Autor / Wiadomość

[Freestyle] Żywi lub martwi - najlepiej to drugie!

Syrius




Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: MMz
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:02, 14 Sie 2010     Temat postu:


Saturian Dreamman

Obudził się skoro świt rześki, wypoczęty, a co najważniejsze... żywy. Za nic nie mógł jednak przypomnieć sobie co mu się śniło. Nieważne. Jeśli byłoby to coś istotnego z pewnością by pamiętał, a jednak... pewne uczucie dziwnego niepokoju nie potrafiło opuścić jego serca. Odświeżył się i jak co dzień rozpoczął dzień od medytacji. Kilka prostych ćwiczeń wyciszających pomagało odzyskać mu skupienie i przywrócić życiową energię, tak potrzebną do kierowania strumieniem eteru...

Przypomniał sobie początki swej nauki u boku mistrza. Te wszystkie słowa o mocy otaczającej wszystkie istoty i przenikające je. O duchowej równowadze. Wtedy o dziwo wydawało mu się to duże prostsze niż dziś, ale może tak właśnie było. Może łatwiej jest wierzyć w coś o czym nie ma się zbyt dużego pojęcia. Zamyślił się. Dziś już wiedział, że eter to jedna wielka zagadka i niewiadoma. Cokolwiek uczeni nie wypisaliby w swych mądrych księgach. To była jedna z tych rzeczy, o ile można byłoby nazwać ją rzeczą, która nie dawała się uporządkować żadnymi regułami. Dlatego właśnie nie sposób było jej ujarzmić, podobnie jak nie sposób było ujarzmić Chaosu... a mimo to wielu próbowało. Mogło się wydawać, że najlepszym sposobem na pokonanie Chaosu było działanie niczym Chaos, on jednak wolał postawić na siłę spokoju. To, że nie działał gwałtowanie, był małomówny i wyciszony nie oznaczało jednak, że brakowało mu werwy w działaniu, wręcz przeciwnie. Po prostu wolał swą energię skierować w jedno, konkretne i precyzyjne działanie, niż marnotrawić ją na byle czynności.

Spakował swe rzeczy i wraz z tobołkami zszedł na dół, kierując się do kontuaru.
- Chciałem zejść coś ciepłego i opłacić pobyt – powiedział do kobiety – byle nie grzybową – dodał po namyśle.
- Dwa srebrniki - odpowiedziała bez namysłu. - Zaraz coś przyszykuję, chyba że chciałbyś się panie przysiąść do Jaspera. - Wskazała na zwiadowcę, który wciąż był z każdej strony zastawiony jedzeniem.
Popatrzył we wskazanym przez kobietę kierunku.
- Nie, dziękuję. - powiedział wyciągając z sakiewki dwie srebrne monety i kładąc je na ladzie. Poczekał na przyniesiona strawę, po czym zjadł ją powoli i w skupieniu. Następnie wyszedł przed gospodę i oporządził swego konia. Stary drań wiernie czekał na swego wybawcę, ale czy miał inny wybór? Jak na razie byli na siebie skazani, a mag choć niejednokrotnie miał okazję nabyć innego wierzchowca, pozostawał przy już obecnym. Chyba po prostu się przyzwyczaił. I pewnie tak zostanie, do czasu aż któreś z nich padnie. Czarodziej zamyślił się. Miał nadzieję, że on nie będzie pierwszy. Wszystko wskazywało, że pozostali goście zajazdu, również udają się w drogę do grodu Białego Wilka. Właściwie mógłby pojechać razem z nimi, tak z ciekawości.. Ciekawiło go jak długo starcowi uda się utrzymać tę zbieraninę wszelkiej maści w kupie. To mogło być nawet... zabawne. Wstrzymał zatem konia i zaczekał by wyruszyć wraz z innymi.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:23, 14 Sie 2010     Temat postu:


Zapowiadał się ładny, słoneczny dzień. Ptaki radośnie świergotały w poszyciu, a promienie słoneczne grzały ile sił, powoli wysuszając kałuże. Tuż przed wyjazdem Vivian pozamykała wszystkie okiennice i drzwi, a Jasper pozakładał kilka pułapek, tłumacząc przy okazji, jak je później rozbroić. Karczmarka przez dłuższą chwilę nie mogła się zdecydować, czy wziąć ze sobą wielki topór czy tylko miecz, w końcu jednak zdecydowała się na mniejsze ostrze, gdyż przecież „jechała tylko do miasta po zakupy”. Przebrała się w lekką skórznię, spodnie i była gotowa do drogi. Wyglądała nieco inaczej, niż do tej pory - przy jej pasie spoczywał miecz i niewielki kołczan pełen bełtów, przez plecy miała przerzuconą kuszę, a włosy związała w ciasny kucyk. Co ciekawe, oręż Viv nosił ślady użytkowania, tak samo jak zbroja. Kobieta jednak nic się nie odzywała, nucąc coś pod nosem i ciągle poganiając wszystkich.

Choć co jakiś czas zwiadowca wyłapywał kątem oka czających się wśród krzaków wrogów, nikt nie odważył się zaatakować grupki zbrojnych. Droga minęła im spokojnie, na rozmowach, choć oczywiście nie wszyscy się do nich przyłączyli – ani jadący „na doczepkę” czarodziej ani tym bardziej zabójca, nie mieli ochoty cokolwiek mówić, czy choćby słuchać. Jasper jechał na przedzie z Arethisem, za nimi jechała Vivian w towarzystwie Luci, Reva i Zana, dalej był Eldor i mrukliwy mag, a na końcu, w odległości około dwóch metrów od reszty, elf.

Późnym popołudniem zatrzymali się na nocleg, rozbijając prowizoryczny obóz na niewielkiej polanie. Wyznaczenie wart nic nie dało, gdyż noc minęła zupełnie spokojnie, a z samego rana ruszyli dalej w stronę Middenheim. Dotarli tam, gdy słońce osiągnęło najwyższy punkt na niebie i zalewało ich swoimi ciepłymi promieniami. Tuż przed samą bramą utknęli w tłumie zbrojnych, kupców i straży pobierającej myto - w wysokości srebrnika od głowy - za wjazd do miasta. Jedynie zwiadowca nie musiał płacić, wystarczyło, że pomachał gwardzistom jakimś papierkiem od Imperatora i posyłał im szeroki uśmiech.

* * *

W stolicy panował potworny ruch i tłok, jak to zwykle o tej porze roku i dnia. Wszyscy rozeszli się w swoją stronę, umawiając się, że za dwie godziny spotkają się na głównym placu targowym pod pomnikiem Ulryka. Szlachcic dotrzymał swej obietnicy i zabrał Vivian do biblioteki, by pokazać jej i objaśnić mapy. Gdy stamtąd wyszli, dołączyli do nich Revalion i Zan, po czym wspólnie udali się na główny targ, gdyż kobieta chciała zakupić nieco mięsa do swojej karczmy. Kiedy zatrzymali się przy jednym ze straganów, Luca położył Viv dłoń na ramieniu i chciał coś pokazać. Nim jednak to zrobił, poczuł ciężką łapę i silne palce, zaciskające się na jego obojczyku. Odwrócił się i niewypowiedziana pretensja utknęła mu w gardle, gdy przed sobą – na wysokości swych oczu – ujrzał napierśnik. Uniósł głowę do góry i mimowolnie się skrzywił, widząc nad sobą paskudną mordę naznaczoną jeszcze paskudniejszą blizną.



- Coś ci się nie pomyliło, synku? – głos mężczyzny był szorstki i cierpki, aż wszystkim przeszły ciarki po plecach.
- Marcus! – Vivian odwróciła się szybko i rzuciła się postawnemu wojownikowi na szyję, a ten błyskawicznie zamknął ją w swych szerokich jak głowa szlachcica ramionach. Przez chwilę wydawało się, że zgniecie karczmarkę…

* * *

W tym czasie, w innej części miasta, Jasper wysłał list do Imperatora i odebrał garść najświeższych wiadomości, które niestety nie były zbyt dobre. Co gorsza – potwierdzały słowa Eldora. Ponoć we wschodnich prowincjach zaczęły się pojawiać dziwne budowle, z których wszelkiej maści zielonoskórzy wylewali się niczym robactwo, niszcząc wszystko na swej drodze. Póki co plądrowali jedynie wioski, ale na pewno nie trzeba było długo czekać, by przenieśli się na większe miasta. Zwłaszcza, że jak mówiły doniesienia, z każdym dniem było ich coraz więcej i nigdy nie było wiadomo, gdzie uderzą. Wysyłane tam oddziały nie przynosiły żadnego skutku, gdyż z tego co mówiono, zieloni poruszali się w dziwny sposób i pojawiali znienacka w różnych częściach prowincji. Zupełnie, jakby używali w tym celu jakiejś magii.

Zwiadowca miał nieco mieszane uczucia, ale postanowił jeszcze sprawdzić drugą rzecz. W Kolegium Magii zapytał o Eldora, a jeden z Magistrów udzielił mu dość wyczerpującej odpowiedzi.
- Owszem… Owszem… - pokiwał twierdząco głową. – Ale ostatnimi czasy nie słyszeliśmy zbyt dużo od niego. W tym roku kończy mu się licencja i się zastanawiamy, czy mu ją przedłużyć, gdyż odkąd zajął się tymi badaniami ze swym uczniem, nieczęsto zjawia się na spotkania. Rozumiesz zwiadowco, magowie to zamknięta klika… Nie lubimy, gdy coś się dzieje poza naszym kręgiem i gdy jeden z nas nie chce się dzielić swą wiedzą z pozostałymi Magistrami Kolegium. A z tego co słyszałem, to jego badania przyniosły niesamowite rezultaty i wyniki, które z chęcią bym poznał. – Drobny mężczyzna skrzywił się lekko. – Jeśli to wszystko, to wrócę już do studiowania ksiąg.

* * *

„Tonący Szczur” jak zwykle przywitał go z otwartymi ramionami, a kilka dziewek i piw miało poprawić wisielczy nastrój zabójcy. Przysłuchiwał się ostatnim plotkom, ale poświęcał im jedynie część uwagi, zastanawiając się, co czynić dalej.
- Powiedz, synu, co cię trapi? – odezwał się Stallart, bawiąc się wykałaczką w ustach. Jak zawsze śmierdział tanim alkoholem i się nie ogolił. – Może będę mógł pomóc? Ostatnio się tu o ciebie pytali, robisz się sławny.
- Pytali?
- I nic więcej nie powiedzieli! – zarechotał jakiś oprych obok, a wraz z nim cała sala się roześmiała.
Arethis uśmiechnął się półgębkiem. Doskonale znał „obyczaje” tej karczmy i wiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach i niepowiązany z półświatkiem nie zaglądał tutaj. Wręcz omijał to miejsce z daleka. W końcu odetchnął, czując się tu jak u siebie w domu.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:52, 14 Sie 2010     Temat postu:


Jasper

Zanim wyruszyli w dalszą drogę minęło jeszcze sporo czasu, gdyż niektórzy z obecnych w karczmie nie byli obeznani w żołnierskim drygu i dyscyplinie. Co najlepsze, karczmarka była mniej więcej w połowie tej stawki i dość szybko znalazła się w siodle swej czarnej klaczy, choć miała najwięcej obowiązków do wypełnienia. Gdy w końcu wszyscy dosiedli swych wierzchowców, Jasper pozakładał kilka prowizorycznych pułapek na drzwi i okna, by komuś nie zachciało się żadnych sztuczek pod nieobecność Vivian. Oczywiście później wyjaśnił jej, jak je skutecznie rozbroić.



Przez całą drogę jechał na szpicy przepatrując teren. Otaczały ich lasy i pola, a w większości droga zmieniała się to na jedną, to na drugą modłę. Wtórował mu Arethis, który z kamienną twarzą nawet nie raczył spojrzeć na zwiadowcę, a Forks nawet nie musiał zgadywać, że mężczyzna w czerni najchętniej widziałby go z podciętym gardłem. W międzyczasie Jasper dawał znać gestem dłoni pozostałym, że w poszyciu coś się porusza, jednak nawet jeśli ktoś był wśród drzew, nie odważył się zaatakować grupy zbrojnych. Na ich szczęście.

Noc pod rzucającym blade światło Mannsliebem i otaczającymi ich wokół konarami drzew minęła spokojnie i z samego rana wyruszyli w tym samym szyku w kierunku Miasta Białego Wilka. Forks prowadził pewnie i rzeczowo; w końcu niejeden raz podróżował już tym szlakiem, zamieniając w kilku miejscach szeroki, błotnisty trakt na węższe, ale pewniejsze, skróty.

Middenheim przywitali w samo południe, a jadący przodem Jasper przedzierał się wraz z pozostałymi przez zebraną na głównym moście tłuszczę. Stolica prowincji ściągała na swe łono najróżniejsze osobistości, więc zwiadowca dostrzegł spieszących z wozami kupców, jakichś zbrojnych spragnionych zapewne zarobku, jak i zwykłych chłopów sprowadzających bydło z okolicznych pól. W końcu dotarli do głównej bramy, a zwiadowca przepuścił swoich nowych „towarzyszy”, wiedząc, co się wydarzy. Gdy tamci zapłacili podatek od wejścia do miasta, sam pomachał przed żołnierzami imperialnym listem i wjechał do Middenheim zupełnie za darmo.

Na dziedzińcu ściągnął wodze konia i powiedział:
- Mam kilka spraw do załatwienia, spotkajmy się za dwie godziny na placu handlowym pod pomnikiem Ulryka w centrum. – swe spojrzenie przeniósł na Arethisa. – I ciebie też chcę widzieć, „przyjacielu”. Ty już wiesz dlaczego…

Nie czekając na odpowiedź, spiął konia do truchtu i przedzierając się przez tłum ludzi odbił w najbliższą uliczkę i tyle go widzieli.

* * *

Najpierw wysłał napisany wcześniej list i napomknął gońcowi, by jak najszybciej znalazł się w centrali w Altdorfie, gdyż to sprawa wagi państwowej. Jak na razie Jasper miał kilka swoich podejrzeń odnośnie całej sytuacji, które zawarł w liście do Imperatora, jednak nie zamierzał się nimi dzielić z nikim, jeśli choćby przez chwilę nie będzie pewnym, że to, o czym myśli będzie mieć miejsce. Zwiadowca odwiedził również ratusz, a wieści jakie do niego dotarły nie były zbyt pokrzepiające i stłumiły umiarkowany nastrój Ostlandczyka.

Kierując się do Kolegiów Magii nie liczył na zbyt wiele i nie sądził, by coś diametralnie poprawiło jego humor. Zapytał o czarodzieja i otrzymał, zdawałoby się, wyczerpującą odpowiedź, choć niektóre stwierdzenia magistra nieco go zaniepokoiły. Nie mając więcej pytań, skierował się do „Czerwonego Księżyca”, karczmy, którą prowadziła jego znajoma i zjadł solidny obiad.

Jako pierwszy pojawił się koło pomnika Ulryka, a po jakimś czasie, wśród tubylców i przyjezdnych dostrzegł kompanów idących w jego kierunku w towarzystwie potężnego mężczyzny, którego gęby nie dało się nie rozpoznać. Gdy tylko się zbliżyli, Jasper skinął mu głową.

- Nasze drogi znów się krzyżują, kapitanie. – Jasper uśmiechnął się szeroko.
- Zwiadowca Forks? Myślałem, że lepiej dobierasz sobie towarzystwo. – żachnął się Marcus wskazując wzrokiem na mężczyzn, a ramieniem objął Vivian.
- Tak się złożyło, że podróżujemy teraz razem. Z niektórymi zapewne niezbyt długo… - rzucił zwiadowca. – W każdym razie dowiedziałem się, że we wschodnich prowincjach dzieje się coś złego… Zieloni organizują się w grupy i póki co napadają na wioski, ale może z tego wyjść coś większego… Wygląda na to, że Eldor miał rację. Powinniśmy udać się tam jak najszybciej – Ostland i Talabekland są w niebezpieczeństwie… Poinformowałem kogo trzeba, wojsko zostało już wysłane w tamte tereny… Niemniej jednak nic to nie daje, a tam dzieje się coś złego… Podejrzewają, że może to mieć związek z magią.
- Więc działajcie, mnie to niewiele obchodzi. Jestem na emeryturze. – mruknął Marcus i przejechał dłonią po rudej czuprynie Viv. – Nie po to lazłem taki kawał z Kislevu, żeby teraz znowu zostawiać moją kobietę.
- Przydałbyś się nam… - zagadnął zwiadowca.
- Nie licz na to. – Linderoth spojrzał na niego ostro. – Nikt mi za to nie płaci, a poza tym wystarczająco dużo przeżyłem w drodze powrotnej by znów machać mieczem. Wracam z kobietą do domu…

Jasper miał zamiar napomknąć, że przecież jest żołnierzem, ale nie sądził by wjechał Marcusowi na ambicję. Skinął mu więc głową i nie drążył tematu.
- Gdzie reszta? – zapytał „towarzyszy drogi”. – Miejmy nadzieję, że się pojawią, bo sprawa jest poważna…
- Może Dominic z wami pójdzie? – wtrąciła Vivian.
- Nie liczyłbym na to. Maria za miesiąc rodzi, a Dom ma teraz na głowie inne rzeczy niż walka z jakimiś zielonymi. – podsumował Marcus.

Forks skrzywił się. Wyglądało na to, że będzie musiał udać się do Ostlandu w towarzystwie nowych, „wspaniałych” kompanów. Średnio mu się to podobało, zwłaszcza, że zapewne będą go opóźniać. Ale skoro mag mówił o jakimś proroctwie… w jego stronach zwykle nie poddawało się takich rzeczy pod wątpliwość. Vivian wyrwała go z rozmyślań.

- No to nie niestety wam nie pomogę. – wzruszyła ramionami. – Życzę wam powodzenia i zapraszam do mojej gospody następnym razem. Jeśli oczywiście któryś z was przeżyje…
- Nie zapomnę, Vivian. – Jasper skinął jej głową, jednak daleki był od rozmyślań o ciepłej strawie i miękkim posłaniu. Nad Imperium zbierały się czarne chmury i miał zamiar jak najszybciej wyruszyć w kierunku Ostlandu. Zwłaszcza, że tam wciąż czekała na niego rodzina…
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Nie 22:06, 15 Sie 2010     Temat postu:


Tamayrel

I tak oto, cała ekipa ruszyła we wskazanym przez sny czarodzieja kierunku. Tamayrel raczej uwierzył w słowa starszego mężczyzny, a przynajmniej skłonny był poświęcić kilka dni... czy nawet tygodni, aby zbadać tę sprawę. Oczekiwał, że dalszy rozwój wydarzeń i nowe informacje będą potwierdzały hipotezę o zagrożeniu ze strony tajemniczego wojownika.

Podczas drogi Tamayrel zajął miejsce na końcu "karawany". Wszak ktoś silny musiał znajdować się na obu jej krańcach. Szlaki nigdy nie były pewne, a atak mógł równie dobrze nastąpić od tyłu. Przy okazji, dzięki utrzymywaniu lekkiego dystansu nie musiał wysłuchiwać tego hałasu, który ludzie nazywali "rozmowami o niczym", a co nie miało żadnego celu.
Obozowanie również nie przyniosło żadnych rewelacji. Spokojny wieczór przy ognisku oraz noc pod gwiazdami dobrze działały na samopoczucie elfa.


Następnego dnia dotarli do Middenheim. Tamayrel znał już wcześniej to miasto, był tu kilka razy i właściwie to pasowało mu je odwiedzić. Okazało się, że pozostali też mieli coś do zrobienia, więc umówili się na spotkanie, a następnie cała ekipa rozdzieliła się rozchodząc na wszystkie strony. Tamayrelowi bardzo to odpowiadało i nie tracąc czasu udał się do jednego z lepszych banków, aby załatwić swoje sprawy.

Elf otworzył duże mosiężne drzwi i wszedł do pomieszczenia. Przestronne wnętrze wykonane było z marmuru i zdradzało zamożność tego miejsca. Na przeciwko wejścia znajdowała się długa lada, przy której przyjmowano interesantów, po prawej bogato zdobiona fontanna i miejsca siedzące dla czekających, zaś po lewej niewysoki marmurowy płotek oddzielał drugą część pomieszczenia, gdzie znajdowało się kilka ustawionych w dwóch rzędach biurek, przy których siedzieli pracownicy banku, a to pisząc coś w księgach, a to rozmawiając z zamożnie wyglądającym klientem banku.
Tamayrel czuł się tu na miejscu i dobrze wiedział gdzie się udać, aby załatwić swoją sprawę. Minął otwarte przejście marmurowego płotku i raźnie kroczył między biurkami.
Nie widział, ale wyczuł iż uwaga i wzrok znajdujących się w pomieszczeniu, postawnych i dobrze uzbrojonych ochroniarzy, skupiły się na jego osobie. On jednak nie zwracał na to uwagi, skupiając się na tym co miał do załatwienia.
Na końcu sali, na lekkim podwyższeniu znajdowało się biurko starszego urzędnika. Tego dnia siedział tam brzuchaty jegomość w zielonym aksamitnym garniturze. Mężczyzna był w średnim wieku, a jego twarz zdobiły zadbane wąsy.
Tamayrel wszedł po trzech stopniach i znalazłwszy się na podwyższeniu podszedł do biurka.
- Tamayrel Aurum. Do dyrektora. - powiedział wyraźnie elf, nie podając "rozmówcy" większych wyjaśnień.
Ten jednak, jako kierownik, został już poinstruowany o niektórych klientach banku i z opisu znał ich wygląd. Dobrze wiedział co robić w takiej sytuacji.
- Oczywiście proszę Pana - powiedział z wyraźnym szacunkiem i natychmiast wstał. - Tędy proszę - powiedział i gestem dłoni zaprosił elfa do innego pomieszczenia.
Obaj przeszli przez białe, bogato zdobione drzwi i znaleźli się w specjalnym gabinecie. Wnętrze wykonano z marmuru, a samo pomieszczenie zdobiły dobrej jakości meble i liczne dodatki. Znajdowały się tam puchaty elegancki dywan pokrywający całą podłogę, marmurowy stolik i cztery wygodne fotele ustawione dookoła niego, elegancka gablotka z księgami, które skryte były za szybą broniącą je przed kurzem. Ściany zaś ozdobione były dwoma dużymi, kunsztownie wykonanymi obrazami.
Tamayrel zasiadł w jednym z foteli i poczekał kilka chwil na dyrektora banku. Ten zjawił się dość szybko. Był ubrany bardzo podobnie (jeśli nie tak samo) jak kierownik, był jednak nieco starszy i znacznie szczuplejszy, zaś jego twarz pozbawiona była zarostu.
- Witam, szanowny Panie Tamayrel, miło że ponownie odwiedził Pan nasze progi. - przywitał się mężczyzna. Postawił na stoliku pokaźny kryształowy kielich i nalał do niego nieco czerwonego wina, częstując swojego klienta. - W czym mogę Panu pomóc? - zapytał z wyrazem szacunku w głosie.
- Najpierw, chciałbym wiedzieć jaki jest obecny stan mojego konta. - oznajmił Tamayrel i upił nieco wina.
- Około tysiąca trzystu złotych koron. Dokładnie musiałbym sprawdzić w księgach... Pana inwestycja w kopalnie cały czas przynosi zyski. - powiedział bankier.
Tamayrel wiedział, że taka suma, oznacza że jego matka nie wzięła jeszcze należnych jej pieniędzy i że do tego czasu nadal może nimi gospodarować. Na to właśnie liczył.
- Jakieś nowe inwestycje do wyboru? - spytał z ciekawości.
- Mamy sporo do wyboru. Nową kopalnie węgla, plantację bawełny, rozbudowę floty. Tartaki. Hutę. - wymieniał dyrektor.
- A przemysł zbrojeniowy? - wtrącił Tamayrel, gdy jego rozmówca zastanawiał się nad kolejnymi opcjami. Osobiście miał w końcu pewne informacje i podejrzewał, że jeśli okażą się prawdziwe, taka inwestycja mogła być strzałem w dziesiątkę.
- Tak, jak najbardziej. Rzemieślnicy i kowale chętnie dla nas popracują. - powiedział mężczyzna kiwając głową.
- "Nas"? - elf posłał mu badawcze spojrzenie.
- To znaczy, dla Pana - dyrektor poprawił swoją ostatnią wypowiedź i skłonił się lekko.
- Dobrze, zatem tysiąc koron zainwestuję w zbrojmistrzów. A reszta niech zostanie w kopalniach. - oznajmił elf i dopił zaoferowane mu wino.
- Oczywiście, już każę naszykować odpowiednie dokumenty - powiedział mężczyzna wstając powoli. - Proszę uprzejmie zaczekać - dodał uzupełniając jednocześnie wino w naczyniu Tamayrela.

Kilkanaście minut potem, Tamayrel stał już przed bankiem. Załatwił swoją sprawę i gotów był udać się na umówione z towarzyszami spotkanie. Miał jednak jeszcze trochę czasu, więc udał się na małe zakupy, aby zaopatrzyć się w bardzo mały płaski rondelek oraz trochę paszy dla konia.

Zanim upłynął umówiony czas, Tamayrel był na miejscu spotkania.
Nie trudno było zauważyć, że poznanym niedawno osobom towarzyszył znacznie wyróżniający się rozmiarami osobnik. Wyglądało na to, że wszystko było w porządku, ale ostrożności nigdy za wiele. Elf ruszył w ich kierunku, lecz nie zaszczycając ich jednak spojrzeniem udawał zwykłego przechodnia i gotowy był w każdej chwili sięgnąć po broń. Na szczęście okazało się to zbędne - gdy podszedł bliżej usłyszał przyjaźnie prowadzone rozmowy z olbrzymem, co musiało oznaczać, że nie miał on wrogich zamiarów. Oprócz tego zgromadzeni odnotowali jego pojawienie się odpowiednimi spojrzeniami, zaś jeden przywitał go skinieniem głowy.
- Jakie plany? Ruszamy dalej, czy nocujemy w mieście? - zagadał. - Powinniśmy jechać. - wyraził swoje zdanie. Istotnie nie było jeszcze tak późno i jego zdaniem spokojnie mogli jechać dalej na wchód, nie tracąc połowy dnia na siedzenie w jednym, w dodatku trochę śmierdzącym miejscu.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:31, 15 Sie 2010     Temat postu:


Kiedy wsiedli na siodła i ruszyli w drogę, Revalion czuł że zamyka się pewien rozdział jego życia a zaczyna następny. Kto wie, może to będzie coś więcej niż tylko „przygoda”?

Do samego miasta nic się nie wydarzyło. W czasie wędrówki bard śpiewał wesołe pieśni, by siedzenie w siodle im się nie dłużyło, a na wieczór przygotował coś nieco smutniejszego – opartą o mitach pewnej krainy Balladę o Samotności, która opowiadała o zakochanej parze. Mężczyzna musiał wyruszyć na wojnę, a jego kochanka czekała każdego dnia nad brzegiem stromego urwiska.

Kiedy w końcu widać było na horyzoncie powracające okręty, nie chciała dłużej czekać – skoczyła do wody by popłynąć doń i szybciej zobaczyć się z ukochanym. Niestety utonęła, zaś jej tęskna pieśń rozchodzi się po dziś dzień wraz z falami rozbijającymi się o urwisko.

W taki sposób bard zakończył Balladę. Reszta wieczora, jak i część następnego dnia, minęły bez większych sensacji. A potem… dotarli do miasta.

„Pokażcie mi wodę, a przemienię ją w wódkę!” – tak mówił poprzedniego dnia, a teraz… zamierzał to spełnić. Kupił na targu dwa bukłaki z wodą, jednak wolał nie używać swoich czarów przy wszystkich. Cholera ich wie, łowców czarownic, jakie mają metody sprawdzania… no… czarowania.

Następnie udał się do lokalnej karczmy na… piwo.
Nie spodziewał się jednak spotkać w niej (i to o tej porze) „koleżanki po fachu”. Jednak siedziała tam, na lekkim podwyższeniu. Młoda, energiczna, o piersiach jakby rzeźbionych z kamienia i pośladkach godnych bogów!

Revalionowi aż się oczy zabłysnęły, kiedy słuchał jak gra na lutni. Tak! Oto ona! Będzie jego uzupełnieniem w twórczości. On ze swoim głosem i śpiewem, ona zaś z lutnią!
Błyskawicznie nawiązał z nią kontakt, kiedy tylko zeszła ze sceny. Nazywała się Belladonna i chciała, podobnie jak półelf, zwiedzić świat.

O bogowie!

Revalion przekonał ją, by podróżowała z nim, oraz „grupką entuzjastów, z którymi przyszło mi aktualnie wędrować”. Jednocześnie zbliżał się czas umówionego spotkania, więc bard chwycił Belladonnę za rękę i wybiegli z karczmy.
Po drodze do pomnika opowiadał jej o sobie i swoich planach – że chciał zwiedzić świat, by szerzyć weń poezję i swoje pieśni ; że chciał poznać wszystkie tajemnice i odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie go dręczyły ; że… chciał się jak najszybciej oddalić od tego miejsca.

Jednak było już za późno – któryś z jego towarzyszy stojących pod pomnikiem rozpoznał go i dał znać innym, zaś Belladonna zauważyła to. Problem polegał na tym, że wśród tych „znajomych” stał człowiek olbrzymich rozmiarów, który wyglądał jakby łupał orzechy w dłoniach całymi tuzinami.
- To twoi… towarzysze? – spytała Belladonna zatrzymując się nagle.
- Tak… znaczy nie… znaczy… - Revalion nie mógł znaleźć odpowiedniego wytłumaczenia. Po chwili bardzo żałował, że tak było, bo sytuacja stała się jeszcze lepsza – kobieta zauważyła wielkiego, czarnego kota, który leżał sobie w najlepsze obok pozostałych.

- Wiesz… Rev… ja… to chyba jednak nie dla mnie. – odwróciła się na pięcie i odeszła pospiesznie.
- Nie, czekaj! – bard stał jak sparaliżowany. Po prostu nie mógł się ruszyć. Jednak, z jakiegoś powodu, mógł krzyczeć. – TO NIE PANTERA! TO TYLKO DUŻY KURCZAK W PRZEBRANIU!

Po kilku chwilach stało się jednak, niestety, jasne że nic z tego nie będzie – Belladonna zniknęła i Revalion raczej jej nie znajdzie… w takim mieście. A nawet gdyby znalazł, nie uda mu się jej przekonać, żeby wróciła.
Duży kurczak… cholera!

Podszedł do Lucanora mając na twarzy wyraz wielkiej złości.
- Ty i ten twój kot! – krzyknął. – A było tak blisko! „Tyle” brakowało, by zechciała z nami podróżować! Ale nie, bo ty musisz mieć to głupie zwierzę przy sobie!

Revalion już składał dłoń w pięść, aby wymierzyć cios, jednak Blue okazał się czujny – poderwał się błyskawicznie i zawarczał na barda.
Ten natychmiast się wycofał i… również zawarczał. Z frustracją.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Nie 22:54, 15 Sie 2010     Temat postu:


Zanzafaar Hezzegorth:

Zan w odróżnieniu od reszty nie szukał towaru. On szukał tego, co niektórzy mężczyźni nazywają "niezłym towarem". Urodziwych kobiet znaczy. Kroczył powoli między kramami i rozglądał się... aż wreszcie znalazł.



Kobieta nietuzinkowej urody targowała się ostro ze sprzedawcą. Zanzafaara zaciekawił jej akcent. Ta dama nie pochodziła stąd.
Szlachcic podszedł do kramu i przysłuchiwał się, uśmiechając beztrosko. Słuchał przez chwilę tego “cyrku”, aż wreszcie się odezwał.
- Czy próbujesz tę panią okraść dlatego, że jest nietutejsza, czy dlatego, że sam znasz się na koniach jak ślepy na malarstwie? - zapytał sprzedawcy.
- Gdybym się nie znał, to bym ich nie sprzedawał! - wypalił tłusty kupiec. - To czysta fryzyjska krew, nie zejdę poniżej dziesięciu koron! - wskazał na białego rumaka w zagrodzie.
- On jest tak czysty, jak ja święta! - wypaliła kobieta w białej szacie, zupełnie nie zwracając uwagi na mężczyznę, który włączył się do rozmowy.
- Niech się pani nie unosi, a co do świętości to jeszcze podejmiemy ten temat później, dobrze? - zaproponował kobiecie. - Może pomogę troszkę? - zaoferował się.
Kobieta westchnęła, po czym odstąpiła od barierki dzielącej ją z kupcem. Po chwili wskazała dłonią na grubasa.
- Zgoda, zobaczymy co wskórasz z tym tłustym durniem. - spojrzała na niego pewnie i dałby głowę, że widział przez chwilę na jej twarzy zadziorny uśmiech.
Zan westchnął.
- Dobra, powiedziałeś, że ile chcesz za tego konia? - rzucił do sprzedawcy, opierając się łokciami o płot.
- Dziesięć koron. Nie zejdę z ceny. - powtórzył kupiec patrząc mężczyźnie hardo w oczy. Na oko Zana koń był młody, zdrowy i wyglądał na zadziornego, ale nie był wart więcej niż pięć, sześć koron.
Zan z beztroskiego uśmiechu przeszedł w poważniejszy wyraz twarzy - A poważnie? - zapytał już zupełnie zimnym głosem.
- A poważnie to dziesięć koron. - odparł bez mrugnięcia okiem mężczyzna zza barierki.
Zan wskazał konia. - Za dziesięć koron to chyba dwa takie... i kawałek trzeciego. Przyglądnij się mu pan dobrze. Czy sądzisz, że znajdziesz kogoś, kto byłby dostatecznie głupi, by uznać to za konia czystej krwi fryzyjskiej? - zapytał.
Kupiec zmitygował się.
- Ma kapeczkę domieszki bretońskiej krwi, ale to wciąż wspaniały rumak. Rączy i silny. - machnął dłonią na białe zwierzę. - Nie zejdę poniżej dziesięciu koron. A jeśli wam nie pasuje, to szukajcie gdzie indziej. Zapewniam, że znajdziecie, ale droższe. - stwierdził tłuścioch.
- Kapeczkę domieszki bretońskiej krwi to ja mam na szabli bo nie czyściłem jej dokładnie po tym jak jakiś matoł próbował mnie okraść na szlaku - mruknął Zanzafaar. - Żeby tego konia kupić za dziesięć koron to musiałbyś pan dorzucić rząd i podkowy z co najmniej piętnastokaratowego złota - parsknął szlachcic. Zauważył, że kobieta nieznacznie się uśmiechnęła, słysząc wzmiankę o kapeczce krwi na szabli.
- Mogę dorzucić dobre siodło... - mruknął niezadowolony kupiec. - I tylko siodło!
- Dobre siodło to możesz sobie wsadzić, nie powiem gdzie - odparła białowłosa kobieta.
Zan obejrzał się na nią, uśmiechając się. Jego spojrzenie mówiło “spokojnie, pozwól mi działać”. W odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami i mruknęła coś pod nosem w nieznanym Zanowi języku.
- Nie zrozumieliśmy się - powiedział Zan. - Jeśli sprzedawałbyś tego konia z rzędem, to wtedy można by się zastanowić nad targowaniem się. Można by... - zaakcentował dwa ostatnie słowa. - Ale ty nie ułatwiasz zadania, przyjacielu. - Ten koń. Z rzędem. Osiem koron - powiedział.
Sprzedawca coś burknął, spojrzał na kobietę, której twarz nie zdradzała żadnych emocji, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Osiem koron i koń z oporządzeniem jest twój - stwierdził.
- Zgoda - odparła. - Nie będę tu sterczeć do wieczora, gdy czas nagli.
Uścisnęła mu dłoń, po czym sięgnęła do sakiewki i odliczyła monety.
Gdy koń już zmienił właściciela Zan zagadnął kobietę. - Chyba czas aż tak cię nie nagli, byś nie znalazła chwili na kieliszek wina i krótką rozmowę, prawda droga pani? - zapytał szlachcic, znów uśmiechając się czarująco.
- Kieliszek. I nie więcej. Nie pijam alkoholu - odparła białowłosa. - Dziękuję za pomoc.
- Och... cała przyjemność po mojej stronie - powiedział Zan, skłaniając się lekko. - Chociaż byłoby miło zobaczyć ten uśmiech nieco dłużej, ale może nadarzy się jeszcze okazja... Co więc pijasz? - zapytał Zan.
- Sok lub herbatę... Po alkoholu staję się nieobliczalna... - uśmiechnęła się zadziornie poprawiając kaptur swego białego płaszcza. - Me imię Natasza, a jak ciebie zwą, podróżniku? Bo nie przedstawiłeś mi się jeszcze.
- Liczyłem po prostu, ze przedstawimy się sobie jak usiądziemy spokojnie.. Jestem Zanzafaar, Nataszo - powiedział Zan, obserwując jej uśmiech. - Zdradzisz mi w jakim kierunku się udajesz?
- Na wschód, wracam do domu by zdać raport mej Pani. - odparła z dumą w głosie kobieta.
- Nie pytam co za raport, bo to chyba nie dla moich uszu... ale ciekawi mnie ta Pani. I kim ty jesteś z profesji. Ot rozbudziłaś moją ciekawość... - powiedział Zan. Skoro kobieta była z tego dumna to chyba chętnie odpowie.
- Jestem karczemną dziwką i jadę zdać raport pewnej kurtyzanie. - odparła poważnie, a widząc konsternację na twarzy mężczyzny, roześmiała się gromko. - Żartowałam... Jestem Czarodziejką Lodu i jadę zdać raport Carycy Katarzynie... Reszta nie powinna cię interesować. - powiedziała.
- Jeśli chcesz żyć. - dodała po chwili z nieznacznym uśmiechem.
- Przyznam szczerze, że przez chwilę mnie korciło by powiedzieć “a co jeśli nie chcę żyć?” by zobaczyć wyraz twojej twarzy... - Zan zaśmiał się cicho. - Spokojnie, nie chcę wtykać nosa w nieswoje sprawy.
- I masz szczęście. Jak mawiają w moich stronach “Im mniej wiesz, tym krócej będą cię przesłuchiwać i torturować”. - Puściła mu oczko. - Więc gdzie ty się wybierasz?
- W moich stronach mawiają “Im mniej w głowie tym lżej na sumieniu” - stwierdził Zan. - Północny wschód. Podróżuję w ekipie powołanej kawałek wstecz w małej przydrożnej karczmie. Ponoć do jakiegoś górnolotnego zadania, ale pozostaję sceptyczny. Idę z resztą bo potrzebuję odskoczni od mojego obecnego zajęcia - powiedział. Spojrzał na czarodziejkę.
- Górnolotnego zadania? - zapytała z nutką ciekawości w głosie.
- Aha... ale obawiam się, że nie mogę ci mówić więcej, bo taki mag iluzjonista zje mnie na śniadanie nie wyciągając ze zbroi... a nie chcę, by staruszek się pochorował... - Zan uśmiechnął się kącikiem ust. - Nooo chyba, ze się do nas dołączysz. Powiedzmy, że to całe zadanie ma związek z zagrożeniem ze strony zielonoskórych. Tyle też, jak sądzę, jeszcze mogę powiedzieć.
- I jedziecie na północny wschód? - zamyśliła się. - Wybieram się w tamtą stronę, więc mogę się przynajmniej na jakiś czas dołączyć. Zawsze to bezpieczniej w grupie zbrojnych.
- Kładziesz miód na me uszy i serce - powiedział Zan i się zaśmiał.
Po tym jak Natasza zostawiła konia w stajni i weszli do tawerny Zan zamówił dwie herbaty. Nie będzie pił alkoholu sam...
- No teraz można spokojnie porozmawiać. I możemy się przy okazji założyć o coś - Zan pogładził się po bródce i zniżył ton głosu. - Idę o zakład, że pierwszy wytnę w łeb temu gościowi ze stolika obok, który gapi się na twój biust. Tego z mojej prawej, a twojej lewej... - uśmiechnął się. - Znakiem startowym będzie stuknięcie kubków z herbatą o nasz stół. Kelnerka już tu idzie... - zakończył, kładąc ręce na blat stołu i patrząc kobiecie w oczy. Chyba pozwolił Nataszy wybrać o co się zakładają jeśli kobieta by zechciała...
- Chcesz się zakładać z czarodziejem? - zaśmiała się. - Niech się gapi, przecież nie mam się czego wstydzić. - Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, nie przygladałem sie dokładnie, poza tym przez ubrania często pojawiają się przekłamania... - sięgnął ręką i złapał piwosza za frak ,po czym przyciągnął do siebie. - Jeśli dalej będziesz się gapił na jej piersi, to wyrwę ci gały i wsadzą w tyłek tak głęboko, ze będziesz mógł popatrzeć na połknięte przed chwilą piwo... - po czym ścisnął mocniej, by poddusić lekko jegomościa i pchnął go z powrotem na krzesło. Nie zaszczycił go spojrzeniem.
- To nie kwestia podziwiania, a raczej ogłady - Zan uśmiechnął się kącikiem ust. - Kiedyś interesowałem się magią, ale okazało się, że nie mam do tego głowy... jesteś w stanie opisać to uczucie gdy rzucasz zaklęcie?
- Może - odparła, unosząc do góry prawą brew. - Ale mi się nie chce teraz. I jedna sprawa na przyszłość: nie musisz bronić mojego honoru, bo sama potrafię o siebie zadbać i nie jestem twoją kobietą. Rozumiemy się w tej kwestii? - Uśmiechnęła się chłodno.
- Gdybym nie wierzył, że potrafisz sama o siebie zadbać nie pomógłbym ci z kupowaniem konia - powiedział Zan. - Poza tym z tego co pamiętam wspomniałaś podczas kupowania konia, że... - Zan odchrząknął. - “Taki on czysty jak ja święta”. Po prostu nie lubię takich ludzi, jak tamten, a tu mam możliwość dania temu upustu - upił herbaty. - Hm, następnym razem poproszę o miód do tego - mruknął, patrząc na płyn. - I cytrynę o ile będą mieli - podrapał się po brodzie.
- Cokolwiek - odparła, uśmiechając się lekko. - Więc kiedy ruszacie? I kto jeszcze jedzie, wolę być przygotowana. Dowodzi wami ktoś konkretny?
- Mhm - Zan dopił herbatę. - Gościem który nas prowadzi “na spotkanie z przeznaczeniem” jest mag-iluzjonista imieniem Eldor. Może znasz? - spojrzał na kobietę.
- Nie słyszałam, powiedzmy, że zajmujemy się zupełnie innymi dziedzinami. Poza tym magowie z Imperium i my, Kislevici, funkcjonujemy na zupełnie różnych zasadach, jeśli chodzi o magię. I wierz mi, mamy ze sobą niewiele wspólnego. No! Ale nie będę cię zanudzać, zresztą i tak nie chce mi się tego tłumaczyć.
- W ekipie mamy zakapiora, imperialnego zwiadowcę, jakiegoś barda-maga, czarodzieja i szlachcica taszczącego ze sobą pumę... i elfa na dokładkę. No i mnie.
- Zebrała się niezła śmietanka... - odparła, dopijając herbatę.
- Raczej zsiadłe, jeśli nie skisłe, mleko - mruknął Zan, korzystając z chwili przerwy w wypowiedzi czarodziejki.
- Lubię takie wyzwania, więc udam się z wami. Zawsze to nowe doświadczenie, poznać ludzi różnych zawodów i z różnych klas społecznych. Kiedy ruszacie?
- Za niecałą godzinę spotykamy się głównym na placu targowym koło pomnika Ulryka - powiedział Zan. - Sądzę, że Eldor będzie za twoim przyłączeniem się, nawet jeśli tymczasowym, a reszta przyjmie twoja obecność z otwartymi ramionami... a jeśli nie to zaproponuję Eldorowi by delikwenta usunąć, bo jest niespełna rozumu - Zan uśmiechnął się lekko.
- Jak uważasz - odparła Natasza i zamyśliła się nad czymś. Mężczyzna odniósł dziwne wrażenie, iż właśnie zakończyła rozmowę.
Zan westchnął. - No cóż, proponuję zwijać się na miejsce spotkania. Ktoś pewnie i tak się spóźni, ale nie zamiaru być tą osobą - to mówiąc wstał od stołu.
Natasza skinęła mu głową i powoli ruszyła za nim. Wkrótce dotarli pod posąg Ulryka.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 10:58, 16 Sie 2010     Temat postu:


Arethis

Mężczyzna przez całą drogę do Middenheim był w paskudnym, żeby nie powiedzieć wisielczym, nastroju. Jechał ramię w ramię ze zwiadowcą i co jakiś czas wychwytywał okazje do szybkiego pozbycia się zwiadowcy i czmychnięcia między drzewa, jednak w ogólnym rozrachunku byłby wtedy na straconej pozycji. Był człowiekiem zabijającym pod osłoną nocy bądź choćby cienia – otwarta przestrzeń to nie była jego bajka. Poza tym gdyby porwał się na łucznika z pewnością pozostali ruszyli by mu na pomoc, a to mogłoby szybko zakończyć „karierę” zabójcy.

Gdy po dłuższej podróży pojawili się w mieście, Arethis zaciągnął się zatęchłym powietrzem. W końcu był u siebie – uwielbiał miasta, duże skupiska ludzi… W takich miejscach jak to, czuł się jak w domu. Ucieszył się w duchu widząc spory tłum na głównym dziedzińcu i szybko w myślach nakreślił szybką drogę do „Tonącego Szczura”. Miał do pogadania z Johannem, zwłaszcza, że wpadł mu do głowy ciekawy pomysł.

- Mam kilka spraw do załatwienia, spotkajmy się za dwie godziny na placu handlowym pod pomnikiem Ulryka w centrum. – z rozmyślań wyrwał go głos łucznika. – I ciebie też chcę widzieć, „przyjacielu”. Ty już wiesz dlaczego…

Arethis skrzywił się jedynie, po czym odprowadził zwiadowcę posępnym wzrokiem, a następnie skierował się w obranym przez siebie kierunku zostawiając całą resztę w tyle. Niespełna kwadrans później znalazł się w położonym nieopodal bramy południowej Ostwaldzie – jednej z najgorszych dzielnic Middenheim, znanej z przestępczej działalności. Arethis rozluźnił się tutaj jeszcze bardziej i nawet zrzucił kaptur na barki – wiedział dobrze, że tutaj nie czeka go nic złego.

Na dzielnicy nie zmieniło się zbyt wiele od ostatniej wizyty zabójcy – wciąż było brudno, smutno i szaro. Połatane dachy domów i całkowite pustostany odstraszały potencjalnych gości i sprawiały, że w te rejony zapuszczali się tylko ludzie, którzy byli tutaj znani bądź kompletni idioci nie baczący na to, jaką sławę ma ten kwartał.

Arethis precyzyjnie kluczył zaułkami i zakamarkami dzielnicy, pozdrawiając skinieniem głowy kilku obskurnych typów, którzy najwyraźniej go rozpoznali. W końcu dotarł na miejsce – piętrowa gospoda z czarnym dachem i wiszącym nad drzwiami szyldem przedstawiającym szczura tonącego w beczce zwiastowała koniec podróży.

Mężczyzna przywiązał konia do drewnianej belki tuż przy wejściu, a następnie otworzył drzwi i wszedł do środka. Od razu buchnął mu w nozdrza zapach dymu i sfermentowanego piwa. Pod nisko zawieszonym sufitem wisiało kilka kaganków rozświetlających niemrawo półmrok, a znad dwóch ław ustawionych po przeciwnych stronach przyglądało mu się kilka par oczu ludzi, którzy za sam wygląd mogli dostać po sto lat ciężkich prac w kamieniołomach. Gdy zobaczyli, że przyszedł „swój”, wrócili do wcześniejszych zajęć, czyli gry w kości, picia piwa i zapewne omawiania interesów.

Arethis zasiadł przy kontuarze i przetarł dłonią zroszone czoło. Za szynkiem, oparty o ladę stał potężnie zbudowany, brodaty mężczyzna w brudnym fartuchu i z wykałaczką w zębach. Każdy, kto choć trochę obracał się w półświatku wiedział, że to jedna z najznamienitszych i legendarnych postaci przestępczego fachu – Johann Stallart.
- Powiedz, synu, co cię trapi? – odezwał się gospodarz, bawiąc się wykałaczką w ustach. Jak zawsze śmierdział tanim alkoholem i się nie ogolił. – Może będę mógł pomóc? Ostatnio się tu o ciebie pytali, robisz się sławny.
- Pytali?
- I nic więcej nie powiedzieli! – zarechotał jakiś oprych obok, a wraz z nim cała sala się roześmiała.

Arethis pierwszy raz tego dnia uśmiechnął się, zerkając na „Żyletę”, który wypowiedział te słowa. Krępy oprych znany był z tego, że zawsze poszerzał swoim ofiarom uśmiech swym tępym sztyletem, co owocowało koszmarnym bólem i, jeśli oczywiście przeżyli, paskudnymi bliznami do końca życia. Dlatego kompani nazwali go „Żyletą”. Zabójca skinął mu głową, potem spojrzał na Stallarta.
- Mam kundla na dupie, jak coś źle pójdzie to wyjadę na harem. – zaczął w mowie, jaką posługiwali się złodzieje.
- Hmmm… mamy załatwić mu samar albo baniak? – zapytał bez ogródek Johann.
- Przydałoby się. – stwierdził Arethis. – Daj coś drynić, bo mi w szamkach zaschło…
Stallart polał mu z beczki ciemnego piwa, a zabójca wypił od razu połowę.
- Załatw dwóch świeżaków, powiem ci jak zrobimy. Ale na zapleczu. – Arethis dopił na szybko swój trunek i razem ze Stallartem poszli na tyły gospody.

Tam czarnowłosy wyjaśnił całą sytuację i zasugerował staremu bandziorowi, jak by chciał żeby to było zrobione. Gdy się już dogadali, co trwało dłuższą chwilę, wręczył Johannowi złotą monetę, a potem zadowolony opuścił „Tonącego Szczura”. Miał zamiar pozbyć się zwiadowcy jeszcze przed wyjazdem z miasta i wszystko wskazywało na to, że dzięki Johannowi uda mu się dość szybko uporać z problemem. Z uśmiechem na ustach dosiadł swego konia i ruszył w drogę powrotną, wcześniej jeszcze zahaczając o burdel Madame Lu. W końcu miał jeszcze trochę czasu i pieniędzy do wykorzystania, nim pojawi się na placu Ulryka.
Zobacz profil autora
Syrius




Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: MMz
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:11, 16 Sie 2010     Temat postu:


Saturian Dreamman

Przez całą drogę począwszy od karczmy aż po Middenheim przypatrywał się spod kaptura reszcie podróżników. Poświęcił ten czas na dokładną analizę ich gestów i zachowań, począwszy od trzymania się w siodle bo częstotliwość sięgania do rękojeści broni. Typ z pod ciemnej gwiazdy, zwali go chyba Arethisem na pierwszy rzut oka zdawał się urodzonym mordercą, a sądząc po nieskrywanych nienawistnych spojrzeniach rzucanych w stronę zwiadowcy..hmmm ci dwaj musieli mieć ze sobą na pieńku. Uśmiechnął się pod nosem. To tłumaczyło te nocne hałasy. Ciekawe o co poszło. Pieniędzmi oboaj raczej nie śmierdzieli, wiec pewnie o kobietę. Skrzywił się. Kobiety, skaranie boskie z tymi babami. Ciekaw był, czemu karczmarka postanowiła jechać z nimi, głusza jej się znudziła czy jak? Mimo wszystko, ten Arethis... cóż , kiedyś może mu się przydać... Zaś co do reszty... bard zawodził jak nieboskie stworzenie i Saturian niejednokrotnie miał ochotę skleić mu usta, jednak obecność innego użytkownika eteru skutecznie go hamowała. Szlachcic trzymał swego przerośniętego bydlaka z dala od niego I chwała mu za to. Z elfem nie miał na razie żadnego kontaktu, ale to mu akurat nie przeszkadzało. Czy któryś z nich byłby mu na coś przydatny? Nie wiedział, ale to okaże się już niebawem... pozostawał jeszcze czarodziej... Eldor, tak chyba miał na imię. Zachowywał się spokojnie, wręcz za spokojnie w porównaniu do wczorajszego dnia...

Gdy dotarli do Middenheim było już południe. Tłumy śpieszyło do i z miasta i mag niejednokrotnie musiał wspomagać swój przejazd sękatym kosturem. Niejednokrotnie posyłano mu złe spojrzenia, jednak każdy ustepował. Z dwojga złego, lepiej postać kapkę dłużej niż nabawić się czegoś nieprzyjemnego, a czarodzieje potrafią być bardzo nieprzyjemni, jeśli tylko tego zapragną i lud Middenheim o tym wiedział. Gdy byli już w mieście, zwiadowca... chyba Jasper wydał polecenie by spotkali się za dwie godziny. Mag zmrużył jedynie oczy. Nawet w kolegium niechętnie przyjmował polecenia swych przełożonych, często realizując swoje własne cele, a tu.. ale dobrze dajmy chłopcu buławę, niech mu się zdaje że jest przywódcą... do czasu. Uśmiechnął się zimno do pleców oddalająego się zwiadowcy i sam skierował konia w innym kierunku. 2 godziny to mniej niż przewidywał na to spotkanie, ale bedzie mu to musiało wystarczyć...

Wyglądający na oko na 18 lat, czarnowłosy chłopak stał w cieniu jednej z uliczek. Rysopis się zgadzał. Mag podjechał doń niespiesznie.
- Kurt Miller? - spytał mierząc młodziana wzrokiem.
- Pan Saturian? - chłopak zagadnął wesoło, wyciągając dłoń na powitanie, jednak równie szybko ją cofnął napotykając zimne spojrzenie maga.
- dla ciebie mistrz Saturianus, robaku – syknął czarodziej. - Dowiedziałeś się tego, po co przybyłem?
- T..tak pa... mistrzu – zająknął się chłopak... - to znaczy i tak i nie... on za żadne skarby nie sprzeda tej księgi... - czarnowłosy skulił się w sobie jakby w obawie przed karą.
- Tyle to i ja wiem – tym razem mag nie krył nawet swej irytacji. Ale chyba nasi przyjaciele nie po to cię wynajęli prawda? Dowiedziałeś się czegoś? No gadaj, już!
- Tak, tak... to znaczy on ma słabość do kobiet, pięknych kobiet... W szczególności do ciemnoskórych, pochodzących z Arabii, ale nie wiem jak miałoby to pomóc... skąd tu na północy kobiety z dalekiej Arabii...
- Oto już się nie kłopocz – na ustach maga po raz pierwszy pojawił się uśmiech. - to cię przerasta. A teraz idź i zapomnij o całej tej rozmowie, bo inaczej... – rzucił mu złotą monetę.
- Już o niczym nie pamiętam mistrzu – rzucił szybko chłopak, łapiąc monetę i szybko znikając sprzed oczu czarodzieja.
- Dobry dzieciak – Saturian uśmiechnął się krzywo po czym spojrzał w kierunku mieszczącego się niedaleko szyldu głoszącego “Antykwariat Johanna Schellera”, a następnie rozejrzał wokół. Ani żywego ducha
- No to do dzieła – mruknął i ruszył w kierunku sklepu.

Stare drewniane drzwi otwarły się ze zgrzytem. Równie wiekowy antykwariuz uniósł wzrok znad właśnie wertowanej księgi i miał warknąć coś pod nosem na temat przeszkadzania podczas ważnych zajęć gdy nagle...poruszył nosem. Do jego nozdrzy dotarł zapach świeżego jaśminu, tak intensywny, jakby znajdował się wśród jego krzewów, a tuż za zapachem wkroczyła... mężczyzna poprawił odruchowo łysiejące włosy... nie może być, jego wyśniona miłość. W drzwiach znajdowała się wysoka, hebanowa piękność o kręconych włosach i figurze bogini, które uwydatniała odpowiednio skrojona biała suknia. Te biodra, te piersi. Ukradkiem otarł nabiegającą do kącika ust ślinę.
- Przepraszam, chyba przyszłam nie w porę – kobieta odezwała się delikatnym głosem, a stary antykwariusz był wręcz wniebowzięty słysząc ten delikatny trelik.
- Ohh nie, ależ skąd, zapraszam, zapraszam – mężczyzna giął się w pokłonach – cóż piękną panią sprowadza w mę skormne progi – uśmiechnął się przymilnie, a kobieta odwzajemniła ten uśmiech najpiękniej jak umiała.
- Mistrz Scheller, prawda? Wiele o panu słyszałam – czarnoskóra piękność usiadła na wskazanym przez Johanna fotelu. - szczególnie o pana skarbach. W moich stronach jest pan legendą.
- Doprawdy zaszczyca mnie pani i onieśmiela – Scheller uśmiechnął się bezzębnymi wargami, ale widać było, że komplement trafił do jego ego.
- Przejdę do sedna mistrzu – szepnęła pochylając się w jego stronę i dotykając dłonią jego dłoni, a Scheller aż westchnął z zachwytu. - Przebyłam taki szmat drogi by ujrzeć człowieka legendę... no i po “Constructa Magica”...
- tak, tak.. że co? - mężczyzna wyrwał dłoń patrząc w osłupieniu – skąd, skąd pani wie, że ja... a zresztą wykluczone, nie mogę sprzedać tej księgi, jest bezcenna...
- ohh drogi panie, a czy ja mówiłam, że chcę ją kupić? Chcę ją od pana dostać, jako podarek dla pięknej kobiety od mężczynzy... czyżbym nie była jej warta? - kobieta zrobiła obrażoną minę.
- ja nie, nie... to znaczy tak, o tak, jest pani wyjątkowo piękna – antykwariusz raz jeszcze rzucił ukradkiem na jej ponętną figurę i przełknął ślinę – ale ja naprawdę nie mogę....
- ojj jestem pewna, że jakoś temu zaradzimy - kobieta uśmiechnęła się ciepło, pochylając się nad Schellerem i pozwalając by pochłonął go zapach jej perfum...

Chwilę później drzwi od antykwariatu otwarły się, wypuszczając na zewnątrz pustego zaułka uśmiechniętą kobiecą postać z oprawioną w skórę wielką księgą, pod pachą. Gdy postać skręciła za róg powietrze wokół niej nieznacznie zafalowało, sprawiając że jej kształty rozmyły się, formując sylwetkę czarodzieja. Saturian uśmiechnął się pod nosem. Nareszcie, sławna “Constructa Magica” nareszcie w jego rękach. Nie mógł się już doczekać, kiedy zabierze się za czytanie jej zawartości... tak teraz może wrócić do reszty, teraz już tak...wsiadł na swego wierzchowca i skierował się w stronę pomnika Ulryka.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:54, 16 Sie 2010     Temat postu:


Lucanor Polwarth

Tuż przed wyjazdem kompanii z karczmy, z leśnej głuszy powrócił Blue. Lucanor od jakiegoś czasu siedział już na koniu, czekając aż reszta będzie gotowa. Gdy wyruszyli, szlachcic trzymał się towarzystwa Vivian, którą zabawiał rozmową.
- Od dawna żyjesz w tej okolicy? - zapytał.

- Od jakichś piętnastu lat, o ile nie dłużej - odparła, uśmiechając się lekko. - A czemu pytasz?

- Zastanawiam się, co skłoniło cię do zamieszkania w tej okolicy. Raczej nie jest tutaj zbyt przyjaźnie.

- Właśnie. - wtrącił się Revalion. - Taka kobieta jak ty, Vivian, szybko zrobiłaby karierę w... czymkolwiek. Założę się, że potrafisz pięknie śpiewać, bądź tańczyć. Czemu więc takie... odludzie?

- To dość długa historia - zaśmiała się pod nosem. - Ale to nie jest jedyne miejsce, gdzie mieszkam, po prostu czekam tu na przyjaciela, bo tak się umówiliśmy. W Tobaro mamy dom, a w Kislevie destylarnię wódki. Mój ojciec miał na nazwisko Eristoff, może kojarzycie ten trunek? - zapytała.

- Jest bardzo popularny w Albionie. Sporo tego sprowadzamy z Imperium. Szczerze mówiąc, bardzo mnie teraz zaskoczyłaś. Kolejny przykład, by nie oceniać ludzi po pozorach. - stwierdził szlachic.

- Albo panter... - rzucił Rev patrząc przez chwilę na wielkiego kota. - Eristoff... oh tak, nieraz bolała mnie przez niego głowa. - zaśmiał się. - A czekałaś tu na... chwila, sam zgadnę... na... Eldora?

- Nie... nie na Eldora, właściwie to on zupełnie mnie zaskoczył. - Uśmiechnęła się i zerknęła w stronę starca. - Wierzę, że wódka smakuje i się dobrze sprzedaje, choć ja sama jej nie piję. To tylko rodzinny interes.

- Pewnie bardzo dochodowy. - uśmiechnął się Luca.

- Ach, nie na Eldora... no dobrze. - Revalion mrugnął do Vivian. - Wybacz... mm... Lucanorze? Ale ja muszę spytać. CZEMU wozisz ze sobą tą panterę? I, co ważniejsze, jak dobrze jest... wytresowana?

- Blue jest perfekcyjnie wytrenowany do zjadania ciekawskich bardów. - Norrańczyk spojrzał w kierunku zwierzęcia, które wydało z siebie groźny odgłos. - Blue po prostu dotrzymuje mi towarzystwa. To naprawdę mądra bestia.

- Hmm... no tak... - odparł bard. - A słyszałeś o psach? Albo kotach? Też świetnie dotrzymują towarzystwa i nie dają wrażenia, jakby chciały cię zaraz zjeść.

Vivian zaśmiała się, słysząc słowa Reva. W sumie ona również się wystraszyła tego przerośniętego kota za pierszym razem.

- Mam trochę oryginalny gust. - Luca mrugnął okiem.

- Och tak, no jasne. - odparł bard. - I nie masz żadnych problemów z... no nie wiem... celnikami, albo inną strażą?
Po tych słowach, nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do Vivian.
- Wiesz może gdzie my właściwie jedziemy, kiedy dotrzemy już do miasta? To znaczy my... bez ciebie. Chyba mi umknęło, kiedy Eldor o tym wspominał...

- Wspominał coś o północnym wschodzie, a to może oznaczać zarówno rejony Kislevu jak i Pustkowia Chaosu - odpowiedziała bardowi i wzruszyła lekko ramionami. - Czy nawet Sylvanię, ale nie jestem pewna. Nie znam się zbyt dobrze na mapie, wybacz.

- Nie spotkałem jeszcze strażnika, który miałby odwagę ruszyć Blue. A jeśli chodzi o cel podróży, to stawiam na Pustkowia Chaosu. Wizja raczej nie przedstawiała jakichś pięknych okolic.

- Wątpię, by chodziło tylko i wyłącznie o kota. - Vivian napomknęła jeszcze odnośnie Blue. - Pewnie samo twoje pochodzenie sprawiało, że nie zadawali dziwnych pytań... W końcu “ta szlachta i ich zachcianki”! - prychnęła, po czym puściła Luce oczko.

- Na tych ziemiach sam jarl Wickfordu niewiele by znaczył, a co dopiero jego syn bez szans na objęcie władzy. Już nie mówiąc o tym, że raczej nie obnoszę się zbytnio pochodzeniem.

- I tak to po tobie widać. - Karczmarka uniosła do góry prawą brew. - Nie mówię tylko o stroju, ale także o gestach, wysławianiu się czy choćby tym, iż trzymasz plecy zupełnie prosto. Takich rzeczy po prostu nie da się nie zauważyć. - Uśmiechnęła się.

- Ze mną jest podobnie. - dodał entuzjastycznie Revalion. - Chociaż w większości ludzie reagują na mnie negatywnie... nie mam pojęcia dlaczego... - bard roześmiał się, po czym oddalił się nieznacznie zaczynając śpiewać pod nosem.

***

Lucanor i Vivian po przybyciu do miasta udali się do biblioteki. Blue wszedł do środka razem z nimi, co nie spotkało się z aprobatą zakonników prowadzących księgozbiór. Żaden nie odważył się odezwać, posyłali jednak w stronę zwierzęcia wściekłe spojrzenia.
- To powinno być... - szlachcic przechadzał się między regałami, a karczmarka podążała za nim rozglądając się z ciekawością. Mężczyzna wybrał w końcu grube tomisko ze skórzaną oprawą. - ... tutaj.
Norrańczyk podszedł do najbliższego stołu, na którym położył księgę i przekartkował w poszukiwaniu mapy świata. Wskazał palcem na znajdujący się na zachodzie kontynent. - Oto nasza ojczyzna panter.

- Nie wygląda zbyt imponująco - stwierdziła Vivian, unosząc do góry prawą brew. - Myślałam, że będzie... większe...

- No cóż, Lustria jest prawie tak duża jak Stary Świat. - Luca obrócił stronę i pokazał Vivian rycinę przedstawiającą wysokie drzewa i dzikich ludzi, którzy siedzieli między gałęziami i wykrzywali usta w grymasie wściekłości. - Ale bardzo nieprzyjazna.

- Coś jak Imperium - zaśmiała się kobieta. - Byłeś w Drakwaldzie? - zapytała. - Tam ludzie wyglądają podobnie i również nie są zbyt miło nastawieni. - Skrzywiła się. - W dodatku pełno tam mutantów, zwierzoludzi i całej maści niebezpieczeństw, które tylko czekają, żeby cię ukatrupić...

- Nie miałem okazji, ale słyszałem różne historie. Cóż, chyba gorsza może być już tylko wojna. - westchnął.

- Oby nie nastąpiła. - Kobieta zmarszczyła brwi i zamyśliła się nad czymś.

- Coś się stało? - zainteresował się Norrańczyk, wyczuwając zmianę nastroju kobiety.

- Martwię się - westchnęła ciężko. - Wojna, to nie jest nic miłego. Moi przyjaciele są wojskowymi, nie chciałabym, by ich powołali i żeby zginęli. Marcus jest kapitanem, więc na pewno zostałby wezwany. Musicie zrobić co w waszej mocy, żeby nie doszło do wojny!

- Masz moje słowo. - położył dłoń na jej dłoni. - Załatwimy tą sprawę jak najszybciej.

Uśmiechnęła się do niego nieznacznie i skinęła głową.
- Będę się modlić o wasze powodzenie i bezpieczeństwo, by nic wam się nie stało... - szepnęła.

Lucanor skłonił się.
- Bogowie na pewno cię wysłuchają. - stwierdził. - A teraz lepiej już wracajmy, chyba że masz coś do załatwienia po drodze.

- Najpierw zahaczę o targ, a później odwiedzę Dominica i może akurat Marcus tam będzie - westchnęła. - Tak czy inaczej dziękuję, że mi pokazałeś Lustrię.

***

- Ty i ten twój kot! – krzyknął bard. – A było tak blisko! „Tyle” brakowało, by zechciała z nami podróżować! Ale nie, bo ty musisz mieć to głupie zwierzę przy sobie!

Blue warknął, a szlachcic roześmiał się spoglądając za odchodzącą kobietą.
- Widocznie nie była ciebie warta, trubadurze.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:05, 16 Sie 2010     Temat postu:


Wszyscy

Niektórzy zdziwili się, gdy małomówny czarodziej pojawił się na miejscu spotkania, wszak nie miał zamiaru z nimi iść… Ruszyli w dalszą drogę do wschodniej bramy, a z każdym rokiem tłok na ulicach wzrastał i z trudem się przeciskali między wylegającymi na targ, niczym robactwo, ludźmi. Musieli prowadzić swoje konie za uzdy, gdyż wierzchowce nie czuły się zbyt dobrze pośród takiej ilości mieszkańców. Drużyna śledziła plecy Jaspera i Arethisa, lecz po jakichś dziesięciu minutach stwierdzili, że ta dwójka gdzieś zniknęła i zostali sami na placu…

Arethis i Jasper

Popychany i potrącany przez ludzi, w końcu wpadł w jakąś ciemną i ciasną uliczkę, otrzepując swoje ubranie oraz sprawdzając, czy sakiewkę nadal miał na miejscu. Nienawidził tego tłoku, który w południe stawał się wręcz nie do zniesienia. Zerknął na stojącego obok Arethisa i nagle zauważył, że w uliczce zrobiło się coś ciemno. Obaj odwrócili się w stronę wyjścia, by zobaczyć czterech uzbrojonych w miecze zakapiorów.
- Wyskakujcie z sakiewek! – syknął jeden z nich.
Jasper przekrzywił głowę, przyglądając się młodemu chłopakowi ze sztyletem w dłoni.
- Czy ty nie powinieneś być w szkole, synu? – zapytał, niedowierzając temu, co widział.
- Spieprzajcie, wiecie, kim ja jestem? – wtrącił się Arethis.
- Tak! Kolejnym złupionym podróżnym! – stwierdził młodzik, a wtórował mu rechot towarzyszy.
Zabójca zmarszczył brwi, zdjął kaptur i spojrzał na nich ostro, wykonując kilka gestów dłonią.
- Jestem Arethis.
To wystarczyło, by krew odpłynęła z ich twarzy. Spojrzeli po sobie, po czym czmychnęli. Arethis jedynie prychnął coś pod nosem i zarzucił kaptur.

Chwilę później, gdy odwrócili konie, w uliczce pojawiło się pięciu innych, dużo starszych, typów spod ciemnej gwiazdy, dzierżących zakrzywione sztylety.
- Arethis! – zawołał jeden z nich uradowanym głosem. – Czy to czasem nie ty jesteś mi winien piętnaście koron za karty i łeb, za wypierdolenie mojej siostry?! – ryknął, rzucając się w jego stronę.
Odpowiedzią zabójcy było ostre przekleństwo i dobycie broni. Silnym ramieniem odtrącił Jaspera, przyjmując na siebie cały impet ataku i zbijając je bez najmniejszego problemu. Konie zarżały, cofając się kilka kroków.

Nie mając innego wyboru, Jasper również dobył broni, gdy jeden z oprychów ruszył w jego stronę. Zwarł się w nim, kątem oka dostrzegając, jak pozostała trójka zaczyna szykować kusze. Arethis walczył ramię w ramię ze zwiadowcą, parując i zbijając ataki wściekłego mężczyzny.
- Strzelcy! – syknął ostrzegawczo Jasper, ale zabójca nawet nie oderwał wzroku od swego przeciwnika i jedynie skinął głową.

Jeden z kuszników padł, co wprowadziło lekkie zamieszanie wśród ustawionych na końcu uliczki oprychów.
- Strzelać komuś w plecy? Po dwóch na jednego? – mężczyźni usłyszeli kobiecy głos, dobiegający zza pleców oponentów, po czym kolejny padł, obficie brocząc krwią. – Trzeba wyrównać szanse!
Nim ostatni ze strzelców zdążył cokolwiek robić, jakaś zwinna postać właśnie kończyła podrzynać mu gardło, po czym stanęła z boku, oparła się o beczkę i ze stoickim spokojem przyglądała się walce.

Przeciwnik Arethisa warknął gardłowo, a jego okrzyk zmienił się w bulgotanie, gdy osunął się na kolana, łapiąc się za główną arterię szyi. Chwilę później oponent Jaspera podzielił los swego towarzysza, trzymając się za brzuch i konając na brukowanym chodniku.

- Ładnie – skwitowała kobieta, ocierając ostrze z krwi. – Już wcześniej widziałam, jak za wami leźli, ale mam takiego kaca, że nie chciało mi się biegać – dodała, rozkładając bezradnie ręce. – Jestem Kaya, a wy?



W dłoni dzierżyła długi sztylet, a drugie, bliźniacze ostrze, wisiało u jej boku. Przy pasie miała linę z kotwiczką, a sam pas był wyposażony z kilka kieszonek i schowków. Jej krótka koszula odsłaniała zgrabny brzuch, natomiast spodnie ciasno się opinały na zgrabnych nogach. Średniej długości czarne włosy okalały śliczną, uśmiechnięta twarz o ciemnych oczach.

Reszta drużyny

Natasza zaproponowała, by udać się do bramy i tam poczekać na dwóch towarzyszy, gdyż będzie ich o wiele łatwiej wypatrzeć w tłumie. Reszta zgodziła się na to i podążyła na wschód, gdy natrafiła na źródło tego całego zamieszania.

Po środku placu, na niewielkim podwyższeniu, tańczyła urodziwa młoda kobieta ubrana jedynie w jakieś zwiewne, kolorowe kawałki materiału. Dość długie, kasztanowe włosy sięgały jej do ramion, a poruszała się w rytm przygrywanej na flecie muzyki. Mężczyzna, który wyglądał na niewiele starszego od niej, grał prostą i skoczną melodię. Choć siedział, wydawał się być wysoki, a jego długie blond włosy były związane w ciasny warkocz.

Przez dłuższą chwilę podróżni przyglądali się temu jak oczarowani, gdy nagle Tamayrel poczuł, że jego sakiewka zniknęła. Odwrócił się błyskawicznie, bystrymi oczami przeszukując tłum, jednak nic nie dostrzegł. Bard widząc to, uśmiechnął się lekko. Z łatwością zauważył plecy odzianego w szare ubrania mężczyzny, który znikał między ludźmi. Blue także musiał go wyczuć i zerkał w tamtą stronę.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach