Wysłany: Wto 19:53, 29 Lip 2008
Temat postu:
Marysia i Kuba
Kurt odprowadził Marisę wzrokiem i gdy ta zniknęła na piętrze wymierzył znienacka cios w twarz karczmarza. Rozległ się głuchy plask i gospodarz pod wpływem siły uderzenia zatrzymał się na ladzie. Ochroniarz ledwo trzymał się na nogach, jednak miał jeszcze trochę siły w zanadrzu. Przynajmniej na takiego śmiecia.
Karczmarz cały dygotał i trzymał się za nos, z którego spływał czerwony wodospad.
-
Przy... przykro mi że tak się to ułożyło, panie. Ja... ja nie miałem wyboru – wciąż nie przestawał się trząść jak osika. -
To... Vorhees mnie zmusił... powiedział że zabije nasze dzieci...
-
Wasze dzieci nie żyją – wycedził przez zęby Steiner. -
Twój pan Vorhees wszystkie je zabił... jako odpadki swoich... nieudanych eksperymentów.
Łysy gospodarz przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co powiedział ochroniarz, a Steiner z kolei nie zamierzał dawać mu czasu na przełknięcie tej informacji. Wyciągnął zza pasa pistolet i przystawił do tłustej gęby mężczyzny.
-
Proszę, panie... nie... zrobię wszystko... wszystko... - nagle poprzez ciszę nocy dało się usłyszeć dziwny dźwięk dochodzący z całkiem bliska. Kurt spojrzał na spodnie gospodarza i okazało się że ten uwolnił swoje płyny. Ochroniarz spojrzał na niego z pogardą. -
Ty TCHÓRZU... dam ci ostatnią szansę, jeśli jeszcze raz mnie oszukasz, to wiesz co cię spotka... Jest tu w tej dziurze jakiś cyrulik?
-
Tak, tak panie... stary Schmidt, mieszka cztery domy dalej. - głos karczmarza przypominał teraz pisk małego dziecka.
-
Więc pójdziesz po niego natychmiast i przyprowadzisz go do naszego pokoju. A potem przygotujesz balię gorącej wody dla mnie i mojej towarzyszki, zrozumiano? - ochroniarz przycisnął mocniej pistolet do twarzy grubasa.
-
Tak, tak, tak... już idę.
Steiner czuł, że jeszcze chwila i straci przytomność, dlatego odstawił broń od policzka mężczyzny i pokazał nią wymownie w jakim kierunku powinien się udać grubas. Gospodarz wypadł z karczmy niczym piorun, a Kurt ruszył w kierunku schodów i jeszcze pięć minut zajęło mu nim dostał się do pokoju zajmowanego przez Marisę. Nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, tylko rozsiadł się pod drzwiami tarasując je jednocześnie swoim ciałem.
-
Ciekawe - usłyszał głos Marisy -
czy mój ochroniarz nauczy się pukać, nim znowu wlezie mi do pokoju.
Podniósł na nią zmęczone spojrzenie i zobaczył, jak w pośpiechu zakłada jego koszulę. Trochę go to zdziwiło, ale musiał przyznać, iż wyglądała w niej zabawnie. Odwróciła się do niego i lekko zbladła.
-
Twój ochroniarz... - mówił z trudem -
nauczy się pukać i dobrych manier, gdy ty przestaniesz sama pakować się w kłopoty. Czyli nigdy. Do momentu dotarcia do markiza Felixa Marri de Reiffeisena będę zachowywał się tak, jak uznam za stosowne. Ty lepiej pomyśl o swoim wspaniałym życiu z 14-latkiem, gdy do niego dotrzemy – uśmiechnął się krzywo, jakby na siłę, nie ruszając odkąd usiadł pod drzwiami.
Wyraz troski momentalnie zniknął z jej twarzy, ściągnęła brwi i prychnęła.
-
Nie mam zamiaru z nim żyć i to nie ja się wpakowałam w kłopoty, tylko mój ochroniarz mnie. Taka jest różnica.
Mówiąc skrzyżowała ręce na piersiach i odwróciła się do niego plecami.
-
Różnica jest taka, że jesteś rozpieszczoną dziewuchą z bogatego domu. I nie wiesz co to miłość, lojalność, przyjaźń – zaczął wyliczać na palcach. -
I tak dalej – rzucił od niechcenia. -
Niczego nie potrafisz docenić, wszystko niszczysz, choćby ktoś chciał być dla ciebie miły. - widząc, że odwróciła się do niego plecami, prychnął radośnie. -
No tak, teraz się na mnie obraź i pokaż jaka to z ciebie SZLACHCIANKA...
Steiner zacisnął zęby przy próbie zmiany pozycji.
'Gdzie ten cyrulik do cholery?', pomyślał, patrząc na komicznie wyglądającą w jego koszuli Marisę. Dziewczyna w końcu się odwróciła, a jej mina nie wróżyła nic dobrego. W kilku szybkich krokach znalazła się przed Kurtem i patrząc na niego z góry syknęła:
-
Rusz się, wychodzę.
Twarz mężczyzny z rozbawionej przybrała od razu groźny wyraz. Pozbierał się szybko acz niezgrabnie na nogi i zastawiając swym ciałem drzwi rzekł.
-
Wyjdziesz po moim trupie – mruknął złowróżbnie, patrząc pewnie w jej oczy. -
Może i jestem ranny, ale nie na tyle że mogłabyś się stąd ulotnić. A teraz wracaj na łóżko, dziecko...
-
Nie jestem tu mile widziana, więc wezmę sobie osobny pokój. Bo na to, że ruszysz stąd swoje zwłoki, nie mam co liczyć - mruknęła.
Choć mówiła bezbarwnym i obojętnym tonem, w jej oczach nie widział tego typowego dla niej chłodu.
-
Długo mam czekać? - tupnęła nogą i chwyciła go za ramię, żeby usunąć mężczyznę sprzed drzwi.
-
W nieskończoność, słonko – zdobył się na paskudny uśmiech. -
Nigdzie nie idziesz. Możesz złożyć na mnie zażalenie do ojca, ale mam chronić twój powabny tyłeczek i nie ruszysz się z pola mojego widzenia nawet na sekundę. Rozumiemy się? A teraz WRACAJ na łóżko... - coraz bardziej irytowała go ta rozmowa, a w głowie kręciło się tak, że widział trzy Marisy zamiast jednej.
'Gospodarz ma wpierdol', pomyślał Kurt, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Dziewczyna prychnęła coś niekulturalnego pod nosem i uwaliła się na samym środku dużego, ale cholernie niewygodnego łóżka. Choć ważyła niewiele, stary mebel wydał z siebie dziwne stęknięcie i na podłogę posypało się trochę siana, a w powietrze uniosły tumany kurzu.
-
Co za dziura zabita dechami! - denerwowała się Marisa kaszląc, gdy z pełnym impetem otwierała okiennice.
Kurt pokręcił jedynie głową i słaniając się na nogach otworzył drzwi. Stała w nich starsza kobieta, która zmierzyła go wzrokiem i westchnęła.
-
To będzie długa noc, kładź się pan, bo zaraz padniesz. A ty, pannico, byś dupę ruszyła i mu pomogła, przecież ten człek to ledwo żyw jest!
- Oczekiwałem starego Schmidta, nie jakiejś babuszki. Kim jesteś na Sigmara? - spytał szyderczo Kurt zasłaniając ramieniem wejście do pokoju.
-
Jestem jego żoną - spokojnie odpowiedziała kobieta. -
Możesz mnie wpuścić albo się wykrwawić na śmierć. Mi to różnicy nie robi, chętnie wrócę do łóżka.
-
Więc skoro nie robi ci różnic, to sio do łóżka, wpuszczę tylko starego Schmidta. - uśmiechnął się szeroko, stawiając kobietę w niezręcznej sytuacji. Nim zdołała coś odpowiedzieć, zamknął jej drzwi przed nosem i przekręcił klucz. Zwrócił się do Marisy:
-
Poszukaj mi w torbie igły i nici, sam się obsłużę... - mruknął, zbliżając się do łóżka chwiejnym krokiem.
-
Jednak jesteś idiotą - skomentowała dziewczyna i podeszła do niego szybko. Ujęła go pod ramię i pomogła mu się położyć na łóżku, nawet nie był w stanie protestować. Sięgnęła do torby i wyjęła z niej pudełko, w którym nosił niezbędne do opatrywania ran przedmioty.
-
Dobra, nie ruszaj się... - ze swojej torby wzięła niewielką buteleczkę i przyciskając Kurta za ramię do łóżka, polała mu ranę. Z początku nic nie poczuł, jednak po chwili miał wrażenie, jakby szlachcianka potraktowała go rozpalonym do białości żelaznym prętem. Syknął z bólu, zaciskając zęby i szarpnął się. Marisa trzymała go jednak mocno i po chwili zaczęła szybko zszywać jego ranę. Tego akurat już nie czuł...
Chwycił ją za dłoń, przerywając jej. W jego oczach widziała coś więcej niż to, czym ostatnio ją obdarowywał przy każdej okazji.
-
Przepraszam... za moje słowa.... - ścisnął jej dłoń mocniej. -
I dziękuję za to... co dla mnie robisz... - uśmiechnął się delikatnie, choć i ta czynność wymagała od niego teraz cholernej krzepy.
-
Bądź cicho, przecież nie mogę pozwolić, byś zakrwawił całą podłogę i zdechł tu jak pies. - uśmiechnęła się krzywo i szybko odwróciła wzrok.
Jej dłonie pracowały szybko i z dużą wprawą, jakby robiła to już kiedyś. Starała się przy tym być delikatna i nie zadawać mu więcej bólu. Gdy tylko rana została zszyta i opatrzona, ściągnęła z ledwo przytomnego Kurta wszystko od pasa w górę i zajęła się sprawdzeniem żeber.
Z krainy łączącej jawę i snem ściągnął go nieprzyjemny ucisk. Czuł w powietrzu zapach ziół, miał na sobie bandaże ściągające, lecz założone lepiej, niż sam to zrobił. Marisy nie było obok niego, lecz nim zdołał się podnieść i rozejrzeć po ciemnym pokoju, usłyszał ciche pluskanie. W kącie izby stała przesłonięta parawanem balia z wodą, a na podłodze koło niej paliła się mała lampka oliwna. Widział cień dziewczyny, która szorowała swoje ramiona.
Jak przez mgłę widział myjącą się za parawanem młodą kobietę. Wstał niezgrabnie i skierował się do drzwi. Sprawdził, czy są zamknięte, a następnie zabrał z sobą klucz wsadzając go sobie w spodnie. Następnie doczołgał się do łóżka i legł na nim bezwiednie pogrążając się w objęciach Morra.