Wysłany: Wto 18:03, 25 Maj 2010
Temat postu:
Laura & Matt
Po krótkim oczekiwaniu zjawił się w końcu jakiś gliniarz po cywilu i spisał to, co Matt powiedział przed chwilą Laurze. Policjant wypytywał kilka razy o to samo, co nieco irytowało Tuckera, jednak w końcu dał spokój i mężczyzna mógł odejść. Laura stała niedaleko rozcierając dłonie, choć wyglądała raczej jak sopel lodu kołysany przez wiatr.
Oboje ruszyli w kierunku kawiarenki, którą zaproponował Matt. Pogoda z każdą chwilą stawała się coraz gorsza – targane podmuchami wiatru płatki śniegu uderzały w ich twarze jakby wymierzając im karę. Przechodnie spieszyli za swoimi sprawami kryjąc się jak tylko można przed zamiecią. W końcu, po dłuższej chwili Laura i Matt dotarli na miejsce – otwierając drzwi do Jacques Torres Chocolate Heaven buchnęło w nich przyjemne ciepło i zapach gorącej czekolady. To wszystko, czego obecnie potrzebowali przy takiej pogodzie.
Zostawiając płaszcze na wieszaku rozsiedli się wygodnie przy stoliku, a Matt omiótł wzrokiem salę. Było tu czysto i przyjemnie, a ze względu na panującą na zewnątrz aurę kawiarenka pękała niemal w szwach. Z głośników cicho sączyła się jakaś świąteczna muzyka, a wysoki, szczupły kelner z uśmiechem na twarzy odebrał od nich zamówienia.
- Co za paskudna pogoda. – Matt spojrzał przez witrynę na szalejący za oknem śnieg. – Od dawna jesteś w Gotham? Wybacz, ale nie czytuję gazet, by cię skądś kojarzyć.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęła się lekko na jego przeprosiny. – Przeprowadziłam się tu zaledwie kilka miesięcy temu i nadal staram jakoś… poznać to miasto. Jest spore, dość niebezpieczne, ale zauważyłam tu kilka ładnych zakątków. A ty? Czym się w ogóle zajmujesz, Matt?
- Prowadzę szkołę dla kickboxerów. Próbuję sprowadzić małolatów na „dobrą drogę”, że się tak wyrażę. Mam nadzieję, że treningi w moim dojo im pomogą.
- Och, więc jesteś sportowcem o wielkim sercu. A w każdym razie wiesz, co jest w życiu ważne i starasz się nauczyć tego dzieciaki – skwitowała. – Może zainteresowałby cię sponsoring?
- Co takiego? – zapytał, marszcząc lekko brwi. Nie miał zamiaru sponsorować jakiejś dziennikarki.
- Jest taka fundacja Bruce’a Wayne’a, która zajmuje się pomocą i drugą szansą dla młodzieży. Płacisz około 25 dolców miesięcznie, a dzięki temu ktoś ma zapewniony dach nad głową, posiłki i pomoc w znalezieniu pracy. Tak sobie pomyślałam, że gdybym namówiła kilka osób…
- Wiem, o czym mówisz, sam kiedyś z tego korzystałem. Teraz staram się pomóc dzieciakom w inny sposób, niż robi to Wayne.
- Ach, czyli jego fundacja nie jest zbyt efektywna? – zapytała jakby lekko zawiedziona.
- Jest, gdyby nie ona zapewne nie byłoby mnie tutaj dzisiaj, gdzie jestem. Bardzo mi pomogła na największym zakręcie mojego życia. A teraz sam staram się pomóc dzieciakom na swój sposób.
- Rozumiem.
- Pokazuję, że przez sport i pasję mogą dojść do czegoś w życiu.
- Może napiszę o tym artykuł?
- Jeśli chcesz, im więcej młodych ludzi dowie się o tej szkółce, tym lepiej. Nawet jeśli jeden na dziesięć wyjdzie na ludzi, to i tak już będzie niezły sukces. Mając na uwadze to, co dzieje się w mieście – skrzywił się.
- Jak dobrze pójdzie, to może uda się znaleźć jakichś sponsorów, podczepić pod to reklamę i twój program nabierze rozgłosu.
- Sam staram się o dotację od miasta. Póki co wszystko idzie w dobrym kierunku, władze widzą w tym jakiś pomysł na zmniejszenie przestępczości wśród młodych.
- Tak czy inaczej postaram ci się trochę pomóc – stwierdziła. – Nie cierpię mojej pracy, może jak uda mi się wykorzystać ją do czegoś dobrego, to będzie bardziej znośna – puściła mu oczko.
- Dzięki, każda pomoc się przyda.
- Zawsze jesteś taki zdystansowany do ludzi?
- Tak mnie życie nauczyło.
- Szkoda – uśmiechnęła się lekko.
- Wiesz, gdybyś się wychowała bez rodziców i całe życie musiała z kimś lub czymś walczyć, to też byś inaczej podchodziła do tego wszystkiego. Ale naprawdę jestem ci wdzięczny, że spróbujesz pomóc. Te dzieciaki na ulicach nie mają dobrego wzorów w domach i na podwórkach. Dlatego chcę im pokazać jaśniejszą stronę życia.
- I w serca wlać ciut nadziei, że jak się postawią i postarają, to może być lepiej? Powiedzieć też, gdzie mogą szukać pomocy?
- Jestem parokrotnym mistrzem świata, bo ktoś mi kiedyś podał pomocną dłoń i potrafiłem wykorzystać swoją szansę. To samo chcę dać im. Jeśli którykolwiek z nich lubi rywalizację i jest pracowity, może dojść nawet do reprezentacji. I to nie są bajki.
- Dzieciaki mają różne talenty i marzenia, planujesz w przyszłości rozbudować swoją szkółkę, by dać im więcej możliwości rozwoju? O taniec, jakieś zajęcia plastyczne i muzyczne?
- Jeśli tylko będzie to możliwe i finanse na to pozwolą. Wiesz, sport wyrabia charakter, pracowitość, siłę i determinację, więc jeżeli któryś ma jakieś inne talenty, to z pewnością będzie umiał to wykorzystać.
- Fundacja Wayne’a dała ci szansę, teraz ty chcesz się odwdzięczyć i pomóc dzieciakom. To naprawdę piękny gest, nie tylko brać, ale także dawać – stwierdziła, spoglądając na niego ciepło.
- Gdyby nie Bruce Wayne, to zapewne nadal byłbym zwykłym kloszardem, który zbierałby drobne na kawę gdzieś na dworcu. Skoro mi ktoś pomógł i mi się udało, to czemu ja mam nie pomóc innym?
- Święte słowa, panie Tucker – Laura uśmiechnęła się szeroko, wyjęła dyktafon z kieszeni i wcisnęła „stop”. – No i mamy świetny materiał na artykuł z wywiadem. Wybacz, że nic nie mówiłam, że nagrywam, ale nie chciałam przerywać.
- Nie musiałaś, domyśliłem się po tym, jak formułujesz pytania i jakie stwierdzenia mówisz – uśmiechnął się delikatnie. Kelner w końcu przyniósł im czekoladę. – No ale nie gadajmy już o mnie. Dlaczego Gotham? Zawsze uważałem, że to miasto straceńców.
- Właściwie to nie był mój wybór, Spryciarzu. Dostałam mieszkanie i psa w spadku po mojej ciotce, więc się na jakiś czas tu przeniosłam, by pozałatwiać wszelkie sprawy. Ale jakoś mi się tu zostało dłużej – wzruszyła ramionami.
- A co porabiasz w święta? Jak się domyślam, rodzina do ciebie przyjedzie?
- Nie, raczej nie. Matka ma alergię na psy, ojciec ma alergię na psa w domu – westchnęła ciężko.
- A chłopak? Partner? Mąż?
- Nigdy nie miałam czasu na to. A ty? Choinka już kupiona? – uśmiechnęła się szeroko.
- Ja też nie mam męża – odparł wesoło, popijając gorącą czekoladę. – A tak na poważnie, to powiedzmy, że nie jestem zbytnio towarzyski. Choinki nadal nie kupiłem. Nawet już nie pamiętam, które to święta bez zielonego drzewka… Poza tym jakoś ich nie lubię.
- Świąt czy drzew? – wypaliła Laura.
- Świąt – odpowiedział. – Przecież powinno je się spędzać w gronie rodziny.
- Cały urok w tym, że tak naprawdę jest to jedna wielka szopka. Uśmiechasz się do ciotki, której najchętniej powybijałbyś zęby, jakiś wujek pyta się, kiedy w końcu wyjdziesz za mąż, a tak naprawdę ma to w dupie i tylko chce się pochwalić tym, że jego córka to już dawno ma trójkę dzieci. No i wszędzie biegają dzieciaki, które ni w ząb nie są podobne do tatusiów i można od nich dostać szału – pokręciła głową.
- Mimo to chyba i tak jest to lepsze niż spędzanie Wigilii w samotności, słuchając jakichś smętnych kolęd w radiu i popijaniu Coors’a.
- Może wpadniesz do mnie? – zaproponowała. – Skoro oboje będziemy siedzieć sami, to możemy siedzieć sami razem – uśmiechnęła się szeroko. – Pomógłbyś mi kupić choinkę? Czekam z tym na ostatnią chwilę, Mike ma brzydki zwyczaj załatwiania się na meble i nie chcę go kusić drzewkiem na środku salonu…
- Gdybyś mi nie powiedziała, że nie masz faceta i masz psa, to bym pomyślał, że twój partner jest nieźle wyuzdany i ma dziwne pomysły.
Laura zakrztusiła się.
- Lubisz psy? – zapytała.
- Nigdy żadnego nie miałem. Ogólnie fajne zwierzęta, tylko za długo się gotują. Lubię średnio przypieczone – roześmiał się, widząc jej minę. Kobieta przez chwilę karciła go wzrokiem, ale w końcu również się zaśmiała.
Samochód zaparkowany nieopodal odwrócił uwagę Matta od przyjemnej rozmowy. Mężczyzna dałby sobie głowę uciąć, że to to samo auto, którym została porwana osoba z rozbitego BMW. Tylko czy porywacze byli aż tak głupi, by wrócić niemal w to samo miejsce? Chyba, że szukali tutaj jeszcze czegoś…
- To chyba tę brykę widziałem na miejscu wypadku… - Matt skinął głową na ciemnozielonego forda stojącego kawałek dalej po przeciwnej stronie ulicy. – Dziwne… Poczekasz tutaj, czy idziesz ze mną? Chcę spisać numery tego forda i się rozejrzeć. – Tucker dopił swoją czekoladę i podniósł się z miejsca.
- Pójdę z tobą, tak na wszelki wypadek – westchnęła ciężko na samą myśl o wyjściu z ciepłej knajpki.
- Tylko w razie czego trzymaj się z daleka. Ci kolesie nadal mogą być w pobliżu.
- No co ty, specjalnie tam pójdę, żebyś mógł mnie uratować z opresji. W końcu mamy spędzić Wigilię razem, powinniśmy się nieco lepiej i bliżej poznać – zaśmiała się.
- Jak chcesz, tylko uważaj na siebie.
- Zerowe poczucie humoru – mruknęła pod nosem, kręcąc głową i wyszła za nim na śnieżycę.