Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:03, 18 Cze 2010     Temat postu:


Cyclops

Nie interesując się zbytnio pozostałymi rozmowami Scott zeskoczył na niższy poziom Instytutu. Mijając korytarze przypominał sobie układ pomieszczeń w szkole, w której sam spędził sporo czasu. W tym wymiarze większość wyglądała podobnie, choć duża część budynku była zniszczona i raczej nieużywana od dłuższego czasu - tu i ówdzie migały świetlówki będące na granicy żywotności, niektóre drzwi z charakterystycznym X-em były wyważone lub zniszczone.

Nagle grupa została zatrzymana przez Logana, a ich oczom ukazała się bardzo podobna do Jessici kobieta. O ile w przypadku Shadowdeath Cyclops mógł mieć wątpliwości, to teraz był pewien, że stoi przed nimi Emma Frost. Chciał ją zatrzymać, porozmawiać, ale uświadomił sobie, że ta White Queen prawdopodobnie nawet go nie zna. Zresztą kobieta ruszyła w stronę Cerebro równie szybko co się pojawiła.

Poznał Gambita, Psylocke i kolejnego Madroxa - całe szczęście ten ostatni był inaczej ubrany i raczej nie było mowy o pomyłce. Shadowdeath i Arabian Knight od razu ruszyli do walki, a James wykonał kilka swoich kopii. Summers przyłożył dłoń do wizjera i wystrzelił kilka wiązek promieni w stronę nienaturalnie wysokiego i umięśnionego gościa i Madroxa, mając nadzieję, że uda mu się ich ogłuszyć nim zaprezentują swoje zdolności.

Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:32, 18 Cze 2010     Temat postu:


Tahir nie był jedynym, który miał dość powiększającego się fermentu zalegającego i rozprzestrzeniającego się w grupie. Mieli współdziałać, nie zaś sprzeczać się ze sobą, dogryzać sobie nawzajem, czy wręcz ciskać w siebie obelgami. Miał świadomość tego, że jak do tej pory nie zrobił nic, by zaskarbić sobie sympatię któregokolwiek z towarzyszy. No, może nie licząc Jess, której przed chwilą zrobił przykrość po części by odreagować, a po części dlatego, bo się na nią boczył o... o coś, czego i tak nikt nie był w stanie zrozumieć. Mimo to miał nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, by poprawić relacje chociaż z niektórymi towarzyszami.

Kiedy pozostali dołączyli do niego na dole miał zamiar powiedzieć coś, w jakiś sposób nieco załagodzić napiętą atmosferę, lecz choć mogło się to wydawać absurdalne, to najzwyczajniej w świecie zabrakło mu odwagi i pewności siebie. W końcu jednak, szkoda że dopiero w obliczu zagrożenia ze strony kolejnych mutantów pod władzą Shadow Kinga, Slice zwrócił się do wszystkich naraz.
- Panowie i Pani, czas zacząć działać jak drużyna, a nie jak banda oszołomów o ilorazie dziecka z zespołem Downa. Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar wyjść z tego cało i mimo wszystko, choć początek mieliśmy nie najlepszy, to miło byłoby wyjść z tego z wami.
Wprost nie dało się nie zauważyć, że jego głos nie przypominał już ani oficerskiego tonu, nie było też w nim żadnej wyższości. Ot, pokora, szacunek i uprzejmość - coś, czego brakowało im wszystkim w odniesieniu do siebie nawzajem. Słysząc przy tym co planują Arabian Knight i Shadowdeath, Victor natychmiast zaproponował swój wariant, choć Jessica już przystąpiła do działania.
- Spróbuj ich poddusić, aż stracą przytomność. Mniejsze ryzyko dla nas wszystkich i mniejsze ryzyko, że kogoś niechcący uszkodzimy.
To rzekłszy dobył swych katan i zakręcił nimi efektownego młynka, a następnie skoczył do przodu mając nadzieję zwrócić na siebie uwagę Gambita, któremu zamierzał dla czystej przyjemności skopać rzyć, choć uszkodzenie go nie wchodziło w rachubę.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 12:26, 19 Cze 2010     Temat postu:


Chwila wystarczyła, by walka w korytarzu rozgorzała na dobre. Wolverine jako pierwszy dopadł Jubilee, którą położył na deski delikatnym jak na niego uderzeniem w twarz. Nim zdołał się odwrócić w kierunku pozostałym, zobaczył tylko wielką pięść Strong Guya, która posłała go kilka metrów w głąb korytarza. Póki co, Logan był wyłączony z walki.

W tym samym czasie Scarlet Witch zmierzyła się z Psylocke, która zgrabnie niczym kot unikała jej ataków pirotechnicznych. W końcu dopadła do Wandy i swoim psycho-ostrzem uderzyła w głowę Wiedźmy. Ta opadła na kolana chowając twarz w dłoniach. Betsy miała już ponowić atak, gdy niespodziewany cios Arabian Knight’a zamroczył ją na moment.

Cyclops natomiast zgrabnie radził sobie ze Strong Guyem, spychając go swymi promieniami optycznymi do tyłu. Wielki, łysy mężczyzna zdawał sobie nic nie robić z tych ataków, do momentu aż Cyclops nie zwalił mu na głowę kilku rur znajdujących się pod sufitem. Mężczyzna zatoczył się do tyłu i wpadł przez drzwi wprost do pokoju, w którym rzekomo miała znajdować się Polaris. Siryn, widząc co się dzieje, poderwała się w górę by użyć swego sonicznego głosu, jednak czerwony promień Cyclopsa skutecznie wyłączył ją z bitwy – padła nieopodal drzwi i zbierała siły na kolejny atak.

Tuż obok toczyła się walka pomiędzy Slice’em i Gambitem, póki co, mocno wyrównana.
Widząc jednak, jak Shadowdeath zmienia się w coś na kształt przerośniętej ośmiornicy, Gambit nie miał większego wyboru.

Po pierwszej rundzie, przyszła kolej na ostatnią, kończącą.

Kiedy Jessica zaciskała się na ustach i dłoniach swych przeciwników, Remy na chwilę odskoczył od Victora i naładował całą talię kart, po czym cisnął nią w czarnego stwora. Fioletowy rozbłysk energii był ostatnim, co zobaczył, gdyż celny i niezwykle silny cios Slice’a pozbawił go przytomności. Jakimś cudem Jessica utrzymała się w swojej postaci, a niecałe dwie minuty później jej ofiary zaczęły słabnąć z powodu braku powietrza. Jedna po drugiej – opadały, wypuszczone z żelaznego uścisku. Na końcu został uwolniony Madrox, a sama Shadowdeath wróciła do swojej postaci. Nim ‘drugi’ Madrox zdołał się skopiować, dostał od Forge’a neurosynaptycznym karabinem. Potężna wiązka światła była zbyt dużym obciążeniem nawet dla Multiple Mana i ten opadł bez sił na podłogę.

Arabian Knight wraz z Victorem podłączył urządzenia nieprzytomnym mutantom, natomiast Forge od razu ruszył w kierunku pokoju, gdzie mieliście znaleźć Polaris. To samo zrobiła również Psylocke, wyczuwając zapewne intencje Czejena. Przeskoczyła zwinnie leżącego w drzwiach Strong Guya i ustawiła się w pozycji bojowej – Shadow King wciąż zamierzał bronić swego Nexusa.

Ujrzeliście za nią osobliwy widok. Zielonowłosa młoda kobieta, która jeszcze niedawno wyjaśniała wam, co tutaj robicie i dawała wskazówki, teraz wisiała niczym Jezus na krzyżu, przyczepiona do jakiegoś dziwnego, elektronicznego urządzenia. Miała tę samą twarz, ale wiedzieliście dobrze, że to nie jest wasz Timebroker.

Nie zastanawiając się, Cyclops wypalił promieniami, które Betsy jednak łatwo ominęła. Slice natomiast rzucił się na nią i po kilku efektownych blokach i ciosach, powalił ją na ziemię.

- Dobra robota, chłopcze! – rzucił Forge, chwytając Brytyjkę za ramię nim ta zdołała zebrać się do pionu. Podszedł z nią do wiszącej Polaris i przyłożył karabin do skroni Psylocke, drugą ręką utrzymując przegub jej dłoni z wysuniętym psycho-ostrzem. – Niech zgadnę… Jeśli użyję swojego karabinu neurosynaptycznego na Psylocke, będę mógł użyć jej psycho-noża na Polaris…

Nim zdołaliście zareagować, zrobił jak mówił. Wystrzelił i uderzył psycho-ostrzem wprost w skroń Polaris. Rozległ się krzyk kobiet, a cały Instytut ogarnął niewielki wstrząs. Chwilę później i Lorna, i Betsy leżały na podłodze, dysząc ciężko.

- To już koniec Shadow Kinga… zniszczyliśmy jego Nexus. – odparł Czejen, jakby chodziło o zamówienie frytek w KFC. – Chodźmy zobaczyć, jak poradziła sobie Emma… - zarzucił karabin na plecy i wyszedł z pomieszczenia.

Pozostali X-Men przebudzili się, wyzwoleni spod kontroli Kinga. Wolverine przytulał Jubilee, Scarlet Witch cuciła Lornę, swoją siostrę. Shadowdeath była potwornie wyczerpana, z nosa płynęła jej stróżka krwi.

* * *

Gdy weszliście do Cerebro, waszym oczom ukazał się siedzący w fotelu Charles Xavier. Miał zmęczoną twarz a głowę wspierał na prawej dłoni. Tuż obok niego stała Emma Frost, gładząc go po ramieniu. Nieopodal leżało ciało Legiona.

- Co tu się stało, Chuck? Wszystko w porządku? – zapytał Logan zerkając w stronę Davida.
- Ze mną tak, dzięki wam. – Xavier podniósł głowę i spojrzał na wszystkich. – Niszcząc połączenie Kinga z naszym światem oswobodziliście mnie i pozostałych. Emma prawie zginęła w obszarze astralnym… zdążyliście w ostatniej chwili. Niestety, mój syn nie miał tyle szczęścia. Wracając do świadomości czułem, jak jego umysł gaśnie. Chciałem dać mu szansę, ale ją odrzucił… To był jego wybór… - Profesor X wstał z fotela i podszedł do was przyglądając się waszym twarzom. – Nie jesteście stąd. – stwierdził, a trafność jego spostrzeżenia nikogo nie dziwiła, znając jego zdolności. – Czy jest coś, co ja i moi uczniowie moglibyśmy dla was zrobić? Pomijając fakt, że jestem wam ogromnie wdzięczny i dziękuję…

Uśmiechnął się delikatnie i skinął wam głową.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:48, 19 Cze 2010     Temat postu:


Slice i Shadowdeath

Po skończonej walce Victor wydawał się w jakiś sposób zawiedziony i rozczarowany. Niby wszystko poszło sprawnie, niby nikt nie ucierpiał, lecz coś wyraźnie nie dawało mu spokoju. Było to nic innego, jak równorzędna walka z Gambitem. Miał ochotę kląć na czym świat stoi, w końcu powinien być w stanie pokonać go ze swymi zdolnościami bez najmniejszych problemów, powinien być w stanie pokonać w walce na miecze każdego, a tymczasem Remy dotrzymywał mu pola, aż się w nim krew zagotowała...
Szybko jednak jego złość minęła, gdy zobaczył Shadowdeath i przed oczyma przemknęła mu scena, gdy Gambit rzucił w nią kartami. Myślał, że atak ten nie jest jej w stanie w żaden sposób dotknąć, lecz teraz przekonał się, że był w błędzie. Natychmiast, bez chwili wahania, podbiegł do niej chowając swe miecze i objąwszy ramieniem Jess w pasie drugą dłonią otarł krew wypływającą jej z nosa pytając.
- Jessie, dobrze się czujesz? Wszystko w porządku?
Nie udało mu się jednak ukryć pełnego zmartwienia i troski tonu głosu, a nawet odrobiny zaniepokojenia jaka się doń wkradła.

Dzwonienie w uszach, mroczki przed oczami zawroty głowy nie były tym, czego spodziewała się blondynka. Widać atak Gambita i długie utrzymywanie się w innym stanie skupienia kosztowały ją wiele energii. Jak z oddali i przez mgłę doszły do niej słowa Victora.
- Jasne – wydusiła z siebie. – Niech tylko dorwę tego skurwiela… Z tobą wszystko w porządku?

Jej odpowiedź, a zwłaszcza tembr głosu, wcale go nie uspokoiły a wręcz przeciwnie, sprawiły że stał się jeszcze bardziej poddenerwowany i zaniepokojony. Prawdę mówiąc wyglądała, jakby za chwilę miała się przewrócić, do czego z kolei nie zamierzał dopuścić.
- Już spokojnie, mnie nic nie jest, wszystko się udało.
To powiedziawszy ostrożnie wziął ją na ręce i ruszył w stronę Cerebro. Nie zamierzał wchodzić do środka, jednakże chciał usłyszeć choć część rozmowy jaka musiała się tam odbyć. Mimo to i tak zdecydowanie bardziej skupiony był na Shadow, niż na całej reszcie otoczenia.
- Już wszystko dobrze... Odpoczywaj...
Wymruczał cicho.

- Naprawdę przypominasz Wade’a – powiedziała cicho.
Miała wrażenie, że Slice ma nieco podobne wahania nastroju i już wiedziała, by nie zwracać na to większej uwagi. No chyba że chciała przedwcześnie osiwieć lub non stop się wkurwiać. Rozejrzała się na boki, powoli mroczki ustępowały i mniej więcej docierało do niej, co się dookoła dzieje.
- Czyli już po wszystkim? – zapytała. – Lipa.

Nieco zmieszany Slice chrząknął cicho i na krótką chwilę uciekł wzrokiem, aczkolwiek jeszcze coś tkwiło w jego wnętrzu. Coś, co wyraźnie go poddenerwowało. Po chwili jednak, starając się zachować spokój, zwrócił się do Jess.
- Nie porównuj mnie do niego. Nie jestem nim, nigdy nie będę i nie chcę być. W mojej rzeczywistości istniał Deadpool, lecz nie wiem co się z nim stało i nigdy mnie to nie interesowało. Jestem sobą.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz zdaje się że i tak powiedział zbyt wiele. Zacisnął szczęki ze złości, lecz po kilku oddechach uspokoił się i powiedział.
- Spokojnie, jeszcze wiele misji przed nami.

- Całe szczęście, może następnym razem nie dam plamy – westchnęła, krzywiąc się lekko. – Już nie będę – dodała po chwili i zapewne odnosiło się to do jego pierwszej uwagi odnośnie porównywania. Wolała stać o własnych siłach, ale mimo wszystko było jej całkiem miło i wygodnie.
- Dzięki za pomoc, ale chyba już mogę stać sama. Szkoda tracić siły na mój gruby tyłek – uśmiechnęła się lekko i puściła mu oczko.

Nieco niechętnie, z ociąganiem nawet, Slice postawił Jessicę na ziemi po dłuższej chwili wahania i niepewności. Gdyby to od niego zależało, to trzymałby ją na rekach tak długo, aż w końcu mógłby kogoś poprosić o udzielenie jej pomocy. Jednakże nie zamierzał wywierać presji na blondynkę i czynić wbrew jej woli, dlatego postawił ją na ziemi i mruknął cicho.
- Dziękuję...

* * *

- Postaram się nie dawać ci powodów do zazdrości – powiedziała spokojnie. Zerknęła przez ramię i zauważyła, jak kilka osób zerka w ich stronę. Miała to totalnie w dupie, ucałowała Victora i uśmiechnęła się do niego ciepło. Przecież nie byli jakimiś gówniarzami w gimnazjum, by musieli się chować po kątach i wstydzić.
- Tak się zastanawiam, myślisz, że będziemy rzucani z jednej misji w drugą od razu? Może jednak Polaris do nam chwilę wytchnienia i odpoczynku.

- Pojęcia nie mam, ale zawsze możemy się zbuntować, prawda? W końcu nie odmówi nam chwili relaksu po pomyślnym zakończeniu misji.
Odpowiedział uśmiechając się szeroko i przytulając ją do siebie. Czuł, jak feromony zaczynają działać i jak niemal roznoszą go na kawałki, lecz powstrzymał się przed przemożną chęcią zerwania z niej ubrań. Miast tego przytulił ją mocniej i wdychając zapach kobiety powoli się uspokajał, choć motylki w brzuchu zdawały się świdrować go na wylot.

- Mhm – kobieta odpowiedziała mu skinieniem głowy, wtulając się w niego mocno. Było Jess dobrze, ciepło i miło, w tej chwili żadna siła na świecie by jej od niego nie odciągnęła.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:48, 19 Cze 2010     Temat postu:


Shadowdeath


Trzy lata temu…


- Więc mówisz, że ani Reed ani Tony nie byli w stanie ci pomóc? – upewniła się kobieta, zastanawiając się nad czymś.
- Dokładnie. O ile Reed pobrał ode mnie próbki… a właściwie zrobiła to za niego Sue, to niestety wizyta u Starka skończyła się na blacie jego biurka – Jessica skrzywiła się.
- Nie dziwię się, nawet gdyby twoje moce nie manifestowały się w taki sposób, zapewne i tak by się to skończyło w ten sposób – kobieta odpowiedziała zupełnie spokojnie. – Więc do jakich wniosków doszedł Richards? I czemu badania u niego zostały przerwane?
- Ech… By potwierdzić swoją teorię, że moje ciało wytwarza feromony dopasowane do konkretnej osoby, której zapach czuję, wykorzystał Johnny’ego jako króliczka doświadczalnego. Okazało się, że oczywiście miał rację. Ale mało tego. Reed odkrył, iż sama moja skóra, a dokładniej kontakt z nią, ma ciekawe właściwości. Tak samo ślina.
- To znaczy?
- Osoba, która dotknie bezpośrednio mojej skóry, zaczyna czuć podniecenie. Taki dreszcz idący od okolicy kości ogonowej aż do potylicy – wyrecytowała. – Ślina z kolei zawiera w sobie jakiś środek chemiczny, który powoduje wydzielanie hormonów szczęścia i zakochania.
- Endorfiny?
- Dokładnie!
- Wiesz, że one uzależniają?
- Tak, Reed mówił mi. Dlatego poprosił, bym udała się z jego wynikami badań do kogoś innego. Johnny…
- Zakochał się w tobie i uzależnił od ciebie? – zgadywała kobieta.
- Dokładnie, Moiro. Reed powiedział, że Tony Stark powinien posiadać odpowiedni sprzęt, by nie być na to podatnym. Ale niestety był on zbyt ciekawy, jak to działa…
- I postanowiłaś przyjść z tym do mnie?
- Niezupełnie. Gambit polecił mi skonsultować się z profesorem Xavierem i Beastem, a oni wysłali mnie tutaj. Pomijając fakt, iż jesteś niezwykle utalentowanym naukowcem, jesteś również kobietą i tylko tobie uda się dokończyć badania.
- Rozumiem – Moira skinęła głową i zaczęła przeglądać zawartość plików, które przyniosła jej Shadow. Po kilku minutach zerknęła na blondynkę. – Wszystkie badania zostały zakończone, nie wiem, co więcej mogłabym się dowiedzieć z twoich próbek.
- Nie chodzi o ich dalsze badanie, ale o zrobienie antidotum…
- Antidotum?
- Proszę, Moiro, musisz mi pomóc – Jessica spojrzała na nią błagalnie. – Nie chcę, by każdy napotkany na drodze facet się we mnie zakochiwał. Ani tym bardziej by każde uczucie okazywało się jedynie kłamstwem wywołanym moimi mocami.
- Uczucia to reakcje chemiczne, które zachodzą w mózgu pod wpływem hormonów uwalnianych do krwi – odparła kobieta. – Więc jeśli będziesz blisko kogoś, systematycznie, ta osoba uzależni się od ciebie i będzie wierzyć, że cię kocha. Tak samo działa prawdziwa miłość, tylko że nieco wolniej.
- Ale jeśli nie będzie mnie przez dłuższy czas przy tej osobie, to się odkocha, czyż nie? Więc czy ta miłość nie będzie czasem kłamstwem?
- Moja droga, każda miłość działa w ten sposób. Czasami ludzie się odkochują, będąc nawet bardzo blisko siebie.

Jessica nic na to nie odpowiedziała, miała nieco inną wizję swojego życia i swoich przyszłych związków.
- Czy Reed badał również ciebie, gdy Johnny był w pobliżu? – Moira zapytała nagle.
- Tak…
Kobieta odwróciła się w stronę monitora i zaczęła przeglądać wyniki badań, po czym zamyśliła się na chwilę i sprawdziła jeszcze kilka rzeczy.
- Z tego, co zaobserwował Reed, twoja moc działa w dwie strony. Ty także jesteś bardziej podatna na zapach czyichś feromonów. Zatem im dłużej będziesz przebywać w towarzystwie jakiegoś samca alfa…
- Samca alfa? – Jessica wtrąciła pytanie.
- Silnego, seksownego mężczyzny – rzuciła niedbale Moira. – Im dłużej będziesz przebywać w towarzystwie takiego pana, tym bardziej będziesz od niego uzależniona i podatna na wszelkie sugestie. Zapewne zakochałaś się w Johnnym, prawda? I zgaduję, że niezwykle szybko zapomniałaś o tym uczuciu, gdy spotkałaś Tony’ego?
- Mniej więcej tak to było… - odparła niechętnie Shadow.
- Obawiam się, że nie będę w stanie ci pomóc. Może z czasem uda ci się nad tym zapanować, mogę jedynie życzyć ci powodzenia.

Teraz…



Czuła się rozbita i roztrzęsiona w środku, zwłaszcza gdy przypominały jej się słowa Moiry. Wiedziała, że ta wzajemna słabość do siebie nie jest prawdziwa, że to jedynie efekt oddziaływania mocy. Choć z jednej strony było to niezwykle przyjemne, z drugiej miała wrażenie, że znowu okłamuje i siebie i towarzysza. Zwiesiła głowę, zasępiając się, po czym skierowała za pozostałymi do gabinetu Xaviera.

- Nie ma sprawy, to nasze zadanie – wtrąciła Jessica w odpowiedzi na podziękowania profesora. Wiedziała, że ani on, ani nikt z jego uczniów nie będą w stanie pomóc jej, więc nic więcej nie powiedziała. Zerknęła w stronę Gambita i uśmiechnęła się do niego lekko. Może i jej nie znał w tym świecie, ale zawsze było miło zobaczyć znajomą twarz.

Spuściła wzrok. Po wydarzeniach z ostatnich kilku minut czuła się paskudnie w środku. Slice tak bardzo przypominał Wade’a, że coraz bardziej za nim tęskniła i wciąż zastanawiała się, czy rzeczywiście mógł pociągnąć za spust. Skoro był uzależniony od niej, nie powinien chcieć jej zabić. A skoro nie mógł, to… To znowu coś było kłamstwem? Może ktoś nim manipulował? Raz jeszcze spojrzała w oczy Slice’a i mocno ścisnęła jego dłoń. Żałowała, że nawet teraz, gdy byli na siebie ‘skazani’, to buzujące uczucie nie mogło być prawdziwe.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 19:18, 19 Cze 2010     Temat postu:


Cyclops

Wbrew temu, czego chyba wszyscy się spodziewali, walka poszła im dość sprawnie, choć Shadowdeath okazała się nie być aż tak wytrzymała, jak sądził. Widząc ranną Jessicę nie zdecydował się na to by jej pomóc, być może temu by nie zadziałała na niego jej zdolność. Zresztą nie trwało długo nim był koło niej Slice.

Gdy weszli do pokoju Cerebro przez twarz Cyclopsa przeszedł grymas na widok Charlesa Xaviera.

***

Kiedyś

-To nie twoja wina. - powiedziała Storm, kładąc czerwone róże przy grobie. - Oddał życie za ideę. Był bohaterem.
Cyclops nie odpowiedział. Od kilku dni padało, ale to zdawało się im nie przeszkadzać. Ororo w końcu jednak wróciła do budynku.



W jednym z pomieszczeń Instytutu wciąż paliło się światło. Łysy mężczyzna na wózku inwalidzkim siedział przed ekranem nowoczesnej konsolety, na którym widniała twarz sekretarki prezydenta USA.
-Członkowie X-Men i ja czujemy się zaszczyceni zaproszeniem do Białego Domu. Mam nadzieję, że to będzie początek długiej i owocnej współpracy. - powiedział Charles Xavier.
-Kadzimy do oporu, co profesorze? - zapytał wysoki mężczyzna, który właśnie wszedł do sali. Był ubrany w czarny uniform i ciemnobrązowy płaszcz.
-Proszę mi wybaczyć na moment. Jeden z moich uczniów najwyraźniej ma problemy z pracą domową. - Profesor X przerwał na chwilę rozmowę.
-Natuarlnie, profesorze. Gdyby nas pan szukał, to siedzimy tutaj i kierujemy krajem. - odpowiedziała kobieta.
-Gdzieś się wybierasz, Cyclops?
-Owszem. I już nie wracam. Pański wielki, światły plan dąży donikąd. Zrywam się stąd, zanim ktoś jeszcze wyleci w powietrze za pańską niewiele wartą sprawę.
-Wcale nie dążymy donikąd, Scott. Na litość Boską, przecież właśnie ustaliliśmy termin pierwszego szczytu ludzi i mutantów oraz wynegocjowaliśmy wycofanie Strażników.
-Mamy paść prezydentowi do nóg, bo raczył odroczyć naszą egzekucję? Nie zadowalają mnie już skrawki z ich stołu. Chcę takich samych praw jak wszyscy! - Summers podniósł ton głosu.
-Postaw się w ich sytuacji, Cyclops. Na ich oczach objawia się nowa rasa, która podkłada bomby w ich miastach i ogłasza, że chce ich zastąpić. Powstanie Sentineli to odruch obronny, ale my od początku chcieliśmy negtocjacji.
-Dlaczego mamy siadać do negocjacji z szumowinami, przez któych Henry McCoy nie żyje?
-Bo to istoty ludzkie, Cyclops. I czy ci sięto podoba, czy nie, dzielimy tę plnaetę z sześcioma ich miliardami. Wszyscy na ciebie liczą, Scott. Twoje odejście w tak newralgicznym momencie byłoby katastrofą. Więc może jednak wrócisz do swojego pokoju, rozpakujesz się i zapomnimy o tej rozmowie?
-Czy robi pan coś z moim umysłem, Profesorze?
-Uwalniam tylko do krwiobiegu hormon przyjemności. Powinien nieco ostudzić twój gniew. Za moment ta rozmowa może zajść za daleko. Jestem pewien, że jesteś na tyle rozsądny by wiedzieć gdzie się zatrzymać.
-Wie pan, co teraz myślę Profesorze? - czerwone promienie błysnęły pod wizjerem.

***

Teraz

Po chwili Cyclops wyszedł z pomieszczenia. Oparł się o ścianę na korytarzu, czekając aż reszta załatwi swoje sprawy. Poza tym nie chciał oglądać ani Emmy ani Jessici, gdyż obie budziły w nim wspomnienia.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:49, 20 Cze 2010     Temat postu:


Arabian Knight

Teraz…

Uporali się z przeciwnikami szybciej i łatwiej, niż się tego spodziewał. Ich blond towarzyszka była, tak jak wcześniej zapewniła, niezwykle pomocna i zajęła się kilkoma mutantami jednocześnie. Może nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale w rezultacie postawili na swoim. Brakowało im zgrania i chyba tylko Allachowi zawdzięczali, że nikt nie został ranny.

No prawie nikt…

Nawet nie miał szansy zareagować, gdy Slice pojawił się przy Shadow. Zatroskany, przejęty i zmartwiony – jakiś zupełnie inny niż wcześniej. Tahir zmarszczył brwi, obserwując całą scenę i jednym uchem przysłuchując się rozmowie. Jeszcze przed chwilą była przez niego smutna, a teraz? Zupełnie tego nie rozumiał. Może Scott miał rację z tymi blondynkami? Choć z początku chciał coś zrobić, zrezygnował, dochodząc do wniosku, że chyba nigdy nie zrozumie mentalności kobiet z zachodu. Przy okazji wróciły wspomnienia…

Kiedyś…

Było ich pięcioro. Stali nad ciałem Ms.Marvel, która wyglądała, jakby właśnie ułożyła się do snu. I to był sen, tyle że wieczny. Black Panter zdjął swą pelerynę i nakrył nią kobietę wykonując na jej czole znak krzyża. Wszystkich zgromadzonych nad ciałem bohaterki dławił ból jej śmierci. Najbardziej chyba Tahira, który ostatnimi czasy był z Carol bardzo blisko… Nie dane im było jednak oddać jej dłuższy hołd, gdyż za swoimi plecami usłyszeli szczęk przeładowywanej broni i gromkie:

- NIE RUSZAĆ SIĘ!

Gdy się odwrócili dostrzegli tuzin żołnierzy z wycelowanymi w nich karabinami.
- W imię Action Force miasta Guardia… jesteście aresztowani. – warknął jeden z nich, chyba najwyższy stopniem. – Jeden ruch, a otworzymy ogień.
- Jestem U.S.Agent, a to mój zespół Ultimates. – Walker uniósł dłonie w górę spoglądając porucznikowi w oczy.
- I co to ma niby znaczyć? Moi ludzie określają was jako terrorystów a ta masakra wydaje się to potwierdzać.
- Gdyby to była prawda, już byłbyś jej częścią. – odparł zimno Tahir, włączając się do rozmowy.
- Diego, ta trójka… - jakaś kobieta stojąca za wojskowym wskazała na Arabian Knighta, Rogue i Panthera. – Uratowała nam przed chwilą życie.
- Posłuchaj tej damy, Diego. – rzucił U.S. Agent. – Możemy współpracować razem, by odnaleźć odpowiedzialnych za to, co się tutaj stało. Wszyscy w tym siedzimy po uszy…
Wojskowy spojrzał w twarz mężczyzny wyglądającego jak Captain America, po czym rzekł.
- Action Force… opuścić broń.
Żołnierze zrobili jak kazał, a chwilę później rozstąpili się.
- Nazywam się Diego Sandoval, jestem dowódcą Action Force.
- Maria Pilar Cortez z Ministerstwa Sprawiedliwości. – przedstawiła się kobieta. – Jestem jego szefową. Zawdzięczamy wam życie.

Chwilę później pojawili się lekarze, którzy włożyli ciało martwej Ms. Marvel do plastkowego worka. Już mieli zabrać je z pola walki, gdy Arabian Knight krzyknął..
- NIE! Nie możecie jej włożyć do worka, jakby była śmieciem! – warknął, a jego sejmitar zapulsował ognistym światłem. Turban na głowie również się poruszył i wił na jego głowie niczym wąż. – Zostawcie ją w spokoju!
- Tahir, uspokój się! – Black Panter podszedł do towarzysza i położył mu dłonie na ramionach.
- Ona na to nie zasługiwała! Nikt nie zasługuje na taką śmierć! – mruknął Arabian zerkając na bladą twarz przyjaciółki.
- Carol podjęła decyzję, to był JEJ wybór. – powiedział U.S. Agent.
- Jej wybór? Żeby zginąć w takich okolicznościach? – Tahir nie krył rozgoryczenia.
- Nie, żeby wykorzystać swoją moc do dobrych celów. – wtrącił się Panter. – Jak myślisz, dlaczego U.S. Agent wybrał nas do tego zespołu? Każdy z nas stracił kiedyś to, co kochał najbardziej na świecie… ale wychodzimy z tego silniejsi… Nawet jeśli zostawia to blizny.
- Akceptujemy swoją moc, akceptujemy odpowiedzialność, akceptujemy ryzyko… a jeśli trzeba, koszta tego wszystkiego. – dodał Walker.
- Łatwo ci, mówić, Paul. – Arabian pochylił się nad ciałem Carol i pogładził ją po włosach, a następnie delikatnie pocałował.
- Nam też nie jest łatwo, Tahir. Straciliśmy przyjaciółkę, towarzyszkę… SIOSTRĘ… By uszanować jej honor musimy zrobić wszystko, by to się więcej nie powtórzyło.
- Do zobaczenia, moje serce. – Tahir uśmiechnął się do Ms. Marvel. – Niech Allach otuli cię swym ciepłem. Niech przyniesie ci spokój.
Arab wykonał nad jej głową kilka gestów dłonią znanych muzułmanom, a następnie wstał i z kamienną twarzą wyminął swego dowódcę.

Teraz…

Tahir odegnał od siebie dalsze wspomnienia i wrócił do rzeczywistości. Ruszyli w kierunku pomieszczenia znanego jako Cerebro, a on nie odzywał się przez całą drogę zerkając jedynie od czasu do czasu na Slice’a i Shadow. Dziwnie czuł się na duchu, miał nadzieję, że w końcu zaczną działać jak drużyna, a nie jak banda indywidualistów, bo w końcu źle to się skończy. Tak jak kiedyś to się źle skończyło dla jego jedynej wielkiej miłości…

Gdy w końcu znaleźli się na miejscu, pierwsze, co rzuciło się Tahirowi w oczy, to ciało Legiona, a następnie Charles Xavier, który wyglądał identycznie, jak w jego rzeczywistości.



- Nie musi pan dziękować. – Tahir odezwał się jako pierwszy, gdyż póki co nikt się do tego nie kwapił. – Zrobiliśmy to, co musieliśmy, ale sam pan przecież wie najlepiej… w końcu chyba zdążył pan już przeskanować nasze głowy. – Arabian uśmiechnął się krzywo. – Miło nam, że mogliśmy pomóc, ale chyba za chwilę czas na nas. Prawda, towarzysze?
Spojrzał na kompanów, którzy raczej nie mieli ochotę na rozmowę.
- W każdym razie nie możecie dla nas nic zrobić, ale dzięki za dobre chęci. – ukłonił się lekko, po czym wyszedł z pomieszczenia i dołączył do Cyclopsa na korytarzu. Najpierw spojrzał na Scotta, który najwyraźniej bił się z jakimiś myślami, a potem na Tallus. Urządzenie na razie milczało, choć wykonali swoje zadanie…
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Nie 16:14, 20 Cze 2010     Temat postu:


James Madrox feat. Cyclops, Shadowdeath & Slice


Walka nie poszła mu najlepiej... bez sprawnej ręki, jego kopie nie były w stanie zagrozić przeciwnikom, którzy podczas walki nie zwrócili na nie szczególnej uwagi. W sumie rozumiał to, bo co mogły oznaczać typowe kopniaki i ciosy lewą ręką, w obliczu zagrożenia jakie stanowili pozostali. Nie zagroził przeciwnikom, a nawet jeśli udało mu się rozproszyć ich uwagę, to w dość nieznacznym stopniu. Nie tracił jednak ducha. Wiedział, że jak będzie w pełni sprawny i dostanie odpowiednią broń w odpowiedniej ilości, to cała sprawa będzie zupełnie inaczej wyglądała.

Gdy było już po wszystkim drużyna się roszeszła, a James chciał z nimi porozmawiać o tym co zaszło i co mogliby zrobić dalej. James miał tą przewagę, że mógł porozmawiać z kilkoma osobami na raz, a wystarczyło w tym celu stworzyć parę swoich kopii, z których każda mogła pomówić z inną osobą.
Rozmowę zaczął od Charlesa, który spytał wprost, czy jest coś co mogą dla nich zrobić.
- Przydała by mi się pomoc medyczna. - powiedział spokojnie James wskazując lewą ręką na prawą, która wisiała na temblaku.


Jeden z Jamesów podszedł do Cyclopa.
- Cześć. Wszystko gra? - zagadał na początek.
-Kilka godzin temu zginąłem, potem zostałem wskrzeszony i wrzucony w wir wydarzeń, w których raczej nie chciałem wziąć udziału. Do tej pory widziałem już kilka osób, których miałem nadzieję nie spotkać. - wzrokiem podążył w stronę Cerebro. - Poza tym wszystko w porządku.
- Taa, niezłe bagno. Ale chyba możemy się cieszyć, że to nas wybrano. Że tak właściwie nie umarliśmy. Wybrano nas, abyśmy naprawiali zło w światach o których istnieniu nie wiedzieliśmy. Naprawdę, z doświadczenia wiem, że bronienie niewinnych daje człowiekowi wiele szczęścia. Robimy coś naprawdę ważnego. - James powiedział pewnym siebie głosem, jakby spotykał się z tym na codzień.
Cyclops parsknął śmiechem.
-Ja w to nie wierzę. Mieszanie się do cudzych interesów i podążanie za jakąś "wielką sprawą" nigdy nie przynosi korzyści. - wyjaśnił swój punkt widzenia. - Sprowadza tylko jeszcze więcej zła i krzywdy.
James zdziwił się nieco postawą kolegi.
- Naprawdę nie uważasz, że obalenie Shadow Kinga nic nie znaczy? - powiedział spokojnie i posłał rozmówcy badawcze spojrzenie... oraz lekki uśmiech.
-A co ze szkodami, które wyrządził do tej pory? Wiesz jaka teraz będzie reakcja homo sapiens? Zrównają to miejsce z ziemią, gdy tylko ktoś na ulicy powie na głos, kto odpowiada za ten cały bałagan.
Taka wizja nieco zaskoczyła Jamesa. W jego rzeczywistości nie miało by to prawa mieć miejsca. Konflikt między mutantami i ludźmi?? Niemożliwe... chociaż.
- Nie będzie tak źle, zresztą zostawmy to tutejszym... A powiedz mi, czy w twojej rzeczywistości ludzie mają coś przeciwko mutacji?
-W mojej rzeczywistości X-Men stoją na czele rządu USA. - powiedział ironicznie. - To jasne, że ludzie mają coś przeciwko. Słyszałeś o Sentinelach? To takie ogromne żelastwa stworzone specjalnie do eksterminacji każdego, kto różni się trochę zestawem genów.
James był nie tyle zdziwiony, co poruszony... jak mogło do czegoś takiego dojść?
- Nie słyszałem o takich maszynach. U mnie mutanci współpracują z rządem... no, w większości. Bronimy ludzi, zwalczamy katastrofy naturalne, terroryzm i oczywiście takich jak Shadow King. Nie wiem dlaczego u ciebie ludzie wymyślili takie rzeczy. U ciebie mutanci nie są przydatni?
-Podobnie jak u ciebie, jesteśmy poróżnieni. Magneto ma swoją wersję, Charles Xavier swoją. Ale ludzie wrzucili wszystkich do jednego worka i mają nas za terrorystów czy coś w tym stylu.
Brwi Madroxa uniosły się do góry. Po chwili zrobił lekko kwaśną minę. - U mnie ludzie są nieco mądrzejsi w tej kwestii - powiedział spokojnie.
- No ale zmieńmy może temat. Pomyślałem, ze przydało by nam się lepiej poznać. Nam wszystkim. Głównie chodzi mi o nasze moce i doświadczenie. Abyśmy lepiej współpracowali w takich akcjach, jak ta która miała dziś miejsce.
- To raczej nie jest filozofia. Strzelam laserami z oczu, Shadowdeath zamienia się w dym, Pers ma dość ciekawy sejmitar i kilka asów w rękawie, ty się kopiujesz, a Slice ma przerośnięte ego. Chyba tyle.
- No cóż. Chodziło mi raczej o sprawdzenie swoich możliwości w akcji. O naszą współpracę. - rzekł James mając nadzieję, ze mimo trudności przekona Cyclopa do zmiany nastawienia na bardziej optymistyczny.
-Każdy powinien dbać o siebie. - stwierdził Summers. - Żeby współpracować powinno nam zależeć na sobie nawzajem. A niestety w tej kwestii nie możecie na mnie liczyć.
- Dlaczego? - zdziwił się James. - Wiesz, nam zależy na tobie. - dodał cicho.
-Jedyne, co łączy naszą piątkę to podobna sytuacja, w której się znaleźliśmy. Ale to nie oznacza, że zostaniemy zespołem. Jeśli chcecie działać wspólnie, to droga wolna, bawcie się w superbohaterów. Ja chcę tylko załatwić, to co trzeba, a potem wymyślić jak wydostać się z tego bagna.
James był nieco zrezygnowany i niezadowolony z postawy jaką przybrał Cyclop. Z tego co zrozumiał musiało to wynikać z realiów świata z którego pochodził... w tej sytuacji:
- Spróbuj nie myśleć o tym jak o bagnie. Wiem, sam użyłem takiego określenia, ale nie uważam aby tak było. Z tego co mówisz twoja rzeczywistość nie jest najlepsza. Zobacz, że dzięki temu co nam dano możemy zobaczyć inne, bardziej dla nas przyjazne. A dzięki pomaganiu uczynimy je jeszcze lepszymi i może zamiast wracać do swojego starego osiądziesz w bardziej tolerancyjnym społeczeństwie.
-Jasne, teraz pobawmy się w wizytę u psychologa. - mruknął Summers. - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale rzeczywistości, które będziemy odwiedzać raczej nie będą w szczycie rozkwitu, a będą zmierzać ku zagładzie, tak jak ta.
Morale to ciężka sprawa. James potrafił się w tej kwestii utrzymać na fali, nawet mimo postrzału. Niestety Cyclop zdawał się chyba sądzić, że umarli i trafili do jakiegoś czyśćca, czy czegoś w tym stylu, w co niegdyś wierzyli chrześcijanie.
- Nie, no co ty? Wcale nie musi tak być. Naprawdę, zachowaj trochę optymizmu. - powiedział spokojnie James. Miał nadzieję, że przynajmniej z czasem Summers zmieni zdanie.
- Ta, jasne... - zakończył rozmowę Scott.
James uśmiechnął się do niego niewyraźnie i skinął głową na pożegnanie. Mimo szczerych chęci nie udało mu się przekonać cyclopa do zmiany podejścia... może kiedyś.
James zniknął tak jak stał - jego kopia wróciła do oryginału absorbując wspomnienia z odbytej rozmowy.


Widząc rozmawiających ze sobą towarzyszy - Jessicę i Victora, nie chciał im za bardzo przeszkadzać. Nie wypadało przerywać innym rozmowę, więc zwyczajnie wstrzymał sie przed podejściem do nich... trochę. Szybko zrozumiał, że nie zamierzają się rozdzielić. nie czekał długo - przez moment wyglądało na to, że skończyli rozmawiać, albo przynajmniej tak mu się wydawało. Uznał więc, że teraz może z nimi porozmawiać.
James podszedł do Slica i ShadowDeath.
- Wszystko gra? - zagadał na początek.
Slice widząc, jak w ich stronę idzie James, bądź też jedna z jego kopii, nie ruszył się z miejsca, nie chciał bowiem puszczać dłoni Jessici. Zresztą, skoro miał do nich jakiś interes, to tym bardziej nie musiał wychodzić mu naprzeciw.
- Tak, jak najbardziej. A tam?
Zapytał ruchem podbródka wskazując Cerebro i wszystkich obecnych tam mutantów.
- Gadają. A Tallus milczy. - powiedział krótko James. - Ale chciałem pogadać o naszej walce. - powiedział poważniejąc nieco i patrząc na oboje rozmówców. - Nie dość, że nie byłem w pełni władzy, to jeszcze moja dywersja całkowicie się nie powiodła. Sorry, ale Van Dame nie jestem, aby samymi kopnieciami poradzić sobie z mutancim przeciwnikiem.
Słysząc słowa Madroxa, Victor westchnął ciężko na krótką chwilę spoglądając na Shadowdeath, po czym zwrócił się do mężczyzny mówiąc głosem spokojnym i stonowanym.
- Słuchaj James, walka to nie bezmyślna rozpierdalanka. Musimy współpracować i myśleć, działać tak, żeby wykorzystać jak najlepiej zdolności każdego z nas. Nie jesteśmy wszechstronnie uzdolnieni. W końcu Ciebie nie wykorzystamy jako głównego atakującego, a ze mnie raczej marny będzie telepata, bo nie mam takiego daru. Myślę, że z czasem współpraca będzie szła nam lepiej, jak tylko lepiej się poznamy.
Swą długą wypowiedź zakończył delikatnym, sympatycznym uśmiechem.
- Na pewno. - powiedział optymistycznie James. - Trochę mam żal do naszej pani Timebroker, że od razu rzuciła nas na głęboką wodę. Powinniśmy byli odbyć jakiś trening... choć oczywiście możliwe, że to wszystko jest symulacja, ale jakoś w to wątpię. - powiedział poruszając lekko ranną ręką i robiąc krzywą minę. Rana musiała dostatecznie dawać o sobie znać, aby była tylko symulacją. - Ja najlepiej sobie radzę z bronią palną. - powiedział. - Zwykle mam ponad tuzin pistoletów, czy czegoś w tym stylu. Tak, aby każda kopia miała uzbrojenie, bo kopie strzelają jak ślepakami. - rzekł spokojnie wyjaśniając do czego był przyzwyczajony i zapewne dlaczego ciężko mu było się przystosować.
- A tak ogólnie to myślę, że z bronią mógłbym być głównym atakującym. Może nieco bardziej w znaczeniu szpicy, albo zwiadu, bo wysyłając swoje kopie niewiele ryzykuje.
- Współpraca przede wszystkim. A potem już wszystko przyjdzie z czasem i będziemy działać jak drużyna. Musimy się tylko zgrać.
Powiedział wyjątkowo optymistycznym tonem Slice, wyraźnie pozytywnie nastawiony do przyszłości. Kto wie, może faktycznie tak uważał w głębi ducha, a może to Shadowdeath tak na niego wpływała dając mu nadzieję, że jeszcze wszystko się może ułożyć po ich jak najlepszej myśli? Kto by to tam wiedział.
- Zgadzam się i sądzę, że aby to się lepiej sprawdzało powinniśmy się trochę poznać. Głównie o tym jakie kto posiada moce i w jakich dziedzinach ma doświadczenie. - powiedział, czy też zaproponował spokojnie i uśmiechnął się do obojga rozmówców.
- Rozmawialiśmy już o tym z Jessie i wspólnie doszliśmy do wniosku, że Polaris powinna dać nam nieco czasu wolnego na odpoczynek i regenerację, nim rzuci nas do kolejnego wymiaru. Poznamy się wtedy lepiej, nieco zżyjemy i może nawet zaufamy sobie. W końcu mamy walczyć razem, nasze życia zależą od tego, jak dobrze będziemy współdziałać a ja jakoś nie zamierzam dołączać do szeregów umarłych.
Odparł dość wesołym, nieco może nawet żartobliwym tonem spoglądając przy tym na Jess, a uśmiech na jego ustach poszerzył się jeszcze bardziej, niż do tej pory.
James też uśmiechnął się lekko. Widać było, że nie tylko On o tym pomyślał. Teoretycznie to oni już umarli... choć tak naprawdę zostali sprowadzeni na sekundę zanim do tego doszło, więc nie nadal mieli coś do stracenia i tak należało podchodzić do sprawy.
- Przydadzą się wspólne treningi. - rzekł kiwając lekko głową. - Tam, gdzie byliśmy czas nie istnieje... podobno... więc nie powinno być problemów ze strony naszej zielonej szefowej.

- O naszych mocach rozmawialiśmy już wcześniej - przypomniała Jessica, która w końcu postanowiła dołączyć się do rozmowy. Głos miała miły, spokojny i zadowolony. Mocniej ścisnęła dłoń Victora, który wprawiał ją w taki (mimo wszystko) dobry nastrój. - I nie wiem, czy to jest zależne od Polaris. Jeśli jakiś świat wymaga ratowania, to chyba jest podobnie jak z pożarem, że przecież nie poczeka. Wydaje mi się, że po prostu nam zaufała, skoro każdy z nas ma już nieco doświadczenia na koncie i jest naprawdę zajebisty - dodała, zerkając na Slice'a i uśmiechając się do niego szeroko.
Albo w wyniku otrzymanych informacji, albo z powodu tego co właśnie zaobserwował, James był teraz w niespecjalnie dobrym nastroju. Nie mniej jednak udało mu się to zamaskować i przez moment wyglądał jakby po prosu myślał.
- Ale mówiła też, że tam czas nie istnieje. Więc chyba może nas wysłać nie tylko gdzie chce, ale i w dowolnym punkcie czasoprzestrzeni.
- O ile to zależy od niej, przecież sama coś wspominała na temat tego, ze swego czasu również była jedynie marionetką... Czy coś w ten deseń - odpowiedziała blondynka, zamyślając się. - Wybacz, ale nie pamiętam już - wzruszyła bezradnie ramionami.
- No w zasadzie tak. Ale nie zaszkodzie powiedzieć, że przydał by się nam jakiś wspólny trening. - zauważył James.
- Jeśli ją jeszcze spotkamy - zaśmiała się kobieta. Zerknęła na Victora, który zamilkł na chwilę. Nie spodziewała się, że umie być tak miły i sympatyczny. - Ach, Slice, miałeś rację - wtrąciła, zwracając się bezpośrednio do niego. - Nie jesteś do niego podobny. Jesteś lepszy.
- Jest naszym timebroker'em, więc wydaje mi się, że raczej za prędko nas nie zostawi. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Powiedział spokojnym głosem z pewną, choć niedużą, dozą pewności siebie. Jednakowoż drugie zdanie raczej wymruczał pod nosem do siebie, niźli skierował je do Jess i Jamesa. Słysząc zaś słowa Shadow spojrzał na nią czujnym wzrokiem, a po krótkiej chwili wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i szepnął jej do ucha...
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i również szeptem odpowiedziała coś towarzyszowi. Wymienili między sobą długie spojrzenia.
- Mam nadzieję ją spotkać, bo przydałby nam się jakiś pewny odpoczynek - dorzuciła głośniej.
James poczuł się jak trzecie koło przy motocyklu - jak to się mawiało w jego rzeczywistości.
- Ja w każdym bądź razie potrzebuje broni. Sądzę, że powinna mi ją zapewnić. - rzekł spokojnie zerkając na broń, którą dostał Slice... i którą się z nim podzielił.
Slice odpowiedział Jessie, a ona w odpowiedzi skinęła mu głową. Cóż, niegrzeczne to nieco było z jego strony, że odwracał się do mężczyzny plecami, acz najwyraźniej mieli z Shadowdeath jakąś ważną sprawę do obgadania. W każdym bądź razie po chwili, słysząc słowa Madroxa, Victor obrócił głowę w jego stronę i odparł.
- Myślę, że akurat nie będzie z tym problemów. Zawsze możesz iść teraz do Forge'a i zapytać, czy nie dałby Ci jakiejś zabawki jak mnie.
James zrozumiał aluzję, choć nie odpowiadała mu ona do końca i zrobił nieco kwaśną minę.
- Taak, lepiej pójdę i zapytam od razu. W każdej chwili możemy stąd zniknąć. - powiedział spokojnie.
- Myślę, że to dobry pomysł - rzuciła Jessie, nabierając ciekawych rumieńców na twarzy. - Nie będziemy cię zatrzymywać. Powodzenia - dodała pospiesznie.
James z nieco skwaszoną miną wysilił się na uśmiech i skinął lekko głową. Zaraz potem zwyczajnie zniknął i niczym smuga światła pomknął w kierunku Cerebro... musiała to być jedna z jego kopii, która właśnie wróciła do oryginału.


Gdy kopie powróciły do oryginału Madroxa, wzbogacając jego wiedzę o nowe informacje. Ponownie zabrał on głos, prosząc o potrzebne mu rzeczy:
- Przydała by mi się broń. Najlepiej kilka pistoletów, może jakiś karabin plazmowy - rzekł spokojnie patrząc na jedną z takich broni, trzymaną przez swego właściciela. - Może coś na naboje usypiające. - zastanowił się głośno.
Zobacz profil autora
Serge
Kronikarz



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 178
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:16, 20 Cze 2010     Temat postu:


Przynajmniej przez chwilę mieliście czas na złapanie oddechu, choć tak naprawdę nie było po czym go łapać. Akcja poszła bardzo sprawnie, a Xavier okazywał się bardzo pomocny, tyle że… nie mógł wam pomóc. Nikt nie mógł, nawet najpotężniejszy umysł w tej rzeczywistości. Madrox otrzymał drugą dawkę szczepionki z jakąś zieloną mazią od Forge’a i od razu poczuł się lepiej. W końcu Czejen nie urodził się dzisiaj i większość z was wiedziała, co potrafi jeden z ‘mózgów technologicznych’ X-Men. Poproszony przez Jamesa, sprezentował mu broń, która na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem okazale.



- Shotgun na pociski plazmowe z zamontowanym wizjerem snajperskim… Moja najnowsza zabawka. Wiesz jak to działa, synu? – zapytał Forge i w ciągu kilku sekund objaśnił CopyMan’owi na czym polega obsługa tego sprzętu. Dorzucił mu również dwie torby amunicji. – No, teraz nie powinieneś dać się zabić. – uśmiechnął się kwaśno i puścił mu oczko.

Chwilę później Tallus na dłoni Arabian Knight’a obudził się i nim zdążyliście mrugnąć, wessał was w kolejny międzywymiarowy wir.

CHAPTER 1: SEEING IS BELIEVING… AM I RIGHT?

Kolejny trip między rzeczywistościami również nie należał do zbyt przyjemnych i gdy w końcu zostaliście ‘wypluci’ z tej kolejki bez hamulca, niektórym z was znów zrobiło się niedobrze i zwróciliście już i tak niewielką zawartość żołądków. Jessica i Victor wyglądali na bardziej zmęczonych tą podróżą niż reszta, a niektórzy mogli sobie jedynie wyobrazić, co mogło być tego powodem.



Gdy podnieśliście się wreszcie do pionu, ujrzeliście krajobraz jak po wojnie. Znajdowaliście się w jakimś pomieszczeniu, któremu zapewne pocisk rakietowy oderwał kawał ściany. W oddali płonęły budynki, większość z tych, które was otaczały, były zrujnowane. Od razu dostrzegliście, że to Nowy Jork, choć jego wygląd był jeszcze gorszy, niż z rzeczywistości Xaviera. Tallus milczał o celu kolejnego zadania, a Slice i Arabian Knight szybko odnaleźli zejście na dół i po chwili reszta drużyny dołączyła do nich.

Nie mieliście pojęcia gdzie tak naprawdę jesteście, nie mieliście pojęcia co macie tutaj zrobić, ani w którą stronę na dobrą sprawę ruszyć. Otaczała was przenikliwa cisza, jakby całe miasto zostało doszczętnie zniszczone. Dopiero po chwili ziemia zatrzęsła się i zza jednego z budynków spojrzał na was monstrualnej wielkości robot.



Nie trzeba było długo czekać, by dołączyło do niego czterech kolegów. Zostaliście otoczeni, a większość z was wiedziała, że to Sentinele – wielkie maszyny mające na celu likwidować mutantów. Cyclops, który miał z nimi do czynienia już wcześniej, wiedział dobrze co potrafią te roboty i że jeśli ktoś je tutaj przysłał, chodzi o walkę homo sapiens z mutantami, a może nawet nad-ludźmi.

- Poddajcie się albo zginiecie. – cyfrowy głos jednego z Sentineli poinformował was o celu ich zadania.

Jakby nie patrzeć, choćby z tej sytuacji były dwa wyjścia, ale chyba żadne z nich wam się nie podobało. A Tallus wciąż milczał…
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:12, 20 Cze 2010     Temat postu:


Arabian Knight

Nim spostrzegł, Tallus się ożywił i po raz kolejny wessał ich w zakręconą tubę między światami. Tahir spodziewał się tego, tyle że targnięcie nastąpiło tak niespodziewanie, że z przyjemnością opróżnił swój żołądek, gdy tylko pojawili się w nowym miejscu. Odkaszlnął kilka razy i rozejrzał się po okolicy, która nie sprawiała pozytywnego wrażenia.

Na horyzoncie przeważały powalone budynki i ogólnie panował klimat apokalipsy. Przeklął w myślach elektroniczne urządzenie na przegubie dłoni a przez głowę przemknęła mu myśl, że wolałby zginąć wtedy, we własnej rzeczywistości i dołączyć do Carol, niż być marionetką w rękach Lorny Dane, o której tak naprawdę nic nie wiedzieli, prócz tego, że ma znajomy wygląd. Zerknął w stronę Jessici, która wyglądała na niesamowicie zmęczoną. Hashim miał zamiar do niej podejść, ale widząc, że oddechy Slice’a i Shadow są w podobnym tempie, zaniechał tego. W końcu kobieta pewnie się dobrze bawiła…

Podszedł do gzymsu i spojrzał w dół. Takie przeszkody nie robiły na nim wielkiego wrażenia i szybko odnalazł wzrokiem kilka miejsc przydatnych do zejścia. Slice chyba też był z tym zaznajomiony, gdyż obaj pokonali ten dystans niemal w tym samym czasie, obierając jednak zgoła inne drogi.

- Niezła robota, nie sądziłem, że jesteś aż tak wysportowany. Ewentualnie tak wytrzymały…– Tahir uśmiechnął się krzywo i dobył swego sejmitara. Gnany doświadczeniem wiedział, że z pewnością okolica nie należy do najbezpieczniejszych.

Już po chwili przekonał się, że przeczucia go nie myliły. Najpierw pojawił się jeden Sentinel, a za nim kolejne. Tahir zastanawiał się, co mogą tutaj robić te wielkie roboty. W jego rzeczywistości były wykorzystywane przeciwko złoczyńcom… Czy tutaj było inaczej? Przecież oni nie byli ludźmi o brudnych sercach, po prostu wykonywali swoją robotę. To była inna rzeczywistość.

Spoglądając w stronę robota, który odezwał się jako pierwszy, Arab zacisnął zęby i przeklnął Timebrokera w myślach. Chwilę później przyjął pozycję do walki i odezwał się do pozostałych.



- Z deszczu pod rynnę, jak to mówią w Europie… - mruknął. - Jakieś pomysły, towarzysze? Jestem za tym, żeby spróbować ich wykosić… Ja się żywcem wziąć nie dam. Zresztą, i tak wszyscy teoretycznie nie żyjemy, więc co nam zależy ryzykować…– zmarszczył brwi. – Może jeśli weźmiemy ich w jedno tempo, będzie większa szansa na wygraną. Tallus na pewno za chwilę da wytyczne co do zadania. Jakby co, biorę tego przede mną…

Tahir stanął nisko na nogach i zmierzył wzrokiem wyłaniającego się zza obalonego budynku Sentinela. Jeśli dojdzie do walki, będzie musiał wznieść się na apogeum swoich umiejętności. Każdy z kompanów posiadał zdolności, które mogły przeważyć szalę zwycięstwa na ich stronę, ale Arabian wiedział, że zwykle nie jest tak różowo. Zwłaszcza, gdy działa się w drużynie, która jeszcze się nie zgrała.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach