Wysłany: Nie 1:08, 12 Wrz 2010
Temat postu:
[link widoczny dla zalogowanych]
27.11.2009
Okolice Sprang Bridge
11:00
Padał śnieg z deszczem.
Ludzie brnęli w szaroburej brei bryzgającej na chodniki spod kół samochodów. Temperatura utrzymywała się koło zera, więc chlapa trwała. Silny wiatr omiótł mury kamienic, niosąc namokły śnieg do bram i oblepiając nim wystawy sklepowe.
Czas się dłużył.
Jack przestał liczyć minuty spóźnienia Donny'ego. "Trza mu dupę skopać za spóźnienia" pomyślał. Wywalił niedopałek i nasunął kapelusz głębiej na oczy. Poprawił kołnierz płaszcza.
Żar na końcu ciśniętego w kałużę kiepa zasyczał cicho w zetknięciu z wodą.
Jack znów spojrzał na zegarek.
11:03
Kurwa...
Danny wczoraj miał iść na obchód jakiejś dzielnicy. Taki był sumienny, że nie dostarczył informacji po obchodzie.
Zaułek minął samochód policyjny. Jack nawet się za nim nie oglądnął. Już chciał ruszyć w stronę meliny, gdy poczuł wibracje w kieszeni. Wyciągnął telefon komórkowy i odebrał.
- Ed? Co jest? - zapytał. Przy każdym słowie z ust mężczyzny dobywał się obłok pary. Wyciągnął z kieszeni płaszcza drugi papieros i zapalił.
- No i gdzie ten bencwał? Czekam to na niego od ponad pół godziny - warknął, po czym zaciągnął się. Odjął papieros od ust i wypuścił sporą chmurę dymu papierosowego. Odpowiedź spowodowała, że wpierw uniósł brwi. Potem dopiero co zapalony papieros upadł do kałuży koło poprzedniego kiepa. Jack przełknął ślinę, rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Piąty z nich gryzie glebę. Piąty w ciągu dwóch nocy. Jakiś psychol urządził sobie polowanie... chyba zmienił sposób działania po tym jak wysłał dziesięciu za kratki, a oni wrócili po niecałym tygodniu na wolność. Teraz wysyłał ich do piachu...
Jack spojrzał w górę na padający mokry śnieg.
- Pieprzona pogoda - warknął i ruszył do meliny w Starym Gotham.
Stare Gotham. Kamienica na Parson Road 2
22:12
Telewizor szumiał co jakiś czas. Na dworze szalała regularna śnieżyca, zakłócając skutecznie sygnał. Fakt, że obiekt znajdował się w piwnicy również nie miał korzystnego wpływu na jakość odbioru.
Z "kaszki" można było jednak wyłowić oblicze Elisy Terne nadającą dla wiadomości Gotham. Niewiele przed szkłem kineskopu siedziała nieco przygarbiona postać.
"Tragiczne wiadomości ze Sprang Bridge. Dziś o dwudziestej pięćdziesiąt cztery miała miejsce tam stłuczka. Czarny mercedes wpadł w poślizg i wyhamował pomimo śliskiej nawierzchni. Jadący z tyłu za nim audi uderzył w bok mercedesa. Z audi wysiadł uzbrojony mężczyzna i postrzelił kierowcę mercedesa. Świadkowie zeznali, że ruszył do drugiego samochodu, gdy na jego głowę spadł śnieg z wyższej partii mostu. Mężczyzna poślizgnął się i przeleciał przez barierkę, wpadając do rzeki..."
Sam miał tylko jedno oko, ale śledził dokładnie wiadomości. Poznał samochód "tragicznie zmarłego". To bryka, którą gwizdnąć miał Tony. Dobry gość, tylko nerwy miał słabe. Widać spękał po stłuczce i...
- Kurwa! - zaklął Sam.
"Policji udało się ustalić, że audi zostało skradzione dwie godziny wcześniej przez nieznanego sprawcę..."
- Kurwa!! - powtórzył głośniej i uderzył pięścią w blat. Szkło zadźwięczało. - No to Tony nie przyjedzie... co za... - uderzył o stół otwartą dłonią, po czym uniósł rękę, oparł łokieć o blat, a czoło o dłoń. Zamilkł. Reszta ludzi w pokoju w milczeniu obserwowała Sama. Zwyczajny gwar w melinie zastąpiła dziś cisza. Ludzie spoglądali na siebie ponuro. Niewypowiedziane pytanie krążyło po myślach wszystkich. "Kto będzie następny?"
Dwie osoby już się wykruszyły i chciały odejść.
I nawet odeszły, i to na wieczność. Przynależność do tej grupy oznacza, że jest się w niej do końca życia...
Drzwi wejściowe kamienicy otworzyły się. Powiało chłodem. Jack zamknął drzwi za sobą i skinął Patrickowi głową, po czym otworzył drzwi do piwnicy i ruszył w dół. Patrick od niechcenia pchnął drzwi nogą, a te zatrzasnęły się. Gangster wrócił do "pilnowania drzwi" - znaczy czytania świerszczyka z rewolwerem pod ręką.
- No dobra... - mruknął Edmund, patrząc na wchodzącego. - Skoro Tony karmi rybki to możemy zacząć nasze małe zebranie - wstał.
- Marik. Weź coś mocniejszego i siadaj. Musimy wszyscy pogadać o zaistniałej sytuacji - powiedział na głos. Wszyscy powoli zestawili parę stołów, wzięli sobie krzesła i usiedli. Do małych szklanek polał się tani koniak...
23:20
Parter
Patrick odłożył gazetkę na bok i przeciągnął się. Drgnął. Jego uwagę zwróciło coś w oknie. Podszedł bliżej, trzymając rewolwer w dłoni...
W piwnicy dyskusja trwała. Ed nie spodziewał się po swoich chłopakach takich głupot. Pieprzyli o fatum i o duchach. A on ich uważał, za twardo stąpających po ziemi...
Na górze rozległ się trzask. Wszyscy gangsterzy przerwali natychmiast rozmowę i dobyli broni. Usłyszeli kroki. Stare deski podłogowe na parterze skrzypiały cicho. Przez sufit słychać było stłumiony krzyk Patricka a potem kilka chrupnięć i dźwięk łamanego drewna.
Zapadła cisza, a światło nagle zgasło. Gangsterzy przełknęli ślinę. W przesiąkniętym papierosowym dymem pomieszczeniu poza zapachem pośledniego alkoholu czuć było strach.
Jack się nie ruszał, ale słyszał jak dwóch wstaje i powoli idzie po schodach w górę. Pokręcił głową i również wstał. Ruszył powoli za nimi, stawiając nogi ostrożnie.
Byli w połowie schodów, gdy na górze rozległ się kolejny trzask. A potem kolejny. Dochodził jakby ze strony ściany, w której były drzwi frontowe. Gangsterzy ruszyli naprzód. Jack otworzył drzwi kopniakiem. Trzy rewolwery skierowały się w stronę... otwartego okna, którym tłukł wiatr. Gangsterzy powoli ruszyli w jego stronę. Jack z niejakim trudem zamknął okno i stwierdził, ze klamka jest wyłamana. Okno otworzyło się z powrotem, gdy tylko je puścił... Zakładka w środku okna była wygięta jakby ktoś otworzył okno mocno napierając od zewnątrz.
Ed stuknął włacznik światła i zaklął, gdy nie dało to zadnych efektów. Ktos odłączył prąd.
Jack obrócił się. Poza nim i Edem na górę przyszedł Garry. Jack już chciał coś powiedzieć, gdy na ramie skapnęła mu jakaś ciemna ciecz. Spojrzał pod nogi i dostrzegł ciemnoczerwone plamy... Spojrzał w górę. - Oż kurw... - zamilkł, blednąc. Patrick był literalnie wbity w sufit. Z jego klatki piersiowej, rąk, nóg i brzucha wystawały połamane deski, którymi ktoś przygwoździł zwłoki do sufitu. Pozostali gangsterzy powiedli oczami za jego spojrzeniem. Też zbledli.
- Trzeba stąd spieprzać - stwierdził Ed. Pozostali dwaj gangsterzy skinęli głowami. Podbiegli do schodów i ruszyli w dół.
- Chłopaki - rzucił Garry, dotarłszy na dół jako pierwszy. Poślizgnął się jednak na czymś i padł jak długi na plecy.
- Co jest? - potarł potylicę, którą uderzył w posadzkę i poczuł że jego włosy były mokre. Spojrzał na dłoń. Znów krew. Dopiero teraz poczuł że poza alkoholem w pokoju jest inny zapach - o wiele intensywniejszy... W całym pomieszczeniu waliło jak w rzeźni. Mężczyźnie zrobiło się ciemno przed oczami, gdy poczuł, jak jego spodnie powoli nasiąkają jakąś cieczą. Nie chciał wiedzieć...
- Kurwa - pisnął, widząc dwa jarzące się w ciemności punkty. Ślizgając się wycofał się pod ścianę, zostawiając upuszczony rewolwer w miejscu, gdzie się przewrócił. Pozostali zbiegli na dół. - Hej musimy... - zaczął Jack. Odpowiedziała mu cisza. Ciemność zakrywała doskonale krwawe plamy na ścianach i krew na podłodze. Ed chwycił siedzącego pod ścianą kumpla za frak. Skrzywił się. Puścił i obejrzał rękę, a do jego nosa doszedł zapach krwi.
Garry padł na bok. Był martwy. Jego wyciuchany płaszcz szybko zmieniał barwę od wyciekłej z ran krwi.
Ed postąpił dwa kroki wstecz
- Spierdalamy - syknął do Jacka.
Gdyby Jack myślał bardziej logicznie zapewne zwróciłby uwagę na to, że głos tego starego wyjadacza załamał się lekko. Obaj mężczyźni wypadli na zewnątrz budynku i pognali jak opętani przez śnieżycę. Wielki cień przeskakujący z dachu na dach, podążający za bandytami był absolutnie niewidoczny dzięki trwającej śnieżycy. Jack nie oglądał się, mimo że Ed został nieco w tyle.
Gangster zakręcił w ślepy zaułek i dopadł ściany. Wycelował rewolwerem w stronę wejścia, potem w górę. - Ed! Nie guzdraj się! - krzyknął. Wiatr zawył potępieńczo... zwłoki Eda spadły z dachu i upadły tuż przed Jackiem. Mężczyzna skulił się w rogu miedzy workami ze śmieciami i spojrzał w górę. Nie zobaczył niczego poza śniegiem... chociaż przez chwilę miał wrażenie, ze widział tam COŚ... jakby cień i parę złotych oczu. Zdecydował się przesiedzieć w zaułku do rana. Bał się nawet mrugnąć...
Temperatura zaczęła spadać. Zbliżała się północ.
28.11.2009
6:00
Emmry zajmował się wywozem śmieci od lat. Zdarzało mu się zimą znajdować bezdomnych zamarzniętych na śmierć w kontenerach na śmieci... ale żeby jakiegoś porządnie ubranego typa - nigdy. Facet wyglądał na trzydziestkę. Na jego twarzy malował się strach. Siedział skulony miedzy workami ze śmieciami i ściskał oburącz rewolwer. Nie żył. Zamarzł.
Apartament wynajmowany przez Davida Simmonsa
28.11.2009
7:10
David westchnął, otwierając oczy. Znów miał ten sam koszmar... przynajmniej w założeniu miał być to koszmar. Pamiętał dokładnie jak we śnie był w pracy w Wayne Industries, jak gadał z Stenem i wrócił do domu. Wszedł do łazienki i odkręcił kran. Z rur poleciała cuchnąca chemiczna breja, a gdy podniósł twarz zobaczył potwora. Siebie. Zamiast krzyknąć powiedział tylko "Wiem", kiwając głową do lustra.
David potarł brwi, westchnął i policzył do pięciu, po czym dźwignął się z łóżka.
"Sukces" pomyślał i poszedł do łazienki. Trzeba było się umyć, zrobić i zjeść śniadanie, ubrać się jak trzeba i iść do pracy.
Gdzieś nad rzeką Sprang
01.12.2009
22:25
Śnieg padał na prawdę mocno. [link widoczny dla zalogowanych]. Gruba skóra izolowała świetnie. Śnieg osiadł na nieruchomej sylwetce.
Z większej odległości mutant wyglądał jak jeden z gargulców zdobiących dach.
Myślał. Słuchał. Dzięki dwum kostnym komorom dotworzonym koło uszu mógł wyłapywać cichsze i bardziej odległe dźwięki i namierzać ich źródło.
Myślał o tym, jak dni zlewają się w jedność i jak tylko noce stanowią odmianę. Ranek. Wstaje i je śniadanie. Idzie do pracy, w pracy je lunch, zamieni parę słów z innymi pracownikami, wraca do domu, robi kolację. Dwa razy w tygodniu pranie, raz w tygodniu porządki. Życie snuje się dzień za dniem. Jedyne co się zmienia to data na kalendarzu... dni są jak ta szarobura breja - śnieg rozjeżdżony przez samochody. O ile lepiej byłoby po prostu pozostać w tej postaci...
Stalker mrugnął oczyma. "I polować po kanałach jak Croc?" zapytał sam siebie. Nieraz wrzucał do kanałów zwłoki by zwalić śmierć na niego. Killer Croc nie mógł pozwolić sobie na wybredność. Bezdomni trzymali się z dala od kanałów, policja od jakiegoś czasu aktywniej patrolowała tereny... nie żeby mieli jakieś specjalne efekty, to pewnie ten komisarz. Jak mu tam było? Gordon? Cholera go wie. Pewnie stara się poprawić bezpieczeństwo na ulicach na święta. Powodzenia. Stalker mu trochę w tym pomagał...
Jakież to szczęście, że dnia nadrabiała zawsze dynamika nocy. Stalker zrezygnował z łapania przestępców. Umieszczenie ich w zakładzie karnym okazywało się trudne, a utrzymanie ich tam - niemożliwe, więc pozbywał się ich na stałe. Eliminował, zawsze troskliwie zwalając winę na coś innego. Ta melina w starym gotham spłonęła przez awarię starego telewizora. Ludzie zaczadzili się w środku, gdy belka spadła na drzwi od piwnicy i spłonęli, gość na zewnątrz bawił się w bieganie po dachach, stracił równowagę, spadł i złamał sobie kark... a ostatni zamarzł.
Ten co wysiadł z samochodu i strzelał oberwał śniegiem w łeb. Śnieg ani chybi spadł z rusztowania mostu.
Dwóch gości sprzed tygodnia? wypadek samochodowy. W wiadomościach nawet potwierdzili...
Mógł tak wyliczać godzinami. Czyścił to miasto. Powoli, metodycznie... czekał aż przestępcy uwierzą, ze karma istnieje...
Biblioteka na East Road 44
02.12.2009
19:55
Helena - siwa pani zdrowo po sześćdziesiątce szła między regałami, trzymając filiżankę z gorącą herbatą. Wyglądnęła zza półek. Ten młody mężczyzna z czarnymi okularami na nosie dalej siedział nad książkami do biologii. Stanęła i patrzyła na niego chwilę.
David doskonale zdawał sobie sprawę gdzie znajduje się kobieta, ale udawał pochłoniętego lekturą. Nie cofał wielu zmian, gdy wracał do ludzkiej postaci. Oszczędzał sobie bólu, a przy tym dodatkowe możliwości zawsze się przydawały. Słyszał więcej, był silniejszy...
- Nad czym tak siedzisz? - zapytała wreszcie kobieta. David podskoczył na krześle. Znał Helenę już od jakiegoś czasu. Był w bibliotece już parę razy w ciągu minionego miesiąca. Nie omieszkał kupić właścicielce trochę herbaty liściastej za którąś z kolei wizytą.
- Pani Helena - bąknął, oglądając się na staruszkę. - Czytam właśnie na temat pająków. Ciekawi mnie jak to robią, że trzymają się pionowych powierzchni
Wieczorem będzie musiał przysiąść z jakąś książką do fizyki i obliczyć jak długie muszą być jego "włoski" by mógł trzymać się porządnie ściany...
Jakiś mężczyzna wytrzepał buty i otworzył drzwi. Mały dzwoneczek przy drzwiach wydał z siebie parę wysokich dźwięków. Helena poszła z powrotem do swojego biurka przy drzwiach.
- Czym mogę... o, Roberts! - kobieta poznała przyjaciela z dawnych lat. Starszy mężczyzna uśmiechnął się, otrząsnął z ubrania resztki śniegu, wszedł i zamknąwszy drzwi za sobą uściskał staruszkę.
David złożył książkę i odłożył ją na miejsce. Wychodząc minął starszych ludzi. - Dobranoc - życzył i zgarnąwszy kurtkę z wieszaka zniknął za drzwiami.
- On tu znów był? - mruknął Roberts.
- David? Tak, przychodzi tu gdy może. To ciężko pracujący człowiek - stwierdziła Helena.
- Coś mi się w nim nie podoba - mruknął staruszek, drapiąc się po siwiejącej głowie.
- Och daj spokój, to czarujący młody mężczyzna. Siadaj, zrobię ci herbaty - powiedziała kobieta.
David tymczasem szedł spokojnie chodnikiem. Było już dość ciemno. Latarnie oświetlały chodniki zawalone białym puchem skrzypiącym miło pod nogami. Mróz szczypał uśmiechniętą twarz.
David zawsze lubił zimę, śnieg i mróz. Przypomniał sobie jak 15 lat temu był z przybranymi rodzicami na stoku...
David hamował ostro, a spod nart trysnął śnieg. Chłopak wyszczerzył się i spojrzał w górę stoku. Rodzice powoli go dogonili. Ojciec poklepał go po głowie.
- Napędziłeś mamie stracha, gdy pojechałeś na początku na krechę. Mówiłem jej, że porządnie już jeździsz, to nie wierzyła - mężczyzna się zaśmiał.
- Potrafię szybciej - zapewnił chłopak, uśmiechając się zadziornie.
- Ani mi się waż - powiedziała kobieta, ale sama się już śmiała.
Chłopak skinął głową, odepchnął się kijkami i zaczął powolutku zjeżdżać w dół... nie chciał niepokoić mamy.
Słońce świeciło jasno, a David mógł czuć wiatr we włosach i cieszyć się chwilą, nie myśląc o tym co będzie jutro.
Dobre czasy...
Z zamyślenia wyrwało go dotarcie pod bank. Mężczyzna westchnął i wszedł do środka. W nozdrza uderzył go aż zanadto znajomy zapach... Było jednak za późno by się wycofać. Zamiast ochroniarza zobaczył gościa w kominiarce z uzi w ręce. - Zapraszamy - warknął osobnik. - I ręce do góry - dodał, po czym skinął głową w stronę wnętrza banku.
David powoli podniósł ręce. Miał już wypracowane drżenie rąk na różne okazje. Przydało się teraz. Mężczyzna wepchnął go do środka, gdzie został dołączony do reszty dzisiejszych klientów i pracowników, klęczących na posadzce z dłońmi ułożonymi na karku.
Teoretycznie David mógł rozgnieść głowę tego w przejściu gołymi rękoma, potem wejść do środka wentylacją i wykończyć wszystkich tych gości.. ale nie chciał, by ludzie zobaczyli Stalkera, a wyłączenie prądu tutaj byłoby trudniejsze niż w jakiejś kamienicy, gdzie wystarczy zwykłe spięcie...
David nieznacznie obejrzał się na prawo. Ślady po kulach. Krew. Zabili kogoś. Ciało dalej leżało za kontuarem... Nie jedno... dwa ciała. David zamknął oczy. Zapach tego w drzwiach już pamiętał. Koło schwytanych stał jeszcze jeden. Też już go zapamiętał.
- Słuchajcie teraz - rzucił jeden z bandytów. - Tu w torbie jest ładunek wybuchowy - wskazał sporą torbę leżącą na środku banku. - Ma ustawiony czujnik ruchu, którego włącznik mam w ręce - pomachał czymś przypominającym detonator. - Jeśli którekolwiek z was się ruszy przed upływem dwóch godzin to wylecicie w powietrze - powiedział, po czym opuścił pomieszczenie z kumplami i pieniędzmi. Wszyscy zastygli w bezruchu. David wiedział, że w torbie nie ma bomby, ale klęczał dalej, nie ruszając się wraz z resztą ludzi. W końcu skąd taki David miałby wiedzieć, że tamten gość blefował?
A tych czterech gagatków jeszcze dopadnie...
Ulice Gotham
05.12.2009
23:33
Stalker skakał z dachu na dach. Śnieżyca i smog maskowały go skutecznie. Biegł za tropem dźwiękowym. Zatrzymał się na skraju gzymsu. Jego umysł zalały obrazy sprzed paru dni.. sprzed paru miesięcy.. sprzed roku. Działy się równolegle... coś jakby wielopoziomowe deja vu.
Mutant zatrzymał się i potrząsnął głową. Wizje zniknęły. Rozejrzał się. Powinien być na miejscu, podczas gdy śnieg na chodnikach i zaułkach był nienaruszony. W domach panował spokój. Nie czuł zapachu krwi ani prochu.
Stalker usiadł na śniegu zaściełającym dach.
W którą stronę właściwie biegł? Czy to co słyszał było prawdziwe, czy było to echo z kiedyś?
Westchnął ciężko i podjął drogę z powrotem na swój "posterunek nasłuchowy". Jego umysł płatał mu figle, gdy przez dłuższy czas nic się nie działo....
Laboratorium chemiczne.
07.12.2009
16:00
- Daviiiid - głos Laury poniósł się przez korytarz. David obrócił się.
- O, witaj... coś się stało? - zapytał, widząc [link widoczny dla zalogowanych].
- A musiało się coś stać? - kobieta podeszła do niego, uśmiechając się. - Kończysz pracę? - zapytała, a gdy mężczyzna skinął głową uśmiechnęła się szerzej. - To chodź, zjemy razem jakiś obiad, co? - zaproponowała.
Davidowi zrobiło się głupio. Chciał iść do biblioteki i poczytać jeszcze, ale jeśli odmówi Laurze to pewnie będzie jej przykro...
- Uhm... dobra, pewnie - powiedział mężczyzna. - Bardzo chętnie - dodał, odzyskując rezon i uśmiechając się lekko.
Po paru minutach opuścili budynek. Laura nawijała jak najęta, zarzucając Davida masą różnych niepowiązanych ze sobą pytań. David odpowiadał, uśmiechając się. Nie zabierał głosu, uznał, że pozwoli wygadać się Laurze.
Weszli i David pomógł Lurze zdjąć płaszcz, po czym zdjął własny.
Siedli do stołu i po chwili, w trakcie której Laura poleciła Davidowi połowę menu, złożyli zamówienie.
- David.. nie pytałam o to jeszcze... potrafisz tańczyć? - zapytała Laura.
- Walca i parę innych tańców. Mam ponoć niezłe wyczucie rytmu, nie chwaląc się - odparł David. Dawno nie tańczył, ale chyba pod tym względem niewiele mogło się zmienić...
- Ooo... co robisz jutro wieczorem? - zapytała kobieta, patrząc na Davida spod rzęs.
Mężczyzna uniósł brwi.
- Pewnie będę chciał pójść do biblioteki abo coś... czy twoje następne pytanie ma związek z tańcem? - zapytał, uśmiechając się pod nosem.
- Owszem. Jest bal, na który dostałam zaproszenie i nie mam z kim pójść. Wydajesz się człowiekiem, który potrafi się zachować, więc... - uśmiechnęła się czarująco.
- Dobra - David wzruszył ramionami. - Gdzie, o której i czy mam po ciebie przyjechać? - zapytał. Sądząc po reakcji Laury miała nadzieję na taką właśnie formę odpowiedzi.
David dostał dokładne dyspozycje. Podczas posiłku pogawędzili jeszcze, po czym mężczyzna odprowadził kobietę aż pod drzwi jej domu i ruszył w swoją stronę. Czuł się trochę dziwnie. Wzruszył ramionami. Miło z kimś pogadać o pierdołach, zastanawiał się tylko co to za bal, bo o to zapytać zapomniał.
Bal w Hali Thompsona
08.12.2009
19:00
David wszedł na salę z Laurą. Kobieta miała na sobie wspaniałą wydekoltowana suknię, a jej włosy ułożone były w dość finezyjną "strukturę". Miała też na sobie nieco biżuterii, ale odstawała na tle innych gości.
David poznał niektórych obecnych z gazet. Burmistrz stał na podwyższeniu i rozmawiał z grupką gości. To chyba byli radni... Gdzieś w tłumie mignął któryś z Wayne'ów. David nigdy nie rozpoznawał który to który ale gęby znał. Laura poszła porozmawiać z różnymi osobami, więc David poszedł po talerz i nałożył sobie dwóch bardziej wyszukanych rarytasów. Ot nadarzyła się okazja by spróbować.
Mężczyzna jadł w spokoju, ale zaczął się czuć kiepsko. To gwar wokół powoli zaczął oddziaływać na niego. Mężczyzna odstawił talerz i poszedł na chwilę do łazienki. W głowie mu szumiało. Dźwięk na sali miał za duże natężenie.
Oddychał chwilę, opierając się o umywalkę. Nie mógł dostosować zmysłu słuchu. Zmiany tych kosteczek i chrząstek trwały długo... i bolały, a nie wziął ze sobą niczego, co mógłby zagryźć. Z braku innych opcji zdjął na chwilę okulary, spłukał twarz wodą i wytarł papierowym ręcznikiem. Spojrzał w lustro, zrobił dwa głębokie oddechy, zebrał się w sobie i wrócił na salę. Wkrótce miała zacząć się część taneczna, więc Laura zapewne go już szuka. Mężczyzna dojadł to co zostawił na talerzu i odstawił naczynie w przeznaczone na to miejsce.
- O jesteś! - Laura wyłoniła się z tłumu i uczepiła ramienia Davida. Pociągnęła go następnie gdzieś między ludzi.
- Nie zamawiałem holowania - stwierdził mężczyzna.
- Oj cicho tam - kobieta się zaśmiała.
Dotarli na ich miejsce. pary stały w czterech rzędach na całej szerokości sali, dzieląc ją na dwie części. Rozpoczął się taniec. Całe szczęście David znał kroki dobrze. Muzyka była jak na jego gust za głośna. Musiał bardzo mocno się skupiać, by utrzymać równowagę. Ludzie wokół dalej gadali... cały ten szum i dźwięki mieszały się powoli w jednolity jazgot.
Po drugim tańcu Laura zorientowała się, że coś z mężczyzną jest nie tak. Odsunęli się od parkietu i poszli na osłonięty balkon, gdzie ktoś otworzył okno i znad wody zawiewało świeższym powietrzem.
- Wszystko z tobą w porządku? - zapytała kobieta z troską w głosie.
- Mam słabą odporność na głośne i intensywne dźwięki. Pamiętasz, że w laboratroium unikam sprężarek i innych głośnych maszyn, prawda? - David uznał, że nie ma po co gadać jakichś głupot.
- To ma jakiś związek z twoją... no wiesz... - bąknęła Laura, wykonując gest w okolicy oczu.
- ...chorobą? Możliwe - odparł David i stuknął okulary, które spoczywały na jego nosie.
- Dobra, jeśli nie dajesz rady to może już stąd idźmy. Porozmawiałam z kim chciałam, pokazałam się... skoro tu tyle wytrzymałeś, to zapraszam cię na kawę - zaproponowała kobieta. David skinął niemrawo głową.
- Ale nim wsiądę do samochodu poczekamy aż mi przejdą zawroty głowy - zaznaczył.
23:00
David wyszedł spod prysznica i padł na łózko nie dbając o ubranie ani fakt, ze nei wytarł się specjalnie dokładnie. Układał sobie w głowie zdarzenia tego wieczora. Szło to jakoś tak: Dostał kawy, porozmawiali chwilę. Laura podziękowała mu za to, że z nią poszedł, on jej odpowiedział, ze było warto dla tych dwóch tańców, dopił kawę, życzyli sobie dobrej nocy i David zwinął się do siebie. Po tym wieczorze nie miał siły wyjść na miasto jako Stalker. Ubrał bokserki i zasnął jak zabity.
Apartament wynajmowany przez Davida Simmonsa
10.12.2009
18:00
David właśnie brał się za kolację. Ustawił talerz z kanapkami na małym stoliczku koło sofy i włączył telewizor. Akurat zaczynały się wiadomości. Poza dwoma ogłoszeniami "dalszych niefortunnych wypadków" z minionej nocy i garści innych informacji pojawiło się coś, co spowodowało, ze Stalker zeżarł kanapki naprędce i skupił się na przygotowaniach do przemiany. Położył na sofie kawałek drewna, wyciągnięty z jednej z szuflad, sprawdził w internecie stare artykuły w zwiazku ze sprawami tego psychola Crane'a i zamknął wszystkie okna i drzwi. Sprawdził dwa razy, czy wszystko jest szczelnie pozamykane i włożył do ust kawałek drewna. Siadł na podłodze, ujął w dłonie dwie metalowe rączki od hantli i zaczął przemianę. Nie mógł zmienić się w całości, ale poprawił strukturę kostną, wzmocnił mięśnie, wzmocnił słuch, poprawił węch, wzmocnił układ immunologiczny. Jeśli Crane użyje tych swoich gazów albo substancji dokrewnych, to Stalker musi być w stanie szybko opracować metodę przeciwdziałania. Potrwało mu chwilę nim doszedł do siebie po przemianach.
Spojrzał na zegarek - była 18:44
Wziął szybki prysznic, potem naniósł lokacje antykwariatów w Gotham na mapę w swoim palmtopie i ruszył w drogę. Na dworze padał rzadki śnieg. Pojedyncze śnieżynki wirowały w powietrzu pod wpływem nagłych podmuchów wiatru. David spojrzał na swój samochód, a potem ruszył na piechotę, czasem korzystając z metra lub autobusu. W najbliższym otwartym kiosku kupił bilet dzienny. Nie chciał ruszać samochodu, w końcu idzie po prostu "zwiedzić" tutejsze antykwariaty, prawda?