Wysłany: Pon 22:54, 29 Maj 2006
Temat postu: [D&D] Motyką i mieczem vol.1
Na wstępie kilka rzeczy które trza powiedzieć
A więc na początku
Jak pisać no więc:
ruchy, wasze akcje i takie tam piszta jak chceta
![Very Happy](http://picsrv.fora.pl/images/smiles/icon_biggrin.gif)
/czytaj kursywy, pogrubienia, kolorki (na jęzoki;) )i wszelkie inne chimery dozwolone, wszak każdy ma swój styl, i niech tak zostanie
wasze gadki piszcie zaczynając od tego to znaczka –
tu pisz to co mówisz – takim też znaczkiem kończcie wasze kwestie mówione
a co do waszych myśli, czyli tego co mówi, ale inni tego nie słyszą bo to tylko myśli to wrzucajcie to w ( )
co do formy czyli osoby to niech będzie ta wygodniejsza dla was
![Very Happy](http://picsrv.fora.pl/images/smiles/icon_biggrin.gif)
tylko prosił bym o stałość jak zaczniecie w 3-iej to piszcie dalej w 3-iej
![Very Happy](http://picsrv.fora.pl/images/smiles/icon_biggrin.gif)
chyba ze komuś wygodniej w pierwszej to niech ciągle daje tą pierwszą osobą
Coś jeszcze hmm jakieś pytania to wiecie najlepiej gg, tlen
![Razz](http://picsrv.fora.pl/images/smiles/icon_razz.gif)
choć PW tez być może
Skąd takie postanowienia - z pracy ... jak człek przez 11 godzin wydycha azotany i takie tam to mu na mózg pada
A jakie to wnioski
To ma być zabawa a podczas zabawy macie się dobrzy bawić wy i dać innym dobrze się bawić, czyli to się mnie także dotyczy
![Wink](http://picsrv.fora.pl/images/smiles/icon_wink.gif)
... czyli bawcie się i ja się pobawię ...
A i jeszcze jedno [/color]
Ouzaru [color=white]...
przepraszam .. chyba będziesz wiedziała za co ... btw jesteś pierwszą osobą nie z mojej rodziny, która to słysz raz drugi/ czytaj zaznacz w kalendarzu ja zaznaczyłem ...P.S. to słowo i tak nic nie zamienia, ale można je czasem powiedzieć/napisać
A teraz nie smęcąc dalej zaczynamy
Motyką i Mieczem – vol.1
Wstęp
3 dzień drugiego dekadnia, miesiąc Tarsakh wg kalendarzaHarptosa
Niebo już od dłuższego czasu nabierało kolorytu, ciemny granat odchodził a miast niego błękit, czerwień, pomarańcz i wszelkie inne ich mieszaniny poczęły się pojawiać. Świt powoli nastawał, koguty piać poczęły budząc niewyspanych mieszkańców wsi i mniejszych miasteczek. Ktoś wyraźnie niezadowolony rzucił butem, swoim ostatnim w stronę skrzeczącego ptaka, lecz widać nie miał dobrego oka, bowiem kogut nie dość, że nie umilkł to jeszcze nagłośnił swoje śpiewy.
Tak zaczynał kolejny zwykły dzień w Tearv, małej wiosce w lesie Pustelnika na południe od traktu Mantikory.
Czas biegł nie upłakanie tak więc po chwili dało się słyszeć poranne rozmowy pierwszych niezbyt zadowolonych mieszkańców wsi.
---
-
A witam zapłotnika Co znowu nie wyspani, dalej ten rastafanista tańcował co rana. Psy mu na łba spuścić.- Rzekł przygrubawy, zarośnięty mężczyzna koło 40-tki odziany w brudne, potargane gdzieniegdzie lniane spodnie i taką też samą koszule. W między czasie dysząc i mrucząc pod nosem poczłapywał z pełnym wiadrem, którego zawartości lepiej byłoby nie poznawać jeśli jest się człowiekiem o słabym żołądku. A w chlewiku tym, bo takie określenie najlepiej pasowało do tego budyneczku cała jego trzódka już szaleć radośnie poczęła słysząc swego "chlebodawcę".
Na te słowa sąsiad odziany podobnie jak tamten, ale wychudzony za to na podobieństwo szkieleta i odrzekł krótko.
-
A posłał żem blaszaki ale on z nim piewać zaczęły. A niech mu to jego zielsko lodowe kropidło tego lata rozniesie, to przynajmniej raz jeden o pianiu kura się zwłokę z wyra.- Po tych słowa każdy jeszcze bardziej zawodząc poszli w swoje strony, nie patrząc jak wielu innych na niebo które bez chmurnie ich witało wieszcząc piękna pogodę dnia dzisiejszego.
---
Tym czasem rastafanista, o którym tyle mówiono a który nosił imię Zetteusz leżał teraz na porąbanych drwach na opał zimowy. Odpokutowywał właśnie zabawy dnia wczorajszego którego skutki będą mu jeszcze dokuczać przynajmniej do wczesnego popołudnia. Jedyne co go w tej chwili odróżniało od trupa rzuconego gdziekolwiek to głośne chrapanie i jego odruchowa reakcja na promienie porannego słońca padające na jego twarz. A ów reakcja to po prostu przewrócenie się na bok drugi, z dala od tych porannych katuszy, na nieszczęście swoje bele krótkimi było tak więc w połowie obrotu głuchy dźwięk rozszedł się po okolicy a sam Zatteusz leżał na ziemi tuz obok swej kosy ulubionej.
---
Także coś w tych godzinach poranne promienie słoneczne padły na twarz Jurgena, dając mu znać że ma jeszcze trochu czasu, bowiem dopiero koło godzin bliskich południa musi się znaleźć w gospodzie Pod Kozim Łbem. Małej lokalnej karczmie, miejscu gdzie wszyscy wszystkich znali, pili, jedli a wieczorami trwały zabawy do późnych godzin nocnych i w miejscu gdzie każdy nowy zagląda jeśli tylko zjeży w progi Tearv. Tak wiosce małej na tyle że każdy wie o każdym wszystko i każdy każdemu niemalże rodziną. Miejscu gdzie centrum to kilka domów na krzyż ustawione a cała reszta rozsiana jest po okolicznym lesie, wiosce tak małej, że na połowie map jej nie ma i tylko poborcy podatkowi wiedzą gdzie ich szukać. Tak to była Tearv dom Jurgena i Kitty, która teraz wtulona w niego po nocnym koszmarze leżała w jego łóżku, jak zwykle całkiem naga. Poranne słońce nie wywierało na niej żadnego efektu dopiero zapachy śniadania w okolicach wczesno przedpołudniowych będą wstanie sprawić, że wstanie. Jurgen dobrze wiedząc o tym wszak nie od dziś tak jest, przewrócił się plecy i patrząc w sufit wspomniał wczorajszy wieczór kiedy to ludzie w gospodzie mawiali o krwawych potworach na północy, o tym jak je przetrzebił niejaki Czerwony Topór i o tym że tak skromnego człeka Purpurowe Smoki nie miały w swych szeregach już od dawna. Po za tymi gadkami od których to głowa mogła rozboleć nie jednego, Jurgen dobrze spamięta tamten dzień, bowiem tak sutej zapłaty od wielu miesięcy żeby lat nie powiedzieć nie przynieśli z Kitty do domu, wszak dwadzieście smoków toż to więcej niż obydwoje przez dwa miesiące dostają. A wszystko za sprawą jednego z jegomości, który do Koziego Łba zawitał głosząc te wieści, które to szybko podłapali lokalni i dodając to, to tamto rozgłaszali na lewo i prawo.
---
Tego samego też ranka tyle, że dużo dalej na wschód od stolicy Cormyr’u młody półlef w końcu dotarł do małej mieściny, gdzieś w połowie traktu mantikory między Daurlun a Suzail. Lekko nie wyspany kroczył dalej mijając kilku chłopów idących w pola, a którzy mu się bacznie przyglądali, kierował się niesiony widokiem wysokiej wierzy, która mocno kontrastowała na tym pagórkowatym terenie o niskiej zabudowie. Mijając kolejne budynki które to były często połączeniem domów mieszkalnych i obór dla zwierząt rolnych, szybko sobie uświadomił, iż tu na pewno zatrudnienia nie znajdzie. Dzieci nie było widać na ulicach jeszcze wcale, ale czemuż się dziwić wszak świtania niedawno pora była. W końcu jego starania nagrodzono i jego oczom ukazała się świątynia, nie tak wysoka na ją wyglądała z daleka , w połowie murowana w połowie drewnem wykończona, nie porażała majestatem, lecz miała w sobie lokalnego ducha. Gleid dostrzegł nieco już wyblakły i zatarty symbol czerwonej róży na tle kłosów zboża, nie znał tego boga, lecz obrazu skojarzył mu się on z rolnictwem i swoistą łagodnością. Stojąc jeszcze przez chwilę na środku placu będącego swoistym centrum tej mieściny, której zabudowę można śmiało przyrównać do wiochy zabitej dechami jak to ludzie niekiedy mawiają, rozejrzał się wokoło. I wtedy to dostrzegł rzecz nie codzienną, stojącego pośród świń, nieopodal klasztornego budynku goblina czytającego jakąś książkę.
---
Ten Dzień nie był łatwym dla Karlesnopresktagnetdepilnusanaelpip’na wpierw pobudka przed świtaniem, potem szybkie śniadanie i bieg przez niemalże całą długość klasztoru, który to choć nie jest dużych rozmiarów to zawiłość jego korytarzy dorównuje najznamienitszym labiryntom, o których nie jedno Pan Bu jak o nim Ojciec przełożymy mawia czytał. Niewyspany po wczorajszych modłach w których zmuszony był uczestniczyć, ziewnął przeciągle na książką i raz jeszcze spojrzał na swoje świnki, lecz nie widząc by któraś z nich jakoś większej reakcji przywiązywała do otaczającego ja świata, powrócił do lektury buszującego w kłosach pszenicznych.