Wysłany: Pon 18:48, 23 Sie 2010
Temat postu:
Zu "Quiet" Zheng
W końcu dotarł do Ameryki, a Nowy Jork zrobił na nim niesamowite wrażenie. Przez pierwsze godziny chodził bez celu, oszołomiony przepychem, neonami, ludźmi na ulicach. Był już późny wieczór, gdy przechodząc na skróty między budynkami, trafił na grupkę pięciu mężczyzn, którzy nie wyglądali zbyt przyjemnie.
- Ty, Harv, patrz, to jakiś pieprzony żółtek. – odezwał się łysy chudzielec. Chińczyk dostrzegł na jego szyi wytatuowaną swastykę.
- Tak, w dodatku w fajnej piżamie. – odparł ten, do którego skierowane były słowa, a reszta zaniosła się śmiechem. – Ciekawe, czy w środku też wygląda tak elegancko.
Nim Cheng zdążył jakoś zareagować, w dłoni szefa bandy błysnęło ostrze.
Potem była tylko ciemność.
Gdzieś…
Najpierw była ciemność, a potem pobudka. Nieprzyjemna. Zanim Cheng dostrzegł, że znajduje się na wielkiej, porośniętej wysoką trawą polanie, pozbył się zawartości swojego żołądka. Zielone źdźbła falowały na wietrze, choć wydało mu się to dziwne, bo nie czuł orzeźwiającej bryzy na swojej twarzy. Słońce, nienaturalnie duże, stało wysoko na niebie ogrzewając go swymi promieniami. Rozejrzał się, a tuż za sobą dostrzegł kobietę o zielonych włosach, ubraną w obcisły kostium tego samego koloru.
- Zapewne nie wiesz, co się stało, więc postaram się wyjaśnić. – powiedziała delikatnym, spokojnym głosem. – Zostałeś przeniesiony, a to, co widzisz wokół siebie, jest tak naprawdę iluzją, gdyż tu, gdzie się znajdujemy nie ma ani czasu, ani przestrzeni. Przynajmniej nie w znaczeniu, jakie wymyślił człowiek. – uśmiechnęła się ciepło. – Jestem Timebrokerem, choć niektórzy mówią na mnie Polaris. – przedstawiła się. – Powinieneś teraz leżeć martwy w jednej z uliczek NY, więc ‘wyjęcie’ cię z twojej czasoprzestrzeni nie zakłóciło rzeczywistości… i o to nam chodziło. Od tej pory będziesz należał do Exiles, drużyny takich ludzi jak ty, którzy już „nie żyją”, a waszym zadaniem będzie ‘naprawa’ różnych, podatnych na zagrożenia wymiarów. Jakieś pytania? – założyła ręce pod obfitym biustem.
Wszystko działo się tak szybko. O wiele za szybko jak dla niego. Jeszcze przed chwilą starał się zniknąć wśród tłumu i prowadzić niepozorne życie. Już za chwilę nie zdążył się nawet zawstydzić, że dał się zaskoczyć jakiemuś podrzędnemu chuliganowi z ulicy. A teraz... no właśnie... co się działo... Ta kobieta, Polaris... przekazywała mu informacje w zbyt skondensowanej formie. Nie był pewien czy to przypadkiem nie sen, ale uznał, ze skoro nie może się obudzić, to chyba przynajmniej wypadałoby dostosować się do konwencji.
- Ja... - szok sprawił, że na chwilę zupełnie zapomniał jak mówi sie po angielsku. Zmusił się by rozwiązać sobie język. Zaczął od czegoś prostego - Ja... dziękuję.
Wstał i wyprostował się. Nie wypadało ot tak leżeć na trawie w towarzystwie kobiety... o tak zaakcentowanych kształtach. W sumie nie był pewien czy to nie wypada, ale wolał nie ryzykować.
- Rozumiem tyle, ze mnie uratowałaś.... dziękuję. - skłonił się odzyskując dar mowy - Ale... czasoprzestrzeń? Exiles? Naprawa wymiarów? Powoli... Wygląda to na jakieś... misje ratowania świata... jestem tylko medykiem...
- Och, nie musisz mi dziękować, bo i nie masz czego. – kobieta uśmiechnęła się delikatnie, a chwilę później bezwładnie opadła na ugiętych kolanach na fotel, który nagle zmaterializował się za nią. – Exiles, tak jak wspomniałam, to drużyna ludzi, którzy nie mają już nic do stracenia i zapobiegają destrukcji równoległych do oryginalnej linii czasowej wymiarów. Właśnie zostałeś jednym z nich… I proszę, nie bądź taki skromny – gdybyś był tylko zwykłym medykiem, zostawiłabym cię w tamtej alejce. – odparła spokojnie. – Masz specjalny dar, Cheng… Umiejętności, które przydadzą się pozostałym Exiles.
- Cóż... skoro tak uważasz... - Cheng uspokoił się i założył ręce za plecami - Więc mówisz o równoległych wymiarach... wybacz ale brzmi to raczej niecodziennie. Dużo bardziej prawdopodobne, że jesteś jakimś mutantem, który chce mnie oszukać i wykorzystać do jakichś... bliżej mi nie znanych celów. Albo i dla czystej zabawy. Czy mógłbym uniżenie prosić o jakiś... niezbity dowód na to, ze to co mówisz jest prawdą? - medyk patrzył jej prosto w oczy. Pokusa by utkwić wzrok niżej istniała, ale nie po to latami ćwiczył samokontrolę by wślepiać się w jakąś nieznaną kobietę. Nawet jeśli ubierała się... tak odważnie.
- Jeśli twoje słowa mówią prawdę... nie pozostanie mi nic innego niż pokornie zaakceptować przeznaczenie.
- Chcesz dowodu? - Lorna uśmiechnęła się zadziornie. - A więc ci go dam. Zawiąż żołądek na supełek.
Nim Cheng zdążył cokolwiek powiedzieć, wpadł w portal czasoprzestrzenny i po krótkiej podróży znalazł się w jakimś wytwornym pomieszczeniu przypominającym pokój w pałacu. Razem z nim było tutaj dwóch mężczyzn, którzy ubrani byli co najmniej dziwnie.
Poraz kolejny uznał w duchu, ze wszystko dzieje się stanowczo zbyt szybko. Niemniej, zdążył sie do tego przyzwyczaić na tyle, ze nawet nie zdziwił go człowiek z mieczem, który doskoczył do niego gdy tylko... znalazł się w tym miejscu. Juz miał uniknąć ataku, ale zorientował się, że mężczyzna chce mu grozić, nie zaś zabić go. To byłoby głupie. Zginąć dwa razy w ciągu... właśnie. Ile to czasu minęło? Kilka minut? Godzina? Dzień. Tam podobno czas nie płynął. Mimo wszystko można było odnaleźć pewne plusy. Żył, a ta cała Polaris, chyba jednak nie kłamała. Wzniósł rece na wysokość własnej szyi w obronnym geście i spojrzał w oczy napastnikowi. Uśmiechnął się łagodnie.
- Wybaczy pan, ale nie wiem nic o żadnym Slice'sie - powiedział możliwie najspokojniej. Postarał się też dyskretnie i delikatnie użyć swojej mocy do uspokojenia zebranych. Rozejrzał się po ich twarzach. Nie wszyscy wyglądali na tak agresywnych, ale musiał wziąć po uwagę, że ich zaskoczenie może znacząco przewyższać jego własne. Lepiej dmuchać na zimne. Zawsze umiał przynosić spokój nawet do tłumu rozwścieczonej tłuszczy. Nawet dać go Chryslerowi... a to było pewne osiągnięcie. - Wiem jedynie, że ocalono mnie przed śmiercią a kobieta przedstawiająca się jako Polaris Timebroker powiedziała, ze jestem jakimś Exile. I że mogę wam pomóc... Jak mówił Konfucjusz, "Możesz sprawić by ludzie poszli za tobą ale nie sprawisz by posiedli wiedzę". Nic więcej nie wiem... Na prawdę nie ma potrzeby aby wymachiwać tym mieczem.
Do prawdy miał nadzieję, że go słowa przemówią rozmówcy do rozsądku. Nie miał ochoty teraz walczyć ani robić sobie wrogów.