Autor / Wiadomość

[Freestyle] Żywi lub martwi - najlepiej to drugie!

Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Śro 22:25, 11 Sie 2010     Temat postu:


Tamayrel

Na szczęście, karczma nie okazała się miejscem spotkania okolicznej bandy rabusiów, jak pomyślał w pierwszej chwili. Było to gościnne miejsce, w którym można było się dobrze najeść i wyspać. A jak by tego było mało, przez zapach zupy grzybowej przebijała się woń zarobku... pracy i wiążącego się z nią zarobku.

Tamayrel po zrzuceniu z siebie mokrego płaszcza, samoistnie zaprezentował swoją czarną, solidnie obitą metalem, zbroję skórzaną i luźne czarne skórzane spodnie, które choć nie były już obite nadal spełniały funkcję pancerza. Łuk oraz kołczan ze strzałami na plecach, miecz i kilka nietypowych noży u pasa, stanowiło uzbrojenie wojownika. Uważny obserwator mógł zauważyć, że zarówno ubiór jak i broń były naprawdę dobrej jakości. Podobnie jak jego wysokie skórzane buty, nie wspominając o pasie ze złotą klamrą i obręczy na głowie.

Elf zdjął swe długie czarne skórzane rękawice i słuchając opowieści starszego mężczyzny zajadał jedną miskę zupy za drugą. Nawet mu zasmakowała, co biorąc pod uwagę że nie została przygotowana przez elfie ręce mogło wydawać się dość dziwne. Ponieważ mógł zjeść ile tylko chciał, a przez większość dnia nic nie jadł, nie wzbraniał się przed wzięciem dokładki.

Wyglądało na to, że zebrani podejmą się czekającego ich zadania... może nie wszyscy, gdyż jednego z obecnych od razu obleciał strach, ale jeśli Eldor twierdził, że i tak losy zaprowadzą ich na miejsce, to zapewne i z nim się jeszcze spotkają. Zasadniczo, wszystko zdawało się być jasne, choć jawnie zdradzana chęć jednego ze zgromadzonych, na zdobycie łupu w postaci owego magicznego przedmiotu nie świadczyła dobrze. Reszta zdawała się być jasna i zrozumiała.
Jedyne czego nie rozgryzł do końca, to człowiek pokazujący magiczne sztuczki. Z początku wyglądał na zwykłego barda, ale potem zabrał się za czary sugerując inną profesję... a następnie "zaśpiewał", co w pełni pasowało do pierwszego wrażenia.
Dezinformacja była skuteczną bronią. Czyżby był to czarodziej maskujący się pod postacią grajka? A może grajek, który rozpoczynał nową ścieżkę zgłębiając nauke magii? Jakkolwiek by nie było, nie miało to teraz większego znaczenia.
Półelf, on zapewne nie będzie czół się komfortowo w jego obecności. Tamayrel wiedział jakie poglądy na ich temat mają zwykłe elfy... ale on sam zwykłym elfem nie był... przy pierwszej okazji mu o tym powie.

Tamayrel skupiał się na jedzeniu, uważnie słuchając tego co mówili pozostali. Kiedy część zgromadzonych zniknęła udając się na spoczynek, a druga część już się nagadała, elf też postanowił zabrać głos. Wszak czarodziej, który przedstawił im sytuacje, czekał aż wyrażą swoje zdanie i przy tym najlepiej deklarację udziału w wyprawie.
- Brzmi ciekawie i zachęcająco. - rzekł Tamayrel, kończąc drugą miskę zupy. - Przydało by się więcej szczegółów, choć biorąc pod uwagę źródło informacji... rozumiem, że sny nie są w pełni kontrolowane - powiedział spokojnie, rozmyślając jeszcze nad tym wszystkim co usłyszał dzisiejszego wieczoru. Odstawił pustą miskę. Naprawdę się najadł, a i o dziwo danie było bardzo smaczne.
- Skoro rano ruszamy, to lepiej dobrze wypocząć. - oznajmił wstając. - Może będziemy wówczas wiedzieć więcej? - zagadał i uśmiechnął się do starszego mężczyzny. Wszak jeśli informacje zbierał za pomocą snów, noc była czasem jego "misji rozpoznawczych".
- A Pani, - zaczął, spoglądając na Vivian i zwracając się do niej z wyraźnym szacunkiem w głosie - muszę przyznać że zupa była wyśmienita. - rzekł z uśmiechem kłaniając się jej lekko. Kogoś mogło by zdziwić takie zachowanie u przedstwiciela jego rasy, ale on nie był zwykłym elfem. Tamayrel pochodził z bardzo szczególnego rodu i wpajano mu inne wartości niż przeciętym elfom.
Zaraz potem życzył wszystkim dobrej nocy i udał się do swego pokoju na spoczynek. Choć snu jako takiego nie potrzebował, to wiedział , że warto położyć się i odpocząć przed kolejnym dniem. Wyglądało na to, że znalazł to czego szukał... przynajmniej na to liczył.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Śro 22:48, 11 Sie 2010     Temat postu:


Zanzafaar Hezzegorth:

Zanzafaar skończył jedzenie. Wstał oddał miskę Vivian. - Dobra rzecz. Zdecydowanie. Mówi ci to koneser - mrugnął do niej. - A mam do ciebie pytanie - oparł się łokciami o ladę i uśmiechnął lekko.
- Słucham? - zapytała.
- Czemu nie wpakowałaś tamtemu przykapturzonemu kretynowi bełta miedzy pośladki? –
- Bo skoro z wami idzie i ma wpłynąć na dalsze losy Imperium, to nie mam zamiaru nic z tym robić - odparła sztywno. - I tak zaraz odjedzie...
- Z jedne j strony słusznie, ale z drugiej... ten gość nigdy chyba nie oberwał od kobiety. Szkoda, że nie ma ze mną Lucielli. Ucięłaby mu jaja i byłby koniec kozakowania. Cóż... tyle. Jakby coś się działo to krzyknij. Będę w pogotowiu - mrugnął do niej raz jeszcze. Obrócił sie do środka sali. - Też się z wami przejdę - rzucił głośno, by wszyscy słyszeli. - Nie żebym uwierzył w to wszystko, ale... nie mam celu, a ten jest dobry jak każdy inny - rzucił. - Dalsze ustalenia dziś, czy jutro z rana? - zapytał.
- Myślę, że jutro rano przy śniadaniu - odpowiedział mu czarodziej. - I proponuję, byście się dziś wcześniej położyli. Nie chcecie chyba narzucać się Vivian? - zapytał, zerkając na dziewczynę i uśmiechając się do niej lekko.
Szlachci wykonał wzbraniający gest rękami. - Mam więcej taktu niż nasz przykapturzony matoł - zapewnił. - Dobrej nocy - powiedział i ruszył do swojego pokoju.

Gdy zamknął za sobą drzwi zaczął zdejmować pancerz. Szybkimi, wyuczonymi ruchami poukładał poszczególne elementy zbroi w taki sposób, że rano będzie w stanie szybko ją założyć. Potem zamyślił się na chwilę.
Zanzafaar zszedł na dol. Nie miał juz zbroi na sobie, ale miał przy boku rapier. Podszedł do baru. -Viv, powiedz mi.. jest tu możliwość wymycia się? - zapytał.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała mu szybko. - Mam przynieść balię do twojego pokoju?
- Byłoby miło - powiedział Zan. - Jakaś dodatkowa dopłata? -
Nie, oczywiście że nie... - odparła, uśmiechając się ciepło. - Daj mi kilka minut, podgrzeję wodę, Zan.
Poczekam w pokoju - powiedział szlachcic i poszedł do siebie. Na miejscu otworzył książkę i zaczął czytać
Jakiś niecały kwadrans później pojawiła się Viv ze sporą balią, po czym poszła na dół po dwa wiadra pełne wody. W jednym był wrzątek, w drugim zimna. Choć była dość drobna, a całość na pewno ciężka, nie wyglądała na zmęczoną takim wysiłkiem.
- Czy to wszystko? - zapytała jeszcze.
- Jeśli, jak się domyślam, nie mogę poprosić o wymycie pleców to tak - Zan się zaśmiał. - Dzięki Viv - Wiedział dobrze, że Vivian na dole ma klientelę, nawet gdyby zechciała mu "pomóc", więc wymycie mu pleców raczej odpadało...
- Nie możesz prosić - odpowiedziała stanowczo, po czym uśmiechnęła się pod nosem i wyszła z jego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Zan wyszczerzył się. Zdecydowanie lubił tę kobietę. Szkoda, ze będzie musiał zostawić ten zajazd w tyle...
Wziął się za kąpiel, gdy zakończył i na powrót się ubrał odniósł balię, a potem udał się na zasłużony spoczynek. Wpierw jednak wyciągnął z plecaka dwa zestawy małych dzwoneczków. Jeden przywiązał na klamce w oknie, a drugi - na klamce w drzwiach. Jeśli komuś przyjdzie coś głupiego do głowy... szlachcic ułożył rapier w dogodnym miejscu.
- Dla niektórych jedna dziura w tę czy we wtę nie robi różnicy - mruknął cicho do siebie, już leżąc. Te, które robił rapierem zawsze robiły różnicę...
Zobacz profil autora
Syrius




Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: MMz
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:22, 12 Sie 2010     Temat postu:


Saturian Dreamman

Saturian ciężko usiadł na łóżku. Szaleńcy, awanturnicy, poszukiwacze przygód. To wszystko za dużo jak na jeden wieczór dla jednego, zmęczonego czarodzieja.. Nikt go nawet nie zatrzymał, phi. Może to i lepiej. Wolał uniknąć konfrontacji. Ciekawe co skłoniło resztę do tak łatwego podporządkowania się słowom starca. Chciwość? Chęć szukania przygód? Głupota? Pewnie to wszystko razem wzięte.... Zzuł buty, kładąc się na łóżku..
A może... może omamił ich umysły? Nie wydawał się groźny, ale kto wie? Czasem to co najbardziej niepozorne, bywa też najbardziej niebezpieczne... i śmiertelne, a on Saturian Dreamman nie zwykł szafować swym życiem i wystawiać je na śmiertelność. Jutro uda się do Middenheim. Zawsze to jakaś cywilizacja. Mają nawet uczelnię i magiczne kolegium, a tymczasem pora na chwilę zasłużonego relaksu.

Przymknął oczy, po czym wziął kilka głębszych oddechów, rozluźniając mięśnie ciała i wprowadzając się w trans gdy nagle od strony korytarza dobiegły go jakieś hałasy. Coś jakby uderzenie, któremu towarzyszyły ostre przekleństwa i groźby.
- Uciążliwe insekty – wycedził, otwierając oczy. Już się między sobą awanturują, zakłócając jego jakże zasłużony odpoczynek. I oni mieliby uratować Imperium? Żałosne... Przez chwilę zastanawiał się czy nie rzucić na obu jakiegoś złośliwego I bolesnego czaru i myśl ta przywołała na jego usta bezlitosny uśmiech, ale potrząsnął jedynie głową odrzucając ją.
- Nie, szkoda mych sił na tych dwóch – powiedział sam do siebie, po czym zrezygnowany powlókł się do drzwi i krótkim ruchem dłoni, splecionym z kilkoma słowami, zabezpieczył je magicznie przed otwarciem. Potem podobnie uczynił z oknem.

- To powinno wystarczyć – powiedział sennie, kładąc się ponownie na łóżku. Wiedział, że w obecnych okolicznościach powinien zabezpieczyć się lepiej, ale nie miał już na to sił. W tej chwili był jedynie bardzo zmęczonym magiem, w łóżku... zasnął.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:34, 12 Sie 2010     Temat postu:


Arethis

Sen przyszedł szybko, a zabójca w końcu mógł odetchnąć z ulgą – leżał w miękkim, ciepłym łóżku, które pachniało świeżą pościelą. Już dawno nie spał w tak dobrych warunkach i niemal zapomniał o tym, że chciał kilku w tej karczmie osobom poderżnąć gardło.

Obudziło go ciche skrzypnięcie podłogi i zerwał się do pozycji siedzącej. Jak mógł się tak zaskoczyć?! Sięgnął po sztylet, gdy zobaczył przed sobą karczmarkę. Była cała naga, a rozpuszczone włosy nie zasłaniały jej nawet piersi. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, kiedy podeszła do łóżka i usiadła na nim okrakiem.

* * *

Niemal utonął w jej pięknych oczach i tym delikatnym, ciepłym uśmiechu. Palcami przeczesywał włosy kobiety, był więcej niż zadowolony. Niewiele brakowało, a by nawet powiedział jakiś komplement, lecz w porę się opamiętał. To one były dla niego, a nie on dla nich. To one miały się starać, a nie on.
- Szkoda, że musisz odejść… - westchnęła cicho, a jej wyraz twarzy zmienił się nagle. Chłodny, pozbawiony uczuć i bardzo odległy. Arethis poczuł, jak skóra Vivian robi się zimna i już miał ją odtrącić, gdy nagły ból w podbrzuszu sparaliżował go. Spojrzał w dół i zobaczył swoje wnętrzności, wylewające się z rozciętej skóry na białą pościel. Chciał coś krzyknąć, lecz karczmarka odchyliła mu głowę do tyłu i przejechała ostrzem po gardle.

* * *

Obudził się.

* * *

W pokoju panował mrok, za oknem burza już ucichła i nawet nie padał deszcz. Gdzieś w oddali usłyszał zawodzenie wilka, ale poza tym cała karczma była spowita ciszą. Oddychał ciężko i szybko, instynktownie kładąc dłoń na podbrzuszu. Choć rany nie było, nadal czuł ten nieprzyjemny ból. Skrzywił się, czując również, że całe jego ciało jest zroszone potem.
„Iluzja może zabić, jeśli jest wystarczająco realistyczna i się w nią uwierzy.” – usłyszał w swojej głowie.


Wszyscy

Ranek nastał spokojny, a wczorajsza ulewa pozostawiła po sobie jedynie wielkie kałuże i tony błota. Słońce przebijało się przez konary drzew i dało się wyczuć, iż tego dnia zapowiada się piękna, ciepła pogoda. Vivian jeszcze przed świtem zaczęła się kręcić po karczmie, pakując różne rzeczy i szykując do drogi. Niedługo po niej wstał Jasper, który nie zapomniał o swej obietnicy.

Jakieś dwie godziny po wschodzie słońca śniadanie było gotowe i kobieta przeszła się po pokojach, budząc wszystkich i zapraszając na dół. Wyjaśniła, że do Middenheim był dzień drogi, a jeśli wyruszą wcześnie, to może uda im się dotrzeć na czas, nim zamkną bramy.

Na śniadanie składało się świeże mleko, naleśniki i pajdy wciąż gorącego chleba z miodem lub dżemem. Gospodyni uwijała się między stolikami, podając jedzenie i przysłuchując się rozmowom.

- Pojadę z wami do Middenheim – oznajmiła otwarcie. – Mam tam przyjaciela, doświadczonego wojownika. Postaram się go przekonać, by do was dołączył lub chociaż wspomógł przez jakiś czas.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:44, 12 Sie 2010     Temat postu:


Lucanor Polwarth

Norrańczyk wstał z samego rana. Wyjrzał przez okno w pokoju, gdyż wcześniej z powodu burzy nie mógł odpowiednio przyjrzeć się okolicy. Teraz stwierdził, że karczma położona jest na niezwykle pięknym terenie. Gdzieś w niewielkiej odległości zauważył jezioro i od razu zdecydował się wybrać w jego stronę. Założył buty i zabrał ze sobą szablę, a następnie opuścił pokój. Na korytarzu dołączył do niego Blue. Będąc na zewnątrz budynku Lucanor zaglądnął jeszcze tylko do swojego konia, ale gniadosz trzymał się nieźle i zarżał na widok właściciela. Pantera natomiast zniknęła gdzieś między drzewami.

Po kilku minutach marszu dotarł na miejsce. Najpierw przećwiczył kilka figur szermierczych, co potrwało niemal godzinę. Potem rozebrał się, odłożył swoje rzeczy na brzegu i wszedł do jeziora. Woda była bardzo zimna, ale po chwili mężczyzna się przyzwyczaił i jakiś czas pływał w pobliżu.

Odświeżony wyszedł na brzeg, a gdy wyschnął ubrał się i wrócił do karczmy. Trafił akurat na Vivian, która krzątała się w izbie.
- Przygotowania idą pełną parą. Noc była spokojna?
- Owszem, na szczęście twój kot nie chrapie - odparła, uśmiechając się lekko i zmierzyła go wzrokiem. Widać było, że jego nagi tors nie zrobił na kobiecie większego wrażenia i nawet się nie zawstydziła. - A tobie jak minęła noc? Widzę, że na dworze przygrzało...
- Całkiem nieźle, wyspałem się. A dziś zapowiada się kolejny upalny dzień. - powiedział mężczyzna. - Jestem głodny jak wilk, Blue pewnie tak samo i teraz gdzieś poluje. Niedługo zejdę na śniadanie. - szlachcic skierował się na schody.

Gdy Luca ponownie znalazł się w swoim pokoju przyodział koszulę, założył kaburę z pistoletem, którą następnie ukrył pod płaszczem. Na ramię zarzucił torbę, a do drugiej ręki wziął szablę. Tak przygotowany udał się na zewnątrz, gdzie swój ekwipunek przywiązał do siodła wierzchowca.
- Niedługo ruszamy. - poklepał konia w szyję.

Następnie wrócił do izby i zasiadł do śniadania, czekając na resztę i co jakiś czas zerkając w stronę Vivian.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Czw 20:49, 12 Sie 2010     Temat postu:


Zanzafaar Hezzegorth:

Zan obudził się, wstał i przeciągnął. Po chwili gimnastyki zdjął dzwoneczki z okna i drzwi i schwał do małych „futeralików” by nie dzwoniły przy każdym ruchu plecaka. Założył zbroję, zarzucił plecak na szyję i zahaczył hełm przy pasie. Potem do jednego boku przytroczył rapier i szablę, a do drugiego – lewak. Sprawdził, czy ostrza siedzą na miejscu i zarzuciwszy plecak an ramię wyszedł z pokoju.
Zszedł po schodach i usłyszał oznajmienie Vivian. Uśmiechnął się, słysząc te słowa.
- No patrzcie państwo jak miło zaczyna się ten dzień... a o swój dobytek tutaj się nie martwisz? - zapytał.
- Rzadko kto tutaj zagląda, właściwie pierwszy raz mam taki ruch. - Wzruszyła ramionami.
Szlachcic podrapał się po potylicy. - Dobra, skoro tak na to patrzysz - zrobił bezradny gest rękoma.
- Oczywiście. - Mag wykonał zapraszający gest ręką i wskazał na miejsce koło siebie. - Jesteś zawsze mile widziany.
- Świetnie - Zan usiadł. - Heh, jedyna informacja która mogłaby jeszcze bardziej poprawić mi humor musiałaby brzmieć "Bogowie chaosu zachlali się na śmierć Kislevską wódką", albo "Ktoś wyjaśnił sługom chaosu, ze bez mózgu nie da się żyć, więc wszyscy umarli" - mruczał, zaczynając jeść.
- Jesteś chyba niepoprawnym optymistą. - Uniósł do góry brew i uśmiechnął się kącikami ust.
- Poprawnym - poprawił Zanzafaar. - Jeśli ktoś mówi, ze realizm jest jednoznaczny z pesymizmem to jest albo pesymistą albo nieleczonym idiotą... albo oboma na raz - stwierdził. - Optymizm będzie mi potrzebny by wytrzymać z tą bandą - przerwał, przełknął i popił.
- Jako że jestem optymistą, to mam nadzieję, ze każdy z nich będzie dostatecznie mądry, by trzymać łapy z dala od jedynej kobiety w drużynie - westchnął. - Bym nie musiał mu ich obcinać... sądzisz, ze wszyscy będą w stanie się nawzajem trzymać w ryzach?
- Jestem pewien, że nasz zakapturzony towarzysz nie będzie planował nic głupiego. A Vivian... ona sama umie o siebie zadbać. Ta kobieta zabiła w swoim życiu więcej mutantów, niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić i na pewno by się nie zawahała uczynić to samo z innymi, gdyby zaszła taka potrzeba. Ma to po Marcusie. - zaśmiał się.
- Mhm - mruknął Zanzafaar, czyszcząc talerz kawałkiem chleba.
- Trudno nie domyślić się, że "ma przeszłość" - stwierdził i westchnął, po czym zjadł nasączony resztką jajecznicy chleb i dopił herbatę. Nie uważał za taktowne pytanie kim był ów Marcus.
- Mi się tylko zdarzyło zabijać mutantów. Moje środowisko naturalne to arena pojedynkowa lub sale pałacowe... - zamyślił się. - Zapowiada się ciekawie spędzony czas - pokiwał głową. - Oby reszta śpiochów szybko się tu starabaniła ze swoimi klamotami.
- Nie liczyłbym na pana Arethisa zbyt szybko... Kiepsko spał tej nocy.
- Aerthis to który? Nie zwracałem uwagi jak się przedstawiali.. o ile się przedstawiali - mruknął szlachcic.
- To ten poszukiwany listem gończym morderca, rozbójnik i gwałciciel. – mag machną niedbale ręką.
Zan zastygł na chwilę. - To mówi wiele, ale nie zmienia specjalnie mojego zorientowania w sytuacji - mruknął. - Ten co się boi by mu słoneczko twarzy nie spaliło? - wykonał gest jakby zakładał kaptur.
Czarodziej zaśmiał się.
- Jakbyś miał pół straży na swoich plecach, też byś się ukrywał. Tak, o niego chodzi, dlatego miałbym do ciebie prośbę. Miej na niego oko, a nawet dwoje oczu...
Zan spojrzał na maga. - Da się zrobić - mruknął. Jakby już na niego nie uważał...
- No i bardzo dobrze, przyjacielu. Mam nadzieję, że jednak Arethis zmieni zdanie i was zdradzi, ani nie powybija i nie zostawi. No ale... Ja idę się szykować, przecież trzeba zaraz ruszać. Moje uszanowanie. - Skinął mu głową.
- Ta, pozytywne myślenie jest ważne - Zan uśmiechnął się.
Czekał spokojnie aż reszta wstanie i będzie gotowa do drogi.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:27, 12 Sie 2010     Temat postu:


Jasper Forks

Mężczyzna obudził się jeszcze zanim słońce zdążyło wzejść na szarym niebie. Wykonał serię ćwiczeń utrzymujących jego ciało w dobrej formie, a następnie przywdział jedynie spodnie i buty – pamiętał o obietnicy danej Vivian i zamierzał jej dotrzymać. Nim opuścił swą izbę przy klamce zamontował prowizoryczną pułapkę, działającą na zasadzie gilotyny. Ktokolwiek nieproszony wszedłby do pokoju, zostałby z miejsca ścięty.

Zszedł na dół i zdziwił się pozytywnie widząc, że Vivian również już nie śpi. Oddał jej klucz do swego pokoju i uprzedził o pułapce, a następnie poszedł za chatę i z małej przybudówki wyciągnął siekierę i stertę drewna do porąbania. Pieńki pękały na pół, gdy z niesamowitą szybkością uderzał w nie ostrzem broni, a pot parował z pleców zwiadowcy podrywany chłodnym wiatrem. Niespełna kwadrans później mężczyzna nakarmił swego rumaka, a także przyniósł Vivian cztery pełne wiadra wody, zastrzegając, by jedno z nich zagrzała mu, gdy wróci z polowania. Karczmarka jednak stwierdziła, że skoro ma zamiar z nimi wyruszyć do Middenheim, nie potrzebuje jedzenia na zapas, więc poprosiła zwiadowcę o to, by upolował coś następnym razem gdy będzie w okolicy. Jasper nieco się zawiódł, gdyż w poszyciu niedaleko przybudówki przy chacie zobaczył kilka młodych królików, ale skoro Vivian nie chciała…
- Niech sobie małe puszyste kulki pożyją. – Uśmiechnęła się ciepło.

Jasper odpowiedział jej takim samym uśmiechem, po czym skierował do swego pokoju odbierając klucz od rudowłosej. Dwoma ruchami rozbroił własną pułapkę, po czym zasiadł przy niewielkiej komodzie z arkuszem pergaminu i flakonem atramentu. W kilkunastu zdaniach napisał list obrazujący sytuację, o której się dowiedział. Miał zamiar również poczynić kilka znaczących kroków w samym Middenheim, ale na razie nie zamierzał się z nikim dzielić swoimi przemyśleniami. Kompania była co najmniej podejrzana; miał nadzieję, że nie będzie musiał ich niańczyć po drodze. Nie przejmował się odzianym w czerń zbójem – jeśli będzie sprawiał jakieś problemy, Forks rozprawi się z nim szybko i skutecznie. Zresztą, pozostałym również zamierzał naświetlić sytuację z kim będą podróżować.

Gdy skończył pisać list do stolicy i schował go do plecaka, przywdział cały ekwipunek i zabierając uzbrojenie zszedł do głównej sali. Było jeszcze na tyle wcześnie, że nie zastał żadnego z „towarzyszy”, a gdy pomyślał o nich, skrzywił się lekko. Nie pasowało mu za bardzo, że będzie musiał dalszą trasę spędzić w ich towarzystwie, ale Imperium było najważniejsze. Zresztą, to się jeszcze zobaczy, kto da sobie radę, a kto odpadnie…

Zostawił swe rzeczy przy stole najbliżej szynku i podszedł do kontuaru, zerkając na krzątającą się tam Vivian.
- Więc co proponujesz na śniadanie, gospodyni? – zagadnął wesoło, nie zdradzając ponurych myśli.
- A na co masz ochotę? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Właściwie nie mam sprecyzowanego menu, jak mawiają w Bretonii. Byleby dużo i na ciepło. – uśmiechnął się.
- Niesprecyzowany jadłospis… - westchnęła, dając mu tym samym do zrozumienia, że wie, co to menu. – Zatem może usmażę kiełbasę, do tego nieco grzybów i jajko sadzone?
- Świetnie, niech będzie. – mężczyzna poszerzył uśmiech. – A tym typem spod szóstki już nie musisz się przejmować.
- Wiem, mag mi powiedział – rzuciła tajemniczo. – On wie o wszystkim, co się dzieje. I sam również zadbał o to, by się pan Arethis zachowywał.
- No tak, magia… - Jasper na chwilę spoważniał i zmarszczył brwi opuszczając wzrok. Po chwili spojrzał na karczmarkę ponownie. – Cóż, miły z niego człowiek. Z chęcią bym porozmawiał, Vivian, ale mój żołądek walczy ze mną od jakiegoś czasu i pewnie z chęcią by coś ciepłego przyjął. Mam nadzieję, że tyle drewna ile narąbałem wystarczy?
- Oczywiście, starczy na kilka dni – odpowiedziała, po czym poszła na zaplecze. Po chwili jednak wróciła. – Pewnie od dawna jesteś w siodle i byłeś w wielu miastach – zaczęła. – Ja coś przygotuję, a ty zastanów się proszę, czy nie spotkałeś na swej drodze Marcusa Linderotha?
- A coś więcej o nim? Jak wygląda? Jakieś charakterystyczne cechy? – zapytał Forks.

Kobieta zaczęła go opisywać, a Jasper jedynie kiwał głową i marszczył brwi, jakby próbując coś skojarzyć. Gdy wspomniała o charakterystycznym głosie i bliźnie przecinającej prawą część twarzy, zwiadowcę oświeciło.
- Tak, spotkałem go! Walczyliśmy ze zwierzoludźmi w Suderbergu, jakieś trzy dni drogi stąd. – rzucił Jasper. – Rozstaliśmy się tam. Ja pojechałem na północ, a on wspominał coś o wchodzie… Ale głowy nie dam, że wyruszył w tamtym kierunku, bo ja wyjechałem przed wschodem słońca.
Twarz kobiety rozpogodziła się, a jej pierś się nieco uniosła, jakby ktoś zdjął z niej ciężki kamień.
- To najlepsza wiadomość, jaką usłyszałam od kilku miesięcy, dziękuję – odpowiedziała, z trudem powstrzymując łzy.
- Nie ma za co, naprawdę. – odrzekł Forks, nieco speszony sytuacją. – To kawał chłopa, prawdziwy wojownik, nie sądzę, by ktoś potrafił stawić mu czoła w drodze tutaj, zwłaszcza że miał przy sobie kilku podejrzanych typów… - zamyślił się. - Naprawdę twardy chłopina… Jak ryknął, to aż uszy więdły…
- Więc to na pewno on – dodała od siebie ucieszona Vivian. – Znając go, pojechał do Middenheim odwiedzić przyjaciela, więc tym bardziej się z wami wybiorę.
- Jestem przekonany, z tego, jak mi go opisałaś, że to kapitan Linderoth.. – puścił jej oko. – Rzadko mam okazję służyć pod kimś wyższym stopniem ode mnie. – uśmiechnął się z dumą.
- I wyższym o głowę – dopowiedziała łobuzersko.
- I szerszym ze dwa razy. – żachnął się zwiadowca.
- Jeszcze raz dziękuję – rzuciła, po czym szybko zniknęła na zapleczu, nucąc coś pod nosem.
- Jeśli już musisz dziękować, to zrób to dobrym śniadaniem. – Jasper uśmiechnął się ciepło, po czym zasiadł przy stole, czekając na swój posiłek. W jego głowie kotłowały się różne myśli, gdy wpatrywał się w okno przez które wpadały promienie słońca.

Kiedy karczmarka skończyła donosić jadło, a robiła to w trzech podejściach, stwierdził, że była mu wyjątkowo wdzięczna, a stół zapełniły wszelkiej maści rarytasy. Jasper wiedział, że nie zmieści wszystkiego sam, więc nakazał się częstować siedzącym obok niego kompanom, którzy dołączyli do stołu chwilę temu.
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Czw 22:27, 12 Sie 2010     Temat postu:


Tamayrel

Nie licząc drobnego wieczornego hałasu, który stanowiły czyjeś głośne rozmowy, noc minęła bardzo spokojnie. Tamayrel musiał przyznać, że wypoczął i gotów był do dalszej podróży. W przeciwieństwie do ostatnich dni, tym razem nie będzie jechał sam, oraz wiedział dokładnie... choć właściwie to niezbyt dokładnie, ale mieli już konkretnie obrany cel do którego zmierzali.

Tamayrel wstał dość wcześnie. Przeciągnął się, a następnie wykonał kilka ćwiczeń, pomagających mu utrzymać dobrą sprawność fizyczną. Kiedyś robił tak tylko dlatego, że mu kazano i dopiero gdy w pewnym momencie odstąpił od tego nawyku, sam zauważył, że lepiej się czuł ćwicząc na bieżąco. Od tamtej pory robił to już całkowicie z własnej woli. Gdy tylko mógł ćwiczył na dworze, gdzie było nieporównywalnie więcej miejsca i zwykle chłodne, świeże powietrze. Tym razem nie miał na to ochoty... zapewne dlatego, że czekały na niego sterty błota i mokra trawa.

Gdy właścicielka przybytku zapukała do jego drzwi, zapraszając na śniadanie, elf nie czekał już na nic więcej i zabierał się do zejścia. Założył zbroję - ostatni element odzienia, którego nie miał jeszcze na sobie i spakował swoje rzeczy. Przed opuszczeniem pokoju upewnił się, że ma przy sobie wszystko i zamykając za sobą drzwi zszedł na dół. Była tam Vivian, która krzątała się po kuchni, oraz trzej jego nowi towarzysze podróży siedzący przy stole. Tamayrel przywitał się jednym słowem i lekkim uśmiechem, zaś przed kobietą dodatkowo skłonił głową. Oddał jej też klucz do pokoju w którym gościł. Właściwie nie poznał imion zebranych. On sam również się nie przedstawił, więc wyglądało na to, że w tej kwestii byli kwita.
Elf dość szybko zjadł skromne śniadanie, na które składał się cały naleśnik. Najadł się poprzedniego wieczora i w chwili obecnej tak skromne śniadanie całkowicie mu o wystarczyło.
Poczekał trochę przy stole, aż pozostali skończą jeść - było to dla niego wygodniejsze niż czekanie w siodle. Posłuchał o czym w międzyczasie rozmawiali, choć dyskusja nie przyniosła żadnych rewelacji.
Niedługo potem, gdy nadszedł czas wymarszu, Tamayrel zabrał swoje rzeczy i udał się do stajni. Szybko uporał się z osiodłaniem konia i z iście elfią gracją wskoczył na niego. Był gotów do drogi.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 0:44, 13 Sie 2010     Temat postu:


Revalion Autermit

- Jeszcze chwilę… zaraz wstanę… - taka była reakcja Revaliona na pobudkę, którą każdemu zgotowała Vivian.

Bard przewrócił się z boku na bok i… kontynuował spanie.
Obudził się kilka minut później. I to z krzykiem.
- Nie kurwa, nie umiem grać na jebanej lutni!

Przetarł oczy, wstał z łóżka i… poleciał do przodu. Był to jednak czyn zamierzony – bard wykonał serię pompek, a następnie kilka innych ćwiczeń gimnastycznych.
Po jakimś czasie rozbudził się na dobre. Ubrał się i zszedł na dół.

Kiedy Revalion zszedł do sali biesiadnej, pierwsze co zauważył to ilość jedzenia, jaką miał przed sobą Jasper. Przetarł raz jeszcze oczy, jakby nie wierząc w to co widział.
- Dzień dobry... - powiedział, zatrzymując delikatnie idącą obok niego Vivian, po czym wskazał na zwiadowcę. - Czym trzeba sobie zasłużyć na takie wspaniałe śniadanie?
- Dobrymi nowinami - odpowiedziała kobieta, uśmiechając się szeroko i nucąc coś pod nosem.

Zmrużył oczy i zmarszczył czoło ewidentnie nie wiedząc o co chodzi.
- No cóż, niestety żadnych nie mam akurat pod ręką... - odparł wzruszając ramionami. - Czy mogę zatem liczyć na jakiekolwiek śniadanie?
- Przysiądź się do Jaspera, wątpię, by był w stanie to wszystko pomieścić - rzuciła wesoło. - A jakbyś coś jeszcze potrzebował, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Revalion podszedł do stołu, przy którym ucztował akurat Jasper.
- Czy można...? - spytał niepewnie.
- A co, ja jakiś szlachcic jestem? - Jasper uśmiechnął się, zajadając ciepłą kiełbasę. - Siadaj i częstuj się, czym chata bogata. - zażartował.

Bard odetchnął z wyraźną ulgą i przysiadł się do stołu. Po chwili niepewności postanowił zaatakować najbliższy naleśnik.
- Tak sobie myślałem... - powiedział po następnej chwili i nieco przyciszonym głosem. - Ty jesteś kimś w rodzaju wojaka... a ten typ w czarnym kapturze... rozumiesz... nie dałoby się czegoś z nim zrobić?
- To już zostało załatwione. - zwiadowca zabłysnął zębami. - Nie powinien się już nam naprzykrzać. A jak to zrobi, to zawiśnie na drzewie. Jest poszukiwany listem gończym w trzech prowincjach, więc miej się na baczności. Chociaż nie podejrzewam, aby po naszej wczorajszej rozmowie się jeszcze próbował wychylać.

Oczy Revaliona się rozszerzyły na wieść o gończych listach, lecz równie szybko się uspokoił.
- Dobrze to słyszeć! Nawet bardzo dobrze! Ach, przypomina mi się przez to pewna ballada... szkoda że nie moja... chociaż i bardzo klasyczna. Opowiada o dwóch kochankach walczących o serce tej samej wybranki. W czasie kiedy oni walczyli, kobieta upatrzyła sobie nowego narzeczonego, tamtą dwójkę mając za nic.
Revalion roześmiał się lekko.
- Kochanka powiadasz? - zmarszczył brwi. - Na mnie nie licz. Lepiej bierz się za drugiego naleśnika. - wskazał widelcem na talerz i toczył ze sobą heroiczną walkę, by zachować poważną minę i się nie uśmiechnąć.

- Skoro każesz...
Revalion oparł łokcie na stole, po czym... naleśnik pofrunął do góry i zwinął się w rulon. Tak sam z siebie...
Następnie poleciał wprost do dłoni barda, który go złapał i zaczął jeść z uśmiechem.
- Poczekaj ze sztuczkami, aż będziemy na głównym rynku w Middenheim. Najpierw zainteresują się tobą dzieci, a potem Inkwizycja. - Jasper roześmiał się na głos.
Revalion przestał się uśmiechać, ale tylko na chwilę.
- Jak mogą się mną zainteresować... - tutaj przerwał i zaczął wyśpiewywać nieznane zwiadowcy słowa, jednocześnie gestykulując lekko rękoma.
Efekt był... niezwykły. W miejscu barda pojawił się starzec w podartych łachmanach. Po kilku sekundach jednak Revalion wrócił do swojej postaci.
- ... jeśli nie będą wiedzieć kim jestem?
- To cię zamkną za żebractwo! - zwiadowca mało nie spadł z ławy, śmiejąc się przy tym do łez.

Mina Revaliona wyraźnie zrzedła. Nie taki miał być efekt... zdecydowanie nie taki.
- No, jak mnie zamkną to nie wykonamy zadania Mistrza Eldora. - bard szturchnął łokciem siedzącego obok czarodzieja. - I cały świat pogrąży się w mroku.
- Moja w tym głowa, żeby cię nie zamknęli. - Forks otarł łzę z oka. - A druga rzecz, że jak powiesimy naszego zakapturzonego "przyjaciela" na jakimś drzewie, to też nie wykonamy zadania i świat pogrąży się w mroku, prawda?

- Spekulacje, spekulacje. - odparł bard z pełnymi ustami, po czym zwrócił się do Eldora. - Żadna z tych rzeczy się nie wydarzy... prawda?
- A skąd ja to mogę wiedzieć, młodzieńcze? - Eldor wzruszył ramionami i parsknął śmiechem.
Revalion, nieco zbity z tropu, nieco spochmurniał i zabrał się za trzeciego naleśnika, po którym planował wrócić do pokoju.
- No... przecież... - wymamrotał. - Jesteś wielkim magiem, tak? Śniącym... czy jakoś tak?

- Tak? Ja tak mówiłem? - mag zamyślił się. - Więc pewnie coś w tym jest...
- Coś ci się chyba poprzestawiało, Rev, pewnie od tych sztuczek. - dorzucił Jasper, podłapując żart czarodzieja.
Bard zmarszczył brwi i zrobił skrzywioną minę w udawanym gniewie.
- O nie nie, panowie. - wykonał gest dłonią, w wyniku czego kilka przedmiotów leżących przed nim, na stole, zmieniło swoje położenie. - Dopiero teraz "coś" mi się poprzestawiało.

- Dobrze, że nie zabrałeś mi naleśnika z ręki, bo bym się wkurzył! - Forks roześmiał się. Coraz bardziej lubił towarzystwo dziwnego barda i kątem oka zauważył, że nawet Vivian zaczęła się im przygladać. Zapewne zaintrygowało kobietę, z czego się tak co chwilę śmieją. - Zachowuj się, kobieta patrzy... - szepnął do niego i puścił mu oko.
- Dobrze, już dobrze... idę się spakować. - Revalion mrugnął do zwiadowcy wstając od stołu, a także do Vivian kiedy szedł na piętro.

- A wy co tacy weseli? - zaczepiła go.
- To oni są weseli, ja tu jestem ofiarą. - wskazał na czarodzieja i zwiadowcę siedzących przy stole. Mimo swoich słów, uśmiechał się szeroko do Vivian.
- Ofiarą, powiadasz? - zapytała, świetnie udając zmartwienie i pogłaskała go po ramieniu. - Mam im zabrać jedzenie i wyjąć patelnię? Solidna halflińska robota, niejeden goblin stracił od niej życie!

- Och tak, tak zrób! - powiedział Revalion robiąc minę zbolałego psa. - Ale tego blondyna zdziel dwa razy, tak dla pewności!
Vivian parsknęła śmiechem.
- Myślę, że nawet dwa razy by nic nie dały!
Bard również się roześmiał.
- W takim razie może potrzeba większej patelni?

- Możemy takiej poszukać w Middenheim. - Puściła mu oczko. - Albo kogoś, kto ma więcej siły w ramionach, wtedy nawet jeden raz wystarczy. Ej, Jasper! Nie dokuczaj bardowi, chyba że chciałbyś dostać patelnią od kapitana Linderotha?
- A to skarżypyta. - wypalił Forks. - A co do kapitana, to prędzej napiję się z nim wódki, niż dostanę patelnią. - wyszczerzył się zerkając to na Revaliona, to na Vivian.
- Pokażcie mi wodę, a przemienię ją w wódkę! - rzucił bard, po czym (wciąż się śmiejąc) poszedł do swojego pokoju.
- Cudotwórca? - zastanowił się Jasper. - Będzie cennym kompanem...

Jak powiedział, tak zrobił – Revalion poszedł do swojego pokoju się spakować. Właściwie to tylko zabrać swoje rzeczy, bowiem nie rozgaszczał się tu zbytnio.
Po kilku minutach był znów na dole – gotów do dalszej drogi.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:44, 13 Sie 2010     Temat postu:


Arethis

Zabójca zerwał się z łóżka przerywając koszmar i dostrzegając, że nic się nie wydarzyło, choć wizje ze snu wciąż wydawały się niezmiernie bliskie. Przetarł spoconą twarz i próbował uspokoić oddech. Czuł suchość w ustach, gdy przejechał dłonią po czarnych włosach, starając się poukładać wszystko w głowie. Już dawno nie miał tak realistycznego koszmaru… Wciąż trzymał się za podbrzusze, tak jakby czuł niemrawy ból w tamtym miejscu. Wiedział jednak doskonale, że żadnej rany tam nie ma. Odetchnął kilka razy i wyjrzał przez okno wpuszczając do środka rześkie, nocne powietrze. Cała okolica pogrążona była we śnie, od czasu do czasu jedynie słyszał skowyt wilka w oddali.

Po kilku chwilach zamknął okiennice i ułożył się na swoim posłaniu. Mimo że wciąż myślał o tym, co go spotkało we śnie, a właściwie o ostatnich słowach odnośnie iluzji, która może zabić, w końcu ponownie odpłynął w krainę snu. Do rana nic mu się już nie śniło.

* * *

Gdy zszedł do głównej sali w pełnym rynsztunku i ze swoimi rzeczami, większość ludzi z którymi miał podróżować już tam była. Dostrzegł również Vivian, jednak szybko opuścił wzrok, gdy na niego spojrzała i szybko zajął miejsce przy kontuarze. Zerkając ukradkiem na kobietę, powiedział.

- Jakieś śniadanie by się przydało. – skarcił się w myślach słysząc, że jego głos nie brzmi już tak pewnie jak wczoraj.

Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wyłożyła na blat przygotowany wcześniej posiłek. Arethis zajadał go w milczeniu, zastanawiając się nad wydarzeniami z nocy. Nie dość, że ten przeklęty łucznik popsuł mu wieczór, to na dodatek śniły mu się paskudne rzeczy. Ranald chyba rzeczywiście się na niego uwziął. Ukrywając wciąż twarz pod kapturem delektował się pożywnym i smacznym śniadaniem, czekając, aż pozostali będą zbierać się do drogi. Wtedy i on się ruszy… póki co odrzucił na moment myśli o koszmarze patrząc na brodatego zwiadowcę rozmawiającego o czymś z tym pajacem wyglądającym na ćwierćelfa.

Arethis musiał się zastanowić, jak szybko i bezboleśnie pozbyć się łucznika, a potem odłączyć od tej zbieraniny rodem z cyrku altdorfskiego… Miał już gdzieś to co mówił ten stary pojeb, teraz liczył się tylko on, a nie jakaś tam misja…
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach