Wysłany: Czw 13:50, 21 Lis 2013
Temat postu:
Daigh & Vissane
Słuchając, co towarzysz zamówił, kobieta aż złapała się za głowę. Odliczyła stosowną kwotę z sakiewki, oczywiście drobnymi, po czym wręczyła dziewczynie i póki przy nich jeszcze stała, odezwała się.
- Postanowiłeś przeżreć resztkę naszych oszczędności i puścić nas z torbami w środku zimy? - burknęła. - To, że jesteśmy z dala od domu i nie mogę ci gotować, nie upoważnia cię do żarcia za trzech. - Zgromiła go spojrzeniem na pokaz.
- Niedźwiedź potrzebuje dużo zjeść. - Klepnął się zaciśniętą pięścią w pierś i zerknął na służkę. - Ruchy, dziewucho, bom głodny jak ten, o którym rzekłem.
Ruda skłoniła się, po czym szybkim krokiem zniknęła na zapleczu. Daigh pokręcił głową.
- Uwielbiam te nasze szopki. Ty ta wykształcona i elokwentna, a ja prosty brutal z lasu. - Zarechotał. - Co nie zmienia faktu, że lubię zjeść. Stara prawda mego ojca głosiła: duży może więcej. Trzymam się tego założenia. - Wyszczerzył się.
- I masz szczęście, że nas na to stać, bo już bym cię dawno temu pogoniła. - Puściła mu oczko, rozglądając się po sali.
- Uratowanie tej młodej idiotki to był dobry pomysł. Chociaż nie powiem, w czasie podróży miecz sam mi się pakował do dłoni, co bym ją mógł ukrócić choćby o jej jęzor. Strasznie źle działają na mnie takie szlacheckie rozmówki. I Rosamunda... kto w ogóle mógł wpaść na takie imię? - Wojownik pokręcił głową.
- Takie rozmowy są bardzo ważne i chwała bogom, że się w nie nie wtrącasz. - Kobieta zaśmiała się. - Wiesz, ile się dowiedziałam? Włącznie z tym, kto teraz aktualnie werbuje najemników i gdzie można jakąś robotę złapać. Jak zaczniesz się nudzić, to będziemy wiedzieć, do kogo się zgłosić. - Posłała mu całusa.
- Do szanownie w dupę jebanego ojca Rosamundy? Jakoś nie przekonał mnie swoją gościnnością - odparł Daigh. - Widziałaś ich miny? Jakby im dzik narobił na próg. - Zaśmiał się gromko. Oczywiście nikt z zebranych nie zwrócił na to uwagi. Daigh zjadłby ich samym wzrokiem.
- Pewnie się tego po tobie spodziewali. - Wzruszyła ramionami i klepnęła w plecy. - Niech się pospieszą z tym żarciem... Mam ochotę na gorącą kąpiel i duże, miękkie łóżko. O ile tu mają takie luksusy. I wolne pokoje. - Rozejrzała się po zebranych gościach i zaczęła mieć wątpliwości.
- Skoro serwują takie żarcie, to i pokoje nie mogą być gorsze. - Zauważył wojownik. - A czy wolne? Nawet jak nie, to coś się wykombinuję, Viss. - Puścił jej oczko.
- No, trzymam cię za słowo. - Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak ostatnim razem wszczął bójkę, by pozbyć się kilku osób z przybytku. Była wtedy cała przemoczona i zmarznięta, a z braku pokojów chcieli ich wywalić na trakt. Odkąd podróżowali razem, mężczyzna zawsze o nią dbał.
Nim wojownik odpowiedział, do stołu zostały doniesione potrawy. Oprócz dwóch służek z posiłkami pojawił się również sam karczmarz, łysiejący, rubaszny mężczyzna przed czterdziestką, zacierający dłonie, jakby właśnie odkrył złoże złota.
- Czy coś jeszcze państwo potrzebują? Po tak wspaniałym posiłku z pewnością będą państwo chcieli odpocząć w naszym przybytku, nieprawdaż?
- Ty z nim gadaj... wkurwiają mnie ludzie-szczury... - odrzekł Daigh, zabierając się za pomidorówkę.
- Raczej świnie - szepnęła tak cicho, że tylko towarzysz ją usłyszał, po czym klepnęła go w ramię. - Zachowuj się - burknęła na niego. - Pan wybaczy, jak mój przyjaciel jest głodny, to nie da się z nim wytrzymać. Macie jakiś dobry pokój? Z dużym łóżkiem i balią gorącej wody? - Zapytała z nutką nadziei w głosie.
- Ależ oczywiście, panienko. - Gospodarz z uśmiechem na ustach wciąż zacierał dłonie. - Potrzeba jednego, czy dwóch dobrych pokojów? Oczywiście z gorącą kąpielą i świeżą pościelą. I budzeniem na śniadanie o dziewiątej.
- Dziesiątej. - Wtrącił Daigh, zajadając się zupą.
- Oczywiście dziesiątej. - Niski karczmarz otworzył ramiona, jakby miał właśnie przytulić Vissane, która nieznacznie się odchyliła do tyłu, próbując tego uniknąć.
- Jeden, ale z dużym i wygodnym łożem. - Zerknęła w stronę towarzysza z dziwnym błyskiem w oku.
- Tak jest, tak jest. - Skinął głową, po czym spojrzał karcącym wzrokiem na dwie służki i odesłał je energicznym ruchem dłoni. - To będzie pięćdziesiąt srebrników za noc. - Ukłonił się z lekka.
- Mi tam to wisi - odrzekł Daigh, biorąc się za naleśniki. Zupa w jakiś dziwny sposób... zniknęła.
- Oczywiście, że wisi, jak ty nawet do dziesięciu nie potrafisz zliczyć. - Kobieta mocno się oburzyła i złapała za sakiewkę, odliczając kwotę.
- Dokładnie. - Wojownik wycelował w nią naleśnikiem, po czym znów zaczął konsumować.
- Kiedyś nas puścisz z torbami. Ale przynajmniej moja kąpiel i wygody są tańsze od twojego żarcia. - Kiedy posłał jej pytające spojrzenie, dodała. - Osiemdziesiąt to więcej niż pięćdziesiąt, ale nie wdawajmy się już w szczegóły. - Odliczyła należne monety i dała gospodarzowi, uśmiechając się do niego życzliwie. Ten pocałował pieniądze, po czym szybko schował do kieszeni fartucha, jednocześnie zerkając na posilającego się Daigha. Jak każdy idiota złapał haczyk.
- Tak, tak, oczywiście. Ma być balia dla dwóch osób, czy panienka życzy sobie własną? - Zapytał. Vissane wciąż dobrze się bawiła, widząc, jak pieniądze sprawiają, że ludźmi można sterować niczym marionetkami.
- Myślę, że balia dla dwóch będzie idealna dla niego, ja bym się już nie zmieściła, więc niech będą dwie. - Westchnęła ciężko i dorzuciła jeszcze pięć srebrników. - Tylko prosiłabym dość szybko z tym pokojem, jestem strasznie zmarznięta, dobry człowieku.
- Twoje życzenie to dla mnie rozkaz, pani. - Karczmarz ukłonił się, po czym pognał na zaplecze. Zabójczyni westchnęła cicho i spojrzała po potrawach. W końcu zdecydowała się na naleśniki, póki jeszcze były. Nalała sobie kompotu z dzbanka i wzięła za jedzenie. Widziała, jak Daigh z trudem powstrzymuje uśmiech.
Nie minęły dwie minuty, nim pojawił się znowu. Z kluczem do pokoju. Wręczył go, oczywiście, Vissane.
- Gdyby coś było nie tak, proszę przyjść z tym do mnie. Już poinstruowałem służki, by przygotowały gorącą kąpiel dla państwa. Macie numer “8”, pokój znajduje się na poddaszu, zarezerwowany jest dla specjalnych gości.
- Czyli tych z pełną kiesą, nie? - Daigh oderwał się od ryżu.
- Panie, staramy się serwować nasze usługi najlepiej, jak potrafimy. To są też koszta.
- Jasne, przynieś więc więcej wina, gospodarzu.
- Karczmarzu, nie ma co tłumaczyć, on i tak nie zrozumie. - Vissane jedynie pokręciła głową, robiąc zrozpaczoną minę. - Naprawdę wspaniała ta pańska karczma. Jak jeszcze kiedyś będziemy w okolicy, to na pewno się tu zatrzymamy. - Ponownie się uśmiechnęła.
- Ależ moi drodzy, nie ma co się spieszyć. - Gospodarz zaśmiał się. - Pierwsza doba to pięćdziesiąt srebrników, ale jeśli zgodzicie się zatrzymać na kolejne trzy, to już tylko czterdzieści za noc. - Zacierał dłonie.
- To będziemy... cóż, właściwie będę musiała się nad tym zastanowić. - Półelfka pokiwała głową i podziękowała karczmarzowi za wszystko, pozbywając się go. Chciała w końcu, w spokoju, coś zjeść, nim Daigh opróżni wszystkie miski, kiedy ona będzie zajęta rozmową. Tak się już zdarzało i wolała się mieć na baczności. On to chyba robił specjalnie.
- Wreszcie se poszedł... nie cierpię, jak ktoś patrzy na nas jak na chodzącą sakiewkę. Mam wtedy ochotę rozwalić mu ten przybytek. Chociaż nie powiem, żarcie robi dobre. - Vergal skupił się tym razem na kolejnym naleśniku. - Trzymaj, ostatnie dwa dla ciebie. - Podsunął talerz Viss, natomiast sobie przysunął miskę z ryżem.
Zabójczyni uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Ale ty o mnie dbasz, no proszę. Przy tobie nie zginę, nie? To co, na ile się chcesz zatrzymać?
- Nigdy bym na to nie pozwolił. - Puścił jej oczko. - Nie wiem, na razie na dzień. Jak złapiemy jakąś robotę, to na dłużej. Skoro ten baran zaoferował się ze zniżką... chociaż te zniżki to oni mają wliczone we wszystko, co się tutaj odbywa. - Daigh skrzywił się. - Pewnie właśnie zeżarłem część czynszu.
Spojrzała na jego talerz, po czym przeniosła wzrok na jego zniesmaczoną minę i parsknęła śmiechem.
- Smacznego, Daigh, smacznego. Widzisz, jakie te srebrniki są smaczne? - Zaśmiała się i złapała jego dzban z winem, dolewając go sobie nieco do kompotu. Zaraz jednak wojownik ją złapał za rękę, by nie przesadzała z alkoholem.
- Wiesz, jak to na ciebie działa. Wystarczy, moja droga. - Zawiesił na niej swój ciężki wzrok, do którego już przywykła i jakoś się nie przejęła. Posłała mu swój czarujący uśmiech.
- Przez jeden wieczór możemy sobie pozwolić na odrobinę rozluźnienia. Ty i ja.
- Jasne, a potem będziesz mnie budzić trzy razy w nocy, słysząc dziwne odgłosy i przekonując mnie, że ktoś po nas idzie? Alkohol ci nie służy... - rzucił, konsumując kolację.
- A mi twoje chrapanie. - Prychnęła.
- Zawsze możesz iść i wziąć sobie oddzielny pokój. - Daigh uśmiechnął się, wpychając do ust kolejne kęsy tego, co im przynieśli.
- Kiedyś tak właśnie zrobię i ci serce pęknie, gdy się obudzisz w nocy i mnie obok siebie nie znajdziesz - powiedziała, zmieniając ton głosu na zmysłowy i przejechała dłonią po jego ramieniu.
- Nawet bym nie zasnął, bo bym się o ciebie martwił, czy sobie poradzisz, Króliczku. - Nie cierpiała, gdy ją tak nazywał. Króliki spierdalały, gdy wyczuły zagrożenie, ona taka nie była.
- Nie jestem króliczkiem. - Prychnęła, od razu zmieniając ton i cofając rękę. Wiedział, jak ją zniechęcić.
- Tak, wiem, zawsze umiałaś o siebie zadbać. - Daigh pomachał widelcem w powietrzu. - Nie łam się, za oknem śnieżyca, a my jesteśmy w ciepłym miejscu, mamy kasę i możemy tutaj zostać, póki mróz nie puści. To chyba dobre wiadomości, nie?
- Bardzo dobre. - Pokiwała głową i uśmiechnęła się od ucha do ucha, co w jej przypadku oznaczało naprawdę pokaźny uśmiech zadowolonej elfki. W połowie elfki, ale uszy miała długie i ostro zakończone, przez co i musiała się mocniej wysilać, by uśmiechać się od jednego, do drugiego. - Kończ to, chcę już poleżeć w gorącej wodzie. - Ponagliła go.
Daigh ogarnął wzrokiem stół. Właściwie spróbował z każdej potrawy po niewielkim kęsie, więc z pewnością musiało mu się zejść.
- Jeszcze trochę żarcia zostało. Ale jak chcesz, to idź. Mamy “8”, jeśli dobrze pamiętam - rzucił, wsuwając ryż.
- Nie, zostanę z tobą. Jeszcze mnie kto napadnie i co będzie? - Wzruszyła ramionami. - Przy tobie czuję się znacznie pewniej i bezpieczniej. - Posłała mu zalotny uśmiech.
- Nie domyśliłbym się. - Puścił jej oczko, skupiając się na kolacji, co trochę uraziło kobietę. Zawsze, gdy pojawiało się jedzenie, spychał ją na drugi, a nawet piąty plan. Bo najpierw zupa, a następnie kolejne dania były dla niego ważne. Burknęła coś na niego pod nosem i dokończyła swoje naleśniki, wlewając w siebie kompot z winem.