Wysłany: Sob 18:43, 10 Lip 2010
Temat postu:
Shadowdeath, Gambit, Hellion & Cyclops
Gdy padł strzał, Jessica zamarła i wstrzymała oddech. Łzy napłynęły jej do oczu, nienawidziła, gdy ktoś z przyjaciół ginął w czasie misji. Nie do końca wiedziała, co się dzieje, ale wreszcie wszystko przycichło, Deadpool zniknął, a ona mogła podbiec do Slice’a. Krew sączyła się z jego bezwładnej głowy i wyglądał tak, jakby spał.
- Vic... - jęknęła kobieta.
- Szybko sobie znalazłaś nowego faceta. - mruknął Gambit, próbując się wyrwać z zielonej mazi krępującej jego ruchy. W końcu zaprzestał walki z galaretką i westchnął ciężko. - Już go tak nie opłakuj, cherie... za chwilę pewnie się obudzi z bólem głowy. Możecie mnie w końcu z tego wyciągnąć? - Remy spojrzał na pozostałych. - W sumie Wilson miał niezły plan - “zabił” Victora, żeby zdobyć cenne minuty dla siebie. Jak na takiego idiotę to nieźle kombinuje...
Cyclops skręcił trochę moc promieni korzystając z wizjera i wycelował je w stawardniałą zieloną substancję pokrywającą Gambita. Ta zaczęła pękać i po chwili Remy został uwolniony. Chwilę potem podszedł do Jessici i dotknął jej ramienia, gdy stała nad prawie martwym Victorem.
- Będzie w porządku. - powiedział, choć tak naprawdę dużo bardziej wolałby, by Deadpool go wyręczył. - Z tego co widać, to jego czynnik regeneracji jest podobny do tego od Logana.
- W końcu to brat Wade’a, jakbyś nie wiedział, Cyke. - westchnął Gambit, otrzepując płaszcz z resztek zielonej galaretki. Spojrzał na mutanta. - A tak w ogóle co ty tutaj robisz w towarzystwie... - omiótł wzrokiem zebranych wokół. - ... co najmniej dziwnym? Nie powinieneś być z Ororo na Arubie? W końcu to wasz miesiąc miodowy. Chyba nie przystawiasz się do mojej byłej żony? - zapytał marszcząc lekko brwi.
- Mówiąc w skrócie... - Scott spojrzał na Gambita. - To nie jest twoja była żona, a Scott Summers którego znasz widocznie ma większego farta i wygrzewa się na słońcu. Co do pokrewieństwa Slice’a i Deadpoola to też nie jestem do końca pewien, gdyż niezbyt dobrze się znamy i raczej za sobą nie przepadamy.
- Czyli kim wy jesteście? Normalnie chyba trafiłem na więcej niż chciałem, homme... - rzucił Remy zerkając na Jess, która wyglądała jak jego żona. - Dziwne, bo wszyscy jesteście tacy sami jak ci, których znam. Więc bez wciskania gówna, mon ami...
- Mimo wszystko miło cię znów widzieć, Remy - Jessica uniosła zapłakane spojrzenie na mężczyznę w brązowym płaszczu. - Pochodzę z rzeczywistości, gdzie należymy razem do grupy o nazwie Six Pack. Ty, Deadpool, Deadeye i ja.
- Miło mnie widzieć? Czyli to na pewno nie ty... - Remy uśmiechnął się zadziornie. - Ostatnie, co moja była żona Jess mówiła, to coś a’la “i żebym cię więcej nie widziała, skurwysynu”. - mruknął. - A tak swoją drogą, to Six Pack zostało u nas rozwiązane i nigdy do niego nie należałem... Cholera, czyżbym miał gdzieś swoich odpowiedników?
Gambit zamyślił się na chwilę, po czym dodał.
- Nieważne, teraz czeka na mnie inne zadanie. Trzeba powstrzymać Deadpoola nim coś nawywija z wirusem. Pomożecie mi, czy mam to zrobić sam?
“To samo mogłaby powiedzieć Victorowi.” - przebiegło przez myśl Cyclopsa, gdy Gambit opisywał Jessicę z tej rzeczywistości.
- To sprytne urządzenie... - wskazał na Tallusa - wskazało nam ten sam cel. Mamy naprawiać różne rzeczywistości w imię jakiegoś wyższego celu, który nie jest do końca zrozumiały. Gdy misja się nie powiedzie, to zostaniemy tutaj na zawsze, czy coś w tym stylu. Więc wygląda na to, że zyskałeś oddział kawalerii. Tyle że najpierw przydałyby się jakieś wyjaśnienia, wiesz, w stylu co to za wirus i w ogóle.
- Na zawsze? - zerknął na Jess i uśmiechnął się chytrze. - Mi to nawet na rękę... Ale jeśli wirus zostanie uwolniony, to niedługo się będziemy cieszyć... Choć w sumie mi by tam nie przeszkadzało zbytnio, że homo superior zostaną rasą dominującą. - wzruszył ramionami. - Niestety, Charlie uważa inaczej i dlatego wysłał swojego najlepszego złodzieja, żeby zwinął fiolkę z Facade...
Jessica przysłuchiwała się wszystkiemu jednym uchem, w końcu nieco zainteresowała się rozmową.
- O co chodzi z tym wirusem? Zabije ludzi, tak? - zapytała niepewnie, nie do końca wiedząc, jak interpretować “że homo superior zostaną rasą dominującą”.
- Mince, wygląda na to, że znowu muszę wszystko tłumaczyć. - Remy zerknął na Slice’a, który wciąż się nie obudził. - Przynajmniej mamy czas, dopóki królewicz nie otworzy oczu. - uśmiechnął się krzywo. - A więc... jest coś takiego w USA jak Kościół Odrodzenia, który opracował wirusa Facade. Ten z kolei został im wykradziony przez Domino... Potem trafił w moje ręce, a teraz jest w rękach tego idioty... W skrócie, Kościół Odrodzenia chce użyć tej substancji na ludziach, by zamienić ich w mutantów. Niestety, ich wielebny nie przewidział, że jeśli użyje wirusa na ludziach, to oni po prostu zejdą... Dlatego Charlie wysłał mnie z zadaniem pochwycenia jedynej fiolki z tym chemicznym gównem...
- Milutko. - mruknął Scott. - Jak znam życie, to w tej rzeczywistości homo sapiens jak najbardziej sobie zasłużyli na śmierć. Ale skoro mamy ich ocalić, to lepiej zbierajmy się.
- Tahir, możesz przetransportować Slice’a i nas na dywanie? - zwrócił się do Arabian Knighta.
- Tak w ogóle, to kim jest ten szaleniec, który przewodzi Kościołowi? - zapytał ponownie Gambita.
Kiedy mężczyźni rozmawiali, Jessica ujęła twarz Victora w obie dłonie i skupiła się, starając objąć umysłem całe jego ciało. Trwało to chwilę, po czym Shadow zmieniła się w dym, a Slice wraz z nią. Odleciała kawałek, po czym zmaterializowała się pod ścianą i ułożyła głowę mężczyzny na swoich kolanach. Rana po postrzale powoli się zasklepiała...
- Poczekamy, aż Victor się obudzi - powiedziała Jess głosem dość nieprzyjemnym i nieznoszącym sprzeciwu.
- Nic mu nie będzie. - powiedział Cyclops. - Najlepiej z nas znasz Deadpoola i to, co może zrobić, gdy my będziemy czekać na Slice’a.
- A kim ty jesteś, żeby mi mówić, co mam robić?! - Jessica uniosła się. - Sam nas zostawiłeś, kiedy cię potrzebowaliśmy, a teraz nagle poczułeś się dowódcą? Wiesz co, Scott? Pierdol się! - warknęła. - Chcesz szukać Deadpoola? Leć w Alpy!
- Wtedy było narzekanie, teraz też jest! - Summers również podniósł głos. - Zdecyduj się wreszcie, zamiast ciągle miotać między dwoma rozwiązaniami! I nie mam na myśli tylko tej sytuacji.
- Victor jest dla mnie najważniejszy - Shadowdeath jednym zdaniem odpowiedziała na zarzuty i “żale” Scotta.
- Szkoda, że nie działa to w obie strony. - dodał na zakończenie Summers i odwrócił się plecami, odchodząc kilka kroków dalej.
Gambit trząsł się jak galareta, słysząc jak Jess beszta Cyclopsa. Chwilę później opanował śmiech i odezwał się najpierw do Scott’a.
- Koleś nazywa się Anton Krunch, według Xaviera to nowy Hitler. - mruknął Remy, po czym zerknął na Shadow. - Znasz jego kryjówki? Słyszałem swego czasu, że ma domek w Alpach Szwajcarskich, ale nikt nie zna jego położenia...
- Ja znam - odpowiedziała Jessica. - W moim świecie Deadpool i ja jesteśmy razem od kilku miesięcy i znam większość jego kryjówek. Uprzedzam was, że chata w Alpach jest naprawdę nieźle uzbrojona, zwykle lubił tam spędzać wolny czas i oblewać sukcesy, więc myślę, że powinniśmy zacząć od tego miejsca. Skoro też o nim słyszałeś - skinęła głową Gambitowi.
- Mam w nosie, co uważa Xavier. - powiedział, co nie zmienia faktu, że trzeba się ruszyć i zamiast odwiedzać Alpy, spróbowałbym wpaść z wizytą do Kruncha, gdyż to na jego zlecenie na pewno działa Wade.
- O, to jak wiesz, gdzie znajduje się Krunch, to z chęcią za tobą pójdziemy, Cyclops. - odparł Remy uśmiechając się lekko. - Moim zdaniem powinniśmy dorwać najpierw Wade’a - jeśli będziemy mieć wirus, nie sądzę by Krunch został obojętny wobec nas...
- A nie macie tutaj Cerebro czy czegoś w tym guście? - zapytał Scott.
- Od kiedy Deadpool bądź Krunch to mutanci? - prychnął Gambit.
- W mojej rzeczywistości Wade został genetycznie zmodyfikowany, dostał czynnik regeneracji i trochę lepsze zmysły. Wystarczyło, by dało się go namierzyć. - Summers wzruszył ramionami. - A sądziłem, że Krunch może być mutantem, skoro chce wymordować ludzi.
- Dziwne, u nas nigdy Cerebro nie wykazało jego obecności. - Remy wzruszył ramionami. - Myślę, że powinniśmy sprawdzić miejsce, o którym mówi Jess... Oczywiście jeśli Slice obudzi się dość szybko... W sumie mamy czas... - Gambit poprawił kołnierz płaszcza.
- Zawsze możemy ich zostawić i nie czekać, aż Wade zdąży się okopać. Jeśli macie jakiś odrzutowiec, to będziemy tam dość szybko, może nawet porównywalnie z Deadpoolem. - stwierdził Cyclops.
- Dobra, mi tam wszystko jedno, ustalajcie między sobą... - Gambit wzruszył ramionami.
- Ale mi nie jest wszystko jedno! - wtrącił się Hellion i spojrzał z wyrzutem na Scotta. - Serio, jeśli jesteś moim nauczycielem z innej rzeczywistości, to powinienem się teraz wstydzić. Bo Cyclops, który mnie uczył, był wspaniałym taktykiem i dowódcą... Mówił, że nie wolno i nie można zostawić ŻADNYCH towarzyszy, nieważne co się dzieje... Widać jesteś gorszą wersją mojego nauczyciela... - Julian skrzywił się, w końcu splunął i podszedł do Tahira. Póki co, to on bardziej wyglądał na jakiegoś dowódcę tej dziwnej zbieraniny.
- Scott ma rację, idźcie bez nas. - odezwała się Jess. - Dołączymy do was, jak tylko Victor się ocknie...
- Więc ja też zostaję. Cyclops nauczył mnie, by trzymać się razem, choćby nie wiem co... - rzucił Hellion. - Jesteście moją nową drużyną, a drużyna, tak jak rodzina, trzyma się razem.
Słowa Helliona zupełnie nie zmieniły jego nastawienia.
- Bardzo mi przykro, że nie spełniam twoich oczekiwań, szczeniaku. - powiedział ironicznie. - Ale jeśli mam do wyboru wykonanie zadania lub czekanie tutaj bez celu, to niestety ale wybiorę to pierwsze. Poza tym ta dwójka tutaj pewnie tylko czeka na to, aż ich zostawimy, by mogli zadbać o przetrwanie gatunku.
Następnie zwrócił się do Gambita.
- To jak, macie tutaj jakiegoś Blackbirda?
Słysząc, co Scott powiedział, krew się zagotowała w Jessice. Jednym gestem przywołała kulkę dymu, którą wycelowała w mężczyznę. A potem kolejną i kolejną. Gdy Cyclops był zajęty unikaniem ich, Shadow doskoczyła do niego i zdzieliła dłonią w policzek.
- Nie bądź patetyczny i zazdrosny, Summers, bo ci to kiepsko wychodzi - syknęła. Zerknęła na Helliona, który już się gotował do tego, by coś zrobić. Nie była pewna, po czyjej stronie się opowie, ale mało ją to obchodziło. - Serio, jednak się nie myliłam względem ciebie za pierwszym razem. Nie dziwię się, że w moim świecie Jean cię zostawiła dla Logana, on przynajmniej ma jaja - splunęła mu pod nogi.
Gambit schował dłonie do kieszeni i zagwizdał.
Czerwone promienie błysnęły groźnie za wizjerem Cyclopsa. Mężczyzna gotował się z wściekłości, nie tyle za wymierzony policzek, gdyż na niego akurat zasługiwał, co za wspomnienie Jean Grey.
- Nie dziwię się, że w twojej rzeczywistości Deadpool odstrzelił ci łeb. Na jego miejscu zrobiłbym to samo. - syknął.
- To dawaj! - warknęła Jessica, wysuwając wyzywająco podbródek. - I tak nie żyję! Więc mi akurat chuj zależy!
- Ta, jasne. - powiedział i prychnął pogardliwie. Wyminął ją i zwrócił się do Gambita. - Powiesz mi wreszcie czy macie jakieś latadełko?
- Nie, nie mam latadełka... - mruknął Remy, po czym spojrzał na Jessicę. - Jeśli wiesz, gdzie mieści się rezydencja Deadpoola, to mi pokaż, cherie. - wyciągnął ku niej dłoń, ignorując całą resztę. Następnie sięgnął do kieszeni i wyjął mapę.
Jessica skinęła mu głową i wciąż gotując się w środku, podeszła do mężczyzny. Nie dotknęła jednak jego ręki, tylko rzuciła przepraszające spojrzenie.
- Wybacz, Remy, ale wolę nie - uśmiechnęła się niepewnie, po czym przejrzała mapę. W końcu wskazała jedno miejsce. - Wydaje mi się, że to w tych okolicach. Niedaleko jest duży ośrodek narciarski, więc powinniście bez większych problemów namierzyć dom. To naprawdę wyjebana chata, nie da się jej nie zauważyć. Uważaj na siebie, ok? - spojrzała Gambitowi w czerwone oczy.
- Przecież wiesz, że nie będę. - ukłonił się teatralnie, po czym spojrzał na mapę, a chwilę później przeniósł wzrok na nieznajomych znajomych. - To kto w końcu idzie?