Wysłany: Sob 18:45, 04 Wrz 2010
Temat postu:
Zanzafaar, Lien, Kaya, Jesper i Tamayrel
Zan wytarł szablę i zatknął ją za pasem.
- Ludzka wdzięczność zawsze powoduje takie ciepłe uczucie głęboko w środku, nieprawdaż? - zapytał, podchodząc bliżej klatek, korzystając z tego, że motłoch się rozproszył. Nie miał ochoty na bliższy kontakt z nikim tam, a z tą babą rodem z cyrku z wydrą na ramieniu to już w ogóle, ale wyglądało na to, że Lucanor już zaproponował jej wspólne badanie wieży. Zan miał wrażenie, ze któryś z orków byłby lepszym kompanem - któryś z tych martwych. Mężczyzna westchnął i spojrzał na Lucanora z powątpiewaniem. - Zawsze wykazujesz dworskie zachowanie będąc na dworze? - powiedział, wykonując ruch dłonią, jakby wskazując okolicę. Następnie zwrócił się do tego obszarpańca prosto-z-klatki.
- Jak cię zwą, kobieto? - zapytał.
- Nie pytam Cie o twoje imię, *mężczyzno* to i ty nie pytaj mnie o moje - odpowiedziała, odwracając głowę w jego kierunku - Macie zamiar zostać i podziwiać widoki, czy iść?
- W takim wypadku jak już wreszcie szczeźniesz to na nagrobku napiszę “pyskaty anonim płci żeńskiej” - mruknął pod nosem Zan i machnąwszy na kobietę ręką poszedł w stronę Jaspera, by zapytać od czego zaczną sprawdzenie terenu.
- Hej Jasper, mam nadzieję, że nie każesz mi wypytywać tutejszej ludności o szczegóły - rzucił do zwiadowcy półżartem, ale w duchu na prawdę miał nadzieję, ze nie będzie musiał podchodzić bliżej do tubylców...
Kaya zaśmiała się wesoło.
- Widzisz, zwiadowco, jednak jesteś dowódcą - rzuciła, kładąc dłonie na biodrach i uśmiechając się do mężczyzny szeroko.
- Jeśli już, to jedynie swoim. - mruknął Forks, nie patrząc nawet w stronę Kayi, Zana i kobiety, którą uwolnili z klatki. Gwizdnął w charakterystyczny sposób na Blaze’a, a koń wybiegł z gęstego poszycia lasu i podbiegł do mężczyzny.
- Och, ktoś ma zły dzień - stwierdziła zabójczyni, unosząc prawą brew do góry. - I nawet jest ich dwóch... - dodała, zerkając w stronę siedzącego pod budynkiem Arethisa, który co chwilę coś poburkiwał pod nosem. Nie musiała być mistrzem detektywów, by się domyślić, o czym gadał. - Jedźcie pod wieżę, ja tu mogę zostać, mieć oko na nasz skarb i popytać ludzi.
- Nie chciałabyś być w pobliżu, gdybym miał zły dzień. - odparł spokojnie Jasper gładząc zwierzę po szyi. - A co do niego... - skinął głową na Arethisa. - to karaluch. A chyba każdy szanujący się obywatel Imperium wie, co należy robić z karaluchami. Pójdziemy pod wieżę i wtedy zobaczymy, co tam wskóramy. Póki jej nie zobaczę z bliska, nie zamierzam podejmować żadnych decyzji. A tak swoją drogą... - odwrócił wzrok w kierunku Czarodziejki Lodu. - ... świetna robota Nataszo...
Zan uśmiechnął się i skinął twierdząco głową. Za chwile skoczy przekazać jej to osobiście, ale najpierw wolałby znać jakie są ustalenia.
- Taaa... a mnie to już nie pochwali - prychnęła Kaya i machnęła ręką. - Faceci...
- Gdyby to od twojego ataku zależały kolejne chwile na placu boju, pochwaliłbym cię. - zwiadowca zwrócił się do zabójczyni. - Natasza odwaliła kawał dobrej roboty. Śmiem twierdzić, że gdyby nie jej jastrzębie, to dalej byśmy stali w miejscu i się zastanawiali, jak podejść zielonych i pozbyć się ogrów.
- Potrzeba wiele odwagi i siły, by stać za plecami towarzyszy i rzucić mocne zaklęcie. - Kaya pokiwała głową z uznaniem, po czym odeszła.
- Natasza zrobiła to, co do niej należało w tej sytuacji... Tak jak i każdy z nas. Więc licytowanie się, kto jest lepszy, jest nie na miejscu. - mruknął Forks, zerkając na odchodzącą kobietę. - Ani tym bardziej ironia i sarkazm...
- Doświadczenie czyni ludzi dowódcami - rzucił Zan tak, by Forks, go słyszał, po czym zostawił to “skłócone małżeństwo” w spokoju. Pytał Forksa, bo sam miał nikłe pojęcie o jakichkolwiek działaniach bojowych, a zwiadowca wręcz przeciwnie.
Zan podszedł powoli do Nataszy. - No niechciałbym nigdy oglądać twoich zaklęć od niewłaściwej strony. Niesamowita sprawa - zaśmiał się cicho.
- Nic takiego, tego nas uczą w Akademii - odpowiedziała spokojnie. - Tylko najtwardsi przeżywają szkolenie.
- Selekcja jak u Matki Natury? Silni żyją, słabi giną? - zapytał Zan, unosząc brew.
- I tak byś tego nie zrozumiał, Zanzafaar. Masz do mnie coś konkretnego, czy będziemy sobie gadać o pierdołach?
Zan się zaśmiał. - Tak. Mam coś konkretnego. Dziękuję za wsparcie. Bez ciebie nie obyłoby się bez przelania własnej krwi - skłonił się lekko.
- Nie ma sprawy, w końcu działamy w drużynie. Do pewnego czasu. Zresztą, nie ciebie wspierałam, tylko was wszystkich.
- Ale ja za innych dziękować nie będę. Niech sami przylezą o ile mają dość godności - mruknął szermierz. - Dobra, musimy dostarczyć Eldora do tej wieży... - Zan gwizdnął na konia, który wyszedł z jednej z bocznych uliczek.
- A czy ja ci wyglądam na kogoś, kto oczekuje podziękowań, wojowniku? - zapytała, unosząc do góry prawą brew. - Nie odpowiadaj...
Przyprowadziła swojego konia i po chwili była gotowa do drogi, całkowicie ignorując, co się dzieje dookoła.
- Oczekuje czy nie, jak się należą, to się należą - mruknął Zanzafaar pod nosem, dosiadając konia po czym podjechał do Kayi. - Na początku myślałem, że udajesz, potem przekonałaś mnie, że jednak nie... ten jeden raz dowiaduję się, ze ktoś zrobił mnie w konia i jedyne co czuję to ulga... -
- Ulga? Że nie jestem wyjątkowo głupią idiotką z podrzędnego burdelu na trakcie do Middenheim? - Uśmiechnęła się lekko, zerkając na niego. - Też mi ulżyło, że już nie muszę udawać
Zan uśmiechnął się szeroko. - Ot kolejny powód by trzymać się z dala od burdeli. Ech...
- Na szczęście głupota nie jest zaraźliwa, a dobre wychowanie, maniery i elegancja owszem. - Puściła mu oczko. - Chyba ktoś ci ucieka.
- I chwała za to Sigmarowi. Tymczasem - rzucił mężczyzna, machnął kobiecie ręką i ruszył za Jasperem. Ciekawiła go ta wieża...
Tamayrel odzyskawszy większość swych strzał i “małe co nieco”, dołączył do drużyny. Już wcześniej słyszał ich rozmowy; słyszał je, ale nie słuchał, bo po co?
Wyglądało na to, że ludzie skończyli się kłócić i wreszcie byli gotowi ruszyć pod siedzibę wroga, jak można było zgadywać. Tam też skierował się elf.