Autor / Wiadomość

[Freestyle] Żywi lub martwi - najlepiej to drugie!

Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:14, 09 Sie 2010     Temat postu: [Freestyle] Żywi lub martwi - najlepiej to drugie!


Tego roku lato było nad wyraz gorące, a suche kłosy na polach falowały na ciepłym wietrze. Liście na drzewach zdążyły pożółknąć, dając tym samym przedsmak zbliżającej się jesieni. Gdzieś w oddali niebo zaczynało się chmurzyć i raz na jakiś czas było słychać cichy grzmot nadciągającej burzy.



Jeździec odziany w szary płaszcz skręcił z traktu w las i nieco ponaglił konia, który szybko przeszedł w trucht. Minęli porośnięte bluszczem drzewa, przeskoczyli nad pokrytymi mchem kamieniami i lekko wylądowali w wielkich paprociach. Koń prychnął, gdy wypadli na polanę, na której środku stał niewielki drewniany domek. Podjechali do niego, po czym jeździec zszedł i przytroczył uzdę swego wierzchowca do jakiejś belki. Wiedział, że nikt go tu nie obsłuży, więc sam wyciągnął wiadro chłodnej wody ze studni i podał strudzonemu zwierzęciu.

Drzwi od domku się otworzyły i młoda kobieta wyszła na ganek, w dłoniach trzymając ciężką kuszę.
- Kim jesteś i czego tu chcesz? – warknęła.
- Spokojnie, Vivian, to ja. – Mężczyzna odwrócił się do niej.
Mógł mieć około sześćdziesięciu lat, choć jego oczy wciąż błyszczały jak u młodzieńca. Ruchy miał pełne siły, wigoru i gracji, a kroki pewne, gdy podszedł do Vivian.
- W takim razie karczma „Szary Zając” wita cię w swych skromnych progach, czarodzieju – odpowiedziała, uśmiechając się lekko i opuszczając kuszę.
Gdy czarodziej przechodził przez próg, zerknął do góry na wiszący nad wejściem drewniany szyld. Szary zając kołysał się na wzmagającym wietrze, a kolor jego futra nieco wyblakł przez ostatnie lata. Mężczyzna uniósł dłoń, a namalowane zwierzę nagle się jakby ożywiło i … usiadło, strzygąc uszami.
- Pilnuj wejścia, przyjacielu – usłyszał polecenie.

* * *

- Czyli sprawa jest naprawdę poważna… - Odchyliła się na krześle do tyłu i zamyśliła nad czymś. – Ale jesteś pewien, że to dobry pomysł? Powierzać tak ważne zadanie osobom, których nawet nie znasz?
- Spokojnie, moja droga, ja ich znam znakomicie, tylko oni mnie nie – odparł, uśmiechając się szeroko.
- Niech zgadnę, obserwowałeś i podsłuchiwałeś przy pomocy czarów?
- Nie. – Pokręcił głową. – Śniłem o nich i o tym dniu już od dawna, jestem pewien, że jeśli ktoś ma nas uratować, to tylko oni. – Pochylił się w jej stronę, a jego głos przybrał dość tajemniczą barwę.
- Brzmi to nieco jak bajka opowiadana przez szalonego starca przy kominku, wiesz?
- Może coś w tym jest, Vivian – zaśmiał się na jej słowa. – W końcu jestem starym czarodziejem.
- No nie da się ukryć, iż nie jesteście zbyt… normalni…
- W najlepszym tego słowa znaczeniu. – Puścił kobiecie oczko.
- Więc gdzie ich spotkasz? – zapytała. Za oknem zagrzmiało.
- Tutaj. Sami do nas przyjadą. Najlepiej zrobisz, jak wstawisz ten garnek zupy na ogień, bo będą głodni i zmęczeni – stwierdził, dłonią wskazując zaplecze, gdzie znajdowała się kuchnia.
- Skąd wiesz, że ugotowałam zupę? – zapytała, otwierając szeroko oczy. Czarodziej jedynie przyłożył palec do ust i uśmiechnął się lekko.

* * *



Pierwsze krople nieśmiało musnęły ziemię, a zaraz po nich runęła ściana deszczu, uderzając o trakt. Kolejny grzmot przerwał ciszę, tak samo jak silny podmuch wiatru, szeleszczący w drzewach.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 19:37, 09 Sie 2010     Temat postu:




Jasper Forks

Mężczyzna spędził ponad dwa dni niemal non stop w siodle swego kuca przemierzając doliny i wyżyny Middenlandu, toteż z nieskrywaną ulgą przywitał malujące się na tle pochmurnego nieba zarysy jakiegoś domostwa. Blaze wciąż był w dobrej formie, jednak jego pan potrzebował odpocząć i zjeść jakąś solidną strawę – spotkanie z niewielką bandą goblinów poprzedniego dnia może nie było niczym specjalnym, ale Jasper musiał się nieco namęczyć, by powalić ich szamana. Na wszelki wypadek odciął jego plugawy język i podpalił, by nawet w swoich piekielnych zaświatach nie rzucał prymitywnych czarów.

Forks od wielu miesięcy przemierzał tereny poszczególnych prowincji, zwracając uwagę na różne anomalia, raportując pojawienie się Chaosu, bądź praktykujących wiedźm. Rozkazy należało wykonywać, a on był jednym z najlepszych zwiadowców Imperium, więc do czegoś to zobowiązywało. Zwłaszcza, gdy na żelaznych listach miało się podpis samego Karla Franza.

Kolejny piorun rozdarł niebo wytrącając mężczyznę z rozmyślań. Jego kuc zbliżył się już dostatecznie, by zwiadowca dostrzegł, że jest to zapewne karczma, jakich wiele było porozrzucanych po szlakach Imperium. Jasper podjechał bliżej i zostawił konia pod pochyłą wiatą, która najpewniej stanowiła prowizoryczną stajnię. W długim, drewnianym korytku dostrzegł wodę, więc na rozłożonym przed pyskiem zwierzęcia niewielkim worku tuż obok, posypał mu owsa i zabierając swoje rzeczy skierował się w stronę drzwi.

Nawet nie zwrócił uwagi na dyndający nad jego głową szyld i zniknął w środku. Pierwsze co poczuł, to przyjemne ciepło płonącego kominka, które w niego uderzyło. Rozejrzał się po sali, dostrzegając siedzącego przy jednym ze stołów starca i jakąś kobietę krzątającą się za kontuarem. Marszcząc brwi zasiadł po przeciwnej stronie szerokiego przejścia prowadzącego do szynku.

Już nieraz się przekonał, że nie wzbudza swoim wyglądem zaufania, więc zawczasu zdjął z pleców dwa kołczany strzał i ułożył je na stole po swojej prawicy, tak, by opierzony drzewiec był gotowy do wyciągnięcia w każdej chwili. To samo zrobił z łukiem i krótkim mieczem przy pasie. Plecak ułożył za sobą, oparłszy go o ścianę. Jedynym orężem, jaki mu pozostał, był długi nóż wiszący w pochwie przy jednym z pasów na piersi spiętych mosiężną klamrą.
Głowę wciąż miał skrytą pod zielonym kapturem łączącym się z peleryną tej samej barwy. Pozostała część stroju stanowiła skórznię, brązowe spodnie i wysokie buty jeźdźca. W świetle kaganków od czasu do czasu można było dostrzec brodę i niebieskie oczy nieznajomego.

Widząc, że kobieta wyszła zza kontuaru, mężczyzna podniósł prawą dłoń.
- Chciałbym coś zamówić do jedzenia, jeśli można…

Karczmarka skinęła mu głową, wytarła dłonie w fartuch i podeszła niespiesznym krokiem.
- Zupa właśnie się zagotowała, grzybowa – rzuciła, zerkając na kominek.

- Z chęcią zjem. – odparł mężczyzna. – Może do tego jakaś jajecznica z chlebem? Jestem po długiej podróży… Masz jakieś wolny pokój, gospodyni?
- Coś się znajdzie. – Uśmiechnęła się lekko, odpowiadając na oba pytania, po czym zniknęła na zapleczu, wracając po chwili z miską i łyżką. – Garnek jest tam – wskazała na palenisko. – Jajecznica już się robi, więc cierpliwości.

- Czyli tu nie obsługują zmęczonych podróżnych? – mruknął mężczyzna, a kaptur ukrył jego twarz w cieniu kominka.
- A gospodyni wie, ile zmęczony podróżny chce zjeść? Masz miskę i jesz tyle, ile masz ochoty i siły, przybyszu. Nie ma co się od razu obrażać.

Mężczyzna zrzucił kaptur, a na jego młodej twarz kobieta dostrzegła uśmiech. Odstawił miskę i łyżkę na bok, po czym zaplótł palce obu dłoni nie spuszczając z niej oka.
- Więc poczekam na jajecznicę. Nie jestem aż tak zmęczony, by zemrzeć tu z głodu. – rzucił wesoło.
W odpowiedzi rudowłosa zaśmiała się cicho i wróciła do kuchni, by zaraz przynieść mu zamówione jadło.
- Niech cię Sigmar błogosławi, gospodyni. – skinął jej głową, uśmiechając się zadziornie, po czym zabrał się za gorący posiłek.
- Vivian – sprostowała, przedstawiając się.
- Jasper. – skinął jej głową. – Miło mi poznać. – wziął kilka łyżek jajecznicy do ust, po czym zaniósł się przyjemnym mruczeniem. – Jest wspaniała, dawno takiej nie jadłem… Nie masz tu za wielu gości ani pomocników z tego co widzę… Nie boisz się sama przyjmować podróżnych? Mógłbym być przecież jakimś zbirem.
- Mógłbyś być – odpowiedziała zupełnie spokojnie i pokiwała twierdząco głową. Wróciła się za kontuar, wyjmując spod niego ciężką kuszę z nałożonym nań bełtem. – Dlatego módl się, byś nim jednak nie był.
- Ta panienka ma niezwykle celne oko i szybki refleks, przyjacielu – wtrącił się starzec. – Do tego patelnią włada w boju z siłą i precyzją wojownika!
- Nie wątpię, nieznajomy. – rzucił spokojnie Jasper konsumując jajecznicę. Po chwili przeniósł wzrok na Vivian. – Z mojej strony nic złego cię nie czeka, zapewniam. Chcę tylko zjeść ciepłą kolację, śniadanie, a potem ruszam w dalszą drogę. – uśmiechnął się ciepło. Jego twarzy nie można było nie ufać.
- Czyli jak wszyscy. – Puściła mu oczko, ale kuszę zostawiła. Tak na wszelki wypadek, w końcu spodziewała się jeszcze innych gości.
- Pewnie tak. – podsumował mężczyzna, zagryzając świeżym chlebem. – Więc jak będzie z moim pokojem? Znajdzie się coś? Nie potrzebuję wygód, może być jakieś proste posłanie. Nawet małych „towarzyszy” zniosę… jeśli wiesz, o czym mówię. – uśmiechnął się delikatnie.
- A idź ty mi z takimi pomysłami! Ja tutaj mieszkam! U mnie pod dachem nie znajdziesz żadnego robactwa, chyba że sam jakieś przyniesiesz! – prychnęła urażona. – Pokój się znajdzie, ale najpierw zjedz.
- Robactwo? Nawet mój czworonogi towarzysz, który właśnie wyżera resztki owsa w twojej „stajni” go nie ma… Poza tym z niejednego pieca chleb jadłem, więc od razu powiedziałem, że mi to nie robi różnicy. „Nie ma się o co obrażać” – papugował po niej.
Kobieta jedynie coś mruknęła pod nosem, a czerwone wypieki na twarzy powoli zaczęły znikać. Zdjęła ze ściany klucz i podała mu.
- Zapłacę od razu, jeśli ci to nie przeszkadza. Za kolację, nocleg i ciepłe śniadanie. – sięgnął do sakiewki i wyjął z niej srebrną monetę.
- Nie będziesz musiał płacić, jeśli jutro z rana narąbiesz drewna, przyniesiesz wodę ze studni i upolujesz jakiegoś królika w lesie – stwierdziła Vivian.

Jasper skinął jej głową, uśmiechając się zawadiacko. Oczekiwała od niego rzeczy, które nie sprawiały mu najmniejszego problemu, więc zawsze warto było zatrzymać srebrnika w kieszeni.
- Zgoda, zanim wstaniesz z łóżka wszystko będzie zrobione. – uśmiechnął się. – Masz to obiecane.
Kobieta nie odpowiedziała nic, jedynie uśmiechnęła się tajemniczo, po czym zniknęła na zapleczu. Jasper natomiast skupił się na wybornej kolacji, gdy niebo za oknem przeszył kolejny piorun a okolicą wstrząsnął potężny grzmot.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:44, 09 Sie 2010     Temat postu:




Lucanor Polwarth, Jasper Forks & Vivian

Lucanor kończył się pakować, gdy do pokoju weszła ładna, młoda dziewczyna o krótko przystrzyżonych czarnych włosach i filigranowej budowie ciała.

- Miło było cię gościć. – powiedziała, opierając rękę na jego ramieniu.
- Naprawdę dziękuję za wszystko, Tam. – uśmiechnął się Polwarth, a następnie przytulił kobietę. – Mam nadzieję, że kiedyś też mnie odwiedzisz.
Oboje zeszli na parter rozmawiając i wspominając studenckie czasy.
- Na pewno nie zostaniesz na dłużej? – zapytała Tamara.
- Obawiam się, że to niemożliwe. W ostatnich listach ojciec pisał, że czuje się coraz gorzej. Od dwóch lat władzę przejął Revan, który będzie potrzebował głosu rozsądku, na który nie może liczyć ze strony matki.

Przyjaciele zasiedli do stołu, a po kolacji siedzieli jeszcze długo przy kominku, gdzie wygrzewał się Blue. Nad ranem mężczyzna osiodłał gniadosza i załadował swój ekwipunek.

- Do zobaczenia. – powiedział, gdy dosiadł konia i delikatnie dotknął policzka Tamary. – Będę tęsknił.

***

Szlachcic ubrany w bogaty, brązowy płaszcz i wysoki kapelusz z szerokim rondem podróżował samotnie już od kilku dni. Zmierzał na północ w stronę Morza Szponów, a jego jedynym towarzystwem były gniady koń i czarna pantera, która przemykała gdzieś wśród leśnego gąszczu, raz wychodząc prawie na trakt, raz kompletnie znikając między drzewami. Niebo powoli szarzało, a nadchodzące chmury nie wróżyły niczego dobrego. Podróżnik popędził wierzchowca do lekkiego cwału, ale zwierzę jakby opierało się woli jeźdźca.

- Spokojnie, to tylko burza. – mężczyzna dotknął szyi konia, który prychnął niespokojnie.

Gdy rozpadało się już na dobre, a gdzieś w oddali niebo przecinały błyskawice, między drzewami dostrzegł światło padające z dwóch okien niewielkiego domku stojącego na pobliskiej polanie. Zdecydował się podjechać bliżej, by poszukać schronienia i okazało się, że chyba dobrze trafił, gdyż nad drzwiami wisiał szyld przedstawiający zająca, co oczywiście oznaczało karczmę. Chwilę potem z gęstwiny wyłoniła się pantera, która w biegu prześcignęła jeźdźca i zatrzymała się na zadaszonym ganku, by otrzepać futro z wody.

Mężczyzna wprowadził konia pod dach, gdzie znajdowało się koryto z wodą i trochę siana oraz przywiązany już przez kogoś wcześniej kuc. Zsiadł z niego i przywiązał do drewnianego płotka, ściągnął część ekwipunku, którą zarzucił sobie na ramię oraz odpiął szablę. Następnie przebiegł w stronę głównego budynku. Otworzył drzwi do środka i przekroczył próg, a tuż za nim wkroczył czarny drapieżnik, który momentalnie ułożył się z boku rozpalonego kominka. Sam przybysz znalazł natomiast miejsce blisko drzwi, na drugim końcu stołu, przy którym siedział już jakiś wędrowiec; zrzucił bagaż, zdjął kapelusz i płaszcz, a broń położył obok opartą o ławę, na której siedział.

Zmierzył wzrokiem starca siedzącego w drugiej części pomieszczenia, który teraz zerkał w stronę jego czarnej pantery, a następnie przeniósł spojrzenie na wchodzącą właśnie do izby gospodynię. Kobieta była młoda i bardzo piękna. Jej rude włosy łagodnie opadały na ramiona, a zgrabną talię i biust podkreślał brązowy gorset. Widząc wielkie, czarne zwierzę, zamarła na chwilę.
- A to co to takiego? - wypaliła.
- Duży kot. - Lucanor lekko parsknął śmiechem na widok lekko przestraszonej miny karczmarki. - Nazywa się Blue. Możesz go pogłaskać, jeśli masz ochotę.
- Nie... raczej nie mam... - odparła, nie mogąc oderwać oczu od tego czegoś. - Naprawdę bardzo duży ten twój duży kot...
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko byśmy zostali na noc, pani? - szlachcic wstał i ukłonił się lekko. - Nazywam się Lucanor Polwarth.
- Vivian - odparła i skinęła mu głową. - Jeśli tylko ten kot nikogo nie zje, to możecie zostać tak długo, jak będziecie chcieli. Aczkolwiek wolałabym, żebyś go trzymał zamkniętego w pokoju.
- Do usług. - mężczyzna sięgnął do swojej torby z ekwipunkiem, z której wyciągnął niewielką sakiewkę. Rozwiązał rzemyk, wyjął monetę, a resztę schował z powrotem. Podniósł bagaż i resztę swoich rzeczy, gwizdnął na Blue i razem podeszli do szynkwasu, gdzie Lucanor położył srebrnik. - Poproszę tylko o klucz i niezwłocznie zadośćuczynię pani prośbie.
- Pokoje są na górze - stwierdziła, podając mu klucz ze ściany i dłonią wskazując niewielkie schody. - Jeśli byś czegoś potrzebował, to daj mi znać, znajdziesz mnie tu na dole.
- Oczywiście, będę o tym pamiętał. - po raz kolejny uśmiechnął się do ślicznej gospodyni, a następnie ruszył po schodach na górę.

Będąc już w pokoju z numerem 2, rzucił swoje rzeczy obok łóżka, na którym położył się Blue.
- Nie za wygodnie ci? - zapytał, a pantera jedynie zamruczała leniwie wpatrując się w niego swoimi ciemnoniebieskimi oczyma.
Lucanor westchnął i zamknął drzwi, a następnie ponownie zszedł na dół.
- Czy mógłbym prosić o coś do jedzenia? - zapytał Vivian.
Karczmarka skinęła mu głową, po czym podała mężczyźnie miskę i łyżkę, wskazując przy tym na garnek zawieszony nad paleniskiem.
- Dziś jest grzybowa, częstuj się do woli, panie - powiedziała, uśmiechając się ciepło. - Gdybyś coś więcej potrzebował, zawołaj mnie.
- Dziękuję. Również z chęcią oferuję pomoc, tak piękna dama nie powinna wykonywać wszystkich prac. - szlachcic ponownie lekko się skłonił, a następnie odebrał miskę i podszedł do garnka, by nabrać sobie trochę zupy. Ponownie zasiadł do stołu i zajął się posiłkiem.
- Już mam ochotnika do rąbania drewna i noszenia wody ze studni, ale dziękuję - zaśmiała się radośnie i wskazała na siedzącego przy stole mężczyznę w zielonym płaszczu.

Lucanor zerknął na nieznajomego, który strojem przypominał jakiegoś łowcę lub innego typa spod ciemnej gwiazdy.
- Jesteś myśliwym? - zagadnął.

- A co ci do tego? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jasper.

- Pytam jedynie z ciekawości. - Lucanor podniósł lewą brew. - Nie ma powodu, by zachowywać się wrogo.

- Nie zachowuję się wrogo... Chyba nie sądziłeś, że streszczę ci historię swego życia, bo o to zapytałeś. - Forks uśmiechnął się lekko skupiając na kromce chleba i jajecznicy. - Swoją drogą polecam jajecznicę od Vivian.. Smakuje wybornie. - mruknął, zerkając na tańczące w palenisku płomienie.

- Interesuje mnie jedynie twoja profesja, nie życiorys. - stwierdził szlachcic. - Trochę się znam na łowiectwie.

- Gdybyś się znał, to byś wiedział od początku, czym się zajmuję, a nie o to pytał, nieznajomy. - Jasper zaśmiał się pod nosem. - Jestem imperialnym zwiadowcą, jeśli to cię tak bardzo interesuje... chociaż nie powinno...

- Nie każdy, kto nosi ze sobą łuk musi polować na zwierzęta. Z tego co widzę, jesteś tego dobrym przykładem. Ale wybacz mój brak manier, Lucanor Polwarth, syn jarla Wickfordu. - przedstawił się.

- Wybaczam. - rzucił Jasper, nawet nie zerkając w jego stronę. - Jasper Forks, zwiadowca na usługach Middenlandu i Karla Franza. Syn swojego ojca. - skończył przemowę.

To póki co urwało rozmowę między dwoma gośćmi karczmy.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:00, 09 Sie 2010     Temat postu:



Eldor, Revalion Autermit

Gwizdając pod nosem melodię do popularnej pijackiej piosenki, Revalion jechał spokojnie na swoim koniu przez gościniec.
Z tego co pamiętał, pod wieczór miał dotrzeć do niewielkiego miasteczka Ponterberg. Miał nadzieję znaleźć tam… pracę. Zawsze wśród hołoty i ciemnej masy znajdzie się kilka tych wrażliwych osób, które chętnie słuchają pieśni i ballad. Albo będą podziwiać jego taniec.

Niestety z tym drugim było… gorzej. Rev z doświadczenia wiedział, że jak tańczyć to tylko z kimś i najlepiej do muzyki. A teraz był sam… został mu więc tylko jego głos.

Umiał zabawić niemal każdą publiczność – sprośne, pijackie piosenki kierował ku stałym bywalcom lokalnych spelun; głębokie, wzniosłe ballady ku szlachetnie urodzonej widowni, oraz miłosne powieści ku urodziwym damom.
Ostatnimi czasy najczęściej zdarzało mu się śpiewać te pierwsze… niestety.

Z zamyślenia wyrwała trubadura pojedyncza kropla deszczu, która wylądowała na jego czole. Zdziwiony półelf spojrzał w górę.
„Cóż to się zza drzew wynurza?
Ach, toć to nadciąga burza!”

Z uśmiechem na twarzy popędził konia. Jednak mina szybko mu zrzedła, ponieważ pojedyncza kropla bardzo szybko się zmieniła w ulewny deszcz.

Pędząc galopem przez gościniec, Revalion niemal przegapił niedużą chatę obok drogi. Szybko skierował w tamtą stronę swego wierzchowca i przypiął go do belki, przy której było już kilka koni. Widocznie nie tylko on szukał schronienia w taką niefortunną pogodę.

Czym prędzej zapukał do drzwi. Oczy mu pojaśniały, gdy ujrzał urodziwą kobietę, która mu je otworzyła.
- Witaj, aniele! –Ściągnął przemoczony kapelusz z głowy. – Czy wpuścisz do swego przybytku strudzonego wędrowca, który miał to nieszczęście, że nieprzyjazna pogoda zastała go na drodze? Miano me Revalion Autermit, lecz wszyscy mówią mi Rev.

Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko odsunęła się zapraszając półelfa do środka.
Wewnątrz było… przytulnie. Chociaż widok wielkiego, czarnego zwierzęcia sprawiał, że bard czuł się nieco… nieswojo. Poza tym drobnym szczegółem, towarzystwo zdawało się dość zwyczajne – jeden szlachcic i jeden człowiek z… hmm… lasu? Tak, tak chyba można go najlepiej określić.
Przy jednym ze stołów siedział starszy jegomość. Revalion żwawo podszedł do niego i usiadł naprzeciw.
- Witaj wędrowcze. Widzę, że i ciebie niepogoda skłoniła do przymusowego postoju. – uśmiechnął się. – Zawsze otwarty jestem na nowe znajomości, a zwę się Revalion Autermit. Wolno mi spytać o twe miano, dostojny panie?

- Eldor i nie jestem żadnym dostojnym panem, przyjacielu - odparł starszy mężczyzna, przyglądając się swemu rozmówcy z zainteresowaniem. Rev odniósł dziwne wrażenie, jakby nieznajomy już go znał.
Oczy barda zajaśniały.
- Przyjacielu, powiadasz? Słyszałem już ten ton... Tą atmosferę też znam... czyżbyś był czarodziejem, Eldorze?

- Owszem - odpowiedział. - Co cię tutaj sprowadza? Jakie masz plany? Jestem niezwykle ciekaw twej historii... Vivian! Podaj nam swoje wino z owoców leśnych! - zawołał do karczmarki.
Półelf uśmiechnął się promiennie - częściowo do pięknej gospodyni, która właśnie nalewała im trunku do kielichów. Na ułamek sekundy też jego oczy zawisnęły na biuście Vivian.

- Moja historia? Moje plany? - wziął łyk wina. - Proste i niezwykłe jednocześnie! Jechać ku horyzontowi! Śpiewać, tańczyć, radować serca braci! Uczynić poezję swą kochanką, sprawić by wszyscy ją ujrzeli tak jak ja ją postrzegam! Piękno, piękno, iście muza!
- A historia? Ech, szkoda słów... jestem synem prostego kowala, który miał szczęście w życiu i może teraz przed tobą siedzieć, zacny Eldorze. Mój ojciec, wyobraź sobie, nie odróżniał harfy od lutni. Twierdził, że oba brzmią jak "walenie w rynnę starą łopatą". Niebywałe, nieprawdaż?

- Zaiste - odparł czarodziej, wpatrując się w oczy swego rozmówcy z taką intensywnością, że aż bardowi przeszły ciarki po plecach. - Zatem jesteś muzykiem, poetą i artystą?
Lekko zbity z tropu Revalion kontynuował swą przemowę:
- Tak, oczywiście. Szkoda że o mnie nie słyszałeś, ale jestem pewien że nadarzy się okazja, byś wysłuchał mych pieśni i ballad. Znam Balladę o Niewieścim Sercu, Balladę o Młynie Polnym, Pieśń o Dębie, Pieśń o Trzech Wilkach, Pieśń o…

Bard wyliczał swój repertuar, niezrażony faktem, iż bardzo szybko skończyły mu się palce w obu dłoniach do wymieniania.
- … i to chyba wszystko. – powiedział nagle. – Ostatnio zacząłem jeszcze pisać Fraszki, w swoim dzienniku, jednak jest on w sakwie przypiętej do siodła i… chyba… zamókł…

Revalion zamilkł i schował twarz w dłoni oddając w ten sposób hołd swojej głupocie.
Zobacz profil autora
Syrius




Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: MMz
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:33, 09 Sie 2010     Temat postu:



Saturian Dreamman

Trzeci dzień, to już trzeci dzień, kiedy przemierzał te dzikie ostępy w poszukiwaniu.. no właśnie, czego? Czy w tych leśnych głuszach północy można było znaleźć pieniądze, których tak potrzebował? Albo chociaż odpowiedzi na dręczące go pytania? Nie, nie i jeszcze raz nie! a teraz jeszcze ten deszcz. Cholerny, dziki Middenland, cholerna pogoda i cholerny koń, po którym było widać, że wcale mu się donikąd nie spieszy. W myślach nazywał go "starym, cholernym draniem", ale tylko w myślach. Wiedział bowiem, że "stary, cholerny drań" mimo wszystko jest bardziej pomocny od większości ludzi i z pewnością mniej od nich nieobliczalny.

Deszcz zacinał coraz mocniej i mimo kaptura nasadzonego głęboko na oczy, musiał coraz poruszać powiekami by strząchnąć ciążące na rzęsach krople. Dobrze, że księga tkwiła bezpiecznie w jukach. Wrócił myślami do swojego domu w Miragliano. Nie do kroćset, nigdy nie był i nie będzie obieżyświatem. Jego miejsce było pośród cywilizacji, miejskich murów i gmachów bibliotek, gdzie młodzi adepci kłaniali by mu się z uniżeniem... tak, uśmiechnął się do swych myśli, tak to powinno wyglądać i będzie jak tylko... w tym momencie "stary, cholerny drań" potknął się na grząskiej od ulewy drodze, sprawiając że Saturian zachwiał się niebezpiecznie w siodle i tylko dzięki szczęściu z niego nie wyleciał. Miał zrugać wierzchowca, gdy ten zaparskał szczęśliwy. Mag zmełł w ustach przekleństwo po czym spojrzał przed siebie. Przed nimi znajdował się niewielki drewniany domek z kolebiącym się szyldem. Cóż z braku laku dobre i to – pomyślał, kierując konia w stronę przybytku.

Zatrzymał się przed starą wiatą. Nie wyglądała za dobrze, ale może nie spadnie koniowi na łeb, gdy będzie pod nią stał. Choć ta myśl jakoś specjalnie nie napawała go smutkiem. Zresztą, pod wiatom stały już jakieś wierzchowce.
- Aha, więc nie jestem tu jedynym gościem – westchnął na głos. - Oby tylko pokoje były.
Przywiązał konia i wziąwszy juki oraz kostur, skierował się w stronę drzwi gospody. Na koniec rzucił jeszcze wierzchowcowi tryumfalne spojrzenie, które dopełniał złośliwy uśmiech i popchnąwszy drzwi wszedł do środka.

Zmrużył oczy, przyzwyczajając je do panującego w środku widoku i na pozór niedbale otaksował wzrokiem przebywające w środku postacie. Trójka mężczyzn i kobieta, ta ostatnia wyglądała na taką, która tutaj rządzi. Zaś co do obecnej w gospodzie trójki.. jeden wyglądał jakby był zżyty z lasem. Drugi.. matko, cóż on przywlókł ze sobą? Dzikiego kota? Ehh ta wypaczona szlachta i jej fanaberie. Skąd wiedział, że to szlachcic? Tylko szlachcic mógł bowiem wpaść na coś takiego. I trzeci, który wyglądał na... o nie, tylko nie to. Wyglądał odrobinę na barda. Przemoczonego, ale jednak barda. A jeśli to był bard to Saturian wolał już w jego miejsce trzech szlachciców. Bardowie to najgorsza hałastra, gorsza nawet od akademickich studentów, zresztą pewnie w nich mająca swe źródła. Głośni, pijani i weseli. Czy może być na świecie coś gorszego?
Już miał zrobić pierwszy krok w stronę kontuaru, kiedy zadrżał. Był jeszcze jeden mężczyzna, którego z początku nie zauważył. Zaswędziało go w nosie... Czy to był czarodziej? Nie potrafił tego dokładnie stwierdzić, ale na wszelki wypadek postanowił zachować czujność. Życie nauczyło go, że magowie na ogół bywają bardziej nieobliczalni niż większość ludzi. Nie zaszczycając nikogo słowem czy głębszym spojrzeniem skierował się w stronę karczmarki.
- Pokój i ciepła strawa poczciwa niewiasto – powiedział chłodnym, monotonnym głosem, godnym co najmniej kapłana Morra, czekając na reakcję kobiety.

Karczmarkę przeszedł jakiś dziwny i dość nieprzyjemny dreszcz, więc nie wdając się w rozmowę szybko skinęła głową, podając mężczyźnie klucz z numerem 3 oraz miskę i łyżkę.
- Nad paleniskiem jest garnek z grzybową, panie - powiedziała, starając się, by w jej głosie nie słyszał drżenia. - Proszę się częstować ile dusza zapragnie...
Pozwolił sobie na nikły uśmiech. Tak, tak właśnie powinno się traktować czarodziejów. Z należnym im szacunkiem. Zaraz jednak odezwała się jego wrodzona podejrzliwość.
- Ale ta grzybowa to chyba nie z takich grzybków, co się je jada tylko raz w życiu, hę? - zmrużył oczy pytając ni to żartem, ni to na poważnie.
- Ależ oczywiście że nie! - rzuciła szybko kobieta, a w jej oczach dostrzegł cień strachu.
To co zobaczył w jej oczach, zaskoczyło go i zastanowiło. Co to było? Aż tak się przestraszyła jego osoby, a może faktycznie z tymi grzybami jest coś nie tak? Przełknął ślinę.
- Pójdę sprawdzić pokój, a ty niewiasto postaraj się w tym czasie znaleźć coś mniej ciekłego do jedzenia i przynieś to na górę jeśli łaska. Zjem u siebie. – wycedził powoli i nie czekając na odpowiedź począł się wspinać po schodach na górę.
- Oczywiście, panie. - Skłoniła się lekko.
Pokiwał jej tylko głową w odpowiedzi, znikając na piętrze. Po chwili do uszu obecnych dotarł cichy odgłos zamykanych drzwi do pokoju.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:52, 09 Sie 2010     Temat postu:


Revalion, Jasper, Vivian

Bard odprowadził mężczyznę w czarnej szacie zimnym spojrzeniem.
Dobrze, że idzie na górę… najlepiej niech tutaj nie wraca.
Dla ludzi, którzy w ten sposób traktują piękne damy Revalion miał tyle samo szacunku, co dla świń w chlewie.

Chwilę później Rev wstał od stołu i podszedł do Vivian, by poprosić ją o dodatkowy kielich z winem. Gospodyni energicznie nalała wina do nowego naczynia i bard z dwoma kielichami skierował swe kroki ku Jasperowi.
- Piękny dzień by poznać kogoś nowego. – powiedział siadając obok i podając mu kielich z winem. – Nieprawdaż? Zwę się Revalion Autermin, a ty, wędrowcze?

Mężczyzna uniósł prawą brew podnosząc głowę znad talerza, po czym odłożył widelec.
- Jasper jestem... I mam nadzieję, że mnie nie podrywasz. - przyjrzał się podejrzliwie przystojnemu półelfowi.
Bard zakrztusił się winem.
- Po... podrywam? - powiedział, kaszląc. - A w życiu! Chociaż... zapewne tak to wyglądało.
Rev roześmiał się.
- Jeszcze mi życie miłe. Nie zamierzam narażać się komuś kto nosi tyle broni.

- Przynosisz dwa kielichy wina, jeden z nich jest dla mnie... pytasz o "piękny dzień"... Wiele już razy słyszałem takie powitania i to bynajmniej nie skierowane do kogoś takiego jak ja. - mężczyzna uśmiechnął się krzywo. - A co do broni... taki fach. - Jasper skupił się ponownie na talerzu z jajecznicą.
- Fach powiadasz? - odparł bard nie zważając na poprzednie słowa Jaspra. - Jesteś... żołnierzem? Spotkałem kilku wojaków na swojej drodze. Średnio sympatyczni ludzie... tylko by gwałcili baby i piwo chlali. Ot prosty lud, któremu niewiele potrzeba. Ale zrazu widać, że ty nie jesteś taki prosty. Tedy i żołnierzem raczej nie jesteś... Czym się więc zajmujesz?

- Jesteś już drugim dzisiejszego wieczoru, który o to pyta... - rzucił Jasper unosząc głowę i zerkając mężczyźnie w oczy. - Czy aż tak jestem interesujący, że nie można zająć się własnymi sprawami? - łagodnie wybrnął z pytania półelfa. - Żołdakiem nie jestem jeśli już musisz wiedzieć... Jeżdżę tu i tam z polecenia wojska, ale nie jestem jednym z tych nieokrzesanych gburów. - zanim upił ze szklanicy wina, powąchał je dokładnie. - Dzięki za trunek, odwdzięczę się z rana. Coś jeszcze?

- Nie sądziłem, że jedzenie jajecznicy jest czymś na tyle pasjonującym i zajmującym, że nie da się przez to porozmawiać z nikim. - wycedził Rev przez zęby. - Nieczęsto bywasz wśród ludzi, to widać. Nie obchodzi cię nic poza... sobą. Niech i tak będzie, nie będę się narzucał.
- Jeżeli jajecznica jest tak dobra, to ciężko skupić się na czymś innym... zwłaszcza, gdy ostatnie dwa dni spędziło się w siodle i miało do czynienia z zielonymi. - mruknął Forks znad miski.

- Taki fach. - stwierdził Revalion ze złośliwym uśmiechem. - W okolicy są gobliny, powiadasz? A może były? Zresztą nieważne, pójdę spytać naszą szczodrą gospodynię o tę jajecznicę... chyba że nic nie zostało.
- No to idź, nie zatrzymuję. - Jasper wzruszył ramionami. Akurat obecność tego osobnika przy stole do niczego nie była mu potrzebna.

Revalion, wzdychając, wstał od stołu, zabrał dwa kielichy i odniósł je na ladę.
- Pewien strudzony wędrowiec, który siedzi przy stole, o pani - powiedział odstawiwszy naczynia na bok - Powiedział, że serwuje się tutaj wyborną jajecznicę. Czy mógłbym i ja spróbować tego wybornego posiłku?
- Już się robi - kobieta odpowiedziała szybko i puściła bardowi oczko, po czym zniknęła na kilka minut na zapleczu.

- Dzięki ci, dobrodziejko. - powiedział odbierając od Vivian talerz. - A pokój dla strudzonego artysty by się znalazł? Mógłbym nawet co nieco wieczorem... zaśpiewać.
- Są jeszcze wolne pokoje, o to się nie martw. - Zdjęła ze ściany klucz i podała mu. - Zaśpiewać? A to z chęcią posłucham.

- Wybornie! - odebrał klucz. - Miłą i dostojną widownie zawsze z chęcią zabawię i wzniosłą pieśnią uraczę!
Po tych słowach zajął miejsce przy stole obok Eldora i zaczął jeść.

W międzyczasie zaś Jasper, dokańczając jajecznicę, pomyślał:
O czym on pierdoli?...
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:57, 09 Sie 2010     Temat postu:



Arethis

Pieprzona pogoda! Brakowało jeszcze śniegu, albo jakiejś gównianej nawałnicy. Że też Ranald tak się na nim odgrywał… I to za co? Że tych dwóch, co się zabawiali z nieletnimi dziewczynkami zostawił ostatnio w rynsztoku z poderżniętymi gardłami? No dobra, może i mieli przy sobie trochę gotówki, którą mógłby oddać na świątynię, ale przecież to nie było najważniejsze.

Szkoda, że Ranald tak nie uważał. Pieprzona pogoda! Arethis zmełł w ustach kolejne przekleństwo, gdy popędził konia przez las spadających z nieba kropel deszczu. Był głodny, zmęczony i zły. W końcu na horyzoncie wypatrzył jakieś niemrawe światło – pierwsze, co przeszło mu przez umysł to „karczma”. Klepnął Stryczka piętami i pognał w kierunku zabudowania pełgającego niemrawym światłem.

Niemal w połowie drogi poczuł zapach żarcia i tym sposobem upewnił się, że podążał w dobrym kierunku. Niebo rozbłysło kolejnymi wyładowaniami, gdy dobrnął do drzwi niewielkiego budynku. Deszcz lał jak z cebra, a zabójca zaciskał pięści na uździe swego rumaka, żeby w przypływie złości nie zrobić mu krzywdy. Tuż obok karczmy dostrzegł niewielkie zadaszenie, które wyglądało jak sklecona na szybko stajnia… I tym też pewnie musiało być, bo Arethis dostrzegł tam kilka niespokojnych zwierząt. Zostawił tam więc Stryczka, podkradając trochę paszy od jakiegoś wierzchowca w boksie obok i spokojnym krokiem skierował się do drzwi. Jego uwadze nie umknął dziwny szyld z szarym królikiem, który wydawał się być żywy… A może to jego oczy były już tak zmęczone?

Przez chwilę przyglądał mu się, a następnie zmarszczył brwi i otworzył solidne, drewniane drzwi. Wnętrze karczmy było przestronne, ale i wypełnione już kilkoma osobami. Mężczyzna powiódł po nich wzrokiem, nie zapamiętując żadnego z nich, po czym pewnie postąpił do przodu, wybierając miejsce przy szynkwasie. Przecież nie będzie siedział z jakimś pospólstwem przy jednym stoliku. Czekał, aż któryś z nich się choćby odezwie, bądź krzywo spojrzy… Nie miał nastroju na rozmowy, ani na spoufalanie się. Uśmiech karczmarki szybko zniknął z jej twarzy, gdy ujrzała spojrzenie jego stalowoszarych oczu.

W sumie stwierdził, że mógł budzić takie emocje. Ubrany całkiem na czarno, dobrze zbudowany, z kapturem narzuconym na głowę sprawiał wrażenie zjawy, która pojawiła się w tę mroczną, deszczową noc w karczmie. Jego wzrok był tak samo zimny i ostry jak długie sztylety, które nosił – jeden wystawał tuż znad ramienia, drugi zawieszony był z prawej strony na plecach, na wysokości nerek. Wyglądało na to, że była to jedyna broń mężczyzny i wyraźnie się z tym obnosił. Zapewne zanim doszłoby do jakiejkolwiek walki, mężczyzna mógł nawet w zwarciu dobyć nasączonej arszenikiem broni. Zaciskając dłonie w pięści, powiódł wzrokiem po twarzy karczmarki.

- Daj mi coś ciepłego do żarcia. – mruknął. – I pokój.

Jego głos był szorstki jak stal pocierająca o kamień. Wyjął z sakiewki przy pasie kilka monet i od niechcenia rzucił na blat. Po chwili pieniądze zniknęły, a w ich miejsce pojawił się klucz z numerem „6”.
- Już się robi, panie – odpowiedziała cicho kobieta. – Jest zupa… I jajecznica…
- Polej mi zupy i zrób mi jajecznicę… Masz jakąś cebulę i grzyby? – zapytał, zerkając na nią spode łba. – Jeśli tak, to dorzuć do jajek. Chcę mieć sytą kolację, nim rano wyruszę.
- Śniadanie także przyszykuję – stwierdziła potulnie. Następnie, jako jedynemu, nalała zupy i podała, po czym zniknęła w kuchni, by przygotować resztę kolacji.

- Za to ci płacę. – mruknął. Póki co, miał zamiar najeść się do syta i przespać. Rano będzie się zastanawiał, co zrobić dalej. Pieprzony Ranald! Choć gruby kaptur zaczął już przemakać, mężczyzna wciąż nie odsłonił swej twarzy.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Wto 0:01, 10 Sie 2010     Temat postu:



Zanzafaar Hezzegorth:

W jednostajnym szumie deszczu, który w tym momencie padał już na całego dało się słyszeć coraz głośniejsze miarowe stuknięcia. Wiatr zawiał mocniej, drzwi otworzyły się. Blask pioruna oświetlił mężczyznę w upiornym pancerzu. Kropel deszczu ściekały po nieregularnie wygiętej powierzchni, a metal lśnił nienaturalnie. Elementy pancerza były powyginane na kształt zastygłych płomieni.
Okute buty dudniły na drewnianej posadzce, gdy postać weszła do pomieszczenia. Migotliwe światło pochodzące z kominka i innych pomniejszych źródeł nie było w stanie przebić ciemności wewnątrz przypominającego czaszkę hełmu.
Vivian nie widziała twarzy, ale czuła spojrzenie z tych dwóch pustych metalowych oczodołów na sobie. – Witam – powiedziała postać. Metaliczny głos powodował nieprzyjemne ciarki na plecach.
Kobieta szybko cofnęła się, wchodząc za szynkwas i sięgnęła po naładowaną kuszę.
- A ty czego tutaj, upiorze?! - warknęła.
Postać sięgnęła dłonią do hełmu i zdjęła go, ujawniając uśmiechnięte oblicze Zanzafaara. Miał na oko 20-25 lat, smukłą twarz i żywe oczy koloru piwnego. Jego wąsy, broda i bakobrody były najwyraźniej niedawno przystrzyżone, mężczyzna sprawiał wrażenie zadbanego.
- Gdybym powiedział „przybywam po wasze dusze, nędzni śmiertelnicy”, to dostałbym bełtem w oko, prawda? – rzucił mężczyzna i zaczął się śmiać.
- Owszem - mruknęła karczmarka, mierząc go chłodnym spojrzeniem. - I jak nie zaczniesz normalnie gadać, to na pewno dostaniesz! - dodała z zimnym uśmiechem. Nawet jego przystojne oblicze nie uśpiło jej czujności. Wszak pomioty Chaosu mogły zmieniać swój wygląd...
Zaznafaar spoważniał nieco, ale dalej się uśmiechał. Podziękował teraz opatrzności, że jechał "na dziko" przez las i znalazł po drodze krzew...
- Proszę o wybaczenie – powiedział, dobywając zza małej szlufki biała różę. - Ta zbroja nigdzie wcześniej nie budziła takiego poruszenia. To chyba wina dzisiejszej aury. Jeśli nie uważasz mojego zachowania za zbyt dramatyczne, to przyjmij proszę tę różę wraz z moimi najszczerszymi przeprosinami - spoważniał juz do końca i patrzył w oczy kobiecie.
- Przyjmij proszę ten bełt ode mnie z najszczerszymi przeprosinami - odpowiedziała rozbawiona karczmarka, po czym odłożyła kuszę i wzięła kwiatka. - Skoro nie przybyłeś tu, by nas pozabijać, rozgość się. Miejsca starczy dla każdego strudzonego i mokrego wędrowca. Pokoje też jeszcze są, tak samo ciepła strawa.
- Na tamtym świecie opowiadałbym, ze spenetrowała mnie urodziwa barmanka - Zan wzruszył ramionami. - Dobrze, dość wygłupów - powiedział. - Chętnie skorzystam z oferty. Ile za pokój i wieczerzę? Nie za obfitą, obżeranie się na noc to zły pomysł –
- Srebrnika za wszystko, włącznie ze śniadaniem. A jeść można do woli. Nad paleniskiem jest garnek gorącej grzybowej - poinformowała go. - Jeśli gustujesz, to przyniosę ci miskę i będziesz mógł sobie nalać.
Na stole wylądowała srebrna moneta. - Bardzo chętnie. A na imię mi Znazafaar - przedstawił się. - 'Zan" wystarczy. Mówienie sobie "na ty" godzi w moje poczucie estetyki słowa mówionego - mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Jestem Vivian - przedstawiła się, chowając srebrnika do sakiewki przy pasie. - Przyjaciele często zwracają się do mnie 'Viv' - dodała, uśmiechając się lekko.
- "Vivian" brzmi jak melodia. "Viv"... jak świst bełtu - zauważył Zanzafaar. - Dzięki - Zgarnął miskę, łyżkę i klucz. - Cóż, pójdę na "degustacje" zupy – powiedział. „Bardzo sympatyczna kobieta. Spróbuje jeszcze z nią porozmawiać jeśli nadarzy się okazja” dodał w myślach.
Zan wydawał się w ogóle nie zważać na resztę ludzi w pomieszczeniu. Po prostu wziął się za nabraną z kociołka zupę, zahaczając hełm za jeden z „płomyków” pancerza.[/img]
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 9:44, 10 Sie 2010     Temat postu:


Lucanor Polwarth, Vivian, Czarodziej

Lucanor w czasie jedzenia bacznie obserwował kolejnych podróżników, którzy przekraczali próg małej karczmy. Najpierw wszedł bard, potem wysoki nieznajomy z kosturem, ale najgorsi byli dwaj ostatni goście - pierwszy ubrany całkiem na czarno i uzbrojony w sztylety oraz drugi, który nosił pełną zbroję. Gdy rycerz wszedł do środka, szlachcic odłożył łyżkę do miski i bacznie obserwował jego ruchy.

Norrańczyk wstał i podszedł do szynkwasu, gdzie stała Vivian.
- Przeklęta burza przynosi tutaj takich typów. - stwierdził przyciszonym głosem, by usłyszała to tylko karczmarka. - Ale mniejsza z tym. Masz może piwo?
- Coś się znajdzie. - Uśmiechnęła się niepewnie. Ewidentnie obecność typa spod ciemnej gwiazdy i dziwnego wojownika nie wpływały dobrze na jej samopoczucie czy pewność siebie. Stała dokładnie w tym miejscu, gdzie pod ladą znajdowała się naładowana kusza i zapewne szlachcic domyślał się, co to oznacza.
- Spokojnie, w razie gdyby coś miało się stać, jesteśmy z Blue w pobliżu. - mrugnął do niej okiem.
- Dziękuję - odparła z nutką wdzięczności w głosie i uśmiechnęła się ciepło. - Ten starzec przy drugim stole to mój przyjaciel, jest potężnym czarodziejem. - Wskazała na mężczyznę z długą, siwą brodą. - Zapewne ma wszystko pod kontrolą...
- Czarodziej, powiadasz? - Luca dyskretnie zerknął w stronę starca. - Niezbyt przepadam za magami. Z czarami chyba lepiej nie igrać, ale z drugiej strony dobrze jest mieć kogoś takiego po swojej stronie. Tak w ogóle, to mieszkasz tu sama?
- Na chwilę obecną tak - odpowiedziała. - A wracając do czarodzieja, to on nie jest z tych, co parają się niebezpieczną magią. Raczej... niesamowitą! Wyobraź sobie, że wyśnił, iż tutaj przybędziecie... - zaczęła, ale szybko urwała i zasłoniła usta. - Ale ja chyba nie powinnam o tym mówić. - Zarumieniła się zawstydzona.
Lucanor w milczeniu spoglądał przez chwilę w oczy Vivian.
- To ciekawe. - rzekł po chwili. - Mogłabyś mi powiedzieć coś więcej na ten temat? Potrafię dochować tajemnicy, masz moje słowo.
- Ja... no nie wiem - zawahała się, po czym odsunęła nieco w lewo, by się oddalić od mężczyzny w czarnym stroju. Wolała, by jego sztylety pozostały na miejscu. - Mówił, że dzieje się coś złego... I że będzie potrzebował pomocy, by się z tym uporać... Ale najlepiej będzie, jak sam się go zapytasz.
- Chyba właśnie będzie ku temu okazja, bo wstał od stołu i idzie w naszym kierunku. - stwierdził szlachcic.
Jak na potwierdzenie tych słów, pojawił się starzec i uśmiechnął lekko do karczmarki.
- Vivian, moja droga, a wspominałem, byś nic nie mówiła - stwierdził spokojnie, a w jego oczach widać było rozbawienie.
- Ja...
- Spokojnie, wiedziałem, że powiesz. - Puścił jej oczko. Nalejesz mi jeszcze wina? Domyślam się, iż długa rozmowa mnie czeka, a nie lubię, gdy me gardło jest suche.
Kobieta skinęła szybko głową, po czym sięgnęła po czysty kielich i dzban.
- Lucanor Polwarth. - mężczyzna przedstawił się czarodziejowi. - Ta burza to twoja sprawka, magu?
- Bynajmniej, sam przed nią uciekałem - mężczyzna zaśmiał się, po czym skinął na Lucę i zaprosił do swojego stolika.
Szlachcic na odchodnym wziął do ręki kufel piwa, które przed chwilą nalała karczmarka.
- Ponoć potrzebujesz pomocy. Ale nie wiem, czy będę w stanie ci jej udzielić. - stwierdził, robiąc krótką przerwę na łyk złocistego napoju. - Podróżuję do rodzinnych stron i czas mnie nagli.
- Przyjacielu, jeśli mi nie pomożesz, zapewne nigdy tam nie dotrzesz. Lub dojedziesz i stwierdzisz, że nie masz już nikogo bliskiego... - czarodziej urwał na chwilę, marszcząc brwi. - W tej chwili przyszłość jest jeszcze mglista i niepewna. Ale wiadomym jest, iż cały Stary Świat ogarnie nowe zło - dodał na tyle głośno, by wszyscy mogli go usłyszeć.
Norrańczyk zamyślił się.
- Nie wierzę w to, przykro mi. Żyjemy w spokojnych czasach, nad wszystkim czuwają siły Imperium, kapłani i magowie podobni tobie. Jeśli coś miałoby się stać, to wiedzielibyśmy dużo wcześniej.
- Mówisz zapewne o siłach Chaosu bądź nekromancji. Ewentualnie tych podstępnych szczurach... ale ja mówię o czymś zupełnie nowym, z czym jeszcze nigdy się nie spotkano. O potężnej magii zniewalającej umysły i przyciągającej wszelkiej maści zło - odpowiedział spokojnie, świdrując szlachcica wzrokiem. - Nie będziesz długo czekał na potwierdzenie mych słów.
- Nawet jeśli twoje słowa są prawdziwe... to jestem tylko człowiekiem, nie bohaterem. Słyszałem o heroicznych czynach, czytałem legendy o wielkich wojownikach, ale ja nie jestem jednym z nich.
- Nikt nie mówił, że musisz iść sam. Widzisz, bogowie czasami mają jakiś swój cel, jakiś plan... Wasze przybycie tutaj nie jest zbiegiem okoliczności. Zapytaj się Vivian, jeszcze nigdy nie miała tylu gości jednocześnie pod swoim dachem. Teraz czekam jeszcze na jedną osobą, młodego elfa, wojownika. Niebawem się pojawi. Zobaczysz na jego czole ozdobny diadem - stwierdził z pewnością w swoim głosie i zerknął na drzwi. - Właściwie, to jest już bardzo blisko. Jak tylko zbierzemy się tu wszyscy, opowiem, co wiem i czego się domyślam.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:12, 10 Sie 2010     Temat postu:




Jasper

Zwiadowca z zaciekawieniem przyglądał się towarzystwu, jakie zebrało się tego wieczoru w karczmie. Nie ma co, dawno już nie przebywał wśród tylu ludzi, zwłaszcza różnych profesji i klas. Zainteresował go zwłaszcza mężczyzna ubrany na czarno, z głęboko naciągniętym na głowę kapturem. Sposób, w jaki się zachowywał i dwa spore sztylety na plecach sprawiły, że Forks zaczął odgrzebywać z pamięci listy gończe jakie widział ostatnimi czasy. Będzie musiał się przyjrzeć bliżej twarzy nieznajomego i przypomnieć sobie, czy już go skądś nie kojarzy. A potem, jeśli będzie trzeba, unieszkodliwić go.

Powoli kończył swój posiłek, gdy mężczyzna wyglądający na szlachetkę zagadnął do staruszka przy stole obok. Zwiadowca jednym uchem przysłuchiwał się ich rozmowie, wyłapując co jakiś czas różne słowa. Niespecjalnie go interesowało o czym prawią, ale że byli w jednej sali, więc co nieco usłyszał. Niespodziewanie nawet aż za dużo, gdy jego uszu doszły nazbyt wyraźne słowa starca o nowym zagrożeniu dla Starego Świata. Forks podniósł głowę znad miski i spojrzał w kierunku dwóch rozmówców. Jeśli to, co usłyszał jest prawdą, będzie musiał rozmówić się ze staruszkiem i zdać raport w najbliższym mieście. Nie od dziś wiadomo było, że zwiadowców szkolono po to, by zbierali wiadomości o różnych zagrożeniach, tworzących się hordach, bądź innych niebezpieczeństwach. Starzec wyglądał mu na czarodzieja, a Jasper przekonał się już nie raz, że ich słów nie powinno się lekceważyć… Niektórzy z którymi się spotkał nie mieli co prawda równo pod sufitem, ale ten wyglądał całkiem do rzeczy. Przynajmniej na razie.

Ostlandczyk dokończył jajecznicę, zabrał swoje rzeczy i przysiadł się do starca, który wcześniej rozmawiał ze szlachetką.
- Nazywam się Forks i jestem Imperialnym zwiadowcą. – przedstawił się cicho i spokojnie. – Jeśli masz jakieś informacje na temat zagrożenia które ma ogarnąć nasze ziemie, opowiedz mi o wszystkim, bym mógł napisać raport dla mojego Cesarza.

Starzec uśmiechnął się jedynie przenosząc swe spojrzenie ze zwiadowcy wprost na drzwi.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach