Autor / Wiadomość

[DnD 3.5] Wzgórze Grozy

Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 12:57, 17 Kwi 2010     Temat postu:


Drużyna

Pogoda była nieznośna i w końcu czarodziejka zrezygnowała z obcierania tyłka w siodle na rzecz jazdy na wozie. Z jednej strony miała Elhana, z drugiej S'eona, a z tyłu jechał Ulkjaar. Przed nimi był Tristan, a wóz powoził Zahakan.
- S'eonie, skoro mi wcześniej obiecałeś zaspokoić moją ciekawość, to teraz powiedz i wyjaśnij, jak to jest - zaczęła, usadawiając się wygodnie. Esmeralda ciągnęła dzielnie wóz i chyba nawet nie zauważyła, że ktoś jej dołożył niecałe pięćdziesiąt kilo półelfki. - Znam już seks od strony teoretycznej, a dokładniej na czym ta czynność polega. Z książki nauczyłam się ponad pięćdziesięciu pozycji, jednak nadal nie rozumiem jednej rzeczy. Czy to naprawdę sprawia jakąś przyjemność? Autor co chwilę pisał coś w stylu "by zwiększyć przyjemność partnera, zrób coś tam" lub "by zwiększyć swoją przyjemność zrób coś tam i poproś swojego partnera o coś tam lub by zrobił coś tam" - burknęła. - To w końcu seks jest dla przyjemności, żeby się rozmnażać, czy to sztuka? - zapytała, krzyżując przedramiona na piersiach.
Ulkjaar przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Heroicznie walczył ze śmiechem, w końcu jednak zabrał głos, gdy tylko udało mu się opanować.
- Seks jest i sztuką i przyjemnością. - powiedział spokojnie. - Zależy kto jak do tego podchodzi. Myślę, że nie powinnaś się tym teraz przejmować, bo mamy inne sprawy na głowie...
Elhan parsknął w swoim siodle, z trudem się w nim utrzymując. - Wszystko na raz. Woj ma rację. Ale kto szuka przyjemności w tej sztuce może znaleźć gromadkę dzieciaków - parsknął ponownie, tłumiąc śmiech.
Zahakan milczał. Nie miał nic do dodania. I nie wiedział, co się przytrafiło temu wielkoludowi z tyłu. Nagle zaczął się krztusić...
- Acha... - odpowiedziała dziewczyna, jednak nadal zerkała na S'eona, jakby wciąż oczekując, aż on się wypowie na ten temat. Lekko zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. - Dość ryzykowna ta sztuka, czarodzieje rzadko decydują się na dzieci. Naszym powołaniem jest ciągłe kształcenie się w Rzemiośle, zdobywanie nowej wiedzy i rozwijanie talentów. A to pochłania dużo czasu - wyjaśniła.
- Czarodziej czy nie, nadal jest człowiekiem. - rzucił Ulkjaar. - I w końcu przychodzi chwila, że trzeba iść za głosem natury.
- Mój Mistrz nie ma dzieci - odparła czarodziejka.
- Pozwoliłeś jej dorwać książkę o sztuce kochania? - krasnolud zakrzyknął do Tristana. - Tak trzymaj - machnął ręką i pokręcił głową.
- Seks jest sztuką przyjemności, spektaklem żądz i pragnień. Z zasady to coś, czego słowa czy ryciny nie są w stanie wiernie opisać. - S'eon włączył się do rozmowy - Ponadto seks nie jest powszednim tematem, publiczne rozmowy na ten temat są źle odbierane.
- Źle odbierane? - zdziwiła się dziewczyna. - W takim razie wybacz. Porozmawiamy o tym na osobności...
- Nie to miałem na myśli. - uśmiechnął się znad delikatnie gładzonej szyi Orchidei - myślałem o obcych ludziach w normalnej sytuacji. Nie jest to temat, który godzi się poruszać podczas kurtuazyjnych spotkań, balów, czy innych uroczystości.
- No, to teraz gadajcie o seksie. - mruknął Ulkjaar. - Jakbyście nie zauważyli, to mamy zadanie do wykonania i na tym powinniście się skupić.
- Ale przecież nic się nie dzieje w tej chwili... Tristan pilnuje, czy droga jest bezpieczna i Sean też jest czujny. Gdyby coś się działo lub do nas zbliżało, zaraz by mi dał znać - pogładziła fretkę po grzbiecie.
- Nawet, jeśli coś by miało się wydarzyć, to nie sądzę, by chwila rozmowy mogła uśpić naszą czujność, a przynajmniej za swoją mogę ręczyć. - wtrącił stanowczo - Nie martwmy się na zapas, Ulkjaarze. - na powrót obrócił się w stronę czarodziejki, szukając poparcia. Dziewczyna od razu pokiwała twierdząco głową.
- S'eon ma rację - uśmiechnęła się ciepło do półelfa. - Znaczy... no ja nie mam wielkiego doświadczenia w podróżach, zasadzkach i tym podobnych sprawach, ale jego słowa brzmią logicznie. Rozmowa to miły sposób spędzania czasu, gdy podróż jest nieznośnie długa i męcząca, jak dzisiaj - raz jeszcze zerknęła na słońce i się skrzywiła. Jej czarny strój nagrzewał się niemiłosiernie. - Oddałabym zamek za możliwość przebrania się - jęknęła.
Ulkjaar jedynie zezował na nią, pozostawiając jej wypowiedź bez komentarza. Ciekaw był, czy tak samo by myślała, gdyby wyszła na nich banda orków. Pewnie paniusia pierwsza uciekła by z pola bitwy.
- Droga z Silverymoon była nieporównywalnie dłuższa, a ta, choć mało komfortowa, zdaje się być całkiem przyjemną w świetle innych, które każdy z nas ma za sobą. Pomyśl, że moglibyśmy teraz przemierzać bezkresne pustynie południowych krain.
- Jest przyjemnie tylko dlatego, że towarzystwo dopisało... - puściła mu oczko. Od razu było widać, że polubiła S'eona. - Nie byłam jeszcze na południu, Mistrz nie lubi upałów. Ja również - westchnęła. - Przyznaję, że wóz to był głupi pomysł. Tak to można by było jechać między drzewami.
Elhan przysłuchiwał się spokojnie rozmowom pozostałych towarzyszy. Rozglądał się co jakiś czas z grzbietu Stokrotki. - Nie martw się Etth'ariel. Tam dalej powinno być nieco cienia... - mruknął. Widok z grzbietu Stokrotki był znacznie lepszy niż z własnych nóg. Dawał nieco większą perspektywę. W sumie skwar dokuczał i jemu. Może nawet szczególnie jemu... - O ile Tristan prowadzi nas w tamtą stronę... - dodał po chwili namysłu.
- Myślę, że Tristan wie, co robi. - wtrącił Ulkjaar słysząc słowa Elhana. - Poza tym nie sądzę byśmy się zgubili tutaj, skoro mamy mapę. Zresztą, widać, że chłopak przed nami zna się na swojej robocie. - skinął głową na jadącego przodem tropiciela.
- Nikt nie wątpi w jego umiejętności, ale nie mamy podstaw, by twierdzić, że poprowadzi nas zacienioną drogą. - dodał S'eon, któremu upał również nie był na rękę - Może mieć inne priorytety.
- Może. - Ulkjaar wzruszył ramionami. - Dobry wojownik powinien być przygotowany do podróży w każdych warunkach... czy to upał, czy mróz. - najemnik miał na sobie jedynie kolczugę, choć i to nie dawało odpowiedniej otuchy przed panującym skwarem. Mimo to starał się trzymać dzielnie, w końcu ostatnio sporo mil przebył w pełnym słońcu. - Uważacie, że to co prawili ludzie w mieście jest prawdą? Że tam, na Czarcim Wzgórzu znajdziemy coś do roboty? - spojrzał po kompanach, próbując odciągnąć ich myśli od panującego upału. - Dawno się nic nie działo, a z chęcią bym się trochę rozruszał. - uśmiechnął się krzywo. - Nudna podróż potrafi uśpić czujność nawet najlepszego wojownika, jak mawiał mój dziadek...
"No to taki wojownik powinien dać sobie spokój z wojaczką i wrócić do czegoś na swoim poziomie i leżącego w jego zasięgu intelektualnym. Na przykład masturbacji" pomyślał krasnolud. - Jeśli potrafisz sobie narzucić czujność, to potrafisz to zrobić w każdych warunkach, choćbyś nie spał piąty dzień - mruknął, najwyraźniej odwołując się do jakichś swoich doświadczeń. - Powiedzonka tego typu powstawały, gdy komuś czegoś się nie chciało. Wiem, bo takich pełno wszędzie. Też i u mnie w rodzinnych stronach - Zahakan westchnął. - Ale skoro podróż taka nudna to może pogadamy o tym, co ciekawsze, korzystając z tego, że jesteśmy tu wszyscy... no prawie wszyscy. Tristana wypadałoby cofnąć, bo chcę rozmówić się na temat, który chyba nie był jeszcze poruszony, a mianowicie - zapłata i podział ewentualnych łupów, jeśli na kogoś tam faktycznie trafimy.
- Nie śpij pięć dni a zobaczymy jaką będziesz miał czujność i koordynację, krasnoludzie. Takie stwierdzenia mnie śmieszą. - Ulkjaar uśmiechnął się ironicznie. - Z tego co wiem, nawet twoja rasa nie potrafi znieść pięciu dni ciągłej podróży bez snu, a poza tym takie powiedzonka powstają w ustach ludzi, którzy myślą, że są lepsi niż wszystko wokół, ale na polu walki i tak wychodzi szydło z worka. Co do zapłaty, to mów za siebie - mamy umowę z panną Etth'ariel, która nie podlega negocjacjom. - powiedział wojownik zerkając w stronę czarodziejki.
- Zgadza się - dziewczyna skinęła głową twierdząco. - Nasza umowa jest taka, że za eskortę do zamku i z powrotem oraz sprawdzenie wszystkiego Ulkjaar dostanie dziesięć sztuk złota. Jeśli dojdzie do jakiejś walki, dołożę czterdzieści. Gdyby się okazało, że tej walki będzie naprawdę dużo i przeciwnicy potężni, wtedy za cały wypad w dwie strony płacę sto sztuk złota. I to obowiązuje wszystkich, żeby było sprawiedliwie. Poza tym wszystko, co znajdziecie po drodze i przy pokonanych stworkach pójdzie między was do podziału. Z tych co sami zabijecie, zatrzymujecie... - powtórzyła warunki, które jej zaproponował Ulkjaar, w czasie rozmowy w domu Archibalda. - Zgadzacie się z tym, towarzysze? - zapytała, zerkając na S'eona.
- Mi pasuje - mruknął Zahakan. - Ale mi wystarczą "fanty" po zabitych - stwierdził. - Nie będę kazał kobiecie płacić za ochronę, do diaska...
- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała Etty. - Ale może weźmiesz te pieniądze i przeznaczysz na jakąś kaplicę lub świątynię? - zaproponowała.
- Jeśli czujesz potrzebę dotacji an rzecz jakiejś świątyni to mogę dostarczyć jak będę tam przy okazji - powiedział krasnolud. - Jeśli nie to zatrzymaj. Będą lepsze okazje na jego wydawanie - stwierdził. "Szczególnie jeśli się dorobisz dzieciaka po swoim "próbowaniu nowych rzeczy". Na mistrza już tego nie zwalisz" dodał w myślach.
- Coś się pomyśli, przyjacielu - uśmiechnęła się wesoło. - Może postawimy jakąś kapliczkę w mieście albo nawet tutaj, na drodze. Zobaczymy - wzruszyła ramionami.
Elhan skinął głową, przyjmując do wiadomości. Nie miał zastrzeżeń do takiego układu, gdyż miał on jakieś zadatki na bycie sprawiedliwym.
S'eon nie narzekał na warunki, w gruncie rzeczy było mu to dość obojętne. Rozglądał się leniwie po okolicy, zmęczony upałem i podróżą.

* * *

Ulkjaar wysłuchał co ma do powiedzenia Tristan, a następnie odprowadził go wzrokiem w stronę drzew, za którymi zniknął po chwili młody mężczyzna. Wojownik natomiast zeskoczył z Wdowy i stojąc na skraju lasu obserwował przez chwilę zamek.
- Tristan ma rację, powinniśmy zostawić konie i wóz, póki nie sprawdzimy co na nas czeka w środku. Lepiej nie narażać zwierząt na potencjalną walkę. - mruknął, po czym odpiął przytroczoną do jednego z juków okrągłą, metalową tarczę i założył na przedramię. W drugą dłoń powędrował długi miecz. Mimo iż póki co nic się nie działo, wolał być przygotowany. - Zbyt spokojnie tutaj, jak na nawiedzony zamek. Nie podoba mi się to... - utkwił wzrok w jednej z wież, choć z tej odległości ciężko byłoby wypatrzeć jakiś ruch.
- Sean może iść na zwiad z Tristanem - zaproponowała czarodziejka. - Gdyby coś się działo, to od razu przekaże mi wiadomość.

Po kilku chwilach do drużyny powrócił Tristan. Z kamiennym wyrazem twarzy rzekł.
- Przy bramie wjazdowej wypatrzyłem siedmiu koboldów. Są zajęci budowaniem jakichś zasieków czy innych wzmocnień... Wygląda na to, że chcą się bronić przed czymś co jest w środku. - spojrzał po twarzach towarzyszy. - Uzbrojeni we włócznie i zdenerwowani. Myślę, że jeśli byśmy ich zaskoczyli, mamy spore szanse na wyjście z potyczki bez szwanku. Ale decydujcie... a właściwie decyduj, Etty, bo te małe śmierdziele są na terenie twojej własności. - uśmiechnął się lekko patrząc na półelfkę.
- Powinniśmy ich sprać, bo z tego co widzę, nie da się inaczej wejść do zamku. - odezwał się Ulkjaar. - Skoro blokują główną bramę, to musimy się przebić, a zaskoczenie jest naszą najlepszą bronią... Choć nie wiem, czy nie zostaniemy wcześniej odkryci, jeśli krasnolud nie zdejmie z siebie tych blach. - popatrzył na Zahakana. - W każdym razie jestem gotowy do walki, wydaj tylko polecenie Etth'ariel. Myślę, że w pierwszym podejściu powinnaś wziąć udział ty i twoja magia, a także Tristan, by przerzedzić nieco ich szeregi. Potem ja i reszta zajmiemy się niedobitkami. Chyba, że ktoś ma lepszy pomysł. - zezował na kompanów.
- Jak dla mnie dobry pomysł. - tropiciel skinął głową. - Wierzę w swoje umiejętności, ale nie zamierzam strzelać wam zza pleców. Dlatego jeśli nikt nie ma nic przeciw, mogę pokazać jak się strzela do celu przy pierwszym ataku. Będziesz mi wtórować, Etty? Z chęcią bym zobaczył, jak twoja magia działa w boju. - puścił jej oczko.
- Zdejmowanie blach odpada - mruknął krasnolud. - Lepiej raczej podejść na odległość z której Etth'ariel i Tristan będą w stanie atakować i przywalić w koboldy, które ewentualnie na nich ruszą. Elhan chyba też jest szczęśliwym posiadaczem broni dystansowej, nie? - rzucił okiem na półelfa. - Przy odrobinie szczęścia do nas nie dotrą, a nawet jeśli to po traktowaniu przez naszych trzech wspaniałych i zrobimy z nich mielonkę o tak - Zahakan pstryknął palcami. - Jeśli chcecie się skradać, to ja sobie tu poczekam, bo popsuję wam zabawę w pochody.
- A naprawdę musimy ich zabijać? - jęknęła półelfka. - Nie lubię widoku krwi, a tym bardziej nie lubię krzywdzić innych istot. Jeśli się czegoś boją, to może jak ich się ładnie poprosi, to sobie pójdą? - zapytała naiwnie. - Skoro w zamku jest coś, przed czym chcą się bronić, to nie jestem pewna, czy powinniśmy tam iść...
Zahakan w milczeniu potarł brwi i westchnął. - To TWOJA posiadłość i nie wywalisz z niej nieproszonych gości tylko dlatego, ze nie chcesz im robić krzywdy?
- Odwagą to ty nie grzeszysz, Etth'ariel. Gdzieś ty się uchowała? - wojownik westchnął ciężko. - Nie sądzę byś wcześniej miała do czynienia z koboldami, więc wyłożę ci to jak krowie na rowie... To są małe, strachliwe, bezmózgie stworki, które nie negocjują z innymi, nie rozmawiają, a przede wszystkim nie puszczają kogoś wolno, bo mają gest. Więc trzeba się ich po prostu pozbyć. A skoro się przed kimś barykadują, znaczy, że za murami znajdziemy coś więcej niż spokój. Przynajmniej będzie coś do roboty. - Ulkjaar uniósł miecz. - Jaki w końcu plan? Bo dzień chyli się ku zachodowi, a nasza czarodziejka chyba nie chce nocować na zimnej ziemi, po której pełzają jakieś robaki, ewentualnie jakaś wiewiórka narobiła małe co nieco? - spojrzał dosadnie na Etth'ariel.
Zahakan wiedział, że z niektórymi koboldami gadać można, ale była na to bardzo mała szansa, więc wolał o tym nie wspominać przy Etth'ariel.
- Wasza czarodziejka nie musi spać na brudnej ziemi, bo ma od tego wóz - odpowiedziała, kładąc dłonie na biodrach i rzucając wyższemu od nie o co najmniej dwie głowy wojownikowi harde spojrzenie.
- Powiedz to burzy, która się może rozpętać w nocy. - stwierdził spokojnie i uśmiechnął się przebiegle.
Elhan zsiadł z grzbietu Stokrotki i zadbał o to by w razie czego nie uciekła pod jego nieobecność. Zdjął kuszę. Sprawdził noże i rapier. Wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. W milczeniu nałożył jeden bełt na kuszę, naciągnął ją, sprawdził jak leży bełt. Był w sumie gotów. - Zasięgowcy na pierwszy ogień. O ile Etty nie zmieni zdania w kwestii zabijania koboldów to mamy dwie osoby strzelające - powiedział spokojnie, patrząc na Tristana. - Zdecydowanie lepiej by jednak było, gdybyś zdecydowała się wspomóc nas w tym. To co znajdziemy w środku raczej nie przywita nas chlebem i solą. Prędzej ogniem i mieczem - padły wypowiedziane prawie monotonnym głosem słowa. Nie miał aż tak złego zdania na temat koboldów co Ulkjaar, ale też nie miał z nimi nigdy szczególnie do czynienia. Nie miał też złudzeń, że przerażone koboldy, nawet jeśli w normalnych warunkach nastawione na negocjacje, teraz nie będą skłonne rozmawiać. Zaszczuty pies ugryzie nawet rękę, która nie chce go skrzywdzić.
- Ech... No dobrze... - westchnęła cicho Etty. - Głowa mnie boli od tego słońca i jestem zmęczona upałem, ale postaram się wam pomóc. Choć nie wiem, czy warto ryzykować rzucaniem zaklęć, które mogą nie zadziałać i uderzyć w nas... Więc jak wolicie.
- Uderzyć w nas? - mruknął krasnolud. Spojrzał na półelfkę. Nie miał pewności, czy nie gada tego, by wymigać się od krzywdzenia innych żywych istot, ale...
- Chyba jesteśmy jednak zdani na siebie, panowie... - rzucił do reszty.
- Dlaczego uważasz, że zaklęcia mogą nie zadziałać? - spytał niepewnie półelf. Nie miał za wiele wspólnego wcześniej z magami, więc nie orientował się w niuansach tej sztuki. Miał jednak pewność, że moce magiczne to bardzo potężny sprzymierzeniec i wyjątkowo niebezpieczny wróg.
- Magia to trudna sztuka, która polega na całkowitym skupieniu, koncentracji i samokontroli. Kiedy jest się zmęczonym, wystraszonym, śpiącym czy ogólnie rozkojarzonym, wtedy zaklęcie może nie zadziałać - wyjaśniła spokojnie i rozłożyła bezradnie ręce. - Dlatego magowie dużo odpoczywają i nie przemęczają się. Wiemy, na co możemy sobie pozwolić i kiedy nasza moc może się okazać niebezpieczna dla otoczenia. I unikamy tego, co to powoduje. Więc to nie tylko kwestia lenistwa i wygody, a bezpieczeństwa...
Elhan przez chwilę milczał. Odezwał się w końcu - Tristanie, czekam na twój znak na rozpoczęcie ostrzału - powiedział. - Musimy to chyba jakoś rozegrać w piątkę - dodał po chwili.
- Ja mogę się postarać pomóc... - dodała jeszcze Etty i westchnęła. - S'eonie, idziesz z nimi? - zapytała, kładąc mężczyźnie dłoń na ramieniu. - Wolałabym, żebyś został. Na wypadek, gdyby ktoś się czaił z tyłu i chciał mnie zaatakować.
- W czwórkę... - poprawił się natychmiast Elhan, pocierając przy tym czoło. Ciężko stwierdzić, czy w wyrazie zniecierpliwienia czy zmęczenia sytuacją. A może zwyczajnie ocierał pot z czoła? Nieistotne. Wyglądało na to, że nie każdy mag w drużynie oznacza bezpieczeństwo ekipy i silne wsparcie magiczne w walce.
- No chyba sobie żartujesz, Etth'ariel! - warknął Ulkjaar. - To jest twoja posiadłość i mimo to, że nas wynajęłaś do oczyszczania terenu, sama też powinnaś walczyć! A jeśli w środku trafimy na potężniejszego wroga? Też powiesz, że poczekasz aż my się z nim rozprawimy? Osłabieni brakiem twojej magicznej pomocy i tego... tego... S'eona? - wojownik przypomniał sobie imię mężczyzny. - Nie jestem tutaj od wydawania rozkazów, ale powinnaś z nami iść, bo to TWÓJ zamek a oni, bądź inne gówno które siedzi za tymi murami, nie będzie się ciebie pytać, czy chcesz umierać, jeśli cię dopadnie! Więc zachowuj się jak czarodziej i pokaż tym małym gównojadom gdzie ich miejsce! - wskazał palcem w kierunku bramy do zamku, a Etth'ariel wyglądała przy ogromnym woju jakby właśnie zapadła się w sobie.
- Ale.. ale.. a... - Etth'ariel zająknęła się, patrząc na mężczyznę przerażonym wzrokiem. - No... no dobrze, pójdę... Ale jak coś się nie uda, to nie będziesz się na mnie złościł, prawda? - zapytała wystraszona.
- Skoro mowa o zaklęciach, czy czarodzieje przez przypadek nie mają ograniczonej mocy? Jeśli tak to lepiej, by zachowała ją na to co będzie w środku. A my ruszmy tyłki. To nie pluton egzekucyjny tylko gromadka koboldów - mruknął Zahakan absolutnie spokojnie, stajac koło Etth'ariel. - A ty przystopuj ze słownictwem, chamie - rzucił do wojownika. - Jak raczyłeś zauważyć - nie ty tu dowodzisz.
- I tak pomogę - westchnęła ciężko. - Zobaczymy, może się na coś przydam. - Rzucę zaklęcie, dopiero potem atakujcie, dobrze? Lepiej nie celujcie wcześniej, bo moc trochę ich może porozrzucać...
- Nie używaj od razu najsilniejszych, co? Do diabła, przecież to grupka koboldów... Mój boże, może załatwmy jeszcze jakieś wsparcie? - jęknął krasnolud, po czym westchnął. - A z reszta, to nie ja jestem tu magiem, ani tym bardziej dowódcą. Moje zdanie znasz.
- Nie jestem silnym magiem i moje najmocniejsze zaklęcia nie należą do takich, które sieją spustoszenie... - wyjaśniła dziewczyna.
- To tylko kilka koboldów, nie ma się czego obawiać. Przynajmniej do momentu, gdy nie zainteresuje się nami to, przed czym próbują się bronić.
- Spokojnie, Etth'ariel, na pewno sobie poradzisz, wiem to. - Tristan położył jej dłoń na ramieniu. - Jak przyjechałaś do Cienistej Doliny, to bez problemu sobie poradziłaś z trzema oprychami, a to coś znaczy, choć zapewne byłaś wtedy po ciężkim dniu w podróży. - uśmiechnął się tropiciel. - A teraz nie ma co czekać i debatować, bierzmy się do roboty. - mężczyzna poprawił łuk i strzały, po czym ruszył z pozostałymi w kierunku twierdzy.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:44, 18 Kwi 2010     Temat postu:


Pozostawiliście konie w cieniu drzew i po krótkiej wymianie zdań ruszyliście w kierunku zamku, tam, gdzie znajdowały się pracujące nad umocnieniami bramy koboldy. Małe stworki najwyraźniej były tak pochłonięte swoim zajęciem, że dopiero gdy byliście już na kamiennym moście odkryły waszą obecność (głównie dzięki pobrzękującej tu i ówdzie zbroi Zahakana). Odwróciły się w waszym kierunku niemal wszystkie na raz, a największy z nich, w brązowym napierśniku i wielką włócznią, wskazał na czarodziejkę.

Etth’ariel wypowiedziała słowa mocy rysując dłonią jakieś znaki w powietrzu, których treść mogła znać jedynie ona i… nic się nie wydarzyło. Koboldy już zdążyły ruszyć na was z włóczniami w swoich chudych łapskach, gdy w końcu powietrze zadrgało, a wokół dało się wyczuć energię magiczną. Nagle w kierunku przeciwnika powędrowała wielka fala uderzeniowa, która zmiotła stworki w kierunku bramy, nadziewając najpierw dwóch na zasieki, jakie budowali, a następnie roznosząc je w pył. Nim pozostali przy życiu zdążyli wstać, przed półelfkę wyszedł Tristan, który dwoma celnymi strzałami wyłączył kolejnych przeciwników.

Widząc co się dzieje, szczury towarzyszące koboldom rozpierzchły się po całej długości i uciekły, zostawiając swoich towarzyszy samych sobie. A zielone stworki patrząc, co stało się z ich towarzyszami, również rzuciły się do ucieczki. Nieudolnie, gdyż zostały dopadnięte przez Ulkjaara i Elhana. Wojownik jednym potężnym cięciem pozbawił głowy swojego przeciwnika, a półelf uderzył swym rapierem przebijając kolejnego na wylot. Ostatni nie zdążył uciec i został rozpłatany niemal na pół toporem Zahakana. Tylko dla S’eona nic nie zostało.

Walka trwała krótko i tak naprawdę nie zdążyliście się nawet zmęczyć. Wokół wciąż panowała przejmująca cisza, ale chociaż brama wjazdowa stała przed wami otworem. Ulkjaar, Zahakan i S’eon szybko pozbyli się reszty zasieków odrzucając je w bok i do niewielkiego, rwącego strumyczka przed zamkiem. Dopiero wtedy ujrzeliście wysokie, solidne dębowe drzwi otwarte na oścież i zapraszające was do środka.

Z bronią uniesioną w górę minęliście bramę i znaleźliście się na sporym, brukowanym dziedzińcu. Widzieliście przed sobą wielki budynek wyglądający na kasztel, obok niego kilka innych, mniejszych, a także dwie wieże. Wszystko było w całkiem niezłym stanie, gdzieniegdzie jedynie odpadał tynk. S’eon zauważył obok wejścia dużą metalową tablicę. Gdy podeszliście bliżej, waszym oczom ukazała się nieco podniszczona, jednak nadal dająca się odczytać mapa posiadłości:



Należało się zastanowić, co robić dalej. Na niebie, z północnej strony dostrzegliście w oddali ciężkie, ciemne chmury, które zapewne zbliżały się w waszym kierunku i tak jak ostatnio – po upalnym dniu miała przyjść burza z piorunami. Nieopodal w lesie znajdowały się wasze rumaki i wóz z poduszkami, a niektórym z was, jeśli nie wszystkim wydawało się co najmniej głupim pomysłem zostawiać zwierzęta w lesie podczas burzy i deszczu. Zwłaszcza, że mapa pokazywała, że tuż obok znajdują się stajnie. Musieliście się również zastanowić, który z budynków odwiedzić w dalszej kolejności.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:11, 19 Kwi 2010     Temat postu:


To była szybka walka i nawet udało im się wyjść bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Ulkjaar uśmiechnął się do siebie, wycierając skrwawione ostrze o trawę a następnie wraz z towarzyszami przekroczył próg zamku. Od początku czuł się dziwnie patrząc na niego, ale teraz, będąc w środku, uczucie dziwnego niepokoju, które wędrowało w trzewiach pogłębiło się, gdy przyglądał się opuszczonym budynkom wewnątrz murów. A przynajmniej na pozór opuszczonym. Wciąż w gotowości, z tarczą i mieczem uniesionymi w górę podszedł do wielkiej tablicy, gdy S’eon odnalazł mapę przy wejściu. Zahakanowi zabrało chwilę, nim dotarł do mapy. Po drodze narzekał coś na konsystencje koboldów. - Bardziej się namachałem zdejmując ten zewłok z topora niż zabijając tę jaszczurkę - mruknął. Odsunął trupy na bok toporem, otarł oręż i wrócił po Etth'ariel, która zapewne miała w obecnym momencie mieszane odczucia co do swoich działań. Komplementowanie jej stylu na razie nie było chyba na miejscu.

- Zdecydowanie stanęłaś na wysokości zadania - powiedział do czarodziejki, która wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.

- D.. dzięki - zająknęła się, próbując ustać na nogach.

- Prowadź w swoje włości, czarodziejko. – rzucił, przyglądając się oznaczonym na mapie poszczególnym lokacjom. – A tak przy okazji, dobra robota z tymi koboldami. Widać, że jak trzeba, to potrafisz zabijać. - uśmiechnął się cierpko.

- Ja nie chciałam ich zabić - dodała po chwili, a jej oczy zaszły łzami.

- Nie pierdol, dobrze ci poszło! - wojownik klepnął ją po plecach, aż postąpiła kilka kroków do przodu i mało się nie wywróciła.

Zahakan westchnął, ujął półelfkę za dłoń jedną ręką, a drugą - pod ramię. Zrobił to dość delikatnie, chyba już zdarzyło mu się prowadzić kobiety, które miały za chwilę zemdleć. - Idź ostrożnie, wspieraj się na mnie drugą ręką - polecił.

- I kto to mówi. - rzucił Ulkjaar patrząc na krasnoluda z góry. - Nawet mi do jajek nie dorastasz, a będziesz mnie od debilów wyzywać? Rycerzyk, który gada cały czas o seksie. - prychnął, po czym podszedł do Etth'ariel i wziął ją na ręce. - Teraz lepiej, panienko. Wybacz, żem cię zdzielił z mojej łapy, ale to tylko dlatego, żem podziwiał twe czary i to, jak się rozprawiłaś z tymi jaszczurkami. - poruszył brwiami uśmiechając się szelmowsko.

Gdy wojownik podszedł bliżej pawęż Zahakana zsunęła się z jego ramienia i przydzwoniła wojownikowi w stopę.
- O przepraszam - mruknął Paladyn, zgarniając pawęż z powrotem, nim upadłą na ziemie na płasko. - To nie moja wina, że wy ludzie gdy mówicie o seksie używacie tony eufemizmów, robiąc z siebie jakichś buhajów i wielkich znawców, a gdy trzeba komuś coś normalnie wytłumaczyc to każdy robi się czerwony i nawija o bocianach i kapuście. I takie palanty uważają się za emocjonalnie dorosłych. Dzieci i tyle - krasnolud westchnął. - Bądź użyteczny dla odmiany i skocz po wóz by ona mogła spokojnie usiąść.

- A od kiedy ty tutaj wydajesz rozkazy? - zapytał Ulkjaar, krzywiąc się lekko i odstawiając czarodziejkę . - Jechałeś na tym wozie, to zapierdzielaj po niego, bo pierzynka pani Etth'ariel zamoknie. I z łaski swojej skończ tę durną rozmowę, bo mam coś lepszego do roboty, niż gadać z jakimś napalonym na wszystko co się rusza krasnoludem. - mruknął i odszedł kawałek rozglądając się po blankach.

- Panowie, a możecie się nie kłócić? Bo wam zapewnię terapię szokową i Tristan wie, o czym mówię - prychnęła, spoglądając na obu groźnie. - Musimy współpracować, a jak będziecie się obrażać, to mniej wam zapłacę. Tobie się to chyba nie spodoba, Ulkjaarze, więc z łaski swojej zamilknij. I ty również, Zahakanie... - mruknęła i podeszła do mapy. - Ludzie... Krasnoludy... Kto ich wymyślił?

Zahakan wzruszył ramionami. - Skoro tak sobie życzysz - miał wojownika i jego uwagi głęboko gdzieś i nie zamierzał wyprowadzac go z błędu, w któym najwyraźniej tkwił.


Chwilę później Ulkjaar poczuł na sobie lekki, północny wiatr. Spoglądając w tamtą stronę dostrzegł czarne chmury, teraz jeszcze w oddali, ale kwestią czasu było pewnie, nim przyjdą nad zamek. Doskonale pamiętał wczorajszą burzę.



- Trzeba przyprowadzić zwierzęta, wygląda na to, że pogoda niedługo ulegnie zmianie. – zmarszczył brwi i spojrzał na plan zamku. – Mamy tutaj stajnie, więc konie będą czuć się dobrze. Który z panów wybiera się ze mną? – popatrzył po kompanach. – Niech ktoś zostanie z czarodziejką, w razie gdyby coś się działo. Choć chyba nasza panna potrafi sobie radzić lepiej, niż nam się wydaje.- poprawił tarczę.
- Nie zmienia to faktu, że ktos powinien z nią zostać - mruknął krasnolud, patrząc na dalej bladą Etth'ariel. - Dwie osoby niech sprawdzą ostrożnie stajnię, a dwie skoczą po konie i wóz - wzruszył ramionami, po czym drgnął i odchrząknął. - Znaczy jeśli Etth'ariel uważa to za właściwe - poprawił się szybko.
Dziewczyna pokiwała głową, zgadzając się ze słowami krasnoluda.
- To chyba dobry pomysł. Choć... zawsze można poczekać, aż wszyscy będziemy razem i wtedy się sprawdzi stajnie. Ja bym tam nie ryzykowała, bo tu jest dość strasznie... - wzdrygnęła się.
Krasnolud wzruszył ramionami. - Wedle twej woli - rzucił, po czym obrócił się w stronę półelfa. - Elhan, ruszysz tyłek i pomożesz mi z końmi? Ja zgarnę wóz - rzucił. Wedle jego rozeznania Tristan i S'eon potrafili obchodzić się z kobietami, wiec liczył, że któryś z nich zajmie się półelfką. S'eon może zająłby się nawet aż za dobrze, ale wyglądał na taktownego, wiec na razie nie mogło być o tym mowy.
Ten tu Ulkjaar - Zahakan chyba zacznie używać tego imienia jako obelgi - był aż zanadto typowym mułem. Tępe i silne. Czemu nie mógł się im trafić gość który ma choć szczątkową inteligencję, a nie syndrom alfy pomieszany z mentalnością pięciolatka? Krasnolud westchnął. Ta wyprawa będzie cięższa niż mogło na początku się wydawać.
Półelf, który już oczyścił swoje ostrze i schował je do pochwy przy pasie przysłuchiwał się kłótni z bezradną miną. "Na bogów, przerośnięty ćwiercinteligent i pyskaty krasnal. Za co mnie bogowie karacie?". Westchnął tylko cicho pod nosem, poprawiając swój kołnierz. Gdy zwrócono się do niego bezpośrednio skinął głową. - Mogę przywiązać dwa konie do wozu by szły za nim i dwa będę prowadzić - powiedział cicho kierując się niespiesznie w stronę bramy wyjściowej. Zapewne stajnią zajmie się Tristan. Miał najbystrzejszy wzrok ze wszystkich... jak sam twierdził. Ta wyprawa miała raczej mizerne szanse powodzenia, jeśli dwóch ciężkich wojowników ciągle się kłóciło...
- Dobry pomysł - mruknął Zahakan, po czym ruszył w stronę miejsca, gdzie zostawili konie i wóz.
- Poczekamy tutaj, aż wrócicie i wtedy sprawdzimy stajnie. Potem chciałabym zobaczyć, jak tutaj wyglądają pokoje mieszkalne i kuchnia. Nie wiem jak wy, ale ja trochę zgłodniałam... - wtrąciła Etth'ariel.
"Obyśmy tam nie znaleźli żywego inwentarza niestandardowego" pomyślał Zahakan.
W głowie najemnika włączył się alarm. Naiwniejszej istoty niż ta czarodziejka jeszcze nie dane było półelfowi spotkać. A wychowanie w dobrej rodzinie potrafi dać spore doświadczenie w kwestii ludzkiej naiwności...
Tristan nie wtrącał się w rozmowę dwóch wojowników, bo to nie była jego sprawa. A czy by im zwrócił uwagę, by się nie kłócili, czy nie, i tak by go zapewne nie posłuchali. Zresztą, Etty powoli zaprowadzała spokój, a tropiciel mógł się w końcu odezwać w głównym temacie rozmowy.
- Poczekamy aż wszyscy będziemy w jednym miejscu, a potem wszyscy rozejrzymy się po okolicy. Nie sądzę, by ruszanie się gdziekolwiek samemu tutaj było rozsądnym wyjściem. - powiedział zerkając po zabudowaniach. - Zwłaszcza, że te koboldy jednak przed kimś bądź przed czymś budowały tę zaporę. Pewnie bardziej niż pewne, że to coś tutaj spotkamy.
Chwilę później odciągnął Ulkjaara na stronę.
- Zbastuj trochę ze swoimi manierami i wyniesionym z taniej gospody wychowaniem, wojowniku. - mruknął. - Etth'ariel to dama i tak też należy ją traktować. Nie jesteś tutaj tylko by zarabiać te przeklęte pieniądze. Wiesz co to takt i ogłada? - spojrzał mu pewnie w oczy.
- A widzisz na jej głowie jakąś koronę? Bo ja nie widzę, więc będę ją traktował jak mi się podoba... Poza tym ma usta i może mi sama powiedzieć, czy coś jej leży na tym dobrym serduszku. - wypalił wojownik. - A co to, twoja kobieta, żebyś mnie pouczał, jak mam postępować? Widzę, że chcesz ją bronić tą swoją chudą piersią... Krasnolud przynajmniej ma blachę. I na sobie i w głowie! - rzucił tak, by Zahakan go usłyszał.
Zahakan obejrzał się i pokręcił tylko głową. Tris próbował przemówić temu bucowi do rozumu. "Lepiej blachę niż pięć kilo łoju" pomyślał. Spojrzał na chwilę w oczy Tristana. Tropiciel musiał zrozumieć to spojrzenie. "Jak będzie trzeba, to spuści się mu łomot".
W razie problemów krasnolud nie będzie miał oporów przed pobiciem jego Ulkjaara, jeśli ten zaatakuje ktokolwiek z drużyny, nawet jeśli w wyniku słownej prowokacji.
- Nie moja kobieta, ale przy damach wypadałoby się zachowywać jak człowiek. - westchnął tropiciel. Początkowo wojownik zrobił na nim wrażenie, ale im więcej mówił, tym gorzej odbierał go Tristan. - Nie ma sensu się kłócić i ściągać na nas uwagę tego, co możemy tu jeszcze spotkać. Weźmy się lepiej do roboty, panowie. Niesnaski załatwimy jak będzie tutaj czysto i miło. - uśmiechnął się do mijanego Zahakana, po czym podszedł do miejsca, które nazywano tu stajnią i obejrzał je z zewnątrz.
- Zbastujcie trochę. Możemy odrobiną wysiłku utrzymać dobrą atmosferę. - rozejrzał się po kompanach i podsumował swoje obserwacje. Uderzyła go myśl, że poza nim w całej tej męskiej zgrai tylko Elhan nie był pozbawiony taktu i wyczucia, jednak szybko wrócił do rozmowy. - Im szybciej załatwimy kwestię koni i wozu tym szybciej weźmiemy się do prawdziwej roboty. Ustalmy, kto sprawdzi stajnie, kto przyprowadzi konie, a kto zostanie z dziedziczką. - uśmiechnął się i spojrzał na pozostałych - Jakieś propozycje?
Zahakan nie odpowiedział. Był już za daleko by słyszeć słowa elfa.
- Paladyn i Elhan idą po konie, my na nich czekamy i kiedy wrócą, pójdziemy sprawdzić stajnie - rzuciła nadąsana czarodziejka. Już chyba trzeci raz to mówiła i zaczynało ją denerwować, że nikt tu jej nie słucha. Chyba przestanie lubić S'eona...
- Polecenia panienki Etth'ariel są chyba jasne. - wtrącił Ulkjaar. Nie zamierzał przejmować się tym, co mówią pozostali, w końcu był tutaj tylko dla pieniędzy. Zarobi swoje i opuści to dziwne towarzystwo. - Jak będziecie z powrotem, idziemy zobaczyć, czy naszym zwierzętom będzie wygodnie w stajniach...

* * *

Zahakan i Elhan wyruszyli po wóz i rumaki uwijając się z robotą dość szybko. Gdy wrócili, reszta drużyny czekała na nich mniej więcej po środku dziedzińca. Nastroje panowały dość minorowe, na co miały wpływ zapewne utarczki słowne między wielkim wojownikiem a paladynem. W końcu jednak co innego zwróciło waszą uwagę - centralnie nad zamkiem pojawiły się nagle ciemne, grafitowe chmury i momentalnie zrobiło się ponuro nad okolicą. Ptaki przestały śpiewać, ustał też wiatr. Nie było słychać żadnych odgłosów, nawet wydawało by się, że waszych oddechów. Ci, którzy mieli jakikolwiek kontakt z Mocą, powiedzieliby, że to jakieś czarcie sztuczki. Może dlatego ten pagórek nazywano Czarcim Wzgórzem? W każdym razie czuliście się dość dziwnie, nawet krasnolud patrząc w niebo na nisko wiszące chmury odczuł dziwny dreszcz na plecach.

Chwilę później niektórzy z was odczuli pierwsze, pojedyncze krople deszczu na swoich twarzach, zbrojach, broniach. Rumaki zrobiły się nieco niespokojne, dlatego skierowaliście się w stronę stajni. Był to sporej wielkości, wykonany z czerwonej cegły budyneczek z dwoma frontowymi oknami po obu stronach wysokich, drewnianych drzwi, które uchylone lekko, wpuszczały do środka nieco światła. Gdy tylko się zbliżyliście do niego, konie stały się jeszcze bardziej niespokojne - zaczęły wierzgać, prychać, zapierać się w miejscu i stawać dęba. Wiedzieliście już, że coś jest zdecydowanie nie tak. Ulkjaar pchnął dwa skrzydła drzwi by wpuścić do środka trochę światła. Waszym oczom ukazało się duże pomieszczenie z długim, kamiennym korytarzem niknącym w cieniu, po obu stronach znajdowało się wyłożonych sianem osiem boksów dla koni. Wprawne w widzeniu w półmroku oczy krasnoluda i półelfów dostrzegły również stojący w kącie duży powóz wykonany z czarnego drewna, z herbem wygrawerowanym na drzwiach, takim samym jak Etth'ariel miała w sygnecie na palcu. Dopiero gdy Tristan przyświecił latarnią zobaczyliście, że poręcze i latarnie po bokach powozu są złote, a cały pojazd, nawet stojąc w wejściu do stajni, sprawiał wrażenie nienaturalnie nowego i zadbanego.

Etth'ariel pozwoliła wyjść Seanowi ze skórzanej torby, wzięła go na ręce i rzekła.
- Sprawdź czy wszystko tam w porządku. - ucałowała zwierzątko, a fretka zeskoczyła szybko z jej rąk i chwilę później zniknęła w stajni. Czarodziejka otrzymała mentalnie informacje od swojego chowańca, po czym przekazała je pozostałym. - Sean mówi, że w stajni jest kilka szczurów, a od strony powozu dochodzi zapach martwych ciał. Chyba będziemy musieli kogoś pochować.

W jednej chwili zaczęło lać jak z cebra i pogrzmiewać, więc zniknęliście w stajni, wprowadzając konie na siłę do boksów i zamykając je tam. Wóz ustawiliście po przeciwnej stronie czarnego powozu, zerkając na niego co jakiś czas. W oddali znów błysło a huk grzmotu rozniósł się po okolicy. Elhan stwierdził, że należy wyprowadzić ten powóz, gdyż rzeczywiście czuć było dziwny zapach w powietrzu. Gdy Ulkjaar podszedł do niego i nacisnął na klamkę otwierając drzwiczki, nagle siedzące w środku cztery szkielety ożyły i ruszyły na was z zardzewiałymi mieczami, uniesionymi w górę. Pokryte pajęczyną i kurzem, ubrane w resztki kolczug i pordzewiałe hełmy poruszały się dość szybko i już po chwili, gdy otrząsnęliście się z szoku, były na zewnątrz ruszając do walki. Etth'ariel była tak przerażona widokiem poruszających się szkieletów, że strach sparaliżował ją do kości, uniemożliwiając rzucanie zaklęć.
S'eon, choć oczywiście sporo słyszał i nigdy nie wątpił w istnienie nieumarłych, nigdy nie miał z nimi bezpośredniego kontaktu. Niestety broń, której zazwyczaj używał raczej nie mogła skrzywdzić pozbawionych punktów witalnych szkieletów, co wprowadzało dodatkowe komplikacje. Zdawał sobie sprawę z faktu, że prędzej czy później będzie musiał odsłonić swój atut, ale miał nadzieję, że będzie w stanie dłużej utrzymać go w tajemnicy. Trzymając się lewej flanki, starał się nie zwracać na siebie uwagi napastników, by w ostateczności sięgnąć do spinek w kunsztownych mankietach koszuli i rozpocząć przedstawienie. Wciąż liczył na to, że jego towarzysze pozbędą się szkieletów szybko, sprawnie i możliwie bez jego udziału. Nie czuł się najlepiej z koniecznością migania się od swoich obowiązków, ale nie uśmiechało mu się pozbywanie najlepszych kart na samym początku rozgrywki.
Tristan przełknął ślinę widząc, co wylazło z tego powozu. Od początku to wszystko mu się nie podobało. Czuł jak przez plecy przechodzą mu ciarki, gdy chodzące szkielety zbliżały się w ich stronę. Spojrzał w kierunku wozu, na którym siedziała Etth'ariel. Czarodziejka była przerażona, a tropiciel nie mógł jej tak teraz zostawić. Strzały i noże nie zrobią temu ścierwu najmniejszego wrażenia, zresztą, bliżej nich znajdował się ten wojownik i półelf. Znając życie krasnolud za chwilę też ruszy do walki, więc pewnie sobie poradzą. Omijając wrogów najdalej jak mógł, próbował dostać się do przerażonej Etth'ariel, jednocześnie czując, jak serce łomocze mu ze strachu. Widząc, że S'eon chyba również nie zamierza walczyć, zakrzyknął do niego:
- Chodź tutaj! Trzeba chronić Etty! Niech reszta się nimi zajmie! - wskazał na ożywione szkielety.
W pierwszej chwili Ulkjaar cofnął się widząc nieumarłych wychodzących z powozu - spotkał takie rzeczy pierwszy raz w swoim życiu i ten widok nieco go zatrwożył. Do tego stopnia, że wycofał się przed nacierającymi szkieletami. Gdy jednak pierwsza chwila strachu opadła, uniósł w górę tarczę i miecz, po czym ruszył w kierunku chodzących szkieletów. Był wojownikiem do cholery, nie zamierzał uciekać ani tym bardziej wycofywać się ze stajni! Trzymając tarczę przy sobie, tak, by ochraniała lewą część ciała, podbiegł do przeciwników z zamiarem uderzenia w nich swym mieczem i ew. tarczą, która w połączeniu z jego siłą zmieniała się w niezłą broń. Nie zamierzał silić się na jakieś finezyjne parady - należało to załatwić szybko i możliwie bezboleśnie.
Chodzące szkielety zrobiły na najemniku naprawdę ogromne wrażenie. Niestety było ono także wyjątkowo negatywne. W pierwszym odruchu sięgnął po rapier. Dopiero z ręką na rękojeści zdał sobie sprawę z tego, że broń służąca do rażenia w punkty witalne na niewiele się zda w tym przypadku. Szkielet nie dość, że nie miał punktów witalnych to jeszcze był zdecydowanie pozbawiony miękkiego ciała... Sięgnął więc po dwa z trzech posiadanych, długich noży. Zamierzał użyć ich do osłaniania się od ataków szkieletów i zbijania ich ataków. Za zadanie wziął sobie przynajmniej częściowo, odciągnięcie uwagi choćby jednego szkieletu od wojownika i krasnoluda. Może nie zada nieumarłym ran, ale może uda się ograniczyć straty w drużynie. Nim szkielety zbliżyły się dostatecznie wzrokiem odszukał jakiekolwiek obiekty, którymi można ewentualnie rzucić w szkieleta. Kamień, wiadro... Cokolwiek co go zatrzyma lub przewróci. W ostateczności, jeśli nie da się inaczej skorzysta ze zdolności nabytych w cyrku by unikać ciosów i spróbować przewrócić kościeje. W końcu stawy zginały im się chyba tak samo jak wszystkim humanoidom...
- Cudownie - burknął krasnolud, gdy tylko ocknął z odrętwienia. Do tej pory tylko słyszał o takich istotach, walczyć z nimi jeszcze okazji nie miał. Zacisnął dłoń na rękojeści topora i uchwycie pawęży i ruszył naprzód. Zahakan nie miał wątpliwości, ze tę walkę będzie musiał z Ulkjaarem stoczyć w duecie. Na szczęście Tristan skrzyknął resztę do obrony Etth'ariel. Brawo za łeb na karku.
Skoro Zahakan nie musiał się martwić o ochranianie półelfki, to mógł w pełni się skupić na tym, by on i szkielety nie znaleźli się po tej samej stronie tarczy. Może za wyjątkiem momentu gdy krasnolud będzie sprzedawał kontrę któremuś z tych nieumarłych zgredów. Jego celem było przewrócenie chociaż jednej z tych gnid z szarzy i rozdeptanie. To stare kości! Ileż mogły wytrzymać? W razie czego powalonemu mógł strzaskać klatkę piersiową lub czaszkę po prostu waląc w nią pawężą, z kopa, lub ewentualnie toporem. Wszystko można było zastosować jako broń przy odrobinie pomysłowości i sporym nakładzie brutalnej siły.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Pon 23:35, 19 Kwi 2010     Temat postu:


Zahakan i Elhan:
(lekka retrospekcja - droga po konie i powóz)


Krasnolud szedł przodem. Po chwili obejrzał się za siebie, by sprawdzić, czy Elhan poszedł za nim.
Półelf szedł tuż za nim. Tylko że w przeciwieństwie do krasnoluda poruszał się bardzo cicho. Gdy najemnik napotkał wzrok krasnoluda uniósł brew pytająco.
- Co się tak skradasz? - rzucił krasnolud, czekając aż półelf się z nim zrówna.
- Nie skradam się. Po prostu nie hałasuję - padła odpowiedź.
Krasnolud westchnął. - Mam do ciebie pytanie lub dwa - mruknął, a polelf skinął głowa czekając na pytania.
- Powiedz mi, masz jakiś konkretny powód, by nosić taki wysoki kołnierz, czy nosisz go "bo tak"? - zapytał krasnolud.
Rozległo się w pierwszej chwili tylko głębokie westchnienie. - To przez oparzenia - padła krotka odpowiedz.
Krasnolud nie widział żadnych oparzeń na twarzy półelfa, ale kołnierz osłaniał również szyję, więc musiały najwyraźniej być tam. - Hm... dobra, a tak w ogóle. Mówiłeś mi ostatnio, że masz dużą wyobraźnię. Nie próbowałeś kiedy sił w pisaniu? Nie wiem... powiadania albo wiersze?
- Piszę poezję - padła znów krotka odpowiedz.
- Publikowałeś coś z tego co tworzysz? - zapytał krasnolud.
- Nigdy - kolejna spokojna odpowiedz... Jakże elokwentna i bogata w treść...
- O. Czemu? - zapytał krasnolud.
- Nie odczuwam potrzeby publikacji - stwierdzil.
- Tworzysz dla siebie? - zapytał krasnolud. - Taka samorealizacja?
- Tak - wyglądało na to, że pytania bardzo półelfowi odpowiadały. Mógł dawać bardzo krótkie odpowiedzi.
- Dobra, ostatnie. Zawsze byłeś taki małomówny, czy przyszło z wiekiem lub doświadczeniem? - zapytał krasnolud.
- Przyszło z czasem - mruknął półelf w odpowiedzi.
- Ponure - mruknął krasnolud.
- Dlaczego? - z kolei Elhan zadłl swoje pytanie.
- Spadek komunikatywności - odparł krasnolud. - Osoba która mówi, gdy musi wydaje się smutną osobą.
- Poniekąd - padła nieco wymijająca odpowiedz. Krasnolud nie drążył tematu.
- Wracając do poezji, jakoś nigdy nie potrafiłem rozwinąć zrozumienia dla poezji, ale też znalazłem sposób na samorealizację. Zgadnij jaki. Nie jest to trudna zagadka - rzucił Zahakan.
- Jesteś paladynem. Krasnoludem. Obstawiam któryś z typowo krasnoludzkich fachów - mruknął Elhan. Nie przepadał za zagadkami.
- Owszem - krasnolud dobył topora i go uniósł. - Kowalstwo - odparł i pstryknął ostrze, by usłyszeć ten dźwięk metalu uderzającego o metal. - Uwielbiam to. Nie wykuwam tylko toporów oczywiście. Tworzę broń różnego rodzaju - odłożył topór. - Dobra, bierzmy konie, bo ten deszcz wszystko zamoczy...
- Tak poprawdzie koniom deszcz nie szkodzi. Tylko naszemu sprzętowi - Elhan wskazał juki przytroczone do siodła Stokrotki.
- Wiem tyle, ze koni się nie wyżyma - krasnolud zaśmiał się cicho.
- Dzikie konie wszak żyją przeważnie w miejscach gdzie nie ma osłony przed deszczem - mruknął Elhan, odwiązał pierwszego konia i przywiązał z tylu wozu. Potem kolejnego. Dwa pozostałe - w tym swoja Stokrotkę - wziął za uzdy i poprowadził za wozem.
- Nie dosiądziesz swojej klaczy? - zapytał Zahakan, gramoląc się na kozła - Nie znam tego drugiego wierzchowca. W ten sposób mam nad nim lepsza kontrole - powiedział Elhan.
- M.. no tak - mruknął krasnolud. Nie mówił nic więcej. Nie znał się na koniach najlepiej... ruszył powoli w stronę dworu, by nie zostawiać półelfa z tyłu.[/b]
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 1:15, 20 Kwi 2010     Temat postu:


Po chwili otępiającego strachu przynajmniej Ulkjaar i Zahakan wydawali się być w swoim żywiole, gdyż Tristan i S’eon skierowali się raczej w stronę czarodziejki, a Elhan szukał czegoś, co mogło by się przydać w walce i czym mógłby odwrócić uwagę szkieletów.

Rosły wojownik dopadł jako pierwszy do zmurszałych przeciwników. Cios pierwszego przyjął na tarczę, a następnie uderzył nią z całej siły w szkielet, który z impetem uderzył o czarny powóz zamieniając się w kupkę kości. Zahakan natarł swą pawężą na drugiego i powalił go na ziemię. Nim szkielet zdążył się podnieść, ciężki but krasnoluda zmiażdżył mu kilka żeber. Niestety, stopa zaklinowała się i chwila nieuwagi mogłaby kosztować paladyna życie, gdyż trzeci szkielet już wyprowadzał śmiertelny cios, a długobrody nie zdążyłby zablokować. Na szczęście Ulkjaar widząc co się dzieje zbił atak nieumarłego prawdopodobnie ratując życie krasnoluda, po czym uderzył swym mieczem rozcinając szkielet od barku po bok.

W tym momencie ostatni z adwersarzy ciął lekko wojownika przez odsłonięte ramię zostawiając na jego ciele krwawą pręgę. Krasnolud szarpnięciem wydobył nogę rozbijając kilka kolejnych żeber i potężnym ciosem swego topora odciął czwartemu szkieletowi łeb, który potoczył się po kamiennej posadzce, a z ciała została sterta kości. Walka została zakończona.

Zapanowała cisza, a jedyne co było słychać, to szum kropel deszczu uderzających o metalowy dach stajni. Ulkjaar krwawił nieco z prawego ramienia, które nieosłonięte było kolczugą, pozostali czuli się dobrze. Adrenalina wciąż pulsowała w waszych żyłach wyostrzając zmysły. W oddali dało się słyszeć kolejny potężny grzmot, a wy aż podskoczyliście z wrażenia w miejscu, a Etth’ariel aż krzyknęła, gdy od strony wejścia do stajni usłyszeliście melodyjne.

- Przepraszam, można się tutaj schronić przed deszczem?

Odwróciliście wzrok w kierunku głosu i w lekkim świetle lampy dostrzegliście wysokiego, smukłego mężczyznę wyglądającego na elfa. Przemoknięty kaptur spoczywał na jego barkach, a bystre oczy rozglądały się po wnętrzu budynku.
Zobacz profil autora
WinterWolf




Dołączył: 05 Lip 2006
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze 113-tej warstwy Otchłani
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:38, 22 Kwi 2010     Temat postu:


Wszyscy

Tropiciel patrzył z zaciekawieniem jak przebiega walka dwóch wojowników ze szkieletami, będąc jednocześnie blisko Etty i chroniąc ją, gdyby przyszło co do czego. Był pod wielkim wrażeniem umiejętności tak Zahakana jak i Ulkjaara. Obaj szybko sobie poradzili w walce z nieumarłymi istotami, choć nie bez szwanku - wojownik otrzymał cięcie przez ramię, które nieźle krwawiło.
- Etty, masz coś przeciwko taki skaleczeniom? - Tristan spojrzał na ranę Ulkjaara. - Miecz był zardzewiały i jeden pies wie, co na nim jeszcze było. Chyba naszemu wojowi przydałaby się pomoc magiczna. Zanim tutaj weszliśmy, widziałem świątynię Torma - chciałbym jutro z rana oddać cześć mojemu panu. Jest wśród nas jeszcze ktoś, kto wyznaje Lojalną Furię?
- Jestem paladynem Srebrnobrodego - powiedział krasnolud. - A podziękuję mojemu bóstwu, gdy nadejdzie czas na modlitwę.
Adrenalina powoli opadała, a wojownik nie czuł zranienia na ramieniu, tuż poniżej krótkiego rękawa kolczugi. Przynajmniej jeszcze nie czuł. Pręga była szeroka i krwawiła, ale przecież nie raz już otrzymywał podobne ciosy. Najważniejsze, że udało im się pokonać te ożywione szkielety i musiał przyznać, że z krasnoludem poszło im całkiem nieźle, mimo że przecież walczyli ramię w ramię dopiero drugi raz.
- Dobra robota, Zahakanie, ładne ciosy. - Ulkjaar skinął mu głową z uznaniem. Zahakan odpowiedział mu szerokim uśmiechem. - I dzięki za pomoc z tym ostatnim.
- Też mi uratowałeś dupsko - krasnolud się zaśmiał.
- I chyba tak powinno być, jak dwóch wojów zajmuje się ścierwem. - uśmiechnął się wojownik.
Chwilę później Ulkjaar usłyszał głos tropiciela. Jakby nie patrzeć, miał trochę racji. Wojownik miał dość sceptyczne podejście do magii, ale lepiej się poddać czarom jakiegoś magika, niż potem mieć amputowaną rękę przez jakiegoś konowała bo wda się gangrena albo inne ścierwo. - Jeśli masz coś w zanadrzu, czarodziejko, to z chęcią spróbuję twoich sposobów. - spojrzał na krwawiącą pręgę i podszedł do wozu Etth'ariel. - Na mnie nie licz, Tristanie, jestem ateistą. - odparł na pytanie o religię. - Proponuję przeszukać ten powóz, może znajdziemy tam coś ciekawego. I mam nadzieję, że bez żadnych niespodzianek...
Etty zerknęła na krwawiącą ranę i nieco zbladła. Widok krwi nie działał na nią najlepiej, ale wzięła się w garść i uniosła dłoń nad ramię wojownika. Wypowiedziała kilka słów Mocy, a w powietrzu dało się zobaczyć lekkie drganie, po czym pojawiło się błękitne światło. Ulkjaar nawet się nie skrzywił czując szczypanie, gdy rana zasklepiała się pod wpływem magii. Chwilę później było już po wszystkim.
- Proszę, mam nadzieję, że teraz będzie lepiej - uśmiechnęła się delikatnie. Ten wielki mężczyzna sprawiał, iż czuła się bardzo niepewnie. Taka mała, bezradna i całkowicie bezsilna. Widać było, iż się go obawia. Sięgnęła pod swoją zbroję, by wyjąć medalik przedstawiający symbol Torma - błękitną rękawicę od zbroi płytowej. Nie musiała nic więcej mówić. Zapadła cisza, przerywana jedynie bębnieniem kropli deszczu o metalowy dach.
- Dziękuję ci, Etth'ariel. - skinął jej głową i ukłonił się lekko. - Nie ufam magii, ale z pewnością twoje czary sprawiły, że nie będę musiał iść do jakiegoś marnego cyrulika by zobaczył ranę. - uśmiechnął się delikatnie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, wojowniku. - odparła czarodziejka.
S'eon nigdy nie był religijny, miał na głowie wystarczająco dużo spraw, by nie musieć martwić się o tą sferę życia. Nie odezwał się, zachowując powagę i spokój, do momentu, gdy zza jego pleców dobiegł głos.
- Przepraszam, można się tutaj schronić przed deszczem?
Nikt się tego nie spodziewał i niemal wszyscy podskoczyli ze strachu, a Etth'ariel aż krzyknęła. Odwrócili wzrok w kierunku głosu i w lekkim świetle lampy dostrzegli wysokiego, smukłego mężczyznę wyglądającego na elfa. Przemoknięty kaptur spoczywał na jego barkach, a bystre oczy rozglądały się po wnętrzu budynku. Pierwsza odezwała się półelfka.
- O.. oczywiście... - powiedziała drżącym głosem.
- Nie tak szybko. - Ulkjaar wyciągnął ostrze miecza w kierunku nieznajomego. - Najpierw powiedz, kim jesteś i co tu robisz. Dzisiaj już mieliśmy do czynienia z koboldami i ożywionymi szkieletami, dlatego nie mam zamiaru ufać pierwszemu lepszemu wędrowcowi, który się tu pojawi. I chyba reszta popiera moje zdanie. - zmarszczył brwi, mierząc mężczyznę ostrym, chłodnym spojrzeniem.
Zahakan spojrzał na elfa. Kolejny mięczak. Fantastycznie.
- Wybrałeś dość kiepski moment by "wpaść" - powiedział, podchodząc na odległość paru kroków. - No właź jak Etth'ariel pozwoliła, ale stań koło drzwi i powiedz co za wicher cię tu przywiał, bo szczęśliwym nie możesz go nazwać. Szczególnie, jeśli nie potrafisz robić mieczem - wskazał kciukiem na kości leżące koło powozu. Obserwował ruchy elfa. Jeśli spróbuje sięgnąć po broń to straci rękę.
Kaeleth był przekonany, że decyzja należała do Etth'ariel, jednak w takich sytuacjach zawsze słuszność ma ten, kto trzyma miecz. Zmierzył zakapturzonego wzrokiem, przyglądając się jego ruchom. Zwłaszcza niemal niezauważalnym czujnym ruchom oczu, które były mu bardzo bliskie. Kimkolwiek był ten elf, należało na niego uważać. Jednak stojąc o krok za Ulkjaarem nie musiał się obawiać zaskoczenia. Odzyskał kontrolę, przez co i zburzony wcześniej spokój. Pozostało oczekiwanie na rozwój wydarzeń, które umilała mu świadomość, że wciąż mógł zaskoczyć ewentualnych przeciwników, samemu mogąc przewidzieć nadchodzące wydarzenia. Świadomość ta była w prawdzie chwilowa, jednak S'eon nauczył się korzystać nawet z najkrótszych chwil. W jego zawodzie było to nieuniknione.
Aran nie chciał nikogo nastraszyć i zdziwił się lekko, że tak wyszło. Osobiście rozumiał ostrożność gospodarzy i uznał, że powinien pokazać iż nie muszą się go obawiać.
- Zachowajcie spokój, nie mam złych zamiarów. - powiedział łagodnie i nie odwracając się od rozmówców zamknął za sobą drzwi.
- Mam na imię Aran, a przybyłem tu... w nadziei na skrycie się pod dachem. Deszcz jest zbyt silny, aby drzewa go zatrzymały, a nawet latem nie warto moknąć. - powiedział łagodnie, a jego mokra choć jeszcze nie przemoczona peleryna potwierdzała jego przygodę z deszczem. Elf sięgnął rękoma i zarzucił swój kaptur do tyłu, ujawniając oblicze młodego, przystojnego elfa o niezbyt długich jasnozielonych włosach
- A co do miecza, to doskonale obywam się bez niego - powiedział dość tajemniczo w odpowiedzi na słowa krasnoluda. Mimo zapewnienia ze strony Damy, nie był pewien czy jest tu mile widziany, ale wiedział, że może jakoś to zmienić.
- Jeśli zmuszeni byliście toczyć potyczki, to może mogę komuś pomóc opatrzyć ranę i zapewnić powrót do zdrowia? - zakończył z uśmiechem.
- Już nie trzeba - półelfka odpowiedziała na pytanie. - Jedynie Ulkjaar - wskazała na rosłego wojownika - został ranny w potyczce i przed chwilą zajęłam się jego raną.
Ulkjaar obrzucił przybysza tajemniczym spojrzeniem, po czym burknął coś pod nosem i usiadł pod boksem, gdzie znajdowała się Wdowa. Miał zamiar chwilę odpocząć, a potem przeszukać ten przeklęty przez bogów powóz, bo najwyraźniej nikt się do tego nie kwapił, zaaferowany pojawieniem się tego elfa. Ewentualnie pozostali się po prostu bali.
- Jeśli Etth'ariel, pani na włościach tego zamku wita cię z otwartymi rękoma, to nie inaczej może być w moim przypadku. - wyrecytował jednym tchem, jakby się kiedyś uczył takich powitań. - Jestem Tristan, przepatrywacz i zwiadowca tej osobliwej drużyny. Może i nie mamy tutaj warunków godnych najlepszych lokali Neverwinter, ale rozgość się, wędrowcze. Lepsze suche, ciepłe siano niż deszcz i burza w Kythornie.
- Jeśli szukasz miejsca, żeby przeczekać deszcz, to obawiam się, że mimo zaproszenia Etth'ariel, nie jest to dobre miejsce, jeśli nie przywykłeś do używania miecza.- wtrącił spokojnie S'eon, po czym dodał, zerkając na kości ich niedawnego stajennego komitetu powitalnego - Zdecydowanie nie zapowiada się bezpiecznie.
- Dlatego chyba lepiej zostać tutaj, gdzie jesteśmy wszyscy, niż chodzić po zamku - wtrąciła półelfka i położyła dłoń na ramieniu S'eona. - Dziękuję za wszystko - uśmiechnęła się do niego, po czym spojrzała na przybysza. - Nikogo w taką pogodę nie wyrzucę na dwór. Więc proszę o schowanie broni, bo chyba wypadałoby się tu zaryglować i sprawdzić dokładnie wszystkie boksy. Sean nie znalazł więcej nieumarłych, ale i tak trzeba się tu rozejrzeć.
- Dziękuję Pani. - odpowiedział Aran. Szybko doszedł do wniosku, że pozostali liczą się ze zdaniem kobiety i cieszył się z tego. Zdjął mokry płaszcz, ukazując jasnozieloną zadbaną szatę, a następnie rozwiesił go przerzucając częściowo przez ściankę jednego z boksów. Ostrożność jaką okazywali obecni była intrygująca, jawnie zdradzali, iż ich zdaniem koboldy i ożywieńcy nie są zakończeniem kłopotów. Mając to na uwadze, Aran wykonał pewien gest rękoma, powtarzając w myślach odpowiednie zaklęcie. Wolał wiedzieć, jeśli coś tu się święciło.
Jego amulet i jego torba, piękna półelfka i jej sztylet, oraz co ciekawe, zwierzątko zwane potocznie fretką... Aran nie wyczuł więcej magii, więc najprawdopodobniej jej tu nie było, co mogło oznaczać spokój jeśli chodzi o wrogie szkielety. Sam elf zainteresował się fretką.
- Nie jestem pewien, czy zamykanie się w stajni jest najlepszym pomysłem. Przybyliśmy tu odzyskać twój zamek, a nie tylko stajnie. - Kaeleth skomentował propozycję czarodziejki - a zamknięcie się tutaj może odciąć nam wszelkie drogi, które moglibyśmy wykorzystać w ewentualnej walce.
- Ale też będzie trzymać z dala tych, przed którymi się koboldy barykadowały - odpowiedziała spokojnie dziewczyna. - Chcesz wychodzić w czasie burzy, by przeszukiwać zamek o zmroku, czy wolisz spędzić tu bezpiecznie noc, odpocząć i zająć się tym z rana? - zapytała, patrząc mu się głęboko w oczy i uśmiechając słodko.
- Może i masz rację. - odpowiedział, odwzajemniając spojrzenie. - Perspektywa bycia zamkniętym w ciasnej przestrzeni zaślepiła mój osąd.
- Spokojnie, poczekamy do rana i sprawdzimy resztę zamku - posłała mu pokrzepiający uśmiech. - Proponuję zamknąć drzwi i oba okna, a potem je jakoś zaryglować. Kołdry, poduszki i jedzenie są na wozie, powinno starczyć dla wszystkich. Przeszukajmy też boksy, żeby nie mieć żadnych niespodzianek w nocy... - powiedziała na tyle pewnym siebie głosem, na ile była w stanie.
- Najwyższy czas! - Ulkjaar podniósł się nagle do pionu. - Ja zamierzam przeszukać ten powóz... nie sądzę, żeby jeszcze jakiś skurczybyk stamtąd wylazł, ale w razie czego - Zahakanie, będziesz osłaniał moje wielkie dupsko? - spojrzał na krasnoluda i momentalnie na czarodziejkę unosząc lekko dłoń w przepraszającym geście. - Dama tego nie słyszała.
Elhan nieufnie odniósł się do pojawienia się w drzwiach nowego przybysza. Nie miał nic do elfów, wszak częściowo pochodził przecież z ich krwi, ale zdecydowanie pojawił się w niewłaściwym momencie. W końcu para ciężkich wojowników ledwo co pozbyła się czterech szkieletów. Diabli wiedzą, czy ten chudzielec tam nie był odpowiedzialny za ich wstanie z grobów... W sumie z powozu... Poza tym co cztery trupy robiły w takim miejscu, w tym powozie? Dziwna sprawa.
Zahakan schował topór i zajął się szukaniem czegoś, czym można byłoby zabarykadować drzwi jeśli nie maja porządnej zasuwy, czy czegoś w ten deseń.
- Moment. Nie nerwowo - rzucił. Gdy tylko drzwi były zamknięte jak trzeba złapał za topór i tarczę i podszedł do Ulkjaara. - Trza obszukać cholerstwo dokładnie. Może ty osłaniaj mnie? W końcu to ja noszę zbroję. Jak oberwę po łapach to nie powinienem ich stracić - zaproponował.
- Może być - Ulkjaar wzruszył ramionami. - Ale jeśli coś znajdziesz, dzielimy po połowie - mruknął wojownik, podchodząc do powozu.
- Widziałeś herb na zewnątrz? - zapytał krasnolud. - Ta karoca to najwyraźniej własność naszej pracodawczyni. Chcesz ją okradać? - mruknął.
- To nie okradanie, tylko umowa, na którą sama przystała - skwitował.
- Wszystko co znajdziemy to nasze? - zapytał krasnolud, krzywiąc się lekko.
- Przecież sama mówiła, byłeś przy tym. - wojownik wzruszył lekko ramionami. - Nie wiem, na co ty się z nią układałeś, ale moja umowa jest czytelna. A jak ci sumienie nie pozwala, to możesz zostawić dla mnie - uśmiechnął się cierpko.
- Najpierw upewnijmy się czy jest tam coś groźnego. Żeby móc się wzbogacić trzeba wpierw proces bogacenia się przeżyć - mruknął Zahakan. Planował obszukać karocę zważając przede wszystkim na rzeczy groźne, a nie warte zgarnięcia.
- Jak na razie dobrze nam idzie, więc nie kracz, tylko bierz swój blaszany tyłek do roboty, Zahakan. - rzucił Ulkjaar i uśmiechnął się na myśl pieniędzy, które już zdążył zarobić u Etth'ariel. Z chęcią je wyda gdzieś w najdroższych karczmach i burdelach Waterdeep jeśli tylko przeżyje ten nalot na zamek.
Elhan, który po potyczce dwóch ciężkich wojów i pojawieniu się dziwnego elfa zniknął na chwilę pozostałym z oczu, gdy zajrzał do boksu Stokrotki, ujawnił wreszcie swoją obecność. Stanął tuż koło czarodziejki. Dość wysoki, choć brzmiący nieco apatycznie, stłumiony przez kołnierz głos półelfa rozległ się opodal ucha Etty - To była twoja pierwsza walka... Tam z koboldami, prawda? - spytał.
- Tak, do tej pory walczyli najemnicy wynajęci przez mojego mistrza i on sam, a ja zawsze miałam zostać w powozie i się nie wychylać. - odparła nieco zawstydzona półelfka. - Aż tak bardzo to było widać? Myślałam, że mi dobrze poszło... choć to pewnie była kwestia szczęścia, że niechcący uśmierciłam te dwie jaszczurki.
Elhan uniósł nieco głowę. Widać było na częściowo odsłoniętych ustach delikatny uśmiech. - Nie, poszło ci świetnie, jak na pierwszy raz. Ale pamiętam moją pierwszą poważną walkę. One zawsze są trudne. Jeśli wszystko pójdzie tutaj zgodnie z naszymi planami sądzę, że do tego czasu każde z nas wiele się nauczy - powiedział spokojnie.
- Dziękuję. - odpowiedziała Etth'ariel. - Mam jednak szczerą nadzieję, że nie będziemy mieć tutaj więcej niespodzianek. Nie jestem przyzwyczajona do widoku szkieletów, jaszczurek z włóczniami i całej reszty. - uniosła lekko nosek. - Jeśli coś jeszcze będzie się działo, to chyba zawrócimy do miasteczka.
- O koboldach do tej pory dane mi było sporo słyszeć. Ale żadnych potyczek aż do dziś. Nieumarłych widzę po raz pierwszy. I jak sądzę, nie tylko ja - mruknął. Spojrzenie błękitnych oczu skierował wprost na czarodziejkę - Nowe doświadczenia mogą uczynić nas lepszymi, odporniejszymi, silniejszymi. Nie rezygnuj, gdy pojawiają się przeciwności. Szukaj innej drogi. I pamiętaj zawsze o tym, że nie lubisz zabijać, a założę się, że kiedyś ktoś zaśpiewa pieśń o potężnej i dobrej czarodziejce - na koniec poważny głos poweselał. Elhan mrugnął tylko okiem do Etty. Najwyraźniej niepewność czarodziejki wywołana obecnymi wydarzeniami musiała przywołać jakieś wspomnienia, skoro półelf aż tak się rozgadał.
- Gorzej, jeśli zaczną śpiewać pieśni o czarodziejce, która była tchórzliwą wariatką i zaczęła bronić biedne, bezbronne koboldy przed szukającymi przygód podróżnikami. - zaśmiała się. - Ale dziękuję, że we mnie wierzysz, to bardzo miłe. - położyła dłoń na jego ramieniu.
Elhan skinął głową z uśmiechem. - Wiara czyni cuda - powiedział. - Dodaje otuchy. Uwierz, że dasz sobie radę, a sądzę, że unikniemy nieszczęsnego losu i nie będziemy musieli przed tobą wiać - odparł. Mówił cicho, tak, że ktoś stojący dalej nie zrozumiałby słów. Wyraźnie było jednak widać, że kiedyś musiał lubić rozmawiać, bo nagle wydawał się swobodniejszy niż zwykle.
- To dobra rada, postaram się do niej stosować. - skinęła mu głową. - Co się stało, że nagle zrobiłeś się taki rozmowny? Czyżby to szok po walce? - posłała mu ciepły uśmiech i puściła oczko.
Zza kołnierza dobiegło coś na kształt kaszlnięcia. - Możliwe - nerwowym ruchem dłoni poprawił kołnierz. Wydawał się nieco zmieszany tym spostrzeżeniem.
Etth'ariel stanęła na palcach, by znaleźć się na wysokości ucha półelfa:
- Moja fretka wyczuła twój sekret, ale nie martw się, nikomu go nie zdradzę. - czarodziejka uśmiechnęła się do niego szepcząc najciszej jak tylko mogła.
Szermierz dość wyraźnie pobladł. Ponowie zza kołnierza dobiegło kaszlnięcie. Najwyraźniej informacja była dlań szokiem. Na to nic nie było w stanie przygotować najemnika. Miał pewną bladą nadzieję, że to nie jest to o czym myśli... Przy kontaktach z magami może być to w przyszłości kłopotliwe...
Czarodziejka klepnęła Elhana w plecy:
- Nic się nie martw, dałam słowo, więc go dotrzymam. - uśmiechnęła się lekko.
- Jak... Łatwo to zauważyć? - padło pytanie. Głos zza kołnierza wyraźnie zadrżał.
- Moja fretka ma wyjątkowo czuły węch i od razu wiedziała, że coś jest nie tak. - powiedziała Etty. - Więc może daruj sobie kilka kąpieli. - zaśmiała się.
Elhan wyglądał teraz jak skrzyżowanie półelfa z dorodnym burakiem.
- Nie tylko cię nie wydam, obiecuję pomóc chronić twój sekret - dodała po chwili nieco poważniejszym tonem. - Możesz na mnie liczyć... Elhanie. A teraz wybacz, muszę się zająć kolacją - westchnęła.

Uwagę Arana przykuło znajdujące się w stajni zwierzątko. Oczywiście bez trudu rozpoznał gatunek tego magicznego chowańca, w jego zawodzie także na tym znał się dość dobrze.
- Witaj mały przyjacielu. - powiedział uprzejmie do fretki, kucając przy niej.
Zwierzątko szybko wyczuło przyjazne zamiary elfa i podeszło do niego, pozwalając mu się pogłaskać. Fretka żwawo poruszała noskiem, obwąchując najpierw mężczyznę, a potem przymilając się do jego torby podróżnej, od której odwróciła się ze wsrętem.
- Zjadłbyś coś, ale warzywa ci nie pachną, prawda? - mruknął Aran. Istotnie, nie miał dla niej żadnego mięsa, ale nie sprzeciwiała się otrzymanemu głaskaniu i delikatnemu drapaniu za uchem.


* * *

- Ach, S'eonie... - czarodziejka szepnęła do niego, by tylko on usłyszał. - Mógłbyś spać obok mnie? Trochę się boję tego miejsca...
Szepty, których nie słyszeli ludzie wokoło były specjalnością S'eona, odpowiedział więc czarodziejce z tą samą manierą. - Jak chcesz, Ettie. Nie bój się... - urwał na moment, nie chcąc kończyć zdania w sposób, w jaki je pierwotnie zaplanował - Po prostu się nie bój, tu nie może być nic godnego naszego strachu.
- Te szkielety były dość nieprzyjemne, może ciebie nie nastraszyły, ale mnie tak - odpowiedziała szczerze z cichym jęknięciem. - Naprawdę jesteś taki odważny? Zazdroszczę ci... Jesteś niesamowity. Ja bym najchętniej wróciła do miasteczka.
Półelf był przygotowany na różne ewentualności, ale działania Etth'ariel były poza jego możliwościami przewidywania. Szybko odpowiedział. - Nie przesadzaj, jestem gotów się założyć, że każdy z obecnych jest odważniejszy ode mnie. Ale nie to jest miarą istoty. A przynajmniej nie w moim systemie wartości. Zajmijmy się tym, co musi być zrobione, a porozmawiamy później.
- No... dobrze... - odpowiedziała po chwili namysłu. - Przepraszam, jeśli cię znudziłam lub się narzucałam. Już... nie będę. Zadanie najważniejsze - westchnęła cicho, po czym skierowała się w stronę wozu. Było czarodziejce przykro, myślała, że ją lubi. A tymczasem wyglądało na to, iż jest kolejną osobą, która przyjechała do zamku wyłącznie ze względu na oferowane przez nią pieniądze.

* * *

Czarodziejka po wymianie kilku zdań szeptem z S'eonem nieco posmutniała i poszła na wóz, by przebrać jedzenie i rozdzielić je pomiędzy zebranych. Nowego towarzysza także miała zamiar poczęstować oraz dać mu koc, by się nim mógł okryć. Westchnęła cicho pod nosem starając się czymś zająć, by nie myśleć o przykrych rzeczach. Rozmowę z Aranem postanowiła zostawić mężczyznom.

- Hej, co jest, Etty? – zapytał Tristan, po czym klapnął obok niej na wozie. – Czy to trudy dzisiejszego dnia, czy może coś innego wprawiło cię w taki nastrój? Tylko nie kłam, że wszystko dobrze, bo przecież widzę, że nie.
- Dużo się dziś wydarzyło – odparła wymijająco, ale czując na sobie jego spojrzenie, wiedziała, że musi wyjaśnić. – Męcząca podróż, potyczka z koboldami… moja pierwsza walka i już musiałam kogoś zabić – posmutniała. – Potem jeszcze te szkielety. No i mi trochę przykro, że większość z was przyszła tu jedynie dla pieniędzy, nawet nie można sobie miło porozmawiać, bo zamek jest ważniejszy. Rano chcę wracać do miasteczka, mam w nosie to wszystko! – fuknęła.
- Ej, ja nie jestem tutaj dla pieniędzy. – uśmiechnął się i szturchnął ją w bok. – Jestem tutaj, bo kiedyś, z tego co wujek opowiadał, byliśmy dobrymi znajomymi i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Więc nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało. Druga rzecz to przygoda, przecież wiesz, że niespokojny ze mnie duch. – puścił jej oko. – I chyba sobie żartujesz, jeśli myślisz, że puszczę cię stąd z powrotem do miasta… Rozejrzyj się – na mocy prawa, to wszystko jest twoje, więc jeśli ktoś lub coś zajmuje twoje włości, MUSI się stąd wynieść. Albo po dobroci, albo siłą. Mam nadzieję, że przy użyciu tego drugiego. – błysnął zębami. – Prześpij się, jak odpoczniesz, wszystko będziesz widzieć w jaśniejszych barwach. Nie po to przemierzaliśmy tę drogę, by teraz się wycofać. Z każdego nowego doświadczenia płynie nauka… Odbieraj tę podróż jako jedną z nich. – tropiciel spojrzał na nią.
- Już dziś to słyszałam – westchnęła ciężko. – Pewnie uznasz mnie za bezużyteczną i tchórzliwą czarodziejkę, ale ja się naprawdę boję, Tristanie – zerknęła na niego z ukosa. – Pewniej bym się czuła w mieście, z dala od tego miejsca…
- Tylko głupiec się nie boi, Etty. Popatrz na tych ludzi. – rozejrzał się po stajni. – Czy uważasz, że oni się nie boją? Boją się, ale potrafią też walczyć o swoje i wtedy, kiedy trzeba. Więc weź z nich przykład, stara przyjaciółko, a dobrze na tym wyjdziesz. – uśmiechnął się do niej. – I głowa do góry, na pewno nie będzie tak źle. Założysz się, że w ciągu dwóch dni twierdza będzie w twoich rękach? Poza tym bardzo dobrze sobie radzisz, więc nie przejmuj się niczym. Będzie dobrze. – pokrzepił ją.
- Dziękuję – oparła głowę na jego ramieniu i uśmiechnęła się niepewnie. – Mam wrażenie, że nasi towarzysze nie do końca mnie lubią. Widzą we mnie jedynie pracodawczynię. Nawet S’eon, a myślałam, że jest inny… - zasępiła się. Zerknęła na krzątającego się po stajni przystojnego półelfa i nie dało się nie zauważyć, że chyba wpadł czarodziejce w oko.
- Różni ludzie wybierają się w takie miejsca z różnych powodów, Etty. Poza tym nie możesz zakładać, że nikt cię nie lubi. Wiadomo, jesteś ich pracodawczynią i nie muszą cię lubić, bo im płacisz, ale z drugiej strony, nie sądzę by któryś z nich chciał założyć z tobą rodzinę. – uśmiechnął się Tristan. – To najemnicy, pełno ich na szlakach – robią co mają zrobić i znikają. Po nich będą następni. Taka kolej rzeczy, nie masz się czym martwić. Myślę, że z czasem przejdą ci takie sentymenty, Etty.
- Wybacz, czasami jestem dość… głupia – bąknęła. – Nie chodzi o zakładanie rodziny i nic z tych rzeczy, ale miło by było, gdybym nie musiała tu zostać sama. Nawet mając służbę, co ja tu będę robić?
- Nie jesteś głupia, po prostu nie miałaś z takim życiem za wiele wspólnego jak mniemam. Ale nauczysz się, zwłaszcza że jesteś mądrą czarodziejką. – klepnął ją w ramię. – A gdy już zamek będzie cały twój, nie musisz tutaj siedzieć i czekać na starość. Mój ojciec też ma… powiedzmy dworek i często nie ma go w domu, bo jeździ po całym Cormyrze. Wtedy rezydencją zajmuje się służba. Myślę, że takie rozwiązanie chyba by ci pasowało, co?
- Nie sądzę. Jeździłabym dalej sama – skrzywiła się. – Mój Mistrz jest już bardzo stary, zawsze mu towarzyszyłam, a tym razem wysłał mnie samą, gdyż już ledwo trzyma się na nogach. To dziwne uczucie widzieć, jak bliska osoba powoli umiera… - zamyśliła się. – Powiedział mi, że jestem w połowie elfem i będę żyła bardzo długo.
- Twój mistrz chciał cię przygotować do tego, byś potrafiła sobie w życiu radzić sama. Mądry człowiek, powinnaś być mu wdzięczna. – Tristan uśmiechnął się. – Widzisz, ja też miałem mistrza, który musiał odejść z tego świata do Domu Torma… To jak z rodzicami – wychowują dzieci do pewnego momentu, a potem pozwalają, by same rozwinęły skrzydła i radziły sobie bez ich pomocy. To czyni nas silniejszymi, Etty. A samotnością nie musisz się przejmować, na pannę z takim zamkiem jak twój i na dodatek czarodziejkę, pewnie połasi się wielu szlachetnych mężów. – puścił jej po raz kolejny oko.
- No, zamkiem to na pewno będą zainteresowani – burknęła i zasępiła się jeszcze bardziej.
- Nie sądzę byś takich głupców chciała tutaj gościć. – szturchnął ją lekko. – Jesteś mądra, jesteś czarodziejką, na pewno sobie ze wszystkim poradzisz. No i zawsze możesz na mnie liczyć, Pani. – pokazał jej język i ukłonił się lekko na wozie.
- Może idź już spać? – zaśmiała się i zaczęła go spychać z wozu.
- Może i pójdę, bo chyba zadanie zostało wykonane – uśmiechasz się. – posłał jej delikatny uśmiech, po czym zaczął łaskotać w boczki.
- Popieścić cię piorunem? – zapytała, starając się opanować śmiech i zaczęła się odsuwać, by uciec poza zasięg jego rąk.
- Wolałbym, żebyś mnie inaczej popieściła czarodziejko. – pokazał język. – Mamy wóz, mamy stajnię, mamy poduszki… tylko książki Archiego o seksie zapomniałaś.
Przysunęła się, by mu szepnąć do ucha:
- Ostatnio jakoś nie byłeś zainteresowany, panie tropicielu…
- Co nie znaczy, że w ogóle nie jestem tobą zainteresowany. – spojrzał jej w oczy. – Mądrość i piękno to cnota, którą ciężko spotkać w dublecie u jednej kobiety. Ty masz w sobie nawet więcej, Etty. – zbliżył usta do jej ust.
- Może byście się uciszyli, co? – przerwał im Ulkjaar stając naprzeciwko z rękoma na biodrach. – Jak byście nie zauważyli, to ta stajnia służy nam w tej chwili za bazę wypadową, więc poczekajcie, aż znajdziecie się w komnatach, gołąbeczki. Tutaj wszędzie jest siano, a nie chcemy mieć GORĄCEJ nocy, prawda? – spojrzał po nich z uniesioną prawą brwią. Etth’ariel spaliła takiego raka, że kolor skóry zaczął się niemal pokrywać z kolorem jej oczu.
- My tylko… rozmawialiśmy… - bąknęła cicho, zapadając się pod ziemię i unikając wzroku wojownika. Teraz, gdy tak nad nimi stał, wydał jej się jeszcze bardziej przerażający. Poczuła się zupełnie jak mała dziewczynka, która coś zbroiła.
- No właśnie, nie nasza wina, że ta stajnia jest tak mała, że trzeba szeptać, żeby to komuś nie przeszkadzało. – tropiciel skontrował wojownika. – Poza tym, jeśli ci nie pasuje, możesz śmiało wyjść na zewnątrz, Ulkjaarze.
- Tobie by się przydało, byś nieco ostudził emocje i trzymał to co trzeba na wodzy, TRISTANIE. – mruknął wojownik akcentując imię młodzieńca. – Proponuję kłaść się spać i wyznaczyć warty – jeśli nikt nie ma nic przeciwko, pierwszą obejmie S’eon i Elhan, drugą ja i Zahakan, trzecią Tristan i nasz nowy elfi towarzysz, a potem się zmienimy. Naszej czarodziejki nie zamierzam budzić, bardziej przyda nam się rześka, jeśli przyjdzie jutro czarować. Jakieś pytania albo wątpliwości? – wojownik spojrzał po kompanach. W odpowiedzi dziewczyna szybko pokręciła przecząco głową.
- Nie, niech będzie tak, jak mówisz – powiedziała lekko drżącym głosem.
- Dla mnie też może być. – tropiciel wzruszył ramionami. – Nie mam żadnych pytań. – spojrzał po chwili na Etty. – Dzisiaj będę spać z tobą, dobrze? Chcę być blisko, gdyby coś się miało wydarzyć. Chcę cię… chronić. – spojrzał jej w oczy.
- S’eon miał mi towarzyszyć, ale wątpię, by miał cokolwiek przeciwko. Cieszę się, że będziesz blisko – ujęła jego dłoń w dłonie i uśmiechnęła się niepewnie. – Możemy już iść spać? Jestem już bardzo zmęczona i nie chciałabym, by Zahakan zasnął pierwszy. Ponoć krasnoludy strasznie chrapią – dodała ściszonym głosem.
- Ależ oczywiście. – Tristan uśmiechnął się do niej, po czym przesunął wraz z nią na wozie, układając do snu. Odprowadził wzrokiem rosłego wojownika i mimo jego knajpianego obycia młodzian ufał mu i wiedział, że mogą się czuć bezpiecznie. Skinął pozostałym na dobranoc, po czym ułożył się obok czarodziejki, otulając ją pierzyną. Pocałował w czoło, pogładził po policzku i zamknął oczy. Wiedział, że przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, póki nie usłyszy spokojnego, równego oddechu Etty, nie zaśnie.
Aran nie bardzo wiedział co tu się właściwie dzieje. Kim byli ci ludzie i co tu właściwie robili. Z początku wydawało mu się, że są gospodarzami tego miejsca, mieszkają tu od dawna, a ich rutynę przerwało jego przybycie... Z tego co się teraz orientował, było zupełnie inaczej. Nieznajomi byli tu prawie tak samo nowi jak on i najwidoczniej mieli tu coś do zrobienia. Nie interesowało go to za bardzo, nie był osobą, która wścibiała nos w nieswoje sprawy. Był wdzięczny za zaoferowany nocleg, zarówno z uwagi na deszcz, jak i zagrożenie, które najwidoczniej czaiło się na zewnątrz. Nie miał nic przeciwko pełnieniu warty, 2/3 nocy snu w suchym i bezpiecznym miejscu, było znacznie lepsze niż pełna noc spędzona w hamaku pięć metrów nad ziemią. Czuwając przez część nocy odwdzięczy się za gościnę - przynajmniej tyle będzie mógł zrobić zanim następnego ranka ruszy w dalszą drogę. A tymczasem ułożył się do snu.
Elhan skinął głową przyjmując do wiadomości informację o tym kiedy ma wartę. Bardzo mu to odpowiadało, gdyż dostał tę wartę, która była w sumie najlepsza pod względem pory spania. Nie będzie następnego dnia jak psu z gardła. A niestety choć warty były konieczne to miały jednak swoje minusy. - Etty, daj proszę znać czy twój chowaniec znalazł jakieś dodatkowe przejścia w tej stajni, poza tymi drzwiami. Jeśli coś znalazł będzie trzeba zabezpieczyć nasze schronienie dodatkowo - powiedział.
Fortuna jak zwykle uśmiechała się do S'eona. Miał szczęście wartować z najbardziej opanowanym członkiem drużyny, w dodatku w najdogodniejszej części nocy. Jednak sytuacja miała również wady, półelf miał w perspektywie spędzenie kilku godzin sam na sam z kimś bardzo interesującym, lecz równie skrytym. Konflikt interesów zdawał mu się być nieunikniony. Przynajmniej nie była to kolejna noc spędzona w samotności i ukryciu, w powietrzu przesączonym strachem i gęstym od napięcia. Jeszcze raz rozejrzał się po stajni, przyglądając się zajęciom pozostałych. Niezaprzeczalnie coś wisiało w powietrzu, a S'eon, mimo starań, nie potrafił odgonić od siebie niepokoju. Patrząc na to z jaśniejszej strony, przynajmniej nie było możliwości, by zasnął na warcie. W milczeniu zastanawiał się nad obecną sytuacją, próbując znaleźć powód, dla którego właściwie znalazł się w tej stajni. To, że nie potrafił odpowiedzieć na stawiane sobie pytania nie było niespodzianką.
Chwilę później złowił wzrokiem Elhana i podszedł do niego spokojnym krokiem, obserwując kompanów układających się do snu, by po osiągnięciu go, zagaić - Mamy sporo szczęścia, mogąc wartować w najprzyjemniejszą porę nocy. - uśmiechnął się szeroko - Szkoda tylko, że nie mamy żadnego pieca, czy ogniska, ale przecież gdybyśmy mieli, byłyby to odpoczynek, a nie wyprawa na Czarcie Wzgórze, czyż nie? - dodał, narzucając płaszcz.
Etth'ariel, słysząc wzmiankę o ognisku, poderwała się z wozu.
- Żadnych ognisk! - wypaliła. - Jeśli już coś potrzebujecie, można zastąpić płomienie magią... Tak samo światło jak i ciepło.
- Spokojnie Etty. Nikt nic nie będzie rozpalał. Oszczędzaj siły. Magia nie będzie potrzebna - powiedział Elhan. Nie dało się nie słyszeć rozbawienia w jego głosie.
- Och... no to dobrze... Nie chciałabym, żeby cała stajnia zajęła się ogniem - czarodziejka wzdrygnęła się, po czym położyła. - Dobranoc.
- Dobranoc, Etty – powiedział cicho Elhan. Z westchnieniem pomyślał jak to dobrze jest być delikatną kobietą… Etth’ariel będzie jedyną osobą w ekipie, która się wyśpi…
Elhan spojrzał na współwartownika. - Gdyby nie deszcz być może byłoby i ognisko, ale takie rzeczy tylko na zewnątrz - mruknął spokojnie. - Nawet na wojnie trzeba czasem zagrzać żywność, a to najprostszy sposób - dodał cicho. Nie chciał znów nikogo budzić.
Kaeleth spojrzał na niego zaciekawiony - Wojna to dziwny koncept, zrozumiały chyba tylko dla tych, którzy w jakiejś walczyli. A według niektórych, wyłącznie dla tych, którzy w jej wyniku zginęli. Brałeś udział w jakiejś wojnie, Elhanie? - zapytał. W głosie jego rozmówcy było coś, co sprawiało, że chciało się go słuchać. S'eon nie miał pojęcia, co to takiego, lecz to melodyjne brzmienie po prostu sprawiało mu przyjemność.
- Nie takiej, w której dwie wielkie armie się ze sobą ścierają... W innej. Bardziej subtelnej. Ale i w tej giną ludzie - powiedział spokojnie najemnik. W błękitnych oczach przez chwilę widać było chłód.
- Jestem skłonny stwierdzić, że taka subtelna, niebezpośrednia wojna zostawia głębsze i bardziej dotkliwe piętno na jej uczestnikach, niż ta prowadzona w konwencjonalny sposób. - S'eon spojrzał w oczy Elhana, gdy te błysnęły zimnym blaskiem. W tych oczach też było coś intrygującego, nie dorastały jednak tajemniczością do poziomu wiecznie osłoniętych kołnierzem dolnych partii twarzy szermierza. - Prawdę mówiąc i ja brałem udział w swego rodzaju wojnie, również niekonwencjonalnej. Ale co zmienia rodzaj wojny, jeśli krew na rękach dalej jest krwią?
- Jest jej mniej - mruknął krótko w odpowiedzi. Zajął się spokojnym przygotowaniem sobie miejsca na spędzenie warty. Mieli zabarykadowane drzwi i dwa okna. Usiadł tak by w razie czego ogarnąć spojrzeniem oba okna i móc szybko zareagować. Przygotowana do strzału kusza natychmiast znalazła się obok szermierza. Rapier przy pasie i przygotowane noże. Życie nauczyło szermierza ostrożności.
- Czy to, że krwi jest mniej, czyni tą wojnę mniej okrutną? Czy gdy patrzymy na to, co z nami uczyniła, liczymy litry krwi, które przepłynęły po naszych dłoniach? - S'eon świdrował Elhana spojrzeniem, kontynuując wywód - Widziałem różnicę tylko między nieskazitelnie czystą jasnością skóry, a pierwszą kroplą krwi, która ją zbrukała. Potem nic już się nie zmieniało.
- Mylisz się. Morderca pozostaje mordercą, z tym się zgodzę. Ale znacznie mniej osób opłakuje swoich bliskich. A czasem jedna jedyna śmierć, celnie wymierzona, potrafi skończyć cierpienia setek osób - powiedział.
- Śmierć jednej osoby może równie dobrze zrzucić cierpienie na setki innych. - zapatrzył się w kąt stajni, nie przerywając rozmowy - Podobnie wpłynąć może również akt łaski, niełatwo przewidzieć konsekwencje czegoś, co łączy się z tak wieloma rzeczami.
Elhan nie skomentował. Miał wyraźnie swoje zdanie i nie zamierzał go zmieniać. Od śmierci jednej osoby czasem zależało życie wielu. Przedstawił już swój punkt widzenia na tę sprawę. S'eon się z nim nie zgadzał - jego prawo. Ale szermierz nie zamierzał na ten temat dyskutować. - Nie będę cię przekonywać do swoich racji - mruknął tylko pod nosem.
- Nie chciałem, byś mnie do czegokolwiek przekonywał, nie miałem również zamiaru przekonywać ciebie. - odpowiedział, odwracając się do rozmówcy - Chciałem poznać twój pogląd na ten temat. Chyba nie zaprzeczysz, jeśli powiem, że całym sobą prowokujesz ciekawość otoczenia?
Elhan nerwowo potarł brwi. - Zwykle mój mrukliwy sposób bycia zniechęca ludzi do poznawania mnie bliżej. Więc tak, zaprzeczę - mruknął.
- Po pierwsze, nie nazwałbym go mrukliwym. - odparł - Jawi się bardziej jak opanowanie inkrustowane skryciem, doprawione rozsądnym zasobem taktu. A po drugie, im mniej można się o tobie dowiedzieć, tym bardziej interesujące zdaje się być poszukiwanie nawet strzępków informacji. A skrywanie twarzy potęguje to wrażenie. - Miał też na myśli parę innych czynników, lecz nie zdradził się z tym, w spokoju czekając na reakcję najemnika.
Półelf westchnął ciężko, z pewną dozą zniecierpliwienia. - Nie należę do opanowanych - burknął. - Impulsywność i ostrożność - dodał. - Co do twarzy, to zdaje się, że w karczmie już ją widziałeś w całości, więc gdzie tu ta cała tajemnica, której tak się doszukujesz - padło.
- Rzecz nie w tajemnicy, a tajemniczości. - pośpiesznie wytłumaczył - ale jeśli nie odpowiada ci rozmowa na ten temat, rozumiem to.
- A mnie się zdawało, że to ja jestem niepoprawnym romantykiem - westchnął kręcąc głową.
S'eon uśmiechnął się szeroko - Pytanie brzmi, czy jest w tym coś złego? Ja nie jestem przekonany. Wprawdzie sam zwykłem nazywać to jedną z moich ulubionych wad, ale odsuwając żarty na bok, co o tym myślisz?
- O twoim romantyzmie? Czy o twoim stwierdzeniu na temat tajemniczości? - padło pytanie. Nastąpił powrót do nieco apatycznego tonu głosu.
- O romantyzmie jako takim, niekoniecznie związanym z konkretnymi osobami.
- Romantyzm przeważnie nie ma odbicia w rzeczywistości. Romantyczne jest marzenie posiadania pięknej, delikatnej kobiety, dla której można być tym jedynym. O osobach mojego pokroju kobiety myślą raczej w kategoriach ładnej broszki do sukni, nie w kategoriach potencjalnego partnera - mruknął. Ton głosu kłócił się z ideą romantyzmu. Był do bólu spokojny i monotonny.
- To ciekawy pogląd, Elhanie, nie zastanawiałem się nad tym z tej perspektywy. - S'eon odparł spokojnie, jednak w przeciwieństwie do akrobaty, daleko od monotonii - Trochę trudno mi wyobrazić sobie życie bez marzeń, również, a może wręcz głównie tych, których prawdopodobnie nigdy nie będę mógł zrealizować. Świat okłamuje nas na każdym kroku, wydaje mi się, że to daje nam prawo oszukać samych siebie od czasu do czasu.
- Każdy ma marzenia. Moje są na tyle dla mnie nieosiągalne iż pocieszenie znajduję w realizmie. Przynajmniej nic mnie nie zaskoczy - mruknął.
- Niezaprzeczalnie. - potwierdził - Wracając do metafory broszki, nie zastanawiałeś się nad tym, choćby półżartem, czy w takiej sytuacji cokolwiek zmienia sama nosząca suknię?
- W sensie? - spytał krótko unosząc brew.
- Czy sama możliwość bycia w takim układzie jest na tyle odstraszająca, że nie bierzemy w naszym osądzie poprawki na samą osobę, która chciałaby nas w ten sposób zniewolić? Literatura i sztuka często wspomina kochanków tak cudownych, że nawet w charakterze broszki ktoś mógłby czuć się spełniony i szczęśliwy do granic.
Elhan parsknął śmiechem - Mężatki, młode panny przygotowujące się do wyjścia za mąż, czasem nawet szlachcianki. Wszystkie z dobrych, bogatych domów czy to kupieckich czy innych. I wierz mi - w żadnej ani krzty romantycznej wizji. Zwykle do granic rozkapryszone – mruknął, gdy po ataku śmiechu udało mu się opanować. - Jestem skrytym romantykiem, nie masochistą - mruknął.
- Spotkałem na swej drodze wiele dam, które w swej dekadencji przejawiały objawy romantyzmu. - odparł, odpowiadając uśmiechem na salwę śmiechu Elhana - ale bądźmy szczerzy, tym objawom daleko do wizji. Niestety masz rację. Pozostaje nam pocieszać się tym, że mimo wszystko można trafić na kogoś, kto widzi w świecie więcej niż reszta, niezależnie od tego, kto ma rację.
- Objawy grypy nie oznaczają jeszcze grypy - powiedział krótko. Wzruszył ramionami. - A widzenie w świecie zbyt dużo - więcej niż ten świat jest w stanie nam sam ujawnić... Jest niestety naiwne - padło z ust półelfa.
- Sam nie wiem. I nie wiem, czy chciałbym się dowiedzieć. - urwał, spoglądając w rozmyśleniu na sklepienie stajni - I nade wszystko nie wiem, czy nawet gdybym chciał, to czy mógłbym się zmienić?
- Odpowiednie okoliczności wymuszą każdą zmianę, gdy alternatywą jest śmierć - Elhan sprowadził rozmówcę gwałtownie na ziemię.
- Mam nadzieję nigdy nie znaleźć się w takiej sytuacji. - odpowiedział zdawkowo - Czyżbyś miał doświadczenie w tej materii?
- Rozmawialiśmy już o wojnie i rozlewie krwi - mruknął krótko Elhan.
- W takim razie nie wracajmy do nich. Wróćmy do naszej przestrzeni. Naszych okoliczności. - S'eon rozejrzał się po stajni, wyłącznie z przyzwyczajenia. Miał nadzieję, że uda im się usłyszeć zanim, coś mogłoby ich zaskoczyć w tym miejscu. - Co myślisz o tym zamku?
- Wymaga wiele pracy. Wpierw z wyrzuceniem szkodników, potem z ponownym zasiedleniem - mruknął. Elhan zachowywał spokój. Mieli tu konie i fretkę. W razie zagrożenia zachowanie zwierząt powinno ich ostrzec na czas. Szermierz już dawno temu nauczył się słuchać instynktu Stokrotki.
- Zwłaszcza z tym drugim, nawet sama Ettie nie wie co chce zrobić z tą posiadłością. - odpowiedział S'eon, po czym zajął się poprawianiem klamr na butach.
- Obecnie to miejsce rzeczywiście jest kłopotliwe. Zastanawiam się dlaczego tak naprawdę je opuszczono - mruknął. Nie lubił wierzyć we wszystkie zasłyszane legendy. Ziarno prawdy to zbyt mało by było to wiarygodne i rzetelne źródło.
- Nie chciałbym snuć żadnych nie popartych dowodami spekulacji, ale podejrzewam, że ożywieńcy, których dziś spotkaliśmy mogą mieć z tym jakiś związek. Koboldy raczej przybyły tu później.
- Muszę w takim razie znaleźć coś czym będę mógł tłuc szkielety... Tym rapierem wiele nie zdziałam - mruknął. - Już miecz byłby w tej materii lepszy... Albo rapier o głowni mieczowej - westchnął.
S'eon uśmiechnął się pod nosem - Mam ten sam problem - Odparł, wskazując wąskie ostrze u swego boku - Noże do rzucania też nie pomogą mi w walce z kościejami. Jak widać przespecjalizowanie ma swoje wady.
- Albo pech przy zakupie broni - mruknął. - To była pilna potrzeba. Innych rapierów nie mieli - mruknął.
- Ja poświęciłem wystarczająco dużo czasu na wybór swojego rapiera, ale nie przewidziałem napotkania takich przeciwników.
- Polecam rapiery o głowni mieczowej wykonane przez dobrych tethyrskich rzemieślników. Naprawdę spod ich rąk wychodzą wspaniałe bronie - westchnął.
- Rozejrzę się za takim, gdy będę miał ku temu sposobność. - S'eon zainteresował się polecanym orężem - Wiesz może, gdzie można je dostać?
- W Tethyrze głównie. Robione na zamówienie ostrza mają tam wyśmienite. Nie to co mam przy pasie - westchnął ciężko.
- Jeśli los mnie tam zaniesie, to na pewno zajrzę do któregoś z tamtejszych kowali. Wolę być przygotowany na kościste ewentualności, kiedy już raz na nie trafiłem. - skrzywił się lekko - Choć wolałbym ich więcej nie spotykać. Zdecydowanie wolę przeciwników którzy nie eksponują kości.
- Może jutro z rana uda się znaleźć na dziedzińcu jakieś narzędzia typu kilof czy siekiera, które posłużą na nieumarłych jako broń improwizowana - mruknął.
- Coś na pewno znajdziemy. Ciekawe co jeszcze przyjdzie nam tu spotkać?
- Mam nadzieję, że nie będą to chodzące trupy, tylko coś co krwawi ciepłą krwią - mruknął.
- Ja również. Mam mieszane uczucia związane z ponownym zabijaniem kogoś, kto umarł na tyle dawno temu, by jego ciało zdążyło się rozłożyć.
- Cóż, nic na to nie poradzimy - westchnął.

Dwóch półelfich wartowników spędziło czas na podobnych rozmowach aż do końca warty. Mówili cicho, by nie obudzić pozostałych. Rozmowa pozwalała im utrzymać od siebie z daleka krainy snów. Na zmianę wstawali ze swoich miejsc, co jakiś czas sprawdzając co się dzieje w okolicy dwóch okienek i nasłuchiwali przy drzwiach. Nasłuchiwali też zachowania koni – te zwierzęta szczególnie w nocy były bardzo czujne. W końcu większość drapieżników ma na konie chrapkę właśnie nocą. Elhan podejrzewał, że Chowaniec czarodziejki siedział gdzieś w jej pobliżu, albo polował na jakieś gryzonie w stajni. Miał nadzieję, że w razie kłopotów, także ten mały drapieżnik ostrzeże ich przed niebezpieczeństwem. W końcu czarodziejskie Chowańce były niezwykle inteligentnymi magicznymi stworzeniami. Elhan żywił nadzieję, że historie, które na ich temat słyszał jednak były prawdziwe. Chyba niebawem spyta o to czarodziejkę…
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 11:33, 23 Kwi 2010     Temat postu:


Powitaliście strudzonego wędrowca wewnątrz stajni, a następnie zabarykadowaliście się w niej. Paladyn bez problemu odnalazł wielką belę, którą zastawił dwuskrzydłowe drzwi. Drewniane rolety w oknach również zostały zaciągnięte a niektórzy z was położyli się spać, czekając na swoją kolej przy wartach. W międzyczasie wojownik i krasnolud sprawdzili powóz. Wewnątrz nic na nich nie czyhało, natomiast wprawne oko Zahakana odkryło skrytkę za siedzeniami pasażerów, skąd wydobył zakurzoną sakiewkę. Przeliczając w obecności Ulkjaara, obaj doliczyli się niecałych dwudziestu sztuk złota.

Mieliście dziwne wrażenie, że im dalej w noc, tym burza przybierała na sile. Grzmiało i błyskało tak mocno, że ciężko było zmrużyć oko. Rozpalone przez czarodziejkę magiczne ogniki nawet nie drgały, gdy od czasu do czasu do pomieszczenia wpadał wiatr, niepokojąco zawodząc. W powietrzu dało się wyczuć dziwną niepewność, coś, co odczuwał każdy z was znajdujący się w tej stajni. Burza szalała na zewnątrz, a wy cieszyliście się, że znaleźliście suche i bezpieczne miejsce na przenocowanie.

Tak się przynajmniej wydawało do pewnego momentu. Mniej więcej w połowie warty Zahakana i Ulkjaara, rozległo się głośne i mocne uderzanie o oba skrzydła drzwi. Fretka wyczuła to wcześniej, ostrzegając swoją panią. Poderwaliście się ze strachu na nogi zbierając tuż przy wejściu. Trzy miarowe uderzenia powtórzyły się, a belka przełożona przez drzwi tylko nieznacznie zadrgała. Po chwili znowu. I znowu.

Lecz to nie był koniec. Do waszych uszu dobiegło dziwne skrobanie w prawą okiennicę, jakby ktoś lub coś chciało się wedrzeć do środka. Krew zmroziła wam się w żyłach, a włosy stanęły dęba. Chwilę później dziwne skrobanie przeniosło się na drzwi – już nie było pukania, a natarczywe napieranie na wejście. Belka drgała i pewnym było, że niebawem może się złamać wpuszczając coś, czego nie chcielibyście zobaczyć.

I nagle zapanowała cisza – wydawało się wam, że nie słyszycie nawet deszczu uderzającego o dach, drzwi i okiennice. To było niepokojące.

Zastygliście w bezruchu, nasłuchując, ale wyglądało na to, że ‘coś’ odeszło. Nie było już uderzeń w drzwi, dziwnego skrobania i innych odgłosów. Gdy mieliście się rozejść, znów coś usłyszeliście – tym razem jednak były to odgłosy kroków na metalowym dachu. Choć może kroki to było za dużo powiedziane.

Miarowe ‘pac, pac, pac’ słyszeliście w różnych miejscach na dachu. Ze względu na specyfikę kroków, nie mieliście wątpliwości, że to jedna osoba, jednak jak mogła poruszać się po dachu tak szybko? Przeszył was nieprzyjemny dreszcz, gdy tajemniczy przybysz znów zmienił położenie. Konie nerwowo parskały i wierzgały w miejscu. Niebo rozdarł potężny grzmot, a Etth’ariel aż podskoczyła w górę ze strachu…
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:19, 25 Kwi 2010     Temat postu:


Etth’ariel ułożyła się wygodnie do snu, odwróciła plecami do Tristana i usiłowała zasnąć. Pomijając straszy hałas, jaki ten deszcz robił oraz gadanie półelfów, dziewczyna nie mogła zmrużyć oka jeszcze z kilku innych powodów. Nadal była mocno zaniepokojona tym miejscem, a po walce czuła się brudna i dodatkowo było jej niezwykle niewygodnie w zbroi. W końcu się zdenerwowała, wstała i zbywając pytanie Tristana “co jest?” jakimś dziwnym mruknięciem, poszła do jednego z boksów.
Wyjęła swoją koszulkę nocną z juków, następnie zamknęła drzwiczki i po wypowiedzeniu kilku słów mocy... spuściła na swoją głowę kulę wody. Pisnęła, gdy zimny strumień ją zmoczył, szybko się namydliła i raz jeszcze rzuciła zaklęcie. Po spłukaniu z siebie piany, wytarła się kocem, założyła na siebie koszulkę nocną i wróciła na wóz.
- Będzie ci zdrowo po tej zimnej kąpieli. - Tristan uśmiechnął się do niej robiąc miejsce. - Widzę, że też nie możesz zasnąć... Ta burza jest niesamowita, nawet wczoraj tak nie grzmiało. - spojrzał odruchowo na dach na którym miarowo grały krople deszczu.
- Paskudna pogoda - czarodziejka zmarszczyła nosek i skrzywiła się. - Nie umiem zasnąć w ubraniu i bez wcześniejszego umycia się. Nie rozumiem niektórych osób, które potrafią nie kąpać się nawet przez kilka dni...
- Niektórych skłania do tego sytuacja. - puścił jej oko. - Czasami gdy bywałem w lasach tydzień lub dwa tygodnie pod rząd, miałem tylko zimne strumyki i nic więcej. Wierz mi, mimo tego, że korzystałem z nich dość często, nie chciałabyś się ze mną obściskiwać po moim powrocie stamtąd. - uśmiechnął się. - Jak twój nastrój? Cały czas myślisz o powrocie do miasteczka?
Dziewczyna zaśmiała się, słysząc jego słowa, ale po chwili jedynie przyznała mu rację w myślach. Nie lubiła w ludziach tego, że zwykle śmierdzieli...
- Zastanawiam się nad tym, jakoś w mieście jest mniej strasznie w czasie burzy. No i wygodniej - westchnęła ciężko, po czym pociągnęła nosem. - Wydaje mi się, że szybki prysznic by ci się przydał, Tristanie, jeśli masz zamiar dalej ze mną spać - uśmiechnęła się przebiegle.
- Poczekam, aż znajdziemy się na salonach. - powiedział i spojrzał na Seana. - A skoro twój chowaniec przebywa w moim towarzystwie, to znaczy że jeszcze nie tak źle z moją higieną osobistą. Prawda, Sean? - zwierzak tylko nieznacznie pokiwał łebkiem po czym zniknął pod pierzyną. - No widzisz, zgadza się ze mną. A co do powrotu, to tak jak mówiłem - jesteśmy na twoich włościach, więc droga jest tylko jedna. - nagle usłyszeli potężny grzmot.
Etth'ariel pisnęła cicho, odwracając się szybko i wtulając w Tristana. Po chwili odskoczyła, a niezadowolona fretka wyskoczyła na kołdrę.
- Oj, wybacz, nie chciałam cię zgnieść... - jęknęła dziewczyna przepraszająco, po czym ucałowała i pogłaskała zwierzątko. - Sean mówi, że twój zapach jest milszy od mojego mydła, bo go aż tak nie kręci w nosku.
- No widzisz... więc jaki z tego płynie morał? Musisz przestać się myć. - pokazał jej język, a ona szturchnęła go lekko w bok. - No już, spokojnie, żartowałem. Czyli z rana przejdziemy się najpierw do świątyni naszego pana, a potem do kasztelu, czy tak?
- Tak myślę... - odpowiedziała niepewnie. - Dziwię się, że te szkielety tu były, skoro obok stoi świątynia. Myślisz, że ktoś ich wezwał? Zwykle takie rzeczy nie dzieją się same z siebie. Prawdopodobnie naprawdę działają tu jakieś siły zła - powiedziała poważnie. - Sporo nad tym myślałam i to mi się wydaje dość logiczne. Nie zdziwiłabym się, gdyby ta świątynia tylko z wyglądu przypominała dom naszego pana.
- Nie znam się na tym, ale też bym się nie zdziwił, gdyby miała w tym udział jakaś zła magia. - podrapał się po głowie. - Szkielety same nie chodzą i nie atakują ludzi, więc możliwe, że ktoś nas tutaj nie chce i możliwe że to ten sam ktoś, przed kim barykadowały się koboldy... Bo nie wierzę, że uciekały przed ożywionymi szkieletami. Poza tym nie uważasz, że nawet ta burza wydaje się jakaś nienaturalna? Widziałem już wiele wyładowań na tych terenach, ale dzisiejsze przebijają wszystko...

* * *

Po skończonym przeszukaniu powozu i rozdzieleniu znalezionych pieniędzy, Ulkjaar wszedł do boksu zajmowanego przez Wdowę, z juk wyciągnął dwa grube koce, po czym rozłożył przed drzwiczkami prowadzącymi do klaczy. Oprócz tego wziął z sobą pół bochna chleba i pęto kiełbasy zakupionej dzisiaj rano w Cienistej Dolinie. Zajadając kolację rozmyślał o kilku rzeczach, przede wszystkim o tym, ile jeszcze złota zgarnie za wizytę tutaj – zapowiadało się co najmniej ciekawie, a wojownikowi było to na rękę. Chwilę później zjawiła się przy nim fretka czarodziejki, wpatrując się w niego, a raczej w trzymaną przez mężczyznę kiełbasę.
- Chcesz trochę, mały? – zapytał Ulkjaar, po czym oderwał kawałek kiełbasy i wręczył zwierzakowi. Ten od razu zaczął zajadać nie patrząc nawet na wojownika. – Gdzie twoje dobre maniery, futrzaku? Myślałem, że czarodziejka nauczyła cię jeść z klasą i powoli. – uśmiechnął się i podrapał zwierzątko za uszkiem.

Po skończonym posiłku ułożył się w pełnym rynsztunku na kocu, miecz trzymając pod dłonią. Burza szalejąca na zewnątrz nie pozwalała zasnąć, ale w końcu wojownikowi urwał się film. Obudził go Elhan, gdy miał zacząć wartę z Zahakanem. Ulkjaar podniósł się ciężko, zmrużonymi oczami rozglądając po pomieszczeniu. Chwilę później usiedli z krasnoludem po przeciwnych stronach drzwi.
- Skąd właściwie pochodzisz, Zahakanie? – zapytał ściszonym głosem wojownik. - Niewielu krasnoludów-paladynów widziałem w swoim życiu, a znam kilku dzielnych mężów twojej rasy.
- Cytadela Adbar. Nie widziałeś prawdziwej fortecy, póki nie zobaczysz Adbaru, przyjacielu - mruknął krasnolud wracając myślami do miasta, które opuścił. - Ale by zostać paladynem wybrałem się gdzieś indziej - dodał. W rękach jeszcze miał kawałek suszonego mięsa które pogryzał bez przekonania.

Ich rozmowę przerwało nagłe łomotanie w drzwi. Wojownik zerwał się na równe nogi niemal natychmiast dobywając miecza i ustawiając się w pozycji bojowej naprzeciw drzwi. Coś lub ktoś próbowało się dostać do środka, a mężczyzna miał dziwne przeczucie, że nie było to nic miłego. Od razu przypomniała mu się opowieść ojca.

- Pod żadnym pozorem nie otwierajmy tych drzwi! – rzucił do kompanów. - Mój ojciec miał kiedyś podobne zdarzenie. Opowiadał mi... – zaczął, wciąż wpatrując się w drzwi. – Razem ze swoimi kompanami był na szlaku, gdy dopadła ich burza podobna do dzisiejszej. Zatrzymali się w jakiejś opuszczonej gospodzie w lesie, by przeczekać ulewę i rano ruszyć w dalszą drogę. Mniej więcej o północy do drzwi zaczęło się coś dobijać… Okazało się, że to był jakiś upiór – zabił trzech, nim kapłan który był wtedy z nimi sobie z nim poradził. Nie wiem, czy to, co jest za drzwiami to upiór, ale sytuacja wydaje się być podobna… - wojownik przełknął ślinę. Musiał przyznać, że serce waliło mu jak szalone i z niemałym niepokojem podchodził do tego, co mogło na nich czyhać na zewnątrz. Zahakan zaś podszedł do sprawy wręcz kontrastowo. Oczywiście zareagował na łomotanie do drzwi natychmiastowym poderwaniem się na równe nogi, ale milczał i zachowywał spokój. - Ani mi w głowie to otwierać - mruknął krótko. - Dziwnym zbiegiem okoliczności nie mam na to ochoty po walce ze szkieletami. Burza na zewnątrz wcale nie pomaga... - wymruczał bardziej do siebie niż do reszty.

Czarodziejka słuchała opowieści wojownika z zapartym tchem, coraz mocniej wtulając się w ramię Tristana i ściskając je tak mocno, że aż tropicielowi krew z niego odpłynęła.
- Nie wpuszczajcie tego... - jęknęła cicho.
- Etty? - szepnął do niej.
- Tak? - spojrzała na niego dygocząc ze strachu.
- Ja też się boję, ale czy mogłabyś puścić moje ramię? Bo za chwilę nie będę mógł strzelać z łuku. - spojrzał na nią.
- O, przepraszam... - bąknęła zawstydzona, po czym puściła jego ramię, a mężczyzna kilka razy niepewnie poruszał palcami.
W końcu uderzenia ustały i zapanowała pełna grozy cisza. Po chwili jednak znów usłyszeli jak ktoś lub coś chodziło po dachu. Wojownik zmarszczył brwi wpatrując się w sufit. Wiedział, że to nie było nic normalnego i miał dziwne przeczucie, że to nie był człowiek. Niewiele brakowało, a tym razem Etty by chyba zemdlała, ale jednak wzięła się w garść i poderwała z wozu.
- Dosyć tego! Zajmę się tym, bo przecież oka nie zmrużymy przez całą noc! - uderzyła pięścią w otwartą dłoń, po czym podeszła do Ulkjaara. - Możesz stanąć tam? - wskazała na miejsce, gdzie metalowy dach był najniżej. - Stanę ci na ramionach i wypowiem zaklęcie, które zakończy te spacery raz na zawsze! - warknęła, podwijając rękawy i tupnęła nogą. - Jestem u siebie, a nawet się wyspać nie mogę!
- Jasne, dla mnie to żaden problem. - powiedział wojownik, po czym podszedł w wyznaczone miejsce i pochylił się odpowiednio. - Wskakuj, mała. - ponaglił ją zapraszającym gestem dłoni.
Czarodziejka skinęła mu głową i ze zwinnością godną półelfki wdrapała się na ramiona postawnego wojownika. Po chwili mężczyzna wyprostował się, a ona mało nie uderzyła głową w sufit. Teraz cieszyła się, że nie jest za wysoka... Wyciągnęła dłoń, wypowiadając cicho słowa Mocy i rzucając zaklęcie. Dokładnie to samo, którym poradziła sobie z bandziorami przed karczmą. Ulkjaar przez chwilę stał cierpliwie, czekając, aż czarodziejka skończy, w końcu jednak z zaciekawieniem zerknął w górę. W słabym świetle stajni niewiele mógł zobaczyć, ale wyobraźnia zrobiła swoje i mężczyzna zaczął się zastanawiać, kiedy ostatnio miał kobietę. A właściwie kiedy ostatnio było go na nią stać. Wyglądało na to, że za kilka dni jego sakiewka zostanie wzbogacona o niezłą sumkę i będzie mógł sobie pozwolić nawet na najdroższe kurtyzany.
- Hej! Wojowniku! - Tristan podniósł się nieznacznie i posłał mu ostre spojrzenie. - Patrz pod nogi z łaski swojej!
Wyobraźnia S’eona wymknęła się spod jego kontroli, gdy jakaś istota zaczęła dobijać się do drzwi stajni i nie zdążyła się uspokoić, nim coś zaczęło biegać po dachu. Cała sytuacja przypominała mu absurdalne opowieści skaldów z północy, którzy w przeciwieństwie do bardów z Cormyru zwykli próbować przerazić widownię, miast ich bawić. Chyba nadszedł czas, by zacząć wierzyć w te ‘bujdy’. Stał w gotowości i absolutnym milczeniu, rapier oplatał jego prawą dłoń minimalistycznym koszem. Miał szczerą nadzieję, że czarodziejce uda się pozbyć się nieproszonego gościa za pomocą magii. Sprawiała wrażenie, jakby dokładnie wiedziała, co ma zamiar zrobić, a Kaeleth nie miał zamiaru jej przeszkadzać.
Słysząc uwagę Tristana, Etty zerknęła w dół na wojownika i szybko złapała swoją koszulkę nocną, by się nieco zakryć. Straciła równowagę i runęła wprost w silne ramiona Ulkjaara. Ten jedynie uśmiechnął się do niej szelmowsko i postawił ją na podłodze.
- Mam nadzieję, że załatwiłam to raz na zawsze - powiedziała niepewnie i odkaszlnęła, starając się ukryć rumieniec. Zerknęła do góry, dyskretnie oddalając się od wojownika, który nadal patrzył się na nią dziwnie i uśmiechał szeroko.
Elhan pojawił się wreszcie w zasięgu wzroku pozostałych, stając obok czarodziejki. Do tej pory tkwił w cieniu, nasłuchując z rapierem dobytym w dłoni. - Etty, czy w razie potrzeby potrafisz władać swoim mieczem? - spytał bardzo cicho. Widział przecież w ciągu dnia miecz u pasa czarodziejki. - Chodzi mi tylko o to czy w razie potrzeby byłabyś w stanie się nim obronić... I czy ta broń nadaje się w ogóle do walki - rzucił. Patrząc na czarodziejkę można czasem było mieć wątpliwości co do funkcjonalności noszonych przez nią przedmiotów.
- Właściwie to on jest tylko do ozdoby i ma odstraszać... - wyjaśniła niechętnie dziewczyna. - I nie umiem walczyć, czarodzieje nie walczą. Od czegoś uczymy się zaklęć, by nie musieć machać mieczem, jak niektórzy mniej int... mniej rozgarnięci... - zająknęła się, z ukosa patrząc na Ulkjaara. Pożałowała, że to powiedziała.
Elhan wyraźnie uśmiechnął się półgębkiem na tę uwagę. Zasalutował rapierem ze śladami rozbawienia w błękitnych oczach. - Coś się później wymyśli w tej materii - mruknął. Głos zza kołnierza był nieco schrypnięty. Zimna noc najwyraźniej miała wpływ na struny głosowe najemnego szermierza. - Trzymaj więc jeszcze swoje zaklęcia w pogotowiu, czarodziejko - rzucił jeszcze.
- Mam zaklęcie, które może zamknąć drzwi i okna, nikt i nic ich nie otworzy... poza innym czarodziejem - powiedziała dziewczyna. Zadrżała z zimna, po czym sięgnęła po koc i się nim otuliła. Była zmęczona. - Dziś już chyba nie zasnę... - jęknęła cicho.
Po chwili ciszy na dachu znów dało się słyszeć kroki. Tym razem nawet bardziej natarczywe. Kimkolwiek lub czymkowiek była ta istota, najwyraźniej zaklęcie czarodziejki niewiele zdziałało.
- O tym właśnie mówię - mruknął cicho, nasłuchując ponownie kroków na dachu. - Chyba przyda nam się to zaklęcie - zwrócił się znów do czarodziejki.
- A jaki czar rzuciłaś na niego, gdy był na dachu? - wtrącił nagle Aran.
- To było coś, co lubimy określać jako "bzyczek" - uśmiechnęła się do elfa. - Czyli porażenie błyskawicą, zaklęcie dotykowe. Na ludzi i wszystkie żywe istoty to działa - wzdrygnęła się, po czym podeszła do drzwi i wypowiedziała zaklęcie zamknięcia. Zrobiła to samo przy obu oknach. - A teraz nas zamknęłam, nic nie wejdzie, nikt nie wyjdzie. Jedynie inny czarodziej mógłby zdjąć zaklęcie... no i ja - wyjaśniła swoje działania.
Elf zastanowił się chwilę. - Więc wygląda na to, że to coś nie jest do końca żywe. - zauważył. Z doświadczenia wiedział, że każda informacja o potencjalnym przeciwniku może być bardzo cenna. Nie tylko podczas starcia z nim, ale i wcześniej, aby powstrzymać nerwy, gdyż człowiek boi się zwykle nieznanego.
Zahakan westchnął i pokręcił głową. - Nie pośpimy tej nocy już tak długo jak to będzie tam łazić - mruknął niemal znudzonym tonem. - Proponuje dać temu popalić jeśli się nie raczy odczepić po godzinie - wzruszył ramionami.
- Jak chcesz temu czemuś dać popalić, skoro nawet czary Etth’ariel nie działają? - Ulkjaar spojrzał na paladyna. - Poza tym jakbyś nie zauważył jesteśmy magicznie zamknięci. Ja się stąd ruszać nie zamierzam... przynajmniej do rana. - wciąż czujny, z mieczem w dłoni, śledził wzrokiem odgłosy kroków na dachu.
Aran wiedział, że niektóre istoty miały poważne problemy ze światłem słonecznym. Ta na dachu mogła być jedną z nich, więc w takim przypadku najlepiej było poczekać do rana i wtedy ją wytropić... oczywiście jeśli burza nie zmyje śladów. Zresztą nie tylko to miało znaczenie - liczyło się także ich zamknięcie, i oczywiście pogoda na zewnątrz, przy której walczyło by się prawie jak niewidomy ubrany w pięć grubych swetrów. Trzymając sztylet w dłoni, Aran zastanawiał się z czym mają do czynienia.
Etth’ariel zaczynała podziwiać tego elfa, wydawał się być bardzo dzielny, ale też dziwny. Wyglądał na kogoś łagodnego, a tymczasem się tak nie zachowywał...
- To ja się może schowam czy coś, skoro jesteście zdecydowani walczyć - powiedziała i wróciła na wóz. Zastanawiała się, jakim cudem Tristan zachowywał taki spokój. Razem z S’eonem nieźle jej imponowali.
- Nie będziemy walczyć, chyba, że to coś dostanie się do środka. - powiedział cicho elf. Właściwie nie odpowiadał na słowa kobiety, on tylko stwierdził, odnosząc się do ich wcześniejszej dyskusji.
- Oczywiście, że nie będziemy. - Tristan sięgnął do podręcznej torby i wyciągnął z niej dojrzałe jabłko, po czym przysiadł pod jednym z boksów, jak gdyby nic się nie działo. - Tylko głupiec wychodziłby w taką pogodę na zewnątrz, by zmierzyć się z niewiadomym... Jeśli to coś bądź ktoś ma do nas jakąś sprawę, w końcu samo przyjdzie. Nie ma co stać w jednym miejscu i obserwować jego kroki na dachu, zwłaszcza, że Etty rzuciła czar na drzwi i jesteśmy bezpieczni. - tropiciel zajadał jabłko. - Więc przestańcie spinać tyłki i rozluźnijcie się. Etty, wracaj na wóz, sądzę, by jeszcze coś miało się tutaj wydarzyć... A gdyby cokolwiek się działo - nie bój się, ja cię obronię. - uśmiechnął się do czarodziejki.
- Obyś miał rację, tropicielu. - mruknął Ulkjaar patrząc na niego. - Najpierw koboldy, potem szkielety, teraz jakieś gówno łażące po dachu, którego nie imają się czary naszej magiczki... chyba ludzie z miasta mieli rację, że to miejsce nie należy do najbezpieczniejszych na ziemi. Aż ciekaw jestem, co spotkamy dalej. - wojownik prychnął pod nosem.
- Na pewno nie będą nas witać chlebem i solą, Ulkjaarze. - powiedział Tris.
- Tego jestem pewien. - wojownik uśmiechnął się zimno. - Dlatego ja mam dla nich prezent, który im się z pewnością spodoba. - Ulkjaar uniósł z dumą swój miecz.
- A ja mam nadzieję, że z nastaniem poranka wszystko się skończy i już nic więcej nie będzie nas niepokoić - westchnęła cicho czarodziejka, po czym wróciła na wóz. Po kilku minutach Tristan do niej dołączył, przytulając ją lekko do siebie.
Aran doszedł do wniosku, że raczej już nie zaśnie. nie przejmował się tym, wszak i tak niedługo miała nadejść jego kolej warty. Położył się ponownie, ale nie zasypiał - drzemał jedynie czekając na swoją kolejkę warty.
Elhan wziął sobie koc, by nie marznąć, po czym wybierając sobie dogodne do ewentualnej obrony miejsce usiadł tak by móc się o coś oprzeć plecami. Na kolanach umieścił załadowaną kuszę, tak by w razie zagrożenia móc po nią szybko sięgnąć i zrobić z niej użytek. Owinąwszy się kocem, by nie marznąć postanowił spróbować przedrzemać dalszą część nocy. Wartę pełnił teraz kto inny, byli zamknięci w tej stajni zaklęciem, więc zgodnie ze słowami Etty póki nie pojawi się żaden mag powinni być względnie bezpieczni. Była jeszcze szansa na spokojny sen, który nie zamieni się w wieczność. Półelfowi nagle przez myśl przeszło jak to się mogło stać, że w tym powozie były szkielety. Przecież mogły być jakimiś nieszczęsnymi poszukiwaczami przygód, których zapędził w te strony podobny cel co i obecną ekipę.
Przez większość czasu półelf tylko udawał, że śpi, nasłuchując uważnie odgłosów spoza stajni oraz tych ze środka stajni. Miał szczerą nadzieję, że następny dzień okaże się słoneczny i ciepły. Bo noce w tym miejscu rzeczywiście nie były zachęcające. Zastanawiał się też nad tym czy ktokolwiek, kiedykolwiek starał się oczyścić to miejsce żywym ogniem. Zapewne można by liczyć nieśmiało na doszczętne wypalenie większości zamieszkujących to miejsce nieumarłych. Bo dziwnym trafem było ich tu zaskakująco wiele. Niestety oznaczałoby to też zniszczenie tego miejsca, ale sądząc po tym co widzieli z zewnątrz i tak miejsce to nadawało się w większości do gruntownego i kosztownego remontu. Na szczęście, jeśli uda się odbić to miejsce siłom, które miały je obecnie we władaniu, nie powinno być problemów z zatrudnieniem pracowników. Nie trzeba ich było aż tak wielu.
Elhan w pamięci zaczął szukać opowieści o Cienistej Dolinie i leżącego nieopodal lasu Cormanthor. Wspaniałe legendy krążyły o bohaterach wywodzących się z Dolin, przemierzających niegościnny i przerażający las. Z westchnieniem pomyślał o bohaterach wywodzących się przecież nawet z Cormyru. Tylko jego ojczyzna wydawała się uboga w heroiczne czyny i wzniosłe wydarzenia. Ot wojna domowa w niedawnej historii... Ciekawił się czy uda mu się jakoś zapisać w historii. Inaczej niż tylko w kronice rodu...

Pomimo zaklęcia i obecności Tristana, Etth’ariel nie była w stanie zasnąć i jedynie przekręcała się niespokojnie z boku na bok. I tak co dwie godziny musiała na nowo rzucać czar na drzwi i okna, by pozostały zamknięte, więc zapadanie w dłuższy i głębszy sen było niewskazane. W końcu ciągłe używanie Mocy zaczęło ją męczyć.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 11:03, 26 Kwi 2010     Temat postu:


Kroki na dachu dało się słyszeć jeszcze przez jakiś czas, potem wszystko się uspokoiło. Niektórzy z was nie wiedzieli nawet kiedy to nastąpiło, gdyż potrzeba snu przebiła strach i oczekiwanie na to, co się wydarzy. Czarodziejka miała zamiar rzucać zaklęcia ochronne na drzwi co jakiś czas, jednak ona chyba najbardziej ze wszystkich zebranych w stajni potrzebowała odpoczynku i nawet gdy Tristan bądź Zahakan próbowali ją zbudzić, nic to nie dało.

Na nogach byliście wszyscy późnym rankiem, jedni wcześniej, inni trochę później. Zjedliście śniadanie przygotowane przez Elhana i Tristana, na które składał się chleb, ser i owoce, po czym postanowiliście (u niektórych z niemałą obawą) otworzyć drzwi od stajni. Paladyn i wojownik zajęli się tym i po chwili wyszliście na rześkie, poranne powietrze pachnące wciąż nocnym deszczem. Słońce już teraz przygrzewało nieźle i zapowiadał się kolejny wspaniały dzień. Ptaki śpiewały swoje melodie, nieopodal słyszeliście odgłos płynącego strumyka. Promienie słoneczne rozświetlały czerwone mury dobrze zachowanego zamku, zupełnie tak, jakby burza i deszcz nie miały w ogóle miejsca minionej nocy. Tym bardziej dziwne wydarzenia.

Tak jak ustalono wcześniej, Tristan i Etth’ariel postanowili udać się do świątyni, a pozostali podążyli za nimi. Konie pozostawiliście w stajni, zabierając z sobą najpotrzebniejszy ekwipunek, ponadto czarodziejka założyła na drzwi po raz kolejny czar ‘magiczne zamknięcie’. Chwilę później, obserwując okoliczny dziedziniec, znaleźliście się przed świątynią.

O takim przeznaczeniu tego budynku mówiły choćby jasne ściany, symbol Torma – błękitna rękawica rycerska, kolumny i nieliczne zachowane płaskorzeźby. Ale widać też było,, że prymitywna natura dzikich mieszkańców zniszczyła ten budynek – na ścianach widnieje grafitti w językach goblinów, koboldów czy nawet orków. Obelgi w stylu „śmierć osiadłym”, „gobliny zabijają”. W ich dialektach brzmiało to o wiele groźniej, oczywiście. Wrota do świątyni wykonano z brązu i przedstawiono na nich scenę pasowania mężczyzny (nawet podobnego z twarzy do ojca dziedziczki zamku) na rycerza.

Zniknęliście w środku. Ołtarz Torma znajdował się na podwyższeniu w dalszej części świątyni. Za nim, z boku dostrzegliście małe drzwi z ciemnego drewna prowadzące pewnie do zakrystii, czy tego typu pomieszczeń. Ławki dla wiernych rozrzucono pod ścianami. Gdy weszliście głębiej w głąb sali, pod stopami pękały wam zasuszone kości… ludzkie i zwierzęce. Tristan, S’eon i Etth’ariel pod warstwą kości dostrzegli lśniący glif.

Gdy znaleźliście się bliżej zobaczyliście odwróconą do was plecami szczupłą, elfią sylwetkę kobiety w kolczudze, zajętej odmawianiem modłów. Chyba również wyczuła waszą obecność, gdyż odwróciła się, a wy spostrzegliście, że ta dama ma ciemnofioletową skórę. To była drowka.


- Opuśćcie to miejsce, ludziki, albo spotka was straszliwa kara! – warknęła w łamiącym się wspólnym i przyjęła pozycję bojową. W prawej dłoni dzierżyła metalowy kostur, jednak nie wyglądała na taką, która chce was zaatakować. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Pią 1:37, 30 Kwi 2010     Temat postu:


- Pani Etth’ariel powinna jednak spać miedzy rzucaniem zaklęć - mruknął Zahakan. - Proszę sobie coś wyobrazić i wpleść w to ten dźwięk. Zasypialiśmy tak w podziemiach, gdy nie było specjalnie cicho - rzucił. Gdy jego warta się skończyła najnormalniej w świecie poszedł na przeciwną do wrót stajni stronę tak by w razie pobudki mieć wyjście z budynku przed oczami... i zasnął.


* * *

Aran, nie tyle obudził, co ocknął się gdy nadeszła kolej jego warty. Na szczęście nic się nie działo i siedział spokojnie przez parę godzin, aż do świtu kiedy to nikogo nie budząc obserwował spokojnie jak pozostali powoli wstają. Mimo niedogodności udało mu się wcześniej zdrzemnąć i czuł się wyspany. Nie miał pewności, co zrobi dalej. Z jednaj strony nic go tu nie trzymało i mógł spokojnie ruszyć w dalszą wędrówkę. Z drugiej zaś jego gospodarze mogli potrzebować jego pomocy, a tej nie powinien im odmawiać.
- Miałem zamiar ruszyć dalej, ale po tym co słyszeliśmy w nocy, sam już nie wiem. Obawiam się, że możecie potrzebować mojej pomocy. - powiedział elf niezbyt entuzjastycznym, choć melodyjnym głosem i odgryzł kawałek otrzymanego jabłka.
- Rzeczywiście - odpowiedziała mu czarodziejka ziewając - przydałaby nam się dodatkowa pomoc. Kim jesteś i czym się zajmujesz? Ja znam się trochę na magii, Tristan jest tropicielem i świetnym łucznikiem, Ulkjaar i Zahakan to dzielni wojownicy, a S’eon i Elhan... - dziewczyna urwała, patrząc na dwójkę półelfów i zamyśliła się. Nie była pewna, czym się zajmują i w czym są dobrzy. - No wiesz, pułapki, ochrona, walka i te sprawy - wzruszyła ramionami.
Aran uśmiechnął się lekko do rozmówczyni. Powitała go nieco lepiej niż pozostali i podświadomie był jej za to wdzięczny... bo kto wie, czy gdyby nie ona, to wczorajszej nocy przywitał by się ze spacerującą po dachach istotą.
- Mam na imię Aran, o Pani. - powiedział z szacunkiem w głosie. - Jestem uzdrowicielem. Lekarzem... Można mnie też nazwać druidem. - Zastanawiał się na głos. - Tym się właściwie zajmuję, leczenie i pierwsza pomoc. Pomaga mi w tym skromna znajomość magii, ale tak naprawdę radzę sobie i bez niej. - powiedział spokojnie. Istotnie w porównaniu z większością parających się magią osób, jego “zdolności” były śmiechu warte.
- Tak, na pewno nam się przyda twoja pomoc - Etty stwierdziła z pewnością w głosie. - Ten zamek należy do mnie, ale najpierw muszę się pozbyć z niego nieproszonych lokatorów, nim się wprowadzę. Póki to nastąpi, chciałabym, żebyś się do nas przyłączył - uśmiechnęła się do elfa. Był pierwszym przedstawicielem tej rasy, który był dla niej miły i nie wywyższał się tylko dlatego, że ona jest hybrydą.
- Zatem chętnie wspomogę swoją wiedzą i umiejętnościami. - powiedział melodyjnie i skłonił się przy tym nieznacznie z iście elfią gracją.
- Czyli rozumiem że stąd cała, teraz już nasza, ekipa. Pozbędą się niepożądanych gości chodzących nocami po dachach. - zauważył. Istotnie większość pozostałych osób wyglądała mu na zarabiających na życie mieczem.
- Dokładnie - skinęła elfowi głową. - Wynajęłam tych wojowników, by mi pomogli oczyścić zamek. Za swoją pomoc również dostaniesz wynagrodzenie, ale jego wysokość ustalimy później, jak już będzie wiadomo, z czym musimy się uporać i jak bardzo nam się przydasz - puściła mu oczko.
Aran nie miał już nic do dodania. Cieszył się, że stał się częścią grupy, ale i obawiał się trochę czekających niebezpieczeństw.

Poranek przyniósł ból kręgosłupa i niedospanie, które na szczęście udało się zniwelować porządnym śniadaniem. Elhan rozgrzał nieco zastałe przez noc stawy, doprowadził się do porządku. Nie można być gotowym do ewentualnej walki, jeśli coś łupie w krzyżu po niewygodnej nocy...
Pozostała część nocy upłynęła w miarę spokojnie, z czego Ulkjaar niezmiernie się cieszył. I choć rankiem daleki był od wyspania, to jednak mimo wszystko nie czuł się tak źle. Z drugiej strony był w pracy, odpoczywać to będzie później. Zanim zjadł solidne śniadanie wykonał kilka ćwiczeń utrzymujących jego ciało w dobrej kondycji, a następnie zabrał się za posiłek. Przy okazji chleba z serem zastanawiał się cóż mogło łazić w nocy po dachu, ale nic sensowniejszego niż ‘upiór’ nie przychodziło mu do głowy. Etty wstała jako ostatnia, gdyż wyczerpanie czarami dało o sobie znać i jak dziewczyna w końcu zasnęła, to nikt nie był w stanie jej dobudzić. Zaraz po przebudzeniu rzuciła na siebie jakieś zaklęcie, po którym wydawała się być wyspana i wypoczęta, wręcz pełna energii. Z uśmiechem na ustach klepnęła Tristana w plecy.
- No, mój drogi, czas się zbierać! - stwierdziła wesoło. - Musimy skopać kilka nieumarłych tyłków i odbić moje włości!
Zahakan zdawał się nie myśleć o wczorajszym zajściu. Gdy tylko stwierdził, że wszyscy się obudzili zaczął pogwizdywać jakąś melodię przy okazji nasmarowując zbroję. Wilgoć po deszczu mogła jej zaszkodzić. Nie spał za wiele. Byli w strefie zagrożenia, wiec musiał pozostawać czujny. I denerwował się ostatnimi wydarzeniami, choć nie dawał tego po sobie poznać.

Po skończonym śniadaniu nakarmił Wdowę, sprawdził, czy ma dostęp do wody i obroku, po czym zabrał swój plecak i wyszedł wraz z kompanami na świeże, ranne powietrze. Teraz, gdy człowiek był w miarę wypoczęty, wszystko rysowało się w optymistycznych barwach – nawet sam zamek nie wyglądał na tak obskurny, jak się wczoraj wydawało. Etth’ariel zamierzała odwiedzić świątynię, a Ulkjaar miał zamiar jej towarzyszyć i to bynajmniej nie z powodu nawrócenia się przez noc - pracował dla niej, więc i musiał ją ochraniać.
Po śniadaniu dalej miała miejsce poranna krzątanina. Półelf wziął na siebie nakarmienie pozostałych koni. Ulkjaar sam zadbał o swoją klacz. Wreszcie mogli ruszać. Odwiedzenie świątyni wydawało się jak na początek całkiem dobrym pomysłem. Choć niestety okazało się, że nie jest tak miło jakby chcieli. Półelf chwycił swoją kuszę, załadował bełt i zdjął blokadę. Był w razie czego gotów do oddania strzału. Zawsze lepiej oddać pierwszy “cios” z dystansu...
Już pierwsze metry w budyneczku, który robił za świątynię Torma ugruntowały go w przekonaniu, że może być tutaj coś niebezpiecznego. Dziwne napisy na ścianach, zaduch i ogólnie panujący niepokój sprawiały, że wojownik dobył swego miecza i poprawił tarczę w dłoni. Szedł powoli na przedzie krusząc stare kości pod stopami. Gdy podeszli bliżej, zobaczyli dziwną kobietę zajętą modlitwą. Najwyraźniej też ich dostrzegła, bo obróciła się nagle w ich kierunku. Ulkjaar zmarszczył brwi widząc jej hebanową skórę i splunął. „Skoro jest tu drowka, to już nieciekawie…”, pomyślał i uniósł broń w górę, przygotowany na wszelką ewentualność.

- Opuśćcie to miejsce, ludziki, albo spotka was straszliwa kara! – warknęła.
- Kim jesteś i czego tu chcesz?! – odwarknął wojownik. Nie sądził, by chciała mu odpowiedzieć, ale spróbować zawsze warto. Spojrzał z ukosa na stojącą obok Etth’ariel i szepnął. - Może ty z nią podyskutuj? Nie mam wprawy w jakichś czerstwych gadkach...
Drowka przez chwilę nie odpowiadała, a po chwili szybkim ruchem swojego kostura, który zapłonął lekkim, fioletowym światłem przyzwała osiem szkieletów, które uformowały się z kości leżących na podłodze. Na razie stały wpatrzone w was czarną pustką swych oczodołów, jakby czekając na dalsze instrukcje swej pani.
- Me imię Kendra. – odezwała się. - To, co robię w tej świątyni nie powinno was w ogóle obchodzić, ludziki. Odejdźcie stąd albo złożę was w ofierze Bogu w Okowach. – syknęła.
- Wie ktoś, kim jest ten Bóg w Okowach? - szepnął Ulkjaar. - Słabo znam się na teologii... Co z nią zrobimy? Szkielety to nie jest wielki problem, tylko że jest ich dużo... Chyba Etth’ariel nie chce jej tutaj zostawić, żeby wyczyniała nie wiadomo jakie czarostwa? - spojrzał na czarodziejkę. - Ja stawiam na walkę, bo jeśli stąd wyjdziemy, to pewnie i tak się z nią prędzej czy później spotkamy... Więc wolę załatwić to tu i teraz...
Magia przywołująca zmarłych i do tego drow... Los naprawdę lubił sobie z nich kpić. Elhan gotów był oddać swój strzał w jedyną istotę spośród potencjalnych przeciwników, która mogła odczuć skutki trafienia bełtem - w drowkę. - Korzystniej dla wszystkich będzie jeśli wpierw spokojnie porozmawiamy - odezwał się dość głośno jak na siebie półelf. - Może uda się dojść do jakiegoś konsensusu. Spieszy się komuś? - mruknął. - O ile sobie przypominam Torm nie nosi tytułu Boga w Okowach... Domyślam się, że świątynia Lojalnej Furii została splądrowana i zbeszczeszczona - mruknął.
Krasnolud warknął coś niezrozumiale. Świątynia Torma załatwiona przez taka dzicz. Co za banda kretynów. - Ty i twoje bóstwo możecie mnie pocałować w mój pancerny tyłek - rzucił do drowki. - Co to za marna podróba bóstwa każe swoim “kapłanom” łazić i rekwirować opuszczone dwory - do tego za pomocą nekromancji? To powinien być bóg w dziale rekwizycji. Patron komorników. A teraz racz zabrać ten swój nieumarły kram i się stad wynieść. To miejsce nie należy do ciebie. Coś ociemniały ten twój bóg skoro nie widzi tak oczywistych rzeczy.
Aran niebardzo mógł w to uwierzyć. Jego zdaniem Drowka wyraźnie przewyższała ich umiejętnościami, a zamiast negocjować zaczęto ją obrażać. Aran już w tym momencie był przekonany, że będzie on im potrzebny... miał nadzieję, że z dwojga złego będą potrzebowali uzdrowiciela, a nie grabarza. Elf cofnął się ukratniem o dwa kroki.
Ulkjaar wiedział, że zaraz zrobi się tutaj gorąco, a krasnolud dorzucił swoje ‘drwa do paleniska’ warcząc na drowkę. W sumie wojownik nie dziwił się - Zahakan był paladynem, a ponoć oni tak mieli, że musieli zwalczać całe zło tego świata gdziekolwiek by się nie pojawili. Zresztą, teraz to i tak było bez znaczenia, Ulkjaar też chciał tej konfrontacji. Ustawił się w odpowiedniej pozycji unosząc nieco tarczę i miecz, by w razie czego móc zaatakować z pełnym impetem. Zmrużonymi oczami przyglądał się to szkieletom, to kobiecie.
- Jakie polecenia, Etth’ariel? - wojownik zezował na czarodziejkę, która chyba była oszołomiona tym, co się tutaj wyrabia, gdyż od wejścia do świątyni nawet nie zabrała głosu. - Gładkimi słówkami jej się stąd nie pozbędziemy, więc daruj sobie przemówienia z łaski swojej... - mruknął.
Jeszcze przez dłuższą chwilę półelfka nie odpowiadała, z przerażeniem wypisanym na twarzy wpatrując się w drowkę. Wystarczająco dużo słyszała o tej rasie, by zapragnąć nie przeszkadzać jej i czym prędzej opuścić to miejsce, tak jak kazała. I zapewne by to zrobiła, jednakże dostrzegła na podłodze wymalowany niebieski run swego boga. Znajomość panteonu i magii przemówiła dziewczynie do rozsądku. Wystąpiła kilka kroków na przód, wchodząc na run i skrzyżowała przedramiona na piersi. - Obawiam się, że nie wyjdziemy stąd. Jesteś na moich włościach, plugawisz świątynię mego boga i jeszcze próbujesz grozić moim przyjaciołom? - spojrzała kapłance pewnie w oczy, delikatnie drżąc na ciele ze zdenerwowania. - Ulkjaarze, stań tu obok mnie - rzuciła oglądając się za siebie przez ramię.

Zahakan uśmiechnął się pod wąsem i poprawił chwyt na toporze i pawęży. Szczerze wątpił, że ta kapłanka wyjdzie stąd po dobroci... I tak zasłużyła sobie na najwyższy wymiar kary. Wyznawanie jakiegoś ociemniałego bóstwa w byłej świątyni Torma i przyzywanie w niej szkieletów. Krasnolud stanął wygodniej do szarży. Etth’ariel nie powinna wychodzić naprzód. Mało rozważny ruch...
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach