Wysłany: Czw 21:16, 08 Sty 2009
Temat postu:
Santiago Cazorla de Fuentes
„Condenar!”, zaklął po estalijsku w myślach postawny mężczyzna, gdy przekroczył wraz z jakimś facetem progi karczmy o nieznanym nikomu szyldzie. Istotnie, nie trafił w progi dziesięciogwiazdkowej gospody, ale przecież nie w takich warunkach zdarzało mu się spijać złocisty napój, więc zmierzył zmęczonym, choć skrywającym jakąś niespożytą wewnętrzną siłę wzrokiem całą salę. Jego nawet przystojną twarz okalał niedbały zarost, przystrzyżony pierwotnie na estalijską modłę, teraz jednak stanowczo domagał się balwierza. Ani zarost, ani też włosy nie skrywały wystarczająco kilku szram szpecących oblicze podróżnika.
Blizny wyglądające jak cienkie blade kreski mogły zostać zadane bronią podobną do tej, którą nosił przy boku. Był to rapier o dość niecodziennym kształcie, gdyż oprócz jelca miał pleciony ze stalowego drutu kosz całkowicie chroniący dłoń szermierza. Była to zresztą jedyna ozdoba tej oszczędnej, żeby nie powiedzieć surowej w swym wyglądzie broni. Dla wprawnych oczu szczegóły tego ostrza zdradzały jego świetne wykonanie. To była broń przeznaczona do fechtunku, pozbawiona niepotrzebnych ozdobnych elementów, którym hołduje tak wielu arystokratów. Widać było, że to broń do walki, a nie do parady.
Solidnie wyglądający rapier nie był jedynym uzbrojeniem Estalijczyka. Za pasem miał zatknięty pistolet z zamkiem skałkowym. Również pozbawiony ozdób, obiecywał brutalną skuteczność. Dopełnieniem wyglądu caballero był przewieszony przez ramię pas na ładunki, przypominający pasy noszone przez rajtarów, pozwalający trzymać pod ręką wszystko niezbędne do przeładowania broni. Przybysz wyglądem i zachowaniem przypominał raczej żołnierza, niż szlachcica, co jednak sugerował sygnet noszony na palcu. Jednak dla osób nie znających estalijskiej heraldyki nie mówił nc więcej o jego właścicielu.
Nim nowoprzybyły zdążył rozgościć się w przybytku, był świadkiem niecodziennej sceny. Ot, jakaś smukła, choć wyglądająca na kwiat wieku kobieta starła się z kilkoma typami i nieźle im dołożyła. Santi podziwiał jej kocie ruchy, które przejawiały dość ciekawą technikę... Stwierdził, że pewnie gdyby chciała to zabiłaby ich wszystkich. Zanim wybrał spojrzeniem stolik, przy którym zasiądzie, kobieta o kasztanowych włosach stanęła mu na drodze i warknęła:
- Z drogi! - machnęła estalijczykowi szablą przed gardłem.
Santi z rozbrajającym uśmiechem na twarzy podniósł ostentacyjnie ręce do góry i rzekł po estalisjku.
- Silenciosamente, seniorita... - puścił jej oczko. -
Nie szukamy zwady, zwłaszcza z tak piękną i niebezpieczną kobietą jak wać pani. - de Fuentes odstąpił krok uśmiechając się zadziornie i robiąc jej miejsce, by mogła przecisnąć się między nim a nieznajomym towarzyszem z którym zawitał w progi tej gospody. -
Chyba że waszmość ma coś do tej pani, więc proszę działać, z chęcią pokibicuję. - rzucił do czarnowłosego mężczyzny ukazując rządek białych zębów, co było rzadkością w Starym Świecie. -
Ja muszę się napić...
Nie zwracając uwagi co zrobi mężczyzna, Santi skierował się do stolika puszczając wolno kobietę za którą tak gorączkowo krzyczeli ochroniarze. W sumie dobrze że im dołożyła, wszak nie każda z niewiast musi być kurą domową, a ci tutaj chyba o tym zapomnieli - to myśląc, zwadźca rozsiadł się wygodnie na krześle i gestem dłoni wezwał do siebie kelnerkę.