Autor / Wiadomość

[Freestyle] Żywi lub martwi - najlepiej to drugie!

Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:13, 17 Sie 2010     Temat postu:


Rev & Luca feat. Blue

„Było, minęło”. W sumie to za dużo powiedziane…
Im dłużej Revalion nad tym myślał, tym bardziej uważał, że Luca ma rację. Nie była jego warta, skoro wystraszyła się byle kociaka.

Kiedy się uspokoił, bard aż podszedł do Blue i podrapał go za uchem. Wymagało to od niego niemałej odwagi, jednak mruczenie pantery i postawione przez nią do tyłu uszy uświadomiły mu, że Blue jest faktycznie bardzo dobrze wytresowany.

- Ale nie umiesz grać na lutni, co? – zapytał Rev, na co pantera podstawiła swój wielki łeb domagając się dalszych pieszczot. Bard zwrócił się do Lucy.
- A jakby go nauczyć tańczyć?

Norrańczyk spojrzał na barda z lekką kpiną.
- Może od razu stepować? To pantera, a nie atrakcja turystyczna.
- No, niby tak. Ale sam mówiłeś, że to tylko towarzysz podróży. Chociaż, mimo wszystko, z lutnią bardziej by mi pasował...

- A ty mi z futrem. - roześmiał się Lucanor.
- Faktycznie masz oryginalny gust... chociaż to by się dało załatwić. - Rev roześmiał się. - Co ty na to? Jeśli ja sobie załatwię futro, to ty nauczysz swojego kota grać na lutni?

- Jeśli przekonasz do tego Blue... - wzruszył ramionami. - To jednak może się mu nie spodobać.
-Obawiam się, że trzeba by mu dorobić kciuk do tych przednich łap... - odparł bard przyglądając się panterze. - A poza tym, nie widzę przeszkód.

- Tak, oczywiście. Pantera z kciukami... - westchnął Luca. - Lepiej już ruszajmy, bo zanadto odpłyniesz w swojej fantazji.
Niedługo potem ruszyli w drogę na wschód. Oczywiście część grupy się zgubiła zanim jeszcze zdążyli wyjść z miasta. I musieli się zatrzymać.

- Opóźnienia, opóźnienia… - powiedział marudnym tonem bard, kiedy przyglądali się „występowi”.
Revalion dawno już poznał różnicę między tańcem, a „tańcem” i to, co prezentowała sobą kobieta w zwiewnych szatach należało zdecydowanie do tej drugiej kategorii.

Jej ruchy były wyuczone, niemrawe i… nudne. Poruszała się w sposób bardzo niepewny i nieprofesjonalny. Rev podejrzewał, że nie została jeszcze wygwizdana dzięki temu ciału, które pokazywała przy okazji tańca. W sumie, po dłuższym namyśle, stwierdził że to był bardzo dobry powód, by jej nie przeszkadzać.

Szturchnął stojącego obok Eldora.
- Sztywno, sztywniej, ona – powiedział wskazując na kobietę i jednocześnie śmiejąc się lekko.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:27, 17 Sie 2010     Temat postu:


Arethis and Jasper feat. Kaya

Nagle zapadła cisza i było wiadomo, iż jest już po wszystkim. Zwiadowca nie zamierzał jednak czekać na dalszy rozwój wypadków ani wdawać się w rozmowę, póki nie wyjaśni pewnej sprawy. Niczym zwinny kocur pojawił się nagle przy zabójcy, chwycił go za szyję i przyszpilił do muru.

- Ty suczy synu! Myślisz, że nie wiem, co kombinowałeś? Chciałeś mnie wykończyć?! – warknął mu groźnie w twarz.

- Ciebie? Pojebało cię chyba!! To na mnie polowały te chłystki!! – odparł z gniewem robiąc pokerową minę. Próbował wyrwać się z uścisku Forksa, jednak jak na dość mikrego mężczyznę zwiadowca miał sporo pary w łapach. – Ja nawet nie pamiętam jak tamta dziwka miała na imię! Puszczaj, kurwa, bo zaraz się zrobię niemiły!

Forks uśmiechnął się zadziornie, po czym odstąpił o krok od zabójcy.
- Pokazałeś już jaki możesz być niemiły. – łucznik prychnął pod nosem przypominając sobie sytuację na korytarzu w karczmie Vivian.

Zabójca burknął coś rozcierając szyję, po czym dobył sztyletu. Niemal w mgnieniu oka w dłoni zwiadowcy pojawił się miecz. Gdy wydawało się, że dojdzie do walki, Arethis zmierzył łucznika ostrym spojrzeniem, po czym wyminął go i podszedł do leżących trupów. Jasper wnikliwie obserwował jak mężczyzna z wprawą i precyzją pozyskuje sakiewki od nieboszczyków i nawet na strzelcu umiejętność przeszukiwania zrobiła wrażenie.

- Twoja siostra była zwykłą, najtańszą dziwką! – warknął do ucha temu, który chciał zabić zabójcę. – Dawała dupy każdemu, nawet pies z kulawą nogą ją zapinał! A była tak kiepska, że nawet nie warta mojej uwagi.

Czarnowłosy splunął na zwłoki, po czym spojrzał na Jaspera, który przyglądał się mu bacznie.
- No co? Sakiewki? – zapytał. – Przecież tym ścierwom już się nie przydadzą.
Schował sztylet i łupy do wewnętrznej strony skórzni.
- Jesteś zwykłym złodziejem… - stwierdził Forks.
- Tak też na mnie mówią. – odparł Arethis. – A teraz radziłbym się wam ruszyć, bo zaraz zaroi się tutaj od kundli…

Po chwili przeniósł wzrok na dziewczynę.
- Więc mówiłaś, że nazywasz się Kaya? – zapytał zabójca, przyglądając jej się wnikliwie.
- Owszem. – Uśmiechnęła się szeroko. – Aczkolwiek ostatnio jakiś miły najemnik powiedział mi, że jestem śliczna jak gwiazdeczka, więc możecie tak do mnie mówić.
- Gwiazdeczka? – zabójca uśmiechnął się pod nosem.
Musiał przyznać, że miała tupet. I dość ciekawą urodę… Ta dziwka od Madame Lu, której zapłacił dwa srebrniki za godzinę, nie była nawet w połowie tak ładna i do tego zupełnie się nie spisała. A ta tutaj wydawała się być interesującym i godnym połaszenia się kąskiem. Zwłaszcza jej pełne piersi… I zgrabne pośladki.

Jasper widząc, jak Arethis przygląda się kobiecie, która im pomogła (a właściwie jej kształtom), położył mu dłoń na ramieniu.
- Jeśli choć włos spadnie… - zagroził, urywając w połowie zdania.

- Tak, wiem, wiem. Zawisnę na drzewie. – mruknął zabójca i machnął lekceważąco ręką. – Kaya, może byś chciała pójść z nami, hm?

- Pójść? Ja? Ale gdzie? – zapytała niewinnie.

- A w takie jedno ciekawe miejsce, gdzieś na północny wschód stąd. – wskazał dłonią bliżej nie określony kierunek.

- Mogłabym z wami iść, jeśli chcecie… - odpowiedziała dość niepewnie i zerknęła na zwiadowcę, jakby licząc na jakąś podpowiedź z jego strony.

- Jeśli chcesz. Tam gdzie idziemy, zawsze się przydadzą dodatkowe dwie ręce do roboty. – odparł, wzruszając ramionami, po czym odciągnął ją kawałek na bok i szepnął na ucho. – Tylko uważaj na niego. Jest poszukiwany za rozboje i gwałty, a z tego co zauważyłem, już mu wpadłaś w oko.

Kaya uśmiechnęła się wesoło.
- Wiem i właśnie dlatego z wami pójdę – stwierdziła również szeptem, bez skrępowania, po czym zakłopotała się nieco. – To znaczy… nie o to mi chodziło… Ojej. Ja wiem, że on jest poszukiwany, bo wczoraj przeglądałam listy gończe. Potem was zobaczyłam i myślałam, że może uda mi się go złapać, ale widząc, jak walczy, doszłam do wniosku, iż nie mam za dużych szans… Więc pójdę z wami i poczekam, aż gdzieś padnie na szlaku, odrąbię mu łeb i zgarnę nagrodę – stwierdziła podekscytowana. – Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko, panie…

- Jasper. – odpowiedział krótko. – Możesz zrobić z nim co zechcesz. Jeśli będzie się do ciebie przystawiał, to ja z nim zrobię co zechcę. – dodał, uśmiechając się krzywo.

- To ja mam taki pomysł. Jeśli będę się trzymać blisko ciebie, wtedy on nie będzie mógł się do mnie przystawiać, nie? – Puściła mu oczko. – Przyjemne z pożytecznym!

- Jak uważasz, a teraz wracajmy już do reszty naszych towarzyszy. – powiedział głośniej i skinął głową na Arethisa, żeby za nim poszedł.

- W końcu skończyliście szeptać? – mruknął zabójca, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.

- To są jeszcze inni?! – Kaya wypaliła podekscytowanym głosem, zerkając na Jaspera.

- Są, ale jak ich poznasz, to stwierdzisz, że wolałabyś zostać tylko ze mną. – wtrącił Arethis, obejmując Kayę ramieniem.

- Hmm… Ale chyba nie są starzy i marudni? Bo ja strasznie nie lubię starych dziadów. I tym bardziej marudnych towarzyszy, z którymi nawet nie można pogadać i pośmiać się – westchnęła ciężko.

- W takim razie powinnaś się trzymać naszego barda i zapomnieć o Arethisie, na pewno nie będziesz się nudziła w jego towarzystwie. – rzucił rozbawiony Jasper.

- Czyli ty też jesteś nudziarzem? – zapytała zwiadowcę, marszcząc lekko nosek.

- Nie, wykonuję swoje obowiązki. – odpowiedział. – Powiedzmy, że jestem wypośrodkowany. Nie lubię kłapać dziobem bez ładu i składu, ale nie jestem również milczkiem.

- Jest jeszcze gorszym nudziarzem niż ja. – podsumował Arethis.

- I przekonałeś się o tym poprzedniego wieczora? – Jasper uderzył pięścią w otwartą dłoń, przypominając zabójcy, jak zarobił od niego po ryju. Mężczyzna skrzywił się nieznacznie, wciąż miał rozciętą wargę.

- Ale o co chodzi? – zapytała Kaya zerkając raz na jednego, raz na drugiego.

- Niech ci Arethis wytłumaczy, ja nie mam czasu na głupoty. – rzucił zwiadowca, wyprowadzając konia z zaułka.

Kiedy kobieta przeniosła pytające spojrzenie na zabójcę, ten jedynie mruknął pod nosem.
- Nieważne. Chodźmy już. Oni to pewnie zginą bez nas. – Arethis przeklinał w myślach, że atak na zwiadowcę się nie powiódł, ale przynajmniej ta sytuacja miała też swoje dobre strony, gdyż z delikatnym uśmiechem patrzył na bujające się pośladki nowo poznanej kobiety. Poza tym co się odwlecze…
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Wto 19:53, 17 Sie 2010     Temat postu:


Tamayrel and Revalion

Jeśli może być coś gorszego niż miasto, to chyba tylko miasto zatłoczone ludźmi. Wszyscy się o tym przekonali, gdy zamiast normalnie dotrzeć do celu, zmuszeni zostali przedzierać się przez tłumy mieszczan.
Oczywiście wśród takiej masy ludzi znajdowali się także złodzieje, zaś w takim tłoku mieli spore pole do popisu. Bo jakże mogło być inaczej? Tym, czego Tamayrel nie mógł się spodziewać, okazał się fakt, że jeden z nich połasił się na własność elfa.
Okraść osobę z jego rodu? Czy coś takiego mogło w ogóle mieć miejsce? Przecież było to tak samo niemożliwe, jak pozbawienie czarodzieja jego mocy... i tyleż samo oznaczało dla samego Tamayrela.
A jednak stało się! Sprawa przedstawiała się o tyle gorzej, że on do tego dopuścił.
Jakież kroki podjęła by jego matka, gdyby się o tym dowiedziała? Musiałby oddać dwa razy więcej niż stracił. A co ona by zrobiła, gdyby była w tej sytuacji na jego miejscu? Ot tak zamknęła by bramy i wyżynała by kolejno wszystkich opryszków w mieście, zanim nie znalazła by się jej sakiewka i ten który ośmielił się ją ukraść. On jednak nie mógł się tego podjąć - to zajęło by mu co najmniej kilka dni, lub raczej nocy, a oni mieli teraz swoje zadanie.
Oczywiście Tamayrel nie miał czasu na myślenie o tym wszystkim. Nie tracąc ani sekundy szybko, ale uważnie szukał w tłumie oddalającej się, podejrzanie... albo nie-podejrzanie wyglądającej osoby. Niestety mimo usilnych starań nie był w stanie dostrzec tego parszywego złodzieja.

Kiedy bard spostrzegł, co się stało z sakiewką Tamayrela, podszedł do elfa.
- Jeśli chcesz to odzyskać, to na twoim miejscu pobiegłbym za nim. - wskazał na uciekającą postać w szarym płaszczu.

Elf natychmiast namierzył cel i szybkim biegiem ruszył w pościg za podejrzanym. Nie wahał się. Nie było powodów nie ufać bardowi-magowi, zwłaszcza że w chwili obecnej nic innego nie miał.
Poruszał się jak tylko mógł najszybciej, aby tylko dorwać złodzieja. W chwili obecnej tylko i wyłącznie to się dla niego liczyło! W zasadzie nie musiał go dogonić - jak już opuszczą zatłoczony plac, wystarczyło by mu mieć go w zasięgu rzutu nożem, ale tak postąpił by w ostateczności - był to plan awaryjny, choć sam Tamayrel niczego oczywiście teraz nie planował - jedynie reagował na to co się działo. Wolał dorwać złodzieja i robił co tylko mógł, aby dogonić go i zrewanżować się w stylu przedstawicielek jego rodu. O tak, dobrze wiedział co zrobi, gdy tylko dostanie złodzieja w swoje ręce...

- Nie ma za co... - rzucił tymczasem za biegnącym elfem Revalion.
Ciężko było jednak powiedzieć, czy ten go usłyszał.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Wto 21:51, 17 Sie 2010     Temat postu:


Zanzafaar Hezzegorth and Jasper

Zanzafaar przepchnął się przez tłum, aż wreszcie zatrzymał się i rozejrzał. Z przodu nie było widać ani Jespera, ani tego jak-mu-tam-było-w-kapturze. Obejrzał się na bok.
Wąska alejka.
Szlachcic skrzywił się i zaglądnął. Uniósł brwi i wkroczył do zaułka. Wskazał trupy ruchem dłoni. - I nie zawołaliście? - zapytał zawiedziony, kiwając głową.
- Nie, woleliśmy się sami zabawić. - rzucił Jasper z grobową miną. - Ale chyba na dobre wyszło, bo mamy kolejną parę rąk do roboty w naszej "drużynie". Nazywa się Kaya. - wskazał na czarnowłosą kobietę, która odbiła nieco w prawo, zerkając na kuglarskie sztuczki trójki cyrkowców. Zan obejrzał się na kobietę. Przedstawi się jej razem z resztą ekipy później.
- Nie wiedziałem, że lubisz takie zabawy - mruknął, rzucając szybkie spojrzenie na Arethisa i uśmiechając się krzywo. - Dobra, wracajmy do reszty - westchnął i wskazał kierunek. - Jeśli znów ma się zdarzyć coś zabawnego, to nie chcę by mnie ominęło - mruknął, wracając tam, gdzie została reszta.
- Taka robota. - skwitował zwiadowca. - To już kolejny raz, gdy nie omijają mnie ciekawostki w mieście. Nie cierpię... - mruknął, krzywiąc się lekko. - A na tego typa lepiej miej oko. - wskazał Arethisa wzrokiem. - Gość jest niebezpieczny i poszukiwany listami gończymi w kilku prowincjach...
Szlachcic tylko obejrzał się na Jespera. Zwiadowca pierwszy raz widział poważne spojrzenie u Zanzafaara. Mężczyzna skinął głową, spojrzał przed siebie i nagle uniósł brew, a wyraz jego twarzy wrócił do normy – lekko rozbawionego uśmiechu.
- O... już się dzieje – zaśmiał się i ruszył w tłum, biegnąc za Tamayrelem i Revalionem.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:06, 19 Sie 2010     Temat postu:


Mknąc uliczkami i zaułkami, Tamayrel szybko znalazł się w innej – znacznie gorszej – dzielnicy. Nie zwrócił większej uwagi na rozpadające się domy i mijanych na ulicy żebraków, dziwek i całej maści bezdomnych, ludzkich śmieci. Do jego nozdrzy dotarł niezwykle przykry zapach, potocznie nazywany smrodem z kanałów, ale elf nie zastanawiał się nad tym. Wciąż miał przed sobą plecy odzianego w szary płaszcz złodzieja, który niezwykle szybko i zwinnie mu się wymykał za każdym razem, kiedy tylko Tamayrel znajdował się blisko niego.

W końcu wbiegł w jakąś ciemną uliczkę, wypadł zza porozrzucanych beczek i stwierdził, że mężczyzna zniknął. Zdziwił się, ale nie miał czasu przeszukać tego miejsca dokładniej, gdy za sobą usłyszał kroki. Myśląc, że to może złodziejaszek próbuje się wymknąć, odwrócił się błyskawicznie i ujrzał pięciu mężczyzn uzbrojonych w miecze. Każdy z nich wyglądał jak kuzyn Arethisa – odziani byli w ciemne płaszcze, kryli twarze pod kapturem, a ich złowrogie spojrzenia nie wróżyły nic dobrego.

- Spójrzcie, panicz elf się chyba zgubił… - rzucił jeden zachrypniętym głosem.
- Może pomożemy mu stąd wyjść? – zaproponował drugi.
- Ale to by sporo kosztowało… - dodał trzeci.
- Oczywiście zawsze możemy mu pomóc trafić wprost do Ogrodów Morra – zarechotał czwarty.
- Już nie bądź taki nieuprzejmy. Zobaczymy, co ma do zaoferowania…

* * *

Chwilę później tuż za plecami uzbrojonych oprychów pojawił się Zan, który w ostatniej sekundzie zdążył się zatrzymać i skryć za załomem, by pozostać niezauważonym. Zastanawiał się, co może zrobić, gdy dostrzegł na dachu trzech skradających się kuszników. Budynek, na którym się znajdowali, nosił niesławną nazwę „Tonącego Szczura” i najemnik wiedział co to oznacza. Więcej kłopotów…

* * *

Tymczasem bard, szlachcic i dwaj magowie dostrzegli wyłaniających się z tłumu towarzyszy, którzy prowadzili ze sobą młodą, czarnowłosą kobietę. Ta od razu podeszła do Revaliona, po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Ty zapewne jesteś tym sławnym, wesołym, rozgadanym i niezwykle przystojnym bardem, o którym wspominał mi Jasper? – zapytała. – Miał rację, że powinnam się trzymać blisko ciebie, to nie będę się nudzić – dodała od razu i puściła półelfowi oczko. – Jestem Kaya.

Z miny zwiadowcy można było wyczytać, iż on nic nie wie na ten temat, ale też i niewiele go to obchodzi.
- To co? Idziemy? – zapytała zniecierpliwiona Kaya..
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:55, 19 Sie 2010     Temat postu:


Jasper feat. Arethis

Zwiadowca skrzywił się lekko, gdy dotarł w końcu w otoczenie znajomych twarzy – niestety nie wszystkich, gdyż, jak się szybko dowiedział, elf i najemnik gdzieś pognali. Ostlandczyk westchnął głęboko… Co to był za cyrk? Mieli opuścić miasto, a teraz będą się grzebać, bo elfowi zachciało się gdzieś biegać? Forks miał robotę do zrobienia i nie zamierzał czekać, zwłaszcza, że przepowiednie czarodzieja mogły się sprawdzić i liczyła się każda chwila.
Nowo poznana Kaya zaczęła się na dodatek przystawiać do barda – jeszcze tego tylko brakowało do pełni szczęścia. Zwiadowca pokręcił głową próbując utrzymać wzbierający w nim gniew głęboko w swoich trzewiach.

- Dobra, dosyć tego. Nie zamierzam się tutaj kotłować. – wypalił w końcu. – Nie wiem, gdzie jest reszta, ale ja mam już dość tego miasta. Poza tym sprawy naglą, a ja nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami. Ruszam do wyjścia, poczekam przed głównym mostem wjazdowym do miasta. Jeśli któreś z was zostaje, powiedzcie pozostałym, żeby zebrali dupę w troki i się tam ze mną spotkali. Tobie chyba nie muszę tłumaczyć, że jedziesz ze mną, zabójco? – spojrzał na czarnowłosego.

- Nudny się robisz, łuczniku. – mruknął w odpowiedzi Arethis. – Swoją drogą też się stąd zmyję, trochę za ciasno na tym placu. Możesz z nami iść, jeśli chcesz, Kaya.
Zabójca spojrzał na kobietę, która uśmiechnęła się szeroko i skinęła im głową.

Chwilę później, nie czekając na ustalenia pozostałych, Jasper ruszył do wyjścia z miasta, przedzierając się przez zebraną na placu tłuszczę. Zamierzał poczekać na pozostałych otoczony przez naturę, a nie brudne mury Middenheim. Szczerze mówiąc, zatęchłe powietrze jak i całe otoczenie zaczynały mu działać na nerwy i nie poprawiała tego nawet obecność kobiety po prawicy zwiadowcy. Miał zamiar poczekać na pozostałych nie dłużej jak do zachodu słońca, a potem wyruszy w dalszą drogę z tym banitą i czarnowłosą jeśli zechce.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Pią 21:27, 20 Sie 2010     Temat postu:


Zanzafaar Hezzegorth:

Zan podrapał się po czole, opierając o ścianę budynku plecami.
„Podsumujmy” pomyślał. „Pięciu uzbrojonych gości, plus trzech lub więcej kuszników na dachu, plus możliwość posiłków... 5-50 ludzi z „Tonącego Szczura”. Wystarczałoby gdyby jeden rzucił jakieś ustalone „hasło”, a z budynku wylałoby się więcej mętów i fekaliów niż płynie ściekami w tym mieście” Zan pokręcił głową, krzywiąc się do swoich myśli. Jeśli zabiją chociaż jednego napastnika to lokalna „brać” na pewno ich ukatrupi i finito.
Szlachcic obejrzał się w stronę zaułka, gdzie był elf i jego napastnicy. Nie miał nic przeciwko Tamayrelowi, ale nie mógł powiedzieć, by darzył go jakąś specjalna, przyjaźnią czy nawet szacunkiem. Nic za co warto ryzykować życie innymi słowy.
Myśli płynęły szybko, wskazując na jedyne logiczne rozwiązanie. Zan odsunął się od ściany i rzucił pod nosem ciche „powodzenia, elfie”. W sumie jeśli to dobrze rozegra to przeżyje. Żeby tylko się na nich nie rzucił jak idiota, to będzie dobrze. Niech im odda kasę i idzie pod bramę. Tak byłoby najlepiej...
Zan szedł szybko w stronę miejsca spotkania. Jeśli już nikogo by tam nie było to planował udać się pod bramę. Powie innym, że elf zniknął mu z oczu gdzieś w tej gorszej dzielnicy... i w sumie była to prawda. Faktycznie, zniknął z oczu Zana, bo szlachcic się obrócił i odszedł, ale nikt nie mógł mu zarzucić kłamstwa, jeśli użyje tych słów.
Oby reszta ekipy wykazała mniejsze tendencje samobójcze i więcej zdrowego rozsądku niż elf.
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Sob 10:57, 21 Sie 2010     Temat postu:


Tamayrel

Musiał przeszukać znajdujące się w zaułku beczki, ufając, że nie będzie musiał wymordowywać połowy dzielnicy szukając złodzieja. Jak na złość zjawiła się piątka miejscowych rzezimieszków, o wiadomych, najgorszych z możliwych zamiarach, czego nie omieszkali oznajmić.
Tamayrel nie miał nastroju na żarty. Nazwanie go paniczem, było jak nazwanie smoka żabą i zbiry natychmiast miały nieprzyjemność się o tym przekonać. Pięciu takich ludzi, nie stanowiło dla niego wyzwania. Napastnicy zaczeli wdawać się w dyskusję, zanim go zaatakują, co wydało mu się co najmniej dziwne.
Nie miał innego wyboru! Gdy oni gadali, on zaczął działać i zanim go zaatakowali błyskawicznie cisnął nożem do rzucania w gardło jednego z większych z przeciwników. Przy odrobinie szczęścia to samo zrobi z drugim, zanim wywiąże się walka na miecze.
Mężczyzna, w którego wycelował elf padł, a zanim Tamayrel rzucił drugim ostrzem, obok jego nóg bełt uderzył o chodnik, dając tym samym jasno do zrozumienia, że ktoś go trzyma na celowniku.
- Ty skurwysynie! Zabiłeś Małego Tima! - warknął jeden z przeciwników, po czym gwizdnął głośno. Elf usłyszał, jak w pobliskim budynku otwierają się drzwi.
Jedyną pociechą, było to, że przeciwnicy nadal stali w miejscu, zapewne zdając się na kusznika i czekając na posiłki, które mieli zaraz otrzymać... jakby mało było nieszczęść tego dnia. Zapowiadało się na niezwykle groźną "zabawę".
Mający przygotowaną rzutkę Tamayrel, rzucił okiem w górę. Spodziewał się zobaczyć kusznika, którego pośle na tamten świat jako największe zagrożenie w danej chwili, lecz zamiast tego zobaczył ich trzech. Nie ważne było skąd się tam wzięli, ważne że trzeba było ich zabić zanim oni zabiją jego. Pierwszym musiał być ten, który jako pierwszy mógłby wystrzelić - ten który do niego celował. Nie należało forsować sytuacji i po rzuceniu noża, elf zamierzał zdać się na swoją zwinność, aby unikać bełtów i ciskać swoje ostrza. Jednocześnie w swych manewrach zwiększając dystans między nim a czterema zbirami... z którymi miał zamiar rozprawić się za chwilę.
Na niewiele zdała się taktyka elfa, gdy po chwili w uliczce pojawiło się jeszcze sześciu uzbrojonych mężczyzn i dwie kobiety. Tamayrel próbował zrobić unik, ale najwidoczniej bełt wystrzelony z kuszy był szybszy, niż się spodziewał, gdyż pocisk trafił go w lewe ramię.
Taki rozwój wydarzeń... od początku do końca, potoczył się zupełnie inaczej niż Tamayrel się tego spodziewał i oczekiwał po swych działaniach. Nie zdążył zabić żadnego ze strzelców, ani nawet rzucić w nich swą bronią. Zawiodła go nie tylko własna szybkość, ale i zbroja, która nie sprostała zwykłemu bełtowi... choć zapewne bardzo osłabiła zranienie. Nie wspominając o zawodzie jaki spotkał go w tym miejscu... tym mieście, czy też tej krainie.
Elf zaklął szpetnie pod nosem, lecz bardzo dzielnie zniósł sygnały bólu płynące z ramienia. Ponieważ szale zwycięstwa przechylały się na stronę przeciwnika... a może cały czas tam były, tylko on o tym nie wiedział... Tamayrel musiał obrać inną strategię. Aby osłonić się przed kusznikami przywarł do ściany budynku na dachu którego oni stali. W tym momencie nie mógł z nimi nic zrobić, ale i oni mu nie zagrażali. Dobył miecza skupiając swą uwagę za zgromadzonych ludziach... Było ich dość dużo i dość ciężko widział swoją sytuację. Wszystko to było strasznie... niemożliwe!
Ułamek sekundy później dziesiątka uzbrojonych w miecze zbirów rzuciła się na elfa, przytłaczając go swoją liczebnością. Może nie byli tak dobrze wyszkoleni jak on, a w każdym razie nie wszyscy, ale... Nagle za ich plecami pojawił się wielki na trzy metry i długi na sześć ... SMOK! Wszyscy, włącznie z Tamayrelem zamarli w bezruchu, po czym rzucili się do ucieczki. Ciocia Feyra zgromadziła wystarczająco informacji o smokach do ich biblioteki, aby Tamayrel wiedział z czym teraz ma do czynienia. Choć wcześniej sytuacja wyglądała bardzo ciężko, to teraz wolał już tamtych zbirów. Najpierw złodziej, potem banda śmieci, a teraz jeszcze smok. Mający tego wszystkiego dość i gotowy na śmierć elf stał sparaliżowany strachem, gdy nagle usłyszał w swojej głowie głos Eldora.
"Nie stój tak! Uciekaj, to tylko iluzja!"
W tym samym momencie bestia zionęła ogniem, niezwykle przekonującym ogniem i kilkoro ludzi padło na chodnik, wijąc się z bólu i wrzeszcząc.
Elf nie zamierzał dłużej nadużywać swojej gościnności w tym miejscu, choć nie dorwał przeklętego złodzieja. Może jeszcze tu wróci z dwoma tuzinami uzbrojonych najemników... albo i setką jeśli kiedyś mu się wreszcie poszczęści.
Obecnie jednak nie było czasu do stracenia, a jedyne co Tamayrel zrobił oprócz ucieczki, to odzyskał swoją rzutkę dobywając ją z gardła martwego człowieka... nawet się przy tym nie zatrzymał, a jedynie kucnął po drodze. Zdołał by zabrać jeszcze sakiewkę delikwenta, ale ten oczywiście nie posiadał takowej... wszystko poszło tak źle, jak tylko mogło.
Jak się oddalał, wciąż słyszał ryk smoka, który dopiero po jakimś czasie umilkł.
"Następnym razem lepiej mierz siły na zamiary, elfie. Poprowadzę cię do reszty, przymknij oczy i biegnij przed siebie." - usłyszał w swej głowie.
Postąpił zgodnie z sugestią czarodzieja, choć jego zdaniem przestroga tak się miała do mających miejsce wydarzeń, jak winogrono do arbuza. W końcu został napadnięty przez przeważające siły i nie miał na to wpływu. Tylko ratował się atakiem prewencyjnym.

Różne przykre rzeczy go już w życiu spotkały... Raz podczas deszczu, na mokrym dachu jakiejś budowli, samodzielnie nożem wydłubywał sobie metalową kulkę, która utkwiła mu głęboko w udzie, po tym jak do niego strzelono. Innym razem, ranny w głowę i z podziurawioną skórą na plecach, przez trzy dni szedł pieszo, po tym starł się z jakąś bestią chaosu, która zraniła go boleśnie i zabiła jego konia.
Nie zawsze miał szczęście, nie mniej jednak, dzisiejsze wydarzenia przebiły tamte pod względem całkowitych katastrof.
Dał się okraść! I jakby mało było tragedii, nie dorwał złodzieja(!), aby obciąć mu górne kończyny jak należy! Czego powodem była napaść bandy zbójów(!) i bezsensowna walka z nimi, z której uszedł z życiem tylko dzięki pomocy ludzkiego czarodziej! Hańba po pięciokroć!!!
Zostało to oficjalnie mianowane najgorszym wydarzeniem jakie go kiedykolwiek w życiu spotkało i jego największą plamą na honorze, która nigdy nie zejdzie... Choć w głębi, musiał przed sobą przyznać, że mogło być jeszcze gorzej, bo mógł tego wcale nie przeżyć... nie mniej jednak marna to była pociecha.
Czy to bogowie postanowili go przekląć, czy może coś innego miało na to wpływ? Zwykły pech, to raczej nie był. Było to już bez znaczenia, szkody zostały dokonane i nic tego nie mogło zmienić. Rozmyślania na ten temat zagłuszana były jedynie liczne bluzgi, jakie elf wypowiadał po drodze do bramy miasta.

Gdy Tamayrel spotkał się z pozostałymi... nie miał im absolutnie nic do powiedzenia i nawet się nie przywitał.
Bard, który pilnował jego konia, zajęty był rozmową z jakąś panienką, co nawet odpowiadało elfowi. Bez słowa, czy poświęcania mu większej uwagi, odebrał swego wierzchowca, dosiadł go i szybko ruszył w drogę powrotną do centrum miasta.

Nie miał zamiaru zostawać w tym przeklętym mieście, ani chwili dłużej niż to było konieczne.
W pierwszej kolejności odwiedził bank. Nie bawił się już w rozmowy z dyrektorem placówki i na szczęście (choć absolutnie nic nie znaczące w porównaniu z zaistniałymi katastrofami) nie było kolejki a i kierownik opuścił swe stanowisko dzięki czemu nikt nie zadawał mu głupich pytań, ani nie posyłał zdumionych spojrzeń.
Tamayrel nie mógł sobie pozwolić na zbyt wiele. Wypłacił jedynie dwie złote korony i pięćdziesiąt srebrnych szylingów, otrzymując przy okazji darmową sakiewkę... choć ta była dość niskiej jakości.
W drugiej kolejności zamierzał znaleźć jakiegoś kapłana, albo uzdrowiciela. Nie musiał go szukać ponieważ to kapłan znalazł jego. Czy znalazł go dzięki jakimś mocom, które wykrywały rannych, czy też zwyczajnie dostrzegł go i jego ranę jak przejeżdżał obok na ulicy, a może to znowu Eldor interweniował swoimi mocami? Dla Tamayrela nie miało to znaczenia. Ważne było, że otrzymał natychmiastowe w efektach leczenie za pomocą magii, które okazało się nawet nie tak drogie, jak przypuszczał.
Trzecią sprawą, jaką miał do załatwienia, była naprawa lekko uszkodzonej przez bełt zbroi. Kapłan wskazał mu kierunek, dzięki czemu nie musiał szukać odpowiedniego rzemieślnika. Ten nie chciał się zająć jego zbroją od razu, twierdząc, że ma pilniejsze sprawy i dopiero dwa dodatkowe szylingi zmieniły jego zdanie. Naprawa zajęła jednak więcej czasu, które elf spędził spokojnie na własnych przemyśleniach...
Niedopuszczalne było, że stracił tyle pieniędzy, oczywiście nie licząc nerwów i o mało nie utraconego życia, choć pieniądze były dużo ważniejsze. Czy oddał by tamtym zbirom swoją własność? Oczywiście, że nie! Nigdy w życiu! Ale określenie "po moim trupie", nabierało tu dosłownego znaczenia i wymagało poważnych przemyśleń ze strony Tamayrela. Wszak ile mu do śmierci brakowało? A wówczas stracił by dużo więcej. Jego życie miało przecież większą wartość niż wszystko co miał. Właściwie, to on nic nie posiadał, więc życie było nieporównywalnie cenniejsze... Już nie raz otarł się o śmierć usiłując osiągnąć zyski materialne, ale sprawa polegała na tym, że nie pomyślał by nigdy, iż mógłby zginąć z rąk zwykłych zbójów... Smok już prędzej, ale nie byle ludzie. Wcześniej nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Czyżby był aż tak słaby, aby dać się zabić? W dodatku zwykłym ludziom?
Kilkanaście minut potem, które były dość dobrze spędzonym na przemyśleniach czasem, zbroja była naprawiona.

Tamayrel, bardzo niezadowolony ze swych dzisiejszych przeżyć, wsiadł na konia i ruszył w kierunku bramy. Minęły raptem niecałe dwie godziny, odkąd tam był i zniknął ze swym koniem, więc mniej niż można się tego było spodziewać.
Elf podliczył swe straty. Łącznie z wydatkami przepadło tego dnia, prawie cztery korony, co w zaokrągleniu dawało pięć. Oznaczało to, że musiał ponad normalne zyski odrobić dziesięć koron, zanim będzie mógł normalnie funkcjonować. Szyling za pobyt w karczmie, to dawało... jakieś sto dziesięć nocy pod gołym niebem, tudzież na stajennym stryszku. W tej sytuacji, powinno mu to zabrać około dwa lata zanim odrobi straty... trudno.
Resztę drogi przeklinał w myślach parszywego złodzieja. Może tamci zbóje dowiedzą się czegoś i obwinią go za śmierć swego kompana w pokucie obcinając mu obie ręce... Było to mało prawdopodobne, ale życzył mu tego z całego serca... skoro jemu nie dane było wymierzyć sprawiedliwości.

W końcu Tamayrel zjawił się pod bramą, gotowy do dalszej drogi.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 12:25, 21 Sie 2010     Temat postu:


Revalion

Obserwował jak elf znika w tłumie. Chwycił jelce jego wierzchowca, żeby zwierzę nigdzie nie uciekło, albo… zostało porwane. Po chwili został zaatakowany przez… czarnowłosą piękność.

Bogowie… czemu takie rzeczy zdarzają się tak rzadko?!

Revalion pierw był nieco zszokowany "postawą" kobiety, jednak prędko uśmiechnął się do niej promiennie.
- Jasper, powiadasz? - upewnił się. - Ależ tak, nie pomyliłaś się! Jam ci jest Revalion, bard wędrowny i artysta. - ukłonił się należycie, zdejmując kapelusz. - A ciebie jak zwą, aniele?
- Jestem Kaya - odpowiedziała czarnowłosa, ujmując barda pod ramię. - Jak to dobrze, że tu jesteś, Rev! Bałam się, że w towarzystwie tych dwóch, - podbródkiem wskazała na Arethisa i Jaspera, - to umrę z nudów. Naprawdę!

- Och, biedactwo! - powiedział Revalion wyrażając troskę. - Musiałaś spędzać czas w ICH towarzystwie? To musiało być straszne, najlepiej jak najszybciej o tym zapomnij!
Roześmiał się.
- No, ale już wszystko jest w porządku, już nie grozi ci żaden zgred-nudziarz. Tak po prawdzie... - powiedział nieco ciszej. - ...to moglibyśmy wspólnie popracować nad ich... towarzyskością? Hmm? Im nas więcej, tym weselej!

- Jesteś taki miły i dobry. - Uśmiechnęła się ciepło i oparła głowę na jego ramieniu. - Myślę, że to dobry pomysł. Pan Jasper jeszcze nie jest taki zły, ale on, - bez skrępowania wskazała na Arethisa, - to już lekka przesada. Do tego wulgarny jak zwykły zbir i oprych. - Skrzywiła się, po czym prychnęła.
- Aj, aj, Kayo! - bard pogroził jej palcem. - Nie wolno tak brzydko mówić o innych, nawet jeśli to wulgarne i niewychowane zbiry! Właściwie to nie wiem, czy on jest jeszcze do uratowania. Sama słyszałaś jak się wyraża! A to dopiero początek... jego. Ja musiałem go znosić od wczoraj!

Kobieta zasłoniła dłonią usta i dało się słyszeć coś a'la "ooo, jaaa..." po czym pokręciła głową z politowaniem.
- Aaa! Uciekają nam! - wskazała na zwiadowcę i zabójcę, którzy ruszyli i zaczęli znikać w tłumie.
Rev rzucił okiem do przodu - faktycznie, Jasper i Arethis nie kwapili się, by na nich poczekać.
- A to niewychowani prostacy. Nie raczą nawet zaczekać na damę! - bard ucałował dłoń Kayi. - Pozwól moja droga, że pójdę przodem, a ty za mną, bym utorował nam ścieżkę przez ten motłoch, hm?

Kaya z entuzjazmem przyjęła jego pomysł. Gdy w końcu dotarli pod wschodnią bramę, by tam poczekać na towarzyszy, Rev zauważył lekkie skupienie na twarzy Eldora. Czuł magię w powietrzu i domyślił się, że starzec właśnie czaruje. Postanowił się tym jednak nie przejmować i kontynuował „zapoznawanie” się z Kayą. Kilka minut później dołączył do nich Zan, a później… bardzo później – Tamaryel, który odebrał od barda swojego wierzchowca.[/b]
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:43, 22 Sie 2010     Temat postu:


Drużyna BEZ elfa

Kilka minut po tym, jak Zanzaafar dołączył do grupy pod bramą, w końcu również pojawił się elf. Widocznie podirytowany, żeby nie powiedzieć zły, bez słowa zabrał swojego konia i nie odzywając się nawet słowem, zawrócił do miasta.
- Wychodzi na to, że wam się drużyna uszczupliła o pół mężczyzny – zauważyła Natasza, unosząc do góry brew. – Idziecie? Ja nie mam całego dnia.
- Miły jak każdy elf! – prychnęła Kaya, krzywiąc się przy tym okrutnie. – Ja idę, skoro on sobie poszedł, to nie będę tu stała bez celu.
Zapewne Jasper zgodził się z kobietami, gdyż nie czekając już dłużej, po prostu ruszył przed siebie, a reszta od razu do nich dołączyła. Skoro elf zdecydował się odejść, nie było sensu dalej odwlekać wykonania zadania.
- Odszedł. – mruknął Arethis. – Zapalmy mu świeczkę.
Jasper słysząc słowa zabójcy mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, po czym wyprowadził ich na szlak i pokierował na północny wschód.

* * *

Jadąc przed siebie, zwiadowca pewnie prowadził drużynę. Trakt wydawał się być dość spokojny jak na tę porę roku i dnia, a on wiedział, że mają jeszcze przed sobą szmat drogi. W pewnym momencie odbił nieco na Starą Drogę i miał zamiar wjechać na ziemie Hochlandu. Czuł w kościach, że tym razem przeprawa nie będzie spokojna, a wiatr wiejący z północy przynosił ze sobą zapach zbliżających się kłopotów.

* * *

Pod wieczór dojrzeli przed sobą wznoszące się nad horyzontem góry i prowadzący na szpicy Jasper zjechał ze Starej Drogi, zarządzając tym samym rozbicie obozu. Nie było sensu jechać po ciemku, więc się zatrzymali pod wzgórzami. Mimo ostrzeżeń zwiadowcy, by nie kusić losu, rozpalili niewielkie ognisko. Atmosfera była dość niespokojna i raz na jakiś czas w oddali dało się słyszeć zawodzenie wilka. Trzeba było zarządzić warty, zjeść posiłek i pomyśleć co dalej. Póki co nikt nawet nie wiedział, gdzie Jasper ich prowadzi.

Tamayrel

Po ponad trzech godzinach wrócił pod bramę, gdzie nikt na niego nie czekał. Patrząc na słońce wiedział, iż zostało zaledwie kilka godzin do zachodu i jeśli chciał za nimi jechać, w ogóle znaleźć ich, to musiał się spieszyć.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach