Autor / Wiadomość

[DnD] Kroniki Daigha i Vissane

Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:42, 21 Lis 2013     Temat postu: [DnD] Kroniki Daigha i Vissane








o był już trzeci dzień na trakcie, gdy przemierzali pokryte białym puchem Doliny Ziem Centralnych. Mimo iż zima dopiero się rozdmuchiwała na innych terenach, tutaj o tej porze roku panowała już na całego, dając się w kość Daighowi i Vissane. Sypało niemal cały czas, a mróz wgryzał się nieprzyjemnymi igiełkami pod grube płaszcze i kożuchy z niedźwiedzich skór, które kupili w Essembrze. Podróż do następnego miasteczka powinna zająć nie dłużej niż dzień, jednak w obecnych warunkach wydłużyła się znacznie. Dzień wcześniej minęli jedyną karawanę kupiecką, jaką napotkali od wyruszenia z Essembry a cała kraina wydawała się być uśpiona nagłym atakiem zimy.

Na domiar złego kończyły się zapasy żywności i przede wszystkim pieniądze. Ostatnia robota jakiej się podjęli co prawda była dobrze płatna, ale sztuki złota rozpłynęły się niczym mgła w dobrych knajpach i na korzystaniu z życia. Do Cienistej Doliny podróżowali więc z zamiarem podjęcia jakiejś dobrze płatnej pracy. Poza tym już dawno wybrali podróżniczy tryb jako sposób na życie i nie widzieliby siebie w żadnej innej, statecznej pracy. Ryzykowanie życiem, adrenalina temu towarzysząca, gdy udało się ukraść upragniony przedmiot bądź skrzyżować miecz w tańcu ostrzy, to było to, czego nie zamierzali porzucić.

Daigh był wysokim, postawnym wojem o twarzy mordercy, którą przecinały dwie blizny - jedna od lewego oka w dół policzka, druga powyżej łuku brwiowego. Jego olbrzymia postura i silne ramiona nie raz i nie dwa ratowały ich z poważnych opresji. Odziany w skórznię, lekką kolczugę i kożuch wyglądał niczym niedźwiedź w siodle równie przysadzistego rumaka krwi fryzyjskiej, a miecz zwisający u pasa i łuk z kołczanem pełnym strzał sugerowały, że nie znajdują się tam od parady. Vissane była przeciwieństwem wojownika - drobna, niska, dzięki temu złodziejski cech opanowała niemal do perfekcji. Szczególną uwagę zwracała nieco hebanowa skóra kobiety, a także jej bystre, fioletowe oczy, w których czaiła się nutka tajemniczości i nebezpieczeństwa. Podróżowali razem od dawna i ufali sobie, gdy coś szło nie tak. O ile półdrowka była tutaj od gadania i załatwiania spraw związanych z ich finansami, o tyle Daigh służył swoim doświadczeniem zdobytym w niezliczonej ilości różnych bitew.

Jechali z wolna, mając po obu stronach ośnieżonego traktu cichy, sosnowy las przykryty czapami śniegu. Niebo było stalowo-szare, zwiastujące kolejne ciężkie opady. Co jakiś czas zeskakiwali z koni, by rozprostować zesztywnione mrozem nogi i dłonie, po czym ruszali w dalszą podróż, by i rumaki nie zamarzły. Ostatnie dwie noce przetrzymali w niewielkich jaskiniach, na które wpadli po drodze, dzisiaj jednak mieli nadzieję zawitać w końcu do Cienistej Doliny, by zjeść ciepłą strawę i wygrzać się przy kominku jakiejś gospody.

Po pewnym czasie wyjechali na niewielką polankę, pośrodku której znajdowało się jakieś obozowisko, składające się z dwóch namiotów (jeden wyglądający na rycerski), w pobliżu zaś stało kilka rumaków pasących się z sakiew powieszonych u pysków - jeden bojowy i trzy juczne. Przed namiotem dostrzegli dwóch przysadzistych mężczyzn w kolczugach i przy mieczach a także ludzką [link widoczny dla zalogowanych], wyglądającą na nie więcej niż siedemnaście lat. Miała na sobie drogą, choć dość sfatygowaną suknię, a w obecnych warunkach musiało być jej niezmiernie zimno. Dziewczyna widząc, że zbliża się ktoś nieznajomy, wyrwała do przodu krzycząc:
- Pomocy! Pomocy! Porwano mnie!
Jeden z towarzyszących jej mężczyzn podbiegł do niej, chwycił za włosy i brutalnie wepchnął do namiotu. Drugi, ostentacyjnie położył dłoń na wiszącym u pasa mieczu, dając Daighowi i Vissane jednoznacznie znać, byś nie wtrącali się w nieswoje sprawy. Trzymali się blisko namiotów, kilka metrów od traktu, którym podróżowali awanturnicy. Wojownik jedynie spojrzał na swoją towarzyszkę, rzucając jej zachęcające spojrzenie i wykrzywiając usta w niebezpiecznym uśmiechu.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:45, 21 Lis 2013     Temat postu:




Vissane & Daigh

Półelfka zerknęła na namiot, potem na dwóch mężczyzn, a na końcu na swojego towarzysza i wzruszyła ramionami. Wiedziała, że Daigh chce to załatwić. Cóż, ona również, ale po swojemu.
- Jedźmy, nim nas noc złapie na trakcie. Miłego dnia, panowie. - Skinęła głową nieznajomy i ponagliła spojrzeniem wojownika.
Odjechali kawałek, a gdy już byli poza zasięgiem wzroku (oraz słuchu) podejrzanej dwójki, Vissane zatrzymała konia.
- Możemy poczekać, aż wrócą do namiotu. Ty ich zajmiesz jakąś gadką od frontu, a ja się zakradnę od tyłu i zobaczę, co z tą dziewczyną. Na pewno została porwana. Gdyby była tu z własnej woli, traktowaliby ją lepiej i byłaby cieplej ubrana. A wygląda, jakby została wyciągnięta z ciepłego domku, nie sądzisz? - Zapytała, doskonale wiedząc, że Daigh doszedł już do tych samych wniosków. Może i był wielkim wojownikiem, ale miał więcej oleju w głowie, niż niejeden uczony.
- Z pewnością nie była zwykłą chłopką... nie ten typ urody - rzucił Daigh, zeskakując z “Wdowy”. Zrzucił kożuch i położył go na siodle klaczy, z pewnością by nie krępował jego ruchów. W prawą dłoń powędrował duży, półtoraręczny miecz, którym wojownik wykonał młynek w powietrzu.
- Ani ubrania. - Kobieta wzruszyła ramionami.
- Ano. Bierzmy się do roboty, może wpadnie trochę grosza, jeśli odwieziemy bidulkę całą i zdrową do domciu - mruknął, uśmiechając się paskudnie.
- Tylko się przy niej nie odzywaj, bo ją wystraszysz bardziej niż tamci. - Wskazała ruchem głowy w stronę namiotu. Również zsiadła z konia i dość niechętnie zdjęła długi, obszyty futrem płaszcz. Sprawdziła, czy oba zakrzywione, egzotyczne sztylety przy pasie dobrze wychodzą z pochew i skryła się w cieniu drzewa, niemal znikając Daighowi z pola widzenia.
- Postaram się sprawić, żeby się nie zesrała na mój widok - rzucił swoim głębokim, chropowatym głosem. - Ja od przodu, ty z tyłu. W jedno tempo, jak zwykle.
- Mhm. - Skinęła mu głową. - Dobra, weszli do namiotu. Narób hałasu, by odwrócić ich uwagę. Powodzenia. - Posłała mężczyźnie całusa w powietrze.
- Znasz mnie, w robieniu hałasu jestem mistrzem. - Zaśmiał się, po czym oddalił się w swoim kierunku, puszczając jej oczko.
No nie mogła zaprzeczyć, iż tak właśnie było. Właściwie to oboje potrafili nieźle narobić hałasu, gdy zajmowali wspólny pokój w karczmie. Zwykle wtedy niewiele osób się wysypiało.
Położyła dłoń na rękojeści jednego ze sztyletów. Swego czasu sporo zainwestowała w tę broń, ale się opłaciło - ostrza jeszcze nigdy jej nie zawiodły, a czasem wystarczyło jedno precyzyjne cięcie, by przeciwnika pozbawić życia. Zawdzięczała to pięknej robocie Drowów i pojemniczkowi w wydrążonych, zielonych kamieniach, w których mogła przechowywać truciznę. Magicznie wydrążony kanalik w sztyletach wypuszczał ją wprost do rany. Z tego też względy Vissane zawsze załatwiała walkę w mało honorowy, aczkolwiek szybki i skuteczny sposób, kiedy Daigh rozpraszał przeciwników i dawał się atakować. Ona zakradała się od tyłu i potrafiła tak się wmieszać w walczących, że nikt nie zwracał uwagi ani na nią, ani na znikających towarzyszy. Zawsze to bawiło wielkiego wojownika, który lubił patrzeć, jak jego towarzyszka działała.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:46, 21 Lis 2013     Temat postu:


ak postanowili, tak uczynili. Daigh szedł na pierwszy ogień i odwracał uwagę zbójników, natomiast Vissane, miękko niczym czający się na swą ofiarę wilk zaszła teren od tyłu, by znaleźć się z drugiej strony namiotu rycerskiego. Nawet przez wiejący mocno wiatr słyszała, jak wielki wojownik wydziera się gardłowo.
- No dalej, dzieci trolla i obozowej kurwy! Myśleliście, że sobie pojedziemy, żebyście mieli spokój? Wyłazić w trymiga, albo wpadnę tam i rozniosę cały ten jebany namiot! - Grzmiał, a Vissane jedynie uśmiechała się lekko, gdy w namiocie poczuła poruszenie i usłyszała, jak dwóch mężczyzn wybiega na zewnątrz, by przywitać w jedyny i znany sposób Vergala.

Półdrowka natomiast delikatnie podniosła połę namiotu i niczym zjawa wślizgnęła się do środka. Młoda dziewczyna dostrzegła ją, jednak Vissane przyłożywszy palec do ust dała jej znak, jak ma się zachowywać. Siedzący tyłem do zabójczyni jeden z bandziorów wyczekiwał zapewne wieści z placu boju, skąd dochodziły odgłosy walki. Kobieta nie czekała, co się dalej wydarzy, a jedynie szybkim, bezgłośnym ruchem dopadła do bandziora, zasłoniła mu usta dłonią i nim tamtem zdążył jakkolwiek zareagować, półdrowka wbiła mu kilka razy sztylet w pierś. Szybkimi, niezbyt głębokimi ciosami, gdyż wiedziała, że i tak pozbawi przeciwnika życia. Moment później odłożyła miękko ciało i przetoczyła się w stronę wyjścia z namiotu. Tam Daigh dokonywał ostatniego aktu miłosierdzia, rozwalając jednemu z przeciwnikowi łeb wielkim mieczem. Drugi leżał nieopodal, w kałuży krwi znaczącej biel śniegu.
- Zaledwie mała rozgrzewka... - mruknął niepocieszony wojownik, ocierając miecz o trupa zbójcy i wkładając go do pochwy. Vissane jedynie pokręciła głową, a po chwili cofnęła się, by zrobić Daighowi nieco miejsca w namiocie.

Spojrzeli na dziewczynę siedzącą w kącie. Wyglądała na solidnie przestraszoną, jednak już kilka słów półdrowki sprawiło, że nieznajoma się rozluźniła. No cóż, Vissane miała talenty oratorskie i tego Daigh nie mógł jej odmówić. Jego co najwyżej smarkula mogłaby się tylko obawiać. Po krótkiej rozmowie szybko okazało się, kto zacz.
- Nazywam się Rosamund i dziękuje za ratunek - rzekła. - Jestem szlachcianką z Cienistej Doliny, mój ojciec ma tam spory dworek. Właśnie tam zmierzałam ze spotkania z moim przyszłym mężem, gdy napadli na nas ci zbójcy. - Wskazała palcem leżącego łotrzyka. - Zabili służących i dwóch moich ochroniarzy, a mnie uprowadzili. Chcieli mnie zgwałcić i sprzedać na targu niewolników w Essembrze. - Dziewczynie zadrżał podbródek, po czym spojrzała na Vissane. - Czy bylibyście tak mili, by odwieźć mnie do Cienistej Doliny? Tam będę już bezpieczna. Gwarantuję, że mój ojciec na pewno dobrze wam zapłaci, gdy dowie się, co się stało i jak mężnie się zachowaliście.
- Oczywiście - odparła półdrowka. - I tak zmierzamy w tamtym kierunku. Jestem Vissane, a to mój kompan Daigh. Daigh, przywitaj się...
W odpowiedzi wojownik burknął tylko coś pod nosem, zajęty sprawdzaniem rzeczy, które pozostały po zabitych. Ostatecznie znalazło się przy nich kilka złotych monet i w sumie niewiele więcej. Nic, czym dwójka awanturników chciałaby się zaopiekować na dłużej.



Daigh zarządził, że po namiot hrabianka może wysłać kogoś ze służby, zabrali więc konie i ruszyli w dalszą podróż. Już po kilku milach wojownik uznał, że to był błąd. Rosamund trajkotała jak nakręcona zabawka dla dziecka, a Vissane oczywiście wciągnęła się w te szlacheckie dysputy. I nawet pogarszająca się z każdą chwilą pogoda nie była w stanie im w tym przeszkodzić.

Gdy zaczęło się powoli ściemniać, dojechali do sporej posiadłości leżącej przy trakcie do Cienistej Doliny. Majordomus ucieszył się z powrotu Rosamund i zaprosił ich do środka. Trzeba było przyznać, że tak wystrojonego domu nie widzieli chyba nigdy w życiu, gdyż zewsząd wylewał się przepych i dobry gust a Vissane musiała mocno ze sobą walczyć, by czegoś nie podprowadzić. Zostali ugoszczeni w salonie przez rodziców młodej panny, która oczywiście ze szczegółami opowiedziała, co się stało. Ojciec blondynki był im niezmiernie wdzięczny i ofiarował za ten akt odwagi czterdzieści sztuk złota. Ponoć więcej w domu nie miał, choć znali doskonale te wykręty bogaczy, którzy raczej niezbyt łatwo żegnali się z własnymi pięniędzmi.

Zabrali więc, co im dano i wyruszyli w dalszą podróż, choć Rosamund chciała ugościć ich pod dachem rodzinnego domu (rodzice jednak nie byli tą wizją aż tak zachwyceni jak jedynaczka). Celem była więc już Cienista Dolina i jakaś karczma, co by dobrze zjeść i przenocować. Teraz przynajmniej mieli już za co. Pod ciężkim niebem, z którego sypał gęsty śnieg dojechali w końcu do murów ogromnego miasta leżącego - jakżeby inaczej - w dolinie, otoczonego koronami pokrytych białym puchem lasów. Przy bramie zapłacili srebrnika od głowy, po czym wjechali na wybrukowanę uliczki budzącej się do wieczornego życia Cienistej Doliny.




Knajpa "Czarny Królik" która sama zachęcała ich do wejścia pięknym zapachem pieczystego, pękała niemal w szwach. Nic dziwnego, bo pogoda raczej nie pozwalała na wieczorne eskapady - łapał tęgi mróz i wciąż nie przestawało sypać, toteż Daigh i Vissane zostawili konie w przyzajezdnej stajni, wręczając drobny pieniądz chłopcu stajennemu, by opiekował się zwierzętami, po czym znaleźli sobie wolny stolik w kącie sali. Na ruszcie nad paleniskiem kręcił się pieczony świniak, zaś przyjemne ciepło rozleniwiało. Na pierwszy rzut oka w karczmie zebrało się kilku awanturników, żaden z nich nie zawiesił jednak na parze podróżnych dłuższego spojrzenia napotykając lodowaty wzrok wojownika. Gdzieś na piętrze, za balustradą, zabójczyni dojrzała dwóch krzepkich jegomości lustrujących salę, zapewne była to ochrona lokalu. Dość skąpo odziane dwie służki lawirowały między stołami, aż w końcu podeszły do tego zajmowanego przez Daigha i Vissane. Akurat, gdy wojownik odłożył miecz i łuk obok siebie.
- Co podać strudzonym wędrowcom? - Zapytała rudowłosa.
- A co polecacie? - Zapytał Daigh, uśmiechając się lekko. Vissane musiała przyznać, że taki uśmiech dziwnie wyglądał na jego zakazanej gębie.
- Dzisiejszy specjał kuchni, czyli ziemniaki z mięsem duszonym w grzybach, naleśniki z mięsem i warzywami, do tego ryż z mięsem i warzywami i pomidorowa z kluskami. Na popitkę wino, piwo lub kompot. - Dziewczyna wyrecytowała z pamięci.
- Bierzemy wszystko. Dla mnie dzban dobrego wina, byle duży. Dla mojej towarzyszki kompot - odparł Daigh, a oczy jakby mu się zaświeciły. Vissane musiała przyznać, że było jeszcze jedno, co wojownik lubił robić bardziej, niż zabijać. Jeść.
- To będzie... osiemdziesiąt srebrników... - Służka wyglądała na nieco skonsternowaną, gdy zerknęła na półdrowkę, wyciągając dłoń po zapłatę. Czyżby byli najbardziej rentownymi klientami tego wieczoru?
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:50, 21 Lis 2013     Temat postu:




Daigh & Vissane

Słuchając, co towarzysz zamówił, kobieta aż złapała się za głowę. Odliczyła stosowną kwotę z sakiewki, oczywiście drobnymi, po czym wręczyła dziewczynie i póki przy nich jeszcze stała, odezwała się.
- Postanowiłeś przeżreć resztkę naszych oszczędności i puścić nas z torbami w środku zimy? - burknęła. - To, że jesteśmy z dala od domu i nie mogę ci gotować, nie upoważnia cię do żarcia za trzech. - Zgromiła go spojrzeniem na pokaz.
- Niedźwiedź potrzebuje dużo zjeść. - Klepnął się zaciśniętą pięścią w pierś i zerknął na służkę. - Ruchy, dziewucho, bom głodny jak ten, o którym rzekłem.
Ruda skłoniła się, po czym szybkim krokiem zniknęła na zapleczu. Daigh pokręcił głową.
- Uwielbiam te nasze szopki. Ty ta wykształcona i elokwentna, a ja prosty brutal z lasu. - Zarechotał. - Co nie zmienia faktu, że lubię zjeść. Stara prawda mego ojca głosiła: duży może więcej. Trzymam się tego założenia. - Wyszczerzył się.
- I masz szczęście, że nas na to stać, bo już bym cię dawno temu pogoniła. - Puściła mu oczko, rozglądając się po sali.
- Uratowanie tej młodej idiotki to był dobry pomysł. Chociaż nie powiem, w czasie podróży miecz sam mi się pakował do dłoni, co bym ją mógł ukrócić choćby o jej jęzor. Strasznie źle działają na mnie takie szlacheckie rozmówki. I Rosamunda... kto w ogóle mógł wpaść na takie imię? - Wojownik pokręcił głową.
- Takie rozmowy są bardzo ważne i chwała bogom, że się w nie nie wtrącasz. - Kobieta zaśmiała się. - Wiesz, ile się dowiedziałam? Włącznie z tym, kto teraz aktualnie werbuje najemników i gdzie można jakąś robotę złapać. Jak zaczniesz się nudzić, to będziemy wiedzieć, do kogo się zgłosić. - Posłała mu całusa.
- Do szanownie w dupę jebanego ojca Rosamundy? Jakoś nie przekonał mnie swoją gościnnością - odparł Daigh. - Widziałaś ich miny? Jakby im dzik narobił na próg. - Zaśmiał się gromko. Oczywiście nikt z zebranych nie zwrócił na to uwagi. Daigh zjadłby ich samym wzrokiem.
- Pewnie się tego po tobie spodziewali. - Wzruszyła ramionami i klepnęła w plecy. - Niech się pospieszą z tym żarciem... Mam ochotę na gorącą kąpiel i duże, miękkie łóżko. O ile tu mają takie luksusy. I wolne pokoje. - Rozejrzała się po zebranych gościach i zaczęła mieć wątpliwości.
- Skoro serwują takie żarcie, to i pokoje nie mogą być gorsze. - Zauważył wojownik. - A czy wolne? Nawet jak nie, to coś się wykombinuję, Viss. - Puścił jej oczko.
- No, trzymam cię za słowo. - Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak ostatnim razem wszczął bójkę, by pozbyć się kilku osób z przybytku. Była wtedy cała przemoczona i zmarznięta, a z braku pokojów chcieli ich wywalić na trakt. Odkąd podróżowali razem, mężczyzna zawsze o nią dbał.

Nim wojownik odpowiedział, do stołu zostały doniesione potrawy. Oprócz dwóch służek z posiłkami pojawił się również sam karczmarz, łysiejący, rubaszny mężczyzna przed czterdziestką, zacierający dłonie, jakby właśnie odkrył złoże złota.
- Czy coś jeszcze państwo potrzebują? Po tak wspaniałym posiłku z pewnością będą państwo chcieli odpocząć w naszym przybytku, nieprawdaż?
- Ty z nim gadaj... wkurwiają mnie ludzie-szczury... - odrzekł Daigh, zabierając się za pomidorówkę.
- Raczej świnie - szepnęła tak cicho, że tylko towarzysz ją usłyszał, po czym klepnęła go w ramię. - Zachowuj się - burknęła na niego. - Pan wybaczy, jak mój przyjaciel jest głodny, to nie da się z nim wytrzymać. Macie jakiś dobry pokój? Z dużym łóżkiem i balią gorącej wody? - Zapytała z nutką nadziei w głosie.
- Ależ oczywiście, panienko. - Gospodarz z uśmiechem na ustach wciąż zacierał dłonie. - Potrzeba jednego, czy dwóch dobrych pokojów? Oczywiście z gorącą kąpielą i świeżą pościelą. I budzeniem na śniadanie o dziewiątej.
- Dziesiątej. - Wtrącił Daigh, zajadając się zupą.
- Oczywiście dziesiątej. - Niski karczmarz otworzył ramiona, jakby miał właśnie przytulić Vissane, która nieznacznie się odchyliła do tyłu, próbując tego uniknąć.
- Jeden, ale z dużym i wygodnym łożem. - Zerknęła w stronę towarzysza z dziwnym błyskiem w oku.
- Tak jest, tak jest. - Skinął głową, po czym spojrzał karcącym wzrokiem na dwie służki i odesłał je energicznym ruchem dłoni. - To będzie pięćdziesiąt srebrników za noc. - Ukłonił się z lekka.
- Mi tam to wisi - odrzekł Daigh, biorąc się za naleśniki. Zupa w jakiś dziwny sposób... zniknęła.
- Oczywiście, że wisi, jak ty nawet do dziesięciu nie potrafisz zliczyć. - Kobieta mocno się oburzyła i złapała za sakiewkę, odliczając kwotę.
- Dokładnie. - Wojownik wycelował w nią naleśnikiem, po czym znów zaczął konsumować.
- Kiedyś nas puścisz z torbami. Ale przynajmniej moja kąpiel i wygody są tańsze od twojego żarcia. - Kiedy posłał jej pytające spojrzenie, dodała. - Osiemdziesiąt to więcej niż pięćdziesiąt, ale nie wdawajmy się już w szczegóły. - Odliczyła należne monety i dała gospodarzowi, uśmiechając się do niego życzliwie. Ten pocałował pieniądze, po czym szybko schował do kieszeni fartucha, jednocześnie zerkając na posilającego się Daigha. Jak każdy idiota złapał haczyk.
- Tak, tak, oczywiście. Ma być balia dla dwóch osób, czy panienka życzy sobie własną? - Zapytał. Vissane wciąż dobrze się bawiła, widząc, jak pieniądze sprawiają, że ludźmi można sterować niczym marionetkami.
- Myślę, że balia dla dwóch będzie idealna dla niego, ja bym się już nie zmieściła, więc niech będą dwie. - Westchnęła ciężko i dorzuciła jeszcze pięć srebrników. - Tylko prosiłabym dość szybko z tym pokojem, jestem strasznie zmarznięta, dobry człowieku.
- Twoje życzenie to dla mnie rozkaz, pani. - Karczmarz ukłonił się, po czym pognał na zaplecze. Zabójczyni westchnęła cicho i spojrzała po potrawach. W końcu zdecydowała się na naleśniki, póki jeszcze były. Nalała sobie kompotu z dzbanka i wzięła za jedzenie. Widziała, jak Daigh z trudem powstrzymuje uśmiech.

Nie minęły dwie minuty, nim pojawił się znowu. Z kluczem do pokoju. Wręczył go, oczywiście, Vissane.
- Gdyby coś było nie tak, proszę przyjść z tym do mnie. Już poinstruowałem służki, by przygotowały gorącą kąpiel dla państwa. Macie numer “8”, pokój znajduje się na poddaszu, zarezerwowany jest dla specjalnych gości.
- Czyli tych z pełną kiesą, nie? - Daigh oderwał się od ryżu.
- Panie, staramy się serwować nasze usługi najlepiej, jak potrafimy. To są też koszta.
- Jasne, przynieś więc więcej wina, gospodarzu.
- Karczmarzu, nie ma co tłumaczyć, on i tak nie zrozumie. - Vissane jedynie pokręciła głową, robiąc zrozpaczoną minę. - Naprawdę wspaniała ta pańska karczma. Jak jeszcze kiedyś będziemy w okolicy, to na pewno się tu zatrzymamy. - Ponownie się uśmiechnęła.
- Ależ moi drodzy, nie ma co się spieszyć. - Gospodarz zaśmiał się. - Pierwsza doba to pięćdziesiąt srebrników, ale jeśli zgodzicie się zatrzymać na kolejne trzy, to już tylko czterdzieści za noc. - Zacierał dłonie.
- To będziemy... cóż, właściwie będę musiała się nad tym zastanowić. - Półelfka pokiwała głową i podziękowała karczmarzowi za wszystko, pozbywając się go. Chciała w końcu, w spokoju, coś zjeść, nim Daigh opróżni wszystkie miski, kiedy ona będzie zajęta rozmową. Tak się już zdarzało i wolała się mieć na baczności. On to chyba robił specjalnie.
- Wreszcie se poszedł... nie cierpię, jak ktoś patrzy na nas jak na chodzącą sakiewkę. Mam wtedy ochotę rozwalić mu ten przybytek. Chociaż nie powiem, żarcie robi dobre. - Vergal skupił się tym razem na kolejnym naleśniku. - Trzymaj, ostatnie dwa dla ciebie. - Podsunął talerz Viss, natomiast sobie przysunął miskę z ryżem.

Zabójczyni uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Ale ty o mnie dbasz, no proszę. Przy tobie nie zginę, nie? To co, na ile się chcesz zatrzymać?
- Nigdy bym na to nie pozwolił. - Puścił jej oczko. - Nie wiem, na razie na dzień. Jak złapiemy jakąś robotę, to na dłużej. Skoro ten baran zaoferował się ze zniżką... chociaż te zniżki to oni mają wliczone we wszystko, co się tutaj odbywa. - Daigh skrzywił się. - Pewnie właśnie zeżarłem część czynszu.
Spojrzała na jego talerz, po czym przeniosła wzrok na jego zniesmaczoną minę i parsknęła śmiechem.
- Smacznego, Daigh, smacznego. Widzisz, jakie te srebrniki są smaczne? - Zaśmiała się i złapała jego dzban z winem, dolewając go sobie nieco do kompotu. Zaraz jednak wojownik ją złapał za rękę, by nie przesadzała z alkoholem.
- Wiesz, jak to na ciebie działa. Wystarczy, moja droga. - Zawiesił na niej swój ciężki wzrok, do którego już przywykła i jakoś się nie przejęła. Posłała mu swój czarujący uśmiech.
- Przez jeden wieczór możemy sobie pozwolić na odrobinę rozluźnienia. Ty i ja.
- Jasne, a potem będziesz mnie budzić trzy razy w nocy, słysząc dziwne odgłosy i przekonując mnie, że ktoś po nas idzie? Alkohol ci nie służy... - rzucił, konsumując kolację.
- A mi twoje chrapanie. - Prychnęła.
- Zawsze możesz iść i wziąć sobie oddzielny pokój. - Daigh uśmiechnął się, wpychając do ust kolejne kęsy tego, co im przynieśli.
- Kiedyś tak właśnie zrobię i ci serce pęknie, gdy się obudzisz w nocy i mnie obok siebie nie znajdziesz - powiedziała, zmieniając ton głosu na zmysłowy i przejechała dłonią po jego ramieniu.
- Nawet bym nie zasnął, bo bym się o ciebie martwił, czy sobie poradzisz, Króliczku. - Nie cierpiała, gdy ją tak nazywał. Króliki spierdalały, gdy wyczuły zagrożenie, ona taka nie była.
- Nie jestem króliczkiem. - Prychnęła, od razu zmieniając ton i cofając rękę. Wiedział, jak ją zniechęcić.
- Tak, wiem, zawsze umiałaś o siebie zadbać. - Daigh pomachał widelcem w powietrzu. - Nie łam się, za oknem śnieżyca, a my jesteśmy w ciepłym miejscu, mamy kasę i możemy tutaj zostać, póki mróz nie puści. To chyba dobre wiadomości, nie?
- Bardzo dobre. - Pokiwała głową i uśmiechnęła się od ucha do ucha, co w jej przypadku oznaczało naprawdę pokaźny uśmiech zadowolonej elfki. W połowie elfki, ale uszy miała długie i ostro zakończone, przez co i musiała się mocniej wysilać, by uśmiechać się od jednego, do drugiego. - Kończ to, chcę już poleżeć w gorącej wodzie. - Ponagliła go.
Daigh ogarnął wzrokiem stół. Właściwie spróbował z każdej potrawy po niewielkim kęsie, więc z pewnością musiało mu się zejść.
- Jeszcze trochę żarcia zostało. Ale jak chcesz, to idź. Mamy “8”, jeśli dobrze pamiętam - rzucił, wsuwając ryż.
- Nie, zostanę z tobą. Jeszcze mnie kto napadnie i co będzie? - Wzruszyła ramionami. - Przy tobie czuję się znacznie pewniej i bezpieczniej. - Posłała mu zalotny uśmiech.
- Nie domyśliłbym się. - Puścił jej oczko, skupiając się na kolacji, co trochę uraziło kobietę. Zawsze, gdy pojawiało się jedzenie, spychał ją na drugi, a nawet piąty plan. Bo najpierw zupa, a następnie kolejne dania były dla niego ważne. Burknęła coś na niego pod nosem i dokończyła swoje naleśniki, wlewając w siebie kompot z winem.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:51, 21 Lis 2013     Temat postu:


yło już dość późno, gdy drzwi gospody otworzyły się, wpuszczając do środka mroźne powietrze, kilka wirujących płatków śniegu i jakiegoś mężczyznę, który czujnym wzrokiem rozejrzał się po zebranych w karczmie. Goście raczej nie bardzo zwracali na niego natomiast uwagę, zajmując się własnymi sprawami. Daigh i Vissane również zajęci byli rozmową i kończeniem pysznego posiłku, a półdrowka marzyła już tylko o tym, by wślizgnąć się do ciepłej balii i odpocząć po męczącym dniu na trakcie. Niespodziewanie jegomość, który zjawił się w gospodzie pojawił się przy stoliku zajmowanym przez dwójkę awanturników. Mogli mu się wreszcie dokładniej przyjrzeć.



Ludzki mężczyzna w średnim wieku, z zadbaną bródką i zmęczoną życiem twarzą. Ubranie, jak szybko zauważyła Vissane miał czyste i dość wysokiej jakości, co znaczyłoby, że nie jest to pierwszy lepszy fircyk z ulicy. Jego ciemne oczy zlustrowały dwójkę kompanów, strzepnął resztkę śniegu z pagonów, a następnie skłonił się lekko.
- Czy można się przysiąść, drodzy państwo? - Zapytał głębokim, melodyjnym tonem. - Wygląda na to, że spadliście mi od samych bogów, gdyż szukam kogoś, kto nie bałby się podjąć pewnego delikatnego zadania dla mojego pana. Czy są pańtwo zainteresowani zarobieniem trochę grosza? - Zapytał.
Wojownik spojrzał na Viss i wzruszył ramionami. No tak, skoro było jeszcze żarcie na stole, to jemu to generalnie wisiało, czy przyjmą kolejne zlecenie, czy nie.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:52, 21 Lis 2013     Temat postu:


Viss & Daigh

Elfka spojrzała na swojego towarzysza, któremu było wszystko jedno, czyli jak zawsze, w końcu to zabójczyni w takich sytuacjach dbała o ich finanse i interesy. Była nieco podejrzliwie nastawiona do wszystkich obcych i wolała być ostrożna, więc zaczęła swą odpowiedź od lekkiego uśmiechu i skinienia głową, wskazując na wolne krzesło. Kiedy nieznajomy usiadł, przyjrzała mu się uważnie. Nie był to jakiś oprych, zatem mogło być ciekawie.
- Czemu akurat my? Dwoje samotnych podróżników dociera tu w środku zimy, na pewno nie są zwykłymi poszukiwaczami przygód i turystami. Muszą być świetni i wyjątkowi, skoro wciąż żyją, hmm... No i widać, że oboje znają się na rzeczy. Wielki wojownik i jego towarzyszka, która raczej nie zajmuje się gotowaniem mu posiłków.
- Zajmujesz. W wolnych chwilach. - Wtrącił wesoło Daigh i puścił jej oczko.
- Ano, zdarza się. - Wzruszyła ramionami. - Kim jesteś i czego potrzebujesz, dobry człowieku?
- W rzeczy samej dlatego zwróciłem na państwa uwagę. Jesteście nowi w mieście, a przez to z pewnością zapewnicie dyskrecję równie delikatnemu zadaniu. - Odchrząknął, po czym skinął na kelnerkę, zamawiając piwo. - Jestem Fitzroy i reprezentuję bardzo wpływowego kupca z Cienistej Doliny. Otóż jeden z jego klientów, człowiek o imieniu Anders, zaprosił mego pana na uroczystą kolację z okazji udanego interesu. Tam otumanił go winem, które zawierało jakiś środek, a potem stwierdził, powołując się na świadectwo swoich podejrzanych przyjaciół, że poprzedniego wieczoru mój pan przegrał w kości cały majątek. Usiłował protestować, ale przystawił mu miecz do gardła i kazał podpisać akt darowizny w trzech kopiach. Cóż miał zrobić, podpisał. Potem Anders przejął dwie jego posiadłości w Cienistej Dolinie, młyn i spichleż. Wszystko niby legalnie, jednak gdybym odzyskał te dokumenty, mój pan mógłby wytoczyć mu proces o oszustwo. Szukam osób, które podjęłaby się tego zlecenia. Oczywiście nie za darmo... oferujemy czterdzieści sztuk złota. Na głowę. - Spojrzał po oczach zebranych. - Będziecie jednak musieli uwierzyć nam na słowo, gdyż obecnie nie dysponujemy taką gotówką, jednak gdy tylko papiery znajdą się w naszych rękach, uregulujemy rachunek. Obecnie mogę zostawić jedynie dziesięć złotych monet. - Fitzroy przyjrzał się podróżnikom z tajemniczym błyskiem w oczach.
- Co ty na to, partnerko? - Zapytał Daigh, kończąc posiłek. - Piszemy się na takie coś?
- Nie wiem. - Westchnęła. - Jesteśmy nowi, więc zapewne nikt nie zwróci uwagi, jak znikniemy. Ani tym bardziej nie będzie po nas płakał. Dziesięć sztuk złota, na głowę teraz i czterdzieści, na głowę, po wykonaniu zadania. Razem sto, jeśli się nie mylę. - Uśmiechnęła się łobuzersko. - Myślę, iż to nie jest zbyt wygórowana cena za majątek twego pana, dwie posiadłości, młyn i spichleż. Czyż nie?
- W rzeczy samej, nie jest... - odrzekł, uśmiechając się lekko spod wąsa. - Skoro trafiłem na kogoś, kto potrafi tak postawić sprawę, zapewne i potrafi rozwiązywać różne inne problemy i wywiąże się z umowy.
- Zawsze się wywiązujemy z umowy. - Wtrącił Daigh, wbijając lodowaty wzrok w mężczyznę po drugiej stronie ławy. - Nie jesteśmy jakimiś szczurami bez honoru, którzy biorą pieniądze i znikają tego samego wieczora.

Fitzroy przełknął ślinę i poluzował nieco apaszkę pod szyją.
- Ależ oczywiście, ja niczego takiego nie sugerowałem.
- No i bardzo nam miło z tego powodu, iż pan nas tak docenia. - Uśmiechnęła się życzliwie. - Gdzie znajdę te dokumenty? Zapewne “przyjaciel” twego pana będzie je miał przy sobie. Lub dobrze ukryte i zabezpieczone. Możesz udzielić informacji na ten temat, czy to już leży w mojej kwestii?
- Zrobiłem pewien wywiad środowiskowy, że się tak wyrażę i udało mi się ustalić co nieco. - Mężczyzna łyknął piwa przyniesionego przez służkę. - Z tego, co udało mi się już dowiedzieć, dokumenty znajdują się w domu służącym za biuro Andersa. W dzielnicy portowej. Spisane są na żółtym pergaminie i zawierają pieczęć mojego pana - Bannigana. Myślę, że powinniście sprawdzić jego biuro. Jeśli tam nie będzie papierów, będziemy myśleć dalej. Anders wszystkie kosztowności trzyma - z tego co wiem - w piwnicy, więc te dokumenty też mogą tam być.
- Byłby głupcem, gdyby trzymał wszystkie trzy kopie w jednym miejscu. - Prychnęła.
- Nie sądzę, droga pani. Anders jest jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Cienistej Dolinie, a cały majątek zarobił na przekrętach i oszustwach. Ma tutaj więcej popleczników, niż nasze kanały szczurów - powiedział, chwytając za kufel.
- Zatem to będzie przyjemność, rozliczyć się z nim. Pokaż mi pieczęć swego pana, bym mogła rozpoznać pergaminy, bez konieczności czytania całej treści. Takie dokumenty nie są krótkie, a im dłużej będę tam przebywać, tym zagrożenie będzie rosło. - Zauważyła. Tak, potrafiła czytać i to bardzo szybko, ale nie lubiła marnować cennego czasu. Zwłaszcza, gdy czekała balia pełna gorącej wody i jeszcze bardziej gorący mężczyzna w łóżku. Fitzroy skinął jej głową, po czym sięgnął do kieszeni płaszcza. Najpierw jednej, potem drugiej. Dopiero z trzeciej wyciągnął niewielki kawałek papieru. Rozłożył go i przesunął na środek stołu - w świetle dwóch świec dało się dojrzeć czerwoną, charakterystyczną pieczęć.



Przyjrzeli się jej uważnie, choć może Daigh nie aż tak bardzo, po czym elfka uśmiechnęła się pod nosem i szepnęła.
- Uszy i oczy są wszędzie, weźmiemy to zadanie, ale teraz... - Odsunęła się nieco, założyła ramiona na piersiach i pokręciła przecząco głową. Westchnęła głośno i rzekła, nieco głośniejszym tonem. - A daj nam pan spokój! Przyjechaliśmy odpocząć przed dalszą podróżą. Idźse człowieku komu innemu zwalać na głowę ze swoimi problemami. Jeszcze raz pana zobaczę, a pogada pan z moim towarzyszem. Na osobności - mruknęła.
Wystąpienie elfki zwróciło uwagę kilku ciekawskich, jednak ci, widząc zimne spojrzenie Daigha, wrócili do własnych zajęć. Cel jednak wydawał się zostać osiągnięty. Fitzroy uśmiechnął się lekko, a gdy wstał od stołu, w jego dłoniach pojawiły się dwie sakiewki, które błyskawicznie zniknęły w rękach Vissane. Mężczyzna wypowiedział bezgłośnie “Dziękuję i do zobaczenia” po czym zniknął za drzwiami karczmy. Elfka dokończyła posiłek i skinęła na towarzysza, ruszając w stronę schodów. Zamknęli się w swoim pokoju, gdzie kobieta usiadła na brzegu łóżka i przeciągnęła się.
- Dobra, mam nadzieję, że ta mała szopka zmyliła ludzi Andersa i nikt nie będzie nas śledził, ani zwracał większej uwagi.
- Na pewno... a nawet jeśli nie, to nie porwą się na kogoś takiego jak ja. Poza tym, czy my się kiedykolwiek przejmowaliśmy jakimiś pierdołami? - Uśmiechnął się, odkładając plecak, miecz, łuk i strzały obok łóżka.
- Nigdy, aczkolwiek nie chcę ryzykować, że powiadomią swojego chlebodawcę o dwójce podróżników, którzy mogliby chcieć się do niego włamać. Wtedy by przeniósł dokumenty. A póki są pod ręką, będę działać, by załatwić to jak najszybciej.
- Na pewno powiadomią. - Wojownik skinął głową. - I powiedzą, że ci przyjezdni pogonili pana Fitzroya do stu diabłów. Czasami za bardzo komplikujesz proste rzeczy, Viss. Pójdziemy tam w nocy, ja będę czatował, a ty wejdziesz do chaty. Góra pół godziny i czterdzieści koron na głowę zarobione. - Zatarł ręce.
- Nie komplikuję. - Przewróciła oczami, po czym uśmiechnęła się lekko. - Sto koron i do tego wdzięczność Bannigana. Co, swoją drogą, może się w przyszłości opłacić i okazać cenniejsze od tego nędznego wynagrodzenia.
- Zgadzam się, zawsze warto zbierać dobre kontakty: nigdy nie wiadomo, w co się człowiek wpakuje.
- Albo elf...

Daigh zarechotał, po czym natarł na kobietę i uniósł ją w górę, chwytając za pośladki. Jakby nic nie ważyła.
- Wskakuj do balii, potem będę cię brał na całego. Aż ściany poodpadają. - Zaśmiał się rubasznie.
- Nic nowego. - Wzruszyła ramionami, wierząc, że spełni swoją groźbo-obietnicę. - Tylko żebym potem miała siłę gdzieś iść. Bo będziesz mnie niósł całą drogę.
- Nic nowego. - Wzruszył ramionami, przedrzeźniając ją, na co kobieta zdzieliła go pięścią w wielkie ramię. Aż ją zabolało. - Uważaj, żebym potem miał siłę robić tym bicepsem.
- Mnie tam bardziej zabolało, niż ciebie - burknęła na niego. - Zawołaj karczmarza, by w końcu zrobił nam kąpiel. Nie będę czekać, kiedy moje piękne ciało woła, byśmy je wygrzali. - Puściła mu oczko i zaczęła zdejmować z siebie płaszcz.
Przez moment się jej przyglądał, po czym wychylił się na korytarz i ryknął. Niemal po minucie pojawił się zatrwożony gospodarz, który przyjął polecenie i pogonił swoje pomocnice. W tym czasie Vissane dorzuciła do niewielkiego kominka, by w pokoju było naprawdę ciepło i rozebrała się ze swojego skąpego odzienia, tymczasowo zakrywając jedynie narzutą z łóżka. Noc zapowiadała się i upojna, i pracowita, czyli jak zwykle.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:54, 21 Lis 2013     Temat postu:


rzeba było przyznać, że wojownik i zabójczyni wiedzieli, jak dobrze spędzać noce. Ich miłosne ekscesy słychać było chyba w całej karczmie, a goście zajmujący pokoje obok na pewno nie mogli zmrużyć oka do późnych godzin wieczornych, nim w końcu Daigh nie zaspokoił potrzeb Vissane i "Czarny Królik" w końcu mógł pogrążyć się w błogiej ciszy.



Poranny widok z okna przywitał ich tym samym, co dnia poprzedniego, czyli kolejnymi opadami śniegu i ciężkimi chmurami wiszące nad okolicą. Niepocieszona tym faktem Vissane długo zbierała się z łóżka, podczas gdy Daigh wykonywał serię rutynowych ćwiczeń, by utrzymać ciało w żelaznej formie. W końcu zabójczyni zmusiła się do porannej toalety, narzucenia ubrań i zejścia wraz z wojownikiem do dość pustej o tak wczesnej porze głównej izby.

Karczmarz jak zwykle biegał nad nimi jak kot z pęcherzem, łasy na ich pieniądze, a skoro mieli wybrać się dziś w miasto w związku ze sprawą Bannigana, to trzeba było zjeść jakieś solidne śniadanie (tak przynajmniej zarządził Daigh). Do wyboru miał całą paletę potraw śniadaniowych, jednak ostatecznie zażyczył sobie jajecznicę z sześciu jaj na kiełbasie, cebuli i grzybach, do tego gorące mleko. Dla Vissane oczywiście to samo, jednak elfka nie omieszkała uprzedzić, że dla niej jedynie z dwóch jajek. Przy tak małym ruchu, posiłek pojawił się na stole w przeciągu kwadransa, zjedli więc powoli, rozmawiając o czymś, zapłacili i wyszli z karczmy, uprzednio biorąc pokój jeszcze na dwa dni. Karczmarz dał im delikatnie do zrozumienia, by w nocy byli nieco ciszej, co Daigh skwitował groźnym pomrukiem, a gospodarz jak najszybciej zniknął na zapleczu.

Po opuszczeniu gospody w ich nozdrza wbiło się mroźne, rześkie powietrze. Mimo sypiącego śniegu odnosili wrażenie, że jest nieco cieplej niż ostatnimi dniami - nic dziwnego, w zbitej metropolii, pośród budynków i ludzi wiatr nie hulał tak, jak w lasach czy na stepach. Zajrzeli do rumaków, którymi umorusany chłopiec zajmował się nad wyraz dobrze; zwierzęta były wypoczęte i najedzone. Widząc taki obraz sprawy, Vissane dała młodemu kilka miedziaków, a chłopak ucieszył się, jakby wygrał w kości co najmniej trzydziestokroć tego, co dostał. Obiecał zajmować się końmi przez kolejne dni, więc awanturnicy przynajmniej ten problem mieli z głowy.

Vissane, korzystając z modnego w Waterdeep powiedzenia "koniec języka za przewodnika" szybko trafiła wraz z Daighiem do dzielnicy portowej, gdzie banalnym okazało się odnalezienie biura Andersa. Okazywało się, tak jak mówił Fitzroy, że kupiec znany jest w całym mieście, więc nie było najmniejszego problemu ze zlokalizowaniem celu. A ten okazał się dość okazały, nawet jak na posiadłość kupca.



Dzięki temu, iż było to dzień handlowy i na ulicę wyległo sporo tubylców, nie mieli najmniejszego problemu z obserwowaniem domu stojąc po przeciwnej stronie zatłoczonej ulicy i udając, że o czymś rozmawiają. Spędzili tak ze dwa kwadranse, że aż im członki zdrętwiały, jednak można było co nieco z tej obserwacji wynieść - okazywało się bowiem, że co jakiś czas pod murami posiadłości pojawia się patrol strażników (zapewne wynajętych przez samego Andersa), która obchodziła cały dom, natomiast za bramą bystre oczy elfki dostrzegły kręcących się co kilka minut dwóch ochroniarzy z wielkimi psami. By rozprostować zmarznięte kości, wojownik i zabójczyni przeszli się jeszcze dokoła budynku, notując w głowach ważne szczegóły; z tyłu posiadłości wolno rosnący dąb zarzucał swe konary idealnie za mur, więc wystarczyło się tylko wspiąć i przeskoczyć. Gdzieś dalej stała pusta, niemal zawalona szopa, która też mogła się do czegoś przydać w razie kłopotów.

Półdrowka, jak na profesjonalistkę przystało postanowiła wrócić tutaj wieczorem, by sprawdzić, jak sprawy się mają, gdy mrok rozlewa się nad miastem czarnym atramentem. Wraz z Daighiem zawinęli się więc z powrotem do karczmy, by zjeść pożywny obiad i napić się czegoś ciepłego. No i oczywiście obgadać szczegóły.



Wieczorem pogoda mocno się popsuła - śnieg sypał jak szalony, przesłaniając widoczność, jednak nawet w takim szczególe mogło tkwić powodzenie ich zadania. Zabrali potrzebny sprzęt, gdyż doszli do wniosku, że jeśli trzeba to zrobić, to koniecznie dzisiaj, by mieć to z głowy, zabrać swoją dolę i przeczekać na poprawę pogody. W dokach po zmroku dało się zauważyć nieco więcej patroli, natomiast - co dziwne - pod posiadłością biznesową Andersa nie spotkali żadnych strażników. Czyżby wszystko "co najlepsze" czekało w środku? Możliwe, jednakże sam budynek tonął w ciemnościach i wydawał się opuszczony, oświetlany jedynie lampami gazowymi i koksownikami z ulicy. Z tego, co udało się półdrowce wypatrzyć, za murami biegały samopas dwa wielkie dobermany, jednak nie było widać żadnych ochroniarzy. Psy co jakiś czas znikały z podwórza, zapewne by ogrzać się gdzieś i uciec przed mrozem.
- I jak, nadal chcesz to zrobić tej nocy, Viss? - Daigh poprawił kaptur płaszcza, mruknąwszy. W ciszy wieczora jego szorstki ton i tak brzmiał kobiecie zbyt głośno. - Jeśli tak, kawałek dalej widziałem jakąś karczmę. Mają lokalizację wychodzącą akurat na mury tej chaty, możnaby w cieple popodglądać i koło północy wejść, jeśli wszystko będzie grało... Znaczy, ty wejdziesz, ja będę stał na czujce i ubezpieczał. Z tymi klamotami... - Potrząsnął pasem z bronią, która wydała metaliczny dźwięk. - Raczej marny by był ze mnie pomocnik tam w środku. - Uśmiechnął się paskudnie, jak to miał w zwyczaju. - Więc jak?
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:56, 21 Lis 2013     Temat postu:


Viss & Daigh

Jeszcze przez chwilę się przyglądała, po czym przeciągnęła się, cicho stękając. Nadal czuła we wszystkich mięśniach i stawach poprzednią noc, ale nie było sensu przeciągać zadania.
- Pogadamy w środku - rzuciła i skinęła głową na towarzysza, by szedł za nią.
Zaraz po przekroczeniu progu karczmy zalało ich przyjemne ciepło i zapachy z kuchni. Widząc, jak Daigh węszy nosem w powietrzu, pokręciła jedynie głową i westchnęła ciężko. Od razu poszła do karczmarki, wzięła im pokój na noc i syty posiłek, gdyż nie było nic gorszego, niż robota o pustym i zimnym żołądku. Nie musiała tłumaczyć Daighowi, czemu wynajęli kolejny pokój. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, iż wyglądaliby dość podejrzanie, gdyby przyszli, gapili się na dom po drugiej stronie drogi i o północy wyszli. A przecież chcieli wyglądać i zachowywać się naturalnie, prawda? Wiedząc, ile alkoholu może w siebie wlać, wojownik opróżnił dzban lokalnego, rozcieńczonego wina i zaczął się przystawiać do Viss, co dało im idealny powód do zniknięcia w pokoju. Potem już tylko obserwowali.
- Pewnie schowają się w środku, a psy wypuszczą. Na szczęście nie mają zbyt grubego futra, więc zrobią rundkę i wrócą pod kominek. - Elfka uśmiechnęła się lekko, zerkając na dom. - Będę musiała wejść do skarbca, a także przeszukać gabinet oraz może jeszcze jakieś inne pomieszczenia. Na pewno nie trzyma dokumentów w jednym miejscu, musiałby być idiotą, a nie może nim być, skoro tak świetnie prowadzi interesy. O ile patrole przed domem nie będą problemem, bo pewnie ich nie będzie, o tyle w środku zbiorą się, zapewne, wszyscy strażnicy. Twoje stanie na czatach stanie się bardzo pomocne, gdyby mi coś nie poszło. Nie chciałabym mieć na głowie więcej, niż ci, którzy już są w środku. - Zerknęła na Daigha, który znów się czymś napychał. - Słuchasz mnie w ogóle?
- Oczywiście, moja droga, cały czas. W razie czego narobię trochę hałasu, co by zwrócić ich uwagę - odparł. - O tej porze zdarzają się przecież pijani wojowie, którzy śpiewają żołnierskie piosenki o tym, jak to im było dobrze w wojsku. - Uśmiechnął się lekko.
- Jak to dobrze, że będę w środku... - Odetchnęła z ulgą. - Weź to i na mój znak, gwiżdż. - Podała mu cienki, dziwnie wyglądający gwizdek. - To słyszą tylko psy i odwróci to ich uwagę. Ja się wtedy przemknę i będę je już miała z głowy.
- Świetny pomysł, przynajmniej nie będzie trzeba ubijać zwierzaków. Bardzo tego nie lubię. - Pokręcił głową.
- Wiem, dlatego ostatnio kupiłam ten gwizdek. - Posłała mu całusa.
- Jakby coś się działo w środku, będziesz zdana już tylko na siebie. Dasz radę? Dawno nie walczyłaś w otwarty sposób.
- Spokojnie, będzie dobrze. Nie mam zamiaru walczyć ze wszystkimi. Wchodzę, omijam, szukam, zabieram, omijam i wychodzę.
- Tak, wiem, walczysz tylko, kiedy musisz. Różnimy się znacznie pod tym względem, ale i czym innym się paraliśmy za młodu. - Zaśmiał się.
- Postaram się dać ci znać, byś znów gwizdnął, więc patrz na okna.
- Jasne, będę przygotowany. - Skinął jej głową. - Mam nadzieję, że szybko ci pójdzie, pogoda niezbyt rozpieszcza po zmroku.
- A szkoda, bo wtedy by łazili dookoła domu, a nie grzali tyłki w środku. Mam nadzieję, że usiądą sobie w kuchni lub jadalni, gdzie będą mieć palenisko i żarcie, zamiast się kręcić...
- Jeśli trzyma tam te papiery, to z pewnością nie tylko psy chronią posiadłość. Bądź ostrożna, chcę cię dzisiaj jeszcze przelecieć. - Puścił jej oczko, na co ona się zaśmiała.
- Nie dam się zabić, nie dam się uszkodzić. Za bardzo. Masz moje słowo. - Posłała mu ciepły uśmiech i zaczęła się rozciągać, wykonując kilka prostych ćwiczeń. Lubiła się rozruszać przed wyjściem na mróz, dzięki temu nie musiała się później rozgrzewać, gdyż już była ciepła.

Planowała wejść na drzewo, by jak najbardziej unikać widoku z ulicy i okolicznych budynków. Szczęśliwie dąb położony był za posiadłością, w wąskiej, niemal nieoświetlonej uliczce, więc złodziejka miała zamiar to wykorzystać. Miała to szczęście, że w połowie była Drowem i potrafiła niemal zniknąć, gdy tylko znalazła się pod osłoną cienia. Do tego jej oczy świetnie sobie radziły w kompletnym mroku, więc nie potrzebowała żadnego oświetlenia. Zgasiła świecę, a źrenice kobiety momentalnie zrobiły się czerwone. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w widok za oknem, który był jednolicie niebieski, oznaczając leżący wszędzie zimny śnieg. W końcu pojawiły się pomarańczowe plamki, które były psami, jednak bardzo szybko zniknęły.
- Ruszajmy. - Skinęła na Daigha, po czym zarzuciła kaptur na głowę i wskoczyła zwinnie na parapet. Ona szła przez okno, on mógł wyjść drzwiami, by się przewietrzyć po winie i upojnej nocy.
Wojownik skinął jej głową, dokończył puchar wina, które miało go rozgrzać i przytulił kobietę.
- Uważaj na siebie, Viss. Zrób, co trzeba i wracaj - powiedział, po czym nie czekając na odpowiedź, opuścił ich wspólny pokój. Idąc zygzakiem przez główną izbę, udając nieco podpitego, wyszedł głównymi drzwiami na siarczysty mróz, dostrzegając jedynie, jak półdrowka znika w cieniu po drugiej stronie ulicy. I tyle ją widział. Chociaż wiedział, gdzie patrzeć i wytężał wzrok, nie mógł zobaczyć swojej towarzyszki, która po prostu zniknęła.
- No to zabawę czas zacząć... - mruknął do siebie, kryjąc się w przesmyku między karczmą i stojącym obok budynkiem, lustrując z ukrycia dom Andersa.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:56, 21 Lis 2013     Temat postu:


issane szybko zniknęła w ciemnościach, zostawiając Daigha na posterunku. Zręcznie, niczym kot wdrapała się na dąb i przeszła grubym konarem za mur posiadłości. Wielkich dobermanów nie było póki co widać, więc kontynuowała podróż, miękko zeskakując z drzewa mniej więcej w połowie trasy między domem, a wysokim murem i szybko, niemal bezgłośnie rzuciła się w kierunku tylnej ściany domu. Będąc na miejscu odbiła się od niej i chwyciła gzymsu wiszącego nad nią balkonu, by korzystając ze swojej siły wdrapać się na niego i przeskoczyć przez barierkę. Akurat w tym momencie za domem, choć wciąż daleko od balkonu pojawiły się dwa psy. Ktoś jednak zawołał je do siebie i szybko zniknęły z pola widzenia półdrowki.

Kobieta nacisnęła na klamkę drzwi balkonowych i jak mogła się spodziewać, te były zamknięte. Rozejrzała się, przeskoczyła przez barierkę na prawo od wejścia i stanęła na dość szerokim gzymsie przy oknie. Łapiąc idealną równowagę sięgnęła do kieszonki przy pasie, wyciągając z niej dziwny przedmiot z przyssawką i ostrzem. Przyssawka poszła na okno, a Vissane ostrzem obrysowała okrąg, pchnęła lekko szybę, a ta, przyssana do urządzenia, nie narobiła hałasu. Złodziejka odstawiła ostrożnie kawałek szyby, nacisnęła na klamkę przy oknie i już po chwili była w środku. Umiejętność widzenia w ciemnościach szybko pokazała jej przestronną komnatę pełną skrzynek, różnych przedmiotów użytku codziennego i książek - wyglądało to na jakiś składzik, bądź mały magazynek. Viss, niczym zjawa wypełzła z pokoju nie robiąc przy tym ani trochę hałasu, po czym skierowała się na parter zachowując pełną ostrożność.

W ogromnym, ładnie urządzonym salonie ćmił się kominek, rzucając nieco światła na wiszące na ścianach obrazy i bogaty wystrój pomieszczenia. Nikogo jednak tutaj nie było a przynajmniej półdrowka odnosiła takie wrażenie. Metodycznie, aczkolwiek spokojnymi ruchami, zaczęła przeszukiwać szafeczkę z książkami, jednak nie natrafiła na żaden ślad pergaminów. Również oględziny ścian za obrazami, za którymi bogacze zwykle trzymają sejfy, nie przyniósł żadnych efektów. Pod południową ścianą natrafiła jednak na właz w podłodze, zablokowany metalowym skoblem. Już miała się za niego zabierać, gdy na swojej prawej łopatce poczuła przenikliwy ból, jakby cięcie pazurami. Zatoczyła się do tyłu, zerkając w stronę, z której padł cios.



Dwa metry dalej stała szczupła, zamaskowana kobieta odziana w przylegający do ciała brązowy strój. Na jej prawej dłoni znajdowało się pokrwawione trójostrze, którym przed chwilą przejechała złodziejkę po plecach. Vissane znała taką broń - najczęściej wykorzystywali ją zabójcy do wynajęcia.
- Uwielbiam wykańczać tych, którzy porwą się na splądrowanie tego budynku. - Zamaskowana mruknęła chłodnym tonem. - Ale nie ty pierwsza i nie ostatnia próbowałaś... Nie stawiaj oporu, a zakończę twoje cierpienia szybko. W przeciwnym razie strawi cię trucizna, która już zaczęła krążyć w twoich żyłach.

Istotnie, Vissane poczuła, jak robi jej się dziwnie duszno a ciało zalewa fala gorąca. W uszach zaczęło nieprzyjemnie piszczeć, a obraz przed oczami zdawał się rozmywać. Złodziejka widziała tylko, jak w lewej dłoni przeciwniczki pojawiło się jakieś krótkie ostrze, a potem kobieta rzuciła się na półdrowkę. Zrobienie uniku zdawało się trwać całą wieczność, jednak Viss cieszyła się, że cel został osiągnięty i odtoczyła się co najmniej dziesięć stóp od zabójczyni. Ta jednak nie odpuszczała, z cichym okrzykiem na ustach ruszając w stronę złodziejki. Vissane wiedziała, że to z pewnością nie będzie łatwa walka, zwłaszcza, że jej zmysły wariowały. I nie dziwiła się już, że dom zdawał się pozostawać bez swoistej ochrony - jeden dobry zabójca robił wszak za cały oddział ochroniarzy.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)


 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach