Wysłany: Pon 17:20, 26 Lip 2010
Temat postu:
Cyclops
Obudziłeś się z temperaturą. Śniła ci się Jean – elegancko ubrani staliście razem na jakimś tarasie widokowym, obserwując zachód słońca nad zatoką otoczoną zielonymi wzgórzami i delektując się zimnym szampanem. Wokół słyszałeś śpiew mew i czułeś niemal namacalnie podmuch morskiej bryzy niosącej zapachy morza.
Nie wiedziałeś, ile dokładnie czasu spałeś, teraz to było jednak mało istotne. Wszystkie mięśnie paliły ostrym bólem i ciężko było ci się choćby ruszyć. Zawołałeś Ilse. Raz, drugi. Za trzecim razem drzwi pokoju otworzyły się i pani weterynarz weszła w towarzystwie dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn w białych kitlach. Podeszli do ciebie i szarpnęli cię z łóżka. Próbowałeś się oswobodzić, jednak ich mocne dłonie zaciskały się na twoich ramionach niczym stalowe pierścienie.
- To dla twojego dobra, Scott. Wiem, że jesteś mutantem, ale to co opowiadasz, nie może być prawdą. Ci panowie ci pomogą. – powiedziała kobieta.
Warknąłeś coś pod nosem, a następnie opadłeś nagle z sił. Gorączka najwyraźniej rosła, a nogi i ręce odmawiały posłuszeństwa. Nagle poczułeś się jak szmaciana lalka – chciałeś się ruszyć, coś zrobić, ale ciało nie wykonywało poleceń głowy. Zlany zimnym potem zostałeś przetransportowany do stojącego pod domem vana z napisem „Krankenwagen” na boku.
Sanitariusze położyli cię na przenośnym, złożonym wewnątrz ambulansu łóżku i próbowali przypiąć cię pasami. Jednego z nich ostatkiem sił zdzieliłeś w gębę, a cios, patrząc na twój stan, był naprawdę silny, bo mężczyzna aż zatoczył się do tyłu i stracił równowagę. W odpowiedzi drugi odwdzięczył ci się tym samym i zobaczyłeś tylko mroczki przed oczami.
- Bądź spokojny, a nic ci się nie stanie. Nie jesteśmy tutaj by z tobą walczyć, Summers. – mruknął sanitariusz od którego otrzymałeś cios. Po chwili poczułeś, jak samochód rusza spod domu weterynarz.
Może byś powalczył i się stąd wyrwał, ale twój stan pokazywał, że nie zaszedłbyś daleko, a Ilse z pewnością drugi raz by ci nie pomogła. Westchnąłeś więc i pozwoliłeś przypiąć pasami ręce i nogi. Jeden z sanitariuszy wyciągnął z torby przy siedzeniu strzykawkę z jakimś płynem i podszedł do ciebie. Spojrzałeś na niego bez słowa.
- Spokojnie, to ci pomoże. – wyjaśnił. - Gdybyśmy chcieli cię zabić, już byś nie żył…
Mężczyzna nie był delikatny i chyba robił to pierwszy raz w życiu. Gdy robił zastrzyk, drugi z nieznajomych sięgnął po jakieś elektroniczne urządzenie, na które zdecydowanie nie mógłby sobie pozwolić żaden sanitariusz. Wiedziałeś już, że kroi się coś większego.
Chwilę później mężczyzna włączył coś przypominającego przenośny projektor i na holografie wyświetliła ci się dobrze znana twarz.
To był Nick Fury, w twojej rzeczywistości dowódca S.H.I.E.L.D. Patrząc po jego obliczu wyraźnie zdałeś sobie sprawę, że nie był w dobrym nastroju.
- Czy was już całkiem popierdoliło, Summers?! To była nasza operacja! – warknął pułkownik czekając zapewne na jakieś słowa wyjaśnienia.. – W środku był nasz pieprzony człowiek!!
Exiles (Shadow, Arabian, Hellion & Slice) feat. Gambit
Pierwszy w kokpicie pojawił się Slice, a delikatny uśmiech nie schodził z jego twarzy. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, założył ręce za głowę i wyciągnął nogi przed siebie. Dopiero po jakimś kwadransie Jessica dołączyła do reszty, a wyglądała jak po przejściu drugiej wojny światowej. Zaciekawiony Hellion, słysząc ze ktoś się znowu kręci, zerknął do tyłu. Widząc Shadow szturchnął Gambita łokciem. Nie mógł się powstrzymać przed komentarzem.
- Wypadła z odrzutowca? – rzucił rozbawiony.
- Nie, raczej zderzyła się z pędzącym tirem. – sprostował Remy, unosząc do góry prawą brew i znacząco zerkając na Victora. Chwilę później obaj panowie wybuchnęli śmiechem.
* * *
Dotarcie do zamku Tantallon nie zajęło wiele czasu – Cajun wyznaczył odpowiedni rękaw powietrzny wprowadzając dane do komputera pokładowego i mniej więcej w półtorej godziny pojawiliście się na miejscu. By nie wzbudzać podejrzeń, wylądowaliście trzy kilometry wcześniej i resztę trasy pokonaliście pieszo.
Oświetlony budynek w stylu wiktoriańskim zrobił na niektórych niesamowite wrażenie. Księżyc stał już niemal w zenicie, a wokół głównego wejścia do rzekomej siedziby Kościoła Odrodzenia kręciło się kilku ubranych w garnitury mężczyzn. Z bramkarzami Kruncha nie mieliście żadnych problemów, wystarczyło tylko zaskoczenie, precyzja i cisza.
Nie napotykając na dalsze problemy, niczym zjawy wpełzliście do wnętrza zamku.
W środku niewiele się działo, a po przeczesaniu parteru, który okazał się nieźle rozbudowany, dziwne dźwięki doszły was z okolicy piwnic. Nie czekając, wybraliście się tam, zachowując wszelką ostrożność. Kręte schody prowadzące na niższe poziomy, doprowadziły was do ogromnego laboratorium, gdzie zainstalowali się najwyraźniej ludzie Antona Kruncha. Wszędzie widać było komputery, urządzenia elektroniczne i tuby pełne zielonego płynu. Wśród masy ludzi w białych płaszczach, żołnierzy i innych osób dostrzegliście Deadpoola, rozmawiającego z jakimś niewysokim, siwym mężczyzną w garniturze. Zamierzaliście coś zrobić, jednak słysząc odgłos kroków za sobą odwróciliście się.
Żołnierze, których zobaczyliście przed sobą, zapewne nauczeni doświadczeniem, pociągnęli za spusty broni a waszymi ciałami wstrząsnął elektryczny ból. Potem nastała ciemność.
* * *
Kilka godzin później…
Obudziliście się w jednej celi z uczuciem karuzeli w żołądku, jednak zamiast krat wyjścia broniła zielona, przezroczysta energia. Pokoju pilnowało dwóch żołnierzy mających was cały czas na oku. Nie byliście w komplecie. Brakowało Slice’a. Nim jednak zdołaliście powiązać fakty, po drugiej stronie celi pojawił się mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze. To był ten sam, z którym rozmawiał Deadpool.
- No proszę, moje śpiące królewny się wreszcie obudziły. – wycedził z wyraźnym rozbawieniem wymalowanym na twarzy. – Najwyższa pora bo już grubo po dziesiątej. Jak pewnie wiecie, bądź nie, nazywam się Anton Krunch i mam zamiar zrobić porządek na świecie. Będziecie pierwszymi, którzy się temu przysłużą. Jak się czujecie?
- Spierdalaj, homme! – warknął Gambit, próbując się podnieść.
- Och, nie bądź taki bezpośredni, młodzieńcze. Jeszcze będziesz miał swoją szansę.
- Jak tylko lepiej się poczuję, dopadnę cię staruchu. Radziłabym ci wtedy być na innym kontynencie. – mruknęła Shadow.
- Nie sądzę. – odparł rozbawiony przywódca Kościoła Odrodzenia. – Tak się składa, że gdy tutaj dotarliście, dostaliście dożylnie środek, który zatrzyma akcję waszych serc w momencie, gdy użyjecie swoich zdolności.
- Blefujesz… - syknął Hellion unosząc ku niemu wzrok.
- Sprawdźcie sami, nie krępujcie się. Przecież wasza koleżanka może bez problemu przejść w swojej formie gazowej przez tę ścianę plazmy, czyż nie? – roześmiał się, widząc konsternację na waszych twarzach. – Co tacy zdziwieni? Odrobiłem po prostu lekcje… Możesz mnie dopaść tu i teraz, Jessico… Masz niepowtarzalną szansę…
- Gdzie Slice? – zapytała kobieta.
- Masz na myśli swego towarzysza? – Anton z przebiegłym uśmiechem na twarzy odwrócił się w kierunku wielkiego laboratorium, na które mieliście widok i machnął ręką dając znak swoim ludziom. Chwilę później waszym oczom ukazał się Victor. Najwyraźniej pozbawiony przytomności, przypięty kajdanami za ręce i nogi wyglądał jak ukrzyżowany Jezus.
- Jesteś chory! – wycedził Julian.
- Na komplementy przyjdzie czas, chłopcze. Wasz przyjaciel będzie pierwszym, który przetestuje na sobie działanie wirusa. A teraz wybaczcie.
Anton przetarł chusteczką twarz i ruszył w kierunku maszynerii przygotowującej Slice’a do finałowej części eksperymentu. Nieopodal, oparty o ścianę stał Deadpool pogwizdując hymn USA.
Shadow, widząc Slice w takim stanie, nie wytrzymała i ruszyła, nawet za cenę swego życia, w kierunku Kruncha. Jakież było wasze zdziwienie, gdy kobieta bez najmniejszych problemów pokonała zieloną barierę i wydostała się z celi. Gambit w mgnieniu oka uderzył swymi kartami powalając dwóch żołnierzy Kościoła.
Zaalarmowany tym wydarzeniem Krunch nacisnął guzik znajdujący się na ścianie i po chwili w wielkiej sali pojawiło się dziesięciu żołnierzy służących staruszkowi. Części z nich, jednym machnięciem ręki Hellion odebrał broń. Trzeba było działać!
Slice
Obudziły cię jakieś hałasy i gdy oczy przyzwyczaiły się do światła, dostrzegłeś nieopodal swoich towarzyszy szarżujących na żołnierzy Kościoła Odrodzenia. Odwróciwszy wzrok, po lewej, zobaczyłeś jak Deadpool dobywa swych mieczy. Szarpnąłeś się, a kajdany, którymi byłeś przypięty powoli puściły. Wystarczyło kilka szarpnięć, byś był wolny… Zwłaszcza, że miałeś z pewnym panem rachunki do wyrównania…