Wysłany: Wto 18:39, 02 Cze 2009
Temat postu:
Conner
Irlandczyk szybkim krokiem skierował się pod podany adres jednocześnie przyglądając się groteskowemu wykończenie hotelu.
„Już lepszego miejsca nie mogła wybrać...”, pomyślał patrząc na odrapane ściany i karaluchy łażące leniwie po ścianie. W końcu odnalazł pokój 303 i nie pukając nacisnął na klamkę.
W pomieszczeniu nie było lepiej niż na zewnątrz, Conner zastanawiał się nawet z czego ten hotel się utrzymuje, skoro reprezentuje sobą takie warunki. Szybko zlustrował pokój, gdy odezwał się ciepły, kobiecy głos.
- Witam, kapłanie.
McGeady odwrócił się w jej kierunku z przyzwyczajenia zatrzymując dłoń na Peacemakerze przy pasie. Wyglądała na nie więcej niż 25 lat i czarnowłosy stwierdził, że swoim ubiorem nieźle wtapiała się w wystrój pomieszczania.
Porozmawiali chwilę, po czym w pokoju pojawiło się dwóch osobników – na oko Connera wampirów, co po chwili się potwierdziło. Gdy kapłan oparł się o ścianę, oczekując co tajemnicza kobieta ma im do powiedzenia drzwi otworzyły się i pojawił się trzeci mężczyzna.
„No proszę, coraz ciekawsza ekipa się zbiera”, myślał obserwując jednego po drugim.
Gdy Amani (jak się przedstawiła) zdradziła swoją profesję i wyjaśniła im po co ich tutaj ściągnęła, kapłan zapalił papierosa i pozwolił rozwinąć się sytuacji.
- Kapłanie, ty posiadasz umiejętności tropienia Bestii i panowania nad nią. Wy - wskazała na wampiry -
znacie Karen i będziecie w stanie nawiązać z nią kontakt. Ty - spojrzała na szpiega -
wiesz, jak pozyskiwać informacje i szukać zaginionych osób. Do pomocy będziecie mieć pana Blacka, który umie rozwiązać dosłownie każdy problem i niedawno zaczął pracować nad tą sprawą...
- Pan Black umie rozwiązać każdy problem? - Conner spojrzał na mężczyznę, który dołączył do nich ostatni. Klasnął w dłonie i uśmiechnął się krzywo patrząc na kobietę. -
No proszę, mamy tutaj cudotwórcę, więc chyba nie jesteśmy potrzebni, skoro jeden człowiek może załatwić wszystko.
Chwilę później jeden z wampirów postanowił przetłumaczyć własnymi metodami panu Blackowi jak według niego wygląda cała sprawa. McGeady nawet się tym nie przejął, kończył właśnie papierosa i zastanawiał się, co będzie robił dzisiaj wieczorem. Historia kobiety, nawet jeśli była prawdziwa, jakoś go nie porwała i miał zamiar nadal działać po swojemu. Gdy reszta przekonywała się do własnych racji, kapłan zgasił papierosa, zawiesił dłoń na naładowanym peacemakerze i nacisnął na klamkę. Drzwi otworzyły się wpuszczając do środka trochę zatęchłego powietrza, a on tylko odwrócił się w kierunku kobiety i patrząc na nią wyzywająco rzekł.
- Wystarczająco dużo tutaj widziałem i słyszałem. Nie zamierzam działać z amatorami, którzy się licytują i zamierzają bić między sobą. Niech Pan wam błogosławi, ludzie.. i nieludzie. – nakreślił w powietrzu znak krzyża i po prostu wyszedł. Miał dość tego przedstawienia – jeśli było tak jak mówiła czarownica, załatwi to sam. Pan nim pokieruje i wypełni dobrze swą misję ku chwale Najwyższego.