Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 11, 12, 13  Następny
Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 10:59, 25 Cze 2010     Temat postu:


Cyclops

Naprawiony przez Madroxa chopper przecinał kolejne ciemne ulice, gdy instynktownie wybierałeś dla niego kierunek. W tym momencie sam nawet nie wiedziałeś, co cię prowadziło – czy to był umysł, serce, gniew? Albo po prostu chwila i instynkt? Może to wszystko zmielone w jednym kotle? A może jakieś wyższe uczucia? W tym momencie nie było to ważne, przynajmniej nie dla ciebie, bo dla innych z pewnością tak… w końcu odbiłeś od składu, który miał stanowić zazębiającą się całość… Puzzle, które miały z sobą współgrać jak jeden organizm. Odbiłeś od Exiles, przynajmniej w tej chwili. I przynajmniej ta chwila coś dla ciebie znaczyła.

Kolejne metry betonowego lasu pokonywałeś instynktownie, trzymając się tego, co mówił Vision – las na północ od Nowego Jorku, tam miał się znaleźć wnuk Scotta. Wiedziałeś, że nie twój, bo nie przeżyłeś tego, co każdy dziadek, czy nawet ojciec miał przeżyć… nie przeżyłeś tego, co przeżył Cyclops z tej rzeczywistości, ale mimo wszystko coś pchało cię do działania. Czyżby odezwały się w tobie jakieś ludzkie emocje? Uczucia? Może…

Ludzka postać na skraju reflektora sprawiła, że wyrwałeś się z rozmyślań i zwolniłeś. Gdy się zbliżyłeś, wodospad rudych włosów uświadomił cię o tym, czego nie chciałeś spotkać. Zgrabna sylwetka i szeroki ciepły uśmiech sprawił, że ominąłeś dobrze znaną postać i wjechałeś wprost w szybę wystawową jakiegoś budynku. Zanim spotkałeś się z ostrym szkłem, wiedziałeś dobrze, że przed sobą zobaczyłeś Jean. I to było dla twojej duszy równie ostre doznanie, jak fizyczne obrażenia, które właśnie odniosłeś.

Konkretne uderzenie nie pozwoliło ci wyjść bez szwanku. Pocięty niemal na całym ciele wyszedłeś z witryny i spojrzałeś przed siebie mrużąc oczy, które zachodziły krwią. To była zdecydowanie Jean, choć dużo starsza. Za nią dostrzegłeś dwie niewyraźne sylwetki w oddali.



- Witaj, ukochany, nie sądziłam, że przeżyłeś. Myślałam, że mamy to już za sobą. – założyła dłonie na biodra i zerknęłą w bok. Przecierając oczy z krwi dostrzegłeś dwie potężne sylwetki wyłaniające się z cienia.

- Więc jak, Summers, zginiesz wreszcie, czy nie? – zapytał Wolverine uśmiechając się dziko i wysuwając pazury. Jean oddaliła się za mężczyzn, znikając po chwili całkowicie z twojego pola widzenia.
- Myślę, że musimy mu pomóc, Jimmy. – gość znany z twojej rzeczywistości jako Sabretooth oblizał wargi. – Który z nas pierwszy zasmakuje jego krwi… po raz drugi?
- Ten idiota Wilson zjebał sprawę, więc się nie krępuj, Victor. – Logan wskazał pazurami na ciebie.
- Nie zamierzam, Jimmy. – Sabre uśmiechnął się zimno, po czym zerwał się niczym dziki tygrys ruszając w twoją stronę.


Exiles [MG feat. Evandril]


Cyclops odjechał, a ci, którzy zostali, zajęli miejsce na magicznym dywanie Arabiana i po chwili ruszyliście. Z początku podróż mijała szybko i na miłej rozmowie. Jessica próbowała wyjaśnić, jak wygląda jej rzeczywistość, a Victor przysłuchiwał się temu jednym uchem. Czy poważnie traktował ich znajomość czy nie, o tym świadczyły jego gesty i zachowanie. Martwił się o kobietę i był cholernie zazdrosny, wciąż mając na nią oko. Gdy tylko James spojrzał nie tam gdzie trzeba, Slice zareagował szybko wykonując tylko jemu znany wyrok na Madroxie i wysadził go z tego dziwnego środka lokomocji uderzając w jego potylicę. Mutant się skopiował pod wpływem uderzenia, a jego kopie rozwinęły się na całej długości ulicy jak domino.

Na szczęście Tahir trzymał rękę na pulsie – Arab odwinął swój turban, a szarfa w niezwykły sposób chwyciła oryginalnego Copy-Mana i sprowadziła go z powrotem na dywan, usadawiając go tuż obok Hashima. Arab spojrzał w stronę Victora.

- Masz wspaniałą kobietę, a mężczyzna taki jak ty powinien umieć trzymać nerwy na wodzy. Nie musisz już nic udowadniać. – Arabian skinął mu głową i pozbawione to było jadu, zwłaszcza, że od zawsze dużo widział. Więcej, niż Slice mógł się spodziewać. – Mogę cię nauczyć kilku technik medytacji. To naprawdę pomaga w takich chwilach i pozwala zapanować nad sobą. – dodał, przenosząc na chwilę spojrzenie ciemnych oczu na blondynkę. Był zdania, że przy tej mutantce to każdemu z drużyny przydałby się trening panowania nad emocjami i żądzami… Inaczej Victor ich wszystkich prędzej czy później pozabija.

Vision prowadził ich pewnie, nie angażując się w personalne sprawy drużyny. Gdy zatrzymali się przy jakimś sklepie, by uzupełnić zapasy, po wyjściu przywitała ich niespodzianka. W sumie mogli się takiej spodziewać.



- Ręce w górę, albo otworzymy ogień. – wykrzyknął jeden z, na oko tuzina, żołnierzy. Wszyscy na pancerzach mieli dobrze wam znane logo S.H.I.E.L.D.

A Cyclopsa wciąż nie było widać.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:57, 25 Cze 2010     Temat postu:


Drużyna na dywanie Razz

Cios Slice’a z łatwością i szybkością błyskawicy uderzył w Madroxa, a ona jedynie zdążyła się zdziwić i zasłonić oczy, gdy mężczyzna został wyrzucony z dywanu. Przez chwilę nie do końca była pewna, czy to co widziała jej się czasem nie uroiło, ale nie.
- Cóż… nie musiałeś tego robić – powiedziała spokojnie, z całej siły starając się opanować śmiech. Kąciki jej ust zadrgały, gdy próbowały unieść się do góry, a ona z nimi walczyła o zachowanie powagi.

Victor usiadł z powrotem na latającym dywanie wypuszczając powoli powietrze przez lekko rozchylone usta. Usiadł w pozycji medytacyjnej, na piętach, ze złączonymi nogami, zaś dłonie położył na udach i na koniec przymknął oczy. Twarz mu się wypogodziła, zniknęło z niej wcześniejsze napięcie, a i sam oddech mężczyzny uległ zwolnieniu. W końcu, po dłużej przerwie, usiadł znów w normalnej pozycji jaką był siad "po turecku" i spojrzawszy Tahirowi w oczy odpowiedział.
- Wierz mi, zapanowałem nad sobą.
- A co, chciałeś go zabić? Za patrzenie się na biust twojej kobiety? Powinieneś być dumny, że Allach ją tak łaskawie obdarował. – Arabian uśmiechnął się do Slice’a i spojrzał przed siebie kierując dywanem.

- Może jeszcze miałem dać mu śliniaczek i obetrzeć usta?
Zapytał w odpowiedzi nieco cierpkim głosem, zdał sobie jednak sprawę z tego, że znów zaczyna się unosić i zamilkł na dobre. Jedynie odchrząknął cicho i przeniósł swe spojrzenie w bok, choć dłonią odszukał dłoń Jess.
Tahir jedynie pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Miał nadzieję, że napięcie szybko zostanie rozładowane.
- Ponoć mężczyźni są jak dzieci. Tylko im butla i cyc w głowie. - dorzucił bardziej do siebie.
Kobieta zaśmiała się i mocniej ścisnęła dłoń Victora, posyłając mu przy tym miły uśmiech.
- Nie denerwuj się, kochanie. Może jesteś głodny? Zwykle jak faceci się robią głodni, to od razu szybciej tracą cierpliwość i się wkurzają.
Hashim siedział cicho i sterował dywanem. Jessica nachyliła się Victorowi do ucha i szepnęła coś.

W tym właśnie momencie James otworzył oczy i natychmiast podniósł głowę. Rozejrzał się na boki w poszukiwaniu wroga i szybko zorientował się, że cokolwiek ich zaatakowało, jego towarzysze najwidoczniej już sobie z tym poradzili.
- W porządku? - zagadał błyskawicznie do pozostałych. On czuł się chyba dobrze... ale nie wiedział, czy inni nie oberwali.
- To raczej ty powinieneś powiedzieć, czy z tobą wszystko w porządku. – zauważył Tahir, marszcząc lekko brwi. Może chłopak za bardzo oberwał? W tym czasie Slice odpowiedział Shadow, lecz tylko ona mogła dosłyszeć, co wyszeptał jej do ucha.
- Tak. Chyba tak. - odparł zdziwiony i podniósł się do pozycji siedzącej. - Co się stało? - zapytał masując sobie kark, gdzie czuł dziwne mrowienie.
- Masz szczęście, że Victor ci karku nie złamał. – zauważył Tahir. – Lepiej na przyszłość patrz się przed siebie. Będzie to z pewnością bezpieczniejsze dla ciebie.

Pierwszą rzeczą, którą Madrox zrobił, po usłyszeniu tego było oczywiście odwrócenie się.
- Co to ma znaczyć?! - powiedział zaskoczony spoglądając na Slice’a.
- Gówno.
Odpowiedział lodowato zimnym głosem przenosząc wzrok ze swojej kobiety na Madroxa.
- Jak chcesz zachować oczka i nie dorobić się drugiego uśmiechu paręnaście centymetrów niżej to milcz i podziwiaj błękit nieba.
Po tych słowach zwrócił się ponownie do Jessici i szepnął jej coś do ucha z szerokim uśmiechem na ustach.
- Trzymajcie swoje nerwy na wodzy, panowie. Mamy tutaj większe problemy, a na małe tete-a-tete możecie umówić się potem. - wtrącił Arab.
- Nie bluźnij, tylko odpowiedz na pytanie! Co ci odbiło, żeby atakować swoich?! - odparł zdenerwowany James, nadal siedząc tyłem do kierunku lotu. Czując, że może być zaraz ostro,

Jessica odruchowo położyła dłoń na ramieniu Victora.
- Dobrze tatusiu.
Odparł z beznamiętnym wyrazem twarzy, po czym uśmiechnął się cierpko i powoli wyciągnął pistolet z kabury.
- Glock 18, w minutę wypluwa 1200 naboi kalibru .45. W magazynku jest ich 36, jedna wystarczy, żeby Twój łeb wyglądał jak melon, który upadł Twojej mamusi na chodnik, a mnie wystarczy do wyciągnięcia spluwy i naciśnięcia spustu tyle, ile Tobie zajmuje mrugnięcie. Więc jak myślisz, chce mi się tracić czas na tłumaczenia, czy sam do tego dojdziesz, a przy okazji sprawisz, że nie zmarnuję ani jednego naboju?
Zapytał patrząc na Jamesa wyczekująco i nawet dłoń Jess nie była go w stanie w tej chwili uspokoić.

Tahir obrzucił ich obu ostrym spojrzeniem, po czym podniósł się szybko do pionu, a dywan nadal realizował obrany wcześniej kurs.
- Mówiłem, żebyście się uspokoili. Victor, schowaj broń, nie chcę żebyś mi zachlapał dywanik. A na poważnie, jeszcze słowo i wysadzę was tutaj obu i będziecie mieć sporo czasu, żeby sobie wyjaśnić wszystko nim przydreptacie na swoich nóżkach do lasu. – uśmiechnął się i najspokojniej w świecie wrócił do poprzedniej pozycji.

Gdyby Tahir ich wysadził, efekt byłby tylko jeden i zdecydowanie nie pozwoliłby wracać Madroxowi o własnych nogach. Ewentualnie z nogami w rękach jeśli już. Poza tym nie chciał sprawiać Shadow zawodu, bo i również jako brat krwi jak został wcześniej nazwany, nie chciał wystawiać zaufania oraz cierpliwości Araba na próbę. Powoli schował Glocka do kabury i nie odezwał się już ani słowem.

Widząc to Madrox też wziął na wstrzymanie, choć jeszcze przed chwilą gotów był podjąć walkę... Zajmie się tym później.
Dało się słyszeć głośne westchnięcie ulgi, choć może nie do końca był to ten dźwięk. Kobieta zarumieniła się lekko, po czym spojrzała gdzieś w bok i przysunęła bliżej do Victora.
- Całe szczęście, że się opamiętaliście – rzuciła niepewnie. Po czym szepnęła coś Slice'owi na ucho.

James doskonale zdawał sobie sprawę, ze nie pokona Slice’a siedząc tyłem do niego. Tamten cały czas mógł celować w jego głowę i mężczyzna wiedział, że spokojnie zdąży nacisnąć spust, zanim James wymierzy do niego z Shotguna. Ale zdawał sobie sprawę, że w tym wrogim świecie na pewno zdarzy się okazja, aby wyrównać porachunki... z nawiązką.
Wyglądało na to, że Victor i Jessica przestali się przejmować zaistniałą sytuacją, gdyż mężczyzna delikatnie ją pocałował w usta, a ona zaczęła go skubać po brodzie. Na chwilę obecną zapanował względny „spokój”…
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 20:06, 25 Cze 2010     Temat postu:


Cyclops

*Jeannie?*
Zaskoczony Summers szarpnął kierownicą, a sekundę potem wpadł przez szybę do wnętrza sklepu.

***

- ... ale tym razem sytuacja jest krytyczna. - dokończył swoją wypowiedź Nick Fury.
- Zawsze jest, gdy S.H.I.E.L.D. jest zamieszane. - uzupełnił Cyclops. - Przykro mi, pułkowniku, ale X-Men nie są zainteresowani współpracą. Instytut jest w ruinach, wszyscy przeszliśmy ostatnio niezłe piekło. Tym razem będzie pan musiał znaleźć kogoś innego do odwalenia brudnej roboty.
*Scott, zaczekaj!*
- Wyjdź z mojej głowy, Jean. Podjąłem decyzję. - przerwał na chwilę rozmowę zwracając się do stojącej obok rudowłosej kobiety. - A teraz przepraszam Fury, Hank McCoy i ja musimy znaleźć sposób na odbudowanie tego miejsca. - dodał wychodząc.
Pułkownik zwrócił się do Marvel Girl:
- A może ty i Logan spróbujecie? Stronę prawną zostawcie S.H.I.E.L.D., w najlepszym wypadku to będą miłe wakacje.

***

- Więc jak, Summers, zginiesz wreszcie, czy nie? – zapytał Wolverine uśmiechając się dziko i wysuwając pazury. Jean oddaliła się za mężczyzn, znikając po chwili całkowicie z twojego pola widzenia.
- Myślę, że musimy mu pomóc, Jimmy. – Sabretooth oblizał wargi. – Który z nas pierwszy zasmakuje jego krwi… po raz drugi?
- Ten idiota Wilson zjebał sprawę, więc się nie krępuj, Victor. – Logan wskazał pazurami na ciebie.
- Nie zamierzam, Jimmy. – Sabre uśmiechnął się zimno, po czym zerwał się niczym dziki tygrys ruszając w twoją stronę.

Summers czekał tylko na ten moment, gdy Sabretooth podejdzie na tyle blisko, by dostał jak największą porcję jego promieni optycznych.
- Wasza zdolność regeneracji będzie dziś bardzo potrzebna. - powiedział sięgając ręką do wizjera.
- Szybko się przeliczysz, chłoptasiu. - warknął Sabretooth i z gracją kota wyminął promień. Nim Cyclops się zorientował, Victor wybił się w powietrze i doskoczył do niego potężnym ciosem pzaurów posyłając go znów w witryny sklepowe.
- To dopiero początek, Summers. - mruknął i doskoczył po raz kolejny, nim Scott zdołał się ruszyć. Potężny rzut o ścianę mutant odczuł na własnym kręgosłupie. Stojący kilka metrów od niego Victor rzekł z satysfakcją w głosie.
- Cholera, że też nie mogą cię sklonować jeszcze raz... Czuję się jakbym miał deja vu. - warknął i ruszył w kierunku Cyclopsa.
- Zakładasz, że nie znam nowych sztuczek, brzydalu? - wykrztusił, wypluwając krew i ocierając usta. Kolejny strumień promieni wycelował w nogi Victora, chcąc spalić wszystkie mięśnie aż do samej kości.
Czego jak czego, ale Cyclops mógł się spodziewać, że tacy przeciwnicy nie będą zwykłymi bandziorami, których można sprać na kwaśne jabłko. Sabretooth z całą pewnością kimś takim nie był. Gdy Scott wypalił, Victor ponownie uniknął promieni optycznych i znalazł się przy mutancie.
- Co teraz, maleńka? - warknął. - Nie bądź taka niedostępna!
Summers po raz kolejny nie miał czasu zareagować, gdy Victor sprawdził twardość jego czaszki w zderzeniu ze ścianą. Następnie odrzucił Summersa w głąb pomieszczenia, tuż pomiędzy dwa regały. Jedna z lamp, wisząca na dwóch kablach ożywiła się, parskając iskrami i wykrzywiając nienaturalnie twarz zbliżającego się giganta. Cyclops widział ich trzech, a serce waliło tak, jakby zaraz miało wziąć wolne.
*Myśl, Scott. Myśl.*
Kątem oka dojrzał drzwi na zaplecze. Tylko tego potrzebował. Wystrzelił maksymalną siłą promieni najpierw w podłogę, a potem w sufit by zawalić go na spadającego w dół Sabretootha i znaleźć chwilę czasu na pozbieranie się i ucieczkę na zaplecze. Tam miał nadzieję znaleźć coś, co może mu pomóć lub ewentualnie jakąś kryjówkę.

***

Cyclops był ubrany w czarny garnitur. Znajdował się w bogato ozdobionej sali balowej, opierał się o jedną z kolumn. Do pomieszczenia po chwili wszedł Logan.
- Nie pogratulujesz mi, chłoptasiu? - zapytał ironicznie pan młody. Summers tylko warknął wściekle, zdejmując z oczu okulary ze szkłami wykonanymi z rubinowego kwarcu. Posłał wiązkę promieni w stronę Wolverine'a, który odleciał na kilkanaście metrów, jednak już chwilę potem był na nogach. Skacząc do góry ominął kolejny strzał i już był przy Cyclopsie. Zrewanżował się prawym sierpowym i kopnięciem w brzuch. Potem wysunął pazury.

Pomieszczenie rozbłysnęło czerwienią. W miejscu, gdzie do tej pory stał Logan, teraz widać było szczątki robota, a chwilę potem rozpłynęła się również sala balowa ukazując prawdziwy wygląd Danger Roomu.

***

Tego ataku Sabre się nie spodziewał - uderzenie promieniami w podłogę posłało Victora w dół, a gruz z sufitu spadający na niego wydawał się jego mogiłą. Cytclops wykorzystał tę chwilę, by znaleźć się na klatce, gdzie schody prowadziły w górę i piętro niżej. Był cały obolały, pocięty i ogólnie czuł się tak, jakby wciąż siedział na huśtawce. Złapał się poręczy by wziąć kilka oddechów, a następnie zaczął wspinać się po schodach na górę szukając schronienia. Wiedział, że kamienie z sufitu tylko spowolnią Victora, który tutaj był o wiele silniejszy, niż ten z jego rzeczywistości. No i wciąż pozostawała perspektywa kolejnej walki z Loganem.
Cyclops otworzył z kopa drzwi na dach i skrył się za jedynym z wentylatorów. Czekał dobre pięć minut, ale nikt się nie pojawił. W oddali, po przeciwległej stronie ulicy usłyszał strzały i odgłosy walki.
Wiedział jedno - jeśli ktoś strzelał, to na pewno nie był to ani Wolverine ani Sabretooth, więc być może jakiś sprzymierzeniec. Wychylił się lekko zza osłony by sprawdzić czy droga jest wolna i przekuśtykał do krawędzi dachu by sprawdzić co się dzieje.

Kilka budynków dalej, pod jakimś zawalającym się sklepem dostrzegł swoją drużynę. Zerknął w dół i widział, jak dwie postaci oddalają się w ich stronę. To na pewno był Sabretooth i Logan.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:00, 26 Cze 2010     Temat postu:


W sklepie... Slice & Shadowdeath

Po wejściu do sklepu kobieta obrzuciła półki wprawnym okiem, oceniając ich zawartość pod względem przydatności. Od razu namierzyła balsam ujędrniający, który ją interesował, a następnie wrzuciła do koszyka tyle opakowań prezerwatyw, ile było na stanie. Zerknęła też na jakąś małą tubkę, wzięła do ręki i przeczytała na głos.
- Żel o zapachu wiśniowym. Zwiększa doznania obojga partnerów… Hmm… Nieee, nie przyda się – stwierdziła, po czym rzuciła za siebie, śmiejąc się pod nosem. Po chwili do koszyka powędrowały jeszcze kanapki, wino, jakiś sok, butelka wódki, świeczki i zapalniczka.
- Nieźle. Świat zmierza ku zagładzie, a i tak mają gumki i wódkę w sklepie. Podoba mi się to – podrapała się po głowie. – Może jednak zabawimy tu dłużej? Zrobi się jakąś imprezkę czy coś – zaproponowała z szerokim uśmiechem. Do swoich zakupów dorzuciła plastry, bandaże, wodę utlenioną i spirytus. Od razu też zajęła się swoją raną na ramieniu.
- Slice, kochanie, pomógłbyś mi? – zapytała, sycząc cicho z bólu, gdy paląca ciecz zalała jej ranę. – Póki co tylko odkazić, potem się to zaklei, jak już odbijemy młodego. No i znaleźć ci nieco czekolady i Mountain Dew, tak na poprawę nastroju i na przyszłość, żebyś kiedyś przypadkiem nie pozabijał ludzi z naszej ekipy.

Słysząc jej słowa odnośnie żelu uśmiechnął się szeroko, choć w sumie był to jedynie grymas rozciągniętych ust, gdyż Victor usta wypchane miał już po brzegi snickersem niczym jakiś chomik. Do tego w prawej dłoni trzymał otwartą puszkę Mountain Dew, którą cholera wie, kiedy otworzył.
- Mhm.
Mruknął tylko głośno idąc szybko w jej stronę i pospiesznie przełykając resztki batona, popijając go słodkim napojem. Puszka stuknęła głośno o blat, a obok niej spoczął w połowie spożyty batonik, zapewne nie pierwszy odkąd się tu znalazł. Odnośnie prezerwatyw nie odezwał się nic, jeśli nie liczyć chrząknięcia połączonego z lekkim rumieńcem na twarzy mężczyzny. Błyskawicznie jednak zajął swą uwagę fachowym opatrywaniem ran Jessici. W końcu jako były komandos znał się na pierwszej pomocy bardzo dobrze.

- O, już znalazłeś – zauważyła nieco zmieszana Jessica, która dopiero teraz zwróciła na niego swoją uwagę. Uwielbiała zakupy i nic nie mogła na to poradzić… Wchodząc do sklepu zapominała o całym świecie. – Auć, szczypie – skrzywiła się. – Normalnie mnie kurwica strzela z tymi ranami… Dlaczego tylko ja obrywam?

- Pewnie z zazdrości o to, jaka jesteś ładna...
Mruknął w odpowiedzi na krótką chwilę unosząc wzrok z rany Shadow na jej oczy, a patrząc w nie uśmiechnął się do kobiety uroczo. Dodatkowo kiedy syknęła z bólu, jego ruchy stały się o wiele delikatniejsze, wyraźnie chcąc zminimalizować wszystkie niemiłe odczucia towarzyszące opatrywaniu jej ran.

- Dobra, nie musimy się z tym tak pieścić, zostawmy to na później – zaśmiała się. – Jeszcze ze trzy misje i będziesz ze mną wychodził na miasto jedynie po zmroku… Potrzebujemy coś? Widziałeś może śrubokręt i śrubki?

- Przesadzasz.
Stwierdził krótko uśmiechając się przy tym szeroko i dokończył opatrywanie ran mutantki. Czysto, schludnie, niemalże profesjonalnie. Na jej kolejne słowa nie wytrzymał i zaśmiał się krótko, po czym upił spory łyk Mountain Dew i zapytał.
- A co, chcesz Cyclopsowi dokręcić parę, żeby mniej mu odbijało, czy może podkręcić Madroxa żeby nie był takim idiotą?

Przez chwilę Shadow patrzyła na niego z głupim wyrazem twarzy, w końcu parsknęła śmiechem.
- Nie, Slice, choć zapewne by im się przydało. Zresztą… nieważne – zmieszała się lekko i odkaszlnęła. – To co? Mamy już wszystko? – zapytała i zerknęła ponad jego ramieniem na pozostałych, kręcących się po sklepie i oglądających zawartość półek.

- Powiedz o co Ci chodzi z tym śrubokrętem i śrubkami.
Powiedział nie kryjąc swego zaciekawienia. Chciał, a raczej musiał wiedzieć na co to Jessice, a jego nieustępliwość wraz z ciekawością sprawiały, że prędzej zamęczyłby ją swoją dociekliwością, niż odpuścił bez uzyskania zadowalającej go odpowiedzi. Zresztą, wraz z puszką i batonikiem zagłębił się pomiędzy półki szukając obu przedmiotów jakich potrzebowała.
- Jest tu w ogóle toaleta?
Zapytał rozglądając się wokół.

- Pewnie na zapleczu – rzuciła, wzruszając lekko ramionami. – Albo piętro wyżej. Chcesz poszukać?
Miała nadzieję, że mała zmiana tematu sprawi, że zapomni o wcześniejszym pytaniu.

- Trzeba będzie.
Odpowiedział stając w miejscu, prostując się i rozglądając po ścianach za ewentualnymi znakami co do kibelka. Zaraz też, w trakcie swoich epickich poszukiwań powoli kierując się na zaplecze, zapytał.
- To co z tym śrubokrętem i śrubkami?

- Nigdy nie dajesz za wygraną, co? – skrzywiła się i westchnęła ciężko. Nieco ściszyła głos, by inni jej nie usłyszeli. – Po prostu to mnie odpręża i pozwala się wyciszyć… No wiesz, przykręcanie śrubek… Uwielbiam to. W mieszkaniu zawsze miałam stertę mebli do skręcania – uśmiechnęła się lekko. – Pewnie teraz mnie uważasz za największą wariatkę?

- Też lubię skręcać meble. Kiedyś, po przeprowadzce, skręciłem od podstaw wszystkie jakie były w domu.
Odpowiedział tak, jakby nie zrobiło to na nim wrażenia. Po chwili zaś uśmiechnął się triumfująco i dokończywszy batonika pochylił się w dół tylko po to, by po chwili rzucić Jessice paczkę śrub i zestaw śrubokrętów.
- Znalazłem kibel.
Powiedział chwilę później stojąc przy wejściu na zaplecze, gdzie po chwili zniknął bez słowa.

- Heeej! Poczekaj! Polaris mnie tu ściągnęła zaraz po niezłej imprezie… - burknęła. Jakby nie patrzeć, warto było skorzystać z kibelka, póki jakiś był pod ręką. Zapewne następnym razem trafią do świata, gdzie nawet podlewanie krzaczków przez mutantów będzie zabronione i karane śmiercią.
Weszła na zaplecze, rozejrzała się na boki i z bólem serca stwierdziła, iż będzie musiała poczekać w kolejce. Wkurwiało to ją. Kobiety powinny mieć zawsze pierwszeństwo…

* * *

Niedługo po tym dało się słyszeć odgłos spuszczanej wody, a potem kolejny. Choć się wydawało, że powinni teraz wrócić, żadne z nich nie pojawiło się od razu i towarzysze musieli poczekać około kwadransa, aż wrócą. Jessica wyglądała jak po przejściu tornada i była jeszcze bardziej zmęczona niż ostatnio, z kolei Victor wyglądał na niezwykle zadowolonego. Zresztą kobieta tak samo. Uśmiech był chyba jedyną rzeczą, na którą w tej chwili miała siłę.
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Sob 19:51, 26 Cze 2010     Temat postu:


Lot nie należał do przyjemnych. Było by inaczej, gdyby nie zdradziecki atak od tyłu... James nie mógł uwierzyć w to co się tam stało. Nawet jeśli w rzeczywistościach pozostałych, kopanie innych było na porządku dziennym, w co bardzo wątpił, to atakowanie swoich towarzyszy broni, od tyłu(!), bez powodu(!), wprost nie mieściło mu się w głowie. A mimo to, pozostali członkowie ekipy uznali, że wszystko jest w porządku.
James dodał dwa do dwóch i wyszło mu, że ta ekipa o straszne nieporozumienie. Banda zabijaków, których jedynym celem w życiu jest dokopać wszystkim wokół... James zrozumiał, podejście ludzi z innych rzeczywistości. Jeśli trafili na "takich" mutantów, jeśli w innych rzeczywistościach waśnie tak się zachowywali, to bojowa reakcja rządu i obywateli miała prawo mieć miejsca. I tak, jak James wcześniej nie rozumiał po co ktoś mógłby tworzyć Sentinele, tak teraz stawało się to zrozumiałe... Winna była nie ludzka głupota, ale głupota mutantów. Rozglądając się na boki łatwo można było dostrzec efekty takiego irracjonalnego zachowania - oto jak głupcy potrafili spie***yć cywilizację.
Dalsza część lotu minęła już bez "atrakcji".


Gdy dotarli do sklepu... lub raczej czegoś w tym stylu, James nie towarzyszył pozostałym. Oczywiście zanim wszedł do sklepu, schował broń... na tyle na ile mógł.
Sprzedawca wyglądał na niezbyt zadowolonego, z faktu że banda mutantów nawiedziła jego sklep. Spokojny, ciężko pracujący mężczyzna w średnim wieku, przyglądał im się z niewyraźną miną. Najwidoczniej widząc taką ekipę nie wiedział, czy to czasem nie jest napad.
- Dzień dobry! - powiedział James i obdarzył człowieka miłym uśmiechem. Ten tylko przełknął ślinę jakby lekko uspokojony, ale nic nie odpowiedział... zresztą James wcale na to nie liczył.
Wziął koszyk i udał się na dział produce, który znajdował się na brzegu sklepu, oszczędzając mu sporo szukania i ryzyka, że w którejś alejce spotka jakiegoś mutanta - sam nie mógł uwierzyć, że tak właśnie pomyślał.
Oczywistym już było, że tacy jak Silce są odpowiedzialni za istniejącą sytuację. Zarówno tutaj jak i w innych rzeczywistościach. Wszelkie konflikty były winą porywczych i nie panujących nad sobą istot... a jak wiadomo, mutant z takim charakterem był znacznie bardziej niebezpieczny od człowieka.

Wybrawszy kilka pomidorów, ogórka, parę marchewek, pęczek rzodkiewek, oraz parę mandarynek i jabłek, a także paczkę chipsów z clipstrip'a, James podszedł do kasy. Uśmiechnął się do sprzedawcy i postawił koszyk z zakupami na ladzie, aby ten mógł go podliczyć.
Gdy mężczyzna spokojnie warzył produkty, James przyjrzał się wystawionym gazetom i przeczytał niektóre nagłówki:

"Precz z mutantami!"
"Kolejny mutant oskarżony o morderstwo."
"Czy mutanci to kara od Boga?"


Jeszcze godzinę temu zachodził by w głowę jak coś takiego mogło się dziać, ale dzięki "koledze" z drużyny już to wiedział... Teraz istniało pytanie, czy da się to naprawić... James jakoś w to wątpił. Oczywiście prędzej czy później, mutanci stanowić będą 100% populacji, ale nie wiadomo na jak bardzo zrujnowanym świecie przyjdzie im żyć w tej rzeczywistości... i wielu innych.
- Poproszę jeszcze dwa snikersy i półtora-litrowego buxtona z lodówki - powiedział wskazując odpowiednie produkty, które kupowało się już przy ladzie.
Sprzedawca dołączył batoniki i mineralną do reszty zakupów, a następnie doliczył je na kasie.
- 9$ 26c - powiedział beznamiętnie sprzedawca.
Wyciągając z portfela banknot 10 dolarów, James miał nadzieję, że pieniądze w tym wymiarze wyglądają identycznie jak u niego... na szczęście tak właśnie było.
James nie przepadał za metalowymi pieniędzmi, więc gdy tylko otrzymał resztę, wrzucił drobne do słoika opatrzonego plakietką z napisem "Tips".
- Dziękuję. - powiedział przy tym James. Nie mógł być pewien, ale wydawało mu się, że sprzedawca przez moment uśmiechnął się do niego lekko i kiwnął głową w podzięce. Oto było ludzkie zachowanie, które mimo anty-mutanciej propagandy, przebiło się na zewnątrz.

Czekając na resztę James zajadał jabłko. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak bardzo był głodny.
Okazało się, że musieli czekać trochę dłużej, aż pewna parka skończy... "robić zakupy". James od razu rozkoszował się zakupionym jedzeniem i okazało się, że zdążył się najeść, zanim niektórzy raczyli do nich dołączyć.
W końcu mogli wyjść na zewnątrz i udać się w dalszą podróż... choć jak się okazało, jednak nie mogli. Za sklepem czekał na nich oddział żołnierzy, a zachowywali się zupełnie jakby właśnie miał miejsce napad na bank, a oni chcieli uciec z forsą.
"Trzeba było jeszcze dłużej siedzieć w sklepie!" - pomyślał Madrox. Gdyby załatwili sprawę szybko, unikneli by teraz nieprzyjemności.
Ktoś tu "naważył piwa", więc teraz niech pije. Dla Madroxa jasne już było, że w tej grupie współpraca nie miała szansy zaistnieć i każdy sobie rzepkę skrobie. W tej sytuacji i po tym co się wcześniej wydarzyło na dywanie, James zwyczajnie umywał od tego ręce.
Widząc co się dzieje, natychmiast wrócił się do sklepu. Gdy na zewnątrz miała miejsce strzelanina, on spokojnie odezwał się do sprzedawcy:
- Lepiej teraz nie wychodzić. Coś gorąco się zrobiło.

Kucnął chowając się za ścianą, i nie wychylając się za bardzo, wyglądając przez okno obserwował sytuację na zewnątrz. W razie czego gotów był włączyć się do strzelaniny... tylko nie wiedział jeszcze było po której stronie.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:00, 26 Cze 2010     Temat postu:


Tahir

Sklep zadziwił Hashima tak bardzo, że aż zdjął na chwilę turban z głowy i podrapał się po czole. Świeże owoce? Warzywa? Milusi sprzedawca? Jeszcze tylko brakowało jakiejś nastrojowej muzyki w tle i starszej pani robiącej zakupy. Obejrzał się za siebie, zerkając na obraz rozpościerający się za drzwiami i nadal nie mógł uwierzyć, że znaleźli takie miejsce. A może to była jedynie iluzja i pułapka? Postanowił pozostać czujnym.

Przechodził między regałami, wybierając dla siebie jakieś jedzenie i napoje, jednym okiem obserwując kręcących się po sklepie towarzyszy. Choć nie chciał podsłuchiwać, strzępki rozmowy docierały do jego uszu i również był niezwykle ciekawy, po co kobiecie śrubki… Niestety nie dosłyszał odpowiedzi, ale to – co zasugerował Slice odnośnie Scotta i Jamesa – niezwykle go rozbawiło. Zwykle by się nie śmiał z czegoś takiego, ale zdążył już polubić Victora i tym bardziej przekonać się, jakimi osobami są pozostali towarzysze. Dlatego też nie miał mu za złe tej uwagi. Zresztą, póki co i tak nie potrafili się zgrać, a takie momenty wyluzowania działały rozluźniająco na ciągle spiętą atmosferę w drużynie.

Gdy Alexander i panna Salieri zniknęli na zapleczu, Arabian jedynie westchnął, przewrócił oczyma i zerknął na zegar wiszący na ścianie. Wiedząc, że teraz mogą sobie chwilę poczekać, złapał jedną z gazet i zaczął czytać, przygryzając od czasu do czasu kanapkę z jajkiem i majonezem. Nagłówki nie były zbyt ciekawe, ale wystarczyło popatrzeć na ulicę za witryną sklepową, by wiedzieć, że do takich właśnie rzeczy eXiles zostali powołani. By ratować inne rzeczywistości chylące się ku upadkowi. Teraz zaczynał to rozumieć i miał nadzieję, że ich działania faktycznie będą przynosiły jakieś skutki. Na pewno oswobodzenie Xaviera wiele zmieni, ale co tutaj zdziałają? Tego wciąż nie wiedział. Liczył, że ten młody człowiek, odmieni bieg historii, zmieniając swój świat na lepszy – w końcu skoro mieli go oswobodzić, to nie był zwykłym pionkiem w grze. Czasami Tahir miał wrażenie, że są we Wszechświecie siły, które pociągają za sznurki Przeznaczenia. Bez względu na drogę, którą się wybierze...

Kwadrans nieco się przedłużał, lecz w końcu towarzysze wrócili do sklepu i mogli ruszyć dalej w drogę. Miał nadzieję, że ta „chwila” relaksu pozwoliła bratu się wyciszyć. Mimo że różnili się ze Slice’em, to pod względem umiejętności i zwinności byli cholernie do siebie podobni i Arabian naprawdę zaczął o nim myśleć jak o swym krewnym.

* * *

Pytanie o miętówki było pierwszym, które nasunęło się Tahirowi, gdy zobaczył przed nosem lufę MP40 i dziwnie ubranych facetów. Nawet jeśli nie odpowiedzą (bo na pewno nie!) to przynajmniej eXiles zdobędą cenne chwile na atak, który i tym razem miał być zupełnie „freestyle’owy”, jak to mawiał jego przyjaciel, Luke Cage. Arabian machnął z niesamowitą szybkością swoim sejmitarem uwalniając wiązkę plazmy, a następnie mentalnie nakazał dywanowi by zrobił dla nich zasłonę, w razie, gdyby któremuś z żołnierzyków zachciało się udawać Johna Rambo.

Odwrócił się po swym ataku, by dobyć szarfy i wykonać nią efektowny cios, gdy zobaczył plecy Madroxa znikające w drzwiach sklepu. Zmarszczył brwi i warknął.
- Ten zdrajca nas zostawił! Jesteśmy zdani na siebie!
Co prawda i tak nie robiło to żadnej różnicy, bo wcześniej się nie przydawał, ale sam fakt, że postanowił uciec z placu boju mówił honorowemu Arabowi jedno – to był mięczak i tchórz. A na takich jak on w jego kraju mieli swoje sposoby i jeśli sprawa z żołnierzami się zakończy, Hashim miał zamiar mu to zademonstrować osobiście. Był wyrozumiały na dywanie, ale teraz przebrała się miarka i przyznał sam przed sobą, że lepiej by było, gdyby Slice go sprzątnął, kiedy była ku temu okazja.
- Mamy zdrajcę i tchórza w drużynie, bracie! – spojrzał na operującego katanami Victora. – Gdy to się skończy, pokażemy Madroxowi, gdzie jest miejsce szczurów!

Honor, lojalność, braterstwo i odwaga dla wychowanego w najgorszej dzielnicy Bagdadu były wszystkim, a gdy zobaczył, co zrobił Madrox, krew się w nim zagotowała. Jeśli Polaris chce, by wykonywali nadal swoje obowiązki, niech wymieni tego tchórza na kogoś wartościowego i przydatnego. Póki co Madrox potrafił się tylko chować po kątach, jęczeć i narzekać. Nie było dla kogoś takiego miejsca w tej drużynie!
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:48, 27 Cze 2010     Temat postu:


Jessica Lee

Dziesięć lat temu…


- Tak? – mężczyzna odebrał telefon i odezwał się zaspanym głosem. – Halo? Kto tam? – zapytał, gdy nikt się nie odzywał. Po chwili doszedł go cichy szloch.
- Wujku Mario…
- Jessie? Co się stało? Czemu do mnie dzwonisz o trzeciej w nocy? Wszystko w porządku? – Mario zaczął się dopytywać, lecz szybko zamilkł, by dziewczyna mogła odpowiedzieć.
- Wszyscy nie żyją… - powiedziała i rozpłakała się.
- Jesteś w domu? Zostań tam, nigdzie się nie ruszaj. Już po ciebie jadę, Słoneczko.

* * *

Posiadłość Salvatore Salieri była ogromna i z daleka budziła respekt, tak jak i jej właściciel. Postawny Włoch, głowa rodziny i mafii, spoglądał na nią z góry, gładząc się po idealnie ogolonej brodzie.
- I co to ma być, Mario? – zapytał w końcu, nie kryjąc swej irytacji. – Zająłeś się przygarnianiem sierot? Cholera jasna, długo tolerowałem twoje dziwactwa, ale to już jest za wiele! – uniósł pięść, by uderzyć nią w swoje udo. Idealnie skrojone spodnie od garnituru nieco się zagięły, a on pieczołowicie zaczął je przygładzać i rozprostowywać.
- Nic się nie dzieje samo z siebie, Sal. – odparł dumnie Mario. – Jej rodzice byli moimi przyjaciółmi, a skoro ona teraz została sama, mam w obowiązku zapewnić jej dobrą przyszłość. Sam wiesz, o co mi chodzi, bracie. Chyba nie muszę tutaj przypominać naszego dzieciństwa? – poprawił garnitur.
- Daruj sobie – Salvatore skrzywił się, po czym wstał i w kilku pewnych krokach podszedł do blond dziewczyny. Przez chwilę oglądał ją z każdej strony, ujął jej brodę w dwa palce i obrócił głowę Jessici w bok. – Może jednak znajdzie się dla niej jakieś miejsce… - mruknął.
- Wiedziałem, że tak będzie – powiedział Mario. – Oby to było godne miejsce, Sal. Nie pozwolę jej posłać do jednego z naszych burdeli. Nie zasługuje na to, jej rodzice okazali mi swego czasu wiele serca. I prędzej zdechnę, niż pozwolę, by stała się jej jakaś krzywda.
Starszy brat od razu odstąpił od dziewczyny i syknął, jakby się sparzył.
- No bez przesady, przecież nigdy bym tak nawet nie pomyślał – skłamał, mierząc Mario jadowitym wzrokiem. – Zostanie tutaj, ale będzie pod moją opieką. Będzie wykonywać wszystkie polecenia, a jej życie … - nie musiał kończyć, bo i tak było wiadomo, o co mu chodzi. – Jak się nazywasz, dziecko? – zerknął na blondynkę.
- Jessica Lee – odpowiedziała, dygocząc ze strachu.
- Nie! Jesteś Salieri i masz o tym pamiętać! – ryknął, a dziewczyna aż podskoczyła w miejscu. – Mario, zaprowadź ją do pokoju i wyjaśnij wszystko. Cesar – załatw wszelkie formalności… to ma być legalna adopcja. Ja teraz mam ważniejsze sprawy na głowie.
To mówiąc odwrócił się do nich tyłem, ruchem ręki odprawił i splótł dłonie na plecach, powolnym krokiem udając się na balkon.

Rok później…

- Negocjacje trwają już dobrą godzinę, a Ivanow jest wciąż nieugięty – mruknął Cesar.
- To… źle? – zgadywała Jessica.
- Nawet bardzo źle. Ten ruski skurwysyn myśli, że może nam dyktować warunki. Odkąd nasza pralnia, którą twoi rodzice mieli u siebie w piwnicy, przestała działać, ciągle mamy z nim problemy. Tym razem zawyża cenę o ponad dwa miliony za zwykłe przewiezienie towaru – mruknął. – No ale ciebie nie powinno to interesować – dodał pośpiesznie, widząc malujące się na jej twarzy zaciekawienie.
Dziewczyna chciała o coś jeszcze zapytać, gdy telefon w korytarzu zaczął dzwonić. Szybko został odebrany przez Cesara i Włoch wymienił z kimś kilka zdań w swoim języku.
- Jess, skocz do gabinetu i powiedz ojcu, że jest do niego bardzo ważny telefon – powiedział zasłaniając słuchawkę i skinieniem głowy wskazał jej drzwi.
- Ale przecież mówił, żeby mu nie przeszkadzać pod żadnym pozorem – oponowała.
- Dlatego wysyłam tam ciebie, przecież tobie nic nie zrobi, a mnie by powiesił za jaja. No, leć! Powiedz, że stary Chang dzwoni.
Skinęła głową i wzięła głębszy wdech. Bała się swego nowego ojca, co chwilę miewał niekontrolowane napady złości i wolała być wtedy jak najdalej od niego. Zapukała cicho, odczekała chwilę i uchyliła nieznacznie drzwi.

- Osiem.
- Więcej jak pięć nie dostaniesz, a nawet tyle to nie jest war… Jessico! Chyba wyraźnie mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać! – warknął, zrywając się na równe nogi.
- Tak, wybacz mi, proszę. Ale jest ważny telefon do ciebie – powiedziała. – Stary pan Chang dzwoni – dodała pospiesznie. Zerknęła w bok, lecz widząc chłodne oczy postawnego Rosjanina, szybko uciekła spojrzeniem w drugą stronę.
- Przekaż Cesarowi, żeby powiedział panu Changowi, iż już idę – mruknął Salvatore, poprawiając mankiety. Kiedy tylko dziewczyna zniknęła za drzwiami, ukłonił się nieznacznie. – Zaraz wracam.
- Kto to był? – zapytał Rosjanin, nie kryjąc swojego zaciekawienia.
- Moja córka, Jessica. Przybrana – odparł spokojnie mężczyzna, zerkając na swego gościa z ukosa.
- Ile ma lat? Wygląda bardzo… młodo – zauważył.
- Jakieś szesnaście, o ile się nie mylę. A teraz wybacz, niestety pan Chang ma już swoje lata i nie cierpi czekać – Salieri uśmiechnął się cierpko. Ivanow poderwał się z krzesła, złapał mężczyznę za nadgarstek i pochylił w jego stronę.
- Niech już ci będzie pięć milionów. Ale chcę ją – wskazał na drzwi i oblizał usta. – Dziś w nocy.
- Hmm… - Włoch zastanowił się, gładząc po brodzie i przetarł policzek. – To moja córka. Prawnie i formalnie należy do mojej rodziny, Ivanow.
- Cztery i pół, niżej nie zejdę.
- Zgoda – podał mu dłoń.
Telefon był jedynie pretekstem, nie od dziś Salvatore wiedział, że Rusek miał słabość do nieletnich dziewczynek. Trochę żałował, że nie dostał Jessici pod swoje skrzydła, kiedy była młodsza, bo mógłby znacznie lepszą cenę wytargować, ale dobre było i to.

* * *

Czuła się okropnie, wręcz podle. Na samą myśl robiło się jej niedobrze i miała ochotę rzygać. Jak oni mogli to zrobić? Wszystko ją bolało… Siedziała przy stole, tępo gapiąc się w talerz z płatkami owsianymi i szklankę soku pomarańczowego. Blond włosy zakrywały jej twarz, by ukryć rozgoryczenie i zniesmaczenie.
- Twój ojciec jest z ciebie bardzo zadowolony, Jessie – powiedział Cesar, podchodząc do niej i kładąc jej dłoń na ramieniu. – Przysyła ci mały prezent.
Postawił obok talerza dziewczyny małe pudełeczko, po czym wyszedł z jadalni. Przez dłuższą chwilę je ignorowała, w końcu wstała od stołu i udała się do siebie do pokoju. Pudełeczko schowała do kieszeni.

* * *

- Wiesz, po co cię wezwałem?
- Nie.
- Nie? – uniósł do góry prawą brew.
- Nie, ojcze – poprawiła się szybko.
- Cel uświęca środki, Jessico. To jedna z głównych zasad, którymi się kieruje nasza rodzina. Twoja rodzina – odparł, pochylając się w jej stronę. – Rozumiesz, co ona oznacza?
- Tak.
- Tak? – mruknął.
- Tak, ojcze…
- Żadna cena nie jest za wysoka. Wczoraj zapłaciłem za ciebie najwyższą cenę. Ivanow był niezwykle zadowolony i udało nam się dobić świetnego targu.
- No nie wątpię, że był… - mruknęła pod nosem.
- Naucz się tych dwóch zasad, a zajdziesz wysoko.
- Zajdę wysoko jako dziwka? – skrzywiła się i szybko pożałowała swoich słów, gryząc się w język.
- Mało wiesz o życiu, Jessico. Kiedyś przypomnisz sobie moje słowa i dojdziesz do wniosku, że miałem rację – uśmiechnął się. – Kiedyś będziesz mi wdzięczna, córko. Pamiętaj, że wygrywają najsilniejsi, a każda oznaka słabości, czyni cię gorszym wśród tych, dla których musisz być silna.
- Dobrze… ojcze – odparła i w duchu odetchnęła z ulgą, że jej się nie oberwało za wcześniejsze stwierdzenie. – Czy mogę już iść?
- Możesz – skinął głową. – Jutro Cesar zabierze cię do fryzjera, kosmetyczki i do SPA. I zaczniesz z nim lekcje.
- Lekcje? – zdziwiła się.
- Zobaczysz – uśmiechnął się, po czym ją odprawił.

Teraz...

Tahir kupił kilka kanapek i jakieś soczki, a po wyjściu ze sklepu przywitali ich jacyś opancerzeni żołnierze. Arab uniósł brew w górę i spojrzał na nich.
- Macie panowie miętówki? Bo nie zauważyłem w środku. – nim się spostrzegli, z niebywałą szybkością dobył sejmitar i uderzył nim w powietrze, posyłając wiązkę plazmy w zgromadzonych. – Slice, bracie, pokaż im co potrafią twoje Glocki.
W myślach wciąż miał ich zadanie. Musieli je wykonać, bo taki był teraz sens nie-życia Araba.

Póki co Jessica otrząsnęła się ze wspomnień i wycofała kilka kroków, stając za Victorem. Mogła się zamienić w dym i z łatwością uniknąć ewentualnego postrzału, ale z sobie tylko znanych powodów tego nie uczyniła.
- Będę cię wspierać - powiedziała, tworząc coś na kształt dymnej tarczy. Może nie powinni byli się zabawiać na zapleczu? Znów była zmęczona i tym razem nawet obolała, czuła, iż nie na wiele się tym razem przyda. Co innego Victor. On już po kilku minutach był jak nowonarodzony. Farciarz cholerny…

Słowa Tahira były dla Alexandra niczym balsam dla uszu, bowiem od chwili gdy tylko zobaczył wycelowane w nich lufy karabinów, krew w nim zawrzała. Może w innym wypadku nie zareagowałby tak ochoczo, lecz starcie z Sentinelami i Madrox działający mu na nerwy sprawiły, że musiał przelać krwi.
- Kochanie, ja jestem w stanie unikać pocisków karabinowych.
Odpowiedział Jessice uśmiechając się zadziornie pod nosem, po czym błyskawicznym ruchem wyrwał Glocki z kabury wyrzucając ramiona szeroko na boki i ułamek sekundy później wciskając spusty obu pistoletów. Łuski szybowały w powietrzu, kiedy Slice zataczał ramionami okręgi aż do chwili, w której skrzyżował je, a w magazynkach zabrakło amunicji. Wszystkie 72 naboje zdolne powalić na ziemię jednym strzałem niejednego osiłka opuściły swe dotychczasowe miejsce ku uciesze Victora.

James miał ochotę strzelić Slice’owi w plecy, ale Jessica stanęła mu na linii strzału. Jej nie chciał zranić, więc i tym razem musiał się wstrzymać... przynajmniej na chwilę.
Widząc co się dzieje, natychmiast wrócił się do sklepu.

- Acha... - zdążyła powiedzieć niepewnie Jessica, widząc, co wyprawia jej mężczyzna. Aż się kobiecie gorąco zrobiło i zupełnie zapomniała cokolwiek robić. Stała jak słup soli, z otwartymi oczami i ustami, przyglądając się temu z podziwem.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 17:52, 27 Cze 2010     Temat postu:


Żołnierze S.H.I.E.L.D. na pytanie o miętówki nawet nie zareagowali przyciskając mocniej broń do barków – nie wyglądało na to, by mieli odpuścić. Powtórzyli komendę, a Arabian jako pierwszy ruszył do walki uderzając swym sejmitarem i zasłaniając drużynę dywanem. Wiązka energii powaliła pierwszych trzech adwersarzy, a reszta otworzyła ogień, który rozbijał się na magicznym materiale dywanu Araba.

Vision nie zamierzał stać i patrzeć, jak zmagacie się z żołnierzami, dlatego zamienił swe ciało w diament i ruszył do walki przerzedzając szeregi wroga. Kule odbijały się od niego nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy, a on fazował swoje ramiona przy uderzeniach w kolejnych przeciwników doprowadzając ich do straszliwego bólu i wyłączając z dalszej walki.

Przy kolejnych przeładowniach broni ‘Tarczowników’, Slice rozcinał pancerze swoich wrogów, a robił to z gracją, szybkością i precyzją najlepszego rzeźnika. Nigdzie nie było widać Madroxa, który, jak się okazało po okrzyku Arabiana, skrył się w sklepie, uciekając z pola walki. W niektórych z was ta sytuacja wywołała gniew. Shadow uniknęła kul zmieniając się w dym i pojawiając niczym zjawa przy wybranych żołnierzach posyłając ich skutecznie w krainę snów przy użyciu swych mocy.

Krwisto-czerwone promienie optyczne rozbijające pancerze dwóch kolejnych żołnierzy zaanonsowały przybycie Cyclopsa. Mężczyzna był jednak pocięty, poobijany i ledwo trzymał się na nogach. Zupełnie nie przypominał siebie sprzed kilkunastu minut – wyglądał teraz, jakby zderzył się z czołgiem.

Nie trwało długo, gdy położyliście cały oddział S.H.I.E.L.D z pomocą Visiona. Wolverine’a i Sabretooth’a, których Scott widział z dachu, póki co nie było widać. Wyglądało, jakby wyparowali.

- Może się ruszmy, co? – zaproponował Vision. – Znając S.H.I.E.L.D. za chwilę będzie ich tutaj więcej. A to nie przybliża ani was, ani mnie do celu.

Spojrzeliście po sobie. Cyclops był w kiepskiej formie, Slice i Arabian z tego co można było dostrzec po ich twarzach – wkurwieni, a Madroxa nie było nigdzie widać. Shadow i Vision zachowywali względny spokój. Należało pomyśleć nad kolejnymi działaniami…
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:22, 27 Cze 2010     Temat postu:


Arabian Knight [feat. MG and Mekow]

Tahir westchnął jedynie, widząc powalonych żołnierzy – z jednej strony było mu przykro, że musiał wykorzystać swoje moce przeciw ludziom, którzy walczyli w imię systemu, w imię własnych przekonań, ale z drugiej – tak musiało być, jeśli mieli wykonać zadanie. Choć nie do końca cel uświęcał środki. Razomyślał o tym, co się wydarzyło zanim został Exiles i zastanawiał się, jak to naprawdę było z jego „śmiercią”. Mimo wszystko ta sprawa zeszła na dalszy plan, gdy wrócił pamięcią do tego co zrobił Madrox.

- Ruszymy się, Jonas. – spojrzał na Visiona, bo tak właśnie miał na imię w jego rzeczywistości. – Ale za chwilę, bo mam jeszcze coś do załatwienia!

Zacisnął zęby i dłoń na rękojeści sejmitara. Wparował do sklepu niczym huragan i szybko odnalazł Madroxa. Nawet nie silił się na jakiekolwiek słowa, a od razu zdzielił mężczyznę rękojeścią miecza w czoło. Ich ‘towarzysz’ się skopiował, jednak Arabian z kocią zwinnością usiadł na oryginale i zaczął go dusić. Kopie niemal natychmiast padły na podłogę i zniknęły.

- Co ty sobie wyobrażasz? Jesteś z nami, czy przeciwko? Wiesz, jak się rozprawiamy z takimi tchórzami w moim kraju? – Tahir schował miecz do pochwy i uderzył kilka razy pięścią w twarz Madroxa. – Pieprzony tchórzu, przez takich jak ty giną ludzie!

Przywołał w myślach wydarzenia z własnego życia i wstał, unosząc mężczyznę do pionu. Madrox próbował uderzyć, jednak Tahir uniknął jego ciosu zadając mu kilka potężnych uderzeń. Gdy Multiple Man leżał na podłodze krwawiąc z nosa, ust i łuku brwiowego, a jego osobowości zostały skopiowane, Arabian Knight przyłożył sejmitar do jego szyi.

- Niech chłopcy idą na spacer… bo w przeciwnym razie już nigdy nigdzie się nie przejdą… - mruknął uśmiechając się zimno.

Copy Man nie mając wielkiego wyboru wchłonął swoje kopie, a Arabian prychnął.
- Tak jak myślałem… Nawet nie potrafisz umrzeć z honorem. Jesteś żałosny!

Tahir wstał, mijając po drodze Slice’a.
- Jeśli nadal chcesz się z nim „bawić”, jest twój bracie.
Arabian Knight wyszedł ze sklepu, zostawiając Victora sam na sam z Madroxem. Jednocześnie bronił dostępu do drzwi, by nikt nie „przeszkadzał” obu panom.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:49, 27 Cze 2010     Temat postu:


Cyclops

Scott schodził na dół, zostawiając krwawe ślady. Jedną ręką trzymał się poręczy, drugą przyciskał ranę na brzuchu spowodowaną pazurami Sabretootha. Kolejne minuty mijały gdy podążał śladem Logana i Victora w stronę pozostałych Exiles. Momentami przymykał oczy, jednak ciągle parł do przodu.

Przybył akurat w odpowiednim momencie by załatwić dwóch żołnierzy w mundurach S.H.I.E.L.D.
- Może się ruszmy, co? – zaproponował Vision. – Znając S.H.I.E.L.D. za chwilę będzie ich tutaj więcej. A to nie przybliża ani was, ani mnie do celu.
- Ruszymy się, Jonas. Ale za chwilę, bo mam jeszcze coś do załatwienia! - odpowiedział Arabian Knight, po czym ruszył w stronę sklepu.

Cyclops nie widział nigdzie Madroxa, więc postanowił ruszyć za Persem i Victorem, by sprawdzić co się dzieje. Trafił akurat na wychodzącego ze środka Arabiana, którzy przepuścił do środka Silce'a, a następnie zablokował przejście.
- Zejdź mi z drogi i szybko wyjaśnij co się tutaj dzieje. - powiedział przykładając rękę do wizjera.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach