będzie łatwe.

Storm podniosła się z kanapy i podeszła do Scotta splatając dłonie na jego karku.
- Cieszę się, że jesteś. Tęskniłam. – powiedziała, po czym namiętnie pocałowała zupełnie zaskoczonego Summersa.

- Ee... To bardzo miłe, ale zaszło drobne nieporozumienie. - wyjaśnił, gdy kobieta odsunęła się od jego ust. - Nie jestem Havok, tylko Cyclops. A to Arabian Knight i Slice. Wiem, że dla was może być to trochę... niecodzienne.

Tallus wskazał im nowe zadanie, a Tahir pokazał je Victorowi i Scottowi.
- Proponuję jednak zostawić to na inną okazję. - podjął dalej wypowiedź. - Co możecie nam powiedzieć na temat Namora i Alexandrii?

***

- Co zrobił?
- Wyjechał. Zgodnie z informacją recepcji, Cyclops wymeldował się o trzeciej rano i odjechał taksówką na lotnisko. Nie sądzicie chyba, że mógł... No wiesz, przejść na drugą stronę, czy coś? - Jean rozmawiała z pozostałymi X-Men.
- Co pan sądzi, profesorze? Przez ostatnie dwa tygodnie Scott był wyjątkowo małomówny. Myśli pan, że po prostu odszedł z grupy, czy może chodzi o coś gorszego? - włączyła się Storm. - Profesorze?
- Przepraszam na moment. - Xavier spojrzał na wyświetlacz i odebrał telefon, który przed chwilą zadzwonił.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 10:58, 11 Sie 2010     Temat postu:




Arabian Knight

Doskonale wiedział, że nie dadzą sobie rady z czerwonym Hulkiem, dlatego cieszył się, że skończyło się w to w dość niespodziewany sposób, ale bez szkody dla drużyny. Miał tylko nadzieję, że z Jessicą wszystko jest w porządku i że „Daredevil” nie przeniósł swego gniewu na nią.

Miejsce, w którym wylądowali po dziwnym teleporcie przypominało elegancką, królewską komnatę. Tahir widywał już podobne miejsca, ten pokój jednak wyglądał wyjątkowo ekskluzywnie. Hashim założył ręce na piersi i cieszył oko miłymi widokami, gdy w pokoju pojawili się Storm i Cable. Przez chwilę Arabian postawił oczy, gdy kobieta nazwała go „Moon Knight’em”, a potem to już w ogóle mężczyźnie opadła szczęka, gdy zaczęła całować się z Summersem. Ta rzeczywistość wydawała się zdrowo popieprzona; miał tylko nadzieję, że nie wpadną w większe gówno.

Z rozmyślań wyrwał go Tallus, który znów w nieoczekiwanym momencie zaprezentował im treść kolejnej misji. Tahir zerknął na urządzenie, a następnie pokazał towarzyszom o co tym razem będzie chodzić. Storm mówiła o jakiejś „pomocy” i „zadaniu”, możliwe więc, że Tallusowi i jej może chodzić o to samo. Przysłuchiwał się słowom Cyclopsa z grobową miną i zastanawiał się, od kiedy temu nadętemu cynikowi zaczęło zależeć na wykonaniu zadania. Arabian nie wierzył w takie szybkie metamorfozy, dlatego też nie zamierzał ufać Summers’owi, przynajmniej do czasu, aż nie przekona się, czy rzeczywiście zaczął działać dla drużyny i z nią.

- I może jeszcze powiedzcie, gdzie się znajdujemy dokładnie? – dodał, gdy Cyclops skończył mówić. – To jakiś pałac? Rezydencja? Możemy wam pomóc, jeśli i wy wykażecie takie chęci wobec nas…

Skinął Storm nieznacznie głową i uśmiechnął się uprzejmie.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 9:09, 23 Sie 2010     Temat postu:


Exiles w pałacu

- Alexandria to nasze państwo. – Storm rozłożyła dłonie, jakby nie do końca wierząc w to, co powiedział jej Cyclops. - Trzydzieści lat wcześniej Ziemia została zbombardowana przez grad meteorytów. Mapa świata zmieniła się diametralnie. Kontynenty się podzieliły, wody wylały ze swych brzegów, a ludzka rasa została zdziesiątkowana. W wyniku tego kataklizmu życie straciło dwa miliardy ludzi. Namor jest prawowitym władcą naszego afrykańskiego państwa… Niestety, zaginął i od miesiąca nie można go zlokalizować. Podejrzewamy, że ktoś mógł go uprowadzić, bądź zamordować… Mam jednak za mało ludzi, by go odnaleźć. Dlatego chcę, byście nam pomogli.

Ororo uśmiechnęła się nieznacznie i skinęła głową Nathanowi, który otworzył dwuskrzydłowe drzwi.
- Rozgośćcie się i wypocznijcie, za godzinę zostanie podany obiad. Do tego czasu chciałabym, byście pomyśleli nad tym, co powiedziałam i podjęli decyzję. – „Jean” po raz kolejny pocałowała namiętnie Scotta, po czym wraz z Cable’em zniknęła za drzwiami.

Gdy tylko zdążyliście spocząć, stało się coś, czego się nikt nie spodziewał. Slice nagle zdematerializował się, a w jego miejscu pojawił się dziwnie ubrany Azjata. Patrzył na was spokojnie, a wy zupełnie nie wiedzieliście, o co tu chodzi. Czyżby Polaris znów miała jakieś głupie pomysły?


Shadow

Przedzierałaś się wraz z Gambitem przez gęste poszycie i miałaś już dość panującej temperatury, która po prostu cię wykańczała. Las wszędzie wyglądał tak samo – nieprzenikniona zieleń od której już dawno straciłaś orientację.

W końcu, po jakimś czasie twój przewodnik nakazał ci się zatrzymać. Wyglądając zza gęstych krzaków, dostrzegłaś kilka drewnianych chat, a także mężczyzn z karabinami przechadzających się między nimi. Skoro Gambit się zatrzymał i przyczaił, pewnym było, że to nie są jego przyjaciele.

- Niech to szlag, odnaleźli naszą wioskę. – syknął cicho, obserwując okolicę.
- Kto? – zapytałaś.
- Ludzie z Alexandrii. – wyjaśnił, po czym wskazał ci głową kierunek. – Popatrz tam.

Zerknęłaś w stronę, którą ci pokazał dostrzegając kilka związanych osób, leżących na środku niewielkiego placu między chatami. Dwóch mężczyzn i kobieta szamotali się w więzach, próbując uwolnić, jednak nie mieli szans.
- Zamierzam zrobić tu porządek. – mruknął Gambit. – Jesteś ze mną?
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:16, 23 Sie 2010     Temat postu:


Shadowdeath

Z każdą chwilą czuła się gorzej i już normalnie rzygała całą tą jebaną dżunglą. To nawet pustynia nie była tak wyczerpująca jak to miejsce. Co jakiś czas miała ochotę zapytać się mężczyzny, czy jeszcze daleko, ale powstrzymywała się przed jakimkolwiek marudzeniem. W końcu się zatrzymali i „Gambit” zaczął obserwować jakichś kolesi z karabinami. Jess odetchnęła i podziękowała im w myślach. Przynajmniej mogła chwilę odpocząć.
- Sekundka, Na… Remy – powiedziała, choć imię mężczyzny z trudem przeszło jej przez gardło. – Zanim się na cokolwiek zgodzę, powiedz mi, o co tutaj chodzi. Jeśli ci pomogę, ty pomożesz mi odnaleźć przyjaciół? – zapytała. Była najemnikiem, nic nie robiła za darmo.
- Nie ma czasu do stracenia, potem ci wszystko wyjaśnię. – odparł, lecz widząc jej zaciętą minę, dodał. – W każdym razie to są ludzie, którzy nienawidzą mojego ojca i zrobią wszystko, żeby go wyeliminować. Musimy szybko coś zrobić.
- Zrobimy, o ile potem będę mogła liczyć na twoją pomoc. – Shadow była nieugięta. Chodziło o Slice’a i nie miała zamiaru odpuścić, póki nie da jej słowa.
- Dobrze, pomogę ci. Odnajdziemy twoich przyjaciół. – „Gambit” westchnął ciężko i skapitulował.
- Właśnie to chciałam usłyszeć – Jessica rzuciła, uśmiechając się szeroko.

Raz jeszcze przyjrzała się uzbrojonym ludziom. Gdyby mogła używać mocy, pokonanie ich zajęłoby jej zaledwie kilka sekund i nie byłoby żadnych rannych. Na próbę wystawiła dłoń i skupiła się, by zmienić ją w dym. Po chwili udało się, choć musiała w to włożyć znacznie więcej wysiłku. Odetchnęła z ulgą.
- Dobra, plan jest taki. Ty tu zostajesz, a ja ich rozwalam. Jakieś pytania? – zapytała.
- O nie, cherie. Idę z tobą. – W jego dłoni pojawiły się karty. – Tam jest moja rodzina. Poza tym mówiłem, że będę cię chronić. – Uśmiechnął się zadziornie.
- Nie potrzebuję cię tam. Lepiej byś zrobił, gdybyś zakradł się od drugiej strony i sprawdził, czy wszystko gra. Twój ojciec jest wśród tych ludzi? – Wskazała na związaną grupkę.
- Nie, ale powinien być gdzieś w wiosce, o ile już go nie zabili…
- Więc chyba wiesz, co masz robić. Zajmę się nimi, a ty idź poszukać ojca. Jeśli żyje i jest przetrzymywany, możemy się spodziewać, że w razie kłopotów i zamieszania zostanie zastrzelony. A tego wolelibyśmy uniknąć – powiedziała spokojnie.

Znów się czuła jak za dawnych czasów w Six Pack i myślała „zawodowo”. Zmniejszyć zagrożenie, zniwelować straty w ludziach, zwiększyć zyski. Na chwilę nawet zapomniała o tym, że się czuje paskudnie rozbita w środku. Zastrzyk adrenaliny przyspieszył bicie serca i w końcu Salieri odetchnęła głęboko.
- No dobrze. – Westchnął ciężko „Gambit”. – Ale będę cię miał na oku. Gdybyś miała kłopoty, to ci pomogę, cherie.
- Wiesz, na czym polega praca w grupie i zespole najemników? – zapytała nagle. – Na tym, że ma się do czynienia z zawodowcami i trzeba sobie ufać. Więc zamiast się na mnie oglądać i zastanawiać, czy wszystko OK., skup się na swoim zadaniu i na tym, by je wykonać jak najlepiej. I to nie jest dobra rada, tylko polecenie. A teraz ruszaj. – Jej głos był niezwykle pewny siebie i stanowczy.

Skupiła swoje spojrzenie na uzbrojonych mężczyznach i przetrzymywanej grupce. Najpierw miała zamiar zmienić się w dym i zrobić szybki zwiad, czy nie ma więcej strzelców, a potem rozbić się na kilka mniejszych, by błyskawicznie wyeliminować zagrożenie. Wiedziała, że gdy tylko wleci do ich płuc, część rzuci broń i zacznie się szarpać, ale ktoś może wpaść w panikę i nacisnąć na spust. Zauważyła, że z pięciu napastników, dwóch cały czas stoi przy przetrzymywanej grupce, a trzech krąży między budynkami. Tych miała zamiar zdjąć powoli, po jednym i z zaskoczenia - poprzez skręcenie karku. Potem by się zmieniła w dym i rozbiła na cztery części – dwie poleciałyby na dłonie strzelców i utwardziły, by ci nie mogli nacisnąć spustu, a pozostałe wleciały w tym samym momencie do płuc, uniemożliwiając zaalarmowanie kogokolwiek.

Jessie uśmiechnęła się do siebie. Miała nadzieję, że plan okaże się dobry i uda się jej go wykonać w stu procentach.
- Widzę po twojej minie, że już coś wymyśliłaś. – stwierdził mężczyzna, tasując karty.
- Jeszcze tu jesteś? – Shadow skrzywiła się.
- Nadal mi się to nie podoba…
- Jak ci się nie podoba mój sposób, to może chcesz sam to załatwić? – zapytała, unosząc do góry prawą brew.
- Nie, twój sposób jest dobry. – wypalił szybko, uśmiechając się rozbrajająco. – Uważaj na siebie, cherie.
- Ty też – mruknęła, tracąc powoli cierpliwość.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:05, 23 Sie 2010     Temat postu:


Arabian Knight

Tahir przysłuchiwał się opowieści kobiety ze zdumieniem wypisanym na twarzy. Tym razem Lorna dała im naprawdę niezłą rzeczywistość do uratowania. Gdy Storm, czy raczej Jean Grey wyszła, Tahir westchnął ciężko, po czym opadł na fotel przenosząc się myślami w czasie.

* * *

Serce dżungli, gdzieś w Meksyku, kilka lat wcześniej…

- Byłem tam. – odezwał się Tahir patrząc na stojącego przed nim Ka-Zar’a. – To był dziwny dzień, ale nie widziałem nigdzie Skrulli… Wiem tylko, że kiedy my, Avengers, przybyliśmy tutaj w poszukiwaniu kogoś, zobaczyliśmy agentów S.H.I.E.L.D., którzy w centrum dziczy urządzili sobie prowizoryczną bazę… I zanim zdążyliśmy spytać, o co chodzi, oni otworzyli do nas ogień.
- Czyli wygląda na to, że idealnie potrafią się maskować. – stwierdził blondwłosy mężczyzna, przecierając dłonią podbródek.
- Iron Man, zanim zginął, podejrzewał, że coś złego dzieje się w S.H.I.E.L.D. I to właśnie chciało nas zabić. Coś gnije w tym oddziale, a my nie wiemy co…
- Jeżeli tylko w oddziale…
- Kochanie. – wtrąciła się Shanna. – Wygląda na to, że byłeś zbyt ufny…
- Instynkt. – mruknął Ka-Zar.
- Kochanie…
- Skrullowie wydobywali tutaj Vibranium. – wtrącił Arabian Knight. – I próbowali nas tutaj zabić. A teraz ty… robiący tutaj nie wiadomo co… Ka-Zar czy raczej Skrull-Zar, czymkolwiek jesteś… Masz kilka luk w swojej opowieści, co podpowiada mi, że kłamiesz… - Tahir zmarszczył brwi.
- Przyrzekam na honor mojego ojca, że to co mówię…
Ka-Zar nie skończył, gdy jego rudy tygrys warknął gromko, zwiastując kłopoty. Gdy obaj mężczyźni odwrócili się w jego kierunku dostrzegli Iron-Mana celującego w blondyna ze swego działka naramiennego.
- Honor? – warknął Tony. – Co ty możesz wiedzieć o honorze, zdrajco!
Chwilę później wypalił.

* * *

Z rozmyślań wyrwała go dziwna sytuacja. Slice zniknął w promieniu jasnej energii, a na jego miejscu pojawił się jakiś Azjata. Tahir z miejsca zerwał się na nogi i chwycił za sejmitar. Celując w nieznajomego ostrzem, warknął.
- Kim jesteś i gdzie jest Slice??!! Odpowiadaj!!
Arabian Knight przyjął pozycję bojową, a jego szarfa na głowie zafalowała, jakby tchnięta życiem.
Zobacz profil autora
Qin Shi Huang




Dołączył: 23 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Potężnego Cesarstwa Chin!
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:48, 23 Sie 2010     Temat postu:


Zu "Quiet" Zheng




W końcu dotarł do Ameryki, a Nowy Jork zrobił na nim niesamowite wrażenie. Przez pierwsze godziny chodził bez celu, oszołomiony przepychem, neonami, ludźmi na ulicach. Był już późny wieczór, gdy przechodząc na skróty między budynkami, trafił na grupkę pięciu mężczyzn, którzy nie wyglądali zbyt przyjemnie.
- Ty, Harv, patrz, to jakiś pieprzony żółtek. – odezwał się łysy chudzielec. Chińczyk dostrzegł na jego szyi wytatuowaną swastykę.
- Tak, w dodatku w fajnej piżamie. – odparł ten, do którego skierowane były słowa, a reszta zaniosła się śmiechem. – Ciekawe, czy w środku też wygląda tak elegancko.
Nim Cheng zdążył jakoś zareagować, w dłoni szefa bandy błysnęło ostrze.

Potem była tylko ciemność.


Gdzieś…

Najpierw była ciemność, a potem pobudka. Nieprzyjemna. Zanim Cheng dostrzegł, że znajduje się na wielkiej, porośniętej wysoką trawą polanie, pozbył się zawartości swojego żołądka. Zielone źdźbła falowały na wietrze, choć wydało mu się to dziwne, bo nie czuł orzeźwiającej bryzy na swojej twarzy. Słońce, nienaturalnie duże, stało wysoko na niebie ogrzewając go swymi promieniami. Rozejrzał się, a tuż za sobą dostrzegł kobietę o zielonych włosach, ubraną w obcisły kostium tego samego koloru.

- Zapewne nie wiesz, co się stało, więc postaram się wyjaśnić. – powiedziała delikatnym, spokojnym głosem. – Zostałeś przeniesiony, a to, co widzisz wokół siebie, jest tak naprawdę iluzją, gdyż tu, gdzie się znajdujemy nie ma ani czasu, ani przestrzeni. Przynajmniej nie w znaczeniu, jakie wymyślił człowiek. – uśmiechnęła się ciepło. – Jestem Timebrokerem, choć niektórzy mówią na mnie Polaris. – przedstawiła się. – Powinieneś teraz leżeć martwy w jednej z uliczek NY, więc ‘wyjęcie’ cię z twojej czasoprzestrzeni nie zakłóciło rzeczywistości… i o to nam chodziło. Od tej pory będziesz należał do Exiles, drużyny takich ludzi jak ty, którzy już „nie żyją”, a waszym zadaniem będzie ‘naprawa’ różnych, podatnych na zagrożenia wymiarów. Jakieś pytania? – założyła ręce pod obfitym biustem.
Wszystko działo się tak szybko. O wiele za szybko jak dla niego. Jeszcze przed chwilą starał się zniknąć wśród tłumu i prowadzić niepozorne życie. Już za chwilę nie zdążył się nawet zawstydzić, że dał się zaskoczyć jakiemuś podrzędnemu chuliganowi z ulicy. A teraz... no właśnie... co się działo... Ta kobieta, Polaris... przekazywała mu informacje w zbyt skondensowanej formie. Nie był pewien czy to przypadkiem nie sen, ale uznał, ze skoro nie może się obudzić, to chyba przynajmniej wypadałoby dostosować się do konwencji.
- Ja... - szok sprawił, że na chwilę zupełnie zapomniał jak mówi sie po angielsku. Zmusił się by rozwiązać sobie język. Zaczął od czegoś prostego - Ja... dziękuję.
Wstał i wyprostował się. Nie wypadało ot tak leżeć na trawie w towarzystwie kobiety... o tak zaakcentowanych kształtach. W sumie nie był pewien czy to nie wypada, ale wolał nie ryzykować.
- Rozumiem tyle, ze mnie uratowałaś.... dziękuję. - skłonił się odzyskując dar mowy - Ale... czasoprzestrzeń? Exiles? Naprawa wymiarów? Powoli... Wygląda to na jakieś... misje ratowania świata... jestem tylko medykiem...
- Och, nie musisz mi dziękować, bo i nie masz czego. – kobieta uśmiechnęła się delikatnie, a chwilę później bezwładnie opadła na ugiętych kolanach na fotel, który nagle zmaterializował się za nią. – Exiles, tak jak wspomniałam, to drużyna ludzi, którzy nie mają już nic do stracenia i zapobiegają destrukcji równoległych do oryginalnej linii czasowej wymiarów. Właśnie zostałeś jednym z nich… I proszę, nie bądź taki skromny – gdybyś był tylko zwykłym medykiem, zostawiłabym cię w tamtej alejce. – odparła spokojnie. – Masz specjalny dar, Cheng… Umiejętności, które przydadzą się pozostałym Exiles.

- Cóż... skoro tak uważasz... - Cheng uspokoił się i założył ręce za plecami - Więc mówisz o równoległych wymiarach... wybacz ale brzmi to raczej niecodziennie. Dużo bardziej prawdopodobne, że jesteś jakimś mutantem, który chce mnie oszukać i wykorzystać do jakichś... bliżej mi nie znanych celów. Albo i dla czystej zabawy. Czy mógłbym uniżenie prosić o jakiś... niezbity dowód na to, ze to co mówisz jest prawdą? - medyk patrzył jej prosto w oczy. Pokusa by utkwić wzrok niżej istniała, ale nie po to latami ćwiczył samokontrolę by wślepiać się w jakąś nieznaną kobietę. Nawet jeśli ubierała się... tak odważnie.
- Jeśli twoje słowa mówią prawdę... nie pozostanie mi nic innego niż pokornie zaakceptować przeznaczenie.
- Chcesz dowodu? - Lorna uśmiechnęła się zadziornie. - A więc ci go dam. Zawiąż żołądek na supełek.
Nim Cheng zdążył cokolwiek powiedzieć, wpadł w portal czasoprzestrzenny i po krótkiej podróży znalazł się w jakimś wytwornym pomieszczeniu przypominającym pokój w pałacu. Razem z nim było tutaj dwóch mężczyzn, którzy ubrani byli co najmniej dziwnie.
Poraz kolejny uznał w duchu, ze wszystko dzieje się stanowczo zbyt szybko. Niemniej, zdążył sie do tego przyzwyczaić na tyle, ze nawet nie zdziwił go człowiek z mieczem, który doskoczył do niego gdy tylko... znalazł się w tym miejscu. Juz miał uniknąć ataku, ale zorientował się, że mężczyzna chce mu grozić, nie zaś zabić go. To byłoby głupie. Zginąć dwa razy w ciągu... właśnie. Ile to czasu minęło? Kilka minut? Godzina? Dzień. Tam podobno czas nie płynął. Mimo wszystko można było odnaleźć pewne plusy. Żył, a ta cała Polaris, chyba jednak nie kłamała. Wzniósł rece na wysokość własnej szyi w obronnym geście i spojrzał w oczy napastnikowi. Uśmiechnął się łagodnie.
- Wybaczy pan, ale nie wiem nic o żadnym Slice'sie - powiedział możliwie najspokojniej. Postarał się też dyskretnie i delikatnie użyć swojej mocy do uspokojenia zebranych. Rozejrzał się po ich twarzach. Nie wszyscy wyglądali na tak agresywnych, ale musiał wziąć po uwagę, że ich zaskoczenie może znacząco przewyższać jego własne. Lepiej dmuchać na zimne. Zawsze umiał przynosić spokój nawet do tłumu rozwścieczonej tłuszczy. Nawet dać go Chryslerowi... a to było pewne osiągnięcie. - Wiem jedynie, że ocalono mnie przed śmiercią a kobieta przedstawiająca się jako Polaris Timebroker powiedziała, ze jestem jakimś Exile. I że mogę wam pomóc... Jak mówił Konfucjusz, "Możesz sprawić by ludzie poszli za tobą ale nie sprawisz by posiedli wiedzę". Nic więcej nie wiem... Na prawdę nie ma potrzeby aby wymachiwać tym mieczem.
Do prawdy miał nadzieję, że go słowa przemówią rozmówcy do rozsądku. Nie miał ochoty teraz walczyć ani robić sobie wrogów.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:50, 23 Sie 2010     Temat postu:


Cyclops

Scott po raz kolejny został zaskoczony namiętnym pocałunkiem. Musiał stwierdzić, że była to przyjemna odmiana, jednak z drugiej strony wiedział, że czułość nie jest przeznaczona dla niego, tylko dla odpowiednika z tej rzeczywistości. Gdy Ororo/Jean opuściła pokój, w mgnieniu oka Slice wyparował, a w jego miejscu pojawił się Azjata w biało-szarym stroju.

- Spokojnie, Tahir. Jeśli to robota Polaris, to Victor zapewne znalazł się tam, gdzie jest bardziej potrzebny. Być może Lorna przeniosła go do Jessici. - Cyclops nie wstał z kanapy, ale przyglądał się bacznie Kitajcowi. - Odpowiedzi nie uzyskamy, jeśli nie weźmiemy się do roboty. Mamy godzinę, zanim podejmiemy jakieś kroki, bo niestety nie mamy żadnych informacji. Zamierzam się trochę tutaj rozejrzeć i sprawdzić, czy Storm mówi prawdę.

Summers zrobił krótką przerwę. Wydawało mu się, że staje się bardziej spokojny, wyciszony, jednak nie zwrócił na to większej uwagi.
- Ale najpierw powinniśmy poznać naszego skośnookiego kolegę i uprzedzić, żeby zbytnio nie pałętał się pod nogami w trakcie walki. Chyba, że zna karate. - stwierdził. - Możesz się nam przedstawić i powiedzieć kilka słów o sobie?
Zobacz profil autora
Qin Shi Huang




Dołączył: 23 Lip 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Potężnego Cesarstwa Chin!
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 1:17, 24 Sie 2010     Temat postu:


Zu "Quiet" Zheng

A więc pytań do mnie ciąg dalszy, pomyślał Cheng.
- W moim kraju... albo i świecie, chyba tak teraz powinniśmy mówić, w dobrym tonie jest samemu się przedstawić nim zapyta sie kogoś o jego imię... - stwierdził i sam usiadł w najbliższym fotelu. Skoro wszyscy siedzieli, nie było sensu stać. Po chwili milczenia pomyślał jednak, że podczas misji ratowania świata pewnie nie wielką wagę przywiązuje się do takich spraw jak dobre wychowanie. Odchrząknął.
- No dobrze. - zaczął - Nazywam się Zu Cheng, ale możecie mi mówić Quite, jeśli brzmi to dla was zbyt obco.
Zu przypomniał sobie jak przydomek ten wymyślił mu Chrysler. Byli jak ogień i woda i mimo to jakos odnaleźli wspólny język. Narwanemu przyjacielowi jego spokój wydał się tak nienaturalny, że tak właśnie zaczął go nazywać. Quite.
- Można powiedzieć, ze jestem medykiem... prawie ukończyłem studia medyczne w Pekinie, póki... - spojrzał jeszcze raz w ich twarze. Wyglądało na to, ze wszyscy są tu mutantami więc może mówić otwarcie. Ciągnął więc wywód swoim spokojnym tonem i brytyjską angielszczyzną zabarwioną mocno wschodnim akcentem - Póki nie wyrzucono mnie bo jestem mutantem. Moje moce... pomagają mi trochę w tej profesji. Mimo ich wszechstronności, nie są specjalnie potężne i pewnie nie dorównują zdolnościom innych mutantów... - stwierdził pokornie - ...ale myślę że mogą być pomocne. Każda żywa istota obdarzona jest strumieniami energii życiowej, które płyną w ciele. Zmieniają czasem swój ruch w zależności od silnych emocji lub innych czynników zewnętrznych. Ja jestem wstanie je wyczuwać i w pewnym stopniu kontrolować. Mam nadzieję, ze nie macie żalu, że użyłem jej już na was... - stwierdził ostrożnie - to nic takiego... po prostu dawałem waszej energii nieco bardziej harmonijnego ruchu, by zapobiec wybuchom złości - dodał zerkając na mężczyznę przypominającego z wyglądu Araba.
Jestem w stanie dodać wam też w ten sposób sił, sprawić, ze wasze ciała zaczną szybciej radzić sobie z ranami lub zwalczać choroby czy toksyny... oględnie mówiąc. Dysponuję też pewna zdolnością do tworzenia... jak by to określić... mostu między umysłami?
Jeśli zaś chodzi o moje zdolności bojowe, proszę się nie martwić. Mimo iż wspomniana przez pana sztuka otwartej dłoni nie jest mi znana - tu skłonił się w stronę drugiego mężczyzny - od dziecka trenowałem sztukę Kung-Fu. Poza tym, moje moce mogą działać w zupełnie odwrotny sposób. Nie chcę się przechwalać, ale kiedyś udało mi się całkowicie "wyłączyć" moc pewnego mutanta. Oczywiście tylko na pewien czas....

Nie był pewien czy nie mówił za dużo. Ludzie z zachodu zawsze żyli w pośpiechu i mogli to źle odebrać, ale Sun Tzu już w dawnych wiekach uczył że należy dobrze poznać siły sprzymierzeńców. Miał nadzieję, że to docenią.
Przełknął ślinę. Zaschło mu w gardle.
- Więc... może wy coś mi wyjaśnicie? Muszę przyznać że wciąż nie wiele rozumiem z tego co się dzieje. I o jakiej walce mówi czcigodny pan? Zamierzacie organizować tu bojówki przeciwko ludzkości? Ta... pani Polaris przysłała mnie tu nie wyjaśniając co konkretnie mam tu takiego zrobić.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:51, 29 Sie 2010     Temat postu:


Tahir

Arabian Knight schował sejmitar do pochwy przy pasie i znów zajął miejsce w fotelu. Nie podobało mu się to wszystko i zastanawiał się, co tak naprawdę mogło stać się Victorowi. Polaris jakoś za nim nie przepadała, więc może odesłała go na stałe? A może było tak, jak mówił Cyclops. Cóż, nie przekonają się, póki nie odnajdą Jess. Tahir prosił w myślach Allacha, by kobiecie nic się nie stało i by udało im się z nią niebawem spotkać.

Mężczyzny ubranego w dziwne, wschodnie szaty słuchał jednym uchem, zastanawiając się nad dalszymi posunięciami. Byli na obcej ziemi, nie wiedzieli w jakim kierunku się ruszyć, a co najgorsze, rozdzielili się z pozostałymi towarzyszami. Sytuacja nie była zbyt ciekawa. Tahir odruchowo spojrzał na Tallus, wyświetlający wciąż cel ich zadania i nagle coś go tchnęło. Spojrzał na Scotta i zabrał głos.

- Uratować Alexandrię i odnaleźć Namora, tak? – powtórzył treść komunikatu. – A co, jeśli jedno nie wyklucza drugiego? Może chodzi o to, by tylko odnaleźć Sub-Marinera, a potem wszystko potoczy się tak jak trzeba? Nikt nie powiedział, że Tallus nie może nam utrudniać niektórych rzeczy i podrzucać fałszywych tropów. Nie wiem, jak ty, ale ja nie ufam Polaris. Mam wrażenie, że coś przed nami ukrywa… Tutaj również miejmy się na baczności, nie znamy tego miejsca i nie wiemy, co wydarzyło się tutaj wcześniej. A tak jak wspomniałeś, Storm może nie mówić nam całej prawdy… Zwykle nie znając relacji drugiej strony, można wmieszać się w walkę o bezsensowne ideały. – rzucił, przywołując w myślach swoje rodzinne miasto i pewne wydarzenia z przeszłości.

W końcu spojrzał na nowopoznanego „towarzysza broni”. Facet dużo mówił i czasami stawiał dziwne pytania. Hashim westchnął i założył ręce na piersi.

- Jestem Arabian Knight, ale możesz mówić mi Tahir. Ten oto gentleman… - wskazał na Summersa. – To Cyclops. Gdzieś tam, zapewne w jakichś lasach, gdzie ją ostatnio widzieliśmy, została nasza towarzyszka – Jessica, Shadowdeath. Nie zamierzamy organizować żadnych bojówek, po prostu pewnym zrządzeniem losu zostaliśmy grupą ratującą zagrożone światy… Ale skoro widziałeś się z Polaris, to zapewne już o tym wiesz. A jeśli nie zdradziła, co masz tutaj robić, to spieszę wyjaśnić, że masz być naszym wsparciem gdy dojdzie do jakiejkolwiek walki z wrogiem. Bo teraz jesteś jednym z nas… Jesteś Exile, czy ci się to podoba, czy nie. I pogódź się z tym, bo odwrotu nie ma.

Hashim skończył swój przydługawy wywód. Miał nadzieję, że skośnooki wszystko zrozumiał i nie będzie musiał tłumaczyć po raz drugi. Arab przeniósł spojrzenie na Scotta i powiedział.

- Jestem za tym, żeby przyjąć propozycję Storm/Jean… Niewiele zyskamy siedząc w tym pałacyku, a tak przynajmniej będziemy w ruchu i może uda nam się znaleźć Jess, Victora i Namora. Zdążyłem polubić tę kobietkę. – Tahir uśmiechnął się lekko i wsparł głowę na dłoni opierając łokieć o skórzane obicie fotela.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach