Autor / Wiadomość

[Freestyle] Żywi lub martwi - najlepiej to drugie!

Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 0:13, 29 Sie 2010     Temat postu:


Revalion, Kaya, Jasper

Trafił coś? Nie był pewien…
Nabrał jej, kiedy podszedł do ciał martwych goblinów i wilkorów – żaden z nich nie miał w sobie jego bełtu…
…za to pobliskie drzewa miały ich aż nadto.

Revalion podszedł do nich i ze złością powyciągał pociski. Wtedy zjawiła się Kaya ze swoim wielkim dąsem.
Zszokowany bard chciał coś odpowiedzieć Kayi, jednak ubiegła go czarodziejka. Po ich skończonej "rozmowie", kiedy każdy zaczął się zajmować sobą, Rev podszedł do czarnowłosej.
- Wiesz, to niesprawiedliwe. - powiedział z wyrzutem. - To przecież były gobliny na wilkorach, a nie dzikie, polujące wilki o których mówiłem.

- To co? - prychnęła, po czym wystawiła swoje lewe przedramię, na którym widniała czerwona pręga. - Widzisz? Przez ciebie zostałam ranna i będę mieć paskudną bliznę! - jęknęła zrozpaczona.
Wyrzut na twarzy barda zmienił się w zmartwienie.
- Pokaż mi to... - powiedział chwytając dziewczynę za ramię. - To któryś z tych goblinów cię zranił? Czy wilk? Czy...?

- Goblin - odparła. - Zupełnie mnie zaskoczył...
Oczy barda rozszerzyły się na chwilę, odwrócił głowę.
- Jasper! Te gobliny miały jakąś toksynę na broni, czy inne paskudztwa?
- Wątpię. - odparł mężczyzna, zajęty zbieraniem swych strzał.

Rev skinął zwiadowcy głową, po czym złożył dłoń w gest jakby modlitwy i dwoma, świecącymi teraz na niebiesko, palcami przejechał po ranie.
- No i już, po kłopocie. - powiedział z zadowoleniem na zagojone ramię.
- Ooo... to było naprawdę bardzo miłe z twojej strony - kobieta ucieszyła się, spoglądając na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była rana, a teraz nie było po niej nawet najmniejszego śladu. - Ty też jesteś na mnie zły? - zapytała.

Tym razem bard spojrzał na kobietę z odrobiną politowania.
- Nie, nie jestem. - powiedział po chwili. - W końcu się bałaś... tego. Tak między nami, jeśli kiedyś zdarzy nam się spotkać w walce olbrzymie pająki, to ja będę tym, który tak zniknie. - Rev puścił oczko do Kayi.
- Och, więc ty też się czegoś boisz. - Uśmiechnęła się szeroko, najwidoczniej pocieszona tą myślą. - Dziękuję - dodała i ucałowała półelfa w policzek. Nie był do końca pewien, czy to za uleczenie czy może za zrozumienie jej i przyznanie się do własnych lęków. Uśmiechnął się tylko i zabrał do pakowania swoich rzeczy, tak jak pozostali.

I wyruszyli.

Gdy dotarli do nader wysokiej budowli, Revalion gwizdnął z podziwem. Kiedy czarnowłosy czarodziej rozpłynął się w błękitnej mgiełce, bard zamarł na chwilę z wydętymi do gwizdu ustami.
- Aha… no dobra, lepiej tego czegoś nie dotykać. – stwierdził, po czym wszyscy ruszyli ku wiosce.
Gdy Jasper ich ostrzegł o obecności wrogów, Revalion stał akurat przy rogu budynku. Zerknął za niego…
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 13:58, 29 Sie 2010     Temat postu:


Arethis feat. Jasper

Czarnowłosy mężczyzna ucieszył się z przebiegu walki.

W sumie sam nie musiał się zbytnio napracować, ubijając jednego goblina i zadrasnąwszy jedno z dzikich zwierząt – trucizna na ostrzu przeniknęła migiem do żył kurdupla i wilka pogrążając ich w straszliwej, bolesnej śmierci. Cóż, korzeń mandragory zmieszany z kozłkiem straszliwym działał cuda nawet w najmniej sprzyjających sytuacjach. Gdy było po wszystkim, zabójca przysiadł przy ognisku i przyglądał się sytuacji jaka wywiązała się między kobietami. Obie miały czym oddychać, piękne lico i temperament – coś, co zawsze podobało się mężczyźnie.

Uspokajając się po walce wyżłopał nieco alkoholu z bukłaka, uśmiechając się nieznacznie na słowa białej czarodziejki skierowane w Kayę. W końcu we wszystko wtrącił się „jedyny sprawiedliwy wybawca” Jasper i cała zabawa zgasła niczym płomień pod strużką wody.

- Och, mogłeś dać im się pozabijać, łuczniku. – mruknął ironicznie Arethis. – Może by pozdzierały z siebie to i owo i każdy z zebranych tutaj mężczyzn byłby zadowolony.
- Zamknij się, idioto. – skwitował Jasper.
- Zachowujesz się, jakby ktoś ci wsadził kij w dupę, Forks. Trochę luzu by ci nie zaszkodziło. – podsumował zabójca.
- A tobie nie zaszkodziłoby zawisnąć za to, co zrobiłeś w tym swoim parszywym życiu. Ale czekaj, nie odpowiadaj. – Jasper wstrzymał go dłonią. – Jak to się skończy, to i tak podzielisz los swoich towarzyszy z Salzenmund.
- Ze wszystkich skurwysynów… - mina Arethisa nagle zrzedła i zerwał się na równe nogi dobywając w mgnieniu oka swych sztyletów.

Jasper spodziewał się takiej reakcji, więc nim zabójca stanął na równych nogach, w dłoni zwiadowcy pojawił się miecz.
- Jesteś przewidywalny niczym niemowlak. – rzucił zimno Forks. – Myślałeś, że nie wiem nic o tych twoich koleżkach? Tylko tobie udało się wtedy wywinąć i uciec. Zgaduję, że nawet nie widziałeś, jak ich powiesili za żebro na haku o wschodzie słońca na głównym placu. Zabijać i rabować jest łatwiej, niż ponieść konsekwencje, prawda, Arethisie von Steinbach?
- Pierdol się, Forks. – wypalił zabójca i z grobową miną schował swoją broń. – Zginiesz, masz to obiecane. Jesteś jedynie imperialnym psem na posyłki
- Już nie mogę się doczekać. A inwektywy zostaw dla siebie. – skwitował Jasper, po czym z mieczem w dłoni odwrócił się i ruszył na obrzeża obozu. Arethis odprowadził go jedynie zabójczym wzrokiem i żałował, że pułapka w Middenheim się nie powiodła. W przypływach gniewu cisnął bukłakiem o pobliskie drzewo i zacisnął zęby tak mocno, że dziwił się, iż nadal są całe.

* * *

Mglisty i dżdżysty ranek przyniósł z sobą taki sam nastrój Arethisa. Bez słowa zebrał swój ekwipunek i ruszył z pozostałymi w drogę. Nie był w nastroju do rozmów, nawet obecność kobiet, na których mógł zawiesić wzrok nie pomagała w tej sytuacji – wciąż miał przed oczami wczorajsze wydarzenie z łucznikiem i szczerze przyznał przed sobą, że nienawidzi tego gnoja i chce się go jak najszybciej pozbyć. Może będzie na to szansa jeszcze na szlaku, w końcu miał pewnego asa w rękawie. Jeśli Forks zniknie, Arethis nadal będzie mógł działać w Middenlandzie, Ostlandzie i ościennych prowincjach – to napawało jakimś optymizmem. Trzeba jednak było znaleźć odpowiedni i dogodny moment.

Zabójca nie miał w planach zabić zwiadowcę, a potem zginąć z rąk jego „towarzyszy drogi”. To byłoby głupie i mężczyzna z całych sił wzbraniał się przed targającymi nim emocjami. Jadąc z nim ramię w ramię, patrząc na niego wyobrażał sobie, jak będzie miło pozbawić go życia, a jednocześnie wiedział, że musi z tym poczekać. To była największa katorga dla jego duszy, ale musiał sobie poradzić i stłamsić gniew, który przysłaniał zdrowy rozsądek.

W końcu Arethis zbastował i zwolnił swego czarnego rumaka, wyrównując go z wierzchowcem Nataszy. Dostrzegł ostre spojrzenie Jaspera, jednak nie zamierzał uciekać. Chciał się zemścić, widzieć wyrwane serce zwiadowcy. Wtedy dopiero będzie mógł odjechać w spokoju. Inaczej nie poprzestanie, aż ubije tego niebezpiecznego łucznika, który mógł zakłócić jego życie w kilku prowincjach Imperium.

Zabójca nie zwracał zbytnio uwagi na to, co zdarzyło się później, pogrążony we własnych rozmyślaniach powiązanych z przeszłością i osobą łucznika. W końcu dotarli do jakiejś wioski, która została całkiem zdewastowana. Na znak Jaspera, wszyscy się zatrzymali i zamilkli, gdy zwiadowca nasłuchiwał.
- Nadal tu są, miejsce się na baczności – szepnął.

Arethis dobył swych zatrutych sztyletów, zerkając spode łba w stronę Forksa. Och, jakby chciał wbić mu teraz ostrza w nerki – jak mocno chciał, by mężczyzna z ledwością łapał oddech trawiony trucizną. Jak chciałby widzieć jego błagalne spojrzenie w tej chwili… Jak bardzo chciałby stanąć nad nim i przydeptać tego karalucha do ziemi…

Z rozmyślań wyrwał go warkot tego czarnego zwierzaka należącego do pizdowatego szlachetki. Zapewne coś niezbyt ciekawego musiało znajdować się przed nimi. Arethis nie zamierzał pomagać innym, jeśli znów dojdzie do jakiejś konfrontacji – miał swój cel i na nim zamierzał się skupić. Poza tym skoro jemu nikt nie pomagał przez całe życie, to dlaczego on miał być tym dobrodusznym? Niech sobie radzą sami, zabójca nie miał czasu na pierdoły…
Zobacz profil autora
Suryiel




Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:55, 29 Sie 2010     Temat postu:


Lien



- Czy jest jakiś konkretny powód, matko, dla którego nie możesz tej przeklętej wieży zbadać sama? – zapytała, trzymając się w miarę możliwości poza zasięgiem kostura swej matki, chociaż i tak było to marne pocieszenie. Wiedźma Nerine słynęła wśród pobliskich wieśniaków z umiejętności zamieniania ludzi w płazy i choć Lien sama nigdy nie była świadkiem takiego zabiegu, jakoś niespecjalnie kwapiła się, by testować umiejętności swej matki. W końcu, w hierarchii straszności, stała ona na pierwszym miejscu jej listy, wyprzedzając nawet najplugawsze demony piekieł. A to już było coś.
- To już muszę ci się ze wszystkiego tłumaczyć? – odparła tamta szorstko. Nigdy nie była nazbyt uroczą i czułą rodzicielką, no przynajmniej odkąd Lien nauczyła się chodzić, mówić i trzymać w dłoni kostur, znaczy odkąd sama mogła zapewnić sobie jedzenie i minimum ochrony.- Dzieci nie powinny mieć prawa kwestionować swych rodziców -
- Ta, jasne...
- Mówiłaś coś?
- Uh... Nie, matko
– warknęła, odgarniając z twarzy gałąź, która wypuszczona z matczynej dłoni, uderzyła ją w sam środek czoła z głośnym plasknięciem. Dziewczyna wykrzywiła usta w nieprzyjemnym grymasie, spoglądając na czarną wieżę. Choć o ludziach i ich społecznościach miała dość nikłe pojęcie, to była jednak całkiem pewna, ze nikt, nawet najlepszy rzemieślnik nie postawił by tutaj czegoś takiego praktycznie z dnia na dzień. Krasnoludy i elfy wykreśliła w przedbiegach, krasnoludy, choć posiadały umiejętności w tej materii przewyższające którąkolwiek z ras, budowały raczej w dół, niż w górę, a elfy... Elfy, cóż, kwestia elfów rozumiała się sama przez się.

- Lien! Chodź tu... Zobacz! Czujesz to? Ooch... Ta budowla, ona cała przepełniona jest magią!
Dziewczyna podeszła nieco bliżej. Choć nie była tak pozytywnie do tej nocnej eskapady nastawiona jak jej matka, to sama musiała przyznać, że wyczuwalne w powietrzu wibracje warte były pofatygowania się przez las. Niemniej lata życia w odosobnieniu i nieustannej paranoi nauczyły ją by do wszystkiego podchodzić ostrożnie. Szczególnie do wyrastających znikąd, metrowych wież.
- Ja bym tego nie - zaczęła, jednak nim zdążyła dokończyć zdanie jej matka wyciągnęła dłoń i położyła ją na czarnym kamieniu, po czym w jednej chwili, rozpłynęła się w powietrzu-... dotykała...

Wiedźma zaklęła szpetnie pod nosem, jednym ruchem kostura przyzwała do siebie moc żywiołu ziemi, jednak pojawiający się z wnętrza wieży wróg był zbyt liczny.

A później wszystko zrobiło się czarne. I bardzo bolesne.

* * *

- Uhh... Raz.. jeden raz chciałabym obudzić się NIE w jakimś pieprzonym, cuchnącym grajdole...- warknęła, macając obuszkiem palca potężnego guza na tyle jej głowy. Ohh... Zapłacą za to... I ich matki i dzieci też. I dzieci ich dzieci. I ich psy też.

Wstała nieco chwiejnie, łapiąc się zimnych, metalowych prętów, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, ze łączą się one z pokaźną, mocno zbudowaną klatką. No nie, tego jeszcze brakowało, nie dość, że matka wyciągnęła ją z chaty w środku nocy, ledwo parę godzin po tym jak wróciła do niej po miesiącach nieobecności, to teraz jeszcze, również przez nią i jej nieostrożność, wylądowała tutaj. No tak, bo stare, wiekowe do cholery jasnej, wiedźmy to mogą być nieostrożne tak z urzędu! Wszystkie rozumy pozjadały, a jak przychodzi co do czego to znikają w pieprzonym świetle i zostawiają swej, bogu ducha winne, córki w CZARNEJ DUPIE!!!

- Niech cie szlag trafi ty stara ropucho... – mruknęła do siebie, przytulając głowę do zimnego metalu, w nadziei, że chłód złagodzi nieco ból po otrzymanym ciosie. W międzyczasie rozejrzała się po swych współlokatorkach i choć większość z nich doskonale by się sprawdziło w jakiejś taniej karczmie czy domu uciech, to żadna nie wyglądała na zdolną do jakiejkolwiek akcji wymagającej więcej, niż ryczenia i biadolenia na swój los. Nieco zrezygnowanym wzrokiem powiodła po dwóch kolejnych klatkach, ani jedna, ani druga jednak, jakimś dziwnym trafem, nie zawierała w sobie rosłych, najlepiej dwumetrowych mężczyzn z maczugami i młotami. A szkoda.

Potrzebowała planu. Nie byle jakiego planu, byle jakie plany były dobre gdy miało się do czynienia z idiotami i choć otaczający ją orki zapewne inteligencją nie grzeszyły, to sprawa komplikowała się w miarę jak liczba idiotów rosła. Po pierwsze, potrzebowała swego kostura, bez którego mogła równie dobrze urządzić pokaz sztucznych ogni ku uciesze gawiedzi. Tak, kostur, to było to. Po drugie, Abbu. Rozglądała się gorączkowo, jednak wydry nie było nigdzie w pobliżu. Na pewno wszystko z nią w porządku, pomyślała po chwili, jest sprytna, pewnie gdzieś się schowała. Po trzecie, trzeba było wydostać się z klatki, przy możliwie najmniejszym zwracaniu na siebie uwagi. I tu był, jak to mówią ludzie, kozioł zagrzebany. Czy coś w ten deseń.
Lien nie była ekspertem od subtelności. Owszem, umiała być cicho, gdy sytuacja tego wymagała, ale posiadanie magicznej mocy jakby zwalniało ją z umiejętności radzenia sobie bez niej. Cały szkopuł tkwił w tym, że magia Lien nie była cicha i subtelna. Robiła głośne boom gdy trzeba było, przypalała wszystko dookoła i sprowadzała na ludzi taki szał żywiołów, na jaki miała akurat ochotę. Jakkolwiek głupi byli jej przeciwnicy, podejrzewała, że wielki ognisty wybuch nie pozostałby niezauważony. Uderzyła lekko dłonią w pręt, potrzebowała, wojskowo mówiąc, dywersji. By ktoś, coś, naprawdę było jej te bez różnicy, odwróciło, choć na moment uwagę większości strażników. Wówczas mogłaby podgrzać atmosferę w klatce na tyle, by podtopić część prętów, choćby na tyle, by wygięły się pod swym ciężarem.

Świetnie! Miała plan, no, połowę planu, ale zawsze było to lepsze niż nic. Teraz tylko potrzebowała okazji. Spojrzała w niebo, w oczach mieszkańców wioski, jak i większości mieszkańców Imperium określiłaby ją mianem barbarzyńcy i dzikusa. Owszem, nie wierzyła w żadne bóstwo poza Matką Natura, jednak w tej chwili mogłaby poprosić samego Sigmara o chociażby najskromniejszą formę pomocy.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Pon 18:25, 30 Sie 2010     Temat postu:


Wszyscy:

Zan był delikatnie mówiąc zawiedziony. Wyczyścił szablę. - Nie opłacało się jej nawet dobywać by zabić tego jednego goblina, który mi się nawinął - pomyślał na głos. Rozejrzał się i zobaczył Kayę. - Zwiała czy nie - jest ranna i wypadałoby ją opatrzeć. Ktoś się na tym zna? - zapytał i zaczepił szablę u pasa. Uśmiechnął się ,gdy ostrze szabli zadzwoniło o pochwę rapiera. Lubił ten cichy, wysoki, metaliczny dźwięk...
Ciemnowłosa kobieta podeszła do Revaliona, z którym wymieniła kilka zdań i mężczyzna ją uleczył przy pomocy swojej magii. Po ranie nie zostało śladu i Kaya wydawała się być tym faktem niezwykle uradowana.
Tamayrel wyłonił się z mroku trzymając w jednej ręce łuk, a w drugiej uzdę swego konia. Już wcześniej omiótł wzrokiem drużynę, której skład zmienił się odrobinę. Specjalnie go to nie zainteresowało. Widać czarodziej nie powiedział im wszystkiego, albo chłopcy uznali, że nie poradzą sobie bez wsparcia kogoś bardziej doświadczonego w walce. W zasadzie tak było bezpieczniej.
- Witam towarzystwo, pewnie nie tęskniliście. Upadło mi tu kilka strzał. - powiedział spokojnie i puściwszy konia, zaczął je zbierać i na bieżąco czyścić z krwi poległych. Łuk nadal trzymał w ręku, wszak wrogowie mogli w każdej chwili wrócić i warto było zachować gotowość do walki.
- O, elf. Znalazł się. - Kaya jak zwykle zaskoczyła wszystkich swą błyskotliwością.
Lucanor schował broń, przywołał do siebie Blue i rozpoczął siodłanie konia.
- Masz wyczucie czasu. - zwrócił się do elfa.


[---]


Oczy barda rozszerzyły się na tą krótką chwilę, kiedy był wychylony za budynek. Po czym się wycofał i przyparł plecami do ściany. Bardzo mocno.
- Ehehe... - zaczął niezgrabnie. - Znalazłem mieszkańców... w towarzystwie największego oddziału orkowo-goblinowo-ogrzego jaki w życiu widziałem...
Oczywiście nie mógł liczyć na to, że wszyscy mu uwierzą... każdy z jego towarzyszy musiał na własne oczy się przekonać o tym "oddziale".
Zan wzruszył ramionami. - No dobra - mruknął cicho. - Chyba nie musimy przeprowadzać głosowania, by wiedzieć, że Jasper ma najwieksze doswiadczenie w manewrach. Może sam na to spójrz, to wpadniesz na jakiś pomysł jak wyratować tych ludzi? - zaproponował zwiadowcy. Sam nie miał specjalnego pojęcia jak rozdysponować posiadane siły na większą skalę. Preferowane przez niego pole działań to dwór zamkowy. Sytuacje, wymagające znawstwa etykiety i ciętej mowy, a nie musztry i strategii.
- Jasper, więc jesteś dowódcą? - zapytała niewinnie Kaya i uśmiechnęła się do niego szeroko. - Ja też nie wiem, co robić. Może pójdę się przejść i zobaczę, czy nie ma tu więcej tych niefajnych orków oraz całej reszty, hm? - zaproponowała. Brzmiało to nieco jak “pójdę sprawdzić, czy tam dalej mnie nie ma”.
- A idź. - Natasza wzruszyła ramionami, wciąż obserwując uwięzionych w klatkach mieszkańców. - Może gdybyśmy zaatakowali ich ze wszystkich stron, podobnie jak dziś w nocy gobliny nas?
- I skończyli podobnie jak te gobliny? - dokończył za nią Revalion. - Jakoś mi się to nie widzi. Chociaż wątpię, by moje zdanie miało tu jakieś znaczenie. Jeśli jednak ktoś chciałby je poznać, to sądzę że rozdzielanie się nie jest zbyt mądre. Ale jeśli uważacie, że tak będzie lepiej...
- Heh... - westchnęła Kaya. - A co będzie, jeśli my zaatakujemy, a oni zabiją w tym czasie tych ludzi? - zapytała lekko zmartwionym głosem. - To też nie byłoby za fajne...
Zanzafaar potarł brwi. - Atak frontalny to kiepski pomysł. Jeśli mój pomysł jest głupi to nie śmiejcie się, ale skoro mamy tak liczne propozycje, to... - mężczyzna westchnął i zaczął. - Mamy kogoś od iluzji... powiedz, Eldorze - zawrócił się do maga. - Potrafiłbyś wyczarować coś, co spowodowałoby ich natychmiastowe natarcie w którąkolwiek stronę? Najlepiej przeciwną do naszej? Jakiś oddział piechoty czy coś...
- Co tylko zechcecie - mężczyzna wzruszył ramionami. - Byle szybko, bo chcę iść zbadać tę wieżę...
- Czyli załatwiasz nam coś co odwróci ich uwagę... Jeśli zaatakujemy ich od tyłu to będziemy mogli wybić część nim się połapią o co chodzi z broni dystansowej. Dwie - trzy osoby ustawią się na flance. Też z jakąś bronią dystansową. Jak orkowie ich miną to wychylą się i z kolei oni ich "sposiłkują”. Taki.. "odbijany" - mruknął szlachcic. - Jeśli się nie zatrzymają to wtedy dopiero po takim uszczupleniu się z nimi zetrzemy frontalnie. Ewentualnie jeśli są dostatecznie durni to pobiegną w cholerę za wyczarowaną iluzją, zostawiając na przykład paru na straży. Paru których szybko zarżniemy i wyciągniemy stamtąd tych ludzi nim trzon wróci...
- Tylko zrób coś mniejszego niz smok. Muszą się tym zająć, a nie uciekać... prosto na nas - powiedział spokojnie Tamayrel.
Norrańczyk trzymał się gdzieś z boku, bacznie przypatrując się oddziałowi i uwięzionym mieszkańcom. Ludzie w klatkach byli posortowani. W jednej dzieci, w drugiej i trzeciej kobiety, kolejno starsze i młodsze. Wśród tych drugich uwagę Lucanora zwróciła niewiasta ubrana inaczej niż pozostałe.
- Nie ma szans, by ich podejść. Odwrócenie ich uwagi to dobry pomysł, ale musimy atakować na raz, bo bawiąc się w okrążanie będziemy na widoku i plan się nie powiedzie. - wyraził swoje zdanie.
- Co do zakładników, jeśli damy im broń to staną po naszej stronie. Przynajmniej część powinna być zdolna do walki. - dodał szybko elf.
- Ciekaw jestem, kto będzie miał czas, by otwierać klatki i dawać im broń. - wtrącił Jasper krzywiąc się na te słowa. - Zwłaszcza że to proste kobiety i dzieci.
Ostlandczyk od dłuższego czasu przysłuchiwał się wymianie zdań kompanów ze strzałą nałożoną na cięciwę, jednocześnie lustrując wzrokiem okolicę. Sytuacja nie była zbyt ciekawa; wyglądało na to, że trafili na jakiś większy oddział, a to mógł być już problem. Na szczęście póki co ich nie zauważyli, a Forks przyglądając się terenowi obmyślał w głowie plan. Najbardziej martwiły go ogry – te śmierdzące, stale głodne stwory miały grubą skórę i potrzebowałby zużyć z tuzin strzał by położyć jednego. A były dwa. Tutaj trzeba było postawić na inną formę ataku.
- Nataszo, masz jeszcze jakieś ciekawe zaklęcia dystansowe w zanadrzu? – zwiadowca zwrócił się do Czarodziejki Lodu. – Ten lodowy niedźwiedź był świetny, ale tutaj nam się nie przyda, potrzebujemy mocnego elementu zaskoczenia. Jakiś piorun lodu, albo coś podobnego?
- Hmm… - kobieta zmarszczyła brwi. – Mogłabym przywołać Jastrzębie Miski. Atakują chmarą, mają twarde jak stal dzioby i szpony. Potrafią przebić się przez metalowe przeszkody i kamienne ściany.
- Potrafisz je kontrolować? – zapytał Forks.
- Oczywiście, mentalnie wskazuję im cel ataku, gdy tylko zostaną przywołane. – odpowiedziała Natasza.
- No i o coś takiego mi chodziło. – Jasper uśmiechnął się nieznacznie, po czym spojrzał na pozostałych. – Plan Zana mi się podoba - niech każdy przygotuje co tam ma do strzelania. Gdy lodowe jastrzębie Nataszy zaatakują ogry, Eldor wywoła iluzję po drugiej stronie wioski odciągając uwagę tych śmierdzieli od nas. To będzie nasza szansa. Oddamy salwy z broni dystansowej, a potem kto czuje się na siłach ruszy do ataku frontalnego. Ja z Tamayrelem będziemy was osłaniać z naszych łuków. Jeśli wszystko pójdzie tak jak trzeba, zanim pojawicie się przy klatkach, na placu zostaną same niedobitki.
- A jeśli się zorientują, że to, co stworzy Eldor to iluzja? – wtrąciła Kaya.
- Jak się mają zorientować? Po pierwsze, nie spodziewają się ataku, a już na pewno nie z powietrza i nie z trzech stron. Już samo to wprowadzi chaos w ich szeregach. Po drugie, nie dość, że będą musieli walczyć z lodowymi ptakami, to z przeciwnej strony będzie nacierać na nich iluzja Eldora, a to dla ich małych, zielonych móżdżków już za dużo. Nie zdziwiłbym się, gdyby gobliny spierdoliły od razu, jak tylko zaatakuje Natasza. Bez ogrów stracą serce do walki, jestem o tym przekonany. Ktoś ma jeszcze jakieś pomysły bądź sugestie? Jeśli nie, to bierzmy się do roboty.
Arethis z założonymi rękami na piersi słuchał dywagacji swoich nowych “towarzyszy”. Normalnie umawiali się jak jacyś generałowie na wojnie mający przejąć ważny kawałek terenu. A to były tylko orki i gobliny. No i ogry, ale olać. Zabójca nie miał zamiaru uczestniczyć w tej walce - przyszedł mu nawet pewien pomysł do głowy.
- To ja pójdę z Kayą na jakiś zwiad w okolice. W razie gdyby ktoś się czaił między domami, poderżniemy im gardło. - czarnowłosy uśmiechnął się zimno. Tak naprawdę miał zamiar schować się za jakąś chatą i próbować zbałamucić Kayę. Może jak im się nie powiedzie, to nawet nie będzie musiał zabijać Jaspera, bo zrobią to te zielone kreatury. Taaaak, ta myśl napawała zabójcę radością. Wziął ją pod rękę i oddalił się z nią między budynki.
Kaya obejrzała się za siebie, jakby chciała coś powiedzieć, ale chyba zabrakło jej odwagi.
Zan nieznacznie szturchnął Revaliona. - Odbij ją mu lepiej, m? - mruknął cicho.
Rev uniósł znacząco brew słysząc Zanzafaara.
- Odbić kobietę z rąk seryjnego mordercy? - odparł równie cicho. - Brzmi jak plan godny bohatera dramatycznego... Problem polega na tym, że nie jestem bohaterem dramatycznym.
- Raczej tragicznym - mruknął Zan. - Chwyć ją za ramię i zapytaj czy nie woli zostać. Jestem tuż za tobą - to mówiąc ukrył w dłoni dwa noże do rzucania. Liczył, że będzie okazja zabić ten irytujący “dodatek” do ekipy i mieć to z głowy.
Bard przymrużył na chwilę oczy, po czym...
Chwycił wciąż niezdecydowaną Kayę za drugie, wolne ramię i powiedział:
- Och, Kayo! Nie wolałabyś z nami tutaj zostać? W naszym towarzystwie z pewnością będzie bezpieczniej. - po czym dodał nieco ciszej. - Osobiście tego dopilnuję.
Przez chwilę kobieta zastanawiała się, po czym zerknęła w stronę orków, goblinów i dwóch wielkich ogrów.
- Ja myślę, że ten zwiad to bardzo dobry pomysł - stwierdziła w końcu. - Jakoś... no tam może ich być więcej i lepiej to sprawdzić, nie?
Zan pokręcił głową. Jak taki tchórz żył jako łowca nagród?
- Jak robisz pod siebie na widok takiej ekipy to tak powiedz, a nie zasłaniaj się zwiadem. No już, spadajcie. Panikarzy nam faktycznie nie trzeba - mruknął i założył hełm.
Lekko zszokowany bard puścił po chwili kobietę.
- No... tak, jasne. Idźcie zatem. - syknął.
Kaya wydawała się być tą odpowiedzią zadowolona, gdyż zaraz wróciła do Arethisa i po chwili zniknęli gdzieś między budynkami.
- Czyli nie warto i lepiej to zapamiętaj - mruknął Zan cicho i klepnął Revaliona w ramię.
W odpowiedzi Rev tylko warknął ponuro.
Zan westchnął i zwrócił się do Nataszy. - Zakładamy się które z nich wróci żywe? - Szlachcic wypowiedział pytanie takim tonem, że nawet Kaya zrozumiałaby, że jest retoryczne.
- Na pewno jedno z nich. Stawiałbym na Kayę. - wtrącił się Jasper, nim czarodziejka coś odpowiedziała.
Zan obejrzał się na Jespera, a potem spojrzał znów na Nataszę, czekając na jej odpowiedź. Ostawił się tak, by być przodem do obu.
- Mam nadzieję, że się powybijają nawzajem. Nie lubię ani jego, ani tym bardziej jej. On jest zwykłym chamem, a ona idiotką - skwitowała Kislevitka.
Zan patrzył przez jakiś czas w stronę w którą oddalili się Kaya i Arethis.
- Nie żebym życzył źle Kayi, ale mam jej dość... co nie zmienia faktu, że sądzę, że Arethis wykorzysta tę sytuacje, by zwiać. Oboje przeżyją... ale wróci do nas tylko jedno. To moja teza... - spojrzał na Jespera i ściągnął rękawicę. Podał mu rękę. - O piwo?
- Jeśli wróci tylko Kaya, to w ciągu godziny wróci też Arethis. O piwo? - odparł zwiadowca, podając szlachcicowi dłoń.
Szlachcic myślał chwilę, po czym zaśmiał się cicho. Zrozumiał, ze Jesper ma jakiegoś haka na Arethisa. - Niech będzie - uścisnął jego rękę. - Mam nadzieje, że w następnym miejscu naszego postoju mają porządne chociażby, byś nie mógł się wyłgać, że postawiłem ci jakieś chszczone ścierwsko - stwierdził, po czym założył z powrotem rękawicę. - Hm... - obejrzał się na Nataszę. - Zastanawiam się, Nataszo, czy będziesz potrafiła stworzyć kolejnego niedźwiedzia zaraz po rzuceniu zaklęcia o którym wspomniałaś wcześniej?
- Nie, Jastrzębie będą wymagały ode mnie poświęcenia dużej ilości mocy i siły psychicznej. Nie będę w stanie rzucić w odstępie kilkunastu sekund równie potężnego zaklęcia. Może mi się jedynie udać zmrozić okolicę w ich obrębie na krótką chwilę, ale i tego nie obiecuję - odpowiedziała białowłosa kobieta.
Revalion chrząknął.
- Ja też znam się... nieco... na przyzywaniu. - powiedział. - Moje twory nie mogą się oczywiście równać z twoimi. - ukłonił się w stronę Nataszy. - Ale powinny wystarczyć... na krótką dywersję.
Zanzafaar zwrócił się do Jespera. - Więc ilu z nas jest zdolnych do walki wręcz? - zapytał. - Ja, ty... Kaya, zakładając, ze nasze przypuszczenia są słuszne i wróci... i nie spanikuje - mężczyzna westchnął i potarł brwi.
- Nie zamierzam się wtrącać do walki wręcz, będę was osłaniał strzałami z różnych miejsc. - wyjaśnił zwiadowca. - Naszym przeciwnikom da to dodatkowe wrażenie, że jest nas więcej.
- Hrm.. czyli tak na prawdę będę musiał uważać, by mnie nie zatłukli, a zabijanie pozostawić dystansowcom, tja? - mruknął Zan.
- Dogadaj się z innymi. Z mojej strony możesz być pewny, że będę chronić twoje dupsko. - odpowiedział Forks.
- Dam sobie radę z machaniem żelastwem. - Lucanor poklepał ręką szablę przy boku konia. - Możesz też liczyć na mój pistolet. - zaoferował.
Następnie zwrócił się do pantery.
- Blue, zostań tutaj. Trzymaj się Eldora.
- No to my idziemy na front. Musimy wystawić ładnie tych głupców naszym sprzymierzeńcom, trzymać ich z dala od magów i nie dać się zabić oczywiście - powiedział Zanzafaar. Nie lubił ryzykować, a teraz robił to jeszcze na własne życzenie....
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:27, 30 Sie 2010     Temat postu:


Arethis i Kaya

Skrytobójca i kobieta zniknęli między budynkami, a gdy mężczyzna miał pewność, że nikt ich nie usłyszy ani nie zobaczy, odwrócił się do niej i skrzyżował przedramiona na torsie.
- Dobra, jest czysto. – mruknął. – Powiedz, czemu ten imperialny kundel jeszcze żyje?
- Ponieważ nie mam zamiaru go zabić – kobieta uśmiechnęła się czarująco.
- Co?! – warknął. – Po to się wtrąciłaś i zlikwidowałaś moich ludzi, by teraz co?
Zacisnął dłonie w pięści, nie mógł uwierzyć w to, co mówiła „Gwiazdeczka”.
- „Cierniu”… - zaczęła spokojnie. – Moja Gildia nigdy się nie zajmowała zabijaniem strażników.
- Twoja Gildia jest w Altdorfie. – mruknął ostrzegawczo. – Wiesz, jakie są konsekwencje wtrącania się w sprawy innych na nieswoim terenie?
- Czy ty mi grozisz, Arethisie? – zapytała, unosząc do góry prawą brew, po czym uniosła dłoń. – Mam tutaj swój biznes, to po pierwsze. Po drugie nie zapominaj, z kim rozmawiasz. A po trzecie… Może rzeczywiście sprawdźmy, czy nie ma tu nigdzie więcej tych zielonych ścierw?
- TO mnie nie satysfakcjonuje! – warknął gniewnie, po czym pchnął zaskoczoną zabójczynię na ścianę budynku. Kaya nie spodziewała się, że Arethis ją zaatakuje i na chwilę zamarła, gdy jej plecy zderzyły się z kamieniem. Chwilę później mężczyzna dopadł do niej i zerwał czarnowłosej koszulę z ramion, obnażając piersi. Spojrzał na tatuaż przedstawiający białego kruka z czarną perłą w dziobie i zaklął szpetnie pod nosem, dobywając ostrzy.
- „Biały kruk”?! Ty dziwko!
Zamarkował atak wymierzony w jej głowę, jednak tym razem była już przygotowana i w ostatniej chwili się odtoczyła, a stal trafiła w kamień, sypiąc żółte iskry. Sama wyciągnęła dwa długie sztylety i ustawiła się w pozycji bojowej.
- Naprawdę nie chcesz tego robić. Nie chcesz tu zginąć z mojej ręki – rzuciła pewnym głosem i uśmiechnęła się lekko. Oboje wiedzieli, że była od niego lepsza.
- To się jeszcze zobaczy! – ryknął, rzucając się na nią ze swoimi zatrutymi ostrzami.

Półelfka jedynie się zaśmiała pod nosem. Od ponad pięćdziesięciu lat była mistrzynią Gildii Zabójców w Altdorfie, a od blisko stu dwudziestu ćwiczyła się w sztuce walki i zabijania. Więc jakim przeciwnikiem był dla niej zwykły człowiek?
Z łatwością odbiła kolejny cios, zgrabnie uniknęła zatrutego ostrza i wymierzyła własne pchnięcie, spokojnie i lekko. Jej ruchy były opanowane, w przeciwieństwie do Arethisa, który atakował ją z furią i dzikością w oczach. Uklęknęła na jedno kolano i cięła nisko, trafiając w łydkę zabójcy. Poderwała się do góry, przejeżdżając mu ostrzem po żebrach. Mężczyzna stanął, czując jak krew odpływa mu z twarzy, a ona to wykorzystała, dopadając do niego i przystawiając sztylet do pleców.
- Nie płacz, „Cierniu”, nie były zatrute – szepnęła mu do ucha. – Teraz grzecznie wrócimy do reszty i jeśli piśniesz choć słówko, wytnę ci język.
Złapała go mocno pod ramię, chowając sztylet pod jego płaszczem i wciąż przystawiając mu ostrze do pleców.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:32, 30 Sie 2010     Temat postu:


Wszyscy

Kobieta pomagała iść zabójcy, gdy lekko kuśtykał i przybrała swój naiwny, niewinny wyraz twarzy. Nie minęło pięć minut, jak wrócili do reszty drużyny. Widząc, jak Arethis utyka, a Kaya go podtrzymuje, Jasper jedynie uśmiechnął się lekko pod nosem.

- Snotling go zaatakował – stwierdziła kobieta. – Ale go uratowałam!
Tego było już za wiele jak na nerwy i dumę zabójcy. Zdzielił kobietę w bok z łokcia, po czym odskoczył od niej, sycząc z bólu i dobył sztyletu.
- Zdrajca! – warknął.
- Oj, nie tak się umawialiśmy…

Kaya odgarnęła włosy z twarzy i pogroziła mu palcem, po czym zaatakowała go.
- Tacy jak ty, Arethisie, są w mojej społeczności nazywani szczurami. Uważasz się za zabójcę, a tak naprawdę jesteś zwykłym śmieciem, który poderżnie gardło jakiemuś kupcowi za parę złotych monet i potem pije do rana, bo myśli, że jest niewiadomo kim… Nie masz w sobie charakteru, żadnych manier, finezji ani obycia. Nigdy byś się nie dostał do gildii, nawet najgorszej – powiedziała spokojnie, prowokując mężczyznę. – Wy, pospolite szczury, macie zbyt małe móżdżki, by zrozumieć, że walka z władzą nie ma najmniejszego sensu. Bo władza była, jest i będzie zawsze, a współpraca z nimi nie jest ani zdradą, ani tym bardziej hańbą. Owszem, pracuję dla Imperatora i co? – zapytała, wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu. – Myślisz, że to mi przeszkadza prowadzić moje własne interesy? Że to zmniejszyło moje pole manewrów? Wręcz przeciwnie! Zamiast się tułać po śmierdzących uliczkach i rabować żebraków, chodzę na przyjęcia szlachty i obcuję z największą inteligencją Imperium. Czasami wystarczy użyć tego – klepnęła go palcem w czoło – o ile coś tam masz.

Zan odetchnął z ulgą, słysząc słowa Kayi. Nikt nie mógł wiedzieć czemu...
Arethis nie wiedział, co na to odpowiedzieć, a złość gotowała się w jego trzewiach. Miał ochotę zabić ją tu i teraz, ale wiedział, że nie jest to dobry moment. Teraz miał dwóch wrogów w drużynie.
- Wystarczy tego, odłóż broń. – wtrącił się Jasper, mówiąc do Kayi.
- Czy to rozkaz, kapitanie Forks? – zapytała, wciąż mając oko na Arethisa i dając mu tym samym do zrozumienia, że doskonale zna treść listu od Imperatora.

- Nie jestem kapitanem. – odparł zwiadowca, jednocześnie uśmiechając się lekko i rozumiejąc, jak doskonale Kaya potrafi grać. – Nie potrzeba nam teraz walczyć między sobą, mamy inne problemy na głowie.
Kobieta skinęła mu głową, po czym schowała sztylet do pochwy. Spojrzała po zaskoczonych twarzach towarzyszy i uśmiechnęła się rozbrajająco, znów wyglądając tak jak wcześniej.
- Ojej, no to się porobiło… - rzuciła, uroczo trzepocąc rzęsami.

Jasper jedynie przewrócił oczami i uniósł wzrok ku niebiosom.
- Za co? – zapytał. – Myślałem, że może teraz przestaniesz…
- A z chęcią przestanę, już rzygam tą całą maskaradą. – Wzruszyła ramionami. – Jasper, widzisz tamten cień? – wskazała dłonią na cień, który rzucał częściowo już zniszczony prowizoryczny ratusz. Podchodził do samych klatek. – Zakradnę się i w odpowiednim momencie pozbędę się kilku zielonych.
To mówiąc zaczęła pokrywać ostrza trucizną.

Oczy barda rozszerzyły się na chwilę, kiedy zobaczył wracającą Kayę z Arethisem. Potem milczał przez całą długość "rozmowy". Na koniec sięgnął po swoją ręczną kuszę.
- W takim razie nie ma na co czekać. - powiedział obojętnie, ładując bełt na broń. - Mamy pokraki do wybicia.
- Chyba wszyscy są tam. - Kobieta wskazała na plac i uśmiechnęła się ciepło do Revaliona. Musiała później z nim pogadać... - Nikogo więcej nie widziałam.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:23, 31 Sie 2010     Temat postu:


Gdy plan został omówiony i zaakceptowany przez wszystkich, Natasza zajęła się tkaniem zaklęcia. Mimo iż wypowiadała słowa mocy pod nosem w niezrozumiałym języku, czuć było bijącą z nich siłę i determinację. Nagle, nad nieświadomymi niczego przeciwnikami utworzyła się ciemna, ciężka chmura, a gdy Czarodziejka Lodu zaakcentowała mocno ostatnie słowo czaru i machnęła ręką, z ich poszycia wypadło kilka wielkich, lodowych jastrzębi, które uderzyły w ogry z impetem rozwścieczonych byków. Ptaki pokryte lodem i śniegiem, wielkości dorosłego człowieka, dziobały i przebijały się przez grubą skórę ogrów swymi pazurami.

Orki dobyły swej broni i skupiły wzrok na walczących z magicznymi ptakami ograch, gdy od strony lasu dobiegł ich tętent koni. Odwróciły głowy, zupełnie ignorując swoich większych towarzyszy, a spośród zasłony niesionej przez wzburzony piach wyłoniło się kilkunastu rycerzy w lśniących zbrojach, którzy z uniesionymi mieczami, buzdyganami i kopiami zmierzali pewnie w stronę zielonych. Największy z orków, z przepaską na lewym oku, uniósł swój wielki tasak i warknął do swych pobratymców w nieznanej mowie. Ci odpowiedzieli mu gniewnym okrzykiem i dobywając broni ruszyli w stronę nacierających rycerzy. W tym samym czasie część tchórzliwych goblinów zniknęła za palisadą, a ogry padły pod naporem morderczych lodowych jastrzębi.

Zajęci iluzją Eldora orkowie nie mieli szans, by przeciwstawić się broni waszej dystansowej, która powaliła część z nich. Ci z was, którzy parali się walką nie od dziś, ruszyli do ataku w zwarciu, ścierając się z kilkoma rannymi zielonymi i szybko zakończyli ich marny żywot. Strzały, posyłane z zabójczą precyzją zapewne przez Jaspera i Tamayrela dosięgały tych adwersarzy, którzy mimo głębokich ran mieli jeszcze ochotę na walkę. Element zaskoczenia przeważył szalę zwycięstwa na waszą stronę i w końcu, z poderżniętym przez Kayę gardłem, ostatni ocalały ork zakończył swój żywot.

Gdy tylko nastała chwila spokoju, kobieta wyjęła wytrychy i w kilku wprawnych ruchach otworzyła zamki klatek. Łzom i szczęściu nie było końca, więc Kaya usunęła się gdzieś na bok i poczekała, aż mieszkańcy wioski podziękują swoim wybawcom.
Zobacz profil autora
Gettor




Dołączył: 13 Lip 2010
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:47, 31 Sie 2010     Temat postu:


Revalion, Kaya, Jasper

To była zdecydowanie szybka i skoordynowana akcja.
Bard jednak powątpiewał, czy był w niej potrzebny do czegokolwiek. Gdyby zamiast strzelać z kuszy, postanowił coś zaśpiewać, albo zatańczyć, efekt byłby dokładnie taki sam. Albo i lepszy, bo wtedy nie straciłby bełtów.

Problem nie polegał na jego celności, która tym razem była… niezła?
Problem polegał na tym, że w cokolwiek on celował – Jasper albo Tamayrel trafiali sekundę wcześniej, wskutek czego Rev trafiał już w martwe ciała.

Po kilkunastu minutach bitwa zakończyła się równie nagle, co zaczęła – po prostu zabrakło im przeciwników.
Kiedy Kaya otworzyła klatki, wylali się z nich ocaleni mieszkańcy wioski. Część z nich, zwłaszcza kobiet, rzuciła się na Revaliona by podziękować mu wylewnie za ratunek.

W normalnych warunkach bard byłby w siódmym niebie, że taka ilość przedstawicielek płci pięknej lgnie do niego zupełnie z własnej woli. Jednak teraz… po prostu je odsyłał, jedną za drugą, skinieniami albo krótkimi odpowiedziami.

A jeśli on, bard i kobieciarz, odprawia kobiety, które – zdawałoby się – zrobią wszystko, by mu podziękować, to znaczyło że ma naprawdę kiepski humor.
Spojrzał tylko wymownie na Jaspera z oczywistym pytaniem w oczach „I co dalej?”.

Kaya odeszła kawałek i usiadła na beczce. Przez dłuższą chwilę przyglądała się całemu zajściu, w końcu wyłapała dziwną minę barda.
- Rev? - zwróciła się do niego na tyle głośno, by ją usłyszał. - Wszystko w porządku?
- Nie żebym miał na to dużo czasu. - powiedział odwracając się do niej. - Ale zastanawiałem się jakież sytuacje, czy wydarzenia zmuszają kogoś do zachowywania się jak ktoś o inteligencji i bystrości na poziomie ziemniaka. Zechcesz mnie oświecić?

- Ziemniaka? - zapytała lekko zdziwiona. - Nie obrażaj ziemniaków, bardzie! - zaśmiała się wesoło, jednak po chwili spoważniała. - Przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć wszystkiego.
- No jasne. - odparł Rev, któremu do śmiechu nie było. - Za każdym razem jak słyszę, że ktoś pracuje dla Imperium, nie wiem czy śmiać się, czy płakać. No, może z wyjątkiem jego. - wskazał głową na Jaspera. - Jakoś nie dał mi jeszcze powodu.

- Przykro mi, jeśli czujesz się oszukany bądź okłamany - powiedziała szczerze.
Westchnął.
- To... głupie. - powiedział po chwili namysłu. - Jakby się zastanowić, ani mnie nie okłamałaś, ani nie oszukałaś. Szkoda tylko, że nie będzie kontynuacji naszej wczorajszej nocnej warty... - dodał z nadzieją w głosie.

- Jeszcze wszystko przed nami, bardzie. - Puściła do niego oczko i zeskoczyła z beczki.
Revalion uśmiechnął się zawadiacko.
- Istotnie, wszystko przed nami. - przyznał z uśmiechem. - Ale tutaj jest nieco zbyt... tłoczno. No, chyba że planujemy wykorzystać jeden z tych opuszczonych domów, hmm?

- Teraz? - Kaya uniosła do góry prawą brew. - Chyba dawno nie miałeś kobiety...
Bard roześmiał się.
- Ach, moja droga. Życie jest zbyt krótkie i zbyt nieprzewidywalne, by trwonić okazje, które nam zsyła. - Przybliżył twarz do jej ucha i szepnął. - Skąd wiesz, czy dożyjemy do dzisiejszego wieczora?

- Wiem, bo będę cię chronić - odparła również szeptem.
Bard, wyraźnie zbity z tropu, spojrzał na Kayę ze zdziwieniem.
- Hmm... no tak... - powiedział niezgrabnie. - Więc... powinniśmy chyba dołączyć do pozostałych. Tak właśnie.
- Tak, właśnie tak powinniśmy zrobić. - Uśmiechnęła się szeroko. - Jasper! - zawołała do zwiadowcy. - Proponuję odprowadzić maga pod wieżę i zatrzymać się tu do jutra, by wypytać wszystkich i zbadać tę sprawę - rzuciła pewnym siebie głosem.
- Dobra, tak zrobimy i tak musimy zbadać teren wokół. To jest bardzo podejrzana sprawa. - odpowiedział zwiadowca.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:23, 31 Sie 2010     Temat postu:


Lucanor Polwarth

Gdy Natasza i Eldor wykonali swoją robotę, szlachcic poderwał konia do galopu i ruszył na zdezorientowanych wrogów. Sięgnął po pistolet, którym zdjął pierwszych trzech zielonych, a gdy odległość do plugawego oddziału się zmniejszyła, sięgnął po szablę i z okrzykiem zaczął ciąć gobliny i orki. W ataku pomagały mu celne strzały zwiadowcy i elfa, gdzieniegdzie kątem oka widział także bełty wystrzelone przez Revaliona.

Walka nie trwała nazbyt długo. Norrańczyk zsiadł z konia i dobijając resztki przeciwników ruszył w stronę placu, gdzie znajdowały się klatki. Gdy Kaya je otworzyła, szlachcic zaczął pomagać kobietom w ich opuszczeniu. Podał dłoń także tej, która wcześniej zwróciła jego uwagę.

Blue natomiast dołączył do reszty grupy, kręcąc się między truchłami poległych goblinów. W końcu jednak podszedł do środka placu i przystanął przy swoim właścicielu.
Zobacz profil autora
Suryiel




Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:44, 01 Wrz 2010     Temat postu:


Lucanor Polwarth i Lien

Lekko niezadowolona mimo wszystko z obrotu spraw, przepuściła wszystkie kobiety przodem. Gdy właściwie nie zostało już nic do czego można by rzucić ognistą kulą czy wiązką błyskawic, nie czuła aż takiego parcia na wyjście i rozpoczęcie poszukiwań swej matki. Starucha na pewno doskonale radzi sobie sama. Gdy jednak ostatnia z dziewcząt opuściła klatkę Lien wreszcie zrobiła krok ku wyjściu. Wyciągnięta dłoń mężczyzny wpierw wywarła u niej zaskoczenie, uniosła lekko brwi, ale pomocy nie chciała. Prychnęła pogardliwie.
- Sama umiem sobie poradzić, dziękuję bardzo – warknęła, a jej ‘dziękuję’ miało niemalże taki sam wydźwięk jak ‘spierdalaj’ w ustach pijanego krasnoluda.

- W takim razie głębokie wyrazy uznania za brawurowe pokonanie oddziału zielonych. - wypowiedź nieznajomej nie wywarła większego wrażenia na Lucanorze, co więcej na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. I faktycznie reakcja kobiety sprawiła, że w jego oczach stała się jeszcze bardziej atrakcyjna.

- Oh? Z przyjemnością pozbawię cię broni i zamknę w klatce, skoroś taki sprytny, hm? – odpowiedziała, jednak jej wzrok bynajmniej nie spoczywał na mężczyźnie. Dziewczyna zdawała się spoglądać wszędzie, tylko nie na niego, jakby czegoś szukała. A szukała. Dwóch rzeczy, pierwszą zauważyła niemalże od razu, długiego ogona trudno było nie poznać, nawet jeżeli wystawał on z niewielkiego pnia na którym leżały dwa truchła. – Co tak stoisz? Zajmij się pannami w opresji, powiedziałam, że sobie poradzę.

- Przede wszystkim ja nie dałbym się zamknąć w klatce i pozbawić broni. - odparł z rozbawieniem. - Z drugiej strony nie wyglądasz na osobę, która potrafi walczyć, więc cóż to za tajemną broń straciłaś? Patelnię?

Niewielkich rozmiarów wydra zwinnie wspięła się na ramie kobiety, okładając się na nim wygodnie, jakby co najmniej pół życia spędziła w takiej pozycji.
- To akurat jest całkowicie nie twój interes – odpowiedziała, podnosząc z ziemi na pozór całkowicie nieprzydatny do niczego kawałek sczerniałego drewna. – No już hop hop, odkicaj w inną stronę. Proszę.

Na widok zwierzęcia na twarzy Norrańczyka pojawił się wyraz zdziwienia, także Blue podniósł łeb, wpatrzył w wydrę i oblizał pysk.
- Brrr, zawsze jesteś taką jędzą? - zapytał szlachcic. - Czy tylko wtedy, gdy ktoś próbuje pomóc?

- Tylko gdy jestem w towarzystwie takich wspaniałych mężczyzn jak ty – wysiliła się na teatralną zmianę tonu po czym odwróciła się w stronę wieży. Nie miała zamiaru tracić więcej czasu na słowne utarczki z tym...człowiekiem.

Lucanor nagle zmienił ton na poważny.
- Interesuje cię ta wieża? Jak mniemam nie jesteś stąd, nie wyglądasz jak jedna z wieśniaczek. Wiesz coś na temat tej budowli? - zapytał.

Kobieta przewróciła oczami, ostatnim czego potrzebowała to towarzystwo całkowicie urwanych z choinki ludzi, którzy tyle zdawali się mieć pojęcia o sprawach mistycznych co nic. No, może jedynie ta dwójka, co rzuciła czary... Ale i tak... Chociaż? Nie, zdecydowanie nie, głupi pomysł poza tym, nienawidzi podróżować w towarzystwie. Towarzystwo śmierdzi. A może jednak? Sama nie kwapiła się do dotykania budowli i badania jej w bardziej namacalny sposób, a do tego, bądź co bądź trzeba było kogoś do pomocy...
- Eh, dobra, skoro już *tak bardzo chcesz* to możecie pójść ją zbadać *ze mną*.

- Wyśmienity pomysł, choć ująłbym to nieco inaczej. - stwierdził mężczyzna. - Możemy zacząć, gdy tylko będziesz gotowa, jaśnie pani.
Szlachcic ukłonił się przesadnie, bardziej wygłupiając się niż faktycznie wyrażając szacunek.
- Lucanor Polwarth, do usług.

- Cokolwiek, naprawdę - odparła, krzywiąc lekko usta.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach